2.03.2019

Od Leonarda cd. Noah

Po niezbyt satysfakcjonującej rozmowie telefonicznej z Noah i jakimś tam Samem, moje nerwy jeszcze bardziej się załamały. Kim on do jasnej cholery był i co robił z moją szarooką wredotą?! Przecież takie rzeczy są wręcz niedopuszczalne! Jak jest niewyżyty to niech sobie krowy zmaca, czy co oni tam niby w tym Teksasie mają. Jak go tak łapska swędzą to z chęcią wyślę mu Diego. On ponoć też ujeżdża jakieś byki więc z łatwością by się dogadali. Chcąc wymazać sobie z głowy te wyobrażenia, rzuciłem iphonem o łóżko, na które sam osobiście upadłem. Wróć w piątek błaaaaagam - pomyślałem, szukając wzrokiem jakiegoś ciekawego przedmiotu, na którym mógłbym się skupić. Wszystkie książki stojące na mojej biblioteczce, już dawno zostały przeze mnie przeczytane, co nieco utrudniało moje życie. Lubiłem czytać, lecz gdy znałem całą fabułę na pamięć, dana powieść mnie już nie interesowała. Wzdychając na to głośno, postanowiłem ponownie wstać oraz wyjść na balkon, na którym jak idzie się domyślić panowała obecnie ujemna temperatura. Uważając, aby nie wdepnąć w żaden stos śniegu, przedarłem się powoli na jego drugi koniec, żeby móc zasiąść na niezbyt wygodnym krześle i nieco odpocząć. Przyprószony białym cholerstwem świat wydawał mi się teraz zbyt pusty. Nie wiedząc, dlaczego tak się dzieje, zacząłem na nowo zarzucać się ogromną ilością pytań, które głównie krążyły w ogół postaci fioletowowłosej dziewczyny.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? - zapytałem sam siebie, zwracają swój wzrok ku spadającym na ziemię płatkom śniegu.
- Czego ci nie powiedziała? - głos Madeleine wyrwał mnie z mojej zadumy, powodując tym samym, że zacząłem powoli wyczuwać pod stopami ogromny chłód.
- Nie ważne - odpowiedziałem, nie mając ochoty na długie, wieczorne pogawędki - Przyniosłaś szampana? Reptilianie muszą się czymś pożywiać - zażartowałem, szukając w jej rękach jakiegoś kieliszka, bądź butelki, gotowej do natychmiastowego otwarcia.
- Zaraz przyniosę. Wejdź do środka... Nie mam zamiaru zajmować się na nowo twoimi psami, gdy ty będziesz wylegiwał się w szpitalu - mruknęła, wracając z powrotem do rozgrzanego pomieszczenia. Uginając się pod jej słowami, po kilu minutach postąpiłem dokładnie tak, jak ona, zamykając przy tym dokładnie drzwi, prowadzące do wyjścia na zamknięty dwór.
- Jak dużo wypijesz? - wróciła z potrzebnymi rzeczami, które wylądowały na stole.
- Dawkę dla zdrowotności, a potem się zobaczy.
➼➼➼➼➼➼➼
Odkąd kalendarz wiszący na mojej ścianie zaczął wskazywać datę czwartkową, każdy kolejny wieczór został przeze mnie spędzany w stajni. Noah najwidoczniej nie miała czasu wrócić do Durham w piątek, co strasznie trafiło mnie w serce. Nie mając zamiaru jej tego wypominać, skupiłem się ciut bardziej na swoim, zwariowanym zwierzyńcu. Lekarze zabronili mi jeszcze jeździć, lecz nie przeszkadzało mi to w pogłębianiu więzi ze starymi koniskami. Była sobota, a ja właśnie kończyłem oporządzać ospałego Attacka. Sherry, którą postanowiłem ze sobą zabrać, buszowała w rozsypanej na korytarzu słomie, udając przy tym, iż się wspaniale bawi. Uśmiechając się na to lekko, w pewnym momencie zobaczyłem, jak do stajni wbiega biała kulka niczego.
- KTO WPUŚCIŁ TU TEGO PCHLARZA?! - oburzyłem się, przytrzymując zwariowanego beagla, który z chęcią rozszarpał by puszysty ogon lisa.
- Zdaje się, że ja - odezwał się znajomy głos, za którym tak strasznie tęskniłem. Nie przejmując się konsekwencjami, puściłem Sherry na podłogę, a następnie przytuliłem do siebie zaginioną kobietę.
- Tęskniłem - powiedziałem cicho, czując jak jej ręce oplatają zwinnie moje ciało - Mogłaś powiedzieć, że musisz wyjechać... Cholernie się o ciebie martwiłem - przyznałem otwarcie, uważnie spoglądając jej w głąb zaskoczonych oczu - Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Mam dla ciebie mały prezent.
- Prezent? Dla mnie? - przyszczypnęła lekko skórę na moim kręgosłupie, jakby w geście zaciekawienia.
- Tak... Ale musimy wyjść na zewnątrz - niechętnie ją od siebie odkleiłem, aby móc zapiąć smycz to obroży ciapowatej suczki. Nie przejmując się tym, że ktoś może na nas patrzeć, załapałem ją za rękę, a następnie uważając na jej tępo chodzenia, zaciągnąłem ją i jej lisa na parking, gdzie aktualnie stało moje BMW - Zamknij oczy - zażądałem, delikatnie się uśmiechając.
- Czy to konieczne? - skrzywiła się delikatnie, próbując ukryć przede mną swoje zmęczenie.
- Taaaaaaak! W końcu to niespodzianka - odpowiedziałem z cichym śmiechem, przez który ona nie miała zamiaru już się kłócić. Zadowolony z takiego obrotu spraw, otworzyłem tylne drzwi granatowego wozu, z którego wyjąłem różowy łuk z zestawem kolorowych, karbonowych strzał - Możesz otworzyć oczy - stwierdziłem, gdy owy przedmiot znalazł się w jej dłoniach.
- Leonard to...
- Łuk byś mi mojego nie rozjebała i strzały, które wytrzymają twoją naukę - wyszczerzyłem swoje zęby w ogromnym uśmiechu - Skoro wróciłaś, a moje oczy wyglądają już prawie normalnie to możemy na nowo rozpocząć treningi - klasnąłem w dłonie, co zwróciło na mnie uwagę białej lisicy - Mogę pogłaskać? Czy ugryzie? - zadałem pierwsze dwa pytania, ale nie były one końcem mojej wypowiedzi - Pomogę ci też z bagażami. Musisz być wykończona podróżą.

NOOOOOOAAAAAAAAHHHHHHHHH?
WRÓCIŁAŚ!!!!!!
759 słów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz