12.31.2018

Od Venus CD Diego

-Państwo też na lekcję? Proponuję początkowo na owieczkach.- Chłopak się uśmiechnął zadziornie.
-Jeśli się pode mną nie załamie to dawaj mi ją.
-Okej to wybierz jakąś.
Podeszłam do zwierząt i parę z nich od razu do mnie podbiegło i zaczęło obwąchiwać. Zaczęłam się lekko śmiać i wybrałam owcę z czarnymi plamkami na pysku. Dostałam od chłopaka kask niczym do hokeja.
-Przeżyjesz bez kamizelki?
Pokiwałam głową i chłopak przyprowadził wskazaną owcę. Na szczęście nie była mała, bo inaczej bym się bała, że ją zmiażdżę. Miałam po prostu się na niej położyć i trzymać się jej sierści. Zwierzę zostało puszczone i pognałam z nim do przodu. Zaczęłam śmiać się jak opętana i przez to po chwili spadłam. Leżałam na plecach i sama z siebie się śmiałam. Chłopak po chwili do mnie podbiegł i widząc, że nic mi nie jest zaśmiał się ze mnie i pomógł wstać. Doszliśmy do barierki i do Francisa.
-To co? Wsiadasz?- Spytałam.
-Zbyt mały poziom.- Odpowiedział.
-No dawaj, na tą samą.
Chłopak po chwili namysłu założył kask i wsiadł na owcę. Podobnie jak ja spadł po paru metrach. Gdy usiadł i zaczął rozcierać sobie tyłek zaczęłam się śmiać. Razem z Diego podeszliśmy do niego.
-Ten poziom to chyba za wysoki.
-A siedź cicho.
Porozmawialiśmy jeszcze chwilę i każdy odszedł w swoją stronę.
-Na co masz ochotę?- Zapytał Diego.
-Na poleżeniu w łóżku i pomizianiu się.
-Mi pasuje.
Zawróciliśmy w stronę domu chłopaka i bez zbędnych problemów dotarliśmy do pokoju. Wyłożyliśmy się na łóżku i wtuliłam się w klatkę piersiową chłopaka na co mnie objął. Włączyliśmy telewizor, w którym leciały jakieś śmieszne filmiki. Jeździłam palcem po klatce piersiowej chłopaka, który od czasu do czasu drżała pod wpływem jego śmiechu. Gdy skończył się program popatrzyłam na telefon, by sprawdzić, która jest godzina. Dochodziła siedemnasta. Mój wzrok zjechał na datę. Dzisiaj sylwester! Podniosłam się do siadu i powiedziałam:
-Dzisiaj sylwester.
-Wiem.
-Ja jadę po picie i jedzenie, a tu rób co chcesz.
-Jadę z tobą.
-Nie e.
Chłopak chciał odpowiedzieć, ale nagle dostał miny jakby coś mu się przypomniało. Cmoknął mnie w nos i powiedział żebym jechała, ale mam być przed osiemnastą. Wręczył mi kluczyki do jednego z aut. Zeszłam do garażu i wsiadłam w pojazd po czym ruszyłam. Na szczęście auto, którym jechałam miało angielską nawigację. Po dwóch przejechanych zjazdach, jednej zawrotce i trzydziestu minutach dojechałam do galerii. Na początku weszłam do jednego ze sklepów, by kupić sobie jakieś ubranie na wszelki wypadek, bo nic sylwestrowego ze sobą nie wzięłam. Padło na czarno-złoty świecący top i czarne spodnie w wysokim stanem. Kupowanie butów postanowiłam sobie odpuścić, bo wizja szpilek raczej mi się nie uśmiechała. Weszłam do jakiegoś monopolowego i kupiłam w nim dwie butelki szampana i jakiś wysokoprocentowy alkohol. Do tego sprzedawca polecił mi parę barwników i ulepszaczy smaków, które wzięłam. Następnym celem był market. Wzięłam wózek, do którego wpakowałam parę paczek chipsów, żelek i paluszków. Do tego wzięłam jakieś tabletki na ból głowy i tabletki magnezu. Upewniłam się, że mam wszystko i ruszyłam do kasy. Po zapłaceniu za wszystko zapakowałam zakupy do auta i odstawiłam wózek na miejsce. Wsiadłam do pojazdu i wróciłam w drogę powrotną. Po wjechaniu na teren Czarnego Diamentu zobaczyłam jak Diego kończy rozmowę z Francisem i zmierza w moim kierunku. Wysiadłam z auta i powiedziałam:
-Weź jakieś siatki.
Po chwili chłopak z nimi wrócił i wpakowaliśmy do nich te parę butelek alkoholu i jedzenie.
-Zaszalałaś, nie powiem.
-Nie będziemy przeszkadzać twoim rodzicom?
-Nie, oni gdzieś jadą.
Wnieśliśmy wszystko do kuchni i położyliśmy na blacie po czym udaliśmy się do pokoju chłopaka. Usiedliśmy na łóżku i powiedziałam:
-Mam nadzieję, że nie odwalę nic takiego jak w poprzednich latach.
-A co takiego robiłaś?- Uniósł brew.
-Pływałam z dwudziestoma osobami naga w basenie, skakałam z dachu na dmuchany zamek i prawie się przespałam z jakąś laską. W ciągu jednej nocy.
-To nieźle, ale spokojnie też miałem często odpały.
Chłopak zaczął opowiadać co mu się przydarzało na co na zmianę byłam zdziwiona i się śmiałam.

<Diego?>
Przepraszam, że tak krótko. Następne ci walnę wypracowanie na dziesięć stron :>

#16/1000 blatów

Wydarzenie Świąteczne!

Zapewne wszyscy z was zauważyli, że dni do wigilii zostało coraz mniej! Z tej okazji pragniemy przedstawić wam nieco spóźnione WYDARZENIE ŚWIĄTECZNE, które będzie trwało od dziś (20.12.2018) do ostatniego dnia miesiąca (31.12.2018). Nie przedłużając! Zapraszamy do pisania opowiadań w wybranej konkurencji!

Od Nickolas'a

W momencie, kiedy świat wali ci się na głowę masz tylko dwa wyjścia. Albo dasz się zasypać, albo powstrzymasz gruz i odbijesz się od samego dna. Na przekór rodzinie postanowiłem zrobić to drugie i jestem właśnie w drodze do Impossible Horse Academy. Podobno jest to miejsce, w którym można się sporo nauczyć, otworzyć swoje drzwi do świetlanej przyszłości, ale nie to skłania mnie do pobytu w wyżej wymienionym miejscu. Mam dość Londyńskiego deszczu, wiecznie naburmuszonych ludzi i sprzeczek. W jednej chwili zdecydowałem się na zerwanie z dziewczyną, spakowanie walizek i wykupienie biletu dla siebie i konia na najbliższy lot do Karoliny Północnej. Przetarłem zmęczoną twarz ręką, zapominając o okularach, które miałem na nosie. Czasami zapominałem o tym, że wciąż je noszę. Nie są żadnym dodatkiem upiększającym ani nie zasłaniają blizn, są, bo od kilkunastu tygodni pod moimi oczami wciąż widnieją sińce. Podobno są wynikiem zmęczenia i braku snu, może i jest w tym jakaś prawda. Skoro zdecydowałem się na tak ambitny krok, to chyba jej nie kochałam. Właściwie już nic nie stało mi na przeszkodzie, nic poza nią. Kruczowłosą dziewiętnastolatką z bagażem doświadczeń głównie złych i związanych ze mną.
_________

Zatrzasnąłem drzwi od auta rodziców i pomachałem na pożegnanie mamie. Trochę przesadziłem mówiąc, że odciąłem się od wszystkich. Bilet kupiłem, walizki spakowałem, ale do USA przyleciałem z rodzicami na uroczystą świąteczną kolację w domu państwa Ville. Teraz stałem przed gmachem akademii, który mogłem podziwiać kilka dni temu podczas odwiedzin u Char. Pokręciłem głową z niedowierzaniem  i poszedłem do recepcji, czy czegoś tam, aby się zameldować. W środku dostałem klucze do pokoju. Podziękowałem kobiecie obsługującej obiekt i ruszyłem do swojego pokoju. Po drodze nałożyłem na głowę czapkę z daszkiem, którą wcześniej trzymałem w ręce. Miała mi pomóc zachować anonimowość. W końcu znalazłem odpowiedni pokój, otworzyłem drzwi i wtargnąłem do środka. No, całkiem nieźle. Odstawiłem walizki pod ścianę, zdjąłem płaszcz oraz nakrycie głowy i zacząłem przeglądać pozostawione w pokoju bibeloty. Nie mogłem jednak robić tego w nieskończoność. Z nudów upadłem na  łóżko i wyciągnąłem telefon z kieszeni. Na tapecie nadal widniało zdjęcie Emily, a kodem zabezpieczającym była jej data urodzenia. Pora to zmienić. Usunąłem blokadę i zmieniłem zdjęcie w tle na Kolibra. Zegarek wskazywał godzinę szesnastą, co oznaczało brak jakichkolwiek posiłków, aż do osiemnastej. Chyba jedynym wyjściem było zapuszczenie się w czeluściach czytelni i przeczekanie. Wyszedłem na korytarz ściskając w ręce klucze, czapkę i telefon. Nie zwróciłem większej uwagi, na to, czy ktoś przechodzi obok mnie, stałem się królem korytarza. 
— Przepraszam?
Obróciłem głowę i wtedy ją zobaczyłem.
— Nick, co tutaj robisz?
— Hmm od jutra zaczynam?
W jej oczach zaczął szaleć ogień, w jednym momencie z powrotem wepchała mnie do pokoju i zatrzasnęła za nami drzwi.

Char? Co planujesz?

442

Nigdy nie patrz się wstecz bo tam nie ma powrotu...

Zdjęcie do zmiany!
Imię i nazwisko: Flawia Haspill
Wiek: 19 lat
Płeć: Kobieta
Ranga: Intermédiairem.
Grupa: II
Imię konia: NeverLand
Pokój: Nr 5
Charakter: Flawia jest wrażliwą i skrzywdzoną duszą. Nieco za bardzo wycofana, małomówna z nieciekawym wyrazem twarzy. Odgania od siebie ludzi, wszystkich. Dlaczego? To wie tylko ona sama. I mimo, iż wygląda na ponurą, to jest pozytywną duszyczką, ale woli zachowywać pozory. Brunetka ma mocno wykształconą umiejętność słuchania i jest wspaniałą osobą do pocieszania. Potrafi świetnie okiełznywać emocje innych ludzi. Nie boi się również wyrażać swojego zdania na różne tematy, można z nią dyskutować o praktycznie wszystkim. Nie pije, nie ćpa i nie pali. Dwóch ostatnich wręcz nienawidzi. Kocha czytać, im grubsza opowieść tym większe prawdopodobieństwo, że dziewczyna się nią zainteresuje. Oprócz tego nie jest emocjonalna...zazwyczaj. Jeśli coś poruszy ją do żywego, jest w stanie pokazać emocje że zdwojoną siłą. Jak to przystało na ujeżdżeniowca, jest niezwykle spokojna i dokładna. Lubi mieć wszystko poukładane i dobrze zaplanowane. Jest strasznie introwertyczna, wiecznie siedzi w książkach lub analizuje przejazdy ujeżdżeniowe. Ceni sobie spokój oraz czas, jest typowym ścisłowcem. Nienawidzi imprez i dużych zbiorowisk ludzi, często w takich momentach panikuje. Niezbyt przepada za towarzystwem innych osób, ma do nich dużą niechęć i raczej sama nie podejdzie do obcego. Ma obsesję dotyczącą agresji oraz przemocy, boi jej się choć nigdy jej nie doświadczyła. Obce osoby toleruje, ale nie można liczyć na to, że zrobi pierwszy krok czy się z nimi zaprzyjaźni. Ciężko jej nawiązać nowe znajomości, często wycofuje się z relacji. Nikomu za bardzo nie ufa, co zdecydowanie po niej widać. Wiecznie nafukana, sarkastyczna z ciętym językiem. Nieco wredna i przemądrzała. A czy ma dobre cechy? W sumie to…nie. Znaczy, wszyscy którzy ją znają tak uważają. Tak naprawdę jest zakochaną w zwierzętach istotą, kocha dzieci oraz pomoc starszym ludziom. Bywa pomocna, daje dobre korepetycje. Bardzo dobrze śpiewa oraz posługuje się sześcioma językami. Lubi używać słowa „ku**wa” i to we wszystkich językach, których używa. Aczkolwiek to jedyne przekleństwo, którego tak w zasadzie używa w swojej mowie. Z prozą bywa różnie. No właśnie, co do prozy. Od kiedy tylko pamięta pisze wiersze. Kolejną kwestią jest jej umiejętność rozbrojenia jednym uśmiechem, nie zawsze szczerym. Spraw prywatnych nie wyjaśnia. Zwyczajnie od nich ucieka. 
Aparycja: Niska kobietka, ma prawie 154 centymetry wzrostu. Ma szaroniebieskie oczy, mały, zadarty nos i brązowe włosy. Jest raczej szczupła, ale nie do przesady. Ma wyrobione mięśnie potrzebne do ujeżdżenia. Na bladych ustach często gości grymas podobny do uśmiechu.
Historia: Faw urodziła się w Szkocji. W zasadzie nie da się sprecyzować w jakiej wsi, bo jej dom stał na środku łąki, gdzie w promieniu 50 kilometrów nie było żadnego domu. Rodzice Flawii hodowali psy, owce i kucyki. To od nich uczyła się jazdy konnej.
Kiedy dziewczyna wyjechała do internatu, by uczyć się w gimnazjum. To właśnie wtedy zaczęła jeździć w miejscowym klubie jeździeckim i tam zakochała się w ujeżdżeniu. Brunetka była przez to dość konkretnie prześladowana i wyszydzana. Próbowała się bronić, ale słabo szło. Pod koniec szkoły średniej poznała Never. Na szczęście w liceum wszystko ucichło, ale Flawia dalej nie czuła się zbyt pewnie w tym mieście, więc postanowiła uciekać. Za własne oszczędności wykupiła zniszczonego Never i wraz z nim postanowiła zacząć nowe życie.
Rodzina: Jest ona dość obszerna, ale warto wspomnieć chociażby o rodzicach Cyntii i Edmundzie. Oprócz tego ma trójkę rodzeństwa. Pięć lat młodsze siostry bliźniaczki – Alice i Alison, oraz siedem lat starszego brata – Mike’ a.
Orientacja seksualna: Heteroseksualna
Partner: Brak i to raczej na długo.
Inne: 
- zakochana w książkach 
- potrafi posługiwać się gaelickim 
- oprócz tego zna hiszpański, ukraiński, czeski, węgierski i niemiecki
- ma uczulenie na trawy pylące
Właściciel: ikolwa

Imię: NeverLand
Rasa: Nieznana 
Wiek: Niespełna dwulatek
Płeć: Ogierek
Charakter: Ten młody ogier to kopalnia problemów behawioralnych. Bywa, że jest tak spanikowany, że nikt nie jest w stanie go uspokoić. Ciężka przeszłość odbija się w nim, niczym w lustrze. Wyjątkowe zaufanie jakim darzy Faw, sprawia, że są praktycznie nierozłączni. Koń przy niej łagodnieje, staje się posłuszny i bezproblemowy. Osoba, która uważa, że dobrze zna się na koniach nie powinna nawet się do niego zbliżać. 
Potrafi rzucić się na człowieka, który go dotknie, a wtedy raczej nie ma już co zbierać... 
Jedynym sposobem na ugłaskanie kasztana jest odpowiednie zachowanie. Jakie? O tym wie tylko Flawia. Na psychice NeverLand ciążą jednak blizny nie do zasklepienia, ogierek miewa poważne ataki paniki, których jedynym uspokojenie bywa strzałka ze środkiem uspokajającym. Kasztanek był paskudnie traktowany przez poprzednich właścicieli, więc czeka go bardzo długa droga do pełnej sprawności psychicznej. 
Dyscyplina: W zamierzeniu, ujeżdżenie
Należy do: Flawia Haspill

Od Diego CD Venus

Wchodząc do budynku, dla rogatych przyjacieli, byłem pewien, że wszystkie byki, które wystawia ojciec są już tutaj, gdyż zakończył się sezon, więc zwierzęta też mają czas, aby odpocząć, choć patrząc na ludzi, którzy tutaj przychodzą, zastanawiam się czy im jest życie miłe, ponieważ to są laiki, które chcą uczyć się na bykach z areny.
Ludzie są czasami niepoważni. Podchodząc do złotego byka dziewczyna zadała pytanie:
- To jest ta Mała Żółta Kurtka?
- Tak - odpowiedziałem zgodnie z prawdą 
- Jesteś ładny, ale nie lubię cię kutasiarzu - rzekła, przez co zaśmiałem się pod nosem.
Przeszlśmy całe to miejsce i ruszyliśmy do budynku z owieczkami, które Venus cholernie chciała pogłaskać. Tylko, że gdy ona wykonała ruch, to wszystkie uciekały.
W końcu znalazła zwierze, które stało grzecznie i dało się jej pomiziać.
Pomińmy fakt, że Ves uznała Stefana za lepszego ode mnie, tylko szkoda, że akurat to była samica.
Pocałowałem dziewczynę, kiedy tylko chciała mnie wymienić na Stefana. Kiedy zarzuciła mi ręce na kark usłyszeliśmy chrząknięcie. Znałem je doskonale, za dużo lat mieszkam z tym cwelem, choć muszę przyznać, że nadal jest przystojny, cały czas o te dwa lata starszy, ale śliczny. Nie Diego, śliczna to może być szczota do kibla, nie Francis.
Chłopak przywitał się z Venus uściskiem, a ja stałem chwilę z tyłu.
Kiedy szeptali sobie coś na ucho, podszedłem i przytuliłem moją księżniczkę, łapiąc ją w pasie, za co dostałem całusa.
Francis, rzucił tylko, że musi iść, ale dziewczyna nie zauważyła naszego znaku, który świadczył o tym, że będziemy musieli pogadać.
Zaczyna się, świetnie.
- Idziemy obczajać cielaki! - krzyknęła, na co ja zaśmiałem się i spojrzałem na owieczkę, która wręcz nogi by połamała, gdyż się wystraszyła.
- Dobrze, ale tak nie krzycz - uśmiechnąłem się i ruszyłem z dziewczyną do cielaczków. Bylo ich sporo, widać byki ojca nie próżnowały. Przy każdym, powiedzmy specjalnie zrobionym boksie, jest podpis z imieniem zwierzęcia i danymi rodziców, z czego ta druga część jest napisana białym flamastrem, a imiona kredą, gdyż nigdy nie są one pewne.
Każde małe zwierze wystawiało glowę aby je miziać... ta a później wyrośnie i będzie dzielenie na kategorie. Treningówka, bydło na łąki, zawodowce. Tych kategorii zawsze się trzymamy.
Dziewczyna patrzyła na każde zwierze i prawie wszystkie wygłaskała.
- Ten nie ma imienia? - zwróciła uwagę na młodego czarno rudego byczka.
- Najwidoczniej nie mogą się zdecydować, albo nie znaleźli dobrego imienia. Jeśli chcesz to wpisz jakieś wymyślne na tabliczce - uśmiechnąłem się.
Venus za to chwyciła kredę i napisała imię, które na pewno składało się z więcej niż jednego wyrazu, ale zabroniła mi patrzec. No i syn Yellow Jacket dostał propozycje do imienia.
Następnie poszliśmy do stajni, w której akurat, jak na złość przebywał Francis, gdyż słyszałem go od wejścia.
Jest tu kilka typowych mustangów, ale ojciec głównie idzie w rasy, kolekcjonuje wręcz je i mało komu pozwala na to, aby dosiadać jego bestie.
Coż jeden za hobby ma zbieranie znaczków, a drugi koni.
Nim doszliśmy do Francisa ten wyszedł ze stajni drugim wyjściem wraz ze Never Eat Yellow Snow. Nie pytajcie skąd to imię, ale ojciec go takiego kupił, z takim imieniem w papierach. Najwidoczniej, ktoś go musiał nie lubić.
Jest to siwy ogier luzytański, który lubi dać do wiwatu, ale jeździ na nim tylko Francis, gdyż nikt inny nie ma do tego prawa, przy zasadach ojca. Chłopak go dostał, gdyż mój ojciec, go uwielbiał za to, że mnie zmienił, do teraz tak z resztą jest.
- Wiesz co.. jeszcze troche jest chodzenia, więc.. wziąłem dziewczynę na ręce, a następnie posadziłem na grzebiecie konia X. Tak ojciec oznaczał konie, które nigdy nie miały imion, bądź były numerami u hodowców. To młody wałaszek, mający cztery lata. Pojętny jak cholera, chciałem go sprowadzić do Akademii, ale nie lubię ujeżdżeniówek.
- Pan X jest twój, temu cholernemu albinosowi dasz znak łydką w którą stronę, albk go klepniesz w bok, to tam pojedzie. To chyba najspokojniesze zwierze jakie widziałem, więc wodzy, też nie potrzebujesz - rzekłem wsiadając na konia rasy wielkopolskiej. Nie wiem skąd ją ojciec wytrzasnął, ale ta kobyła jest strasznie kochana, do momentu kiedy chce.
- Co to za rasy? - zapytała zaciekawiona, kiedy wyheżdżaliśmy ze stajni.
- Ty masz Fryza.. tyle, że albino, grzywy nie ma bo to odrarowane cholerstwo, chcieli go dać na mięso.
- Ja mam wielkopolską, ale koniec o rasach, jedziemy - pogoniłem trochę konia i ruszyliśmy na wzgórza z których było prawie wszystko widać. Pokazałem jej i opowiedziałem o wszystkim. Nawet dodałem legende, która głosiła, że na tych ziemiach jest gdzieś skarb, ale nie trzeba go daleko szukać, gdyż tym skarbem jest rodzina i przyjaciele.
***
Zeszło nam trochę czasu na omówieniach wszystkich rzeczy, na tym co się znajduje co się dzieje, ale w końcu trzeba było zjechać na obiad. Tak też uczyniliśmy.
Wchodząc do domu czekałem, aż dziewczyna zwolni łazienke, abym mógł umyś ręce i zasiedliśmy do stołu. Matka stwierdziła, że zrobi naleśniki z tapioki, więc, każdy dostał dwa na talerz. Pomiędzy zwiniętym w pół naleśnikiem królowało dzisiaj mięso mielone, szynka, ser i ogórek zielony, który fajnie łamał smak.
Dziewczyna zapytała mnie po cichu co to, więc jej wyjaśniłem. Kiedy do stołu dosiadła się jakaś dziewczyna i spóźniony Francis, który usiadł koło mnie. Ojciec powiedział po angielsku smacznego, gdyż nie chciał aby nasz gość nic nie rozumiał.
Po posiłku, nie zdążyłem nic powiedzieć, a usłyszałem tylko głos.
- Neymar, pozmywasz? Proszę.. - odezwała się matka. Nie miałem serca jej odmawiać więc wykonałem polecenie, choć wiedziałem, że za tym "pozmywaj" kryje się jeszcze porozmawiajmy.
Francis zgarnął Ves i poszli zobaczyć coś jeszcze, przez co zostałem w kuchni z ojcem, matką i nieznaną mi twarzą dziewczyny, dokladniej jasnej blondynki.
Kiedy skończyłem zmywać, chciałem się ulotnić, ale powstrzymał mnie ojciec.
Wysłuchałem tej jakże nudnej historii, o tym, że dziewczyna, którą widzę jest moją siostrą. Została ona porwana ze szpitala takie tam bzdury, które mnie nie interesowały.
- Neymar.. - matka skarciła mnie kiedy oparłem się o zlew zamykając oczy, gdyż miałdm dość słuchania tego wszystkiego.
- Coo?
- Francis, kultury widzę ci do teraz nie wpoił..
- Ojciec, zacznijmy od tego, że ja z nim już nie jestem i wpoił.. ale mam ją dla kogo chcę.
- Ta dziewczyna jest z tobą, prawda? - zapytała rodzicielka, na co tylko kiwnąłem głową.
Wysłuchałem jeszcze chwilę tego wszystkiego po czym podałem rękę Ivie i ruszyłem w swoją stronę.
- Neymar, masz dzisiaj poprowadzić lekcje! - krzyknął ojciec.
- Sorry papa, no abla Espaniol
- Nie irytuj mnie, właśnie powiedziałeś to po hiszpańsku.
- Wiem, z kim ta lekcja? - zapytałem patrząc na ojca, który podał mi cztery przezwiska. Podejrzewam, że każda z tych osób jest w innym wieku i na dodatek na innym poziomie. Nienawidzę cię ojcze, na serio.
***
Ruszyłem na tył domu, gdzie spotkałem dwóch chłopaków, jeden to Aiden, a drugi Sebastian.
Aiden, ma pięć lat i dopiero stara się pojąć to co będzie działo się później.
Wyprowadziłem dla dzieciaka owieczkę, na która wsiadł i starał się utrzymać. Trening równowagi, trudny, ale na tym najlepiej się uczyć.
Kiedy mały miał dość upadków, przeszmuglowałem go jeszcze trzy razy, a następnie zapytałem Sebastiana, na czym ostatnio jeździł. Cóż chłopak miał osiemnastkę, więc zastanawiałem się co mu wręczyć za zwierze.
- Ujeżdżałeś arenowce?
- Nie, miałem to dzisiaj robić z twoim ojcem.
- Dobra w takim razie chodź, wybierzesz coś sobie.. - weszliśmy do budynku, a chłopakowi lekko zszedł uśmiech z twarzy.
- Gangstera - rzekł po krótkim namyśle, a ja odczepiłem łańcuch i wypuściłem zwierze, które samo pognało do bramki poza budynkiem.
- pokaż jak wiążesz linę i czy w ogóle dobrze ją trzymasz..
Chłopak pokazał mi wszystko co robi pokolei i jak trzyma rękę, za co go opierdoliłem, bo w ten sposób daleko nie pojedzie. Kiedy był gotowy rzeklem:
- Gangster cie nie stratuje jak spadniesz, ale lepiej od razu wskocz na ogrodzenie, chłopak kiwnął głową, wiec otworzyłem bramkę, a ten od razu zleciał.
- Nigdy nie kiwaj głową gdy siedzisz na byku i ktoś daje ci wskazówki, bo kończy się to tak jak przed chwilą..
Kiedy byk wrócił na swoje miejsce powtórzyliśmy to, ale on cały czas powtarzał te same błędy.
- Dobra dość.. weź telefon i nagrywaj, będzisz miał zapis, później sobie odtworzysz w zwolnionym tępie.
Wkurzony na tak niepojętnego ucznia wsiadłem na gangstera i wszystko mu tłumaczyłem, przy okazji zastanawiając się na, którą by tu rękę jechac, zdecydowałem się, że na lewą, więc ubrałem rękawice i zalepiłem. Pokazałem mu krok po kroku wszystko, następnie otwierając sobie samemu brame. Kiedy minęło osiem sekund, które wyliczyłem zeskoczyłem ze zwierzęcia i ruszyłem na płot.
- Teraz to wszystko jasne? - spojrzałem na chłopaka i wziąłem zapłatę za naukę. Kiedy kątem oka widziałem.. a przynajmniej tak mi się zdawało ucznów, co okazało sie, że to stała na ogrodzeniu Ves z Francisem.
- Państwo też na lekację? Proponuję poczatkowo na owieczkach - uśmiechnąłem się do Venus, ciekawy czy się skusi.

1420

Ves? Sorki, że długo.. ale męczyli mnie telefonami :(

12.30.2018

Od Venus CD Diego

Weszliśmy do pokoju chłopaka, który wyglądał bardzo dobrze. W duchu gratulowałam osobie, która zaprojektowała ten pokój. Ściany były całe czarne, lecz nie przyduszały swoim kolorem. Wisiały na niej różnorakie wstążki, medale czy napisy. Nie wiedziałam co oznaczają, lecz przypuszczałam, że to coś motywującego. Każdy miał inną czcionkę. W niektórych miejscach też było napisane imię chłopaka. Panele były sosnowe, a meble jasne co łamało kolor ścian. Na niektórych meblach stały zdjęcia. Na jednym z nich był chłopak jako dzieciak trzymający się biegnącej owcy. Łóżko również było białe, jednak pościel na nim rozłożona była szara. Za oknami było widać piękną plażę. Już wiedziałam gdzie będę chciała się udać. Jedna z nagród na ścianie była oprawiona, to była pewnie ta słynna nagroda przy której również się pokiereszował. Miała na sobie napis PBR. Podeszłam do ramki gdzie było zdjęcie chłopaka. Dziecko na zdjęciach miało blond włosy. Popatrzyłam na chłopaka i spytałam zdziwiona:
-To ty byłeś blondynem?!
-Tak.- Odparł chłopak.
-Daj mi chwilę.
Patrzyłam się intensywnie na chłopaka próbując wyobrazić sobie jako blondyna. Po chwili mój mózg skonstruował jego wygląd jako blondyn. Zaczęłam się lekko śmiać i powiedziałam:
-Byłbyś uroczy jako blondynek.- Złapałam jego policzki w dłonie i je ścisnęłam.
Chłopak fuknął, ale i tak się zaśmiał. Położyliśmy się na łóżku i chłopak złapał jakiś pilot po czym z sufitu wyłonił się telewizor.
-Co oglądamy?
-Roman Barbarzyńca!- Powiedziałam entuzjastycznie.
Była to bajka animowana z niemałym podtekstem. Pamiętam jak będąc małym szkrabem oglądałam ją z rodzicami i oni siedzieli cali czerwoni i zdziwieni, a ja się śmiałam z tego co się dzieje w bajce. Gdy doszliśmy do połowy filmu chłopak lekko skołowany zapytał:
-To jest w końcu dla dzieci czy nie?
-Jest, to tylko ty czujesz podteksty.
Wtuliłam się w chłopaka i go uciszyłam pod pretekstem dalszego oglądania. Po skończonym filmie położyłam się na brzuchu i wsadziłam twarz w poduszkę.
-Idziemy gdzieś?
-Nie mam siły.- Stęknęłam.
-A jak zaproponuje plażę.
-To i tak będę leżała.
-Jesteś pewna?- Zapytał głosem jakby wpadł na pomysł.
Byłam pewna, że miał na twarzy szatański uśmiech. Po chwili poczułam dłonie na talii, a następnie poczułam jak jestem unoszona. Zaczęłam obijać plecy bruneta pięściami na co się zaśmiał i wyszedł z pokoju. Gdy już mieliśmy wyjść zobaczyłam mamę Diega, która dziwnie na nas patrzyła. Powiedziała do chłopaka coś po portugalsku na co odpowiedział. Niestety nic nie zrozumiałam.
-Co powiedziała?- Spytałam nadal próbując się uwolnić.
-Żebym zostawił tą biedną dziewczynę.- Lekko się zaśmiał.
-Powinieneś jej posłuchać.- Burknęłam.
W końcu się poddałam i bezwładnie leżałam na brunecie, który po dźwiękach jakie słyszałam zbliżał się do plaży. Gdy ujrzałam piasek to brunet mnie puścił i powiedział:
-Witaj na naszej prywatnej plaży.
-Zabrałeś mnie na plażę i nawet nie dałeś się przebrać w strój?!
-Zawsze możemy pływać bez niego.
-Ta jeszcze czego.
Chłopak wystawił mi język i powiedział:
-Wiedziałem, że skitrasz.
Odpalił lont. Takie zagrywki prawie zawsze na mnie działały jak zapalnik. Sfrustrowana tą pewnością siebie w głosie chłopaka pozbyłam się bluzki i spodni. Diego popatrzył się na mnie zdziwiony.
-No na co czekasz?- Spytałam i oparłam ręce na biodrach.
Brunet pozbył się bluzki i spodni.
-Jesteś pewien, że chcesz się kąpać nago?- Spytałam wyzywająco.
-Wiem, że tego nie zrobisz.- Powiedział już mnie pewnie.
Odwróciłam się do chłopaka tyłem i ściągnęłam materiał jaki miałam na sobie po czym weszłam do przyjemnej wody. Po chwili poczułam chłopaka obok siebie.
-W coś jeszcze wątpisz?- Spytałam się kpiąco i go pocałowałam.
Chwilę jeszcze posiedzieliśmy w wodzie i wyszliśmy. Jakoś nie czułam skrępowania przy chłopaku, więc nie wstydziłam się wyjść razem z nim. Gdy staliśmy na brzegu zaczęliśmy lustrować swoje ciała w ciszy, którą przerwałam słowami:
-Ubieraj się.
Wciągnąć na siebie ubrania było wyzwaniem gdyż byliśmy cali mokrzy, ale po jakimś czasie się udało. Zaczęliśmy iść w stronę stajni. Chłopak chciał wejść do tej dla konia jednak pociągnęłam je w stronę tych dla bydła. Nigdy jeszcze nie widziałam czegoś takiego. Parę byków stało w stanowiskach przypięte łańcuchami i żuło powoli siano. W pewnym momencie dostrzegłam żółtawego byka. Podeszłam do niego i spytałam:
-To jest ta Mała Żółta Kurtka.
-Tak.- Odparł chłopak.
Popatrzyłam na niego i stwierdziłam:
-Jesteś ładny, ale nie lubię cię kutasiarzu.
Diego się zaśmiał na to co powiedziałam i zabrał mnie w następne miejsce czyli do stodoły, w której były owce. Na ich widok zachwyciłam się i podekscytowana spytałam:
-Nie gryzą i nie kopią?
Chłopak lekko podejrzliwie na mnie popatrzył i powiedział:
-Raczej nie, co zamierzasz?
Jednak po słowie nie już szłam do tych mięciutkich baryłek. Większość z nich uciekała, ale wreszcie trafiłam na tą co stała. Kucnęłam obok niej i zaczęłam ją miziać i smyrać. Usłyszałam kroki i syknęłam:
-Ona jest moja. Zajdź se swoją.
Chłopak się zaśmiał i zapytał smutnym głosem:
-A co ze mną?
-Nic, możesz zamieszkać z owcami. Ja się wprowadzę ze Stefanem do twojego pokoju.
Chłopak wydął wargę i powiedział:
-Jestem cieplejszy od niego.
-On jest bardziej puszyściejszy.
-Nie ma takiego słowa.
-Jest, właśnie je zatwierdziłam. Pogódź się, że przegrałeś ze Stefanem.
-Pomińmy to, że Stefan jest samicą. Ale czy umie to?
Chłopak przywarł swoimi ustami do moich na co automatycznie zarzuciłam mu ręce na szyję. Nagle usłyszeliśmy chrząknięcie. Odwróciłam się w stronę odgłosu i zobaczyłam znanego mi już Francisa. Uśmiechnęłam się do niego i podeszłam. Gdy chciałam podać mu dłoń na przywitanie ten mnie przytulił, a ja mu szepnęłam do ucha:
-Zawsze lubiłam gejów.
Chłopak się lekko zaśmiał, a w jego oczach była radość. Równie cicho powiedział:
-Czyli naprawdę się zakochał.
Usłyszeliśmy kroki.
-Już, już starczy.
Chłopak złapał mnie w pasie i objął na co go pocałowałam. Francis powiedział, że już musi iść i poszedł.
-Idziemy obczajać cielaki!- Krzyknęłam entuzjastycznie na co chłopak się zaśmiał.

<Diego?>
 944

 Przepraszam, że tak mało, ale nie chciałam pchać na siłę.

Od Gabriela CD Charli

Gdy dziewczyna wyszła z hali zacząłem właściwą pracę z Velander. Podczas jazdy nie chciała angażować zadu, wieszała się na pysku i była nie przyjemna, jednak nie chciałem przy dziewczynie tego korygować, bo skończyłoby się to serią baranów. Jednak gdy opuściła halę gwałtownie puściłem wodze, a klacz straciła równowagę. Gdy złapałem kontakt znowu się zawiesiła więc powtórzyłem czynność. Przy trzecim razie zrozumiała, że ma puścić pysk. Gdy zrobiła się na ręku miękka jak masełko zacząłem się bawić zadem. Standardowo zacząłem od chodów bocznych, które niewiele mi dały. Dlatego zacząłem cofać i zatrzymywać się z kłusa i galopu. Nigdy nie zaczynałem pracy bez zadu. Cały silnik konia jest w zadzie, więc wyznaje zasadę- nie ma zadu nie ma jazdy. Gdy pomimo tych ćwiczeń klacz nadal szła rozwleczona jak jamnik zacząłem szturchać ją piętami. Zaczęła się denerwować i lekko podrzuciła zadem. Za nic nie chciała dzisiaj odpuścić. W sumie nie dziwiłem się. To był jej pierwszy raz w nowym miejscu z tyloma nowymi końmi, ludźmi i bodźcami. Zszedłem z klaczy i ściągnąłem siodło, wodze zaplątałem i zapiąłem o podgardle. Puściłem klacz na chwilę i wyszedłem uprzednio zamykając halę. Szybko zgarnąłem z siodlarni jeden z patentów, pas do lonżowania i lonżę. Po powrocie na halę złapałem klacz i zarzuciłem jej na plecy pas. Zaczepiłem pierwszą linę o wędzidło i przeciągnąłem ją przez kółko, drugą przypiąłem do środkowego kółka pasa i zaczepiłem futerko pod zadem kulszowym klaczy. Po drugiej stronie zrobiłem to samo. I w ten sposób powstał mi zgrabny system typu Pessoa. Już widziałem tą zniesmaczoną minę klaczy. Nauczyła się już, że nie może na tym brykać, bo sama się skrzywdzi. Zawsze na początku miała humorki, jednak gdy patent zaczynał działać rozluźniała się. Przypiąłem lonżę i popędziłem klacz do kłusa. Na początku szła cała spęta jednak po chwili rozluźniła grzbiet i opuściła głowę, jednak nadal szarpała się po pysku gdyż nie podstawiała zadu. Popędziłem klacz końcówką lonży do galopu. Po chwili szarpaniny z samą sobą podstawiła zad i szła ładnym, zebranym galopem. Zrobiłem tak jeszcze dwa kółka i zmieniłem stronę lonżowania. Wykonałem to samo i z powrotem zarzuciłem siodło. Wsiadłem z ziemi i zacząłem ten sam trening co przed lonżą. Klacz w końcu ładnie się zginała i robiła to o co prosiłem. Po skończeniu ćwiczeń po prostu wyjechałem z hali, by postępować w terenie- co oczywiście się nie udało. Gdy Velander zobaczyła pustą przestrzeń zerwała się do galopu. Pozwoliłem jej na to jednak, gdy dojeżdżaliśmy do nieznanego mi miejsca zacząłem kręcić wolty co po chwili uspokoiło klacz. Już spokojnym stępem wróciliśmy do stajni gdzie ją rozsiodłałem i założyłem jej polarową derkę. W czasie, gdy schnęła wróciłem się na halę żeby posprzątać po sobie. Zabrałem z bandy pas, podkładkę i patent. Wszystko schludnie ułożyłem w siodlarni i wróciłem do klaczy. Włożyłem rękę pod derkę, by sprawdzić czy już można ją ściągnąć- na szczęście już była w miarę sucha. Wilgotną derkę powiesiłem na wieszaku i wyszedłem ze stajni cicho podgwizdując. Spojrzałem na zegarek. Ledwo dochodziła dziewiętnasta. Korzystając z tego, że jest już po wszystkich treningach i lekcjach wsiadłem do auta i pojechałem do miasta. Moim pierwszym punktem podróży był Max. Zaparkowałem pod ciemnoszarym budynkiem i podszedłem do ciemnych drzwi. Nacisnąłem dzwonek, a po chwili otworzył mi blondyn z jasnozielonymi oczami.
-Hej stary.
-Siema, dawno się nie widzieliśmy.- Powiedział chłopak.
-Co ty na to żeby gdzieś wyjść?
-Jasne, tylko daj się przebrać. 
Chłopak zniknął we wnętrzu domu i chwilę się krzątał. Gdy był gotowy nalał nam tylko po kieliszku wódki na rozluźnienie. Wyszliśmy z mieszkania, chłopak zamknął drzwi i ruszyliśmy do klubu, który był naprzeciwko. Po wejściu uderzył w nas zapach alkoholu i dymu oraz dudniąca muzyka. Przepchaliśmy się do jednej z loży gdzie zamówiliśmy parę drinków. Gdy taca spoczęła na naszym stole dostrzegłem dwie dziewczyny idące w naszą stronę. Były bardzo skąpo ubrane, mocno wytapetowane, a cycki wręcz im się wylewały. Nie mówiąc o ustach, które wyglądają jak u glonojada. Jedna z nich podeszła do mnie i usiadła na kolanach i zaczęła jeździć palcem po moim ramieniu. Popatrzyłem na Maxa, z którego miny się strasznie śmiałem. Szkoda, że laska nie wiedziała, że jest gejem. 
-To co? Może pójdziemy do toalety, a ty postawisz mi drinka?
Zaśmiałem się w duchu i odpowiedziałem:
-Boję się, że jak się do mnie przyssiesz to już się nie odkleisz.
Dziewczyna zamruczała co chyba miało być seksowne, ale jej nie wyszło.
-Moje usta działają cuda.
-To są usta? Myślałem, że jakieś pontony.
Dziewczyna lekko zrzedła mina, ale się nie poddawała. Gdy podstawiła mi cycki pod samą twarz powiedziałem:
-Sory gustuję w naturze, a nie w plastiku.
-One są prawdziwe!- Żachnęła się.
-Prawdziwe cycki nie przypominają poduszek powietrznych. Sory.
Dziewczyna prychnęła i odeszła razem z koleżanką. Max popatrzył na mnie i obydwoje ryknęliśmy śmiechem. Wypiliśmy dwa drinki i wypatrywaliśmy swoich ofiar w tańczącym tłumie.
-Idę wyrywać. Idziesz?- Spytał blondyn.
-A jak.
Wstaliśmy z kanap i udaliśmy się na parkiet. Nie zdążyłem wepchnąć się w tłum, a już widziałem jak blondyn się do kogoś przykleja. Popatrzyłem w tłum i zobaczyłem jakiegoś chłopaka. Podszedłem do niego, a ten zarzucił mi ręce na szyję. Może i nie jestem gejem, ale lubię patrzeć na miny chłopaków, którzy wyobrażają sobie nie wiadomo co. Chłopak zaczął się o mnie ocierać na co położyłem ręce na jego bokach. W pewnym momencie przyciągnął mnie do siebie i zaczął brutalnie całować. Oddawałem pocałunki i w pewnym momencie dołączyłem język na co chłopak jęknął. Ścisnął mój pośladek i zaczął ciągnąć w stronę łazienek. Powiedziałem, że idę się napić i zaraz wrócę po czym czmychnąłem. Uwodzić i całować chłopaków mogę, ale seks mnie nie fascynuje. Oczywiście od czasu do czasu się zdarza, ale teraz wolę dziewczyny. Mój wzrok padł na Maxa, który właśnie wychodził z budynku z jakimś chłopakiem. Uśmiechnąłem się półgębkiem i zacząłem wypatrywać jakiejś łatwej dziewczyny, która jednocześnie nie jest chodzącym plastikiem. Gdy wypatrzyłem jedną brunetkę w tłumie podszedłem do niej i położyłem ręce na jej biodrach. Dziewczyna przybliżyła się do mnie i zaczęła się ocierać jednocześnie zakładając ręce na mój kark. Tańczyliśmy tak chwilę, lecz nie wytrzymałem długo i zaciągnąłem dziewczynę do jednej z toalet. Gdy zamknęliśmy się w jednej z kabin dziewczyna dobrowolnie upadła na kolana i zaczęła swoją robotę. Po skończeniu zapiąłem spodnie i wyszedłem.
-A ja?- Jęknęła.
-Sory, nie chce złapać wenery.
Po tych słowach wróciłem do loży. W sumie takie wyjścia zdarzały nam się często. Samego Maxa poznałem w ten sposób. Gdy jeszcze byłem gejem trafiliśmy na tyły budynku. Potem się jakoś odnaleźliśmy i próbowaliśmy być parą co nam nie wyszło i zostaliśmy przyjaciółmi. Pomagał mi wyrywać największe ciacha, jednak dwa związki i parę przypadkowych razów późnij zrozumiałem, że wolę dziewczyny co nie przeszkadzało nam we wspólnym wychodzeniu. Sięgnąłem po jedną ze szklanek, którą szybko wypiłem. Nie musiałem długo czekać na znajomego, który wrócił z rozczochranymi włosami i czerwonymi policzkami. Czyli było dobrze. Wypiliśmy wspólnie parę drinków. Gdy byliśmy już mocno nawaleni stwierdziliśmy, że pora wracać. Nasza droga wiodła przez park. Szliśmy nawzajem się podpierając. W pewnym momencie chłopak się odczepił ode mnie i podszedł do słupa mówiąc:
-Czemu pan jest taki zimny? Zaraz pana rozgrzeję.
I zaczął go dotykać i całować. Zacząłem śmiać się jak opętany z trudem utrzymując równowagę. Po paru minutach chłopak zrezygnował i obrzucił go szeregiem wyzwisk za to, że jest niedostępny. Po dotarciu do domu umówiliśmy się, że wrócę do domu taksówką, a on jutro mi przywiezie auto. Zadzwoniłem pod znany mi numer i po chwili jechałem w stronę akademii. Zapłaciłem kierowcy i wysiadłem. Próbując utrzymać pion wszedłem do akademika. Gdy byłem już przy samym pokoju uderzyłem w jakąś dziewczynę.
-Pardon, beautiful lady.

<Charli? Nie spodziewałaś się tego :P>
1251



Kochanie, oboje wiemy, że noce zostały stworzone głównie po to, by mówić rzeczy, których nie możesz wypowiedzieć następnego dnia.

Jean Baptiste Maunier
Imię i nazwisko: Nickolas Filles
Wiek: 20 lat
Płeć: Mężczyzna
Ranga: Intermédiaire
Grupa: II
Imię konia: Pelkolber
Pokój: 8
Charakter: Jest małomówny, nie lubi być w centrum uwagi, od zawsze uważany za grzecznego chłopca, w końcu takim się stał. Lubi pomagać, często nie oczekuje nic w zamian. Bardzo dobrze się czuje w towarzystwie kobiet, ale nie stroni od kontaktów z mężczyznami. Kiedyś żył chwilą, ale od wypadku zaczął uważać na to, co robi. Na ogół jest poważny, nie śmieszą go kiepskie żarty i bezsensowne zachowania, po prostu jest sztywny. Wie, czego chce i dąży do określonego celu. Kiedy się go lepiej pozna, chyba, jak w większości przypadków, okazuje się nieco bardziej rozpuszczonym, bogatym dzieckiem, który nie ukrywa swojego prawdziwego, parszywego ja. Lubi drogie zabawki i piękne kobiety. Konie to co innego. Od początku był nimi zafascynowany, ze względu na zainteresowania matki od małego wychowywany był w towarzystwie różnych zwierząt, począwszy od chomików, a kończąc na słoniach. Pierwszego wierzchowca dostał w wieku dwunastu lat i był nim Pelkolber.
Aparycja: Nickolas jest smukłym mężczyzną o wzroście ponad 185 centymetrów. Po wypadku sporo schudł, ale z dnia na dzień wygląda coraz lepiej. Ma nieco chłopięce rysy twarzy, przez co jest ulubieńcem wielu matek. Jego włosy, krótko ostrzyżone są brązowe podobnie, jak oczy, które często zasłania okularami przeciwsłonecznymi. Ubiera się elegancko, nie stroni od koszul, rzadko kiedy można go spotkać w zwykłym dresie.
Historia: Urodził się w Londynie. Jego życie nabiera tempa dopiero po siedemnastych urodzinach, kiedy dołączył do młodzieżowej drużyny polo, w której w skład wchodziły same kobiety. Nie zniechęcił się, jednak chciał pokazać ojcu, że na jeździectwie też można się dorobić. Później było coraz lepiej, stworzył swoje jeździeckie imperium i znalazł odpowiednią ilość ochotników, aby założyć męski skład. Jego życie toczyło się płynnie w jednym kierunku, aż do momentu wypadku podczas niewinnego treningu cross'u. Śpiączka, połamane kości, miesiące rehabilitacji.
Rodzina:
Matka: Eilis Filles - ornitolog, ale zakochana w każdym żywym stworzeniu. Nie należy do matek siedzących w domu.
Ojciec: Mark Filles - chirurg, wiecznie zapracowany, ale dla rodziny zawsze znajdzie czas.
Orientacja seksualna: Heteroseksualna
Partnerka: Tylko czarnowłosa potrafiła skraść jego serce, ale ogólnie wolny.
Inne:
- Pochodzi z Anglii.
- Zna Charli od piętnastego roku życia.
- Pali, zdarzało mu się brać, jak każdemu.
- 20 czerwca 2017 roku miał wypadek z koniem. Był w śpiączce przez niemal siedem miesięcy.
- Gra w polo.
Właściciel: bay.jr@interia.pl

Imię: Pelkolber, ale zazwyczaj nazywany po prostu Pelly lub Koliber.
Rasa: Szwedzki koń gorącokrwisty
Wiek: 14 lat
Płeć: Wałach
Charakter: Pelkolber jest zrównoważonym koniem zdającym sobie sprawę ze swojej siły. Nie należy do wierzchowców potocznie zwanych złośliwymi, nie kopie i nie gryzie. Nie jest jednak dobrym wyborem dla niedoświadczonego lub niepewnego jeźdźca. Twardy w pysku, leniwy, ale jeśli poświęcana jest mu odpowiednia ilość czasu, doskonale się rozwija i staje się dobrym partnerem do pracy. Ma niebywałą potęgę skoku, ale nie wystarczająco dobrą, aby być koniem olimpijskim. W kontaktach z ludźmi z ziemi jest potulny, nie sprawia kłopotów.
Dobrze dogaduj się z innymi końmi, chociaż niekiedy dominuje.
Dyscyplina: Jako młodziak, do siódmego roku życia startował w crossie, zaczynając swoją przygodę w wieku czterech lat. Wcześniej był niezajeżdżony. Następnie miał przerwę i wprowadzał średnio doświadczonych jeźdźców do świata crossu, aż w końcu całkowicie zmienił profesję na skoki przez przeszkody. W międzyczasie był też koniem polo, ale nie sprawdzał się zbyt dobrze w tej roli. Od początku do końca w rękach rodziny Filles sprawdzającym się głównie w dyscyplinie crossu oraz skoków przez przeszkody.
Należy do: Nickolas Filles

Od Diego CD Venus

Na ten już dzień miałem idealny plan. Wiedziałem, że wstane wcześniej, przyniosę nam śniadanie, a następnie weźmiemy się na pakowanie wszystkiego do wyjazdu, który jest dzisiaj o dwudziestej. Niestety moje plany zostały przerwane kiedy poczułem usta dziewczyny, przywierające do moich.
Otworzyłem lekko, zaspane oczy po czym, poczułem jak dziewczyna gryzie mnie w ucho. Mimowolnie jęknąłem. Czując, że dziewczyna zjechała dłonią do moich bokserek, które zaczęła uciskać, ja  otworzyłem szerzej oczy.
- Ves.. - ponownie przygryzła mój płatek ucha - Kurwa..
- Cicho bądź - rzekła, następnie całując.
Venus, coraz bardziej mnie irytowała. Z każdą kolejną sekundą jej pieszczot, mój kutas chciał więcej i więcej.
Nie pierdoląc się w tańcu, zjechała językiem na moją klatkę, gdzie zaczęła całować blizny, każdą z osobna
Chcąc ją dotknąć, ta mnie odpychała. Przez co chwyciłem dłońmi prześcieradło, gdy dziewczyna pozbyła się moich bokserek.
Ona doskonale wiedziała co robi, więc na pewno to wszystko miała zaplanowane, czyżby to był rewanż, za to co ja jej zrobiłem? Sam byłem w szoku, że postanowiła zrobić to tak szybko.
Przymknąłem oczy, gdy chwyciła moją męskość w dłoń, a następnie ssać, nie mogłem powstrzymać jęków, jakie wydobywały się z moich ust, przez co czułem się jak marionetka. Cały organizm działał sam.
Czując, że jestem blisko zacząłem ciężej oddychać. Cholernie nie chciałem dojść w jej ustach, ale ona najwidoczniej się tym nie przejęła, bo przełknęła moją spermę, następnie kontynując swoje ruchy.
Przez cały ten czas, szeptałem jej imię.
Widząc jej oczy, rozluźniłem mięśnie i padłem na poduszkę nadal mając ciężki oddech.
Chwyciłem ją w pasie i przyciągnąłem do siebie.
- Nie musiałaś tak szybko się rewanżować.. - rzekłem kiedy moja ręka zaczęła błądzić w stronę jej majtek.
- Chciałam, Diego, po prostu chciałam.. - położyła głowę na moim ramieniu i patrzyła na mnie.
Pocałowałem ją w nosek, a następnie kiedy ta się najmniej spodziewała, wszedłem w nią palcem.
- Boże, Diego.. - jęknęła przeciągle.
- To Boże czy Diego? - lekko się uśmiechnąłem, nie przerywając igraszek.
- A...A....ale to ty miałeeeeś mieć tylko przyjem..ność - powiedziała, a ja sprawnie pozbyłem się jej krótkich spodenek. Miałem wtedy lepszy dostęp.
- Diegoooo
- Słucham cię?
W odpowiedzi usłyszałem tylko jęk, gdyż wbiłem się głębiej.
- Jednak nic mi nie powiesz? - wyciągnąłem palec, po chwili słysząc jęk, że wyszedłem. Zdecyduj się może co?
- Przez ciebie czuję się teraz taka... pusta.. - rzekła patrząc mi w oczy.
Ja w tym czasie podciągnąłem bokserki i przyciągnąłem ją mocniej do siebie.
- Przykro mi skarbie - mruknąłem.
- Jak ty kusisz..
- Czym? - zapytałem, a ta złączyła nasze usta.
- Tym.. - jej dłoń wylądowała na moim kroczu, przez co jęknąłem jej w usta.
Dziewczyna zarzuciła nogę przez moje biodro, jeszcze bardziej się przyciągając swoją kobieciścią.
- Wciągnąłeś bokserki - jęknęła zawiedziona.
- Przecież nie będę paradował nago - widząc jej minę dodałem - dokończymy to wspólnie za jakiś czas, teraz radzę ci iść się spakować i ponownie oddać psa Gabiemu. Wylatujemy o dwudziestej - klepnąłem ją w tyłek.
***
O godzinie równo dwudziestej nasz samolot wystartował. Czeka nas lot, który będzie trochę trwał, więc pewnie obejrzymy jakiś badziew i pójdziemy spać.
Tak też się stało, ja przespałem praktycznie całą podróż, a dziewczyna opierała mi się na ramieniu. Niestety nie wiem co robiła przez ten czas, ale możliwe, że też udała się w objęcia morfeusza.
Zbudził mnie promyk słońca, który uporczywie dawał przez szybę.
Spojrzałem na zegarek i dostrzegłem, że jest za dziesięć minut ósma, co oznaczało iż tutaj mamy za dziesięć jedynastą.
Po tych minutach mogliśmy odebrać bagaże i udać się do samochodu, którego podstawienie poprosiłem brata, gdyż on też siedzi aktualnie w domu.
Zaprowadziłem dziewczynę do podziemnego garażu, gdzie stał samochód. Nie spodziewałem się, że przyprowadzi mi BMW i8, ale no dobra, nie będę wnikał w jego chęci, bo pewnie chodziło mu tylko o to, aby się nim przejechać.
Wziąłem bagaż dziewczyny i schowalem go do małego, bo małego ale bagażnika, skąd wymarałem dwa kapelusze, które on tam schował.
- Ten jest dla ciebie - założyłem go dziewczynie przechodząc obok.
- Dobra, dziękuję, powiedz mi tylko gdzie to ma klamkę..
- Chwila.. Hola BMW - rzekłem a drzwi same się otworzyły - jest na zamek głosowy. Wsiadaj - zająłem swoje miejsce po czym ściągnąłem drzwi w dół aby je zamknąć.
Dziewczyna zrobiła to samo, po czym wstukałem w nawigacje, gdzie ma mnie prowadzić.
- Ona jest po angielsku? - zapytała gdy poraz, któryś z rzędu nawigacja gadała po hiszpańsku.
- Jest.. ale głównie używamy portugalskiego i hiszpańskiego, z czego, ja wole hiszpański. - kliknąłem kilka przycisków, gdy staliśmy na światłach i nawigacja odpaliła się we wspólnym.
- Ze mną zawsze do celu, prowadzi cię... Krzysztof Hołowczyc.
- Już wiesz dlaczego wolę hiszpańską wersję, tam mówi kobieta, która nie nadaje co pięć sekund, że mam nawrócić - zaśmiałem się, na co dziewczyna zrobiła to samo.
Wychyliłem się aby sprawdzić drogę, po czym spojrzałem w lusterko wsteczne słysząc odcięcie, które wydobywało się z samochodu za nami.
- Zapnij pasy.. - powiedziałem wkładając okulary przeciwsłoneczne i spoglądając w lusterko boczne, gdzie podjechał ford mustang, koru granatowego. Kiedy miałem tylko wolną drogę ruszyłem wciskając gaz do dechy, przez co tył samochodu został lekko zarzucony. Nie mam zamiaru cackać się z nimi. W pewnym momencie wjechałem na skrót, który niedawno powstał, przez co zwolniłem i nie przejmowałem się Silvą, który pewnie teraz gna na złamanie karku, bo zgubił mnie.
Co za idiota.
- Patrz.. ile mustangów, a to wszystko jest dzikie i nieokiełznane - wskazałem dziewczynie stada koni, które były praktycznie wszędzie. - podziwiaj sobie zwierzaki, a ja ci zdradzę w między czasie kilka tipów jak się "wkupić" - zrobiłem cudzysłów szybko, odrywając ręce od kierownicy. - do rodziny. Nie dziw się, że moja matka będzie na mnie krzyczeć imieniem Neymar, ona ogólnie słabo mówi po angielsku, więc w razie czego będę tłumaczył. Ojciec zna angielski, więc tu w razie czego nie będzie problemu, z resztą z Silvą też się dogadasz w razie czego - lekko się uśmiechnąłem. - Co dalej wchodząc do domu powiemy ładnie bom dia.
- Bom co? - zaśmiała się i próbowała powtorzyć to kilka razy, jednak wychodziło jej bardziej bon da.
- Dobra to inaczej.. buenos dias. Oznacza to samo tyle, że bom dia jest po portugalsku, a buenos dias po hiszpańsku.
- Dobra, chyba załapałam - zaśmiała, a następnie zaczęła szukać w samochodzie radia, gdyż mieliśmy jeszcze godzine drogi.
- Ten samochód jest.. dziwny. Ani klamek, ani radia, ja się dziwię, że on kierownice musi mieć.
- Czekaj tylko przypomne sobie słowo... dobra mam, BMW, reproductor de musica. BMW, botones. Proszę, to twoje radio, nawet przyciski w gratisie dostałaś - uśmiechnąłem się lekko do niej.
- Dziękuję.
***
Po drodze wyjaśniłem jej też, że jak wysiądziemy tylko z samochodu, to czeka nas ukrop jakim jest dwadzieścia dziewięć stopni. Wspomniałem też, jak tu mniej więcej wygląda. Kilka budynków i na tym się kończy tyle, że Silva zadbał o to miejsce. W końcu musiał gdzieś ulokować kase, którą zdobywał.
Właśnie mineliśmy znak z napisem Czarny Diament, co oznaczało, że zaraz będziemy ponownie śmigać niewyjeżdżoną drogą. Tak też się stało, jechaliśmy dobre dwa kilometry po czym ukazała się brama, która już na szczęście sama się otwierała.
Na środku można było zauważyć okrągły trawnik z kwiatami i małą fontanną, po lewo stały dwie stajnie, każda po dwanaście boksów. Po prawej stronie były.. jak by to powiedzieć.. luksusy dla byków, które coś znaczyły i które były wykorzystywane przez ojca do nauk. Znalazł się również osobny budynek do owiec i cielaków. Poza tym bydło, pasło się na łąkach, gdzie można zauważgć wielu ludzi, którzy są od tego, aby wszystkiego dopilnować.
Jak ja nienawidzę takich tłumów..
Nie widziałem jeszcze auta brata, więc wjechałem do garażu parkując przy moim starym Chevrolecie Camaro SS z '69.
- I teraz tylko przemknąć się do mnie, a później będzie z górki - otworzyłem drzwi oraz bagażnik, następnie wyjąłem torbę dziewczyny wszedłem do białego domu bocznym wejściem, innymi słowy przez garaż.
- Hola madre - powiedziałem widząc kobietę, kszątającą się w kuchni.
- B..besos dias - powiedziała dziewczyna, która chyba lekko się zestresowała.
Wytłumaczyłem szybko kobiecie, że idziemy na górę i zejdziemy trochę później. Co jak co, ale ona musiała nas jeszcze wyściskać, mówiąc przy okazji, że wita dziewczynę w skromnych progach. Przekazałem to Venus, na co ona odpowiedziała, że jej bardzo miło i w końcu trafiliśmy do mojego pokoju, pokoju, który przeszedł na całe szczęście remont ostatnio.
Czarne ściany, zdobione były dyplomami, wstążkami, czy napisami, które po przetłumaczeniu znaczyły niepokonany, czy też, popełniający wiele błędów. Każdy napis był namalowany inną czciąką. Oczywiście znalazło się też moje imię, jedno czy drugie.
Panele, były z sosny, więc ciemność w pokoju łamały białe nowoczesne meble. Komoda, oraz szafka na książki, gdzie stało moje zdjęcie jako smarkacza w blond włoskach chwytającego się owcy. Nie wiem po co trzymam to zdjęcie. Rama łóżka też była biała, lecz pościel przechodziła w szarość. Na wprost wejścia były dwa duże okna, przez które było widać plaże, piękną plażę, na dodatek naszą, prywatną.
Na ścianie, również znalazła się oprawiona w ramkę sprzączka z napisem PBR, która znaczyła dla mnie, tak szczerze najwięcej. Na każdej nagrodzie był rok, kiedy to wszystko pozdobywałem i w czym, a tak poza tym nie było tu praktycznie nic innego, no chyba, że plazma, która się wyłania z sufitu, to jest po prostu hit, bo jest podłączona do internetu.
- Dobra.. to moje królestwo.. znaczy było, teraz tu praktycznie nie mieszkam - odłożyłem torbę i spojrzałem na dziewczynę, która zainteresowała się zdjęciem, oraz wszystkim innym. Po upływie kilku minut wróciła do zdjęcia i wzięła je do ręki.
- To ty byłeś blondynem?! - zapytała zdziwiona.

1524
Ves?^.^
Oto słoneczna Brazylia :D, spokojnie do sylwestra jeszcze troszku 😈😈

12.29.2018

Od Venus- Jasełka

Dostałam za zadanie zrobić jasełka dla dzieciaków. Nie chciałam robić typowych oklepanych- Józef i Maryją idą do stajenki i mają bobo, dlatego ślęczałam już drugą godzinę nad scenariuszem.
-No szlak!- Krzyknęłam.
Rzuciłam kartką w drzwi, które akurat się uchyliły i wszedł przez nie Diego. Podniósł ręce w geście samoobrony i się zaśmiał:
-Co robisz, że nie winnych atakujesz?
-Scenariusz na te jasełka. Niby mam cały, ale teraz przydzielam osoby.
-Myślałam już nad tym?
-Tak, mam już nawet plan, ale nie wiem jak zmusić niektóre osoby.
-Naślij na nich Davida.- Wzruszył ramionami.
-Jesteś tancerzem.- Zaczęłam się śmiać.
-Co? Nie.
-Spokojnie będziesz tańczył maksymalnie trzydzieści sekund.
-To okej może być. A nad kim myślałaś?
-To tak: Diabłem ma być Gabriel, aniołem Honolulu, Bogate małżeństwo i ich córkę będą odgrywać Leonard, Isabela i Sofia. Józefem będzie Reker, a Maryją Irma, biedną kobietą będzie Stella.- Chłopak zadowolony pokazał mi kciuki w górę.- Klubowiczem będziesz ty, a dwoma przyjaciółkami będzie Charla i Florence.
-A ty?
-Co ja?
-Kim będziesz?
-Ja jestem reżyserką.
-Niech ci będzie.
Chłopak klapnął na łóżku i chciał mnie przyciągnąć do siebie, jednak dałam mu psa i powiedziałam, że muszę iść do Davida. Zapukałam do gabinetu i po chwili weszłam. Przedstawiłam mu cały scenariusz i zarys postaci. Chętnie to zatwierdził i wysłał to wszystkich wybranych osób wiadomość o jasełkach.Zadowolona wyszłam z gabinetu i niemal od razu zostałam złapana przez Sofię.
-O co chodzi z tymi jasełkami?
-Robimy jasełka dla dzieciaków.- Odparłam z uśmiechem.
-A okej.- Dziewczyna chciała odejść.
-Mogłabyś przekazać Leonardowi, Isabeli, Honolulu i Stelli, że o osiemnastej jest przymiarka kostiumów?
-Jasne.
-Dziękuję.
Sama w tym czasie udałam się do pokoju o numerze dwadzieścia dwa. Zapukałam i gdy usłyszałam ciche proszę weszłam. Moim oczom ukazał się wysoki brunet pastujący sprzęt.
-Hej mała.
-Hej duży.- Odpowiedziałam Gabrielowi.- Mógłbyś się przejść po Charli, Florence, Rekera i Irmę i im powiedzieć, że o osiemnastej jest przymiarka strojów?
-Spoko.
-Okej, dziękuję.
Gdy miałam już wszystkich załatwionych poszłam do pokoju Diego i rzuciłam się na łóżko, na którym się rozłożyłam.
-Coś się stało?- Zapytał chłopak.
-Nie, masz po prostu mega miękkie łóżko. A, i zbiórka o osiemnastej na przymiarkę strojów.
-Obowiązkowa?- Zapytał chłopak głosem pełnym nadziei.
-Tak.
Przesiedziałam tak u chłopaka do siedemnastej. Wychodząc z pokoju napisałam do wszystkich zaangażowanych osób nazwę i numer ulicy, przy której mieliśmy się spotkać. Wyszłam z budynku akademii i wsiadłam do auta, którym podjechałam pod budynek krawcowej. Kobieta jeszcze dokańczała strój anioła. Nie trwało to długo, więc już po chwili zapłaciłam i zapakowałam wszystkie futerały do auta. Popatrzyłam na listę, musiałam jeszcze tylko pojechać do pasmanterii i wypożyczalni, gdzie już po chwili byłam. Zapakowałam wszystkie elementy scenografii i ozdoby z pasmanterii i ruszyłam do celu. Pod budynkiem byłam już dwadzieścia minut przed czasem. Przywitałam się z mężczyzną z recepcji, który wskazał mi naszą salę i pomógł mi tam zanieść wszystkie duperele. Mniejsze rzeczy takie jak światełka, sztuczne choinki i śnieżynki położyłam na blacie stołu. Duży kawał materiału powiesiłam na specjalnych haczykach i zawiesiłam przed nim projektor, z którego miały się ukazywać obrazy. Następnie rozstawiłam po bokach choinki udekorowane światełkami oraz w jednym z rogów postawiłam stolik z krzesłem. Za materiałem postawiłam dwie kolumny. Ostatnim krokiem było powieszenie śnieżynek i gdy to zrobiłam do sali zaczęły się wlewać osoby z naszej akademii. Sprawdziłam szybko czy są wszyscy i zaczęłam mówić:
-Teraz będę wyczytywać osoby, które mają do mnie podejść. Będę rozdawać wam stroje i wskażę szatnie. Rozumiecie?
Z tłumu wydał się odgłos, który chyba miał oznaczać "tak".
-Gabriel i Honolulu.- Dwójka podeszła do mnie.- Wy jesteście diabłem i aniołem.- Gabrielowi podałam czarną bluzkę, ciemne spodnie, ogon i rogi, a Honolulu białą sukienkę, aureolę i skrzydła.- Tam są szatnie.- Wskazałam palcem.
Gdy weszli do pomieszczeń powiedziałam:
-Leonard, Sofia i Isabela. Wy jesteście bogatym małżeństwem, a Sofia jest waszym dzieckiem.- Podałam Leo garnitur, Isabeli elegancką sukienkę, a Sofii spódniczkę i koszulę.
-Reker, Irma.- Dwójka podeszła do mnie.- Wy jesteście Józefem i Maryją.
Została ostatnia czwórka osób.
-Charla i Florence. Jesteście przyjaciółkami.- Podałam im onesie, kapcie i papiloty.- I ty Diego jesteś klubowiczem.- Dałam mu żółtą bluzę i spodnie z dziurami.- A ty Stella jesteś ubogą kobietą.- Podałam jej strój.
Poczekałam aż się ubiorą co nie trwało długo. Na szczęście trafiłam ze wszystkimi rozmiarami.
-Uwaga czy są jakieś zażalenia albo pytania?- Nie dałam nikomu dojść do głosu.- Nie? To dobrze. Przedstawię wam wasze role i co robicie. Całe jasełka będą zbiorem scenek z codziennego życia tylko będą objęte komentarzem diabła i anioła. To zaczynając od początku. Rozdałam im scenariusz i zaczęłam czytać:

Scena 1
Jezus, Maryja i diabeł wędrują do Betlejem. (Akcja się dzieje w czasach współczesnych)
Anioł: Już niedaleko Maryjo, nie zamartwiaj się Józefie
Dochodzą do pierwszej scenerii. Maryja i Jezus stają z boku.

Scena 2
Na materiale pokazuje się slajd ze zdjęciem sklepu.
Narrator: Dzisiaj drodzy państwo promocja. Kup zakupy za co najmniej dwieście złotych, a choinkę dostaniesz gratis!
Bogaty mąż: Zobacz żono, wydaliśmy czterysta złotych, dostaniemy dwie choinki!
Wchodzi anioł i patrzy na smutne dziecko.
Anioł: Popatrzcie ludzie, dzieciątko Jezus się rodzi!
Bogaty mąż: O pani pewnie z promocji. Gdzie dostanę drzewko?
Anioł: Bóg nam się rodzi! Odrzućmy rzeczy materialne i chodźmy do Betlejem!
Bogaty mąż: Gdzie jest pani przełożony?
Bogata żona: Nie mam siły do prostactwa tych sklepów.
Wchodzi diabeł.
Diabeł: Idź stąd nędzny aniele. Po cóż nam Bóg jak mamy konsole, telefony i gry? Zmykaj stąd chyżo.

Scena 3
Na materiale pojawia się klub, a z głośników leci muzyka. Klubowicz z diabłem wbiegają na scenę tańcząc. Nagle wchodzi anioł.
Anioł: Przerwijmy tą zabawę! Dzieciątko Jezus się rodzi.
Diabeł: Po co nam Jezus? Mamy zabawę.
Anioł do klubowicza: Chodź do Betlejem, tam dzieciątko się rodzi!
Klubowicz: (Wskazuje ręką na słuchawki) Sory ziom nie słyszę cię!.

Scena 4
Biedna matka kołysze swoje dziecko.
Anioł: Witaj kobieto! Syn Boży się rodzi!
Biedna kobieta: I co z tego? Mam wystarczająco problemów.
Anioł: Syn Boży uleczy twoje problemy.
Zjawia się diabeł.
Diabeł: Ona chce cię wplątać w kolejny kredyt. Nie słuchaj jej!

Scena 5
Na materiale jest dom. Rozlega się odgłos dzwonka, jedna z dziewczyn w pidżamie podchodzi do drzwi.
Dziewczyna 1: OMG Patrycja jak cię dawno nie widziałam! Musimy sobie zrobić pazurki i koniecznie obejrzeć serial!
Dziewczyna 2: Dobry pomysł.
Siadają obok siebie i zaczynają plotkować. Rozlega się dzwonek.
Dziewczyna 2: Zapraszałaś kogoś jeszcze?
Dziewczyna 1: To miał być nasz wieczór!
Dziewczyna 1 podchodzi do drzwi, gdzie stoi anioł z Józefem i Maryją.
Anioł: Radujcie się! Oto na...
Zatrzaskuje aniołowi drzwi przed nosem i wraca do koleżanki.

Scena 6
Wszyscy wchodzą na scenę.
Anioł: Po co nam święta jak spędzamy je bez miłości? Dużo pieniędzy, prezenty nie zastąpią nam rodziny. Na cóż nam zabawa bez umiaru? Możemy dostrzec Boga i dzięki niemu dobrze się bawić. A co z biedotą? Nie potrzeba nam pieniędzy. Wystarczy uwierzyć, a szczęście przyjdzie samo. Ignorancja? Przygarnijmy do siebie Jezusa.

Scena 7
Po kolei każdy wychodzi i prawi morał o świętach. Gdy kończą wszyscy łapią się za ręce, kłaniają się i wychodzą.

Koniec

-I jak?- Spytałam.
-No może być.- Odpowiedziało parę osób.
-To w takim razie zabieracie stroje do domu i jutro się widzimy na próbie o tej samej godzinie! Każdy ma umieć rolę!- Powiedziałam.

Trzy dni zleciały nam na ciągłych przygotowaniach. Nauczyciele widząc nasz zapał nawet odpuścili nam lekcje i treningi! Gdy w końcu nadszedł dzień występu wszyscy byli w maksymalnej gotowości. Na widowni siedziało dużo dzieciaków razem z rodzicami. Równo o dziewiętnastej rozpoczęliśmy występ, który trwał równo godzinę. Wszystkie dzieciaki się cieszyły i podobało im się. Gdy po ukłonach zeszliśmy ze sceny by rozdać cukierki nawet rodzice nam gratulowali tego występu. Wszystko poszło idealnie i po mojej myśli bez żadnych nieporozumień.

1265

#16/1000 blatów

Są krzywdy, których człowiek czujący swą godność znieść nie może ~ Henryk Sienkiewicz

Imię i nazwisko: Elliott Paxton
Wiek: 19 lat
Płeć: Mężczyzna
Ranga: Intermédiair
Grupa: II
Imię konia: Asala
Pokój: 15
Charakter: Wychowany w dobrej rodzinie, nie brak mu kultury osobitej. Zazwyczaj jest uprzejmy, aczkolwiek zdystansowany. Przez dorosłych uznawany jest za czarującego młodzieńca. Rówieśnicy raczej również za nim przepadają, chociaż niektórzy uważają go za snoba. Jest inteligentny i błyskotliwy. Wspaniale się z nim rozmawia, ma dużo ciekawych rzeczy do powiedzenia. Jest bezwzględny, dąży do swoich celów za wszelką cenę, jednak zazwyczaj robi to cierpliwie. Uparty oraz asertywny zawsze musi postawić na swoim, wtedy właśnie jego cierpliwość się kończy. Kłótnie z nim są burzliwe oraz zazwyczaj przykre. Elliott nie potrafi przegrywać z klasą. Porażka wiąże się u niego ze złością i zgrzytaniem zębami. Staje się wówczas arogancki oraz ironiczny. Nie lubi przepraszać ani przyznawać się do błędu. Uważa się za niezależnego, co nie jest do końca prawdą. Jak każdy, potrzebuje bliskiej osoby, jednak ciężko mu się do tego przyznać. Są osoby działające na niego kojąco, takie jak jego młodsza siostra. W jej obecności jest łagodniejszy co można wyczytać nawet z samych jego oczu.
Aparycja: Chłopak jest szczupły, jednak nie brak mu mięśni. Jazda konna odbiła się w szczególności na jego barkach, które są teraz szersze niż kiedyś. Jest raczej niski, bo ma zaledwie 182 centymetry wzrostu, jednak jest spora szansa, że jeszcze urośnie. Włosy mają jasno brązowy odcień, nawywany przez jego matkę miedzianym. Oczy mają niesamowity szary odcień, który na obrzeżach tęczówek staje się ciemniejszy. Po noszeniu aparatu ortodontycznego przez dwa lata ma ładne, równe zęby. Nie zwraca szczególnej uwagi na garderobę, jednak jego siostra uważa, że jego prezencja jest niezwykle ważna i sama dobiera mu ubrania. Jest to dobrze strzeżony sekret, o którym nie wie nawet jego matka. 
Historia: Uzupełnić!
Rodzina: Jest to raczej przeciętna rodzina. Głową rodziny jest ojciec, Dalton, który jest współwłaścicielem dużej firmy zajmującej się produkcją zegarków. Zarabia dużo pieniędzy, jednak często pracuje długo, przez co nie ma czasu dla dzieci. Jest starszym mężczyzną, jednak trzyma się znakomicie. Bardzo kocha swoje dzieci i stara się im odpłacić drogimi prezentami stałą nieobecność. Zanim ożenił się z matką Elliotta miał żonę oraz dwóch synów, Malcolma oraz Adama. Utrzymuje przyjazne kontakty z synami, jednak stale kłóci się ze swoją byłą żoną. Eliott zdaje sobie sprawę z tego, iż Malcolm i Adam są jego bracmi, jednak ich relacja przypomina kuzynowską. Matka Eliotta, Loretta, również spełniała się zawodowo, jednak kilka lat temu przeszła na pół etatu, żeby więcej zajmować się dziećmi. Jest przepiękną kobietą, znacznie młodszą od Daltona. Mimo tego ich małżeństwo jest udane i wzajemnie się bardzo kochają. Soraya jest młodszą o rok siostrą Elliott. Jako wyczekiwana długo córka, musi sprostać wymaganiom całej rodziny. Jest jednak niezależna i często robi na złość rodzicom. W ten sposób dorobiła się już dwóch tatuaży, niekonwencjonalnej fryzury oraz kolczyka w pępku. Udzieliła jej się pasja brata i również jeździ konno.
Orientacja seksualna: Heteroseksualna
Partnerka:
Inne:
– Jego matka pochodzi ze Szwecji, przez co większość wakacji spędzał wraz z siostrą u dziadków w Sztockholmie. W domu rozmawia się u nich w dwóch językach.
– Ma dość specyficzne poczucie humoru.
– Zaczął swoją przygodę z jazdą konną, bo chciał grać w polo.
– Zanim zaczął jeździć konno grał w siatkówkę, za swoje wyniki dostał nawet stypendium, które niestety stracił, kiedy złamał rękę i przed pół roku był wyłączony z treningów.
– Nie jest seksistą, jednak uważa, że kobiety nie powinny prowadzić samochodu ani nalewać wina. 
– Ma bardzo ładny głos, jednak niestety nie potrafi śpiewać.
Właściciel: moonhorse

Imię: Asala
Rasa: Koń berberyjski
Wiek: 9 lat
Płeć: Klacz
Charakter: Asala wspiuje się w definicję typowego konia berberyjskiego, czyli ma duży i trudny do opanowania temperament. Niesamowicie interligentna oraz uparta, wykorzystuje błędy jeźdzca i nie przepuści żadnej okazji, żeby go zdominować. Wiele zależy od relacji z jeźdzcem, bo z czasem nabiera dla niego szacunku i chętniej współpracuje. Ważna z nią jest praca nie tylko z siodła, lecz także z ziemi. Jest to zapewne stwierdzenie prawdziwe dla większości koni, jednak w jej przypadku jest to szczególnie ważne. Chociaż z Elliottem pracuje już od jakiegos czasu i w większości przypadków dobrze współpracują, to wciąż zdarzają się gorsze dni, w których to klacz zrzuca swojego właściciela. Asala przepada za długimi intensywnymi treningami, jednak nienawidzi skakać. Jest bardzo szybka zarówno na krótkie, jak i długie dystanse, jednak kiedy zacznie gnać przed siebie trudno ją opanować. Nie lubi jeździć bezpośrednio za innymi końmi, kiedy taka sytuacja się zdarza najczęściej podgryza osobnika przed nią. Oprócz tych sytuacji raczej dogaduje się z innymi końmi, chociaż zdarzają się także osobnicy, których wręcz nie cierpi.
Dyscyplina: Rajdy długodystansowe oraz ujeżdżenie, ze wskazaniem na to drugie
Należy do: Elliott Paxton

Diego - Ulepimy dziś bałwana?

Godzina siódma, a ja dopiero otworzyłem oczy. Jeny, jakim prawem spałem tak długo.
Przeciągnąłem się, poprawiając ręką włosy.
Dzisiaj spałem sam, chciałen dać dziewczynie trochę odpoczynku. Nie ma co za dużo się narzycać,bo źle to się jeszcze skończy. Nie myśląc długo podszedłem do okna gdzie zszokował mnie widok białego puchu. W tej chwili mój mózg próbował sobie przypomnieć kiedy ostatnio widział śnieg. Na pewno dawno. Stwierdziłem nie mogąc się doliczyć ile to już lat minęło.
Z lekkim uśmiechem podszedłem do szafy, skąd wyjąłem ubrania przygotowane na dzisiejszy dzień.
Poprawiając pasek u spodni wyszedłem z pokoju, a moje kroki zmierzały do stołówki. Nie będę przecież chodził bezsensu głody, jeśli jeszcze wydają posiłki.
Wchodząc do pomieszczenia, nie spodziewałem się, że zastam przy swoim stole Venus, wraz z Charli i Stellą, której ostatio w ogóle nie trawię. Oczywiście nie obyło by się jeszcze bez naszego pałacowego, a dokładnie chodzi mi o Leonarda. Wraz z nim był jeszcze Gabriel.
Kiedy stanąłem przy nich zastanawiałem się gdzie mam usiąść, ale bez zbędnego myślenia wziąłem Venus na kolana, odstawiając przy okazji talerz na stół.
- Cześć skarbie - powiedziałem, po czym cmoknąłem dziewczynę w policzek.
- Nie za dużo tej miłości? Rzygać mi się chcę od was..
- Czyżby pan srający złotem był zazdrosny? - zapytałem z chytrym uśmieszkiem.
- Diegoo.. - spojrzałem na dziewczynę, która widać, że nie chciała kłotni.
- Widzisz.. spierdalaj Alves - rzekł i skrzyżował swe ręce.
Wywróciłem tylko oczami, pochłaniając swoje kanapki.
- Panowie, może zakopiemy wszystkie topory wojenne i pójdziemy lepuć bałwana? W parach, co wy na to? - zapytała Stella.
- Nie będę lepił głupich bałwanów, jeden siedzi przede mną.
W tej chwili stwierdziłem, że nie ma sensu się odzywać na ten temat.
- Leo, bądź może w końcu, kurwa milszy - skomentowała go Charlotta.
Dziękowałem za to dziewczynie w myślach.
- To co, za pięć minut przy głównym wyjściu - powiedział Gabriel po czym z resztą wyszedł.
Zostałem tylko ja i Venus, która dojadała swoją kanapkę.
Kiedy już skończyliśmy swój posiłek, każde z nas poszło w swoją stronę się ubrać.
Nie jest to trzydzieści stopni, więc zabrałem ciemną kurkę z szafy, która miała pod spodem polar. To powinno wystarczyć. Wciągnąłem na nogi jeszcze rude, buty zimowe i ruszyłem do miejsca docelowego.
***
Zebraliśmy się wszyscy po pewnym czasie i poszliśmy za główny budynek.
Kiedy już każdy chciał powiedzieć z kim będzie w parze, stwierdziłem, że lepsze będzie losowanie. Leo wyrwał się pierwszy, przy okazji była to jeszcze Ves i Charli.
Najpierw losowały dziewczyny, przez co Charlotta wylosowała Gabriela. Skasowałem tą parę z aplikacji i dałem wylosować zniecierpliwionemu Księciu.
Kiedy ten kliknął przycisk "losuj" wyłoniło się moje imię.
- Ja z nim nie będę, nawet na to nie liczcie.
- Możesz dzbanie zbudować swojego, jeśli się wyrobisz więc nie pierdol już... - warknąłem.
- Dobra zgoda, ale jak wybudujesz dupe renifera, to chyba cię zabiję! - rzekł odchodząc kawałek. Dalej nie musieliśmy losować, gdyż Venus była ze Stellą.
Coż idealną parę miała Charli z Gabrielem, ale co poradzić.
My musieliśmy przeżyć.
- Dobra ludzie! Mamy dwsdzieścia pięć minut na ulepienie najlepszego bałwana, najlepiej takiego, którego nikt się nie spodziewa! To co? Czas start! - krzyknęła Charli i wszyscy nagle wzięli się do pracy, cóż prócz mnie. Ja musiałem jeszcze odpalić fajkę.
- Rusz się Alves, nie będę pchał tak ciężkich brył - skomentował Leo mając dopiero małą śnieżkę. Trzymajcie mnie bo mu serio ponownie wpiedole.
- Robię swojego - rzekł obrażony, kiedy nie chciałem mu pomóc.
Nie ma problemu. Zabrałem się za tocznie kuli śniegowej odpowiadającej za spód bałwana.
Bez większych ceregieli, zrobiłem jeszcze dwie, po czym zacząłem szukać jakiś kamieni w pobliżu. Nie miałem dużo czasu więc spieszyłem się. Znalazłem je i zrobiłem bałwanowi niezadowoloną minę. Do tego urwałem dwa patyki, które wsadziłem sobie w tylną kieszeń spodni. Zrobiłem dwie troche bardziej owalne bryły i przyczepiłem jako rączki, gdzie w jednej umieściłem gałązkę.
Kończąc bałwana zrobiłem korone i bryły imitujące buty, gdzie obok tego nabazgrałem kijem, fakt kaligraficznie, ale i tak nabazgrałem imię Leonard.
Po wyznaczonym czasie każdy podniosł ręce do góry.
Bałwany były przeróżne. Dziewczyny, miały robota, para mieszana zrobiła Olafa z Krainy Lodu, a ja wraz z Leo.. w sumie inaczej. Leo miał trzy małe bryłki ustawione na sobie. Bez oczek, ani rączek.
- Leo, dlaczego nie udekorowałeś go? - zapytała Stella.
- Nie będę grzebał za badylami i kamieniami - opowiedział niezadowolony.
Kiedy reszta się przybliżyła, zaśmiała się z napisu, a zaciekawiony książę spojrzał na bałwana, następnie na napis, po czym jego wzrok spoczął na mnie.
- Zabiję cię! - chłopak kopnał bałwana a następnie rzucił się na mnie. Chciał mnie bić, lecz stwierdził, że chyba lepszym rozwiązaniem będzie nacieranie mnie śniegiem.
Co ja mu też zrobiłem kilka razy.
On praktycznie leżał na mnie, a ja się śmiałem, kiedy kolejny raz dostałem garścią śniegu.
- Jaki ty przystojny, może cię przelecę - na te słowa zaśmiał się każdy, każdy prócz Leonarda, który odskoczył w bok i oparł się o drzewo oddalając się ode mnie.
- Pedał!
- Witaj, jestem Diego - uśmiechnąłem się i wtarłem śnieg w jego twarz.
- W takim razie kto wygrał? - zapytał Gabriel.
- Jeszcze się pytasz, każdy, to była tylko zabawa - uśmiechnąłem się, po czym zgarniając pana obrażonego ruszyliśmy na gorącą czekoladę...

832

12.28.2018

Diego - Historia

7.04.2002r Pilar do Sul - Brazylia

Cóż, witam. Opowiem wam dzisiaj moją historię, nie musi być ona wcale ciekawa, ale po prostu chcę się komuś wygadać, a wy jesteście tutaj najbliżej. Możecie znać tę historię, ale nie przekazujcie jej dalej...
Zacznijmy od tego, że jestem dwudziestoczteroletnim Brazylijczykiem, którego korzenie sięgają Francji, Rosji, jak i USA, gdzie do tych ostatnich mi najbliżej.
Moje imię pewnie znacie, ale przedstawię się wam pełnym imieniem i nazwiskiem  Diego Neymar Alves De Almeida Goes. Do waszych usług. Dam wam tutaj ciekawostkę, gdyż, tak na prawdę, nie miałem od początku na imię Diego. Zmieniłem sobie dane mając dziewiętnaście lat. 
Moja matka, do tej pory mówi na mnie Neymar, jednak reszta, nie wspomni tego imienia, jeśli nie zapomną o tym.
Wracając. Powiem wam wprost. Mając osiem lat, biegałem po domu już od piątej rano, aby iść tylko do ojca i brać się za moją pracę. Wtedy nie nazwałbym tego w ten sposób, dla mnie to była zabawa i przyjemność. Brat umiał, już to, co ja chciałem umieć. Byłem bardzo pojętnym uczniem, patrząc na to, że w wieku pięciu lat ujeżdżałem owce i świetnie się przy tym bawiłem.
Powiem wam, że to były piękne czasy. Nikt tutaj, w USA, nie bawił się chyba w dzieciństwie tak jak ja. 
Nie mając ubranych butów stawałem codziennie przed kuchnią z nadzieją, że matka puści mnie do taty, bez śniadania. Sądziłem wtedy, że brakuje mi czasu, aby przejmować się śniadaniem, nawet jeśli to były moje ulubione płatki czekoladowe. Koniec w końców i tak zostawałem na śniadaniu, gdyż byłem wręcz do tego zmuszony. Nie umiałem jeszcze wiązać butów, więc mama stawiała mi warunek, że zawiąże mi buciki, jeśli zjem całą miskę płatków. Robiłem to niechętnie, kiedy siadałem do stołu i w sumie jedyne co było wtedy widać, to moja głowa i ręka. Kask zawsze lądował na stole, ale Silvano zawsze przychodził i mówił mi, że nie mogę odkładać takich rzeczy na stół. Słuchałem go, bezwzględnie na to, co mi powiedział. Kiedyś powiedział, że mu scyzoryk wpadł do studni, więc rzekł, że mam wejść do wiadra i się mocno trzymać, gdzie mnie spuści na dół i wyciągnie po kilku minutach. Ja głupi się na to zgodziłem. Siedziałem w tej jebanej studni przez trzy godziny, kiedy ojciec usłyszał mój krzyk, gdyż Silva był najebany i przyjął zakład od kolegów, że tego za nic nie zrobię. 
Przynajmniej chłopak wygrał trzy stówy.. 
Wróćmy do dalszej części historii. 
Uczyłem się jeździć na cielaczkach, kiedy Silvano dosiadał już byki, których ojciec nie chciał wystawiać na zawody. Służyły one tylko o nauki, nie były agresywne, ale uczyły równowagi, jak i poprawnej postawy. 
Będąc totalnym urwisem, zakradałem się nie raz, aby wsiąść na dorosłe już zwierze, ale zawsze kończyło się to szlabanem na jazdę, przez jeden dzień. Oczywiście nie obyło by się bez tego, jak bym to łamał. 
Nie przejmując się słowami rodziców i tak wszystko robiłem po swojemu.
Rok później, kiedy skończyłem dziewięć lat, większą frajdę dalej dawała mi jazda niż szkoła więc uciekałem z lekcji. Rodzice nawet o tym nie wiedzieli, gdyż zawsze się wywijałem słowami, że muszę im pomóc przy konikach czy krówkach, a nauczycielka była idiotką i tego nie sprawdzała, bądź pytała się brata, który potwierdzał moją wersję.
W tym wieku też zabrałem się za swoje pierwsze zawody, byłem szczęśliwy kiedy zdobyłem wstążkę za trzecie miejsce, które później się powtarzało i powtarzało. Zdarzały się momenty kiedy byłem wyżej, ale to była rzadkość w tym wieku. Zawsze dostałem jakiegoś cielaka, co był szalony i mu palma odbijała.
Idźmy dalej, zostawmy te wczesne lata. 

3.02.2010r. Pilar do Sul - Brazylia

Ten rok oznaczał dla mnie dużo. W końcu w grudniu będę miał urodziny i to nie byle jakie tylko szesnaste, w których będę mógł brać udział w zawodach dla młodziaków, lecz najpierw musiałem zarobić na przepustkę, która nie była tania. Takie zadanie postawił przede mną ojciec. Miałem wtedy wybór. Olać to wszystko czego się uczyłem przez te wszystkie lata, albo dążyć dalej. Stwierdziłem, że nie będzie sensu jeśli to teraz przerwę, więc poszukałem szybko pracy dorywczej, która odbywała się na ranczu kilka kilometrów dalej. Gdy wracałem ze szkoły, od razu witałem rodzicielkę i nalewając do szklanki sobie mleka, zabierałem kask na motocykl. Ona zawsze się śmiała, że jak będę po szkole tylko pił mleko, to się zagłodzę. 
Wsiadając na starą CBR'kę, miałem jeden cel. Ranczo Moreira. 
Patrząc w przeszłość zauważam teraz tyle błędów, ale cóż. Już tego nie cofnę. 
Gnałem na złamanie karku, a gdy docierałem, to witałem się tylko z właścicielem i brałem się do roboty. Byłem tak zachwycony, że robiłem więcej niż mi kazano, przez co zarabiałem trochę szybciej. Kiedy już miałem uzbierane, zacząłem tam jeździć coraz rzadziej. Nie opłacało mi się, bo i tak na wszystko inne, ojciec dałby mi pieniądze. 
Kiedy przyjechałem odebrać wypłatę z kilku dni mężczyzna mi powiedział w prost, że miał na mnie wielką ochotę. Ja temu, kurwa człowiekowi ufałem! To był bliski przyjaciel mojego ojca. 
Zabawił się mną tak, że wróciłem do domu po północy na dodatek w deszczu. W stanie jakim wróciłem widziała mnie tylko matka. Chciałem zamknąć się wtedy w pokoju, zniknąć, przestać istnieć i najlepiej się zabić. 
Ona za to przyszła i zaczęła mnie pocieszać, mówiła, że wszystko się ułoży i nikt już mnie nie tknie bez mojej zgody. Ja ją tylko wybłagałem, o to aby nie mówiła nic ojcu. Silvano się dowiedział o tym, gdyż nie powiedziałem rodzicielce, że nie chce aby mówiła mojemu bratu. On też trzymał język za zębami. 
Przez trzy tygodnie nie pojawiłem się w szkole i zacząłem wszystko robić sam. Przestało się liczyć dla mnie zdanie ojca. Po prostu chciałem szkolić samego siebie, co też robiłem. Mój kochany braciszek tego nie popierał, bo twierdził, że tylko i wyłącznie pogłębiam błędy. Eh jego zszokowana mina, kiedy przyszedłem do niego ze złotą sprzączką i dyplomem. Nie mógł w to uwierzyć. Zajmowałem strasznie dużo pierwszych miejsc, przez najbliższe lata, aż do osiemnastych urodzin...

23.12.2012r. Pilar do Sul - Brazylia

Dzień moich osiemnastych urodzin, w końcu będę wolny, nareszcie wszystko stanie się możliwe i będę mógł sięgać po nowe horyzonty - Tak myślałem do czasu, kiedy w domu zrobiło się tłoczno. Ojciec wyprawił mi osiemnaste, na którym było sporo osób, łącznie z moim oprawcą, który przez cały wieczór pożerał mnie wzrokiem, jakby chciał mnie rozebrać i zerżnąć tutaj, na stole przy wszystkich. 
Cofając się do wcześniejszych godzin, jak zawsze trenowałem, nie mogłem sobie tego darować. Nigdy z resztą bym sobie nie darował, gdybym już w tym wieku przestał regularnie szkolić się. 
Silvano wtedy podszedł i złożył mi życzenia wręczając mi kopertę. Chciałem ją od razu otworzyć, ale ten powiedział, że mam to zrobić dopiero po północy, więc schowałem ją w kieszeń. Ciągnęło mnie, aby wcześniej sprawdzić co tam się kryje, ale obiecałem bratu, że tego nie zrobię.
Nie dotrwałem północy. O godzinie dokładnie dwudziestej trzeciej dwadzieścia jeden, postanowiłem wstać i powiedzieć coś w prost. 
Przyznałem się, że mężczyzna, który siedzi wśród nas, wykorzystywał mnie. 
Po tych słowach podszedł do mnie ojciec biorąc mnie za koszulkę i idąc ze mną na górę.
Wykrzyczał się wtedy chyba za wsze czasy, a na końcu dodał zdanie. "Nie jesteś godzien aby nosić moje nazwisko, nie jesteś już moim synem, wynoś się!" 
Kiedy usłyszałem te słowa, załamałem się. Wybiegłem po prostu z domu zapłakany, to był czas kiedy ostatni raz leciały mi łzy.
Wiem, że matka krzyczała za mną, a Silva chciał biec, jednak ojciec ich powstrzymał i nie wiem co działo się dalej w domu. 
Ja w tym czasie błąkałem się po ulicach, starałem się nie zamarznąć, spałem w pubach, czy w stajniach, gdzie zakradałem się w nocy.
Pewnego dnia, podszedł do mnie chłopak, który nie należał do biedoty, gdyż mogłem stwierdzić, to po jego ubiorze. Zaproponował mi nocleg, ale za to, że będę jego przydupasem i będzie mógł się ludziom chwalić, że młody Alves jest jego dupą. Zgodziłem się, nie miałem wyboru. Każdy chyba miałby dość spania w takich warunkach. Chłopak zabierał mnie na wszelkie imprezy, a ja tam po prostu stałem. Nie robiłem niczego, prócz stania i ładnie uśmiechania się. Gość nawet nie mógł zapamiętać mojego imienia!

24.12.2013r Pilar do Sul - Brazylia 

Decyzja o powrocie nie była łatwa, ale Patric, stwierdził, że czas aby nasze drogi się rozeszły. Wręcz rozkazał mi abym wrócił do rodziny, co też uczyniłem.
Przechodząc przez bramę, gdzie obok stał szyld "Black Diamond", czułem się okropnie. Nie wiedziałem jak zareaguje matka, czy ojciec. Bałem się, cholernie bałem się ich reakcji na cokolwiek. Spodziewałem się opierdolu, ale obyło się bez tego. Moi rodzice zawsze mieli zwyczaj, zostawiać miejsce, dla zbłąkanego wędrowca, więc zaciągnąłem na głowę kaptur i zapukałem do drzwi, które otworzyła moja matka.
Nie zdążyłem się odezwać, ani ponieść głowy, a ta wiedziała. Wiedziała bez najmniejszej podpowiedzi kim jestem.
- Neymar... - to słowo rzuciło mi się w uszy. Po roku czasu usłyszałem je od własnej matki, czułem się strasznie. Zacząłem przepraszać, że uciekłem, a ona tylko mnie uciszyła. Nie kazała mi się odzywać, tylko zaprowadziła mnie do stołu. Widziałem tam tosty, maniok. Wszystko to co miałem jeszcze kilka lat temu. 
Przysiadłem się do stołu bez słowa. Nie umiałem nic powiedzieć, nie mogłem. Wszelkie słowa więzły mi w gardle. Ojciec nie powiedział nic, a Silva po zakończonym posiłku podszedł mnie klepiąc mnie lekko w ramię i mówiąc. 
- Witaj w domu, bracie.
W tamtym momencie nie wiedziałem, czy mam się śmiać czy płakać. Mina mojego ojca wyrażała zdziwienie, tak wielkie, że aż zachłysnął się maniokiem. 
Pokręciłem tylko głową wstając od stołu i zwróciłem się do mężczyzny. 
- Smacznego ojcze...
Po kilku miesiącach miałem nadzieję, że pamiętam to wszystko czego się uczyłem, więc ciężko trenowałem. Nie zaprzestawałem. Kiedy matka wołała na obiad, ignorowałem ją. Wracałem do domu, dopiero gdy zapadał zmrok.
Pewnego dnia, podszedł do mnie brat wręczając mi ponownie kopertę, którą zgubiłem uciekając w osiemnaste urodziny. 
- Nie sprawdziłeś, to zrób to teraz, masz jeszcze szanse.. - rzekł, na co ja zabrałem od niego rzecz i otworzyłem. Była to wlotka na zawody, które mają odbyć się za kilka dni, a wiedziałem to, gdyż markerem została skreślona stara data. 
- Wlotka na zawody? Coś w tym niezwykłego? Zawsze mnie zabierałeś i pomagałem ci czy kumplom. 
- Odwróć.
Czyniąc to, wstrzymałem oddech. Na tyle był wielki napis uczestnik. Byłem tak szczęśliwy, że sam nie wiedziałem za co mam się zabrać, czy pakować się czy trenować. Wszędzie było mnie pełno. Nie wiedziałem w co włożyć ręce. 

18.05.2014r. Pilar do Sul - Brazylia 

Dokładny dzień zawodów, pamiętam je, jak by wydarzyły się kilka dni temu. Wielka arena, tłumy ludzi. Zapowiedzi najlepszych, wychodzenie przez czarną kurtynę.. palący się na środku wielki napis PBR. Wtedy myślałem, że nie dam rady, to był dla mnie szok. Nigdy nie byłem tym, którego oklaskiwali, któremu życzyli powodzenia. Zawsze to byłem ja i nie działało to w odwrotną stronę.
Startowałem jako trzeci, gdyż młodziaki startowały na początku. 
Nie miałem problemu aby utrzymać się na byku, który zwał się Percolator. Mógłbym śmiało powiedzieć, że zwierze, na którym jechałem, było spokojniejsze niż to, na jakim trenowałem. 
Przeszedłem do drugiej rundy, jednak miałem jeden z gorszych wyników, gdyż zwierze nie chciało się bawić i zostało ocenione stosunkowo nisko.
Startowałem czwarty tym razem moim przeciwnikiem, okazał się Mississippi Hippy, ten zwierz, był o wiele bardziej agresywny od poprzednika, co dało mi więcej punktów. Udało mi się wejść do finału. Wybierałem jako czwarty więc ucieszony wziąłem Małą Żółtą Kurtkę, która okazała się zmorą, największą zmorą jaka by mogła spotkać cowboya. 
Byk szalał, we wszystkie strony, lecz ja pochylałem się do tyłu, a gdy wyrzucał zad pochylałem się do przodu. Poganiałem go jeszcze ostrogami, po prostu chciałem być najlepszy i byłem. Nie dotknąłem go przed sygnałem, oznaczającym osiem sekund, jednak kiedy miałem zejść z niego, co okazało się być cholernie trudnym zadaniem on mnie poturbował. Miałem zablokowaną dłoń w linie, nie mogłem się przez to uwolnić, a byk miał z tego wielką frajdę, wziął mnie kilkukrotnie na rogi, podrzucając do góry, a kiedy udało mi się wyplątać, clowni nie wiedzieli co zrobić, ja nie zdążyłem uciec, a Little Yellow Jacket przebiegł kilkukrotnie przez moją lewą rękę, gdzie tylko słyszałem dźwięk łamanych kości. 
Z areny zszedłem na noszach. Wiem tylko tyle, że Silva, kiedy jechałem na operacje pokazał mi złotą sprzączkę, którą udało mi się zdobyć i wygrać pierwszy raz to jebane dwieście pięćdziesiąt tysięcy.
Uśmiechnąłem się lekko i powiedziałem, aby zawiesił mi to w pokoju w najlepszym miejscu. 
Przeżyłem jebane cztery operacje. Przez pierwsze cztery miesiące, ręka zwisała bezwładnie, a następnie zacząłem rehabilitacje, która przyniosła skutki. 
W między czasie spotykałem się przez kilka miesięcy z pracownikiem, którego ojciec zwolnił po trzech dniach, gdyż stwierdził, że ma na mnie zły wpływ. 
Kiedy czułem się już lepiej, powiedziałem rodzicom, że potrzebuję rozrywki, więc ruszyłem do miasta, a dokładniej trafiłem do gejowskiego klubu. 
Było grubo po dwudziestej czwartej, przez co mój telefon się urywał, ale zbywałem rodziców tekstem, że wrócę rano, bądź za kilka godzin. Przeszkadzali mi tylko wtedy w obserwowaniu blondyna, jakim okazał się Francis. Człowiek idealny. Idealny, partner, pracownik, przyjaciel. Tak myślałem i faktycznie tak było. 
Nigdy nie powiedziałem o nim złego słowa. 
Przelecieliśmy się nawzajem w klubie, co było szalone, ale opłaciło mi się. Chłopak zapraszając pokazał mi, jak mógłbym się ubrać, uczesać, czy też przefarbować. Wszelkie jego wskazówki były wręcz idealne. Francis obciął mnie w sposób, jaki teraz się czeszę, nie chcę wracać do poprzedniej fryzury. Ubrania jakie mi pokazał, kolory włosów, jakie pasowałyby do mnie. Byłem w szoku. 
Przefarbowałem się na kolor czarny z blondu! 
Kiedy po kilku latach zakończyłem z nim związek, nie chciałem aby wyjeżdżał ponownie do Brazylii, przez co zaproponowałem mu posadę, na ranczu w Karolinie Południowej, gdzie mieszkaliśmy już jakiś czas. Zgodził się, a ja dołączyłem do Impossible Horse Academy w roku teraźniejszym. Przed skończeniem dwudziestu czterech lat. 
Reszty nie muszę wam opowiadać, całą historię już znacie i możecie oczekiwać, tego co będzie dalej...