Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gansey. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gansey. Pokaż wszystkie posty

2.05.2020

Od Ganseya cd. Leonarda

Chyba następnym razem powinienem lepiej przemyśleć to, na co się zgadzam. Leonard tylko latał po całym Londynie i zachwycał się architekturą. Ugh, jasne, stare budynki może i miały swój urok, ale dla architekta. Albo konserwatora zabytków. Ale nie dla mnie. Żeby nie było, gdy byłem w Rzymie narzekałem jeszcze bardziej. Co prawda historia była ciekawa, ale na kartach książki. Nie byłem fanem zwiedzania. I jeszcze te frytki. Z rybą.
- Zdajesz sobie sprawę, że mam uczulenie na cytrusy? - Uniosłem lekko brew.
- No i? - Książę nie widział w tym chyba problemu.
- Oni polewają te twoje fish&chips właśnie sokiem z cytryny! - Wyrzuciłem ręce w górę. - Jeśli mam gdzieś umrzeć, to na pewno nie na środku Londynu!
- Nie dramatyzuj. - Westchnął tamten.
- Nie dramatyzuję, w końcu nie jestem tobą. - Prychnąłem i stanąłem z założonymi rękami. - Wróćmy do hotelu i po prostu zamówmy coś z restauracji. Coś, co nie zawiera cytryny.
- Jesteś gorszy niż małe dziecko. - Przewrócił oczami.
- I kto to mówi. - Zironizowałem, ale posłusznie ruszyłem za księciem do hotelu.
***
- Myślisz, że zjem naleśniki z nutellą i orzechami laskowymi, lasagne, dwa kawałki mega serowej pizzy i bezę na deser? - Spojrzałem znad karty na Leonarda. - I zapiję to colą?
- To według ciebie jest jedzenie? - Znowu śmiesznie uniósł brew.
- Jedzenie to jedzenie. - Wzruszyłem ramionami. - To jest po prostu słodkie.
- Nie tak jak ty. - Rzucił ironicznie.
- Ojej, dziękuję za ten nie-komplement z twoich ust. - Roześmiałem się. - Czuję się zobowiązany do rzucenia czegoś podobnego.
- Daruj sobie. - Pokręcił głową. - Po prostu zapisz mi to, co chcesz zamówić.
- Okej. - Wziąłem kartkę i długopis z logo hotelu i nabazgrałem na szybko zamówienie.
Potem podałem kartkę Leo i wyszedłem na balkon. Oczywiście hotel był pięciogwiazdkowy, a my mieszkaliśmy w apartamencie o najwyższym standardzie. Przecież książę nie może mieszkać byle gdzie. Podejrzewałem, że nawet mnie mogą przerosnąć koszty mieszkania tu przez parę dni. Ale czego się nie robi dla przyjaciół? Ronan kazał mi zabrać Leo na kilka dni poza Akademię, więc to zrobiłem. Nie do końca znałem powód i konieczność tak szybkiej ewakuacji, ale ufałem chłopakowi. To, co stało się parę dni temu, jego załamanie… nie zapomnę tego. Zawsze uważałem go za niesamowicie silną i opanowaną osobę. I czego jak czego, ale płaczu się po nim nie spodziewałem. Może nie płaczu, tylko bezradnego szlochu. Nie chciałbym oglądać tego nigdy więcej. Nie u Ronana.
- O czym myślisz? - Książę pojawił się obok mnie.
- Niczym konkretnym. - Zmierzwiłem swoje włosy. - O Greywarenie, studiach, życiu…
- Grey co? - Uniósł brew.
- Ronanie. - Zaśmiałem się. - Greywaren. Glendower. Nie czytałeś Kruczego Cyklu, nie?
Obruszył się, jakbym zaproponował mu co najmniej orgię z połową gejowskiego klubu. Właśnie... 
- Książę ty mój. - Uśmiechnąłem się szeroko. - Czy wiesz może, gdzie znajdę tu klub dla ludzi równie tęczowych co ja?
- Insynuujesz, że wiem, gdzie w tym mieście są kluby dla gejów? - Uniósł brwi.
- Nie tylko dla gejów. - Obruszyłem się. - Tęcza ma więcej odcieni!
- Co? - Chyba nie zrozumiał.
- Nie ważne. - Westchnąłem. - Wiesz, gdzie jest tu jakiś tęczowy klub, czy mam szukać w internecie.
- Dlaczego w ogóle chcesz tam iść, co? - Uniósł brew.
- Mam powiedzieć wprost, czy owinąć w puszystą bawełnę? - Odwróciłem się i oparłem łokcie na barierce.
- Mów wprost, co mi szkodzi? - Przewrócił oczami.
- Mam ochotę zaliczyć jakiegoś faceta. - Uniosłem kącik ust. - Albo się z nim pomiziać. Zależy jaki będę miał nastrój.
- To dla ciebie normalne? - Chyba go zszokowałem.
- Nie jestem w związku, jestem daleko od domu, a ty nie jesteś chętny, więc czemu nie? - Zdziwiłem się. - Ta, mam kogoś na oku, ale to nie przeszkadza. - Wzruszyłem ramionami.
- Więc szukaj, bo ja nie znam takich miejsc. - Wrócił do pokoju.
A ja miałem jeszcze trochę czasu. W końcu zamówiłem górę żarcia, nie?

Leo? Idziesz?
592 słowa

1.27.2020

Od Ganseya cd. Skylar

- No no no Campbell, muszę przyznać, że tego się nie spodziewałam. - Głowa Blue wyskoczyła nad drzwiczki, gdy tylko Sky zniknęła za drzwiami stajni.
- Wątpiłaś we mnie? - Uśmiechnąłem się wesoło.
- Jak widać zapominam jacy są normalni ludzie. - Przewróciła oczami.
- Normalni czyli? - Uniosłem brew.
- Tacy, którzy lubią innych ludzi. - Wróciła do czyszczenia konia. - No leć do swojej księżniczki, bo zaraz skończą i będzie tragedia.
- Muszę wyczyścić jeszcze Garma. - Wskazałem na konia.
- To szybko, czas leci. - I zniknęła. Oczywiście nie dosłownie. Pewnie kucnęła. Niscy ludzie. Czasami są przerażający.
***
- Całkiem nieźle ci idzie. - Podszedłem do Sky po treningu. - Co prawda niewiele wiem o skokach, ale wygląda imponująco.
- Dzięki, ja… - Na chwilę zerknęła w bok i od razu odkręciła głowę. - Staram się.
- Ronan i Adam się miziają? - Uniosłem zaczepnie jeden kącik ust.
- Tak…
- Norma w ich przypadku. - Machnąłem ręką. - Większość uważa to za słodkie, ja twierdzę, że Adam robi to specjalnie.
- Słyszałem to Campbell! - Doszło do moich uszu.
- Wiem! Przekaż Ronanowi, że go kocham!
- Mówisz na poważnie? - Sky lekko przekrzywiła głowę.
Pochyliłem się do jej ucha i szepnąłem konspiracyjnie:
- Mamy sekretny, uczuciowy romans, bo Ro nie lubi seksu. - Potem puściłem jej oczko. - A tak na serio, to po prostu jesteśmy przyjaciółmi.
- Jest bardzo miły. - Uśmiechnęła się.
- I czarujący. - Ruszyliśmy w stronę stajni. - Ale niestety ma gorącego chłopaka…
- Czy ty myślisz tak o każdym? - zaśmiała się.
- Jak? - Popatrzyłem na nią zdezorientowany. - Po prostu stwierdzam fakty.
- To co powiesz o mnie? - Uśmiechnęła się promiennie.
- Że jesteś urocza, słodka i gorąca. - Puściłem jej oczko. - I ślicznie wyglądasz w okularach. Ale pewnie się powtarzam albo stwierdzam oczywistości.
- Czasami miło usłyszeć coś oczywistego. - Poprawiła okulary. - Masz… plany później?
- Miałem dzisiaj montować filmik, ale to nic pilnego. - Przeczesałem włosy.
- Filmik? - Wprowadziła konia do boksu.
- Czasami wrzucam coś na YT, rzadziej na Insta. - Oparłem się o drzwi. - Hobbystycznie i żeby dorobić. A że akurat testowałem nowy sprzęt, to pomyślałem, że coś nagram. No i jest Ronan z Beką, a to podbije oglądalność. Słodki chłopak z jeszcze słodszym kociakiem, czego chcieć więcej?
- Niczego - zaśmiała się Sky. - To co?
- Zapraszam do siebie. Oferuję ciasteczka, kawę, kakao lub herbatę i mnie. No i moją siostrę.
- Ciekawie. - Dziewczyna zaczęła zajmować się koniem. - Więc ruszymy jak tylko go oporządzę.
***
- Co, darowałeś sobie Ronana i masz nową dziewczynę? - Gin jak zwykle nie grzeszyła taktem.
- Nazywam się Sky i chyba można powiedzieć, że pretenduję do miana jego dziewczyny. 
- Wooooow, w końcu. - Młoda przewróciła oczami. - Nie ważne. Będę u siebie. I na wszelki wypadek głośno puszczę muzykę.
- Już nie przesadzaj, co? - Uniosłem lekko brew.
- NIE WAŻNE! - Usłyszałem trzask drzwi.
- Jak dobrze, że rodzice myślą nad przeprowadzką. - Potarłem skronie. - Pozbędę się tego gremlina. Jak nie, to ją tam wyślę. Z powrotem. Albo każę przenieść się do akademika.
- Nie wydaje się zła. - Sky siadła na kanapie. - Czemu tak właściwie studiujesz zaocznie?
- Chciałem mieć czas na akademię. - Poszedłem do kuchni oddzielonej tylko blatem od salonu. - Ale myślę nad przeniesieniem się na dzienne. Dałbym radę to ogarnąć.
- Ambitnie. - Poprawiła nieistniejącą nitkę. - Podoba mi się.
- Cieszę się. - Wstawiłem wodę. - Kawa, herbata, kakao?
- Herbata. - Po chwili podeszła do blatu. - Gotuje, prawi komplementy, opiekuje się siostrą, masz jakieś wady?
- Nie wiem, ale w tajemnicy powiem ci, że nieźle radzę sobie w łóżku. - Puściłem jej oczko. - Oczywiście to nie jest najważniejsze, ale istotne.
- Proszę, do tego szczery i otwarty - zaśmiała się. - Plusujesz.
- Przy tak cudownej księżniczce? - Zawtórowałem jej. - Staram się jak mogę.
- Książę jak się patrzy. - Przejęła ode mnie kubek.
- Cieszę się. - Wyjąłem z lodówki obiad. - Chcesz ryż z warzywami?
- Chętnie. - Wróciła do salonu. - O ile cię nie objem…
- Nie martw się, mam co jeść - zaśmiałem się. - Zaraz będzie gotowe.
Potem odwróciłem się do kuchenki i zacząłem wszystko przygotowywać. W końcu gotowałem dla Sky.

Sky? Kolacja!
606 słów

1.13.2020

Od Ganseya cd. Skylar

No pięknie. Ja i Blue parą… toż to by było masakryczne. To znaczy okej, faktycznie zachowywaliśmy się trochę jak para, ale bez przesady. Wiedziałem, że z nią flirtuję (trochę jak z Ronanem), ale to były niewinne zabawy. Panna Branwell nie była aż tak bardzo w moim typie. Dlatego uśmiechnąłem się raz jeszcze i przyjąłem od dziewczyny cosmopolitana. Potem niestety zniknęła gdzieś przy innych klientach, więc odwróciłem się do Sky.
- Smacznego drinka. - Uniosłem swój kieliszek i wziąłem łyk.
- I tobie. - Uśmiechnęła się. - Więc to tak spędzasz wieczory?
- Na ogół nie. - Zaśmiałem się. - Wszak tak miłego towarzystwa nie mam na co dzień.
- Myślę, że nie masz problemu ze znalezieniem dziewczyny, która bardzo chętnie wyskoczyłaby z tobą do baru. - Poprawiła zsuwające się z nosa okulary.
- Możliwe, ale żadna nie nazywa się Skylar Cheng. - Upiłem kolejny łyk.
- Mówisz to każdej, czy jestem wyjątkiem. - Lekko przekrzywiła głowę.
- Obawiam się, że znam tylko jedną Skylar Cheng, więc tak. Jesteś jak najbardziej wyjątkowa.
- A flirtujesz z innymi, bo? - Uniosła z rozbawieniem brew.
- Chodzi o Blue? To… zabawne. - Odstawiłem na chwilę kieliszek i zacząłem szukać w telefonie odpowiedniej strony. - Jest książka, której Blue i Gansey są parą. Znaczy Gansey nazywa się Richard, ale…
- To jego drugie imię. - Blue pojawiła się znienacka koło nas. - I nie bój nic. Nie jestem nim zainteresowana w ten sposób. To po prostu zabawne.
- Przyjaźń z niecodziennymi i nieszablonowymi korzyściami. - Wyszczerzyłem się.
- Boże, co ta akademia ze mną robi. - Pokręciła głową dziewczyna. - Mam nagle przyjaciół.
- Konsekwencje przyjaźni z Ro. - Wystawiłem jej język. - A teraz spadaj, bo chcę pogadać sobie sam ze Sky.
- Jak chcesz. - Przewróciła oczami. - Zawołajcie, jeśli będziecie chcieli coś jeszcze.
I odeszła.
- To o czym chcesz rozmawiać? - Uśmiechnęła się.
***
- …wydaje się logiczne, że użył tej konwencji, ale moim zdaniem można to było bardziej uwypuklić. - Takim zdaniem zakończyłem swój wywód o jednej ze słabszych parodii horroru. - Sam bym nie nazwał tego dobrym filmem klasy B.
- Myślałam, że filmy klasy B nigdy nie są dobre. - Zaśmiała się dziewczyna.
- No nie do końca. - Zawtórowałem jej. - Niektóre są tak złe, że aż miło się je ogląda. Szczególnie te, które nie chciały być złe. To widać. I to jest zabawne.
- Miałam wrażenie, że nie lubisz filmów, które coś parodiują. - Zauważyła.
- Wolę renarrację. - Podrapałem się po głowie. - To niesamowite na jak wiele sposobów można odczytać na nowo mity, legendy, bajki… razem ze znajomymi z roku szukamy ludzi, którzy chcieliby z nami zrealizować “Śpiąca i wrzeciono” Gaimana. Ale na razie nie mamy ludzi.
- Jak dasz mi jakieś konkretniejsze info, to może pomogę. - Stanęła pod jedną z klatek. - Toooo… do zobaczenia?
- Oby jak najszybciej, Moja Pani. - Szarmancko ująłem jej dłoń i cmoknąłem ją lekko. - Oby jak najszybciej.
***
- Gansey, dziecię walijskich królów. - Blue trzepnęła mnie w ramię. - Chodźże do tej stajni.
- Czekam na Sky - rzuciłem. - Zaraz ma skoki.
- Skończyliśmy wcześniej, bardzo możliwe, że jest w stajni i oporządza konia. - Szatynka pokręciła głową. - Nie bądź jak Leo i nie obserwuj jej.
- Muszę się zgodzić. - Do dyskusji dołączył Ronan. - O ile się nie umówicie, to to jest dziwne.
- I dlatego ty możesz się gapić na przystojnego Japończyka, tak? - Uniosłem z rozbawieniem brwi.
- Dokładnie. - Wyszczerzył się blondyn. - No i jestem jego chłopakiem.
Ja mam nadzieję na bycie chłopakiem Sky, ale to niestety nie zależy tylko ode mnie. Nic jednak nie powiedziałem, tylko westchnąłem. Może faktycznie spotkam Sky w stajni?

Sky? Nie pozwól Ganseyowi być jak Leo...
545 słów

12.30.2019

Od Ganseya cd. Skylar

Automaty, automaty, automaty. Potrzebowałem kofeiny albo cukru. Na gwałt. Jeśli chciałem tu zostać i coś z tego wynieść, trzeba było się doładować. Jak na złość przy automatach uformowała się całkiem długa kolejka. Zgrzytnąłem zębami, bo akurat pan Greywaren, potocznie zwany również Ronanem, zmienił się w Aniołka i pofrunął do swojego kochasia. Nie żebym się dziwił. W końcu Adam Mikaelson był jego chłopakiem i pewnie robili ciekawe rzeczy, ale samotność robiła swoje. Westchnąłem cicho i ustawiłem się w kolejce, może trochę krótszej niż w kawiarni. Potem poczułem te szczególne perfumy. Przyjrzałem się głowie osobnika przede mną i z zadowoleniem stwierdziłem, że to Sky. Nie mogło być lepiej! Z lekkim wyszczerzem rzuciłem lekko:
- Liczyłem, że tu będzie mniejszy tłok niż w kafejce. Cześć. - Uśmiechnąłem się, kiedy dziewczyna się odwróciła.
- Hej. - Jej kąciki ust powędrowały do góry. Słodka. - Jest sobota, zbliża się osiemnasta trzydzieści. Wszyscy potrzebują kofeiny. - Dłuższą chwilę skupiłem się na jej palcach, które z gracją poprawiały okulary.
- Ale to kiepska kofeina! - Parsknąłem śmiechem i lekko przymknąłem oczy.
- Jest tańsza. No i znacznie szybsza. - Dziewczyna znalazła kolejne plusy.
- To akurat prawda. - Musiałem przyznać jej rację.
I na tym stanęło. Nie do końca wiedziałem, co dalej, no i lepiej było znaleźć jakieś drobne. Ostatnio karta odmawiała współpracy, więc liczyłem, że portfel przybędzie mi z pomocą. Kiedy już znalazłem odpowiednią kwotę (a przynajmniej miałem taką nadzieję), usłyszałem pytanie:
- O której kończysz?
- Dobre pytanie. - Zamyśliłem się, delikatnie pocierając krawędź jednej z monet. - Mam jeszcze dwa wykłady po czterdzieści pięć minut i przerwa dziesięć. Co daje nam 100 minut, czyli godzina czterdzieści.
- Dobrze, ja kończę za dwie. - Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko. - I może gdzieś wyskoczymy? Tak w ramach kolacji?
- Z tego co wiem, Blue ma dziś zmianę w barze, więc jeśli chcesz zniżkę na najlepsze drinki, to mogę to załatwić. - Akurat zwolniły się dwa automaty, więc zgodnie ku nim ruszyliśmy.
Kiedy już zakupiłem swoją dawkę cukru (bo czekolada wydała mi się lepszym wyborem niż kawa), podszedłem do dziewczyny. Potem ruszyliśmy pod jej salę, popijając gorące napoje.
- Możemy iść najpierw coś zjeść, a potem do baru. - Podjęła temat.
- Podoba mi się ten plan. - Pokiwałem głową.
- Mogę mieć dziwne pytanie? - Uroczo zatrzepotała rzęsami. Chyba nawet ciutkę nieświadomie.
- O ile nie będę cię musiał potem zabić, czy coś, śmiało. - Puściłem jej oczko.
- Dlaczego mówicie na Blue, Blue? - Uniosła kubek do ust.
- To akurat bardzo łatwe pytanie. - Zaśmiałem się szczerze. - Otóż imię Blue to, uwaga, uwaga… Blue.
- Nie nabijaj się ze mnie! - Pacnęła mnie w ramię. - Serio pytam.
- A ja serio odpowiadam! - Uniosłem rękę, w której nie miałem kubka. - To naprawdę jej imię! Blue Jane Branwell!
- Nie kłamiesz? - Uniosła brew.
- Jak mamę kocham! - Opuściłem dłonie.
- Jej mama musi lubić niebieski. - Zaśmiała się melodyjnie.
- Ano. - Zawtórowałem jej. - Albo ona urodziła się niebieska…
***
- Wow, nie wiedziałam, że zwykłe tosty mogą być takie dobre! - Sky chyba zasmakowało.
Uśmiechnąłem się tylko, bo akurat jadłem i nie chciałem wyjść na kogoś bez dobrych manier. Nie ładnie było mówić z pełnymi ustami. Więc kiedy przełknąłem, odparłem:
- Tu są pyszne. I duże. I tanie.
- Idealne dla studentów. - Zachichotała dziewczyna i znowu poprawiła okulary.
- Podziwiam cię. - Pokręciłem głową, gdy zjadłem kolejnego kęsa. - Ja nie wytrzymuję w okularach dłużej niż kilka godzin.
- Czemu? Są mniej irytujące niż soczewki. - Przekrzywiła uroczo głowę.
- Jak dla mnie nie. - Znów wgryzłem się w tosta i odezwałem, gdy już połknąłem jedzenie. - Osuwają się, trochę ważą i ograniczają pole widzenia.
- Pf. - Zaśmiała się cicho. - Ale zakładasz je w sekundę!
- Oj tam. - Przewróciłem oczami i się uśmiechnąłem.
Potem nie rozmawialiśmy, aż nie zjedliśmy tostów. Nie żeby cisza mi przeszkadzała. Ze Sky wszystko było przyjemne. Tak przynajmniej podejrzewałem.
- To co? Bar, czy jednak nie? - Zapytałem, kiedy wyszliśmy na zewnątrz.

Sky? Gotowa na dalszą część?
602 słowa

11.22.2019

Event halloweenowy: wampiry i świry - Gansey i Blue

Gansey:
Naprawdę nie wiedziałem, jakim cudem Mikaelson zdołał przekonać właścicieli IHA, żeby zamienić stołówkę i akademiki w wampirzy dwór. Jasne, on i Blue dogryzali sobie niemal non stop, a każdy kto ich znał wiedział, że Azjata często nazywa ją wamiprem, ale nie sądziłem, że ten żart osiągnie taki poziom. Jak widać nie doceniłem Adama.
 - Wyglądasz jakbyś wypił sok z cytryny. - Gin jak zawsze potrafiła podnieść na duchu.
 - A ty, jakbyś miała zaraz zejść z tego świata. - Przesunąłem po niej wzrokiem. - I co ty masz na sobie?
 - Strój Selene z Underworld. Taki prawie. - Wzruszyła ramionami. - Wyglądam lepiej niż ty w tym wdzianku pseudo-Volturich.
 - Shhh bo jeszcze Blue usłyszy. - Położyłem jej palec na ustach.
 - Strój jest boski, to ty jesteś brzydki. - Wyszczerzyła się.
 - Mała szumowina - rzuciłem.
 - Mamut. - Wystawiła język. - Nie wyrwiesz Sky z taką twarzą!
I wybiegła z pokoju. Prawdopodobnie na stołówkę, gdzie - tak czułem - czeka Nico w stroju pseudo-Michaela…

11.13.2019

Event halloweenowy: drabble - Gansey

Stojąc przed drzwiami pokoju Sky, cała odwaga Ganseya wyparowała. Jasne, zależało mu na tym, żeby zbierała z nim i Gin cukierki. Ale zapukać było strasznie ciężko. A co jeśli się nie zgodzi? A co jeśli jej się nie spodoba? Jego myśli zerwały się do galopu i nie pomagały. Wcale. No dalej Gansey, dasz radę. To tylko głupia deska! Wyciągnął rękę i zapukał. Raz. Drugi. Trzeci. Zero odzewu. Czyli Sky nie było. Wyrok został odroczony. Odetchnął z ulgą i ruszył do siebie. Nie czuł się, ani jak zwycięzca, ani jak przegrany. W końcu to tylko kolejny pretekst do odwiedzenia jego sympatii.

100 słów

10.25.2019

Od Ganseya cd Leonarda

– A ty gdzie się wybierasz? – Gin posłała mi zdziwione spojrzenie, kiedy kolejne ciuchy lądowały w mojej walizce.
– Dostałem zaproszenie na wycieczkę do Anglii. – Uniosłem kącik ust. – Grzech nie skorzystać, nie?
– Jak uważasz. – Młoda uniosła ręce. – Jak mniemam, już wiesz, co będzie ze mną?
– Czy Nico przypadkiem nie zaprosił cię na nocowanie? – Wyszczerzyłem się.
– Ugh, nienawidzę cię. – I wyszła.
***
Dom Leo, jak przystało na dom księcia, był okazały, duży i zupełnie nie w moim stylu. Ale nic na to nie poradzę, że wolę gnieździć się w klitkach i tym podobnych rzeczach. Byłem dziwny, ot co. Ale pani, która prowadziła mnie do pokoju Leo była przemiła. Kiedy w końcu się tam znalazłem, nie mogłem powstrzymać uśmiechu.
– Wow, sądziłem, iż go wyrzucili. Trzeba cię wyprać Richardzie. Nie możesz zmieniać swojej barwy.
– Nazwałeś pluszaka na moją cześć? Uroczo. – Nie mogłem się powstrzymać.
– Co ty tu robisz? – Biedny miś, wylądował na łóżku. – Kto się wpuścił? Miałeś zadzwonić, a nie stawiać się osobiście. Jak zwykle nie słuchasz tego, co się do ciebie mówi. – Policzki chłopaka stały się czerwone.
– Nigdy nie słucham tego, co do mnie mówią. – Zaśmiałem się. – Nie bądź zły… Kochanie? Tak chyba mówi na ciebie Ro.
– Ugh, przestań. – Przewrócił oczami. – Ronan jest…
– Poduszką twojej dziewczyny, wiem. – Oparłem się o ścianę. – To tak. Chcę lecieć z tobą. Dawno nie byłem w Anglii.
– Byłeś w Anglii? – Uniósł brwi, kiedy podszedłem bliżej.
– Lubię podróżować. – Usiadłem na łóżku, czując się nieco ośmielonym. – Moi rodzice też. Siostra mniej, ale wystarczy, że się czymś zajmie.
– Chyba masz zgodną rodzinę. – Przerwał pakowanie i się zamyślił.
– Raczej. – Popatrzyłem na niego. – Może nie królewska, ale się kochamy. I kierujemy się swoim szczęściem.
– Ale nigdy nie słuchasz, co się do ciebie mówi. – Zaśmiał się cicho.
– Nie, z reguły wiem, co mam robić. – Sięgnąłem po maskotkę. – Witaj Richardzie. Chcesz się zaprzyjaźnić? Czy zostaniesz z Leosiem i nauczysz go asertywności?
– Daj go. – Książę wyrwał mi z rąk maskotkę i wrzucił ją do walizki.
– Najpierw go wypierz, przyda mu się kąpiel. – Posłałem mu długie spojrzenie. – Musi się dumnie prezentować, skoro nazywa się Richard. – Więc… daj mi bardziej szczegółowe wytyczne i spierniczam. Ah i ciesz się, że nie zmuszam cię do żarcia, tak jak prosiła tamta pani…
– Ugh. – Książę chyba był zirytowany. – Wyślę ci wszystko SMS-em.
– Jest tylko mały problem. – Wstałem. – Nie masz mojego numeru. Ani ja twojego. Dlatego tu jestem.
– ...Oh. – Speszył się. – Zaraz to ogarnę.
– Po prostu daj mi swój telefon, zadzwonię do siebie. – Wyciągnąłem rękę.
– Jasne. – Po chwili cofnął rękę. – Ale nic mi nie poustawiasz? Ani nie podejrzysz?
– Masz mnie za Branwell? – Uniosłem brew.
– No nie. – Podał mi telefon, a ja szybko wpisałem swój numer i zadzwoniłem do siebie.
– Okej, już. – Oddałem mu telefon. – Czekam na SMS!
I wstałem, a potem wyszedłem z pokoju i z domu.
***
– Leonard. – Potarłem oczy. – Co ty tu robisz?
– Wyjeżdżamy za godzinę. – Zaczął mnie obserwować. – Szykuj się.
– Hmmm… – Przeczesałem włosy. – Mogę wrócić do łóżka na pół godziny… też chcesz?
– Ubieraj się. – Włożył ręce w kieszenie i przybrał swoją dumną pozę.
– Nie podoba ci się coś? – Zerknąłem na niego.
– Twoje bokserki są zbyt… zielone. – Przesunął wzrok niżej, by po chwili wrócić do mojej twarzy.
– Hmmm… – Oparłem się. – Mów dalej.

Leo? Gotowy na podróż?
520 słów

7.15.2019

Od Ganseya cd Leonarda

Poranki w Akademii były spokojne i urocze. O ile zignorowało się jęczenie siostry i skupiło chociażby na pogodzie. Albo wesołym Hatim. Siedział sobie właśnie na termoforze i jadł śniadanie. Tak jak ja. Helen usiadła naprzeciwko i wsadziła nos w telefon.
– Młoda, czy ty nie jesteś uzależniona? – Uniosłem brew.
– Nico pisze, cicho. – Machnęła ręką i zjadła kolejną łyżkę płatków.
– Udobruchałaś go? – Poruszyłem wymownie brwiami.
– Może. – Odparła bez zainteresowania. – Odwołali mi dziś pierwszą lekcję, jakby co.
– Na pewno? – Oparłem głowę na ręce.
Dziewczyna ciężko westchnęła i pokazała mi ogłoszenie na stronie szkoły. Faktycznie. Zgadzało się. Dziewczyna faktycznie miała odwołane pierwsze zajęcia. Popatrzyłem na resztę jej planu.
– Nie powinienem tego mówić, ale… chcesz mieć dzisiaj wolne? – Zapytałem.
– Nie, pójdę do szkoły. – Dokończyła płatki. – Mama Nico nas zawiezie!
– Zabujałaś się w młodszym Chainsawie? – Zaśmiałem się.
– Ja ci nie wyrzucam Skylar! – Prychnęła i wstała. – A teraz wybacz, idę pomóc Nico z… czymkolwiek!
– Jasne młoda, tylko paznokci nie połam! – Rzuciłem za nią i przypilnowałem, żeby Hati nie zszedł z termofora. – Pacz Hati, mamy kolejny romans. Jakby Rodo nam nie wystarczało…
***
Spacer z Klio był jedną z przyjemniejszych rzeczy, jakie odbyłem tego dnia. Blue wyjątkowo nie mogła z nią wyjść, bo dostała jakieś duże zamówienie na rękodzieło. Cóż, dobrze było wiedzieć, zawsze będzie można ją poprosić o zrobienie jakiejś bransoletki. Z zaskoczeniem zauważyłem, że na drodze mojego spaceru stoi Leonard i z furią rzuca telefonem. Podszedłem do niego i zagaiłem:
– Hej, nie tak agresywnie.
– A ty jakbyś zareagował, gdy po raz setny rodzice odmawiają ci powrotu do ojczyzny? Stany to nie moja bajka, ale weź im to wytłumacz… – Westchnął i pokręcił głową.
– Mogę mieć jedno bardzo ważne pytanie? – Uniosłem brew.
– Tak. – Machnął ręką.
– Ile ty masz lat? – Popatrzyłem na Klio, która z zadowoleniem obwąchiwała drzewo.
– Dwadzieścia dwa. – Popatrzył na mnie zdziwiony.
– To powiedz mi, po co prosisz ich o zgodę? – Założyłem ręce. – Jesteś dorosły, jesteś księciem i chyba jesteś odpowiedzialny. Chyba możesz sobie jechać gdzie chcesz i kiedy chcesz.
– No nie do końca… – Popatrzył na mnie sceptycznie. – Muszę…
– Jedyne co musisz, to żyć w zgodzie ze sobą. – Popatrzyłem na niego. – Może nie jesteś jakoś blisko w kolejce do tronu, ale chyba jako książę masz prawo robić co chcesz. O ile to nie jakoś mocno zabronione. No dalej Leoś, tupnij nogą. To tylko weekend, a ty pewnie masz prywatny samolot.
– Nie mogę. – Skrzywił się lekko.
– Bo ty miękka fajka jesteś. – Przewróciłem oczami. – Ludzie. Przecież paparazzi cię nie zjedzą za to, że wróciłeś.
– To nie o to chodzi! – Wybuchnął. – Rodzice mi nie pozwalają!
– Leonardzie Williamie II Windsorze! Masz jebane dwadzieścia dwa lata i powinieneś wiedzieć, że sam za siebie odpowiadasz! – Zamachałem mu ręką przed twarzą. – Powinieneś umieć się postawić rodzicom! To twoje konto, twoje życie… nikt go za ciebie nie przeżyje.
Chłopak tylko prychnął i miałem wrażenie, że wymamrotał coś w stylu „Nigdy nie zrozumiesz”. Warknąłem tylko i rzuciłem z pogardą.
– Może nie zrozumiem, bo nie jestem księciem, ale przynajmniej sam za siebie podejmuję decyzję i odpowiadam w pełni za moje życie. – Potem cmoknąłem na Klio. – Chodź mała, idziemy dalej.
***
– Nie wiem czy to było odważne, czy głupie, ale chyba właśnie ma konsekwencje. – Ronan wskazał Leonarda, który właśnie pojawił się pod naszą uczelnią.
– Co on tu robi? – Zmarszczyłem brwi.
– Nie mam pojęcia. – Ronan poprawił torbę. – Radź sobie z ksiażątkiem. Ja jestem umówiony z Adamem.
– Oczywiście, ty i twój kochaś. – Zaśmiałem się. – Dobrze, że dzieci z tego nie będzie…
Ronan z politowaniem popatrzył się na mnie. Wcale nie miał dzisiaj na sobie bluzy w kolorach flagi aseksualistów, wcale. Wyszczerzyłem się zadowolony i poprawiłem swoja flagę, która robiła mi za pelerynkę. Tydzień równości był pomysłem klasy aktorskiej i zaliczeniem ich projektu. To było super.
– Dasz sobie z nim radę. – Ronan poklepał mnie po plecach i zakładając kaptur, ruszył w stronę swojego motocykla, do którego dążył już Japończyk.
Popatrzyłem w stronę Windsora, a potem przypomniałem sobie, że mam jeszcze jedną rzecz do zrobienia. Odwróciłem się szybko i pobiegłem na umówione miejsce.
– Hej Sky. – Uśmiechnąłem się lekko do dziewczyny. – To w czym miałem pomóc?
***
Kiedy już nie miałem innej wymówki, w końcu ruszyłem do wyjścia. Poprawiłem pelerynę, bluzę i plecak, a następnie przeszedłem przez dziedziniec, zatrzymując się dopiero przed Leonardem, który wyraźnie na coś czekał. Coś, albo kogoś.
– Windsor, myślałem, że odjechałeś z Greywarenem. – Uniosłem lekko kącik ust.
– W co ty się ubrałeś? – Uniósł brwi książę.
– To? Moja flaga. – Wypiąłem pierś. – Wiesz. Nie mam problemu z całowaniem mężczyzny urodzonego w ciele kobiety i na odwrót. Ale to nie ważne. Co tu robisz?

Lełoś? Jak ci się podoba uczelnia filmowa? XD
742 słów

5.16.2019

Od Ganseya cd Noah

Ten ranek nie był najlepszy. Okej. Żaden ranek nie jest dobry. Ale dzisiaj Gin miała przynajmniej dobry humor. W miarę. Jak na godzinę szóstą. Nie wiem czemu ściągnęła mnie z łóżka na tak wczesne śniadanie, skoro sama dałaby sobie radę. Ale nie. Jak ona nie może spać, to ja też. Jedynym plusem było zapoznanie się z Jeżozwierzem i BB. Ronan co prawda mi o nich opowiadał, ale nie sądziłem, że spotkam je tak szybko. I w takich okolicznościach.
- Ciacho, tak? - Uśmiechnąłem się, kiedy brunetka siadła obok ze zdecydowanie większą energią niż powinna.
- Nie łap mnie za słówka. W sumie to Nołe. - Popatrzyła oskarżycielsko. - Doceniam piękno.
- Jasne jasne. - Zaśmiałem się. - Nie odbieraj mi przyjemności z tego komplementu.
- Nie odbieram. Ale twierdzę, że nie jesteś w moim typie. - Westchnęła i wbiła widelec w jajecznicę. – Chociaż… czy ja w ogóle mam typ?
– Nie mnie o to pytaj. – Uniosłem szklankę z sokiem pomarańczowym i wypiłem trochę.
– Wiem. – Machnęła ręką przed twarzą i zapatrzyła się na Gin.
– Hm? – Uniosła brwi moja siostra.
– Nico mówił, że jesteś wkurzająca. – Blue wsadziła widelec z jedzeniem do ust. – Tylko ja i Ronan mamy prawo go wkurzać.
– I co z tego? – Parsknęła moja siostra.
– Uważaj na swoje koczki. – Brunetka wycelowała w nią widelcem. – Nie lubię, gdy ktoś wkurza Nico!
***
Pierwsza lekcja jazdy konnej zbliżała się nieubłaganie. Garm niuchał moją dłoń, którą głaskałem jego chrapy w oczekiwaniu na rozpoczęcie zajęć. Blue rozmawiała z jakimś bezimiennym chłopakiem, a Ronan nie dał się (lub też nie chciał) wyswobodzić z objęć Mikaelsona. Jednak nie to było dziś – przynajmniej dla mnie – największą atrakcją. Na miejsce zbiórki dotarł Jeżozwierz. Uśmiechnąłem się i podszedłem z koniem do dziewczyny.
– Ty ciągle wyglądasz jak trup. – Założyłem ręce.
– Dziwię się, że ty nie. – Parsknęła.
– Ciacha zazwyczaj nie są nieżywe. – Posłałem jej rozbawione spojrzenie.
– Ugh, będziesz teraz mi to ciągle wypominał? – Popatrzyła na mnie krzywo.
– Niestety. – Westchnąłem, niby smutny. – Z takich rzeczy grzech nie skorzystać.
– Jesteś okrutny. – Odburknęła i poprowadziła konia dalej.
– Po prostu chcę się zapoznać. – Wzruszyłem ramionami idąc za nią. – Jak widzisz, jedyna osoba, którą tu znam w pełnym tego słowa znaczeniu, klei się do swojego chłopaka…
– Tak? Myślałam, że na odwrót. – Dziewczyna posłała krótkie spojrzenie naszej ulubionej parce. – Wygląda jakby to Poduszka była osaczana.
– Myślę, że mu to nie przeszkadza. – Wyszczerzyłem się. – Wręcz przeciwnie.
– Nie da się ukryć. – Pokiwała głową. – Cóż…
Jednak dziewczynie nie dane było skończyć, ponieważ pojawił się nasz ulubiony książę.
– Nołe! – Zawołał i podszedł do nas wraz z koniem. – Szukałem cię!
– Chroń mnie! – Dziewczyna błyskawicznie przestawiła mnie tak, że spokojnie mogłem ją zasłonić.
– Hej. – Uśmiechnąłem się, stając twarzą w twarz z Windsorem. – Kochanie, miło cię widzieć.
– Ugh… kolejny! – Chłopak wyrzucił ręce w górę. – Ty, Chainsaw, ktoś jeszcze? – Dwa ostatnie słowa wykrzyczał.
– Spokojnie, złość piękności szkodzi. – Uniosłem ręce i gestem go uspokoiłem. – A nie chcemy, żeby nasz książę nie był piękny.
Prychnięcie, które wydobyło się z ust Noah było na wpół dźwiękiem irytacji, na wpół rozbawienia. Chyba podobała się jej ta wizja, a jednocześnie miała coś przeciwko. Albo mi się wydawało.
– Cóż, lepiej nie będzie. – Zachichotała. – Oby nie było gorzej…
– Nołe! I ty przeciwko mnie!? – Chłopak znów uderzył w wysokie tony.
– Co ja mówiłem o krzyczeniu, hm? – Popatrzyłem na niego. – Bo powiem Ro i będzie niedobrze!
Dziewczyna, chyba nie mogła już wytrzymać, bo zaniosła się śmiechem. Nie dziwiłem się. Straszenie Ro miało w sobie swój żartobliwy urok.

Noah? Co ty na to? XD
562 słowa

5.12.2019

Od Ganseya do Adama

– Greywaren.
– Glendower.
Ronan był w dobrym humorze. Nie żebym widział go kiedyś w złym humorze.
– Coś taki zadowolony? – Wskoczyłem na Garma. – Jakaś śliczna dziewczyna ogrzewała twoje łóżko?
– Oprócz płci, wszystko się zgadza. – Jego policzki nabrały lekko różowego odcienia.
– Oh Chainsaw, nie wiedziałem! – Oparłem brodę na dłoni. – Blondyni? Nieeee… ty jesteś blondynem… szatyni? Książę jest w twoim guście?
– Właściwie to… – Zaczął, ale nie dane mu było skończyć, bo pojawiła się kolejna osoba.
Mikaelson.
– Przepraszam, że musiałeś czekać Aniołku, ale Kelpie była rano humorzasta. – Brunet przywarł do Ronana i go pocałował.
Nie żebym czerpał z tego jakąś przyjemność (osobiście wolałem całować niż obserwować), ale cóż. Był to dość nietypowy widok. Szczególnie, że dłoń aktora przesunęła się na bardziej tylne i dolne partie ciała Chainsawa.
– Oh, jak słodko, jakbym trafił do filmu Disney’a. – Westchnąłem i założyłem czapkę.
Ronan odsunął się od – prawdopodobnie – swojego chłopaka i przygryzł lekko wargę. Na tyle, że mogłoby to zostać niezauważone.
– W filmach Disney’a nieprędko zobaczysz takie sceny. – Rzucił Japończyk i uśmiechnął się do mnie, obejmując Ronana. – Ty jesteś…
Dumnie wyprostowałem się na Garmie i z godnością Windsora powiedziałem:
– Gansey Richard I Campbell.
– Oooookeeeej… czyli idziemy z tytułami. – Parsknął śmiechem.
– Lub jak kto woli Glendower. – Wyszczerzył się Ro.
– Gdyby nie to, że powiedziałeś to ty, już byś nie żył Chainsaw. – Prychnąłem.
– Grozisz mojemu Aniołkowi? – Rzucił żartem. – O ile dobrze wiem, do tego jest upoważniona tylko Jane…
– Oh Ronan, czyżbyś chował za tymi swoimi swetrami i bluzami skrzydła? – Parsknąłem śmiechem, ignorując przytyk do Niebieskiego Krasnala.
Adam uśmiechnął się do siebie, jakby jego myśli ukrywały bardzo wnikliwy komentarz, blondyn z kolei przewrócił oczami i cmoknął chłopaka w szczękę.
– Nie żebym narzekał, ale powinieneś mnie puścić Mały Diabełku. – Delikatnie zdjął rękę kompana ze swoich ramion. – Zaraz zaczyna się lekcja, a ja muszę pogadać z trenerem.
Chłopak uśmiechnął się głupio i unosząc palcami twarz Greywarena, powiedział:
– A co jeśli nie chcę, żebyś odchodził?
– Będziesz rozczarowany jak to zrobię. – Jedna z brązowych tęczówek na chwilę została przysłoniona. – Obiecuję, że wrócę zanim zatęsknisz.
– A co jeśli już tęsknię? – Po chwili obaj parsknęli śmiechem, a Ronan odjechał.
– Czyli blond loczki już złapał w swoje sidła ofiarę. – Uniosłem zabawnie brwi. – Szlag. Założyłem się, że wyrwie go moja znajoma z roku…
– Oh, przykro mi, że przeze mnie przegrałeś zakład. – Podejrzanie mocno śmierdziało mi to Kevinem.
– Czyżby uśmiechnął się do ciebie Smiling God mój drogi? – Oparłem palce na policzku.
– Znasz Night Vale? To jest bardzo poważne pytanie. – Adam popatrzył na mnie badawczo.
– Ciężko go nie znać skoro twój, ekhem… „Aniołek” mnie indoktrynuje… – Przewróciłem oczami.
– Obejrzenie z kimś jednego odcinka, a dwóch sezonów to jest różnica – powiedział.
– Oh, puszcza najlepsze momenty. – Wyplątałem z grzywy konia liść, który właśnie na niego spadł. – Więc… Mały Demonie…
Chłopak zastanowił się chwilę.
– Dobra, to brzmi znośnie tylko w ustach Ronana. – Pokręcił głową, uśmiechnął się i podał mi rękę. – Adam Mikaelson.
– Kojarzyłem cię bardziej jako Dorian, ale Adam też nie jest złe. – Uśmiechnąłem się tak uroczo, jak mogłem. – Christian nie jest zazdrosny? Słyszałem, że coś między wami było na planie…
Czarnowłosy chwilę wyglądał zaskoczonego, ale nie bez powodu był aktorem, bo po chwili nie było nic po nim widać.
– Czyli naprawdę musiałem być niezłym aktorem, skoro tylu ludzi mnie kojarzy z epizodycznego wystąpienia… – powiedział.
– I jaki skromny. – Mruknąłem, by głośniej dodać. – Moja siostra miała na ciebie crusha.
– Gansey Richard I Campbell uczy mnie o skromności? – Parsknął śmiechem.
– Cóż, dla książątka było to dość naturalne, ja tylko się dopasowuję. – Wzruszyłem lekko ramionami.
– Czekaj, dopasowujesz się do LeŁosia? – Uniósł brew.
– Jest zabawny. Krzyczy bez powodu i łatwo go zirytować. – Zaśmiałem się. – No i to „kochanie” Ronana…
– I ma manię na punkcie własnego ego… – Parsknął Adam. – Uważaj, bo jeszcze cię zarazi tą swoją brytyjską arogancją.
– Ro mnie wyleczy. – Wyszczerzyłem się. – Jest bardzo pomocny.
– Oh… I to bardzo. – Szeroko się uśmiechnął. - Jego magiczne moce się przydają nie tylko przy zwierzątkach.
– Nazwałbym to urokiem osobistym. – Uniosłem kącik ust. – Jak sam go, dość trafnie, nazwałeś… jest aniołem. Nie tylko dla ciebie.
- Chyba nie jesteś zazdrosny, co? – Uniósł brew.
– Ja? Skąd! – Podniosłem lewą rękę do góry. – Przecież nie chcę ci go odbić, czy coś. Przynajmniej na razie…
– Lubisz Poego. – Powiedział po chwili intensywnego wpatrywania się w mój nadgarstek.
Quoth the Raven”Nevermore”. – Zaśmiałem się.
– Wiesz, co? Jednak rozważę, czy cię nie polubię – odparł, a jego uśmiech przybrał bardziej szczery wyraz. - Powiedz, że czytałeś Lovecrafta, a dostaniesz dodatkowe punkty.
– Jak powiem, że jestem z Gryffindoru, pewnie stracę, prawda? – Uniosłem sceptycznie brew.
- Jednego Gryfona toleruję, więc wciąż masz szansę mnie przekonać, że warto nie rzucić na ciebie klątwy.
– Cóż, możliwe, że chcę uniknąć jakiegokolwiek rzucania. Się, czy klątwy, obojętne. To zostawię Ronanowi… – powiedziałem lekko sceptycznie.
Niestety naszą jakże wnikliwą pogawędkę przerwał trener, ponieważ zajęcia właśnie się zaczęły. Jeszcze raz się wyprostowałem i salutując nowopoznanemu, podjechałem do Ronana, który spokojnie siedział na Hespero.
– Twój chłopak jest dziwny. Ale nie w złym sensie.
– I kto to mówi Glendowerze… – Parsknął śmiechem Ro.
– Bardzo zabawne Greywarenie, bardzo…

Adam? Co powiesz na trening w towarzystwie Ganseya i Blue? XD
812 słów

5.11.2019

Od Ganseya do Skylar

Poranki nie były takie złe, o ile nie trzeba było wstawać. Dlatego nienawidziłem poniedziałków., wtorków, czwartków i piątków. Nawet zajęcia na uczelni zaczynały się o ludzkiej porze. Ale cóż, teoretycznie powinienem wiedzieć, na co się pisałem, gdy zadeklarowałem chęć dołączenia do Akademii. W tym momencie jednak przeklinałem poranek i zazdrościłem młodej, że jej zajęcia zaczynają się dwie godziny później. Jednak nie mogłem spóźnić się na pierwsze zajęcia, więc zwlokłem się z łóżka i ruszyłem ku łazience.
***
– Greywaren. – Pacnąłem po plecach Ronana, który chyba ochrzaniał czarnowłosego, który wdał się w dyskusję z moją siostrą.
– Glendower. – Przerwał i uniósł kącik ust. – Miło cię widzieć. Pozwolisz, że skończę opieprzać brata, a potem ci go przedstawię.
Pokiwałem głową, jednak z planu blondyna niewiele wyszło, bo koło stolika zmaterializowała się młoda i celując palcem w chłopaka, powiedziała:
– Ty!
– Nie, Duch Święty. – Chłopak prychnął kocio.
– Nicholas! – Ronan posłał bratu długie spojrzenie.
– Mówiłem ci o niej! – Zaczął. – To ta dziewczyna, która na mnie wpadła i jeszcze mnie o to oskarżyła!
– Właśnie w tej sprawie. – Gin siadła obok. – Przepraszam? Znaczy… byłam zła i padło na ciebie…
– Dziewczyny. – Fuknął brunet i odgarnął z oczu włosy. – Myślisz, że mógłbym jeszcze porozglądać się za chłopakami? – Zwrócił się do brata.
Dalszej wymiany zdań nie słuchałem, bo na stołówce pojawiła się nowa, bardziej interesująca, osoba. Dziewczyna wyglądała nieziemsko i ślicznie się uśmiechała, chociaż nie wiem, czy czuła się  pewnie. Ignorując kłócącą się trójkę, wstałem i podszedłem do niej, po drodze poprawiając włosy. Niepewność na jej twarzy zmieniła się w delikatny i szczery uśmiech.
– Cześć. – Zagadałem. – Nowa?
– Nie da się ukryć. – Dziewczyna uśmiechnęła się szerzej. – Ale wolałabym Skylar.
– Czy Sky też jest do zaakceptowania? – Puściłem jej oczko.
– Myślę, że tak. – Zaśmiała się. – Jednak miło by było poznać również twoje imię.
– Gansey. – Lekko się skłoniłem. – Gansey Richard I Campbell.
– Pierwszy? – Zmarszczyła brwi.
– Wiesz, mamy tu Williama II, jeśli dobrze pamiętam, więc mogę być Ganseyem I. – Wzruszyłem ramionami. – Głodna? Po śniadanie idziemy tam. – Wskazałem na specjalny blat. – Albo robimy sami tam. – Wskazałem kuchnię. – A tam jest stolik, przy którym aktualnie siedzę z kolegą, jego bratem i moją siostrą.
– Okej, zaraz dołączę. – Dziewczyna uniosła kącik ust.
Zadowolony, ruszyłem z powrotem do Ronana i reszty, mając nadzieję, że kłótnia się skończyła. Zawsze trzeba robić dobre pierwsze wrażenie i takie chciałem wywrzeć na Sky. Okazało się, że nadzieja nie była złudna, bo Nico i Gin prowadzili ożywioną dyskusję na temat Wiktora Nikiforova, a Greywaren jadł swoje tosty.
– Gdzie twój kruk, czarujący blondynku? – Usiadłem obok niego.
– Uważaj, bo jak Adam usłyszy, to będziesz miał przechlapane. – Nicholas na chwilę wyrwał się z dyskusji z moją siostrą. – A jemu pomoże cały oddział ludzi.
– Oddział? – Popatrzyłem sceptycznie na Ro.
– Mniej więcej. – Skrzywił się lekko. – Chyba wszyscy nasi znajomi nas parują. Nawet koty…
– Nie parujemy. Wy jesteście razem. – Młody Chainsaw posłał bratu mordercze spojrzenie.
Ronan przewrócił oczami i zaproponował mi jeden z tostów, który z chęcią przygarnąłem. Warto było coś zjeść przed treningiem. Kiedy byłem w połowie, do stolika usiadła Sky.
– Um, hej? – Uśmiechnęła się lekko. – Jestem Skylar i… jestem tu nowa…
– Cześć. – Ro oderwał się od telefonu i pomachał jej. – Ronan. Ten mały osobnik płci męskiej to mój brat Nico.
– A ten mały osobnik płci żeńskiej, to moja siostra Gin. – Nie pozostałem dłużny.
– Miło was poznać. – Powiedziała dziewczyna.
Ronan uśmiechnął się w swój najbardziej aniołkowaty sposób i zjadł ostatniego tosta, potem popatrzył na brata.
– Nico, czas się zmywać, inaczej spóźnisz się do szkoły.
– Gin, ty chyba też. – Spojrzałem na zegarek.
Nawet jeśli nie, młoda była wystarczająco bystra, żeby zajarzyć, że chcę zostać sam ze śliczną dziewczyną.
– To do zobaczenia. – Nico nam pomachał i razem z pozostałą dwójką opuścił jadalnię.
– Czy blondynek nie studiuje może na tutejszym uniwersytecie? – Zapytała dziewczyna.
– I owszem. – Uniosłem kącik ust. – Tak samo jak ja.

Skylar? Jakieś przemyślenia?
616 słów

5.05.2019

Od Ganseya do Leonarda

Spokój i cisza, które panowały w Akademii były miłe. Gin niezadowolona siedziała na jednym z pudeł i nadymała policzki.
– O co chodzi Ginny? – Oparłem się o drzwi mojego camaro.
– Myślałam, że będziemy mieszkać w mieście. – Przewróciła oczami. – A nie… tu.
– Masz coś przeciwko Akademii? – Odbiłem się i popatrzyłem na nią z góry.
– Nie wiem! Jak na razie widzę tu zadupie! – Warknęła.
– Dzięki temu nic nie spłoszy koni. – Uniosłem brwi. – Bierz torby. Pokój numer siedem.
– Jasne Glendowerze. – Warknęła i ruszyła przed siebie.
Przewróciłem oczami i ruszyłem w stronę swojego pokoju. Wszystkie bagaże powinny już być na miejscu, a Garm stać w stajni. Miałem dzisiaj za mało czasu na wszystko. Szczególnie na krzyki, które usłyszałem. I które na pewno należały do mojej siostry.
– Dlaczego uważasz, że miałem jakiekolwiek szanse na to, żeby zauważyć cię zza sterty pudeł!? – Młody, czarnowłosy chłopak stał bokiem do Gin.
– Bo mnie nie da się nie zauważyć! – Założyła ręce.
– Oh, jednak nie. – Odbił się od framugi i ruszył dalej. – Asni.
– Już masz wrogów. – Zauważyłem. – Czy musisz zrażać do siebie wszystkich?
– Tylko idiotów! – Wzruszyła ramionami.
– Będziesz tego żałować. – Popchnąłem ją do przodu i wyszczerzyłem się. – Idź się rozpakować.
***
Kiedy wszystko było rozpakowane, a Hati spokojnie drzemał sobie w klatce, postanowiłem wyjść i przywitać się z Garmem. Droga na zewnątrz nie była taka trudna, więc wyciągnąłem telefon i postanowiłem napisać do Ronana, że już jestem na miejscu. Podejrzewam jednak, że mi nie odpisze. Ale spróbować można. Dopiero dziwny hałas sprawił, że oderwałem się od telefonu. Po korytarzu spacerowały dwa koty. Obserwowałem je z szeroko otwartymi ustami, aż nie zniknęły za zakrętem. Cóż. Akademia była niezwykłym miejscem. Postanowiłem w końcu wyjść na zewnątrz. Nie było normalniej.
– Złaź stamtąd! – Zobaczyłem chłopaka, na oko trochę starszego ode mnie, który próbował sprowadzić na ziemię… sokoła. – No dalej! Inaczej Chainsaw mnie zabije!
– Myślę, że miejsce ptaka jest na drzewie. – Podszedłem z rękami włożonymi w kieszenie.
– Nie tego! – Chłopak na mnie naskoczył. – Miał być na ziemi! Jest ranny! Nie może latać!
– Ściągnij wodze nerwusie! – Uniosłem dłonie. – Rozumiem. Musisz go sprowadzić, bo piła cię zabije.
– Nie zabije. – Usłyszałem dobrze znany głos za sobą. – Podbródek wyżej kochanie.
– Możesz przestać? – Szatyn przewrócił oczami. – Nie jestem kochaniem!
– Dla Nołe jesteś. – Blondyn zwrócił się do mnie. – Glendower.
– Greywaren. – Uniosłem kącik ust. – Chainsaw? Serio?
– Taka rodzina. – Wzruszył ramionami blondyn i popatrzył na sokoła. – Nawet to spierdoliłeś Windsor?
Czekaj, czekaj. Windsor?
– Jest… ugh! – Drugi chłopak uniósł ręce. – Nie słucha się!
– Bo jest dziki! – Założył ręce Ronan. – Gdzie masz mięso?
– Jakie mięso? – Uniósł brwi.
– Tylko tak go zachęcisz. – Ronan był zirytowany. – Czekaj tu.
Popatrzyłem jak blondyn odchodzi, a Windsor odwraca wzrok w moją stronę.
– Glendower? – Uniósł brwi.
– Jeśli powiesz to jeszcze raz, będziesz miał trzy sekundy na ucieczkę. – Uśmiechnąłem się uroczo.
– Jak widać Ronan potrafi ułożyć sobie nie tylko zwierzęta… – Prychnął. – Ale bądźmy dżentelmenami. Leonard William II Windsor.
– Gansey Richar I Campbell. – Wyszczerzyłem się. – Ale w twoim przypadku chyba pozostanę przy: kochanie. Tak ładnie brzmi.
– Amerykanie. – Prychnął. – Dlaczego tacy jesteście?
– Tacy, czyli… jacy? – Uniosłem kącik ust.
– Nie do opisania. – Prychnął i popatrzył na sokoła.
– Odbiorę to jako komplement. – Odsunąłem z oczu parę kosmyków.
– Flirtuj sobie z Chainsawem, może przy okazji Mikaelson cię uszkodzi. – Leonard poprawił marynarkę.
– Czekaj, czekaj. Adam Takashi Mikaelson? TEN Mikaelson? – Uniosłem brwi.

Leonard? Jesteś gotowy na obgadanie Adasia? XD
532 słowa

5.01.2019

We loved with a love that was more than love

Maxence Danet-Fauvel
 Maxence Danet-Fauvel
Imię i nazwisko: Gansey Richard Campbell
Wiek: 21 l.
Płeć: mężczyzna
Ranga: Avancé 
Grupa: I
Imię konia: Garm
Praca: Gansey studiuje zaocznie reżyserię. Często udziela się też na swoim kanale na YT.
Miejsce zamieszkania: Rodzice Ganseya zakupili mu małe mieszkanko w Durham, by mógł tam mieszkać z siostrą.
Charakter: Gansey jest osobą naturalną. Łatwo zawiera nowe znajomości, ale podejrzewa, że nie każdy chce się z nim przyjaźnić. Z wpływami jego rodziny bardziej. Stara się być miły i kulturalny, ale jak go zdenerwujesz, to... no lepiej uważaj, bo chłopak jest bystry i inteligentny. A jego plany są niemal perfekcyjne. Chłopak jest spokojny i opanowany, ale zdarza mu się wybuchać. Nie wie, co to zazdrość, chociaż potrafi ją zaobserwować. Ma własne zdanie, które można zmienić logicznymi argumentami i logicznym wywodem. Chociaż tego w sobie nie lubi, potrafi świetnie kłamać, acz robi to dość niechętnie. Ma specyficzne poczucie humoru. Przez większość czasu udaje mu się być poważnym w sposób wynikający z jego wieku, jednak uważa, że jest to upierdliwe.
Aparycja: Gansey jest dość wysokim człowiekiem (ma całe 185 cm wzrostu), a jego brązowe włosy są wiecznie nastroszone. Szarobłękitne oczy obserwują ten świat z zainteresowaniem. Jak przystało na chłopaka z dobrego domu, któremu nigdy niczego nie odmawiano, Gansey ma świetnie wyrzeźbione ciało i jest niesamowicie wysportowany. Większość ludzi uznaje go za atrakcyjnego, co potrafi wykorzystać, ale rzadko kiedy to robi.
Historia: Gansey Richard Campbell urodził się w Nowym Jorku jako pierwsze dziecko Adriena i Amatis. Od małego niczego mu nie brakowało, bo rodzice bardzo dobrze zarabiają. Mimo to, nie jest rozpuszczonym bachorem i bardzo dobrze zna wartość pieniądza. Jednak dzięki pozycji rodziców mógł rozwijać swoje liczne pasje (od karate, po lekcje gry na flecie, ba ma za sobą nawet kilka małych ról dubbingowych). Od kiedy na świecie pojawiła się jego młodsza siostra nabrał nieco powagi i obycia jako starszy brat. Mniej więcej w tym czasie złapał bakcyla filmowego i zaczął powtarzać, że będzie drugim Tarantino. Tylko takim... no... mniej makabrycznym i dziwnym. Swoją przygodę z filmem zaczął już w liceum, ponieważ wtedy wysłano go do klasy aktorskiej. Dzięki temu z łatwością dostał się na reżyserię do Nowego Jorku. Po pierwszym roku stwierdził jednak, że nie pasuje mu nauczanie i przeniósł się do Durham, by zacząć naukę zaocznie. W międzyczasie zauważył na korytarzach uniwerka pewną przyjazną blond czuprynkę. Zakumplował się z Ronanem i po pewnym czasie stwierdził, że w sumie to nie taki zły pomysł, coby zapisać się do IHA.
Rodzina:
Adrien Campbell - ojciec chłopaka, prezes sprawnie prosperującej międzynarodowej firmy. Człowiek uczciwy i inteligentny. Wierzy, że edukacja jest bardzo ważna, ale nie twierdzi, że pasje nie są ważne. Wspiera swoje dzieci w każdej decyzji, nie chce im niczego narzucać, a w szczególności tego, jak mają żyć. Co prawda miał pewne problemy z zaakceptowaniem orientacji swojego syna, ale ciągle uważa, że to, czy Gansey będzie miał żonę, czy męża nie jest najistotniejsze. Liczy się dla niego jego dobro. Są ze sobą blisko, chłopak uznaje ojca za autorytet, ale doskonale wie, że nie potrafiłby iść jego drogą.
Amatis Campbell - matka chłopaka, niezwykle ciepła i troskliwa osoba. Aktorka dubbingowa i teatralna. To ona zaszczepiła w dzieciach miłość do sztuki, artyzmu i tych mniej praktycznych rzeczy. Kocha swoje pociechy ponad wszystko i cieszy się z ich sukcesów, potrafi też płakać nad ich porażkami (ale tylko razem z nimi, tak w ramach wsparcia). Gansey jest jej synkiem, którego bardzo kocha, nie do końca podoba jej się, że chłopak wyjechał tak daleko, ale go wspiera. W końcu dzięki temu jest szczęśliwy.
Ginevra Helen Campbell - młodsza o osiem lat siostra Ganseya, która uparła się, że przyjedzie z nim. Mieszka z Ganseyem, ponieważ chciała wyrwać się z wielkiego Nowego Jorku, a tak brat ma na nią oko. Rodzeństwo mocno się kocha i da się za siebie pokroić. Co prawda zdarzają im się kłótnie, ale gdzie ich nie ma? Młoda uważa brata za wzór, chociaż nie chce go małpować. Ma swoją własną wizję przyszłości związaną z astrofizyką i NASA (jeśli się uda).
Orientacja seksualna: panseksualny
Partner/ka: brak
Pupil: Hati
Inne
- Ma bzika na punkcie mitologii. Głównie celtyckiej i skandynawskiej, ale uwielbia też inne.
- Jeśli jeszcze raz powiesz GLENDOWER to cię ukatrupi.
- Na co dzień nosi kontakty, rzadko kiedy zakłada okulary.
- Mól książkowy.
- Gra na flecie poprzecznym (chociaż twierdzi, że dawno i nieprawda).
- Porusza się głównie błękitnym camaro.
- Ma tatuaż na lewym nadgarstku.
- Namiętnie nosi glany i czarne jeansy. W połączeniu ze skórzaną kurtką oczywiście.
- Uwielbia mango.
- Ma uczulenie na cytrusy.
- Ma urodziny 31 lipca.
Właściciel: Effie