Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Arlena. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Arlena. Pokaż wszystkie posty

1.22.2020

Od Arleny cd. Ethana

Skończywszy trening nie mogłam uwierzyć, że chłopak w ogóle nie przywiązał konia do barierki ani go nie trzymał, tylko zapatrzył się w swój telefon. Przecież koń mógł pójść gdzie mu się żywnie podoba i zrobić sobie jeszcze krzywdę albo wejść nagle na środek hali gdzie są urządzane treningi. Kompletna bezmyślność chłopaka powodowała u mnie po wątpienie co do jego osoby, jednak miałam nadzieję iż ma on tylko gorszy dzień i stąd takie jego zachowanie.
- To gdzie są te pastwiska? - spytał co mnie zdziwiło jeszcze bardziej gdy prowadziłam za wodze swojego siwego Eveninga by mógł po treningu nieco odpocząć. A i nie chciałam by musiał mnie dźwigać po takim treningu. Mimo wszystko to on przeskakiwał przeszkody i musiał co chwilę galopować albo kłusować, a to jednak jakiś wysiłek. Na pewno było stać moje konisko na więcej, lecz wolałam i tak go oszczędzać, gdyż nie chciałam by stała mu się krzywda przez jakieś moje nieodpowiedzialne zachowanie.
- Ty chcesz iść na pastwiska czy do hali do ujeżdżenia? - spytałam, gubiąc już się nieco w relacji zakręconego chłopaka.
- Na ujeżdżalnię ale tam są te pastwiska też obok nie? - spytał rozglądając się dookoła, kręcąc tak głową na boki iż myślałam że zaraz nie wytrzyma mu kark z takiego obciążenia, gdyż kręcił głową prawie jak sowa!
- Owszem są ale trochę dalej by konie na pastwiskach miały spokój większy – odparłam spokojnie prowadząc chłopaka w określone miejsce – Jak Ci się tutaj podoba?
- Cóż akademia jest bardzo urozmaicona jeśli chodzi o uczniów, a ona sama jest na wysokim poziomie, aczkolwiek i tak idzie się tu nieco pogubić – odparł wzruszając lekko ramionami.
- Mówisz jak jakiś filozof – zauważyłam lekko się uśmiechając na to i musiałam przyznać że mimo początkowego lekkiego zniesmaczenia co do niego, nabrał w moich oczach ponownie kolorów i wydawał się być dużo ciekawszą osobą, a niżeli jak zrobił wcześniej inne pierwsze wrażenie.
- A czasem mi się tak zdarzy – odparł także z lekkim uśmiechem na ustach.
- Mogę o coś spytać? - spytałam nagle, gdy już nieco dochodziliśmy do pastwisk, a tuż przed nami znajdowała się hala do ujeżdżenia.
- O co? - spytał.
- Co widzicie takiego w ujeżdżeniu? - spytałam – Nie to że mam coś przeciwko tej dyscyplinie, tylko nie za wiele wiem o tego rodzaju sportu – dodałam, by nie poczuł się urażony w żaden sposób.
- Cóż, dla mnie ujeżdżenie to coś w rodzaju bliższej harmonii z koniem. Wykonujesz na nim ruchy, które są prawie w ogóle nie dostrzegalne dla innych, a koń pod tobą tańczy i zdaje się płynąć czasem w powietrzu, to jest piękne w tej dyscyplinie sportu. Może innym wydaje się to nudne, ale tylko nieliczni potrafią zrozumieć naszą filozofię i zainteresowanie tym że sportem – wyjaśnił.
- Cóż skoki też wymagają od jeźdźca dużo ruchów niewidocznych dla innych ludzi, ale domyślam się iż ta dyscyplina jest dużo bardziej wyrafinowana niż inne dyscypliny z jeździectwa – odparłam po chwili namysłu, gdyż faktycznie jeźdźcy od ujeżdżenia wydawali się czasem tylko siedzieć na koniu, a jeśli chodziło o innych jeźdźców, to mimo wszystko ich ruchy były bardziej widoczne.
- Otóż to! - odparł uśmiechnięty, będąc najwyraźniej zadowolony z moich słów – Co jest piękniejszego w jeździectwie, niż dawanie koniowi ledwie wyczuwalnych sygnałów, podczas gdy on doskonale je wszystkie rozumie, jakby czytał Ci w myślach i je wykonuje w moment? - dodał.
- No w sumie po namyśle, to muszę przyznać że ujeżdżenie jest jednak bardziej fascynujące, niż z początku myślałam – przyznałam dochodząc do hali do ujeżdżenia.
- Ano widzisz – odparł spokojnie, a ja zauważyła nauczyciela od ujeżdżenia jak idzie w naszą stronę.
- Pójdę już, bo muszę zająć się swoim koniem – powiedziałam zgodnie z prawdą, widząc jak Evening ciągnie mnie co jakiś czas łbem za rękę, w której trzymałam jego wodze – Na razie i powodzenia w treningu – dodałam.
- Na razie – odparł, a ja spokojnie ruszyłam w stronę stajni, by zająć się swoim koniskiem oraz by dać mu nagrodę iż świetnie sobie poradził na treningu.
**
Chodząc z Debby po alejach sklepowych robiłyśmy niezłego rabanu co chwilę rechocząc z byle czego, bowiem wzięła nas niejaka głupawka i wszystko dla nas było bardzo zabawne. Skupiałyśmy się na zakupie jakiś chipsów i dobrego alkoholu, gdyż planowałyśmy nieco zabalować z okazji tego iż wreszcie wynajęłam sobie jakieś mieszkanko. Miałyśmy zamiar obejrzeć jakieś fajne filmy bądź seriale, grając w gry, obżerając się i pijąc, a do nas miał dołączyć Hugo, który był naszym przyjacielem i dawno go nie widziałyśmy, więc jego odwiedziny zapowiadały się fajnie. Zawsze miał poczucie humoru, więc na pewno nie było mowy o przysłowiowej nudzie.
- Dobra Aro, ja lecę po te chipsy, więc mów jakie chcesz – usłyszałam rozbawiony głos przyjaciółki.
- Mi to weź trzy opakowania chipsów śmietanowych z cebulką i… serowych, tych wiesz których – odparłam spokojnie.
- Jak Ty to możesz jeść? - spytała rozbawiona – Ja tam uwielbiam Jalapenio i te oryginalne – odpowiedziała mi przyjaciółka.
- Oryginalne Pringelsy też mi smakują ale moi faworyci to tamte dwa smaki – odparłam rozbawiona – Te… a jakie wybierzesz Hugo? - spytałam zaraz.
- On uwielbia te Pringelsy o smaku pizzy i te o smaku texas z czymś tam, chyba to ma smak grillowy nieco ale pewna nie jestem – odparła po chwili namysłu.
- Weź jeszcze te paprykowe, bo mnie ciekawią – powiedziałam jeszcze widząc iż zaczyna się kierować w stronę alejki z chipsami.
- Spoko, a Ty idź na te alko, bo spragniona jestem – odparła rozbawiona znowu.
- Do wodopoju dobierzesz się później – zaśmiałam się lekko udając się we właściwą alejkę. Było tutaj naprawdę pełno przeróżnych trunków, lecz jak na złość te które tak bardzo lubiłam się skończyło!
- Jak na złość – burknęłam sama do siebie, więc zaczęłam się rozglądać za jakimiś innymi trunkami, lecz sama nie wiedziałam co będzie najlepsze. Nie chciałam przecie wydawać pieniędzy w błoto i kupić coś paskudnego. Wzięłam jakieś dwie butelki piwa i zaczęłam z tyłu czytać na etykietach nieco o nich.
- Ocho, widzę że ktoś tu stoi przed poważnym wyborem – usłyszałam naglę znajomy już głos, więc zdziwiona podniosłam głowę i zobaczyłam szczerzącego się Ethana.
- Cześć Ethan – przywitałam się – Ano jak widać – dodałam z lekkim uśmiechem.
- Czyżby jakaś impreza się szykowała? - spytał podchodząc bliżej.
- Można tak powiedzieć, aczkolwiek moje ulubione piwo się skończyło, a to mnie przyszło wybrać jakiś dobry alkohol – westchnęłam lekko – Jeśli chciałbyś, to możesz wpaść jak nie masz nic ciekawego do roboty, będzie moja przyjaciółka jeszcze i przyjaciel – dodałam.
- Hmmm… Skoro mam się tam zjawić, to jednak muszę Ci pomóc z tymi trunkami, jeśli zabawa ma być odpowiednia – odparł lekko się śmiejąc.
- Przyjmę każdą pomoc – zaśmiałam się lekko, a po chwili przybyła także i moja przyjaciółka Debby – Joł Deb! I co znalazłaś? - spytałam przyjaciółkę.
- No baaaa – zaśmiała się, pokazując mi cały koszyk pysznych chipsów – A to kto? - spytała zaraz patrząc na blondyna.
- A to jest Ethan, niedawno przybył do naszej akademii – przedstawiłam go – Zaprosiłam go na naszą imprezkę dzisiaj – dodałam.
- Fajno! - ucieszyła się jak zwykle będą uśmiechnięta od ucha do ucha – Jestem Debby – przedstawiła się mu – Powiedz jakie lubisz chipsy, to się jeszcze w nie zaopatrzymy – dodała.
- Te, te, najpierw to niech nam pomoże w doborze fajnego alko, bo i ja spragniona się robię – zaśmiałam się lekko.
- A to ze mnie się śmiejesz, że to ja za szybko do poidła chcę się dostać – zaśmiała się przyjaciółka.
- To co? Które trunki najbardziej polecasz? Ja wolę bardziej słodkie, a ta wielbłądzica uwielbia nieco kwaśne – spytałam Ethana nadal będąc w dobrym humorze.

1187 słów

1.17.2020

Od Arleny cd. Sebastiana

Ostatni dni spędziłam na treningach i siedzeniu samotnie w pokoju przy czytaniu książek wypożyczonych z akademickiej biblioteki. Z tego co się dowiedziałam, stan mojej babci był stabilny co mnie cieszyło, aczkolwiek miały to być moje kolejne święta spędzone samotnie. Mówiąc kolejne, wspominam o tych, w których byłam sama przez moją matkę, która siedziała w pracy nawet w wigilię, twierdząc że ma coś bardzo ważnego do załatwienia. Dla niej święta były jak zwykły dzień pracy, nie różniący się prawie niczym. Dopiero u dziadków zobaczyłam jak powinny wyglądać prawdziwe święta i dlatego też było mi przykro iż jestem znowu sama. Jednak liczyło się dla mnie to by babcia jak najszybciej wróciła do zdrowia. W sumie byłam związana z dziadkami bardziej niż z własną matką, która wiecznie mnie ignorowała. Zupełnie tak, jakby to ja była winna tego iż zaciążyła na jakiejś tam imprezie z moim biologicznym ojcem. Eh… co tu dużo gadać? Wszystko do bani i tyle… Siedziałam właśnie w swoim pokoju i szykowałam się do samotnego spędzenia świąt, przy czym towarzyszył mi nie za fajny nastrój, co chyba było raczej oczywiste. W moim pokoju było troszkę kolorowych światełek jakie sobie kupiłam w sklepie i zawiesiłam troszkę by było kolorowo i kupiłam także dwie gwiazdy betlejemskie, które bardzo lubiłam. Chociaż to troszkę przypominało mi o świętach, bo szczerzę muszę przyznać iż to były moje pierwsze święta także i bez śniegu!
Z nudów posprzątałam także ponownie swój pokój w którym przyszło mi mieszkać, a później stanęłam na środku pokoju, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Szczerze musiałam powiedzieć iż odzwyczaiłam się już od bycia ciągle samej, bo w Nowym Jorku zazwyczaj byłam ciągle sama, chyba że czasem przyszła opiekunka albo odwiedzały mnie koleżanki ze szkoły. Z pewnością stałabym tak dalej, gdyby nie to iż ktoś do mnie dzwonił, a mój telefon komórkowy czyli niebieski samsung a40 wibrował przy tym mocno na łóżku. Wyrwana z zamyślenia, żwawym krokiem podeszłam do łóżka, a następnie podnosząc telefon spojrzałam na dzwoniący numer i od razu się sama do siebie uśmiechnęłam. Dzwoniła moja przyjaciółka z którą trzymałam się już od przedszkola! Jej rodzice byli bardzo bogaci i zawsze wakacje spędzała na Karaibach czy innych krajach, a jej ojciec był w swoją córkę zapatrzony jak w obrazek. Debby była osobą bardzo odważną i szybko zjednującą sobie ludzi, przy czym była zawsze szczera i zawsze można było liczyć też na jej wsparcie jeśli coś złego się działo. Miała prawdę mówiąc otwarte serce dla wszystkich, przy czym miała też w sobie odrobinę szaleństwa.
- No heja Deb! - przywitałam się z radością z przyjaciółką, siadając na swoim łóżku.
- Hejjjjo! - usłyszałam jej śmiech cichy – Co tam robisz Aro? - spytała, a ja mogłam usłyszeć iż chodzi prawdopodobnie po kuchni, gdyż słyszałam odgłos czajnika elektrycznego gotującego wodę.
- Szczerze mówiąc to nudzę się jak mops – przyznałam.
- Oj… A czemuż to? Wyczuwam w Twoim głosie jakiś taki smutek, co się stało co? Chyba możesz powiedzieć swojej psiapsiółce – pytała, a ja po raz kolejny usłyszałam lekkie rozbawienie pomieszane ze zmartwieniem w jej głosie co nie było wcale mi obce.
- To co zwykle, czyli moja matka mająca mnie w tyłku za przeproszeniem – westchnęłam ciężko – I moja babcia jest w szpitalu – dodałam, opadając plecami na łóżko.
- Co Ty mówisz? - zdziwiła się, a ja przełączyłam na tryb głośnomówiący – Dlaczego nie dzwoniłaś głupiutka? Wiesz że nawet jeśli bym nie odebrała, to zaraz bym oddzwoniła jak bym zauważyła nieodebrane połączenie od Ciebie – dodała z prędkością światła, przez co nie mogłam przez chwilę uwierzyć iż mojej przyjaciółce nie zaplątał się język.
- Nie chciałam Ci przeszkadzać i psuć humoru… - przyznałam – I tak ciągle Ci marudzę, a zresztą byłaś z rodzicami na wakacjach – dodałam spokojnie.
- Głupiaś! - fuknęła karcąco na mnie – Zawsze masz dzwonić! To co nie będziesz jechać do dziadków na wigilię? - spytała, a ja mogłam usłyszeć w oddali iż zalewa sobie zapewne herbatę. Choć miała bogatych rodziców, to ceniła sobie niezależność, dlatego przynoszenie jej jedzenia na złotej tacy nie wchodziło nawet w grę. Zawsze wszystko wolała robić sama, co dziwiło resztę jej rodziny ale taka po prostu była.
- W tym roku będę sama w akademii, wiesz jestem w tej akademii jeździeckiej. Chciałam pojechać do dziadków, ale to kawał drogi, a nie chciałabym obciążać dziadka swoim nagłym przybyciem, bo i tak to wszystko strasznie przeżywa na pewno – wyjaśniłam – Jakoś sobie poradzę, nie raz byłam sama, zresztą sama wiesz. Lepiej mi powiedz jak Ci czas wolny minął.
- Nie będziesz sama w święta! Przyjadę do Ciebie do akademii i zrobimy imprezkę co Ty na to? - spytała rozbawiona ponownie – A na wakacjach nudno…. Paryż jest do kitu! Ile można gadać o tej miłości? Ja tam wolę jednak Hiszpanię i Szwajcarię.
- Na święta powinnaś raczej byś z rodziną Deb – westchnęłam – Paryż do kitu? Za mało w Tobie romantyzmu – stwierdziłam z lekka rozbawiona tym razem ja.
- A idź mi z tym romantyzmem! Ja chcę korzystać z życia, a nie wiązać się w związki teraz kiedy jest najlepszy i szalony okres w moim życiu! A co do bycia z rodziną, to starzy ciągle gadają o jakiejś wycieczce we dwoje, więc jeśli bym przyjechała do Ciebie, to by mogli by sobie pogruchać – powiedziała upijając łyk swojego napoju, co doskonale słyszałam.
- Żeby tylko bocian im czegoś nie przyniósł – zażartowałam – Fajnie by było gdybyś przyjechała, pooglądałybyśmy sobie seriale jakieś, mam dwa fajne.
- Ja to już im mówiłam by tylko niespodzianki po tej swojej wycieczce żadnej nie przynieśli – zaśmiała się – O tak seriale i byśmy jadły żelki i sobie po drinkowały – dodała, na co ja parsknęłam śmiechem.
- Wiedziałam że zaraz to powiesz Ty żelku! - zaśmiałam się.
- No a co? - zaśmiała się – Jak się bawić, to na całego! - dodała wchodząc po schodach.
- No no, Ty alkoholiku – zażartowałam – Lepiej mi powiedz co przygotować, póki sklepy są jeszcze czynne – dodałam wstając z łóżka.
- Na pierwszym miejscu jakieś żelki, pianki, chipsy, generalnie wszystko od czego rośnie tyłek – zaśmiała się, a ja razem z nią – Alko ja załatwię, więc o to się nie martw, a Ty kup jakieś fanty, spraity czy tam pepsi lub colę. Ja też kupię jakieś tam żarełko, może jakieś kurczaki panierowane, to później sobie w piekarniku to odgrzejemy i zjemy z keczupem i sosem czosnkowym – dodała, na co już ślinka mi ciekła.
- O czekoladzie nie zapominaj – zażartowałam.
- A no tak, dla mojej Aro musi być milka na pierwszym miejscu – zaśmiała się – Tyyy kup jeszcze awokado i pomidory, to zrobisz tą swoją zarąbistą pastę z awokado! - dodała szybko.
- Jeśli trafię na jakieś miękkie awokado to kupię, bo twarde się do tego nie nadaje – odparłam spokojnie – A Ty kup jeszcze frytki, i te gotowe placki na tortille i czerwoną fasolę jako sos. Miki dała mi zarąbisty przepis jak zrobić domową tortillę – dodałam, wspominając o naszej wspólnej przyjaciółce także ze szkoły w Nowym Jorku.
- Uuuu jak Miki coś znajdzie fajnego, to zawsze dobre rzeczy wychodzą! - odparła zadowolona – Co u tej kucharzyny? Ostatnio do mnie lala nie dzwoniła – spytała trzaskając jakimiś drzwiami.
- A dobrze, ma te całe swoje praktyki i mówi że co chwilę od tego próbowania tyłek jej rośnie – zaśmiałam się lekko – Spędza wigilię u swojej ciotki jak zawsze i ponoć dostała psa.
- Typowa Miki – odparła rozbawiona – Psa? Jakiego? Ja tam bardziej wole koty…
- Nie wiem jakieś małe gówienko… Ja za małymi psami nie przepadam, jeśli już to wolę duże psy – odparłam spokojnie jedząc kawałek czekolady, co zaraz usłyszała.
- Co tam źresz? - zażartowała przeinaczając nieco słowo.
- A coś dobregoo – zażartowałam.
- Pewnie czekoladą się opychasz – odparła rozbawiona, zgadując co właśnie robię – Co jeszcze kupić? Jakąś pizze? - spytała.
- O tak! Bez pizzy ani rusz! - odparłam szybko – Weź dużo i kilka rodzajów, akademia jest pusta to tam znajdzie się miejsce w zamrażarce, tak sądzę.
- Oki! Kuźwa oźremy się jak świnie – zażartowała znowu przeinaczając jedno słowo.
- Nie marudź! W nowym roku wszystko zrzucisz – odparłam rozbawiona.
- Tsa… Zrzucę wszystko by znowu przytyć na wigilii i w nowym roku – zaśmiała się – A Ty słyszałaś że Dog ma dziewuchę? - spytała szybko.
- Co Ty?! Dog ma dziewuchę?! - spytałam w niemałym szoku.
- Nooo! Mnie samej szczęka opadła! Wiesz on zawsze taki niedostępny i olewający, a tu proszę! - zaśmiała się.
- Kto to jest? - spytałam wielce zainteresowana nowym newsem.
- Z tego co mi mówił Kurczak, to to jest ta niunia, co chodziła do niego po te porady odnośnie matematyki – odparła, na co mimowolnie się skrzywiłam.
- Co Ty gadasz? Tamta blondi i wypełniaczami w cyckach i ustami jak glonojad? - spytałam krzywiąc się mimowolnie, przypominając sobie ową dziewuchę.
- No! No! Właśnie ona! - powiedziała, na co strzeliłam się otwartą dłonią lekko w czoło.
- Co on za mutanta sobie wybrał?! - spytałam nie dowierzając – Przecież ta dziewucha jest taka pusta! Szczerze Ci powiem że co jak co, ale Dog jest w huj przystojny i nie głupi, więc to że wybrał sobie tego glonojada to jest dla mnie szokiem!
- Ano nie tylko Ty w szoku jesteś! Kurczak jak mi to opowiadał na Skype to tez miał nie tęgą minę – odparła przyjaciółka – Dupa nie traktor, a ciągnie nie? - spytała retorycznie, na co westchnęłam.
- Ano, może w łóżku nadrabia… - westchnęłam – Szkoda że Dog taki jest, bo jest inteligentny bardzo, a to że jest zarąbiście przystojny sprawia że może mieć każdą laskę na zawołanie! Jeszcze ma skurczybyk te niebieskie oczy – dodałam przypominając sobie lepiej przyjaciela o dobrze zbudowanym ciele.
- Nooo… Gdyby był w moim typie, to bym też na niego leciała – westchnęła lekko przyjaciółka.
- Tee a co u Kurczaka? Też się ciołek nie odzywał do mnie ostatnio. Co on teraz robi? - spytałam jej spokojnie. Niejaki Raul Smith, miał ksywkę Kurczak, a zawdzięczał to swojemu rozwożeniu kurczaków po mieście. Była to jego pierwsza praca, dzięki której chciał odrobinę sobie zarobić i choć od jakiegoś czasu już nie pracował w tym, to ksywka kurczak mu pozostała.
- A on siedzi na chacie u starszych i się kuruje, bo biedak złamał nogę przez tą swoją deskorolkę – powiedziała, wyjaśniając mi sytuację przyjaciela kolejnego.
- Ano typowy kurczak… Nigdy nie był ostrożny – odparłam zjadając kolejną kostkę czekolady.
- A weź, można mu było mówić, by nie robił takich ryzykownych trików, to to nie – odparła upijając kolejny łyk swojego napoju, przy czym tym razem lekko za siorbała, na co się skrzywiłam lekko.
- Nie wiesz że nie ładnie jest siorbać? - zażartowałam.
- Jestem wśród swoich, więc wolno mi – zaśmiała się, na co pokręciłam z uśmiechem niedowieżając głową na boki jakby miała to widzieć teraz.
- A jak sobie radzisz w tej akademii? Ludzie są spoko? - spytała.
- Akademia jest naprawdę duża i ładna, a co do innych to jeszcze nie znalazłam tutaj kolegów takich, ale szkoła super i mi się tutaj podoba – wyjaśniłam jej.
- To fajnie! - odparła radośnie – Ja zamierzam jutro poćwiczyć ujeżdżenie, bo miałam już długą przerwę dość.
- Dla Ciebie jeden dzień to przerwa długa? - zaśmiałam się lekko.
- Nieee, ale trzy dni to już tragedia – zażartowała, na co parsknęłam śmiechem.
- Ano tak to wielka tragedia już – odparłam rozbawiona.
- Moje konisko jest zbyt leniwe po paru dniach przerwy, dobrze wiesz – odparła rozbawiona także.
Rozmawiałyśmy jeszcze tak sobie długo do późna, a gdy wybiła godzina pierwsza w nocy poszłam spać.
*********************************************************************************
Będąc w supermarkecie, dosłownie buszowałam po pułkach sklepowych niczym jakiś dzik szukający trufli. Zapisałam sobie wszystko na liście co miałam kupić, a i często też brałam rzeczy spoza swojej listy. Szczerze mówiąc to naładowałam prawie cały koszyk, więc naprawdę nie miałam pojęcia, jak ja sobie z tym wszystkim później poradzę i coraz bardziej rozważałam wzięcie jakiejś taksówki, by ktoś mi pomógł z tymi zakupami! Plus był taki iż miałam duże kieszonkowe od matki, regularnie przelewane na swoje konto bankowe, tak więc nie musiałam się martwic że zabraknie mi kasy na zapłacenie tego wszystkiego. I prawdy powiedziawszy widząc ten cały, pełny koszyk, sama nie miałam pojęcia jak ja i Debby to wszystko przeżremy! Będąc w takim szale zakupów, przez przypadek w kogoś wjechałam i uwierzcie mi że jak na ironię losu, znowu trafiłam na Sebastiana, który jak widać też był w szale przed wigilijnych zakupów.
- Może byś uważała? - moje oczy spotkały się z jego miną, która była nieco mniej zdziwiona, co moja w obecnej chwili – Atakowanie ludzi metalem, jest dość niebezpieczne – dodał.
- Przepraszam nie zamazywałam Cię – przeprosiłam – Widzę że nie tylko ja dzisiaj poszalałam z zakupami – dodałam z lekkim uśmiechem widząc jego pełen koszyk, tak samo jak i mój.
- Ano jak widać – odparł patrząc znowu w swoją listę zakupów, dając mi lekkiego ignora.
- No nie bądź taki… Nie obrażaj się – odezwałam się opierając się bardziej o swój koszyk.
- Nie obrażam, robię zakupy – odparł patrząc na mnie nieco znad kartki.
- Mhym… Powiedzmy że Ci wieżę – uśmiechnęłam się lekko, będąc mimo wszystko w dobrym nastroju – Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku – dodałam wycofując swój wózek.
- Dzięki, wzajemnie – odparł nieco w końcu się uśmiechając, a po chwili usłyszałam że telefon mu dzwoni w kieszeni bluzy. Chłopak z początku zmarszczył brwi, a później wyjmując telefon, spojrzał na ekran swojego telefonu. Jak było widać wiedział doskonale kto do niego dzwonił, bo po chwili odebrał telefon, a ja nie chcąc mu przeszkadzać, wyminęłam go swoim koszykiem i poszłam dalej, tym razem jednak dużo bardziej uważając na innych wokoło mnie. Poszłam jeszcze na owoce i warzywa, sprawdzając czy są aby czasem jakieś miękkie lub pół miękkie awokado i uwierzcie ale się udało, bo znalazłam idealne awokado na pastę! Zadowolona z tego, wzięłam dziesięć takich oraz parę pomidorów, po czym skierowałam się na reszcie do kasy. Rozłożenie tego wszystkiego zajęło mi dość sporo czasu, przez co otworzyły się inne kasy, gdyż zrobił się przeze mnie „mały” korek. Uporawszy się jakoś z pakowaniem zakupów i włożeniu je ponownie do metalowego wózka, zapłaciłam swoją kartą, po czym wbijając pin, komputer szybko zaakceptował moją transakcję. Fakt faktem iż kwota mnie nieco ścięła z nóg za zrobione zakupy, ale co tam! Raz do roku obchodzi się taką imprezkę i to z najlepszą psiapsiółą! Kiedy zjechałam nieco na bok, robiąc innym miejsce, gdyż chciałam schować spokojnie portfel do torebki, nagle usłyszałam jak ktoś mnie woła, na co zdziwiona podążyłam wzrokiem za winowajcą tego zamieszania. Ku mojemu zdziwieniu był to Sebastian, który najwidoczniej miał mały problem z zakupami.
- Arlena chodź no na chwilę… - powiedział już nieco ciszej, by reszta ludzi nie gapiła się pod wpływem głośnego zachowania.
- Co jest? - spytałam podjeżdżając do niego swoim zapełnionym wózkiem.
- Masz może pieniądze na zapłacenie moich zakupów? Oddam Ci później, bo wujek mi dał nie tą kartę którą trzeba, a sam portfela zapomniałem i nie mam jak zapłacić – westchnął pokazując zakupy znajdujące się w jego koszyku, oraz ludzi którzy stali za nim, mocno się niecierpliwiąc już. Nie mówiąc o tym iż taka sytuacja zawsze była nie małym wstydem… Sama kiedyś zapomniałam portfela, więc dobrze wiem jak się teraz czuł zażenowany ową sytuacją – A blikiem tutaj płacić nie można przez jakąś awarię systemu – dodał burcząc pod nosem cicho.
- Przepraszamy ale to ogólnokrajowa awaria – odezwała się kasjerka, też niezadowolona z takiego problemu, gdyż wiele osób z tego co widziałam płaciło blikiem w telefonach.
- Jasne zapłacę, nie ma problemu – odezwałam się spokojnie, otwierając torebkę i odnajdując swój skórzany, szary portfel w motyle.
- Kartą? - spytała automatycznie kasjerka.
- Tak, kartą poproszę – odparłam, czekając aż ponownie wbije coś w system, po czym po chwili na terminalu pojawiła się kwota do zapłacenia. W sumie była ona podobna do mojej transakcji dzisiaj, co nie było dla mnie zaskoczeniem. Zbliżyłam spokojnie kartę, po czym usłyszałam piknięcie, a odsuwając kartę terminal zażądał pinu, więc ponownie tego dnia go wbiłam i zatwierdziłam zielonym przyciskiem, autoryzując transakcję. Chwilę czekaliśmy aż lekko zawieszający się system sprawdził wszystkie dane, a po chwili kasa główna się otworzyła z pieniędzmi, więc kasjerka ją zamknęła od razu, po czym dłuuuuugi paragon wydrukował się z kasy.
- Potwierdzenie? - spytałam kasjerka.
- Nie, nie trzeba – odparłam, nie chcąc kolejnych świstków w portfelu, a ta wręczyła paragon Sebastianowi i odeszliśmy na bok, by nie przeszkadzać innym klientom sklepu.

2571 
słów

1.05.2020

Od Arleny do Ethana

Słysząc dzwonek budzika, który rozchodził się po całym pokoju, niechętnie otworzyłam troszkę prawą powiekę. Nie chciało mi się wychodzić spod kołdry, lecz nie chciałam też zaspać na zajęcia, dlatego też mimo, iż najchętniej włączyłabym na telefonie dodatkowe pięć minut drzemki, wyłączyłam go i mocno się przeciągnęłam mrucząc niczym kocisko. Odrzuciłam ciepłą kołdrę na bok, po czym spuszczając nogi wyczołgałam się z wygrzanego łóżka i poszłam w stronę swojej łazienki. Zimna woda bardzo szybko mnie ocuciła, dzięki czemu zaczęłam się żwawiej ruszać. Spojrzałam w lustro nad umywalką i mogłam zauważyć iż mam niezłego szopa na głowie, co było zapewne efektem nieświadomego kręcenia się w środku nocy. Poprawiłam je więc na razie prowizorycznie ręką, po czym zaczęłam się przebierać w rzeczy do jazdy konnej. Dzisiaj miałam mieć zajęcia indywidualne z panem Polem z czego się nawet cieszyłam, gdyż był to mój ulubiony nauczyciel spośród wszystkich innych, którzy byli gburowaci.
Kiedy już byłam ubrana, spokojnie rozczesałam swoje włosy i związałam w koka, a następnie nieco poprawiłam sobie twarz, malując się delikatnie by zakryć swoje niedoskonałości, po czym ruszyłam w stronę kuchni by zrobić sobie jakieś śniadanie. Otwierając lodówkę, gdzie jak zawsze było pełno produktów, ja jak zwykle nie mogłam się zdecydować co zjeść, lecz w końcu postawiłam na zwyczajną kanapkę z szybką, po czym szybko ją skonsumowałam, popijając ciepłą herbatą, umyłam po sobie talerze i poszłam w stronę stajni, gdzie moje konisko już wychylało ciekawsko swój biały łeb ze swojego boksu. Ten to miał normalnie życie... Jedzenie mu podawali, swój "apartament" mu sprzątali, normalnie luks!
- Cześć mały - przywitałam się z nim, głaszcząc go między oczami, na co cicho zarżał.
- Pojeździmy sobie trochę - odezwałam się znowu, po czym ruszyłam w stronę siodlarni, by założyć kask oraz by przygotować jego rzeczy. Wybrałam dzisiaj czarny czaprak i ochraniacze, wzięłam siodło z uzdą i ruszyłam z powrotem do boksu mojego konia, gdzie Evening już ciekawsko nastawił uszy. Otworzyłam wszystko na bok, po czym otworzyłam boks i w pierwszej kolejności założyłam swojemu wierzchowcowi czarne nauszniki i uzdę, a później go osiodłałam, sprawdzając cz aby na pewno dobrze zapięłam siodło, wkładając rękę pod popręg. Co jak co ale wolałam nie mieć luźnego siodła przez to iż koń wtedy mógł nabrać głębszy wdech. Kiedy upewniłam się że jest wszystko w porządku, założyłam mu jeszcze tylko czarne ochraniacze, które lepiej chroniły koniowi nogę niż owijaki, które były bardziej dla ozdoby, bo mało chroniły nogi konia tak na prawdę, po czym zapinając kask, wyprowadziłam swoje konisko z boksu.
Zamknęłam jeszcze jego boks, a następnie wyszłam z nim ze stajni, trzymając go ciągle za wodze, gdzie wtem wpadłam na swoją przyjaciółkę Debby.
- O! A gdzie to idziesz ze swoim rumakiem? - spytała jak zwykle uśmiechnięta.
- Idę trenować z panem Polem, a Ty gdzie się wybierasz? - spytałam widząc iż też jest ubrana w strój jeździecki.
- A ja idę sobie potrenować ujeżdżenie z Moon Ray'em - odparła spokojnie - Dawno już nie trenowałam z nim i chyba będzie na mnie obrażony że tyle czasu stał w boksie - dodała.
- Dasz mu kostkę cukru to mu przejdzie... Co robisz dzisiaj wieczorem? - spytałam trzymając Eveninga, który stał spokojnie i patrzył się w drugą stronę nasłuchując innych koni.
- Nie wiem jeszcze, a co? - spytała.
- Może pooglądamy jakieś seriale albo coś? Dawno tego nie robiłyśmy - powiedziałam, poprawiając grzywę swojemu koniowi, na co lekko szturchnął mnie łbem jakbym miała się pośpieszyć z pogaduszkami.
- Świetny pomysł! - uradowała się - U Ciebie czy u mnie? - spytała.
- Może u mnie? - zaproponowałam.
- Jasne! Przyniosę popcorn i może jakąś czekoladę mleczną - odparła zadowolona, na co ja się skrzywiłam lekko.
- Tylko mi nie mów że przyniesiesz tą białą czekoladę... Jest okropna! Lepsza jest sama mleczna albo najlepiej z oreo albo toffi z orzechami - powiedziałam szybko, nie mogąc uwierzyć jak ona mogła lubić tą białą jak śnieg czekoladę, która dla mnie była paskudna!
- Powinnaś lubić biała, skoro Twoje konisko też jest białe - zażartowała, na co ja pokręciłam głową na boki.
- Moje konisko to co innego, a tamto cholerstwo co innego... Nie wiem jak Ty możesz to jeść - westchnęłam, czując jak Evening mnie chce ciągnąć na dwór.
- Oj tam! Dobra lecę, to do zobaczenia później! - pożegnała się ze mną, po czym pobiegła do swojego konia, a ja natomiast na dworze wsiadłam na swojego konia i ruszyłam w stronę hali do skoków, gdzie miałam spotkać się z nauczycielem. Kiedy byłam już blisko, zobaczyłam jak pan Pol stoi przed halą i mnie właśnie oczekuje.
- Dobrze że już jesteś - oznajmił spokojnie - Ustawiłem już Ci przeszkody, ale najpierw rozgrzejemy Twojego konia - dodał wchodząc na halę, a ja pojechałam za nim by powiedział mi co mam robić.
- Od czego zacząć? - spytałam spokojnie wstrzymując siwka.
- Najpierw zacznij od jeżdżenia w kółko po połówce hali, zmieniając chód konia z kłusa do stępa przez dziesięć minut, a później porobisz ósemki by dobrze rozgrzać mięśnie konia - wyjaśnił na co skinęłam lekko głową i zaczęłam robić jak kazał, czyli najpierw jeździłam po jednej połowie hali, która była bardzo duża, rozgrzewając stopniowo mięśnie swojego wierzchowca.
- Dobrze, zacznij teraz kółka w drugą stronę, niech rozgrzeje porządnie wszystkie mięśnie - usłyszałam głos nauczyciela, który był na hali bardzo donośny, więc nie dało się go nie usłyszeć. Kiedy minęło dziesięć minut, zaczęłam robić z koniem ósemki raz w jedną raz w drugą stronę, a kiedy minęło pół godziny, koń był już porządnie rozgrzany i gotowy do treningu.
- Dobrze, teraz przeskocz tamtą stacjonatę o wysokości 110 cm, dalej pojedź na kolejny okser o wysokości 120 cm, chcę zobaczyć jak rusza się Twój koń, a później zobaczymy jak z innymi wysokościami sobie radzisz jeśli dobrze pójdzie - oznajmił na co skinęłam lekko głową, choć nadal miałam tremę skacząc przez takie przeszkody.
- Ocho... Spięta jak struna się zrobiłaś - odezwał się kiedy chciałam już ruszać, na co zrobiłam niepewną minę - Dobra, zrobię Ci 90 cm, zobaczymy jak pójdzie Ci z równowagą - dodał, na co odetchnęłam lekko z ulgą. Kiedy ustawił dwie przeszkody na tą wysokość i dał znać ręką, ruszyłam spokojnie łagodnie przechodząc z kłusa w lekki galop. Najechałam na pierwszą przeszkodę i pamiętając jego wcześniejsze wskazówki przeskoczyłam ją nawet gładko, a następnie jechałam na drugą, lecz tutaj niestety już nie przytrzymałam odpowiednio konia bo się spięłam i odskok wyszedł zbyt blisko, przez co jeden drąg spadł na ziemię. Pokręciłam na to głową na boki nie będąc z tego zadowolona i mocniej przyciągnęłam do siebie wodze by zwolnić konia, a następnie zatrzymać go koło pana Pola.
- Za bardzo się spinasz, spokojniej - powiedział spokojnie, trzymając mojego konia za jedną część wodzy na co mój koń zaczął go niezadowolony szturchać w ramię.
- Staram się... ale wydaje mi się że zderzę się z przeszkodą kiedy jest taki odstęp od nich - odparłam zgodnie z prawdą o swoich odczuciach.
- Przeszkody są dobrze ustawione, to blokada w Twojej głowie mówi Ci że są za blisko siebie. Koń sobie z tym świetnie poradzi, ale jeśli Ty będziesz spięta, to i Twój koń także, bo wyczuwa Twoje emocje - odparł patrząc na mnie uważnie - Spróbuj jeszcze raz, lecz tym razem bardziej się rozluźnij, i wyhamuj nieco bardziej konia. Zobaczysz że Ci się uda, tylko najpierw poprawie drągi - dodał, na co skinęłam lekko głową i późnił wodze mojego konia, kierując swoje kroki do przeszkód, a ja natomiast zaczęłam robić małe kółka stępem by się nieco uspokoić przed kolejnym natarciem na przeszkody. Zrobiłam może z trzy kółka małe, kiedy usłyszałam znowu głos nauczyciela.
- Gotowa? - spytał, będąc blisko przeszkód tym razem, by móc później ponownie je ustawić, gdybym znowu źle wykonała skoki.
- Tak - odparłam zatrzymując konia, który szarpnął nieco głową w przód, bym nieco mu popuściła z wodzami, co też lekko zrobiłam by się uspokoił.
Kiedy nauczyciel dał mi znać, dotknęłam lekko piętą boku konia, dając mu sygnał by ruszył, co tez zaraz zrobił i płynnie przeszedł ze stępa do kłusa, a następnie do lekkiego galopu, lecz tym razem trzymałam go nieco mocniej, tak jak kazał pan Pol. Patrzyłam między uszy konia, a kiedy byliśmy blisko, koń ładnie się uniósł, a ja z nim współpracowałam podczas tego skoku lepiej niż za pierwszym podejściem. Nie usłyszałam żeby drąg spadł, więc poczułam w pierwszej chwili ulgę, a w drugiej ponownie lekki strach, gdyż widziałam że zbliżamy się do drugiej przeszkody. Raz, dwa, trzy, skok! pomyślałam licząc w głowie korki konia.
Po chwili koń znowu się uniósł, lecz tym razem odbicie wypadło prawidłowo i przeskoczyłam wraz z koniem nad przeszkodą, a gdy wylądowaliśmy po drugiej stronie, nie usłyszałam nawet puknięcia w drąg kopytem przez mojego końskiego towarzysza.
- I o to chodziło! Brawo! - usłyszałam zadowolony głos nauczyciela - I co? Było tak strasznie? - spytał z lekka rozbawiony, podchodząc do mnie.
- Było - przyznałam, na co lekko się zaśmiał.
- Ale dobrze sobie poradziłaś - oznajmił, na co zrobiło mi się miło - Teraz dodam Ci jeszcze jedną przeszkodę, będziemy stopniowo zwiększać ilość przeszkód, byś mogła lepiej wyczuć konia i nauczyć się walczyć ze strachem - dodał, na co skinęłam lekko głową.
- Dobrze - odparłam, klepiąc lekko konia po szyi, dając mu znak iż dobrze się spisał, na co zastrzygł lekko uszami.
- Przeskoczysz te dwie przeszkody, tak jak to zrobiłaś przed chwilą, a później lekko skręcisz w prawo, wyrównasz konia i przeskoczysz trzecią - wyjaśnił, gestykulując ręką, bym lepiej wiedziała o jakie przeszkody chodzi.
- Dobrze - zgodziłam się z nim, poprawiając sobie wodze w rękach.
- Zaczynaj - powiedział jeszcze, a ja spokojniej już ruszyłam w stronę przeszkód.
Będzie dobrze, dasz sobie radę pomyślałam przeskakując znowu pierwszą przeszkodę prawidłowo, a później takę i drugą, z czego niezmiernie się cieszyłam i to mi dodawało odwagi i pewności siebie. Jeszcze jedna przeszło mi przez myśl, ściągając lekko wodze z prawej strony, tym samym mocniej oddziałując na tą stronę wędzidła, a lewą popuszczając, dzięki czemu koń zaczął łagodnie skręcać w prawo, tak jak chciałam.
- Za bardzo zwolniłaś, pogoń go! - usłyszałam polecenie nauczyciela, dlatego tez mocniej ścisnęłam konia łydkami i lekko dotknęłam pięta brzucha konia, dzięki czemu bardziej przyśpieszył, a po chwili także i pokonaliśmy trzecią przeszkodę, choć z lekkim puknięciem, lecz liczyło się dla mnie to iż drąg nie spadł na ziemię.
- Dobrze! Tylko następnym razem go tak nie zwalniaj gdy wchodzisz w zakręt, bo kiedy zauważysz że jesteś już blisko przeszkody, to nie zdołasz rozpędzić konia na tyle by ją pokonać, przez co koń albo ucieknie w bok, albo się gwałtownie zatrzyma, mogąc Cię zrzucić - pouczył mnie - I zawsze pamiętaj - dotknął mojej lewej nogi i lekko obciążył dłonią czubek mojego buta w strzemieniu - Zawsze, ale to zawsze bądź przygotowana na to, że koń może się gwałtownie zatrzymać, więc zawsze bądź przygotowana przed skokiem na to iż może tak zrobić. Musisz przewidywać jak koń może się zachować, dlatego kiedy poczujesz że koń jest niepewny, na co masz ułamki sekund żeby nie spaść, zaprzyj się nogami, przenosząc ciężar ciała na końcówki palców, jakbyś chciała hamować. To uchroni Cię przed przeleceniem przez głowę konia, gdyby tak się stało - mówił pokazując mi jak wtedy zaprzeć się nogami w strzemieniu, na co go słuchałam z dużą uwagą.
- Nie wiem czy będę tak potrafiła robić... Nie wiem czy zdążę w ogóle w tedy zareagować - przyznałam.
- Zobaczysz ze dasz radę, bo będziemy później specjalnie ćwiczyć by wyrobić u Ciebie ten mechanizm - odparł na co skinęłam lekko głową.
- Dobrze - powiedziałam spokojnie, wiedząc iż ta wiedza bardzo mi się przyda, mimo iż teraz tego nie umiałabym zrobić.
- Teraz będzie nieco trudniej. Dodam Ci czwartą przeszkodę, lecz tą przeszkodą będzie teraz okser. Będzie takiej samem wysokości jak reszta przeszkód więc się nie martw, lecz tutaj musisz już lepiej panować nad koniem by nie staranować przeszkody. Koń musi mieć nieco większą prędkość by pokonać okser, bo bardziej musi się wydłużyć nad przeszkodą - wyjaśnił ze spokojem jak zawsze wszystko drobiazgowo tłumacząc, za co byłam na prawdę mu wdzięczna, ale i też pełna podziwu jego cierpliwości do każdego ucznia. Przy czym potrafił zawsze być w dobrym humorze.
- Rozumiem - powiedziałam krótko, na co się uśmiechnął. Moje zajęcia indywidualne trwały dalej, lecz gdy już miałam zaczynać ponownie, nagle do hali wszedł jakiś blond włosy chłopak, na moje oko nieco starszy ode mnie, który trzymał Darko za wodze. Był to koń do ujeżdżenia, oraz jednym z koni należących do akademii. Wiedząc lekkie zmieszanie chłopaka, zrozumiałam iż musiał się on na pewno pogubić.
- Zgubiłeś się chłopcze? - wyprzedził mnie pan Pol.
- Tak troszkę - przyznał wzdychając lekko - Zmierzałem właśnie na halę do ujeżdżenia - dodał wyjaśniając.
- Hala do ujeżdżenia, znajduje się bliżej pastwisk dla koni. Jak wyjdziesz teraz z tej hali, to skręć w prawo i zobaczysz następny duży budynek - wyjaśniłam na co skinął lekko głową.
- Dzięki, tak w ogóle jestem Ethan i jestem tutaj nowy - przedstawił się spokojnie.
- Arlena - przedstawiłam się także.
- Zapoznacie się bardziej później - odezwał się pan Pol - Mamy jeszcze pół godziny treningu z Arleną, jak chcesz to poczekaj, to później z pewnością Cię tam zaprowadzi po treningu jeśli chcesz - dodał jeszcze.
- W sumie i tak mam jeszcze troszkę czasu - mówiąc to spojrzał na swój telefon komórkowy.
- W takim razie zaczekaj, ale zachowaj ciszę proszę - dodał jeszcze nauczyciel, na co chłopak skinął lekko głową i chowając swój telefon do kieszeni, oparł się bardziej o barierkę oraz stanął bardziej z boku by nie przeszkadzać.
- Gotowa? - spytał ponownie tego dnia nauczyciel.
- Gotowa - oznajmiłam poprawiając odpowiednio ręce na wodzach, skracając je nieco.
- No to wio! - odparł, a ja ruszyłam wraz z Evening'iem na ustawiony przez nauczyciela tor przeszkód.

2168
 słów

1.03.2020

Od Arleny - Zadanie #4

Impreza charytatywna. Tsa… gdyby nie Debby, to raczej bym się w to nie wmieszała, ale skoro ona tak bardzo chciała pomóc i mnie to wciągnęła to czemu nie? Nie za bardzo orientowałam się na co miała być na impreza, bo skupiałam się raczej bardziej na tym, by wredne ciasto, które miałam obecnie w piekarniku mi nie oklapło i nie powstał z tego zakalec. Niestety nie miałam takiego daru do pieczenie jak moja babcia, ale ważne to że się starałam! Pierwsze ciasto jakie zrobiłam było na serniku z galaretką truskawkową, które uwielbiałam. Później skierowałam szybko swoje kroki ku sali, którą miałam wraz z przyjaciółką przyozdobić, a to już nie było takie proste zadanie. Widząc tak dużą salę, zaczęłam myśleć, gdzie by tu zawiesić dekoracje które były w magazynie akademii. Na szczęście i tu Debby i jej nowi znajomi, których dorwała już w akademii, przynieśli drabiny i pomagali nam ozdabiać ściany. Później przyszło do nakrycia stołów, lecz widząc stan obrusów, które były… dość zakurzone i śmierdzące po długim leżeniu od nie wiadomo jakiego czasu, postanowiłyśmy je dać za zgodą właścicieli akademii do pralni, by przywrócić im blask. Impreza miała być i tak za trzy dwa dni jeszcze więc miałyśmy jeszcze troszkę czasu.
- A co na stoły damy kiedy będą już obrusy? - spytałam.
- Może zrobimy jakieś stroiki, albo mają coś jeszcze w tych magazynach? - odparła spokojnie Debby.
- Ja tam ciągle żyję świętami więc wszędzie bym najchętniej zawiesiła kolorowe lampki i łańcuchy – odparłam rozbawiona.
- Już po nowym roku Aro – zaśmiała się do mnie koleżanka. Nigdy za bardzo nie lubiła wypowiadać mojego pełnego imienia, dlatego też często nazywała mnie Aro. Nieco dziwnie, ale cóż ona uważała że to dla mnie najlepsza ksywka z możliwych i łatwa do zapamiętania, więc się z nią nie kłóciłam.
- Oj tam – zaśmiałam się cicho – To co idziemy zobaczyć do tych magazynów?
- Pewnie – klasnęła w dłonie zadowolona – Zobaczymy jakie tam maja skarby i komnaty tajemnic – Zaśmiała się znowu.
- Mówisz jak Indiana Jones – parsknęłam śmiechem idąc zaraz obok niej, na co jej zabłysły oczy.
- Lubię tajemnice – zatarła ręce tak jakby nie mogła się już doczekać tego co tam znajdziemy.
- Te odkrywca, lepiej mi powiedz jakie ciasta pieczesz, byśmy nie upiekły tego samego – zmieniłam temat wchodząc do akademii.
- Robię murzynka z orzechami, makowca i roladę z bitą śmietaną, a z ciasteczek to robię pierniczki takie miodowe oraz babeczki waniliowe – odparła po chwil namysłu, aby czasem niczego nie zapomnieć – Jak starczy mi czasu, to może zrobię jeszcze tiramisu – odparła z chytrym uśmieszkiem, na co znów parsknęłam śmiechem.
- Chcesz wszystkich spić? - zażartowałam.
- Oj tam zaraz spić – machnęła niedbale ręką – Luźniej się rozmawia jak świat jest bardziej z prądem!
- Ty prądzie jeden, lepiej skręcaj w prawo, bo zaraz przejdziemy magazyny – odparłam rozbawiona, na co się wyszczerzyła swoje białe jak śnieg zęby w uśmiechu i po chwili szperałyśmy już w magazynach jakiś ładnych dodatkowych ozdób.
**
Drugiego dnia ustroiłyśmy już niemalże całą salę. Ostatnimi dekoracjami były już czyste i świeże obrusy, które ostrożnie rozłożyłyśmy na każdym z długich stołów, a następnie położyłyśmy na nich stroiki, które znalazłyśmy w magazynach dnia poprzedniego. Za dużo też ich nie dawałyśmy, gdyż wiedziałyśmy że będzie pełno jedzenia i przeróżnych napojów następnego dnia, więc wolałyśmy zachować mimo wszystko jak najwięcej miejsca. Nikt później nie chciał biegać i odnosić niektórych dekoracji na ostatnią chwilę, a przecież jeszcze musiałyśmy zrobić parę ciast i ciasteczek!
- To jakie w końcu robisz te ciasta? - spytała Debby.
- Zrobiłam już sernik z galaretką truskawkową, a teraz będę robić jeszcze karpatkę z budyniem, krówkę z bananami oraz sernik mleczny – odparłam spokojnie.
- A co z ciasteczkami? - spytała patrząc na mnie kątem oka i przy tym pochłaniając swoją kanapkę z szybką niczym wygłodniały dziki zwierz.
- A tak myślałam że skoro Ty robisz babeczki waniliowe, to ja zrobię czekoladowe i zrobię jeszcze do tego faworki oraz ciastka z masłem orzechowym – wyjawiłam jej swój plan dotyczący wypieków.
- Zapowiada się pysznie – odparła zadowolona i wyrzuciła woreczek po kanapce do kosza na śmieci.
- Racja, ale lepiej już pójdę, bo nie zdążę na czas, a wiesz że mi idzie wszystko wolniej, niż Tobie – westchnęłam lekko.
- Nie marudź Aro tylko zasuwaj do roboty – zażartowałam, na co się uśmiechnęłam i ruszyłam w stronę kuchni.
**
- Katastrofa! Debby co ja mam robić?! Wszystko mi się wywaliło! - powiedziałam zdenerwowana kiedy przyjaciółka przyszła zabierać kolejne rzeczy na salę.
- Nie dramatyzuj Aro! - skarciła mnie – Jakie masz produkty jeszcze?
- Patrząc po zawartości lodówki, to na pewno są jajka, a w szafce cukier i… może coś jeszcze w innych szafkach – mówiłam zdenerwowana i zła jednocześnie iż moje pierniczki wylądowały z hukiem na podłodze, kompletnie się nie nadając już do niczego.
- To rób szybko bezy i później skartelizujemy cukier i je tym polejemy – powiedziała szybko zapodając pomysł – Mamy jeszcze trzy godziny, powinnyśmy zdążyć, pomogę Ci jak to wszystko zaniosę, złapię też Denisa by mnie zastąpił i może Marko i będzie git, nie panikuj – dodała jeszcze biorąc blachę kolejnego ciasta do rąk, a i wtedy też przyszedł do nas właśnie sam Marko.
- O! Marko! - uradowała się Debby – Zastąp mnie na jakiś czas, bo mamy awarię małą i żeby się wyrobić, muszę pomóc Aro z tym wszystkim, bo inaczej będziemy w ciemnej dupie… - wyjaśniła pokrótce.
- Pomóc wam też w sprzątaniu? - spytał przejmując ciasta od Debby i ogarniając szybkim spojrzeniem otoczenie w kuchni.
- Nie, idź i noś ciasta, Debby mi tu pomoże, a najwyżej Cię zawołamy – powiedziałam szybko wyjmując miskę z szafki, a przyjaciółka wyjęła jajka i cukier.
- Jasne – odparł tylko, po czym szybko wyszedł.
- No to mała jedziesz z koksem! Ja dodaje cukier, a ty mieszasz jak mikser łapką – powiedziała na co skinęłam głową i zaczęło się ubijanie białek. Robota kuchennego nie miałyśmy, bo ktoś go za wędził, więc trzeba było samemu sobie radzić, a i nie wykluczone że na stołówce odkrywały się walki też z pieczeniem ciast, bo tam większość uczniów też robią swoje wypieki, gdzie mieli dostęp do większej kuchni, pod czujnym okiem kucharek i kucharzy. Ręce bolały mnie jak cholera, ale udało nam się! Zdążyłyśmy ze wszystkim na czas, a kiedy zostało parę minut, szybko pobiegłyśmy do akademika do swoich pokoi, przebrałyśmy się by nie wyglądać jakbyśmy wróciły z wojny, po czym ruszyłyśmy na salę.

1049 słów

12.29.2019

Od Arleny cd. Sebastiana

Szczerze mówiąc zdziwiłam się tym iż chłopak tak bardzo chciał przeszukiwać te wielkie kosze jabłek, tylko po to by dać je koniowi w nagrodę, ale może się jeszcze tak nie znałam na koniach iż uważałam że to coś dziwnego... Szczerze mówiąc to jego konisko też było dziwne, bo ciągle kuliło uszy po sobie gdy ktoś inni się do niego zbliżał niż sam chłopak, więc wolałam raczej trzymać się bardziej z daleka, aby czasem to wielkie konisko mnie nie użarło. Z drugiej zaś strony, takie szukanie idealnego jabłka idealnie odwracało moją uwagę od problemów rodzinnych, które niestety dalej mnie trzymały po wczorajszym dniu. W dodatku dopadł mnie dzisiaj jeden z nauczycieli, który chciał sprawdzić moje umiejętności jeździeckie nim mnie przypisze do odpowiedniej grupy w jakimś swoim tam notatniku, tej podstawowej, średniej lub średnio-zaawansowanej bo na inne grupy to na pewno się nie nadawałam. Co prawda grup takich nie było w akademii ale Pol zawsze sobie zapisywał w swoim notatniku coś takiego, by lepiej orientować się z kim i co ma potrenować i jak ocenia umiejętności danego jeźdźca. W sumie to mu się nie dziwiłam, bo weź tu spamiętaj wszystkich uczniów w całej akademii! Była jeszcze zaawansowana i doświadczona grupa u niego, lecz ja już takowymi się nie interesowałam, a z resztą to jemu było potrzebne, a ja tam skupiałam się na sobie by poprawić swoją technikę jazdy.
W tamtych grupach znajdowały się tylko osoby które już na prawdę na fest umiały jeździć konno, a nie taka szara myszka jak ja co to sobie pojeździła parę razy na koniu po łąkach. Nie potrafiłam tak na prawdę za dobrze jeździć mimo iż przeczytałam wiele książek o koniach i o tym jak powinno się jeździć, no i byłam tam na kilkunastu lekcjach jazdy konnej, ale nawet nie wiedziałam czy to były takie dobre lekcje nauki jazdy konnej, gdyż to było u prywatnych ludzi, dla których konie są pasją lecz niestety bardziej zarobkiem. Dlatego też byłam pewna że nie potrafię za dobrze jeździć i szczerze mówiąc to cud, że udało mi się natrafić na swoje konisko, które było takie spokojne i ani razu mnie jeszcze nie zrzuciło, choć zdawałam sobie sprawę iż pewnie nie jeden upadek w życiu mnie z jego grzbietu będzie czekać.
- Znalazłam - odezwałam się w końcu po dziesięciu minutach poszukiwań idealnego dla koniska jabłka.
- Ja też - oznajmił wyciągając także ładny owoc z wiklinowego koszyka.
- To dasz mu dwa? - spytałam na co lekko wzruszył ramionami.
- Mógłbym ale jeśli dam mu za dużo jabłek to może dostać kolki, a tego nie chcę - odparł na co skinęłam lekko głową. Obiło mi się o uszy, że kolka dla koni może byś śmiertelna, nie tak jak dla człowieka. Nigdy czegoś takiego nie widziałam i miałam nadzieję że nigdy nie zobaczę, gdyż wolałabym nie patrzeć jak jakieś zwierze w ten sposób cierpi.
- To gdzie Ci to zostawić jedno byś miał na jutro niego? - spytałam spokojnie, trzymając w ręce jabłko.
- Zaraz je spakuję do kieszeni, więc połóż tam na sianie - odparł wskazując, wielką belę siana niedaleko nas. Tak jak chciał, tak zrobiłam, po czym poszłam z nim do jego koniska, któremu chłopak dał upragnioną nagrodę konisku, które bardzo szybko zadowolone z nagrody skonsumowało jabłko. Nie chcąc mu przeszkadzać, stercząc tak nad nim ciągle, podeszłam do swojego koniska, którego boks znajdował się na przeciwko boksu należącego do chłopaka. Evening ciekawsko wyglądał ze swojego boksu, patrząc czy aby czasem też nie mam czegoś dla niego i wtem przypomniałam sobie o kosteczkach cukru które miałam w kieszeni swojej niebieskiej bluzy. Rozpinając zamek i sięgając ręką wyciągnęłam po chwili trzy kosteczki cukru, które zaraz podsunęłam pod jego pysk. Siwy zadowolony z takiego obrotu spraw uniósł lekko swoje wargi w uśmiechu, pokazując przy tym woje białe zęby, a następnie zaczął konsumować kaloryczne przysmaki z mojej otwartej dłoni.
- Łakomczuch, gruby będziesz - powiedziałam cicho do konia, który w ogóle nie przejął się moimi słowami i otrzepał się po zjedzeniu wszystkiego z mojej dłoni, lekko przy tym parskając.
- Idziemy? - usłyszałam nagle zza pleców.
- Jasne już idę - mówiąc to, pożegnałam się z białym jak śnieg koniskiem, które bardzo przypominało mi strony moich dziadków, gdzie leży mnóstwo śniegu i poszłam z Sebastianem w stronę biblioteki. Prawdę mówiąc akademia bardzo opustoszała w tak krótkim czasie, gdyż wiele uczniów wyjeżdżało już wcześniej na wigilie na święta, mimo iż przerwa świąteczna miała być dopiero za jakieś dwa tygodnie. Prawdę mówiąc patrząc na mój przypadek, to nie codzienna sytuacja iż podczas gdy inni wyjeżdżając z akademii na święta, ja zostałam przywieziona. Eh... po co w ogóle o tym wspominać? Najwidoczniej tak miało być iż zostanę w święta sama, ale grunt to to by moja babcia wyzdrowiała - pomyślałam idąc jedną z drużek z chłopakiem.
Niedaleko przeszliśmy też obok udekorowanych już i także na dworze choinek, co było miłym widokiem i na chwilę się na to uśmiechnęłam. Musiało bardzo dużo czasu zająć to komuś kto to wszystko dekorował i cierpliwości, znając ową zabawę z rozplątywaniem kolorowych światełek, które jak co roku mimo wszelkich starać na następną wigilię i tak były całe poplątane i nie chciały za grosz współpracować. Gdy wreszcie dotarliśmy do biblioteki, byłam zachwycona jej wyglądem ogromem, a miejsca do czytania były bardzo fajne zrobione. Styl był pomieszany ze starym i nowoczesnym ale za razem bardzo przytulnym. Mocno różni się od bibliotek jakie spotykałam w Nowym Jorku - pomyślałam wchodząc z Sebastianem do środka.
- Ładnie tu - szepnęłam cicho, na co chłopak nie zareagował w ogóle, albo po prostu nie widziałam gdyż szłam za nim i widziałam tylko jego plecy.
- Czego konkretnie szukasz? - spytał i przystanął na chwilę.
- Jakiś przygodowych.... kryminalnych, sama dokładnie nie wiem - odparłam zgodnie z prawdą.
- Kryminalne masz tam po lewej, przygodowe po prawej, a do nauki są na wprost - wytłumaczył na co skinęłam lekko głową i mniej więcej wiedziałam już gdzie się kierować - Trafisz sama do pokoju? - spytał jeszcze.
- Tak dziękuję za pomoc - odparłam z wdzięcznością, a chłopak poszedł w swoją stronę biblioteki, a ja natomiast w swoją. Szczerze to wolałam wybrać jakieś romansidło niż czytać teraz jakieś książki kryminalne, dlatego więc poszłam w stronę przygodową, gdzie na ogół zaraz obok były jakieś takie książki z tej dziedziny. Szukałam troszkę czasu lecz żadna książka nie przypadła mi do gustu, więc miałam się już poddawać, gdy wtem zobaczyłam pewną książkę fantasty pomieszaną z przygodową, a była to pierwsza część książki John'a Flanagana pod tytułem "Zwiadowcy", przeczytałam opis który nawet mnie zachęcił, dlatego też przeczytałam pierwsze pięć stron niemalże jednym tchem, tak mnie wciągnęła! Zdając sobie sprawę iż to jest ta książka której szukałam błądząc tak po wszystkich działach biblioteki, wzięłam jeszcze drugą cześć na wszelki wypadek by mi jej ktoś nie wypożyczył, a następnie udałam się do pani która zaczęła na kartce zapisywać kto wypożycza książki i jaki uczeń. Co jak co ale nigdy w każdej szkole nienawidziłam tych głupich i bezsensownych obiegówek przez wystawianiem ocen i miałam nadzieję iż tutaj czegoś takiego nie ma, choć mogłam się grubo mylić. Kiedy czekałam tak przed ladą, zobaczyłam że Sebastian także sobie wybrał jakąś książkę do poczytania i stanął zaraz obok mnie.
- Widzę że coś sobie wybrałaś - zauważył znowu mówiąc tonem od niechcenia, a jego wzrok utkwił w drugim tomie książki owego pisarza.
- Tak, wyszło że idę jednak w fantastykę - odparłam spokojnie, a wtedy pani z biblioteki pozwoliła mi zabrać książki i zajęła się szybko Sebastianem którego miała już wpisanego w rejestr uczniów, wiec zajęło jej to z nim tylko dosłownie chwilę. Kiedy już wychodziliśmy oboje z biblioteki i miałam iść w stroją stronę akademika, przystanęłam i spojrzałam jak chłopak skręca w prawo na swoją część akademika.
- Sebastian? - zaczęłam niepewnie, dzięki czemu przystanął i spojrzał na mnie kątem oka.
- Hm? - spytał.
- Dzięki za pomoc... Wiem że pewnie Cię wnerwia to że ciągle coś od Ciebie chcę - powiedziałam trzymając na klatce piersiowej swoje dwie wypożyczone książki - Dzięki za cierpliwość do nowicjusza - dodałam jeszcze, po czym odwróciłam się i ruszyłam w swoją stronę, nie wiedząc jak w zasadzie do końca dokończyć tą nagłą przemowę, dlatego też postanowiłam odejść, tak właśnie ją zakańczając. Chciałam by chłopak wiedział, że wiem iż go denerwuje takim zagadywaniem co chwilę, ale że cenię sobie bardzo jego pomoc i cierpliwość do mnie. Prawda byłą taka że nie za bardzo miałam kogo innego prosić o pomoc, gdyż inni raczej mnie zbywali i nie chcieli się tak ze mną zakolegować. Niestety jak to mówią, nowy zawsze ma przerąbane, zwłaszcza iż nie wiadomo do jakiej grupy miał mnie przydzielić jakiś tam nauczyciel Pan Pol. Ciekawe czy w ogóle znajdę tutaj jakiś przyjaciół przez wigilią i nowym rokiem pomyślałam wchodząc do swoich czterech ścian.

Sebastian? 
1328 słów

12.23.2019

Od Arleny cd. Sebastiana

Super zaczynasz znajomości Arlena – pomyślałam już po wszystkim gdy oddaliśmy znalezione słuchawki do sekretariatu. Chłopak błyskawicznie się ulotnił, nim zdążyłam mu podziękować, mimo iż jego zachowanie było niestety troszkę nie miłe… Ale czego można było się spodziewać? Nowy zawsze miał przechlapane, bo był ten dziwny i niezbyt mile widziany. Tutaj były już zawiązane pewne relacje między uczniami, a ja w zasadzie nagle dołączyłam do tej szkoły i to tuż przed samymi świętami! Zazwyczaj takich uczniów się nie przyjmuje, zwłaszcza iż taki uczeń ma sporo nauki do nadrobienia. Cóż przynajmniej dano mi szansę, ale doskonale zdawałam sobie sprawę że będą na mnie kładzione większe naciski bym nie odstawała od grupy jak piąte koło u wozu. Wzdychając na to wszystko lekko, jakoś ruszyłam w stronę akademika, gdzie pomogły mi dotrzeć oznaczenia w postaci tabliczek informacyjnych.
Docierając wreszcie do swojego pokoju, opadłam ciężko na swoje pościelone elegancko łóżko, po czym wyjęłam z kieszeni swój telefon, czyli Samsung A40. Doskonale zdawałam sobie sprawę iż to nie jest najnowszy model, bo istniały dużo bardziej zaawansowane niż mój, ale ja o bardzo lubiłam bo był szybki i nie zawieszał się tak przez coraz to nowsze aktualizacje które automatycznie pobierał mając dostęp do bezpiecznego łącza internetowego. Poza tym robił piękne zdjęcia, co też miało dla mnie ogromne znaczenie. Szybko odblokowując ekran jednym pociągnięciem palca, weszłam w zieloną słuchawkę i wybrałam od razu numer kierunkowy do swoich dziadków, a raczej do babci, do domu, gdyż dziadek wciąż jeszcze był w dalekiej podróży by wrócić. Ku mojemu zdziwieniu babcia nie odbierała, co było do niej kompletnie nie podobne! Zawsze niemalże czatowała przy telefonie stacjonarnym by móc w każdej chwili ode mnie odebrać połączenie gdy gdzieś wyjeżdżałam, a tu nagle ona nie odbierała…
Może po prostu poszła do toalety? Tak może gorzej się poczuła, zadzwonię później – pomyślałam, uspokajając nieco swoje nerwowe myśli. Żeby nieco rozwiać czarne chmury nad moją głową, wstałam z łóżka i podeszłam do swojej zielonej walizki, skąd wyjęłam swojego laptopa. Z sekretariatu dowiedziałam się jakie jest tutaj hasło i login do Wi-Fi, więc dość szybko zaczęłam przeglądać różne strony internetowe, od butów po jakieś fajne błyskotki. Sprawdzenie tego wszystkie zajęło mi dość sporo czasu, dzięki czemu też mój brzuch bardzo dobitnie zaczął się upominać o jakieś jedzenie.
Czas coś zjeść – zadecydowałam, po czym nieco niepewnym krokiem wyszłam ze swojego pokoju i pytając się spotkanych po drodze uczniów gdzie tu jest jakaś kuchnia, wytłumaczyli mi jasno drogę, tak więc udałam się za ich wskazaniami. Gdy już dotarłam w wyznaczone przez siebie miejsce, zaczęłam przeglądać ku mojemu zdziwieniu ogromnemu pełną lodówkę przeróżnych produktów w poszukiwaniu czegoś ciekawego do zjedzenia.
Na twarożek nie mam ochoty, na pasztet też nie… Jajka mi się już znudziły… Może zjem…Hmm… O tak! Zjem sobie kanapki z serem żółtym z keczupem! - pomyślałam zadowolona ze swojego planu, po czym zaczęłam sobie spokojnie robić swój posiłek. Kiedy już wszystko było prawie gotowe, nagle do kuchni wparowała jakaś dziewczyna i już poznany mi wcześniej chłopak. Dziewczyna była tak energiczna że ciężko było za nią nadążyć. Najpierw coś mówiła iż jestem nowa i się z tego powodu dziwi, a później nagle urwała ten temat i zaczęła mówić o jedzeniu, by zaraz po kolejnej chwili przeszukiwać lodówkę w poszukiwaniu swojego wyznaczonego w głowie celu. Zaskoczona taką szybkością i zmiennością zdania oraz działania dziewczyną, postanowiłam iż lepiej się nie odzywać, tylko po prostu zrobić swoje i cichutko się ulotnić. Z resztą po wcześniejszej reakcji chłopaka na moją prośbę o pomoc, wnioskowałam iż nie chce on ze mną się znowu użerać w postaci lepszego zapoznania się… Nie mówiąc o tym iż miał już swoja towarzyszkę, tak więc wolałam im obojgu nie przeszkadzać. Tak więc kiedy nie patrzyli, ulotniłam się cicho z kuchni z talerzem kanapek do swojego pokoju.
**
- Czemu nie odbierasz babciu? - zaczęłam do siebie cicho mówić, gdy po raz kolejny nie mogła się do niej dodzwonić. Dzwoniłam już ósmy raz! I wciąż w słuchawce nikt mi nie odpowiadał… Miałam coraz to gorsze przeczucia, przez co nie potrafiłam już wysiedzieć w miejscu. Byłam już pewna iż coś się musiało stać, gdyż takie zachowanie do mojej babci nie było po prostu podobne! No mógł jeszcze jej się zepsuć telefon, ale szczerze w to wątpiłam, gdyż jakiś czas temu babcia specjalnie jechała wraz z dziadkiem do miasta by kupić nowy telefon, gdyż po prostu stary się zepsuł. Do dziadka nawet nie miałam jak zadzwonić, gdyż on nigdy nie nosił przy sobie swojego telefonu komórkowego, bo zawsze jak on sam mawiał, jemu to jest do życia nie potrzebne. Więc zawsze zostawiał go w domu i nie było możliwości by się z nim normalnie skontaktować. Było to bardzo kłopotliwe, ale cóż jak widać starsi ludzie tak po prostu mieli… Czując frustrację, postanowiłam wybrać numer do najbliższych sąsiadów moich dziadków, czyli państwa Roberts. Byli to też starsi ludzie, ale najbardziej się przyjaźnili z moimi dziadkami i w razie potrzeby zawsze można było liczyć na ich wsparcie bez żądania niczego w zamian. Tak jak się spodziewałam, zaraz po trzech sygnałach nastąpiło połączenie.
- Halo? - usłyszałam kobiecy głos.
- Dzień dobry Pani Roberts, tu Arlena Moss, wnuczka państwa sąsiadów – przedstawiłam się lepiej by mogła wiedzieć kim jestem. Oszustów było pełno, tak więc starsza pani bywała bardzo ostrożna co do swoich rozmówców.
- A dzień dobry kochana! - usłyszałam w słuchawce, więc kobieta musiała mnie rozpoznać, gdyż ostatnio była u nas na cieśnie i herbacie przed moim wyjazdem – Coś się stało? - spytała zaraz widząc na swoim zegarze późną porę.
- Cóż… nie jestem do końca pewna pani Roberts… Chodzi o moją babcię, nie mogę się z nią skontaktować, a dzwoniłam już naprawdę wiele razy i wciąż nie mam z babcią żadnego kontaktu, a dziadek jest w podróży, gdyż zawiózł mnie do pewnej akademii jeździeckiej, a babcia została sama w domu – wyjaśniłam jej na szybko – To do niej nie podobne żeby tyle czasu nie odbierała telefonu, boję się że może jest chora, albo coś złego się stało. Czy mogłaby Pani sprawdzić czy u niej wszystko dobrze? Może za bardzo się martwię, bo może telefon się zepsuł ale sygnał połączenia jest, no nie wiem już sama – mówiłam chaotycznie.
- Spokojnie kochana, spokojnie! - uspokoiła mnie wchodząc mi w słowa – Ile razy dzwoniłaś kochana? - spytała po chwili gdy się nieco uspokoiłam.
- No dzwoniłam już dziewięć razy w różnych odstępach czasowych, ale nadal nie mogę złapać z babcią kontaktu – wyjaśniłam.
- To faktycznie dziwne, to do Tatiany nie podobne… Posłuchaj no kochana! Zaraz tam do niej podjedziemy i wszystko sprawdzimy, dam Ci znać gdy już będzie wszystko wiadomo dobrze? Póki co się nie denerwuj… - mówiła spokojnie, próbując uspokoić moje już prawie zszargane ze zmartwienia nerwy.
- Dobrze, będę czekać na telefon, dziękuję bardzo Pani Roberts – podziękowałam kobiecie.
- Nie ma za co, to do usłyszenia kochaniutka! - usłyszałam jeszcze, po czym nastąpiło koniec połączenia, przez rozłączenie się starszej kobiety po drugiej stronie słuchawki. Poczułam się znowu samotna pośród tej przejmującej wokoło mnie ciszy. Powoli rękami mi opadła na udo, mocno wciąż trzymając w dłoni telefon, a wzrok wodził po całym pokoju jakby miało mi to coś pomóc. Miałam w duszy nadzieję że nic poważnego się nie stało, lecz wciąż czułam ten straszny niepokój w sobie. Nie wiem nawet ile czekałam na telefon, ale gdy w końcu zadzwonił, to prawie wypadł mi telefon z ręki! Szybko się pozbierawszy, szybko przeciągnęłam zieloną słuchawkę w bok, dzięki czemu nastąpiło połączenie z rozmówcą po drugiej stronie.
- Halo? - spytałam szybko, denerwując się w środku cała.
- To ja kochana… Byliśmy u Twojej babci – mówiła urwanie i dziwnym głosem, co mi się nie podobało.
- Wszystko z nią w porządku? Co się stało? - pytałam w stresie, chcąc szybkiej odpowiedzi.
- Nie za dobrze kochana… Twoją babcię zabrało pogotowie, miała prawdopodobnie udar – usłyszałam, przez co zamarłam całkowicie. UDAR?! Jak to udar?!!! Babcia była zawsze w świetnej kondycji fizycznej jak na swój wiek! Jak to się mogło stać? - myślała nerwowo, nie mogąc pozbierać myśli w całość. Dodatkowo przerażał ją fakt iż jej babcia leżała pewnie tak nie wiadomo gdzie tyle czasu sama, nie mogąc otrzymać od nikogo wsparcia! Poczuła momentalnie jak robi jej się niedobrze, a serce wali jak oszalałe.
- Twoja mama już o wszystkim wie skarbie! Będzie dobrze zobaczysz! Twoja babcia jest bardzo silną kobietą! - próbowała podnieść mnie na uchu, słysząc iż się w ogóle nie odzywam, mimo iż połączenie ciągle trwało. Zaraz też zaczęłam myśleć o dziadku, który o niczym zupełnie nie wiedział i jechał tak niczego nie świadom do domu, myśląc iż babcia będzie na niego czekać jak zawsze w domu cała i zdrowa!
- Nie martw się, powiemy Twojemu dziadkowi co się stało, gdy przyjedzie – powiedziała jeszcze, odgadując moje myśli momentalnie.
- Dobrze… Dziękuję Pani Roberts – odezwałam się w końcu drżącym lekko głosem, gdyż zbierało mi się na łzy.
- Będzie dobrze kochana zobaczysz! Zajmiemy się wszystkim tutaj, a teraz jedyne co możesz zrobić dla swojej babci, to trzymać za nią kciuki i nadal pilnie się uczyć! Ona by tego chciała… - powiedziała, co sprawiło iż nieco poczułam się lepiej. Miała rację, była przyjaciółką mojej babci, więc znała ją doskonale i wiedziała że zawsze trzymała mocno za mnie kciuki. To sprawiło ze nieco się pozbierałam w sobie. Nie chciałam zawieźć babci, mimo iż w głowie nadal kotłowało mi się od czarnych myśli.
- Dobrze. Jeszcze raz dziękuję za wszystko pani Roberts – podziękowałam jej, wpatrując się otumanionym wzrokiem w swoją pościel.
- Nie ma za co kochana… Trzymaj się! - odparła kobieta, po czym się rozłączyła.
**
Nie mogąc dłużej wysiedzieć w miejscu, postanowiłam się przejść po akademii i nieco pozwiedzać. Nadal było mi smutno z tego czego się dowiedziałam, a w dodatku przez nagłe zachorowanie babci o wigilii nie było nawet mowy. Nie chodziło mi tu o prezenty, lecz o spędzenia wspólnie czasu z rodziną. Uwielbiałam piec z babcią ciasta i przeróżne inne potrawy, pomagając jej w kuchni. To był magiczny czas… Niestety na te myśl zrobiło mi się jeszcze gorzej i nie pomagały tu nawet kolorowe światełka, które wisiały niemalże wszędzie na korytarzach. Oczy bolały mnie już od płaczu, który dość długo trzymał mnie gdy jeszcze wcześniej przebywałam w swoim pokoju. Teraz nie miałam już siły na płacz, a jedynie chciałam odwrócić swoje myśli od ciągłego zamartwiania się o starszą kobietę, która była mi tak bliska sercu. W pewnym momencie tak się zamyśliłam, że nie zauważyłam osoby która szła prosto na mnie i tak oto się zderzyliśmy tak, że wylądowałam tyłkiem na podłodze, która skutecznie i szybko mnie ocuciła. Potrząsając lekko głową na lepsze ocucenie, podniosłam zaraz lekko głowę i jak się okazało, był to znowu ten sam chłopak, którego widziałam wtedy w stajni i w kuchni!
- Przepraszam – cofnął się – Nic Ci się nie stało? - spytał zmartwiony, podczas gdy ja podniosłam się jakoś z podłogi. Cóż… plus był taki iż wylądowałam tyłkiem na dywanie, więc za bardzo nie odczuwałam tak owego upadku na cztery litery.
- Nie nic… Ja też powinnam przeprosić, zamyśliłam się – odparłam spokojnie, nie chcąc żadnego konfliktu.

1820 słów :-)
Jest smutna ;c

12.21.2019

Od Arleny do Sebastiana

- Kochanie pośpiesz się! Dziadek już czeka! - usłyszała krzyk swojej babci, która wołała ją z dołu schodów.
- Już idę babciu! Musiałam jeszcze pójść po jedną rzecz – mówiąc to szybko wyszłam ze swojego pokoju, w którym przyszło mi dość długo mieszkać u swoich dziadków. Moja matka nigdy nie miała dla mnie czasu, tak więc dość dobrze mieszkało mi się na wsi z dziadkami, gdzie stale miałam ich uwagę, a przy tym zobaczyłam inny świat. Więcej natury, więcej przyrody, a nie jedynie asfaltowe ulice, kamienne bruki i głośny ryk miasta do którego byłam aż tak bardzo przyzwyczajona. Z początku było mi dziwnie będąc z dala od gwarnego i wiecznie zabieganego życia, lecz po tygodniu się przyzwyczaiłam i tak oto przekonałam się iż życie na wsi jest znacznie lepsze niż w mieście. Uwielbiałam swoje szalone przejażdżki daleko w teren na Eveningu! Aż do tej pory ciężko mi było uwierzyć, że moi dziadkowie namówili moją wiecznie sceptycznie do wszystkiego nastawioną matkę, do tego by kupiła mi konia!
Miałam już swojego siwka od trzech miesięcy, ale bardzo dobrze się z nim dogadywałam. Uwielbiałam swojego czterokopytnego towarzysza, który choć trochę wypełniał mi pustkę przez nieobecność wiecznie zabieganej matki i niestety całkowity brak ojca w moim życiu. Do tej pory nikt mi nie chciał zdradzić z kim chodziła moja matka gdy zaszła w ciążę… Bolało mnie to, bo przecież miałam prawo znać swojego ojca, niezależnie jaki by on nie był! Nawet jeśli byłby paskudnym człowiekiem, to chciałam to wiedzieć by uspokoić swoje pragnienie poznania go. Miałam jednak smutne przeczucie, że do końca życia ta prawda będzie przede mną zatajana. Być może i dla mojego dobra, ale sama już nie wiedziałam co o tym wszystkim mam myśleć. Z zamyśleń wyrwał mnie zniecierpliwiony już głos mojej babci, która zmieniła już sposób przywołania mnie na dół.
- Arleno Moss! W tej chwili na dół, młoda damo! Ileż można czekać? Twój dziadek już zrzędzi – mówiąc to szybo oprzytomniałam i zbiegłam po schodach czym prędzej na dół, nie chcąc już denerwować starszej kobiety.
- Już jestem przepraszam… Chciałam jeszcze wziąć książkę na drogę – mówiąc to pokazałam jej ową książkę trzymaną w ręce, na co kobieta jedynie pokręciła głową.
- Dobrze już dobrze kochanie, ale śpiesz się bo Twój dziadek ma swoje lata, a przed wami kilka godzin podróży skarbie – mówiąc to wręczyła mi jeszcze reklamówkę pełną kanapek jak dla wojska.
- Babciuuuu… Kto tyle tych kanapek przeje? - spytałam głęboko zszokowana ilością prowiantu na drogę.
- Lepiej za dużo niż za mało skarbie, a teraz idź idź już i nie zapomnijcie dzwonić do mnie z drogi bym się o Was nie martwiła! - mówiąc to mocno mnie uściskała i pocałowała w czoło jak miała w zwyczaju.
- Dobrze, pa babciu! - pożegnałam się po czym czym prędzej wybiegłam z domu, prosto do samochodu dziadka czyli srebrnego pickupa hiluxa z napędem na cztery koła.
Tutaj taki wóz był podstawą by nie zakopać się w zaspach czy też mocno zasypanych przez śnieg drogach. Tutaj nie wszędzie docierały pługi, zwłaszcza do tych siedlisk mieszkalnych gdzie jechało się bardzo długo polnymi dróżkami. Dlatego też nie raz trzeba było odśnieżać samemu drogę, co było nie lada wyzwaniem, ale moim dziadkom to nigdy nie przeszkadzało, zwłaszcza iż mieli bardzo miłych sąsiadów, którzy w razie czego sami proponowali odśnieżenie im drogi swoim traktorem rolniczym o dużej mocy.
- Jesteś wreszcie – usłyszała swojego dziadka, gdy się już zapinała w pas bezpieczeństwa na miejscu pasażera z przodu.
- Przepraszam dziadku, ale nie mogłam znaleźć książki – odparłam ze skruchą.
- Gdybyś kładła wszystko na swoim miejscu, to byś nie miała takich problemów ze znajdowaniem rzeczy kochanie – mówiąc to odpalił silnik samochodu, po czym spokojnie ruszył, a ja jeszcze pomachałam na pożegnanie babci, która odmachała mi szybko, a później gdy auto się obróciło, spojrzałam ponownie na starszego mężczyznę.
- Wiem wiem… - westchnęłam lekko po czym skierowałam znowu swój wzrok na pola, przez które teraz jechaliśmy. Koń był już dawno załadowany do przyczepy, wraz z jego wszystkimi rzeczami, więc wystarczyło przejechać parę kilometrów by wjechać na drogę szybkiego ruchu, a następnie na autostradę.
- Dziadku? - zaczęłam niepewnie.
- Tak? - odparł pytaniem na pytanie spokojnie, będąc uważnym na drodze.
- Dlaczego nie chcecie mi powiedzieć kim był mój ojciec? - spytałam, przez co mina mu wyraźnie zrzedła.
- Nie drąż tego tematu Arleno, nie ma o czym tu rozmawiać – odparł jedynie, lecz ja się nie poddawałam.
- Ale dziadku… Mam już przecież te dziewiętnaście lat i chcę poznać chociaż część prawdy, bo inaczej nigdy nie zaznam spokoju – starałam się jakoś zagrać mu na uczuciach, gdyż było to dla mnie bardzo ważne – Wiesz kto to jest przecież… Mama mi nigdy tego nie powie przecież.
- Dziecko drogie, to już zamknięty rozdział, a Ty dalej chcesz otwierać stare rany? - spytał na chwilę spojrzawszy na nią kątem oka.
- To nie moje rany… - mruknęłam cicho pod nosem – Zasługuję na prawdę, to nie moja wina jeśli matce coś nie wyszło, nie tępcie mnie za to że chcę znać swojego ojca – burknęłam już wiedząc iż nic mi nie powie.
- Arleno nie możesz go poznać, bo zrujnujesz mu życie. Nie można od tak otwierać zamkniętych drzwi i przez nie wchodzić jakby nigdy nic się nie stało. Każdy czyn ciągnie za sobą pewne konsekwencje i Ty musisz to wiedzieć – odparł poważnie, zmieniając w tym czasie pas z lewego na prawy.
- Babcia mówi to samo! - powiedziałam oburzona, krzyżując ręce na klatce piersiowej i odwracając wzrok na prawo, patrząc przez szybę, gdzie mogłam zobaczyć różne zabudowania w oddali, które mijaliśmy z dużą szybkością.
- Taka prawda kochanie, nie masz naprawdę o co się złościć. Przecież wiesz że to wszystko jest dla Twojego dobra – próbował mnie przekonać.
- Ja tego nie odpuszczę. Dlaczego ja nie mogę mieć normalnej rodziny? Matka fiśnięta bo ciągle obchodzi ją tylko i wyłącznie praca, a ojca nie mam, bo tak jest lepiej według Was i do tego całe życie wszystko przede mną ukrywacie. Wiecie jak ja się czuje postawiona w takiej sytuacji? - mówiłam już zdenerwowana szybko – A zresztą nie było tematu… Po śmierci się nie dowiem niczego nawet – mówiąc to zakończyłam rozmowę, krzyżując ręce na klatce piersiowej i na nic już nie miałam ochoty. Byłam zła że też nie chciał mi powiedzieć, a byłam pewna że chociaż on się nade mną zlituje. Wiedziałam że jeśli nie dowiem się tego od dziadków, to od matki już tym bardziej! Ona nienawidziła wracać do tego tematu i tym bardziej urywała wtedy ze mną kontakty. W zasadzie to czułam się coraz bardzie tak, jakby była dla mnie zupełnie obcą osobą… Oddalała się ode mnie i dzwoniła raz na parę miesięcy, jeśli akurat sobie o mnie przypomni. Ja wiedziałam że nie powinnam narzekać, bo przynajmniej mogłam jeździć konno, miałam jakieś tak środki na normalne życie, ale co z tego z drugiej strony skoro prawie w ogóle nie miałam żadnej rodziny? Takiej normalnej związanej z matką i ojcem, którzy wiecznie zrzędzą na swoje dzieci razem, które nie chcą się uczyć itp.
Obserwując tak otoczenie, które mijaliśmy samochodem, zobaczyłam nagle że skręcamy w stronę stacji benzynowej, a wiedziałam iż mamy pełny bak, więc stwierdziłam iż pewnie dziadek musi zapalić papierosa na uspokojenie, gdyż zawsze tak robił. Uzależnienie robiło swoje, ale ani myślał to rzucić, o co nie raz, nie dwa były o to kłótnie w domu urządzane przez moją babcię. Dziadek był jednak nieugięty. Widząc iż zaparkował na miejscu postoju, dla pozostałych aut, zaciągnął ręczny, przełączył auto na luz, po czym odpinając pas bezpieczeństwa wyszedł i skierował się do stacji benzynowej. Wzdychając na to lekko, przez dobre kilka minut słuchałam rechotu silnika diesla samochodu, by w końcu po tym czasie zobaczyć swojego dziadka z paczką papierosów w kieszeni i dwoma jakimiś gorącymi napojami w kubkach, co mnie zainteresowało jakiż to mój dziadunio miał plan, projekt i pomysł, jak to mówiła moja babcia gdy już dziadek się za coś brał do pracy. Otwierając mu drzwi, by mógł wejść do środka, wręczył mi jeden z gorących napojów do ręki, a swój kubek odłożył na specjalne miejsce w aucie. Patrząc na niego pytająco, zapiął ponownie swój pas, a następnie oparł swoje ręce na kierownicy samochodu i lekko westchnął.
- Posłuchaj uważnie to co teraz Ci powiem… Dowiesz się tylko pewnej części, ale nie możesz o tym powiedzieć ani babci, ani swojej mamie dobrze? - spytał wlepiając we mnie to swoje poważne spojrzenie, które nigdy mi się nie podobało.
- Dobrze – odparłam niemalże natychmiastowo, zupełnie ignorując iż gorący, plastikowy kubek lekko parzy moje dłonie.
- Pewnego dnia Twoja matka poszła do koleżanki na sylwestra, na imprezę by uczcić nadejście nowego roku. Zgromadziło się tam dość dużo znajomych i jak pewnie wiesz i nie tylko samych kobiet… - urwał na chwilę, uważnie na mnie patrząc, a ja skinęłam lekko głową, na znak iż ciągle go słucham – Zabawa rozwinęła się na całego, wszyscy wypili o wiele za dużo, przez co stracili racjonalne myślenie i nie wiedzieli za bardzo co robią – mówił dalej, a ja poczułam że mimowolnie zaciskam nieco bardziej ręce na kubku gorącego napoju, domyślając się powoli tego, do czego dziadek zmierzał z opowieścią – Twoja matka poszła z kimś do łóżka, z kim nie powinna… Z kimś kto miał już kogoś na oku, a w zasadzie jej przyjaciółkę, ale się stało. Po pewnym czasie dowiedziała się, że jest w ciąży i chciała o tym wszystkim powiedzieć, lecz dowiedziała się iż owy mężczyzna oświadczył się jej najlepszej przyjaciółce, więc się wycofała… Nie chciała rujnować im życia, dlatego też postanowiła z tym milczeć i po prostu wyjechała bez słowa z tamtej miejscowości. Zerwała kontakty z tamtymi osobami, wszystko. Nigdy nikt się niczego nie dowiedział, a my pomogliśmy twej matce Cię wychować. Tak to się skończyło. On ma własną rodzinę, a Ty masz nas… Dlatego proszę Cię nie drąż już więcej tematu. Twoja matka jest jaka jest, ale zawsze chciała dla Ciebie dobrze – mówiąc to pogłaskał mnie po głowie jak małe dziecko.
- Mhym… odzywając się raz na parę miesięcy, wzorowa matka – mruknęłam ironicznie, wlepiając spojrzenie w parujący kubek, z którego dochodził zapach gorącej czekolady.
- Twoja mama ciężko pracuje i ma swoje wady, ale mimo wszystko Cię bardzo kocha – mówiąc to wyjął z kieszeni tabliczkę czekolady o smaku oreo, którą zawsze uwielbiałam i mi ją wręczył – To na poprawę humoru. Nie smuć się już! Czeka Cię wiele fajnych przygód w nowej szkole – mówiąc to ruszył spokojnie z miejsca i wjechał ponownie na autostradę.
**
Droga do akademii dłużyła się niesamowicie! Bardzo chciałam już wszystko zobaczyć, a przede wszystkim miałam nadzieję na to iż spotkam jakiś fajnych ludzi z którymi się zaprzyjaźnię. Wiedziałam oczywiście że równie dobrze może być tam bardzo zacięta rywalizacja, ale z drugiej zaś strony starałam się myśleć pozytywnie. Widząc z oddali tabliczkę wskazującą drogę do akademii, w której miałam już za chwilę zamieszkać, sprawiła że serce zabiło mi szybciej z napływu różnych emocji. Strach pomieszany z ekscytacją. Jadąc już nieco polną drogą, usłyszałam jak Evening kopie lekko kopytem w podłogę, także nie mogąc się doczekać przyjazdu i rozprostowania wreszcie swoich nóg. Nie lubił za bardzo długich przewozów w przyczepie, lecz zawsze jakoś udawało mi się go przekabacić kosteczkami cukru, dzięki którym mi jakoś wybaczał te tortury stania w przyczepie.
- No to jesteśmy na miejscu – oznajmił dziadek, gdy wjechaliśmy już na normalną kostkę, przejeżdżając przez ogromną i piękne zdobioną bramę akademii. Dziadek zatoczył krąg po specjalnym placu, a następnie zatrzymał się tuż przy jednej ze stajni. Szybko odpięłam pas i wyszłam na zewnątrz, czując chłodnawe powietrze, które uderzyło we mnie gwałtownie po wyjściu z rozgrzanego dotąd auta. Szybko zatem ubrałam na siebie ciepłą kurtkę, a następnie podchodząc spokojnie do przyczepy, zauważyłam iż w naszą stronę idzie jakaś kobieta, uśmiechnięta od ucha do ucha.
- Dzień dobry! Witam w akademii jeździeckiej IHA – przywitała się z nami, po kolei lekko podając swoją prawą dłoń – Jak minęła podróż? - spytała z grzeczności.
- Dziękujemy, bardzo dobrze – odezwał się mój dziadek, podczas gdy ja kątem oka zauważyłam lekkie zbiegowisko uczniów łypiących ciekawsko oczami.
- Cieszę się – uśmiechnęła się szczerze – Niech państwo wyprowadzą teraz konia, nim przejdziemy do formalności, zaprowadzę pod przypisany boks, a później udamy się wspólnie do sekretariatu – dodała, na co skinęłam lekko głową.
- Dobrze – odparłam jeszcze z grzeczności, podczas gdy dziadek zabrał się za otwieranie przyczepy, a ja mogłam usłyszeć za swoimi plecami „ciekawe jakiej maści będzie”. Wydało mi się to dziwne, lecz może ktoś o coś się z kimś założył? Tego nie widziałam, w każdym razie nieco mnie takie obserwowanie speszyło, lecz nie dałam po sobie tego poznać. Kiedy dziadek otworzył przyczepę, ja weszłam do środka, a po chwili wyprowadziłam ostrożnie z przyczepy swojego pięknego siwka białego niczym śnieg, który był opatulony na czas podróży, aby nic sobie nie zrobił, co też było standardem podczas przewozu koni w przyczepach na długie odległości.
- Piękny koń – oznajmiła kobieta – Rzadko tutaj widuje się czysto białe konie – dodała lekko się uśmiechając, po czym ruszyłam za nią wraz z Evening’iem, który ciekawsko obracał uszami niczym antenami. Idąc środkiem stajni, mogłam zobaczyć różne konie, o różnych typach umaszczenia, lecz tak jak mówiła wcześniej kobieta, nie było tutaj czystko białych koni. A przynajmniej nie w tej stajni. Niektóre konie zaciekawione wydłużały szyje, inne zaś kuliły po sobie uszy i prychały groźnie. Było to bardzo urozmaicone środowisko koniowatych.
- To ten boks – mówiąc to, kobieta otworzyła drzwiczki boksu, bym mogła wprowadzić do nowego domu swojego wierzchowca. Boksy były naprawdę duże i przestronne, a czysta ściółka świadczyła o profesjonalnym podejściu akademii o zdrowie i komfort czterokopytnych. Szybko zdjęłam z niego te wszystkie rzeczy, a w tym czasie dziadek przeniósł rzeczy wałacha do siodlarni, gdzie również wszystko pokazała mu kobieta, dzięki czemu miałam czas by zająć się swoim koniskiem, które już domagało się ode mnie pieszczot oraz nagrody, którą zaraz dostał.
- Masz masz łakomczuchu – mówiąc to wyszłam z boksu, zamykając drzwiczki na metalową zasuwkę, a następnie wypełniłam wszystkie formalności w sekretariacie, rozpakowałam swoje rzeczy w nowym pokoju i tak oto przyszedł czas na pożegnanie się z moim dziadkiem. Odprowadziłam go zatem do auta, gdzie niestety czas był się pożegnać, co też było dla mnie trudne.
- Czas się zbierać. Będę robił częste przystanki, a w razie czego wezmę sobie jakiś pokój w moteliku by wypocząć – mówiąc to mocno nie przytulił – Uważaj na siebie i pamiętaj, dzwoń zawsze jeśli coś będzie się działo! Bądź grzeczna i pamiętaj dasz sobie ze wszystkim radę – dodał, po czym mnie jeszcze poczochrał i wsiadł do auta.
- Oj dziadku, ja zawsze jestem grzeczna – mówiąc to uśmiechnął się lekko pod siwym wąsem.
- Wiem wiem skarbie. Nie siedź do późna i nie zapomnij zadzwonić do babci, ona się martwi – dodał jeszcze, po czym zamknął drzwi i powoli ruszył, trąbiąc jeszcze przy tym dwa razy na pożegnanie i tak oto po chwili zniknął za braną akademii. Poczułam momentalnie w sercu żal i smutek iż odjechał, lecz wiedziałam że się przyzwyczaję. Nie był to mój pierwszy raz, kiedy zostawałam na tak długo sama. Byłam już poniekąd przyzwyczajona przez życie wcześniejsze w Nowym Jorku, gdzie wiecznie byłam sama, a opiekunka którą wynajmowała matka, zazwyczaj siedział trzy, która cztery godziny i wychodziła, chcąc świętego spokoju. Nie chcąc za bardzo wracać od razu do swojego pokoju, postanowiłam sprawdzić jak się miewa moje konisko, zatem ruszyłam do stajni, gdzie po paru chwilach byłam już przy swoim konisku, które aktualnie piło wodę z poidła.
- Co tam mały? Fajnie tu nie? - odezwałam się do niego, na co konisko pokiwało śmiesznie łbem i pokazało zęby w swoim uśmiechu, a następnie do mnie podszedł i przytulił swój muskularny łeb. Spokojnie zaczęłam go głaskać, sama się przy tym uspokajając. Stałam tak z dobre piętnaście minut, kiedy usłyszałam jak ktoś idzie ze swoim koniem przez stajnię. Spojrzałam zatem w swoją lewą stronę, gdzie ujrzałam jakiegoś chłopaka, który prowadził swojego konia prawdopodobnie z wybiegu, albo z myjki dla koni po przebytej przejażdżce. Los chciał iż koń chłopaka urzędował naprzeciwko boksu mojego konia. Widząc jak chłopak wchodzi do boksu ze swoim koniem, stwierdziłam że może lepiej mu nie przeszkadzać, gdyż jego mina mówiła raczej o tym iż nie chce z nikim rozmawiać, a tym bardziej z nową uczennicą akademii, która zapewne była by teraz dla niego utrapieniem. Chciałam zatem skierować już swoje kroki ku wyjściu ze stajni, lecz zauważyłam iż chłopakowi wypadły niebieskie słuchawki na środku korytarza, dlatego więc niepewnie do nich podeszłam i je podniosłam. Następnie podeszłam do jego boksu i przewiesiłam słuchawki przez drzwiczki boksu jego konia.
- Wypadły Ci słuchawki… - mówiąc to przewiesiłam niebieskie słuchawki, które dobrze trzymały się na drewnianych drzwiczkach – Em… na razie – dodałam szybko, po czym wycofałam się i ruszyłam w stronę wyjścia. Nie chciałam psuć mu dodatkowo dnia. Wiedziałam że nikt nigdy nie chce się użerać z nowymi, zwłaszcza jak ma się zły dzień. Wolałam na początku swojego pobytu nikogo nie drażnić. Wolałam być ze wszystkimi na pokojowych relacjach. Kiedy już chciałam złapać za przesuwane drzwiczki, przystanęłam na chwilę, a wtedy usłyszałam głos chłopaka za moimi plecami. 

2741 słów :-)

Naucz się patrzeć, bo nie zdajesz sobie sprawy z tego ile piękna jest wokoło Ciebie

Imię i nazwisko: Arlena Moss
Wiek: 19 l.
Płeć: kobieta
Ranga: Intermédiairem
Grupa: II 
Imię konia: Evening Star
Praca: W weekendy i wolne dni tygodnia pracuje w małej kawiarni.
Miejsce zamieszkania: Wynajmuje niewielkie mieszkanie nieopodal akademii.
Charakter: Arlena jest osobą bardzo spokojną oraz ceniącą sobie ciszę, podobnie jak jej dziadek. Jej ulubionymi zajęciami po za szkołą czy też gwarnym miastem jest przebywanie na łonie przyrody. Można powiedzieć iż jest wolnym duchem, który dostrzega nieco więcej od innych ludzi. Dla niej każdy dzień jest czymś nowym i pięknym. Bo w końcu zdawałeś sobie sprawę że każdego dnia układ chmur na niebie jest inny? Pewnie nawet nie zwracałeś na to uwagi, podczas gdy dla niej jest to fascynujące iż natura jest aż tak bardzo zmienna i nieokiełznana. Lubi ujmować różne sceny na zdjęciach, a jej matka zawsze żartuje sobie że ma takiego samego bzika na punkcie fotografii, jak i koni. Pomijając jej dość nietypowy światopogląd na wszystko, Arlena jest także bardzo dobrym słuchaczem. Nie jest osobą wywyższającą się czy też przechwalającą, aczkolwiek zna swoje umiejętności i wie z czego jest dobra, a z czego nie. Jest wierną przyjaciółką, choć nie raz przejechała się na ludziach, którzy za plecami wbijali jej szpilę w plecy. Mimo wszystko stara się nie zrażać do ludzi, choć w zasadzie by komuś zaufać i odezwać się na więcej niż parę słów trzeba poczekać. Stara się nie oceniać ludzi, aczkolwiek różnie jej to wychodzi, gdyż tak jak każdy człowiek ma różne dni. Te lepsze i te gorsze. Idąc dalej, można powiedzieć iż jest to dziewczyna bardzo odważna, jak na tak z zewnątrz delikatną budowę ciała, która mogła by świadczyć o czymś innym. Bardzo lubi zarówno psy jak i koty, natomiast nie przepada za chomikami, które nie raz udziobały ją w palec do krwi, tak więc woli unikać tych małych "niebezpiecznych" kulek.  
Aparycja: Wysoka o szczupłej budowie ciała dziewczyna. Ma brązowe oczy i mały nos, oraz smukłe usta, które idealnie pasują do jej delikatnych rysów twarzy. Włosy natomiast są długie, sięgające nieco poniżej ramion. 
Historia: Urodziła się w Nowym Jorku i też tam się przez większość czasu wychowywała. Czasem jeździła do dziadków, którzy mieszkają w stanie Montana blisko Kanady, gdzie też dziewczyna zaraziła się tamtejszym spokojnym klimatem oraz widokami. Jej matka zazwyczaj wiecznie zapracowana i przebywająca mało czasu w domu nigdy nie poświęcała jej tyle uwagi ile potrzebowała. Uważała zawsze bowiem iż pieniądze zrekompensują jej brak ojca, o którym tak zawsze marzyła. Matka wychowywała ją samotnie od chwili jej narodzin, a i już wcześniej całą ciąże przechodziła bez żadnego partnera. Arlena czując się zaniedbana przez matę, często dzwoniła do dziadków, chcąc by chociaż oni poświęcili jej chwilę uwagi, co też tak się stało. Dziadkowie martwili się iż dziewczyna jest wiecznie sama, a jej matce nie dało się przemówić do rozumu by mniej pracowała, dlatego też w końcu jej babcia wpadła na pomysł by zamieszkała na jakiś czas u nich, na co jej matka dość nie chętnie się zgodziła. Mimo wszystko wyszło o jedynie jej na dobre, a co więcej, zaczęła od czasu do czasu jeździć konno u znajomych jej dziadków. Oczywiście dziewczyna wcześniej już interesowała się końmi, aczkolwiek dopiero na wsi miała okazję je zobaczyć czy dotknąć. To sprawiło iż zmieniła zdanie o swoim dalszym życiu. Ubłagała jakoś matkę by pozwoliła jej wstąpić do jednej z takich szkół, co nie było łatwe, zważywszy iż jej matka panicznie bała się koni. Później jakoś to tak szybko się potoczyło iż zyskała własnego ukochanego wierzchowca z którym bardzo się związała i trafiła do tej akademii.
Rodzina:
Ravena Moss - samotna matka, pracuje jako redaktorka, wiecznie zapracowana,
Wanessa Rivendes - ciotka, ma swój własny sklepik z ciuchami,
Fictor Rivendes - wujek, strażak, pracoholik,
Tatiana Moss - babcia od strony matki, emerytowana kobieta, aczkolwiek pełna energii! Uwielbia wszystkich karmić, zwłaszcza swoimi wypiekami,
Teodor Moss - dziadek od strony matki, emerytowany staruszek, uwielbia ciszę i spokój. 
Orientacja seksualna: heteroseksualna
Partner: brak
Pupil: brak
Inne:
- Gra na gitarze.
- Kiedyś chciała być piosenkarką.
- Lubi pisać wiersze.
- Lubi czytać książki kryminalne i romantyczne.
- Wychowuje ją tylko matka.
- Chciałaby kiedyś poznać swojego biologicznego ojca.
- Uwielbia fotografować naturę.
- Chciałaby kiedyś zobaczyć Szwajcarię.
- Lubi jeść pastę z awokado z pomidorami.
- Lubi kolor niebieski, czerwony i żółty, choć ciemne odcienie granatowego też.
- Nie lubi teatru, dla niej to głupota.
- Uwielbia serial Chicago Fire oraz Flashpoint.
- U dziadków ma suczkę rasy owczarek szkocki collie długowłosy o imieniu Hexa.
- Jej dziadkowie mieszkają w stanie Montana, blisko Kanady, gdzie mają gospodarstwo hodowlane.
Właściciel: pusia9