1.23.2020

Od Duke'a do Ethana

Minęła ledwo jedna noc od kiedy byłem w nowym mieszkaniu w Durham. Z samego rana obudziła mnie Brandy snująca się po mieszkaniu jak duch. Powoli przyzwyczajała się do nowego miejsca, jednak jasne było, że domagała się spaceru. Sięgnąłem ręką do telefonu. Było nieco po siódmej. Westchnąłem głęboko, przewracając się na drugi bok. Nie miałem siły wstawać z łóżka po prawie całym dniu jazdy. W salonie nadal stało kilka nierozpakowanych pudeł. Gdy tylko usłyszałem dźwięk pazurów odbijających się od schodów wiedziałem, że nie ma odwrotu. Chwilę potem poczułem, jak materac wgniata się pod czyimś ciężarem. Suczka już siedziała obok mnie, merdając swoim ledwo widocznym ogonem. Przebierała nerwowo łapami dając znać że jest zniecierpliwiona.
- No już, już wstaję - pogłaskałem biało-rudy łebek.
Usiadłem na łóżku, rozprostowując nad głową ręce i słysząc charakterystyczne chrupnięcia. Dobrą godzinę zajęło mi wstanie z łóżka oraz ogarnięcie się na tyle, żeby wyjść z domu. Kiedy tylko poczułem chłodny powiew, niemalże od razu poprawiłem szalik. Poranki, zwłaszcza w zimę, bywały wyjątkowo chłodne. Zaś Brandy zdawało się to nie przeszkadzać i bawiła się w parku najlepsze. Puściłem ją wolno, a w tym czasie zająłem miejsce na jednej z ławek. Nie miałem siły ruszać się gdziekolwiek. Po około następnej godzinie wróciliśmy do mieszkania. Zimny spacer rozbudził mnie na tyle, że już nie dałem rady zasnąć, więc zająłem się rozpakowywaniem ostatnich kartonów z rzeczami. Potem szybkie śniadanie i rozsiadłem się z kocem oraz laptopem na kanapie w salonie. Postanowiłem odpuścić sobie dzisiaj jazdę, Prince zapewne nadal był zmęczony. Zacząłem więc przeglądać oferty pracy. Nie, żeby było ich jakoś wiele. Ostatecznie zapisałem sobie numer do klubu nocnego, w którym poszukiwali osoby sprzątającej po imprezie. Nie brzmiało to jakoś źle, chociaż ze względu na miejsce nastawiłem się na znajdowanie rzeczy przeróżnego rodzaju. Wiadomo, masa ludzi, w większości wstawionych, którzy niezbyt ogarniają, co się wokół nich dzieje lub po prostu tak wpadną w wir zabawy, że wszystko może się wydarzyć. Miałem zamiar zadzwonić tam po południu. Do tego czasu zdążyłem przejść się trochę po mieście i nieco je poznać. Całkiem ładne. Gdy nadeszła godzina ostateczna wybrałem numer, nieco zestresowany. Odebrał mężczyzna w średnim wieku, który zaprosił mnie na “noc próbną”.
W klubie pojawiłem się pół godziny przed wyznaczonym czasem. Już z zewnątrz dało się usłyszeć głośną muzykę, a pod budynkiem kręciła się masa osób. Udało mi się wejść drzwiami dla obsługi, żeby nie przepychać się przez ten tłum. Nie minęło dużo czasu zanim wpadłem na faceta, z którym rozmawiałem wcześniej przez telefon. Pokazał mi pokój socjalny oraz pomieszczenie z całym sprzętem do sprzątania. Zanim wszystko na dobre się skończyło, zdążyłem zrobić małe rozeznanie i wypić herbatę. Kiedy sala zrobiła się całkowicie pusta, a muzyka ucichła wkroczyłem ja, niczym rycerz… ale bez białego konia. Ciągnąłem za sobą wiadro pełne wody z płynem i przymocowanym obok mopem. Zacząłem od części, gdzie znajdował się bar. Kilkoro z barmanów jeszcze tam stało, kończąc polerować ostatnie szklanki. Jako że wiadro w wózku ciągle się przesuwało, zestawiłem je na ziemię i wziąłem się do roboty. Oczywiście nie obyło się bez słuchania muzyki, ale nie minęła chwila, a mój telefon padł. Westchnąłem głęboko. Wyjąłem z kieszeni ładowarkę (męskie kieszenie są naprawdę bardzo pojemne) i zacząłem zmierzać w stronę blondyna, który stał za barem z prośbą o podłączenie telefonu. Na bank musieli mieć tam pod blatem jakieś kontakty. Zaaferowany i pochłonięty własnymi myślami wpadłem we własną pułapkę. Najpierw potrąciłem owe wiadro z wodą, które się wylało, w efekcie czego wpadłem w poślizg i w efekcie końcowym zaliczyłem bliskie spotkanie czwartego stopnia z podłogą. Zagryzłem jedynie zęby i zacisnąłem pięści aby nie wydać z siebie okrzyku bólu lub słów opisujących mój stan. Szybko sprawdziłem telefon czy przynajmniej on wyszedł z tego cało. Na moje szczęście nie miał żadnej rysy. Powoli usiadłem masując nieco obolały tył głowy. Dopiero wtedy zauważyłem, że chłopak za barem starał się jak tylko mógł aby ukryć swój śmiech.

Ethan? What's so funny?
638 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz