Ten piękny sen, był tak cudny i rzeczywisty, że myślałem przez chwilę, że faktycznie wygrałem z Silvą w czymkolwiek, jednak jak się okazało to był tylko sen.
Czując na mych włosach dłoń doskonale wiedziałem, że to Ves, tyle, że wybrała sobie zły moment abym wstał.
Jest wcześnie rano, na dodatek mnie, można powiedzieć obudziła, więc zanim wszystko dojdzie na swoje miejsce kinie trochę czasu. Przyjąłem przez to taktykę udawanego snu, ale nie mogłem się oprzeć, więc przytuliłem się do niej.
Nie spodziewałem się jednak, że ta odetnie mi dopływ tlenu.
Starałem, by moja dezorientacja była perfekcyjna, więc okręcając się na plecy usłyszałem słowa:
- Księżniczko pora wstawać.
- Już idę książę - rzekłem i zacząłem się przeciągać.
Zastanawiało mnie co ona chce od mojej szafy, ale gdy koszulka i spodenki wylądowały mi prawie na twarzy, oznaczało to, że mam w tej chwili się ubierać.
- Dałabym ci jeszcze stój kąpielowy, ale wolę nie grzebać w twoich bokserkach. Ubieraj się i chodź na śniadanie.
Po ostatnim słowie jakie padło, zebrałem się do poszukiwań kąpielówek, które były w innej szafie wraz ze skarpetkami. Nie chcę wiedzieć co one tam robiły. Ubrałem się i ruszyłem na dół, fakt byłem zaspany, więc stwierdziłem, że nie chce mi się stać przed lustrem i poprawiać ich sobie, więc umyłem zęby i schłodziłem twarz wodą.
Wchodząc do kuchni przeczesałem dłonią niesforne kosmyki i usiadłem do śniadania, które, pomijając że było zimne, smakowało bardzo dobrze.
- Wszystkie fenki tu są udomowione? - pytanie padło nagle, lecz ja musiałem chwilę pomyśleć.
- Nie, tylko jeden. Dlaczego pytasz?
- Wczoraj jak byłam w terenie spotkałam jednego i dał się pogłaskać.
- Ciekawe.- Odparł.- Idź się ubierać.
Po mych słowach, dziewczyna udała się na górę, a ja zmywając naczynia rozmyślając o co chodzi z tym fenkiem. W okolicy jest kilka sztuk, które nie wiem jakim prawem tutaj się znalazły. Ktoś po prostu musiałem je wypuścić, bo te małe skrzeczące gówniaki żyją na pustyniach.
Gdy Ves zeszła do mnie, ja spoglądając na nią doznałem tego, czego facet nienawidzi w tych sytuacjach. Ja pierdole Diego, dlaczego teraz? - zadałem sobie to pytanie w myślach, a następnie poszedłem ubrać buty. Pierwsze co zrobiłem to schowanie dłoni do kieszeni tych spodenek. Na szczęście miały kieszenie.
Gdy doszliśmy do zniszczonego budynku oraz wybraliśmy konie, Venus zarządziła jazdę na oklep. No nie, to jest katorga, przynajmniej dla nas. Dla mężczyzn. Starałem się wyciągać już jakiekolwiek argumenty, ale ta nie dawała za wygraną, więc w ostateczności się zgodziłem.
Jechaliśmy sobie spokojnie, aż do momentu wyścigu. No to teraz to będę miał wszystko poobijane - uśmiechnąłem się lekko pod nosem, a dziewczyna wskazała mi miejsce gdzie spotkała pustynnego liska.
Byłem zaciekawiony, co je tutaj sprowadziło, ale zachowując na razie wszelkie myśli dla siebie ruszyliśmy nad staw.
Dojeżdżając na miejsce, zeskoczyliśmy z koni i zaczęliśmy zdejmować z siebie poszczególne warstwy.
Jak na typowego faceta przystało, spojrzałem w stronę dziewczyny kiedy pozbywała się swojej bluzki.
- Gapisz się - powiedziała lekko się śmiejąc.
- Wcale nie - uciekłem wzrokiem i pozbyłem się koszulki z lekką niechęcią.
Gdy byliśmy gotowi wjechaliśmy do wody. Konie zanurzyły się po same szyje, a my mieliśmy wody po talię.
W taki dzień wjazd w tą jakże przyjemną wodę, to uczta dla człowieka oraz dla zwierzęcia.
- Mam nadzieję, że ten fenek cię nie ugryzł.. - powiedziałem patrząc się na jej twarz.
- Nie, nie zrobił tego.
- To dobrze - odetchnąłem z ulgą. - Po prostu więcej ich nie głaszcz, nie wiadomo skąd to się wylęgło - powiedziałem stanowczo niczym poważny, dorosły mężczyzna. Dobra może dorosły i mężczyzna pasują, ale na pewno nie poważny. - Nie chcę po prostu mieć problemów u twojej matki czy ojca, że coś ci się stało. A jak twój tata chce mnie rozszarpać, to wole być w jednym kawałku - lekko się uśmiechnąłem, a ona odwzajemniła ten gest.
- Ta kolacja będzie totalnym przesłuchaniem. Nie wiem dlaczego ty się na to zgodziłeś - westchnęła.
- Hey.. nie martw się, jakoś to zniesiemy - objąłem ją w pasie.
- Mam taką nadzieję - rzekła.
- Ja tu proszę uśmiech, a nie przejmowanie się wszystkim.
Dziewczyna się nie uśmiechnęła, więc wrzuciłem ją do stawu, za co ja też poniosłem konsekwencje, gdyż pociągnęła mnie za sobą, ale efektem był śmiech i oblewanie się wodą.
- Twój śmiech jest cudny - mruknąłem zbliżając się do niej i lekko całując.
- Mówisz? Ja tak nie myślę - uśmiechnęła się.
***
Po spędzeniu wystarczającej ilości czasu w wodzie wyszliśmy z niej.
Dziewczyna owinęła się w kocyk, ja za to wciągnąłem koszulkę na mokry tors.
- Zimno? - zapytałem, chwytając za odstające części kocyka. Ta skinęła tylko głowom. Nie dziwię się jej, zebrał się wiatr, więc wskoczyliśmy na konie i kłusem pognaliśmy do domu.
Pogoda jak pod psem, bo zaczyna kropić. Świetnie jeszcze może burze zapowiecie.. w tym momencie zadzwonił telefon, abyśmy wracali, bo zbiera się na burzę.
Czy ja wszystko wykraczę? Chłopaki od rana robili prowizoryczny dach stajni, więc to uda się zrobić przed burzą, ale musimy jeszcze jechać zagonić bydło do budynku, a tym może być gorzej, gdyż mamy kawałek do nich.
***
Dojeżdżając do domu dowiedziałem się tylko od Frnacisa, który stał na miejscu, że ubezpieczenie pokryje ponad połowę strat.
Na całe szczęście - westchnąłem. Chociaż taka dobra nowina.
- Ty zostajesz, ja jadę po bydło,okey? - wstawiłem wodę na ciepłą herbatę.
- Ale ja się wam przydam będzie szybciej, jak będzie nas więcej.
- Nie tym razem słonko, tobie jest zimno, zrób sobie ciepłe picie, a ja będę za jakieś dwadzieścia minut. Znajdziemy sobie jakieś zajęcie - uśmiechnąłem się.
- Dobrze, jedź,tylko ja pilnuje czasu.
- Spokojnie jestem bardzo punktualny - po tych słowach pocałowałem ją w nos i ruszyłem z chłopakami po bydło.
Jak powiedziałem tak się stało, wróciliśmy idealnie, ale nie zdążyliśmy przed burzą.
W domu panowała ciemność, a jedyne co dawało trochę światła to tandetne lampki przed domem.
Cudownie. Musiało wyjebać prąd.
Co mnie bardziej irytowało, to to, że a każdym urządzeniu mam mało baterii.
Zauważyłem światło, które schodzi po schodach.
- A już miałam jechać cię szukać - uśmiechnęła się lekko.
- Jak byś wyjechała to my byśmy sami pognali za tobą, z resztą, kto by tego nie zrobił - Carlos, zaczął grać s swoje gry.
- Dzieciaku, ogarnij się, bo zawstydzasz nasz gatunek - rzekłem patrząc na niego wzrokiem mordercy.
- Daj spokój, tak się dzieje kiedy hormony buzują - Ves chwyciła mnie za rękę
- Dobra ludzie, jeśli prądu nie ma, to zagrajmy w butelkę. Zasady proste, pytanie, wyzwanie. Kto nie wykona, albo nie odpowie zdejmuje z siebie jedną część ubioru.
- Francis.. - warknąłem.
- Dobra, możemy grać - rzekła zadowolona dziewczyna.
- To jest zły pomysł - powiedziałem spoglądając na nią.
- Jeśli ktoś coś pije, to mogę przynieś alkohol - odezwał się Carlos - a teraz niech zaczyna rodzynek w domu czyli Venus - postawił przed nią pustą butelkę po wódce.
Czując na mych włosach dłoń doskonale wiedziałem, że to Ves, tyle, że wybrała sobie zły moment abym wstał.
Jest wcześnie rano, na dodatek mnie, można powiedzieć obudziła, więc zanim wszystko dojdzie na swoje miejsce kinie trochę czasu. Przyjąłem przez to taktykę udawanego snu, ale nie mogłem się oprzeć, więc przytuliłem się do niej.
Nie spodziewałem się jednak, że ta odetnie mi dopływ tlenu.
Starałem, by moja dezorientacja była perfekcyjna, więc okręcając się na plecy usłyszałem słowa:
- Księżniczko pora wstawać.
- Już idę książę - rzekłem i zacząłem się przeciągać.
Zastanawiało mnie co ona chce od mojej szafy, ale gdy koszulka i spodenki wylądowały mi prawie na twarzy, oznaczało to, że mam w tej chwili się ubierać.
- Dałabym ci jeszcze stój kąpielowy, ale wolę nie grzebać w twoich bokserkach. Ubieraj się i chodź na śniadanie.
Po ostatnim słowie jakie padło, zebrałem się do poszukiwań kąpielówek, które były w innej szafie wraz ze skarpetkami. Nie chcę wiedzieć co one tam robiły. Ubrałem się i ruszyłem na dół, fakt byłem zaspany, więc stwierdziłem, że nie chce mi się stać przed lustrem i poprawiać ich sobie, więc umyłem zęby i schłodziłem twarz wodą.
Wchodząc do kuchni przeczesałem dłonią niesforne kosmyki i usiadłem do śniadania, które, pomijając że było zimne, smakowało bardzo dobrze.
- Wszystkie fenki tu są udomowione? - pytanie padło nagle, lecz ja musiałem chwilę pomyśleć.
- Nie, tylko jeden. Dlaczego pytasz?
- Wczoraj jak byłam w terenie spotkałam jednego i dał się pogłaskać.
- Ciekawe.- Odparł.- Idź się ubierać.
Po mych słowach, dziewczyna udała się na górę, a ja zmywając naczynia rozmyślając o co chodzi z tym fenkiem. W okolicy jest kilka sztuk, które nie wiem jakim prawem tutaj się znalazły. Ktoś po prostu musiałem je wypuścić, bo te małe skrzeczące gówniaki żyją na pustyniach.
Gdy Ves zeszła do mnie, ja spoglądając na nią doznałem tego, czego facet nienawidzi w tych sytuacjach. Ja pierdole Diego, dlaczego teraz? - zadałem sobie to pytanie w myślach, a następnie poszedłem ubrać buty. Pierwsze co zrobiłem to schowanie dłoni do kieszeni tych spodenek. Na szczęście miały kieszenie.
Gdy doszliśmy do zniszczonego budynku oraz wybraliśmy konie, Venus zarządziła jazdę na oklep. No nie, to jest katorga, przynajmniej dla nas. Dla mężczyzn. Starałem się wyciągać już jakiekolwiek argumenty, ale ta nie dawała za wygraną, więc w ostateczności się zgodziłem.
Jechaliśmy sobie spokojnie, aż do momentu wyścigu. No to teraz to będę miał wszystko poobijane - uśmiechnąłem się lekko pod nosem, a dziewczyna wskazała mi miejsce gdzie spotkała pustynnego liska.
Byłem zaciekawiony, co je tutaj sprowadziło, ale zachowując na razie wszelkie myśli dla siebie ruszyliśmy nad staw.
Dojeżdżając na miejsce, zeskoczyliśmy z koni i zaczęliśmy zdejmować z siebie poszczególne warstwy.
Jak na typowego faceta przystało, spojrzałem w stronę dziewczyny kiedy pozbywała się swojej bluzki.
- Gapisz się - powiedziała lekko się śmiejąc.
- Wcale nie - uciekłem wzrokiem i pozbyłem się koszulki z lekką niechęcią.
Gdy byliśmy gotowi wjechaliśmy do wody. Konie zanurzyły się po same szyje, a my mieliśmy wody po talię.
W taki dzień wjazd w tą jakże przyjemną wodę, to uczta dla człowieka oraz dla zwierzęcia.
- Mam nadzieję, że ten fenek cię nie ugryzł.. - powiedziałem patrząc się na jej twarz.
- Nie, nie zrobił tego.
- To dobrze - odetchnąłem z ulgą. - Po prostu więcej ich nie głaszcz, nie wiadomo skąd to się wylęgło - powiedziałem stanowczo niczym poważny, dorosły mężczyzna. Dobra może dorosły i mężczyzna pasują, ale na pewno nie poważny. - Nie chcę po prostu mieć problemów u twojej matki czy ojca, że coś ci się stało. A jak twój tata chce mnie rozszarpać, to wole być w jednym kawałku - lekko się uśmiechnąłem, a ona odwzajemniła ten gest.
- Ta kolacja będzie totalnym przesłuchaniem. Nie wiem dlaczego ty się na to zgodziłeś - westchnęła.
- Hey.. nie martw się, jakoś to zniesiemy - objąłem ją w pasie.
- Mam taką nadzieję - rzekła.
- Ja tu proszę uśmiech, a nie przejmowanie się wszystkim.
Dziewczyna się nie uśmiechnęła, więc wrzuciłem ją do stawu, za co ja też poniosłem konsekwencje, gdyż pociągnęła mnie za sobą, ale efektem był śmiech i oblewanie się wodą.
- Twój śmiech jest cudny - mruknąłem zbliżając się do niej i lekko całując.
- Mówisz? Ja tak nie myślę - uśmiechnęła się.
***
Po spędzeniu wystarczającej ilości czasu w wodzie wyszliśmy z niej.
Dziewczyna owinęła się w kocyk, ja za to wciągnąłem koszulkę na mokry tors.
- Zimno? - zapytałem, chwytając za odstające części kocyka. Ta skinęła tylko głowom. Nie dziwię się jej, zebrał się wiatr, więc wskoczyliśmy na konie i kłusem pognaliśmy do domu.
Pogoda jak pod psem, bo zaczyna kropić. Świetnie jeszcze może burze zapowiecie.. w tym momencie zadzwonił telefon, abyśmy wracali, bo zbiera się na burzę.
Czy ja wszystko wykraczę? Chłopaki od rana robili prowizoryczny dach stajni, więc to uda się zrobić przed burzą, ale musimy jeszcze jechać zagonić bydło do budynku, a tym może być gorzej, gdyż mamy kawałek do nich.
***
Dojeżdżając do domu dowiedziałem się tylko od Frnacisa, który stał na miejscu, że ubezpieczenie pokryje ponad połowę strat.
Na całe szczęście - westchnąłem. Chociaż taka dobra nowina.
- Ty zostajesz, ja jadę po bydło,okey? - wstawiłem wodę na ciepłą herbatę.
- Ale ja się wam przydam będzie szybciej, jak będzie nas więcej.
- Nie tym razem słonko, tobie jest zimno, zrób sobie ciepłe picie, a ja będę za jakieś dwadzieścia minut. Znajdziemy sobie jakieś zajęcie - uśmiechnąłem się.
- Dobrze, jedź,tylko ja pilnuje czasu.
- Spokojnie jestem bardzo punktualny - po tych słowach pocałowałem ją w nos i ruszyłem z chłopakami po bydło.
Jak powiedziałem tak się stało, wróciliśmy idealnie, ale nie zdążyliśmy przed burzą.
W domu panowała ciemność, a jedyne co dawało trochę światła to tandetne lampki przed domem.
Cudownie. Musiało wyjebać prąd.
Co mnie bardziej irytowało, to to, że a każdym urządzeniu mam mało baterii.
Zauważyłem światło, które schodzi po schodach.
- A już miałam jechać cię szukać - uśmiechnęła się lekko.
- Jak byś wyjechała to my byśmy sami pognali za tobą, z resztą, kto by tego nie zrobił - Carlos, zaczął grać s swoje gry.
- Dzieciaku, ogarnij się, bo zawstydzasz nasz gatunek - rzekłem patrząc na niego wzrokiem mordercy.
- Daj spokój, tak się dzieje kiedy hormony buzują - Ves chwyciła mnie za rękę
- Dobra ludzie, jeśli prądu nie ma, to zagrajmy w butelkę. Zasady proste, pytanie, wyzwanie. Kto nie wykona, albo nie odpowie zdejmuje z siebie jedną część ubioru.
- Francis.. - warknąłem.
- Dobra, możemy grać - rzekła zadowolona dziewczyna.
- To jest zły pomysł - powiedziałem spoglądając na nią.
- Jeśli ktoś coś pije, to mogę przynieś alkohol - odezwał się Carlos - a teraz niech zaczyna rodzynek w domu czyli Venus - postawił przed nią pustą butelkę po wódce.
Ves? ^_^
1081
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz