Nie mogę zasnąć, którąś noc z rzędu, a jak mi to się uda, to na maksymalnie godzinę.
Wzdychając ciężko łapię przedmiot po raz kolejny lecz niestety wypada mi on z dłoni, przez co jeszcze bardziej się wkurzam na to wszystko.
Zrezygnowany włączam nocną lampkę stojącą na niskim białym stoliku przy łóżku, przy okazji zrzucając z niego przypadkiem moje słuchawki.
Zebrawszy sprzęt, który spadł wstałem przeciągając się. Powolnym krokiem ruszyłem do szafy, która tylko na mnie czekała i wołała "Alves, ubierz to, to będzie dobre"
Oczywiście głos rozsądku podpowiedział mi inaczej, niż uszykowane, wczorajszego wieczora rzeczy na dzisiaj. Zarzuciłem sobie na ramie spodnie wraz z bokserkami po czym skoczyłem pod prysznic, który się przeciągnął. Rozmyślałem o wszystkim przez dłuższy czas, więc gdy wyszedłem zobaczyłem na zegarku godzinę piątą czterdzieści pięć.
Biorąc głęboki wdech wybrałem koszulkę i pasującą do tego marynarkę. Tak, marynarkę, lubię pokazywać się z tej strony jeśli mogę. Jest ona sportowa i bardzo wygodna, z resztą mógłbym ujeżdżać konie nawet w garniturze.
Nie myśląc długo założyłem ciemne, grube trampki, gdzie chowam sznurowadła nie wiążąc ich.
Zapiąłem pasek od spodni i dopiąłem guziki na mankietach, po tym mogłem już ruszyć na śniadanie, które dopiero się zaczęło.
Wchodząc na stołówkę widzę dwie osoby, cóż nic dziwnego jest jeszcze wcześnie, a niektórzy lubią pospać trochę dłużej.
Zabrałem sobie jakieś kanapki oraz jajecznicę i usiadłem samotnie na jednym z końców sali.
Gdy skończyłem mój posiłek, przejrzałem jeszcze informacje dotyczące zawodów brata, gdzie w połowie przerwał mi właśnie on.
Odbierając telefon, wstałem od stolika aby oddać tacę i wyszedłem ze stołówki zabierając telefon już w prawą dłoń, bo nie chciałem ryzykować, aby on upadł na posadzkę.
Wsłuchiwałem się w głos brata, który gadał po portugalsku, wiec odpowiadałem w tym samym języku. Rozgadana katarynka zwana też Silvano, nie mogła się zdecydować czy włożyć tym razem na zawody czarną czy białą koszulę.
- Załóż tą, której ci nie żal, jedziesz na Asteroidzie, więc jakiś róg możesz dostać i będzie po koszuli.
- Bracie.. masz wielką rację, a ty jak tam sobie radzisz, karmią cię chociaż? - zaśmiał się złośliwie.
Rozmawiałem z nim do momentu, kiedy wszedłem do stajni.
Idąc do mego konia cicho pogwizdywałem, więc tylko czekałem na ten śliczny łeb, który będzie wystawał z boksu.
Gdy dotarłem na miejsce, ogier cicho zarżał.
- No cześć księciuniu co powiesz na małą rozgrzewkę przed lekcjami skoków? - uśmiechnąłem się szeroko głaszcząc go.
Bez namysłu tak też zrobiłem, miałem jeszcze chwilę do lekcji.
Nim wyczyściłem, tego szatana minęło trochę czasu, więc moja rozgrzewka nie trwała specjalnie długo.
Jeżdżąc stępem wyjąłem z kieszeni rękawiczki, które wciągnąłem na dłonie. Kocham to co robię, ale jedną z moich zmór jest wymyślenie gdzie mam trzymać dłoń podczas jazdy. Nie chwycę za wodzę dość mocno więc zazwyczaj kończy się to na tym, że ląduje ona na moim kolanie, a As korzysta sobie z tego ze względu na to, że nie mogę go wystarczająco przyhamować jedną ręką.
Po kilku minutach na horyzoncie zobaczyłem panią Rose Hils, z którą miałem mieć lekcję.
***
Gdy to się skończyło spojrzałem na wyświetlacz i z grymasem na twarzy zauważyłem godzinę dziewiątą. Nie będę miał co robić przez resztę czasu, więc pokierowałem Asa na przeszkody i próbowałem na coraz wyższych. Wiecie jak to jest, kto wiele razy próbuje, ten sobie zaczyna szkodzić, tak było w moim przypadku. Ustawiłem okser na wysokość stu pięćdziesięciu centymetrów. Gdy wsiadłem na konia, przejechałem jeszcze kawałek i najechałem na przeszkodę, wiem, że on nie ma problemu z takimi wysokościami, ale coś mu ewidentnie nie odpowiadało.
Asesino robiąc mi na złość stanął dęba. No świetnie, genialnie.
Utrzymałem się na grzbiecie, ale ten kombinował jak by się mnie tutaj pozbyć w szybki sposób, zaczął strzelać barany, kręcić się w jedną ze stron, ale ja nie byłem głupi. Nie po to tyle lat się ćwiczyło, aby teraz mnie koń zrzucał.
Zeskoczyłem z jego grzbietu i podbiegłem do ogrodzenia przeskakując przez nie.
Gdy ten się zorientował co właśnie się stało podbiegł w moją stronę i parsknął mi w twarz. Tak też cię kocham łobuzie.
Chwyciłem wodze i ruszyłem aby go rozsiodłać, a następnie ruszyłem spóźniony na resztę zajęć.
***
Wychodząc po raz kolejny, tego dnia z pokoju ruszyłem na obiad. Było przed piętnastą, a ja mam zamiar jeszcze coś zjeść. Biorąc swoje danie i chcąc udać się do mego stolika, jakaś dziewczyna na mnie wpadła, całe szczęście, że nie niosłem żadnej zupy, czy nie trzymałem talerza akurat w lewej dłoni.
- Przepraszam - powiedziała szybko po czym ruszyła po swoją porcję. Ja nie odpowiedziałem nic, tylko spojrzałem za nią.
Nie minęła chwila, a ja mając widelec przy ustach usłyszałem pytanie:
- Mogę się dosiąść? - no i moja atmosfera poszła w pizdu.
- Jasne, siadaj - powiedziałem wkładając widelec do prawej dłoni, gdyż nie chce się ośmieszyć, że mi nawet sztućce z dłoni wypadają.
Jedliśmy przez dłuższy czas w milczeniu, aż w końcu zacząłem.
- Długo tutaj jesteś?
- Przyjechałam dzisiaj, a ty ile tutaj jesteś?
- Trzy dni łącznie z dzisiejszym - odpowiedziałem po czym kontynuowałem jedzenie w niewygodny sposób.
- Jak tutaj jest?
- Trochę nie mój klimat jeśli chodzi o naukę, ale idzie się przyzwyczaić - rzekłem kończąc posiłek.
Rozmawialiśmy do momentu skończenia posiłków.
- Daj odniosę - rzekłem patrząc na jej już pusty talerz, teraz tylko czekałem czy ona mi go poda, czy jednak sama to zrobi.
Venus?
876
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz