Z nudów posprzątałam także ponownie swój pokój w którym przyszło mi mieszkać, a później stanęłam na środku pokoju, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Szczerze musiałam powiedzieć iż odzwyczaiłam się już od bycia ciągle samej, bo w Nowym Jorku zazwyczaj byłam ciągle sama, chyba że czasem przyszła opiekunka albo odwiedzały mnie koleżanki ze szkoły. Z pewnością stałabym tak dalej, gdyby nie to iż ktoś do mnie dzwonił, a mój telefon komórkowy czyli niebieski samsung a40 wibrował przy tym mocno na łóżku. Wyrwana z zamyślenia, żwawym krokiem podeszłam do łóżka, a następnie podnosząc telefon spojrzałam na dzwoniący numer i od razu się sama do siebie uśmiechnęłam. Dzwoniła moja przyjaciółka z którą trzymałam się już od przedszkola! Jej rodzice byli bardzo bogaci i zawsze wakacje spędzała na Karaibach czy innych krajach, a jej ojciec był w swoją córkę zapatrzony jak w obrazek. Debby była osobą bardzo odważną i szybko zjednującą sobie ludzi, przy czym była zawsze szczera i zawsze można było liczyć też na jej wsparcie jeśli coś złego się działo. Miała prawdę mówiąc otwarte serce dla wszystkich, przy czym miała też w sobie odrobinę szaleństwa.
- No heja Deb! - przywitałam się z radością z przyjaciółką, siadając na swoim łóżku.
- Hejjjjo! - usłyszałam jej śmiech cichy – Co tam robisz Aro? - spytała, a ja mogłam usłyszeć iż chodzi prawdopodobnie po kuchni, gdyż słyszałam odgłos czajnika elektrycznego gotującego wodę.
- Szczerze mówiąc to nudzę się jak mops – przyznałam.
- Oj… A czemuż to? Wyczuwam w Twoim głosie jakiś taki smutek, co się stało co? Chyba możesz powiedzieć swojej psiapsiółce – pytała, a ja po raz kolejny usłyszałam lekkie rozbawienie pomieszane ze zmartwieniem w jej głosie co nie było wcale mi obce.
- To co zwykle, czyli moja matka mająca mnie w tyłku za przeproszeniem – westchnęłam ciężko – I moja babcia jest w szpitalu – dodałam, opadając plecami na łóżko.
- Co Ty mówisz? - zdziwiła się, a ja przełączyłam na tryb głośnomówiący – Dlaczego nie dzwoniłaś głupiutka? Wiesz że nawet jeśli bym nie odebrała, to zaraz bym oddzwoniła jak bym zauważyła nieodebrane połączenie od Ciebie – dodała z prędkością światła, przez co nie mogłam przez chwilę uwierzyć iż mojej przyjaciółce nie zaplątał się język.
- Nie chciałam Ci przeszkadzać i psuć humoru… - przyznałam – I tak ciągle Ci marudzę, a zresztą byłaś z rodzicami na wakacjach – dodałam spokojnie.
- Głupiaś! - fuknęła karcąco na mnie – Zawsze masz dzwonić! To co nie będziesz jechać do dziadków na wigilię? - spytała, a ja mogłam usłyszeć w oddali iż zalewa sobie zapewne herbatę. Choć miała bogatych rodziców, to ceniła sobie niezależność, dlatego przynoszenie jej jedzenia na złotej tacy nie wchodziło nawet w grę. Zawsze wszystko wolała robić sama, co dziwiło resztę jej rodziny ale taka po prostu była.
- W tym roku będę sama w akademii, wiesz jestem w tej akademii jeździeckiej. Chciałam pojechać do dziadków, ale to kawał drogi, a nie chciałabym obciążać dziadka swoim nagłym przybyciem, bo i tak to wszystko strasznie przeżywa na pewno – wyjaśniłam – Jakoś sobie poradzę, nie raz byłam sama, zresztą sama wiesz. Lepiej mi powiedz jak Ci czas wolny minął.
- Nie będziesz sama w święta! Przyjadę do Ciebie do akademii i zrobimy imprezkę co Ty na to? - spytała rozbawiona ponownie – A na wakacjach nudno…. Paryż jest do kitu! Ile można gadać o tej miłości? Ja tam wolę jednak Hiszpanię i Szwajcarię.
- Na święta powinnaś raczej byś z rodziną Deb – westchnęłam – Paryż do kitu? Za mało w Tobie romantyzmu – stwierdziłam z lekka rozbawiona tym razem ja.
- A idź mi z tym romantyzmem! Ja chcę korzystać z życia, a nie wiązać się w związki teraz kiedy jest najlepszy i szalony okres w moim życiu! A co do bycia z rodziną, to starzy ciągle gadają o jakiejś wycieczce we dwoje, więc jeśli bym przyjechała do Ciebie, to by mogli by sobie pogruchać – powiedziała upijając łyk swojego napoju, co doskonale słyszałam.
- Żeby tylko bocian im czegoś nie przyniósł – zażartowałam – Fajnie by było gdybyś przyjechała, pooglądałybyśmy sobie seriale jakieś, mam dwa fajne.
- Ja to już im mówiłam by tylko niespodzianki po tej swojej wycieczce żadnej nie przynieśli – zaśmiała się – O tak seriale i byśmy jadły żelki i sobie po drinkowały – dodała, na co ja parsknęłam śmiechem.
- Wiedziałam że zaraz to powiesz Ty żelku! - zaśmiałam się.
- No a co? - zaśmiała się – Jak się bawić, to na całego! - dodała wchodząc po schodach.
- No no, Ty alkoholiku – zażartowałam – Lepiej mi powiedz co przygotować, póki sklepy są jeszcze czynne – dodałam wstając z łóżka.
- Na pierwszym miejscu jakieś żelki, pianki, chipsy, generalnie wszystko od czego rośnie tyłek – zaśmiała się, a ja razem z nią – Alko ja załatwię, więc o to się nie martw, a Ty kup jakieś fanty, spraity czy tam pepsi lub colę. Ja też kupię jakieś tam żarełko, może jakieś kurczaki panierowane, to później sobie w piekarniku to odgrzejemy i zjemy z keczupem i sosem czosnkowym – dodała, na co już ślinka mi ciekła.
- O czekoladzie nie zapominaj – zażartowałam.
- A no tak, dla mojej Aro musi być milka na pierwszym miejscu – zaśmiała się – Tyyy kup jeszcze awokado i pomidory, to zrobisz tą swoją zarąbistą pastę z awokado! - dodała szybko.
- Jeśli trafię na jakieś miękkie awokado to kupię, bo twarde się do tego nie nadaje – odparłam spokojnie – A Ty kup jeszcze frytki, i te gotowe placki na tortille i czerwoną fasolę jako sos. Miki dała mi zarąbisty przepis jak zrobić domową tortillę – dodałam, wspominając o naszej wspólnej przyjaciółce także ze szkoły w Nowym Jorku.
- Uuuu jak Miki coś znajdzie fajnego, to zawsze dobre rzeczy wychodzą! - odparła zadowolona – Co u tej kucharzyny? Ostatnio do mnie lala nie dzwoniła – spytała trzaskając jakimiś drzwiami.
- A dobrze, ma te całe swoje praktyki i mówi że co chwilę od tego próbowania tyłek jej rośnie – zaśmiałam się lekko – Spędza wigilię u swojej ciotki jak zawsze i ponoć dostała psa.
- Typowa Miki – odparła rozbawiona – Psa? Jakiego? Ja tam bardziej wole koty…
- Nie wiem jakieś małe gówienko… Ja za małymi psami nie przepadam, jeśli już to wolę duże psy – odparłam spokojnie jedząc kawałek czekolady, co zaraz usłyszała.
- Co tam źresz? - zażartowała przeinaczając nieco słowo.
- A coś dobregoo – zażartowałam.
- Pewnie czekoladą się opychasz – odparła rozbawiona, zgadując co właśnie robię – Co jeszcze kupić? Jakąś pizze? - spytała.
- O tak! Bez pizzy ani rusz! - odparłam szybko – Weź dużo i kilka rodzajów, akademia jest pusta to tam znajdzie się miejsce w zamrażarce, tak sądzę.
- Oki! Kuźwa oźremy się jak świnie – zażartowała znowu przeinaczając jedno słowo.
- Nie marudź! W nowym roku wszystko zrzucisz – odparłam rozbawiona.
- Tsa… Zrzucę wszystko by znowu przytyć na wigilii i w nowym roku – zaśmiała się – A Ty słyszałaś że Dog ma dziewuchę? - spytała szybko.
- Co Ty?! Dog ma dziewuchę?! - spytałam w niemałym szoku.
- Nooo! Mnie samej szczęka opadła! Wiesz on zawsze taki niedostępny i olewający, a tu proszę! - zaśmiała się.
- Kto to jest? - spytałam wielce zainteresowana nowym newsem.
- Z tego co mi mówił Kurczak, to to jest ta niunia, co chodziła do niego po te porady odnośnie matematyki – odparła, na co mimowolnie się skrzywiłam.
- Co Ty gadasz? Tamta blondi i wypełniaczami w cyckach i ustami jak glonojad? - spytałam krzywiąc się mimowolnie, przypominając sobie ową dziewuchę.
- No! No! Właśnie ona! - powiedziała, na co strzeliłam się otwartą dłonią lekko w czoło.
- Co on za mutanta sobie wybrał?! - spytałam nie dowierzając – Przecież ta dziewucha jest taka pusta! Szczerze Ci powiem że co jak co, ale Dog jest w huj przystojny i nie głupi, więc to że wybrał sobie tego glonojada to jest dla mnie szokiem!
- Ano nie tylko Ty w szoku jesteś! Kurczak jak mi to opowiadał na Skype to tez miał nie tęgą minę – odparła przyjaciółka – Dupa nie traktor, a ciągnie nie? - spytała retorycznie, na co westchnęłam.
- Ano, może w łóżku nadrabia… - westchnęłam – Szkoda że Dog taki jest, bo jest inteligentny bardzo, a to że jest zarąbiście przystojny sprawia że może mieć każdą laskę na zawołanie! Jeszcze ma skurczybyk te niebieskie oczy – dodałam przypominając sobie lepiej przyjaciela o dobrze zbudowanym ciele.
- Nooo… Gdyby był w moim typie, to bym też na niego leciała – westchnęła lekko przyjaciółka.
- Tee a co u Kurczaka? Też się ciołek nie odzywał do mnie ostatnio. Co on teraz robi? - spytałam jej spokojnie. Niejaki Raul Smith, miał ksywkę Kurczak, a zawdzięczał to swojemu rozwożeniu kurczaków po mieście. Była to jego pierwsza praca, dzięki której chciał odrobinę sobie zarobić i choć od jakiegoś czasu już nie pracował w tym, to ksywka kurczak mu pozostała.
- A on siedzi na chacie u starszych i się kuruje, bo biedak złamał nogę przez tą swoją deskorolkę – powiedziała, wyjaśniając mi sytuację przyjaciela kolejnego.
- Ano typowy kurczak… Nigdy nie był ostrożny – odparłam zjadając kolejną kostkę czekolady.
- A weź, można mu było mówić, by nie robił takich ryzykownych trików, to to nie – odparła upijając kolejny łyk swojego napoju, przy czym tym razem lekko za siorbała, na co się skrzywiłam lekko.
- Nie wiesz że nie ładnie jest siorbać? - zażartowałam.
- Jestem wśród swoich, więc wolno mi – zaśmiała się, na co pokręciłam z uśmiechem niedowieżając głową na boki jakby miała to widzieć teraz.
- A jak sobie radzisz w tej akademii? Ludzie są spoko? - spytała.
- Akademia jest naprawdę duża i ładna, a co do innych to jeszcze nie znalazłam tutaj kolegów takich, ale szkoła super i mi się tutaj podoba – wyjaśniłam jej.
- To fajnie! - odparła radośnie – Ja zamierzam jutro poćwiczyć ujeżdżenie, bo miałam już długą przerwę dość.
- Dla Ciebie jeden dzień to przerwa długa? - zaśmiałam się lekko.
- Nieee, ale trzy dni to już tragedia – zażartowała, na co parsknęłam śmiechem.
- Ano tak to wielka tragedia już – odparłam rozbawiona.
- Moje konisko jest zbyt leniwe po paru dniach przerwy, dobrze wiesz – odparła rozbawiona także.
Rozmawiałyśmy jeszcze tak sobie długo do późna, a gdy wybiła godzina pierwsza w nocy poszłam spać.
*********************************************************************************
Będąc w supermarkecie, dosłownie buszowałam po pułkach sklepowych niczym jakiś dzik szukający trufli. Zapisałam sobie wszystko na liście co miałam kupić, a i często też brałam rzeczy spoza swojej listy. Szczerze mówiąc to naładowałam prawie cały koszyk, więc naprawdę nie miałam pojęcia, jak ja sobie z tym wszystkim później poradzę i coraz bardziej rozważałam wzięcie jakiejś taksówki, by ktoś mi pomógł z tymi zakupami! Plus był taki iż miałam duże kieszonkowe od matki, regularnie przelewane na swoje konto bankowe, tak więc nie musiałam się martwic że zabraknie mi kasy na zapłacenie tego wszystkiego. I prawdy powiedziawszy widząc ten cały, pełny koszyk, sama nie miałam pojęcia jak ja i Debby to wszystko przeżremy! Będąc w takim szale zakupów, przez przypadek w kogoś wjechałam i uwierzcie mi że jak na ironię losu, znowu trafiłam na Sebastiana, który jak widać też był w szale przed wigilijnych zakupów.
- Może byś uważała? - moje oczy spotkały się z jego miną, która była nieco mniej zdziwiona, co moja w obecnej chwili – Atakowanie ludzi metalem, jest dość niebezpieczne – dodał.
- Przepraszam nie zamazywałam Cię – przeprosiłam – Widzę że nie tylko ja dzisiaj poszalałam z zakupami – dodałam z lekkim uśmiechem widząc jego pełen koszyk, tak samo jak i mój.
- Ano jak widać – odparł patrząc znowu w swoją listę zakupów, dając mi lekkiego ignora.
- No nie bądź taki… Nie obrażaj się – odezwałam się opierając się bardziej o swój koszyk.
- Nie obrażam, robię zakupy – odparł patrząc na mnie nieco znad kartki.
- Mhym… Powiedzmy że Ci wieżę – uśmiechnęłam się lekko, będąc mimo wszystko w dobrym nastroju – Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku – dodałam wycofując swój wózek.
- Dzięki, wzajemnie – odparł nieco w końcu się uśmiechając, a po chwili usłyszałam że telefon mu dzwoni w kieszeni bluzy. Chłopak z początku zmarszczył brwi, a później wyjmując telefon, spojrzał na ekran swojego telefonu. Jak było widać wiedział doskonale kto do niego dzwonił, bo po chwili odebrał telefon, a ja nie chcąc mu przeszkadzać, wyminęłam go swoim koszykiem i poszłam dalej, tym razem jednak dużo bardziej uważając na innych wokoło mnie. Poszłam jeszcze na owoce i warzywa, sprawdzając czy są aby czasem jakieś miękkie lub pół miękkie awokado i uwierzcie ale się udało, bo znalazłam idealne awokado na pastę! Zadowolona z tego, wzięłam dziesięć takich oraz parę pomidorów, po czym skierowałam się na reszcie do kasy. Rozłożenie tego wszystkiego zajęło mi dość sporo czasu, przez co otworzyły się inne kasy, gdyż zrobił się przeze mnie „mały” korek. Uporawszy się jakoś z pakowaniem zakupów i włożeniu je ponownie do metalowego wózka, zapłaciłam swoją kartą, po czym wbijając pin, komputer szybko zaakceptował moją transakcję. Fakt faktem iż kwota mnie nieco ścięła z nóg za zrobione zakupy, ale co tam! Raz do roku obchodzi się taką imprezkę i to z najlepszą psiapsiółą! Kiedy zjechałam nieco na bok, robiąc innym miejsce, gdyż chciałam schować spokojnie portfel do torebki, nagle usłyszałam jak ktoś mnie woła, na co zdziwiona podążyłam wzrokiem za winowajcą tego zamieszania. Ku mojemu zdziwieniu był to Sebastian, który najwidoczniej miał mały problem z zakupami.
- Arlena chodź no na chwilę… - powiedział już nieco ciszej, by reszta ludzi nie gapiła się pod wpływem głośnego zachowania.
- Co jest? - spytałam podjeżdżając do niego swoim zapełnionym wózkiem.
- Masz może pieniądze na zapłacenie moich zakupów? Oddam Ci później, bo wujek mi dał nie tą kartę którą trzeba, a sam portfela zapomniałem i nie mam jak zapłacić – westchnął pokazując zakupy znajdujące się w jego koszyku, oraz ludzi którzy stali za nim, mocno się niecierpliwiąc już. Nie mówiąc o tym iż taka sytuacja zawsze była nie małym wstydem… Sama kiedyś zapomniałam portfela, więc dobrze wiem jak się teraz czuł zażenowany ową sytuacją – A blikiem tutaj płacić nie można przez jakąś awarię systemu – dodał burcząc pod nosem cicho.
- Przepraszamy ale to ogólnokrajowa awaria – odezwała się kasjerka, też niezadowolona z takiego problemu, gdyż wiele osób z tego co widziałam płaciło blikiem w telefonach.
- Jasne zapłacę, nie ma problemu – odezwałam się spokojnie, otwierając torebkę i odnajdując swój skórzany, szary portfel w motyle.
- Kartą? - spytała automatycznie kasjerka.
- Tak, kartą poproszę – odparłam, czekając aż ponownie wbije coś w system, po czym po chwili na terminalu pojawiła się kwota do zapłacenia. W sumie była ona podobna do mojej transakcji dzisiaj, co nie było dla mnie zaskoczeniem. Zbliżyłam spokojnie kartę, po czym usłyszałam piknięcie, a odsuwając kartę terminal zażądał pinu, więc ponownie tego dnia go wbiłam i zatwierdziłam zielonym przyciskiem, autoryzując transakcję. Chwilę czekaliśmy aż lekko zawieszający się system sprawdził wszystkie dane, a po chwili kasa główna się otworzyła z pieniędzmi, więc kasjerka ją zamknęła od razu, po czym dłuuuuugi paragon wydrukował się z kasy.
- Potwierdzenie? - spytałam kasjerka.
- Nie, nie trzeba – odparłam, nie chcąc kolejnych świstków w portfelu, a ta wręczyła paragon Sebastianowi i odeszliśmy na bok, by nie przeszkadzać innym klientom sklepu.
2571
słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz