2.01.2019

Od Noah cd Leonarda

Początkowo nie planowałam spotykać się z panem idealnym, jednak ostatnio w klinice nie było dla mnie zbyt dużo pracy, więc szef kazał mi wynosić się do domu wcześniej. Uznałam że siedzenie w pokoju bezczynnie jest totalnym marnowaniem czasu, więc kilka minut po powrocie z pracy postanowiłam jednak przejść się do lasu, by poszukać tego całego Leonarda... Gdy tylko wypowiedziałam to zdanie w swojej głowie uświadomiłam sobie jak bardzo brzmi to jak pakowanie się w ręce seryjnego gwałciciela albo zabójcy. Albo dwa w jednym. Cóż, za późno, pomyślałam, wchodząc między drzewa i instynktownie sprawdzając czy w mojej kieszeni wciąż znajduje się składany nóż. Przynajmniej to się zgadzało.
Szłam przed siebie w zasadzie nie wiedząc gdzie jestem (brawo Noah, brawo) przez co poczułam dziwną ulgę zauważając znajomą sylwetkę między drzewami. Przynajmniej go zauważyłam, nie mogę powiedzieć, że z wzajemnością.
- Czyli jednak zdecydowałaś się przyjść? - czy on zniżył się do poziomu odezwania się do mnie?!
- Miałabym zrezygnować w okazji by popatrzeć jak pan Leonard się kompromituje? - odpowiedzią na moje pytanie okazało się uniesienie brwi, połączone z miną zdradzającą zniesmaczenie. - W życiu.
Leoś z rezygnacją pokręcił głową i olewając mnie odszedł kawałek, zakładając strzałę na cięciwę.
- Masz zamiar robić za cel czy się odsuniesz? - spytał, zapewne już żałując, że przyszłam.
Znając moje szczęście, gdybym stała na linii strzału akurat udałoby mu się trafić więc podeszłam do niego, siadając pod najbliższym drzewem.
Leonard napiął cięciwę i strzelił, ku mojemu zdziwieniu trafiając w dzikokształtny cel. A potem jeszcze raz. I kolejny. Okej, przyznaję, nie był w tym tak zły jak zakładałam.
- Zagrajmy w pytania - zaproponowałam, przerywając ciszę kilkanaście strzałów później.
Pan doskonały nie przerwał nawet strzelania, co uznałam za zgodę. W końcu nie powiedział nie.
- Okej, więc... Jak długo jeździsz, Leonardzie?
- 12 lat - odparł zdawkowo.
Przez chwilę znów zapanowała cisza, zanim zdecydował się kontynuować zabawę.
- Z jakiego domu wariatów się urwałaś?
- Z takiego niewielkiego, w pobliżu Austin w Teksasie, bardzo przytulne miejsce jeśli nie ma się nic przeciw szczurom - odpowiedziałam. - Gdybyś mógł zamieszkać gdziekolwiek zechcesz, gdzie byś zamieszkał?
- To proste, w Londynie - odparł bez choćby chwili zawahania. - Do kogo należy ten nieśmiertelnik, który zgubiłaś rano?
Zawachałam się chwilę, starając się opanować łzy napływające mi do oczu przy praktycznie każdym wspomnieniu o Tonym.
- Do mojego brata - odpowiedziałam gdy byłam pewna, że w moim głosie nie będzie słychać już drżenia. - Ulubiony serial? - przeszłam na neutralniejszy temat.
- Dom z papieru. Strzelałaś kiedyś? - spytał, wykonując lekki ruch głową w stronę trzymanego przez siebie łuku.
- Nigdy z klasycznego - przyznałam.
- Chodź, nauczymy cię - zaproponował, a kiedy wstałam podał mi łuk i strzałę oraz kawałek skóry. - Załóż to na prawą dłoń - poinstruował mnie - i wepnij strzałę w cięciwę.
Zrobiłam to co mówił, po czym zgodnie z instrukcjami napięłam łuk, starając się wycelować. Czułam jak moje ręce zaczynają lekko drżeć, więc zrezygnowałam z celowania i po prostu wypuściłam strzałę.
Trafiłam. Po prostu nie w tarczę, a w gałąź rosnącego kilka metrów dalej drzewa.
- Iiiik - wydałam z siebie, gdy dotarło do mnie że strzała utknęła zbyt wysoko by dosięgnąć jej z ziemi nawet jeśli nie było się tak niskim jak ja.

Leonardzie? Tylko mi jej za bardzo nie zmacaj xd
506

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz