2.05.2019

Od Vicky CD Rekera

Budzik zadzwonił mi o wpół do piątej. Najwyraźniej nie przestawiłam go wczoraj z pobudki ,,wyjazdowej" na normalną. Zaklęłam cicho pod nosem i cisnęłam telefon na sąsiednie, puste łóżko, po czym znowu wtuliłam głowę w poduszki. Mimo to zaledwie godzinę później nie byłam w stanie ponownie zasnąć ani dłużej wiercić się w łóżku. Postawiłam bose stopy na podłodze i z rękami wyciągniętymi przed siebie, trochę jak u zombie, ruszyłam w stronę okna. Na dworze była jeszcze praktycznie noc, a z zaciągniętymi zasłonami to już nie było o czym mówić. Odsunęłam firanki i wyjrzałam na zewnątrz. Objęłam wzrokiem stajnie, maneż, część pastwisk i las w oddali, spokojne i milczące. Otrząsnęłam się i poszłam zapalić światło. 
Po umyciu się, ubraniu i nakarmieniu Glimmer'a założyłam granatową bluzę i zeszłam po cichu na dół. Spojrzałam przelotnie na tablicę. Pierwszy środowy trening mam dopiero o dziesiątej, więc nie muszę się z niczym spieszyć. Akademia zaczynała powoli budzić się do życia, z większości pokoi słychać było szmery, stukania, trzaskanie drzwi i...jęki? Pewnie się przesłyszałam. Na podawanie jedzenia Aspergell nie nadeszła jeszcze pora, więc poszłam na stołówkę sama się posilić. Zdążyłam wczoraj ją odwiedzić, więc nie miałam kłopotów z dotarciem. Pomieszczenie nie różniło się zbytnio od zwykłych szkolnych stołówek, nie licząc tych dziwnych kolumn. Na razie nie było tu nikogo. Wzięłam talerz i sztućce, po czym zaczęłam nakładać sobie ze szwedzkiego bufetu. 
Posiłek zjadłam w ekspresowym tempie we własnym pokoju. Po ogarnięciu brudnych naczyń narzuciłam na siebie puchową kurtkę i pobiegłam do stajni dla koni prywatnych. Asper była właśnie w połowie przeżuwania swojej porcji siana. Podeszłam do boksu; klacz oderwała się od jedzenia i wystawiła łeb przez kraty. Nie widać było po niej, żeby cała podróż i zmiana miejsca pobytu szczególnie na nią wpłynęły. Gdzie ja, tam i ona, reszta się może chromolić..Pogłaskałam ją parę razy i skierowałam swe kroki do paszarni. Przygotowałam specjalną mieszankę i wróciłam z pełnym wiadrem. Z trudem wysypałam zniecierpliwionej kobyłce zawartość do żłobu. Poklepałam ją po szyi czule, podziwiając nienaganny stan ściółki. Muszą mieć tu chyba z dziesięć tuzinów stajennych. 
Wróciłam do domu uczniów. Rzuciłam wierzchnie okrycie na krzesło, nałożyłam słuchawki, puściłam cichą muzyczkę w tle i wzięłam się za lekturę drugiej części podręcznika do fizjoterapii. Nie mogłam się dostatecznie dobrze skupić. Część moich myśli wciąż oscylowała wokół pierwszego treningu, tutejszych trenerów, a przede wszystkim koni. Po godzinie odłożyłam książkę na półkę i postanowiłam zabrać się za brudną robotę, czyli rozpakowanie reszty swoich rzeczy. Wyjeżdżając miałam stuprocentową pewność, że zabieram tylko najpotrzebniejsze przedmioty, a tu widzę koronkową spódniczkę i figurkę prezydenta USA kupioną w jakimś sklepie pamiątkowym. Pierwsze jeszcze da się zrozumieć, ale na naklejce nikt nie uprzedził, że statuetki same chodzą i wskakują do walizek! Czasami nie kumam siebie. 
Ostatecznie wszystko znalazło swoje miejsce (kosz na śmieci chętnie przygarnął część). Pozwoliłam sobie na chwilę relaksu, nucąc pod nosem fragmenty piosenek i przeglądając nowe filmy. Oderwałam się po pewnym czasie i poszłam do łazienki przebrać się w sportowe ciuchy. Z kaskiem i długim batem pod pachą wyszłam na zewnątrz, wpierw kierując się do stajni dla prywatnych wierzchowców. Spędziłam chyba z dziesięć minut na poszukiwaniu kantara i uwiązu Asper, bo KTOŚ przewiesił je na drugi koniec siodlarni. Wypuściłam klacz na jedno z pastwisk, żeby wybiegała się przed popołudniowym treningiem. Akurat kiedy wracałam do budynku odłożyć linę, telefon w kieszeni kurtki zaczął wibrować. Wujek, oczywiście.
— Halo?
— No cześć. - oznajmiłam na powitanie.
— Jak się czujesz?
— Świetnie. Dzięki. Co tam w Houston? Ominęły mnie jakieś monstrualne korki albo atak hakerów w stringach? - telefon zamilkł na chwilę.
— Nie, nie. A miałabyś może ochotę przedstawić mi swojego chłopaka? - spytał nagle, jakby sobie o czymś przypomniał. Miałam ochotę parsknąć śmiechem.
— Coś czuję, że jednak ominęła mnie niezła impreza...To na cześć wyjazdu mojego czy szefowej?
— Zwyczajnie chcę wiedzieć, kogo miłość tak mocno zaślepiła, że rozbił ci karierę i zafundował pobyt w tej akademii. Mówiłaś, że nie masz żadnych wrogów, więc została tylko jedna opcja...
— Znowu zaczynasz? - mruknęłam z odrobiną znudzenia.
— Hę? Ja tylko dedukuję fakty.
— Spieszę się na jazdę. Porozmawiamy po kacu. - ucięłam rozmowę. Nacisnęłam czerwoną ikonkę na ekranie, rozłączając się, i schowałam urządzenie. 
Stajnia dla koni z ośrodka świeciła pustkami. Kandydat na jeźdźca pierwszej klasy na obcym koniu? Skandal! Dołączyła do mnie tylko dziewczyna z fioletową fryzurą wymykającą się spod utartych reguł modowych. Zajęła się całkiem niebrzydkim, karym ogierem, Maskusem czy jakoś tak. Mi na początek przydzielono Arota. Podczas czyszczenia i siodłania był wyjątkowo spokojny, więc raczej niewiele mogę się po nim spodziewać. Wiadomo, nie daliby mi od razu ognistego rumaka ze złotymi kopytkami, lecz mimo wszystko czułam lekki zawód. 
Wyprowadziłam ogiera na zewnątrz i po cichu poszłam w ślady dziewczyny. Doprowadziła mnie pod samą halę. Dociągnęłam popręg i wskoczyłam w siodło. Najpierw instruktor kazał nam rozstępować konie i samemu nieco się rozgrzać. Kątem oka zerkałam na ustawione pośrodku ujeżdżalni przeszkody, starając się ocenić ich wysokość. Najwyższa miała pewnie z osiemdzięsiątkę. Drobnostka. Pojeździliśmy trochę galopem, po czym zaczęliśmy po kolei skakać pojedyncze przeszkody, a na koniec całe parkury. Nauczyciel naprawdę znał się na swoim fachu, podobnie jak Arot. Jedynie wolę zwalniać wierzchowca, a nie go popędzać. 
Na lekcję ujeżdżenia przeszliśmy na maneż na świeżym powietrzu. Wykonywanie figur z typowym skoczkiem było dość męczącą pracą. Mój partner chyba też stracił odrobinę czujności i pod koniec długiej ściany coś go spłoszyło. Przez moment miałam okazję przekonać się na własnej skórze, jak się czuje astronauta w startującej rakiecie, bo wyrwał do przodu w tempie, do jakiego nie byłabym w stanie zmusić go nawet ostrogami. W ułamku sekundy wyrosło przed nim ogrodzenie czworoboku, ale walić to, jak się jest takim szczwanym pegazem, nie? Po minie trenerki widziałam, że ma zupełnie inne zapatrywania na te zrodzone w panice marzenia ogiera.
— Stary, skoki skończyły się godzinę temu... - koń prawie zarył nosem w pobliską zaspę, stanowczo przeze mnie hamowany, ale udało mi się go powstrzymać. Poklepałam go krótko w nagrodę i wróciłam do ćwiczeń. Do treningu crossowego dostałam innego wierzchowca, Toskanę. Jazda była do tej pory przyjemna, niemniej cieszyłam się na myśl, że to ostatnia godzina obijania dupy o siodło, bo ze stóp zostały mi dwie lodowe szczapy. 
Z ulgą wprowadziłam klacz do boksu i ruszyłam na pastwisko z uwiązem w łapie. Asper dała się złapać i zaprowadzić do stajni bez większych problemów. Wyjęłam telefon żeby sprawdzić listę osób zakwalifikowanych na festiwal.
— Pięćdziesiąt sześć, pięćdziesiąt siedem, pięćdziesiąt osiem... - mruczałam na głos numerki - ...No w końcu. - z satysfakcją wpatrywałam się w swoje imiona i nazwisko, kiedy moja podopieczna prychnęła cicho, obracając się w boksie i trącając chrapami moją kieszeń. Miałam już jej coś na ten temat powiedzieć, kiedy usłyszałam skierowane do mnie pytanie:
— Nowa? - obróciłam się w stronę głosu, a klacz automatycznie cofnęła się w głąb boksu. Jego właścicielem okazał się wysoki, piwnooki brunet. - Jak się zwiesz? 
— Vicky. A ty? - oznajmiłam krótko, wyciągając w jego stronę prawą dłoń, jak mnie uczono od małego.
— Reker. - odparł chłopak, odwzajemniając gest. Od dawna już nie interesowały mnie rankingi, jednak to imię obiło mi się o uszy. Ale, mało to Rekerów z fiołem na punkcie koni chodzi po świecie? - Długo już jeździsz?
— Właściwie od dziecka. - rzekłam, zdejmując Asper kantar. - Ty też raczej nie wyglądasz na początkującego... - dodałam cicho.
— Zgadłaś. Ile masz lat? Wolę się nie domyślać.
— Spokojnie, ja nie gryzę, połykam w całości. - pogłaskałam swój skarb po nosie - Dziewiętnaście. 
— Tyle samo. - zapadło krótkie milczenie.
— Muszę już iść. Do zobaczenia. - rzuciłam na pożegnanie, po czym oddaliłam się w stronę wyjścia. 
Ledwo załapałam się na obiad na stołówce. De facto posiliłam się tylko i wróciłam do stajni. Wzięłam z siodlarni długą lonżę wraz z kantarem klaczy i poszłam do jej boksu. Wraz z podnieconą Asper udałam się na okólnik. Pierwszą połowę treningu spędziłam na trzymaniu tempa kobyłki w ryzach, przez resztę zaś ćwiczyłyśmy figury z ziemi. Po powrocie przetarłam spoconą podopieczną wiechciem słomy i opuściłam budynek. Przeciągnęłam się w drodze do domu uczniów, rozluźniając wszystkie od rana spięte mięśnie. Dziś czekała mnie jeszcze tylko krótka przejażdżka stępa z Aspergell. Resztę mam teoretycznie wolną. 
Po wejściu do pokoju odruchowo rzuciłam okiem na terrarium. Ku memu zaskoczeniu, nigdzie nie mogłam dostrzec jeżowatego kształtu. 
— O k*rwa, no bez jaj. - mruknęłam do siebie, czując narastający niepokój. Przetrząsnęłam wszystkie zakamarki. Nie było go nigdzie w pokoju. Pokręciłam głową i wyszłam na korytarz. Maszerowała nim akurat brunetka z kolczykiem w nosie. 
— Hej, widziałaś tu może jeża? Nieduży, jasny. - rzuciłam w jej stronę. 
— Em...nie. - dziewczyna zamierzała chyba coś jeszcze dodać, ale przerwał jej dziki wrzask z piętra wyżej. Pobiegłam bez słowa w stronę schodów, mając dość nieciekawe przeczucia. Krzyki bez problemu naprowadziły mnie na właściwy pokój. Gdy otworzyłam drzwi, chłopak znany mi jako Reker trzymał przed sobą czarną poduszkę i celował nią w kolczasty kształt na ciemnej kołdrze.
— Stój! - rzuciłam się do przodu i wyrwałam mu z ręki narzędzie zbrodni. Gdyby nie element zaskoczenia, miałabym z tym pewnie kłopot. Staliśmy dobrą chwilę naprzeciwko siebie, mierząc się spojrzeniem wariata. Wreszcie nie wytrzymałam i spuściłam wzrok. Odłożyłam poduchę na łóżko i wyciągnęłam rękę w stronę drżącej kulki. Po pół minucie wyłonił się z niej w całej okazałości Glimmer ze swoimi niewinnymi, czarnymi oczkami. Bezceremonialnie wzięłam go na dłoń.
— Rozmawialiśmy już o przymusowej akupunkturze - mruknęłam ostro dla rozładowania emocji, po czym zwróciłam się do ,,poszkodowanego" - Naprawdę bardzo za niego przepraszam...nic ci się nie stało?
<Reker? Nie bij za to badziewie, proooszę X_X>
1525 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz