2.26.2019

Od Wiktora do...

Sprawdziłem czy wszystko zostało spakowane po czym zszedłem na dół. Siedziała tam moja rodzicielka z którymś tam z kolei facetem. Po zobaczeniu mnie podeszła i przytuliła mnie mówiąc jakieś pokrzepiające słowa. Tak jak miałem w zwyczaju przytaknąłem i wyszedłem z domu zamawiając taksówkę. Smarti i psy wyjechały parę dni przede mną, gdyż musiał odbyć kwarantannę i przegląd przed lotem, jednak jak dolecę na miejsce powinien już być gotowy do odbioru. Po paru minutach samochód stanął pod domem, więc wsiadłem do niego i powiedziałem:
-Proszę na lotnisko.
Kierowca odpalił samochód, a ja włożyłem słuchawki w uszy. Po godzinie byliśmy na miejscu gdzie zapłaciłem za przewóz i ruszyłem w stronę lotniska. Po wejściu do budynku zobaczyłem ogrom ludzi. Przecisnąłem się do tablicy, na której było pokazane gdzie mam się udać na odprawę. Dla pewności zrobiłem zdjęcie tablicy i poszedłem we wskazane miejsce. Położyłem walizkę na wskazanym miejscu i sam podszedłem do bramek, które na nieszczęście zapikały.
-Ma pan coś metalowego?- zapytał ochroniarz.
-Tak, pasek i kolczyki.
-Proszę je zdjąć i tu włożyć.- podsunął mi małe pudełko.
Pozbyłem się wskazanych rzeczy z ciała i już bez żadnych problemów przeszedłem na drugą stronę. Do wejścia na pokład miałem jeszcze godzinę, więc zacząłem zwiedzać przydzielony sektor lotniska. Niestety nie było nic nadzwyczajnego. Sami normalni ludzie, żadnych szaleńców czy terrorystów. Te same słupy z ulotkami i te same reklamy. Tablica, na której pokazują każde opóźnienie i kolejny samolot, a to wszystko w otoczeniu masy sklepików, w których nawet butelka wody kosztuje fortunę. Wróciłem na jedno z krzesełek i włączyłem z powrotem muzykę. Po parudziesięciu minutach zobaczyłem jak podjeżdża mój samolot i ustawia się kolejka do wejścia. Podszedłem do bramki ze swoimi rzeczami i po paru minutach w końcu doszedłem do dziewczyny, która sprawdzała bilety. Nie wiem co ona brała, ale się uśmiechała niemal psychicznie, a gdy jeszcze powiedziała przesłodzonym głosem: ,,Miłego lotu" to już byłem pewien, że coś jest z nią nie tak. Wszedłem na pokład i znalazłem swoje miejsce, które było przy oknie. Włożyłem podręczny bagaż w specjalne miejsce i usiadłem czekając na wylot. Oczywiście nie obyło się bez osób, które z zapałem przestarzałego nauczyciela od historii tłumaczyły co robić w sytuacji awaryjnej. Zapiąłem pasy i poczułem jak ruszamy. Gdy samolot był już na odpowiednim poziomie dałem w głowę w bok próbując zasnąć. Czeka mnie blisko dziesięciogodzinny lot.

***

Obudziła mnie jedna ze stewardess chwilę przed lądowaniem po czym włożyła mi do kieszeni w bluzce karteczkę. Wywróciłem oczami i zgniotłem karteczkę po czym ją wyrzuciłem tak, by to zobaczyła. Kobieta prychnęła pod nosem i odeszła. Odebrałem swoje bagaże po czym zadzwoniłem do osoby, która miała przewieźć mnie i zwierzęta. Mama to jednak umie myśleć. Na początku chciała fatygować ojca, ale ma on dwie godziny drogi, więc nie chciałem się narzucać. Po wejściu do auta kierowca od razu ruszył nie zadając zbędnych pytań. Po pewnym czasie dojechaliśmy do stajni gdzie stały większe zwierzęta po podróży. Smarti był jednym z trzech koni, a reszta to były krowy czy kozy. Załatwiłem wszystkie formalności i zabrałem konia, który przywitał mnie szturchnięciem w rękę. Następnie podszedłem do psów, które zaczęły ujadać ze szczęścia. Były nadal zamknięte w klatkach, więc dałem im tylko rękę do powąchania i wyszedłem z transporterami. Po dojściu do auta otworzyłem je, a te rzuciły się na mnie ze szczęściem. Chwilę później uspokoiłem je i zapakowałem razem z koniem do pojazdu i wsiadłem na miejsce pasażera. To samego ośrodka nie mieliśmy daleko, więc już po chwili byliśmy na miejscu. Po oznajmieniu, że dotarliśmy wyszedłem z auta i poszedłem do siodlarni, by sprawdzić czy cały sprzęt był na miejscu. Wszystko wisiało równo i bez jakichkolwiek uszczerbków. Przy wyjściu z siodlarni spotkałem pana Davida, z którym rozmawiałem już wcześniej. Wskazał mi on boks mojego wierzchowca i przekazał wszystkie potrzebne informacje oraz klucz. Wróciłem do pojazdu, z którego wypakowałem konia i wprowadziłem go do boksu gdzie go rozczyściłem i zostawiłem żeby odpoczął. Następnie wróciłem się jeszcze po psy, które od razu zapiąłem i podziękowałem za dowóz. Napisałem szybkiego sms'a do mamy, że jestem cały i zdrowy i poszedłem w stronę akademii. Z łatwością znalazłem swój pokój o numerze sześć i wszedłem do niego. Spuściłem psy, które zaczęły od razu węszyć i usiadłem na łóżku. Objąłem wzrokiem cały pokój i po chwili sięgnąłem po walizkę. Rozpakowałem wszystkie ubrania do szafy i rozłożyłem legowiska dla Celesty i Thora po czym ułożyłem im jeszcze miski z karmą i wodą. Pozostałe walizki z rzeczami, które na razie są mi nie potrzebne upchnąłem w szafie i zawołałem psy, które już się napiły. Zapiąłem Thora na smycz, a Celeste puściłem luzem. O ile ona jest już posłuszna i robi wszystko na zawołanie to młody Cane Corso się jeszcze uczy. Wyszedłem z pokoju i zakluczyłem go po czym wyszedłem na dwór. Skierowałem się w stronę jednego z placów, gdyż powinny się teraz odbywać jazdy. Stanąłem przy ogrodzeniu i patrzyłem jak grupa jeźdźców pokonuje parkur. Po pewnym czasie znudziło mi się to, więc poszedłem w stronę stajni, by zobaczyć z jakimi wierzchowcami będzie przebywał mój srokacz. Po wejściu do stajni Celeste lekko się oddaliła i nie zwróciłem na to uwagi. Zareagowałem dopiero jak usłyszałem jej lekki warkot, który po chwili wydobywał się również z Thora.
-Miejsce!- powiedziałem głośno.
Czarny pies usiadł obok mnie grzecznie na tyłku, a po chwili zrobiła to samo pręgowana samica.
-Noga.- wydałem polecenie.
Podszedłem w stronę gdzie wcześniej była suczka i zobaczyłem lekko zdziwioną czy przestraszoną osobę.
-Bardzo cię przepraszam za nią. Jest psem obronnym i tak jakoś wyszło. Teraz już ni ci nie zrobi.

Anyone?
911 słów.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz