Nigdy bym nie pomyślał, że otwierając oczy zobaczę na zegarku godzinę piątą dwadzieścia jeden. Cóż to chyba ma swój urok. W sensie wstawanie o jakiejś wczesnej godzinie.
Leżałem wtulony w klatkę piersiową chłopaka i jakoś specjalnie nie spieszyło mi się aby wstawać, ale przekonała mnie do tego siła wyższa, gdyż usłyszałem drapanie w ścianę. Proteo, kurwa jak będę płacił za twoje szkody to zbankrutuję.
Wstałem ostrożnie aby nie obudzić Gabriela i ruszyłem po cichu do swojego pokoju, gdzie zastałem zadowolone zwierze.
-Hey, już dobrze. Ogarnę się przyzwoicie i pójdziemy na spacer, obiecuję-uśmiechnąłem się do niego, głaskając go przy okazji między uszami.
Po tej czynności, zabrałem z szafy ubrania, z którymi skierowałem się w stronę łazienki.
Tam wziąłem prysznic, oraz ubrałem się jakoś stosownie do pogody.
Co z tego, że bluzka była cięka jak cholera. Nie przepadam za zimowymi ubraniami.
Wychodząc z pomieszczenia, napotkał mnie błagalny wzrok z piłeczką w pysku. Jaki on uroczy.
Zabrałem psu zabawkę i ruszyłem z nim w stronę wyjścia, gdzie przed tym zabrałem jeszcze kurtkę z wieszaka.
Zarzuciłem ją na ramiona, odbijając po drodze piłkę tenisową, napędzając tym sposobem psa na zabawę.
Moim celem jest pole, poza terenami akademii, gdyż tam będę mógł dalej rzucać przedmioty zwierzęciu, nie martwiąc się o to, że wybiję jakąś szybę, bo jestem do tego zdolny.
Czy ktoś z was, może rozumie pogodę? Raz jest ciepło a raz zimno, a dzisiaj to już w ogóle ona oszalała. Jest niby siedem stopnii, a wieje jak cholera, przez co wydaje się o wiele zimniej.
Weźmie ktoś ten wiatr? Nie zamawiałem go. Jedynym plusem był fakt, że śnieg zniknął, choć można było zobaczyć go jeszcze w niektórych miejscach.
Proteo zaczął szczekać i skakać do okoła mnie, ponieważ zamyśliłem się tak bardzo, że zapomniałem o tym iż trzymam piłkę w dłoni.
Rzuciłem mu ją, a ten zadowolony pognał w tamtym kierunku.
__________
Kiedy minęło wystarczająco dużo czasu, czyli jakaś dobra godzina, wróciłem do akademii. Szczerze? Nie pomyliłem się o dużo dochodziła właśnie godzina szósta trzydzieści pięć, więc bez zastanowienia, zostawiając kurtkę poszedłem po śniadanie dla siebie, jak i dla chłopaka, który pewnie jeszcze spi.
Nie pomyliłem się, wchodząc do niego dostrzegłem go zwinętego w kłębek. Uroczo.
O ósmej zaczyna się cross, więc tak czy inaczej musiałem obudzić Gabriela.
-Gabriel?-usiadłem na łóżku, spoglądając na jego twarz.
-Hmm?-usłyszałem pomruk.
-Czas wstawać, masz śniadanie-rzekłem całując go szybko. Jednak nie było mi dane wrócić do pozycji siedzącej, bo Gabriel mnie przytulił.
-Idź pod prysznic, później się poprzytulamy-mruknąłem.
-To jakaś aluzja do tego, że śmierdzę?
-Nie, to aluzja dla twojego bolącego tyłka. Pierwszy cross, pośmieje się z ciebie.
-Jesteś okropny-rzekł udając złego.
-Też cię kocham, teraz wstawaj.
Wydostałem się z jego uścisku i sam przystąpiłem do jedzenia śniadania.
Po kilku minutach Gabi zwlekł się z łóżka, udając się do łazienki.
Po powrocie zabrał się za jedzenie, a ja spokojnie mogłem dopijać swoją czarną jak smoła kawę.
Śniadanie minęło nam w ciszy, z resztą to już chyba tradycja, mało co rozmawiamy przy posiłkach.
-Idę po leki, a ty się szykuj na jazdę.
-Muszę mamo?
-Tak, chłopcze-zaśmiałem się, prawie cytując Kratosa z God Of War.
Wziąłem leki, po czym zaczekałem na Gabriela. Ten po kilku minutach był gotowy, więc ruszyliśmy do stajni, gdzie zabraliśmy się za czyszczenie koni i ich siodłanie.
Oczywiście nie było by się bez wygłupów ze strony Gabriela, gdyż ten idąc po ogłowie, strzelił mnie wodzami w tyłek.
-No wiesz co, tak przy koniach?-zaśmiałem się.
-Tak, to kara, że mnie dupa boli.
-Poboli o przestanie, nie panikuj-powiedziałem lekko się uśmiechając.
Chłopak pomógł mi z siodłem, a następnie ruszyliśmy na zajęcia, które prowadził pan Luis.
Zaczyna się cudownie, bo nie jadę jako pierwszy, ale też stoimy tak przez dziesięć minut i słuchamy jego porad.
Gabiego to chyba trochę nudzi, patrząc na jego minę, ale co poradzić.
Kiedy facet skończył swój jakże interesujący wykład, zaczęła się praktyka. Jechałem jako drugi, ale oczywiście coś poszło nie tak.
Spadłem, a dokładnien zawisłem. Moja prawa noga zaklinowała się w strzemieniu. Nie mogłem się podciągnąć na rękach, bo mnie bolało przedramię, a o ośmieszaniu się jeszcze bardziej mogę zapomnieć.
Na moje nieszczęście Hunter, ruszył do przodu, zbaczając z toru, więc gdy ten odjechał na jakąś dalszą odległość, wkurwiony odczepiłem nogę, gdzie następnie podniosłem się i dokicałem do wierzchowca, aby zabrać co moje.
Nie minęło dużo czasu, a przy mnie pojawił się Gabriel.
-Pomóc ci jakoś?
-Nie, przejedź co masz przejechać i daj mi chwilowo spokój-powiedziałem lekko wkurwiony.
Ponagliłem go, patrząc na niego gniewnie, więc po chwili odjechał, a ja mogłem ponownie upaść na tyłek aby przyczepić to zjebane cholerstwo.
Do wszystkich wróciłem na piechotę, ale stałem gdzieś na końcu, aby nikt do mnie nie podszedł, gdyż byłem zbyt zdenerwowany aby z kimś rozmawiać.
787
Gabiś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz