- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? - zapytałem sam siebie, zwracają swój wzrok ku spadającym na ziemię płatkom śniegu.
- Czego ci nie powiedziała? - głos Madeleine wyrwał mnie z mojej zadumy, powodując tym samym, że zacząłem powoli wyczuwać pod stopami ogromny chłód.
- Nie ważne - odpowiedziałem, nie mając ochoty na długie, wieczorne pogawędki - Przyniosłaś szampana? Reptilianie muszą się czymś pożywiać - zażartowałem, szukając w jej rękach jakiegoś kieliszka, bądź butelki, gotowej do natychmiastowego otwarcia.
- Zaraz przyniosę. Wejdź do środka... Nie mam zamiaru zajmować się na nowo twoimi psami, gdy ty będziesz wylegiwał się w szpitalu - mruknęła, wracając z powrotem do rozgrzanego pomieszczenia. Uginając się pod jej słowami, po kilu minutach postąpiłem dokładnie tak, jak ona, zamykając przy tym dokładnie drzwi, prowadzące do wyjścia na zamknięty dwór.
- Jak dużo wypijesz? - wróciła z potrzebnymi rzeczami, które wylądowały na stole.
- Dawkę dla zdrowotności, a potem się zobaczy.
➼➼➼➼➼➼➼
Odkąd kalendarz wiszący na mojej ścianie zaczął wskazywać datę czwartkową, każdy kolejny wieczór został przeze mnie spędzany w stajni. Noah najwidoczniej nie miała czasu wrócić do Durham w piątek, co strasznie trafiło mnie w serce. Nie mając zamiaru jej tego wypominać, skupiłem się ciut bardziej na swoim, zwariowanym zwierzyńcu. Lekarze zabronili mi jeszcze jeździć, lecz nie przeszkadzało mi to w pogłębianiu więzi ze starymi koniskami. Była sobota, a ja właśnie kończyłem oporządzać ospałego Attacka. Sherry, którą postanowiłem ze sobą zabrać, buszowała w rozsypanej na korytarzu słomie, udając przy tym, iż się wspaniale bawi. Uśmiechając się na to lekko, w pewnym momencie zobaczyłem, jak do stajni wbiega biała kulka niczego.- KTO WPUŚCIŁ TU TEGO PCHLARZA?! - oburzyłem się, przytrzymując zwariowanego beagla, który z chęcią rozszarpał by puszysty ogon lisa.
- Zdaje się, że ja - odezwał się znajomy głos, za którym tak strasznie tęskniłem. Nie przejmując się konsekwencjami, puściłem Sherry na podłogę, a następnie przytuliłem do siebie zaginioną kobietę.
- Tęskniłem - powiedziałem cicho, czując jak jej ręce oplatają zwinnie moje ciało - Mogłaś powiedzieć, że musisz wyjechać... Cholernie się o ciebie martwiłem - przyznałem otwarcie, uważnie spoglądając jej w głąb zaskoczonych oczu - Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Mam dla ciebie mały prezent.
- Prezent? Dla mnie? - przyszczypnęła lekko skórę na moim kręgosłupie, jakby w geście zaciekawienia.
- Tak... Ale musimy wyjść na zewnątrz - niechętnie ją od siebie odkleiłem, aby móc zapiąć smycz to obroży ciapowatej suczki. Nie przejmując się tym, że ktoś może na nas patrzeć, załapałem ją za rękę, a następnie uważając na jej tępo chodzenia, zaciągnąłem ją i jej lisa na parking, gdzie aktualnie stało moje BMW - Zamknij oczy - zażądałem, delikatnie się uśmiechając.
- Czy to konieczne? - skrzywiła się delikatnie, próbując ukryć przede mną swoje zmęczenie.
- Taaaaaaak! W końcu to niespodzianka - odpowiedziałem z cichym śmiechem, przez który ona nie miała zamiaru już się kłócić. Zadowolony z takiego obrotu spraw, otworzyłem tylne drzwi granatowego wozu, z którego wyjąłem różowy łuk z zestawem kolorowych, karbonowych strzał - Możesz otworzyć oczy - stwierdziłem, gdy owy przedmiot znalazł się w jej dłoniach.
- Leonard to...
- Łuk byś mi mojego nie rozjebała i strzały, które wytrzymają twoją naukę - wyszczerzyłem swoje zęby w ogromnym uśmiechu - Skoro wróciłaś, a moje oczy wyglądają już prawie normalnie to możemy na nowo rozpocząć treningi - klasnąłem w dłonie, co zwróciło na mnie uwagę białej lisicy - Mogę pogłaskać? Czy ugryzie? - zadałem pierwsze dwa pytania, ale nie były one końcem mojej wypowiedzi - Pomogę ci też z bagażami. Musisz być wykończona podróżą.
NOOOOOOAAAAAAAAHHHHHHHHH?
WRÓCIŁAŚ!!!!!!
759 słów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz