Tak niespodziewany wybuch uczuć trochę mnie otumanił. Nawet Blue – najbardziej kontaktowa osoba na świecie – potrzebowała co najmniej dwóch dni znajomości. Z drugiej strony, Noah już na mnie leżała… co to jest przytulas w takim układzie? Owinąłem ją ramionami i nieco uniosłem, co skończyło się piskiem.
– Ludzie są za wysocy! – Pokręciła głową, gdy już ją odstawiłem. – Masz zdecydowanie za dużo tych centymetrów Poduszko!
– Może trochę. – Zaśmiałem się. – Skoro ja jestem Poduszką, a ty nie masz jeszcze ksywki… będę cię nazywać Jeżozwierz.
– Jesteś dziwny! – Nie wiem na ile sam napędzałem ten entuzjazm. – Lubię dziwnych ludzi!
– A myślałem, że to będzie ta normalniejsza część mojego życia. – Pokręciłem zrezygnowany głową. – W której jesteś grupie?
– Pierwszej. – Powiedziała, strząsając śnieg z butów.
– Więc do zobaczenia na wspólnych zajęciach Jeżozwierzu! – Pomachałem jej i ruszyłem ku bramie.
Całe szczęście stąd już wiedziałem jak trafić do domu. Odwróciłem się jeszcze na chwilę, by pomachać mojej nowej znajomej, ale niestety, była już zainteresowana jakimś innym chłopakiem, z którym najprawdopodobniej się kłóciła. Cóż, kimże jestem, żeby im przeszkadzać?
***
Dzień, w którym mój kot syczy, jest dniem szaroburym. Hammer jest bowiem klasycznym przykładem ragdolla – łagodny, ciekawski, leniwy i cholernie do mnie przywiązany. Zazwyczaj ma dobry humor, nawet pojawienie się Nyx niczego nie zmieniło. A tu proszę. Syczy. Wziąłem go na ręce, dzięki czemu znowu maksymalnie się rozluźnił, a syk zmienił się w mruczenie. Niewiele było mu potrzeba.
– Już lepiej Ham? – Uśmiechnąłem się i wszedłem do kuchni.
Tata akurat pił kawę, mama przeglądała gazetę, a Nico niemal na wyścigi pochłaniał łyżkę za łyżką. Jakby kolejna dawka cukru z jego chrupek działała od razu przy styku z jego przewodem pokarmowym.
– Coś nie tak z Hammerem? – Mama z racji zawodu, od razu się zainteresowała.
– Ma przeczucie chujowego dnia – odparłem.
– Język Ro. – Tata popatrzył na mnie znad kubka.
– Jesteś jak Cap tatoooo. – Uśmiechnąłem się.
– Nie wiem czy to komplement, czy nie, skoro twierdzisz, że wolisz Iron Mana. – Mężczyzna się zamyślił. – Nie ważne. Hespero dotarł do stajni, więc masz całe trzy dni, żeby zapoznać g z Akademą.
Odstawiłem kota na podłogę i wyjąłem z lodówki jogurt. W sumie, to nie był taki zły pomysł. Może nawet spotkam moją nową znajomą. I może tym razem się nie zgubię… tja, marne nadzieje.
– Tylko ubierz się ciepło. – Mama pogłaskała mnie po policzku. – Wiem, że lubisz zimno, ale nie dam ci zachorować!
– Jasne! – Szybko zakładam zimowe buty i kurtkę. – Tato, podwieziesz mnie?
– Synu, spacerem będziesz tam szybciej. – Jak zwykle zdrowy rozsądek zwyciężył.
Nie pozostało mi nic innego niż ruszyć z buta przez zaspy do nowej szkoły.
***
– Cześć Poduszko! – Proszę, jednak miałem rację.
– Cześć Jeżozwierzu. – Uśmiechnąłem się. – Miałem nadzieję, że się spotkamy.
– A ja miałam nadzieję, że nie. – Wyszczerzyła ząbki. – Naklejki z napisem BFF jeszcze mi nie przyszły.
– Uff, uratowany. – Zaśmiałem się. – Chcesz poznać Hespero?
– Konia? – Stanęła obok mnie. – Chętnie.
– Więc zapraszam. – Otworzyłem drzwi i starałem się podążyć za wcześniej udzielonymi wskazówkami. – To chyba będzie tu. – Faktycznie stanąłem twarzą w pysk z Hespero.
– Uuuu ładny. – Popatrzyła. – Można pogłaskać?
– Dzisiaj jest nieco nerwowy. – Wszedłem do boksu i objąłem go za szyję. – Więc nie radzę. Będzie gorzej niż z twoim kolegą.
– Jakim kolegą? – Uniosła brwi.
– Wyglądał jak „kolejny nadęty Brytyjczyk”. – Zacytowałem jej słowa z naszego pierwszego spotkania.
– A to. – Machnęła ręką i oparła się o wejście. – Nie musisz się martwić.
– Nie mam zamiaru, ale chciałbym nie być powodem nieporozumień… – Wyprowadziłem konia. – Musimy iść z nim na przechadzkę.
– Oswajanie z nowym miejscem? – Włożyła ręce do kieszeni kurtki.
– Svo. – Kiwnąłem lekko głową i poprowadziłem go na zewnątrz. – Musi przywyknąć.
Potem niechlujnie rozpiąłem kurtkę. Było mi w niej trochę za gorąco, co z reguły przerażało ludzi. Jak widać jednostki lubujące się w zimnie naturalnie były nienormalne.
– Nie jest ci zimno? – Standard.
– Nie. – Wyszczerzyłem się. – W lato jest mi za gorąco.
– Nie mów mi, że latasz bez koszulki i w krótkich spodenkach. – Zaśmiała się.
– Zdarza się. – Poklepałem szyję konia i skręciłem w pierwszą w prawo. – Chociaż nie latam, tylko leżę u siebie w pokoju z włączoną klimatyzajcą.
– Szkoda, chętnie zobaczyłabym cię bez koszulki. – Noah zrobiła smutną minkę. – Ale cóż…
– Zawsze możesz do mnie wpaść. – Zaśmiałem się i miałem dziwne wrażenie, że kątem oka zauważyłem chłopaka, z którym się kłóciła ostatnio. Cóż. Złudzenie optyczne. – Nawet dzisiaj.
– Dzisiaj nie, ale jak masz czas, to może jutro tu przyjdziesz i mnie zaprowadzisz? – Wyszczerzyła się.
– Och, nie wiedziałem, że masz randkę. – Zrobiłem poważną minę. – Powinnaś inaczej się uczesać, jeszcze go przestraszysz.
– Skąd założenie, że to on? – Uniosła figlarnie brwi.
– Kto się czubi, ten się lubi Jeżozwierzu. – Stanąłem przed kilkoma drogami. – I prowadź.
***
– Więc masz już nową znajomą, tak? – BB bardziej przejmowała się wściekle różowym lakierem na swoich paznokciach niż rozmową.
– Mówię ci to trzeci raz Blue. – Przewróciłem oczami i rzuciłem Nyx kukurydzianego chrupka z nadzieją, że jej to nie zaszkodzi. – Jeżozwierz.
– I Poduszka, tak tak. – Pomachała rękami. – I toooo jest jedyny powód, dla którego zostawiasz mnie samą na weekend w Richmond, tak?
– Ej, załatwiłem nam za to wejściówki na ComicCon. Będę musiał przeżyć twoje ochy i achy na temat Hollanda! – Wycelowałem w nią palec.
– Nie waż się obrażać Toma! – Powiedziała groźnie i pacnęła biurko, co miało wyrażać jej zdenerwowanie. – Żadnego!
– Jasne BB. – Machnąłem ręką. – Idę się spotkać, przekazać coś od ciebie?
– Pogratulować odwagi, że zgodziła się zadawać z takim głupkiem jak ty Chainsaw! – Pomachała mi i sama się rozłączyła. Podła podróba człowieka, którą jednak nazywałem przyjaciółką…
***
– Poduszko. – Poważny ton głosu zmusił mnie do uśmiechu.
– Jeżozwierzu. – Odpowiedziałem niemal tym samym.
Niech pierwszy rzuci kamień ten, który się nie roześmiał w trakcie poważnej wymiany zdań. Albo nie. Bo ten dziwny, nadęty Brytyjczyk jeszcze gotowy tu przyjść.
– Nie żyjesz. – Powiedziała nad wyraz poważnie. – A ja z tobą.
– Czym zasłużyłem sobie na taki los? – Teatralnie złapałem się za serce.
– Wytłumaczę ci po drodze. – Wzięła mnie pod rękę. – O ile wytrzymasz.
– Możesz mi to wytłumaczyć, jak będziemy na miejscu. – Wygodniej ułożyłem ramię. – Bo musimy wstąpić do sklepu.
– Czemu? – Zdziwiła się.
– Mój brat ma urodziny za kilka dni, a mój prezent szlag jasny trafił gdzieś na lotnisku w Nowym Jorku. – Wzruszam ramionami. – Innymi słowy, nigdy nie kupuj nic, co jedzie z Chin, jest w cholerę małe i do tego pochodzi z jakiegoś anime!
– Zamówiłeś mu jakąś figurkę? – Zmarszczyła brwi.
– Kolekcjonerską figurkę Yurio z „Welcome to the madness”, czy jakoś tak. – Podrapałem się po głowie. – A że się zawieruszyła, to muszę znaleźć coś innego.
– Damy radę, jak mnie weźmiesz na barana, to nawet najwyższe pułki staną przed nami otworem! – Zamachała wojowniczo ręką.
Zaśmiałem się. To będzie niesamowita przygoda.
Noła? Gotowa na G L I T T E R???
1063
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz