2.06.2020

Od Noah cd Leonarda

- Kelpie. Chyba… - Wyjrzałam przez okno.
W Teksasie była suka kelpie. Czekoladowa, mała, zwinna. Uwielbiałam oglądać ją przy pracy. Świetny pies, doskonale radził sobie z bydłem.
Na wystawie nie zabawiliśmy jakoś specjalnie długo. Za to w drodze powrotnej Leo uparł się, by pojechać na jakiś fast food. Pomimo moich protestów. Czy on kiedyś zacznie mnie słuchać? Nawet Ro potrafił uszanować moje nie, i od czasu do czasu odpuścić mi jakiś posiłek. No i nie wymagał jedzenia pięciu posiłków dziennie.
Czułam się źle z tym, ile zjadłam. Wiedziałam, że nie powinnam tyle jeść, ba, nie byłam nawet głodna. Ale do Leo nie docierały logiczne argumenty. Na szczęście odwiózł mnie do akademika. Jeszcze chwila i będę mogła zwrócić tą obrzydliwie wielką porcję jedzenia, którą we mnie wmusił. Odjechał, a ja weszłam do budynku, kierując się do swojego pokoju.
***
Została tylko jedna sprawa do zamknięcia. Leo. Spojrzałam na ekran telefonu, po raz tysięczny chyba czytając wiadomość, którą przed chwilą wysłałam. „Musimy porozmawiać, jesteś w akademii?”. Cisza. Odłożyłam telefon, aby po kilku sekundach znów wziąć go do ręki i sprawdzić czy Leo odpisał. Nie odpisał. Jeszcze raz zostawiłam urządzenie w spokoju, tym razem wstając i nerwowym krokiem robiąc kilka niewielkich kółek po pokoju.
Ciche buczenie poinformowało mnie o nowej wiadomości. Natychmiast zawróciłam, wracając po komórkę. „Właśnie wróciłem z zajęć, jestem w stajni”. Tym razem wepchnęłam urządzenie do kieszeni.
- Dasz radę, Noah – rzuciłam do swojego odbicia w lustrze.
Kilka minut później dotarłam pod drzwi stajni przeznaczonej dla prywatnych koni. Obejrzałam się za siebie, choć wiedziałam, że odwrót nie wchodził w grę. I tak odkładałam to tak długo jak to możliwe. Poza tym, Leonard właśnie mnie zauważył. Przywołałam na twarz coś co miało być uśmiechem i podeszłam do stojącego obok swojego boksu Attacka.
- Jak było na treningu? – pogłaskałam ogiera po szyi.
Jasne… odkładaj to, co nieuniknione jeszcze bardziej.
- Nie było cię – Leo zaczął spokojnie czyścić swojego wierzchowca.
- Nie czułam się najlepiej – przyznałam. – Ale już mi przeszło – kłamstwo. Byłam jakiś milion razy bardziej zdenerwowana niż jeszcze dwie godziny temu.
- Mówiłaś, że chcesz porozmawiać… coś się stało? – w jego głosie można było usłyszeć nutkę zmartwienia.
- Właściwie to tak – wzięłam głęboki wdech, starając się ułożyć to, co chciałam powiedzieć w sensowne zdanie. – Ostatnio sporo myślałam… o nas… i… chcę to zakończyć - powiedziałam wreszcie. – Przepraszam, ale… już cię nie kocham.
Leonard na kilka sekund przerwał szczotkowanie grzbietu Attacka, jakby potrzebował tej chwili na upewnienie się, że nie żartowałam. Nie dało się też nie zauważyć, iż moje słowa sprawił mu ogromny ból, co z kolei sprawiło, że moje serce poddało się i rozsypało w drobny mak. Naprawdę miałam nadzieję, że uda mi się to skończyć bezboleśnie… Głupia, naiwna Noah. Zawsze tylko wszystkich ranię.
- Leo… naprawdę przepraszam… - próbowałam za wszelką cenę powstrzymać drżenie głosu. – Tak będzie lepiej.. dla nas obojga. Błagam, wybacz mi…
Albo znienawidź… będzie ci łatwiej… Tylko… powiedz coś.
Ale jedyne co usłyszałam to ciche rżenie gniadego ogiera. Przez ułamek sekundy chciałam powiedzieć coś jeszcze, cokolwiek, byleby szatyn zareagował, jednak ostatecznie tylko odwróciłam się i wyszłam udając, że wszystko jest w porządku. W końcu uciekanie i kłamstwa to jedyne co potrafiłam.
Nie jestem pewna czy zrobiłam to by przekonać Leo, że nie żartuję, ale widząc przechodzącą obok stajni Blue, złapałam ją za rękę i przyciągnęłam do siebie. Zanim zdążyłam się zastanowić złączyłam nasze usta w pocałunku, który ku mojemu zdziwieniu szatynka odwzajemniła, przysuwając mnie jeszcze bliżej za talię. Kiedy odsunęłyśmy się od siebie, by złapać powietrze jeszcze przez kilka sekund patrzyłyśmy sobie w oczy. Pierwszy raz od kilku dni poczułam jak cały towarzyszący mi stres opada.
- Cóż, to o wiele milsze niż cześć… - jedno musiałam przyznać, Blue znacznie lepiej niż ja potrafiła panować nad mięśniami twarzy. Jej mina nie wyrażała nawet cienia zdziwienia.
- Cześć piękna – posłałam jej szeroki uśmiech. – Gdzie tak pędzisz?
- Cześć szalona – odpowiedziała mi w ten sam sposób, przyciągając mnie do siebie, by raz jeszcze musnąć moje usta swoimi. – Przyprowadzić Kaliope z pastwiska. Przejdziesz się ze mną?
- Z tobą nawet na koniec świata – splotłam nasze palce.
- Naprawdę nie mam nic przeciwko takim niespodziankom, ale masz świadomość, że twój chłopak to widział? – Blue przeszła przez ogrodzenie pastwiska, wołając swojego wierzchowca.
- Myślę, że właśnie z nim zerwałam, więc nie masz się o co martwić – obserwowałam jak bułana klacz podchodzi do właścicielki.
- Lubię kiedy nie trzeba się martwić – zaśmiała się lekko, przypinając uwiąz do kantara zwierzęcia.
Otworzyłam jej bramę, a gdy szatynka wyprowadziła konia z pastwiska upewniłam się, że również dokładnie ją zamknęłam. Ganianie stada koni biegających gdzie tylko chcą nie jest najlepszą rozrywką.
- Czemu zabierasz Kaliope?
- Jadę z Sebastianem w teren – Blue zaczekała aż ją dogonię.
- Czy to randka? – podkreśliłam ostatni wyraz.
- Jesteś zazdrosna?
- Może trochę? Z kim będę się całować jak będziesz miała chłopaka? – zrobiłam przesadnie smutną minę.
- Nie będę miała chłopaka. Poza tym nie widzę problemu w małej sesji całowania raz na jakiś czas – puściła do mnie oczko.
- Mi pasuje – pocałowałam ją w policzek. – Bawcie się dobrze.
***
- Jestem tylko zmęczona - skłamałam. Nie tylko. - Poza tym zerwałam z Leo - przyznałam szybko, a po drugiej stronie na chwilę zapadła idealna cisza.
- Gdybyś chciała pogadać zawsze możesz zadzwonić. Do mnie albo do Sary, ona lepiej zna się na zrywaniu z chłopakami.
Uśmiechnęłam się nieznacznie. Wiedziałam, że mogę. Tak jak wiedziałam, że nie zadzwonię. Prawdopodobnie już nigdy. Poczułam jak moje oczy stają się coraz bardziej wilgotne, więc żeby Sam tego nie zauważył przysunęłam do twarzy kubek z parującą kawą.
- Masz wolne, ale i tak pijesz kawę? - zdziwił się. - Kim jesteś i co zrobiłaś z Noah? Prawdziwa Noah nie znosi kawy.
- Porwałam ją, wywiozłam na koniec świata i zmusiłam do pracy po dwanaście godzin dziennie. - Zaczęłam wyjaśniać. - Sporo tego czasu spędzała w kawiarni robiąc kawę, kawę, kawę… Masz pojęcie ile różnych kaw wymyślili ludzie? W końcu musiała pić ją, żeby jakoś funkcjonować i chyba się przyzwyczaiła. I naprawdę musi już lecieć. - Spojrzałam przepraszająco w stronę kamerki laptopa. - Do zobaczenia?
- Do wieczora. - Sam uśmiechnął się, a jakieś zakłócenie sprawiło, że właśnie wtedy obraz zamarzł na chwilę, a potem zniknął.
A ja w końcu mogłam sobie pozwolić na płacz.

1018

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz