Wstałam równo z budzikiem ustawionym na siódmą, jednak nie miałam siły wstać, więc jedynie go pacnęłam i powróciłam do swojego gniazda z kołder. Obudził mnie dopiero telefon, na którym wyświetlało się imię trenera. Jak oparzona podniosłam się do siadu i odebrałam.
-Coś się stało?- spytałam próbując usunąć chrypkę z głosu.
-Tak, powinnaś już być na koniu i zaczynać trening.
-Co? Już? Cholera już idę.
Rozłączyłam się i pobiegłam do łazienki gdzie szybko umyłam zęby i związałam włosy. Wciągnęłam na siebie pierwsze lepsze buty, bluzkę i buty oraz złapałam w jedną rękę ostrogi, a w drugą kask. Wybiegłam z pokoju nie martwiąc się zamykaniem go. Do stajni weszłam zdyszana i wyczyściłam konia jedynie w miejscach gdzie było to konieczne. Zarzuciłam klacz na grzbiet siodło i założyłam ogłowie. Wsiadłam w stajni i wyjechałam kłusem w stronę hali zakładając kask. Gdy dotarłam na halę zobaczyłam mężczyznę siedzącego w telefonie.
-Wow, myślałem, że cię Peggy Blue dorwała i zostawiła zwłoki w lesie.- powiedział.
-Ha ha, bardzo śmieszne.
-Nie mamy czasu na stęp. Rozgrzej ją w kłusie i w galopie. Skup się głównie na ramie okej?
-Spoko.
Zrobiłam tak jak kazał Patrick. Rozgrzałam się na kwadracie z drągów robiąc obroty i chody boczne. Gdy uznałam, że jest odpowiednio rozgrzana podjechałam do mężczyzny, który właśnie skończył ustawiać tyczki.
-Pobawimy się w pole bending co ty na to?
-Wiem, że i tak nie mam wyboru.
-Dobra odpowiedź. Najpierw przejedź stępem.
Podjechałam do tyczek skręcając między nimi. Nie dojechałam do trzeciej, gdy usłyszałam:
-Za wcześnie skręcasz. Dupa ci zostaje. W galopie zwalisz wszystko.
Przewróciłam oczami, ale zastosowałam się do rad. Przejechałam do końca i wróciłam na start i usłyszałam:
-Nie podnoś tak tej ręki przy skręcaniu i rozluźnij tą, którą nie trzymasz wodzy.
-Dobra.
-Kłusem.
Zakłusowałam i przejechałam całość stosując się do rad starszego. Nie otrzymałam żadnych uwag, a nawet dostałam polecenie, by przejechać lopem, a następnie galopem.
-Jest dobrze. Teraz polecisz na szybkość jak na zawodach.
-Okej, ale jak umrę to będzie twoja wina.
-Żadna mi strata.
Brązowowłosy otworzył skrzydło wejścia do hali, za którym miałam się ustawić. Podekscytowana klacz zadreptała w miejscu.
-Jedź!
Pochyliłam się do przodu, przesunęłam rękę do przodu i spięłam klacz ostrogami. Wyskoczyła gwałtownie do przodu i wjechałyśmy na tyczki. Na szczęście zmieściłyśmy się w tych siedmiu metrach pomiędzy tyczkami. Na końcu zawróciłam gwałtownie klacz i tą samą trasą wróciłam wyjeżdżając znowu poza halę. Zatrzymałam gwałtownie klacz i pogłaskałam ją po szyi. Po chwili podszedł do mnie trener z pochwałą.
-Jak na laika w szybkościówkach było okej. Czterdzieści sekund.
-I tak dobrze.
-Rozstępujcie się i koniec na dzisiaj.
-Okej, dzięki.
-Do jutra. Pamiętaj o rajdzie.
-Jasne, pa.
Popuściłam klaczy wodze i wjechałam na halę spokojnie stępując. Wyciągnęłam z kieszeni telefon i zobaczyłam wiadomość od Diego.
Żelazny dzban :3: Skarbie wyjechałem. Przepraszam, że nie powiedziałem ci wcześniej, ale
spałaś. Jeśli będziesz chciała się zabawić, to konie są do twojej
dyspozycji. Nie martw się, nic mi nie będzie, siedzę w domu. Kocham cię
Na mojej twarzy pojawiło się zdziwienie i złość. Jak mógł nic nie powiedzieć? Obudzenie to parę sekund nic by się nie stało. Wróciłam do stajni i rozsiodłałam konia po czym wybrałam numer. Nie musiałam długo czekać gdyż już po chwili chłopak odebrał.
-Nie mogłeś mnie obudzić?- spytałam zdenerwowana.
-Chciałem żebyś się wyspała.
-To byłaby walona sekunda. Nic by mi się nie stało.- syknęłam.
-Skarbie...
-Nie skarbuj mi tutaj. Masz szczęście, że chociaż napisałeś.
-Nie wyjechałbym bez słowa.
-Co teraz robisz?
-Sprzątam boksy.
-Ciekawie. Mam nadzieję, że nie dotkniesz żadnego byka.
-Nie mam zamiaru.
-To dobrze. Trzymaj się.
-Pa.
Rozłączyłam się i włożyłam telefon z powrotem do kieszeni. W siodlarni przebrałam buty na sztyblety i ściągnęłam ostrogi po czym zajęłam się siodłaniem Caspera. Ostatnimi czasy stwierdziłam, że go wytrenuję, pojadę jakieś zawody i go sprzedam. Lubiłam skakać, ale western był dla mnie górą, a nie chciałam zmarnować potencjału tego konia. Założyłam na niego sprzęt i wsiadłam przed stajnią. Na dzisiejszej jeździe przyzwyczajałam go do drągów leżących na ziemi. Na początku oczywiście stawiał opór, ale później się uspokoił. Jazdę skończyłam po półtorej godziny i stwierdziłam, że wyprowadzę Rimę, Caspera i Almę na wybieg, a wsiądę na Asesino. Trójka koni tolerowała siebie i się nie gryzła, więc wyprowadziłam wszystkie naraz. Po zamknięciu ogrodzenia i wróceniu do stajni wzięłam sprzęt ogiera. Weszłam z kantarem do boksu i na dzień dobry przywitały mnie zęby ogiera.
-Popierdoliło cię.- powiedziałam podnosząc gwałtownie rękę na co się cofnął.- Jak mnie dziabniesz to dostaniesz po ryju.
Założyłam ogierowi kantar i wyprowadziłam go na stanowisko gdzie został przyczepiony. Nie był szczególnie brudny, więc musiałam tylko ogarnąć kopyta. Z siodlarni wzięłam swój sprzęt do ujeżdżenia. Wolałam nie ryzykować ze skokówką Diega. Osiodłałam konia przy czym strasznie się wiercił i nie umiał ustać jak zwyczajny koń. Gdy był ubrany i on i ja wyszłam ze stajni. Asesino zaczął się wyrywać i szarpać widząc inne konie na pastwisku, więc nie pozostało mi nie innego niż obkręcać go aż się uspokoi co w końcu się udało. Doszliśmy na halę, którą dla bezpieczeństwa zamknęłam. Dopięłam popręg i wsiadłam na konia, który od razu próbował wyrwać wodze.
-Tak się nie bawimy mój drogi.
Odciągnęłam wodzę w bok każąc mu skręcić. Takim sposobem wjechałam na dość wąską woltę, z której próbował się wyrwać. Gdy lekko się uspokoił wyjechaliśmy na ścianę. Ogier czując, że nie krępuje go wodza wyskoczył w górę i poleciał przed siebie. Gwałtownie pociągnęłam wodzę znowu wjeżdżając na koło. Znowu czekałam aż się uspokoi i wyjechałam na prostą. Znowu zaczął brykać próbując się mnie pozbyć. Chyba był zdziwiony tym, że nie zeskoczyłam, bo po chwili zatrzymał się w miejscu mocno dysząc. Nie dałam mu stać i ruszyłam do kłusa. Próbował wykorzystać każdą okazję, by się mnie pozbyć i by nie obniżyć głowy. W pewnym momencie zdenerwowałam się i mocniej użyłam pomocy ściągając łeb konia w dół. Cholera mała próbowała się chować przed wędzidłem jednak ciągle podpierany łydką nie mógł tego zrobić. Ta pozycja była najlepsza, bo nawet jakby chciał bryknąć to nie może. Jedyne co mu zostaje to ponoszenie co robił. Cała jazda nam minęła na jeżdżeniu dookoła próbując złapać choć małą nitkę porozumienia co tym razem mi nie wyszło. Jednak koń już nie próbował brykać, więc zadowolona skończyłam jazdę. Odprowadziłam go do boksu gdzie go rozsiodłałam i zaprowadziłam na oddzielny wybieg. Jakoś nie pociągała mnie opcja, że ogier zapłodni Almę albo Rimę.
Diego?
1046 słów.
Będę biła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz