5.25.2019

Konkurs - krzyżówka!

Witam moi drodzy! Oto nadchodzi chwila, aby zdobyć sobie nieco punktów, albo zwyczajnie spędzić nieco miło czas. Poniżej macie do rozwiązania krzyżówkę. Ten kto prawidłowo ją rozwiąże i poda prawidłowo wszystkie hasła, dostanie w nagrodę pewną ilość punktów dla swojej postaci.

5.22.2019

Od Adama cd Blue

- Głucha jesteś czy głupia? Pytanie ci zadałem! - Wrzasnąłem do Jane, bo chyba pocky odebrały jej tymczasowo zdolność słuchu. - Z kim miałaś najlepszy seks? - Byliśmy dorośli, więc mogliśmy zadawać poważne pytania, co nie?
- Hmmmm... - Zaczęła intensywnie myśleć. - Chyba miała na imię Jean... - Zagwizdałem, po czym wbiłem wzrok w dziewczynę po części z zaskoczenia jej odpowiedzią, a po części tym, że byłem w stanie gwizdać.
- Nieźle, nieźle... Więc grasz na dwa fronty? - Czy miałem coś przeciwko? Kurwa, że nie. Nie ogarniałem niektórych facetów, traktujących geji jak chorobę, a równocześnie uważających lesbijki za gorące, ale... Cholera z tym drugim nie mogłem się stuprocentowo nie zgodzić.
- Chuj mnie obchodzi kto co ma w spodniach. - Usiadła na podłodze opierając się o łóżko. - Jestem pan i dobrze mi z tym!
- Pan? Ok spodziewałem się bi, ale cholera masz rację. Powinniśmy wykrzyczeć światu, że coś poza homo istnieje - zgodziłem się z nią, po czym wpadłem na genialny pomysł. - Zróbmy tęczową imprezę. Pomalujmy Akademie na tęczowo i wszędzie wystawmy flagi, i wpierdalajmy skittlesy, i ogarnijmy jednorożce. Tak, potrzebne będą jednorożce. Trza znaleźć dziewicę...
- Hola hola rycerz! - Pomachała mi dłonią przed twarzą. - Najpierw ty i Ro potem coming out!
- A nie można tego połączyć? Dwie rzeczy za jednym razem - stwierdziłem, opierając się na łokciach, by lepiej widzieć dziewczynę, która wybuchnęła śmiechem bez opamiętania.
- Dobre! - powiedziała przez łzy. - Bardzo! Powiedz mu to. Poczekam na reakcję! - I znów zaczęła się śmiać.
- Wiedziałem, że mnie poprzesz, Jane! - Uśmiechnąłem się do niej szeroko i przysunąłem się, by położyć głowę na jej wyprostowanych nogach jak na poduszce. Ale śmiesznie wyglądała jej twarz z tej perspektywy... - Teraz ty. Pytanie!
- Hm... - Popatrzyła na mnie. - Czemu zrezygnowałeś z roli? - Kurwa. Odwróciłem wzrok na bok.
- Następne pytanie, proszę.
- Nie ma tak! Mów!
- Nie chcę! - wydarłem się, wygrywając jej z ręku butelkę Ramune, bo cholera musiałem się napić.
- Gówno mnie to deklu!
- Spierdalaj, Branwell! Za trzeźwy jestem na takie pytania!
- To pij! Tam jest winoooo!!! - Wskazała na butelkę stojącą na wierzyczce z mang, która wzięła się w moim pokoju z nikąd. Kiedy zdążyliśmy ją zbudować?
- Kurwa! Nienawidzę cię, idiotko! - wrzasnąłem i na czworaka podpełzłem po cenny eliksir. 

***

Lampa na suficie tak dziwnie się chybotała, latając w kółko nad moją głową, więc zamknąłem oczy. Podłoga była taaaka wygodna, że mogłem na niej zasnąć, ale ta kurewska dziewczyna, kopnęła mnie w żebra i coś ode mnie chciała.
- Kurwa, czego? - Wbiłem w nią nienawistne spojrzenie, a przynajmniej miałem nadzieję, że w nią, a nie jednego z jej klonów, które pojawiły się z nikąd.
- Masz odpowieeeedzieć, bo odwołam ci randkę! - I kolejny kop. Ale na co w ogóle miałem odpowiedzieć? Nie pamiętałem żadnego pytania... Chyba... O.
- Miałem ci powiedzieć o Jasperze, tak? - Wolałem się upewnić, bo coś mi mówiło, że nie mogę już ufać samemu sobie.
- Jakim kurwa Jasperze? - Popatrzyła na mnie.
- Jak to jakim? - Parskłem śmiechem, choć w cale nie było mi wesoło. Ale czemu? - Tym co się zabił! Przeze mnie. Jestem mordercą, wiesz? Ale nikt mnie nie ukarze, bo nie może. Śmiesznie nie? - Znów zachichotałem, zasłaniając dłonią oczy, które piekły mnie od tego cholernego światła. Albo nie światła? Kurwa, dlaczego miałem mokrą twarz?
- Nosz kurwa mać daj więcej alkoholu bo nie rozumiem. - Wyciągnęła rękę, chcąc odebrać mi moje kochane wino.
- Nie dam! Moje! - Przytuliłem do siebie butelkę, chcąc ochronić swój skarb. - Głupia jesteś, że nie rozumiesz! Jasper się zabił, bo mnie nie było! Bo grałem w tym jebanym serialu!
- To jak kurwa go zabiłeś jak cię nie było?
- Nie odebrałem jego telefonu! Wiedziałem, że coś jest z nim nie tak. Przestał pisać, ale miałem to gdzieś, bo nagrywaliśmy ostatnie odcinki. Obiecałem, że będę z nim. Że będę dla niego. Zawsze... - Głos zaczął mi się łamać i w końcu zorientowałem się, że płaczę. - Kurwa. Jestem żałosny.
- Chyba dlatego, że się obwiniasz! - Rzuciła mi chusteczki. - On był egoistą, bo cię ograniczał!
- Stul pysk, Branwell! - Teraz to mnie wkurwiła. - To ja byłem egoistą! To ja go zostawiłem! Nie obchodziło mnie, jak się czuje i co zrobi, bo jedyne o czym myślałem to o własnej karierze, a przecież kurwa nawet jej nie potrzebowałem. Potrzebowałem tylko jego. Jego miłości. Jego szczęścia. Mieliśmy razem iść na studia... - Puściłem wino i podkuliłem nogi, by oprzeć czoło na kolanach. - On miał talent. Malował tak pięknie...
- Bo związek to spełnienie marzeń jednej strony, tak? - Zironizowała. - Wiesz co Adam? Pierdol się. Jesteś debilem, który nie zasługuje na to, co Ronan chce ci dać. Wolisz nurzać się w poczuciu winy, twoja sprawa. Jesteś głupi, twoja sprawa. Tylko nie narzekaj, bo to też twoja sprawa.
- Czyli się zgadzamy, Jane - powiedziałem ze słabym uśmiechem. - Nie zasługuję na Ronana i nienawidzę siebie za to, że mimo wszystko go chcę. - Wstałem z podłogi, choć okazało się to trudniejsze niż mogłem się spodziewać, bo z jakiegoś powodu panele się ruszały. Chwiejnie podszedłem do łóżka i padłem na nie twarzą, zapadając się w miękkiej pościeli. - Czemu w ogóle cię obchodzę? - wymamtotałem w materac, nawet nie spojrzawszy na dziewczynę.
- Za wysoko się cenisz. - Chyba wypiła kolejny łyk. - Obchodzi mnie Ronan. I to, żeby nikt go nie ranił.
- Jesteś okrótna, wiesz? - Powoli odwróciłem ku niej głowę. - Ale jesteś też dobrą przyjaciółką dla Aniołka. Zazdroszczę mu tego. Tego jaki jest i jacy ludzie go otaczają. Ale cieszy mnie, że tak jest. Ja jestem żałosny, a on... On jest sobą. Dobrym sobą. I ty też jesteś dobra. Wkurwiająca i wredna, ale dobra.
- Sam sobie to robisz.
- Wiem - potwierdziłem ze smutnym uśmiechem, bo miała rację. Sam się raniłem, sam się karałem... Nikt inny nie widział, że to nie Jasper był winny, tylko ja. - Kurwa, zepsułem nam imprezę. Zróbmy coś głupiego, zanim sam się zabiję.
- Pierdol się Mikaelson, jest szósta, ja idę spać. - Sięgnęła po koc. - Ty też idź.
- Co ty pierdolisz? Dopiero czwarta była. - Zgarnąłem z szafki telefon i... O chuj, co było nie tak z czasem? - Kurwa, masz rację. - Rzuciłem smartfonem... gdzieś, po czym zanużyłem twarz w poduszkę. - Nienawidzę życia...

***

- Kurwa, Branwell! Wyłącz ten alarm! - Głowa bolała mnie jak cholera, a ten jebany dzwonek wwiercał mi się w czaszkę.
- Nie wrzesz na mnie, debilu! To twój telefon! - Dziewczyna jęczała w wyrazie protestu, więc niechętnie otworzyłem oczy, które zaraz poraziło ostre światło dnia.
- Kurwa. - Ignorując ogólny ból w sumie wszystkiego, zacząłem rozglądać się za głośnym urządzeniem, które z jakiegoś powodu znalazło się na podłodze pośrodku pokoju. - Ja pierdole, na cholere ten alarm?! - Usiłowałem wstać z łóżka, ale zaplątałem się w kołdrę i zaraz leżałem jak długi na panelach z uczuciem deja vu.
- Wyłącz to! - darła się Jane.
- Już! - odwrzasnąłem i rzucając pod nosem wiązankę japońskich przekleństw, wyplątałem się z pułapki, po czym dopadłem telefon. - Ej... - Wbiłem wzrok w małe literki na ekranie, usiłując zrozumieć ich treść. - Czemu tu pisze "Randka z Ro"?
- Kurwa nie wiem! Nie ja idę! - Nastała cisza, bo wyłączyłem alarm, aż nagle...
- Kurwa! - Zawołaliśmy, równocześnie zdając sobie sprawę z cholernie ważnego faktu.
- Za godzinę mam randkę z Aniołkiem!
- Cholera, trzeba cię ogarnąć! - Krzyknęła Blue, zarzucając z siebie kołdrę. - Wyglądasz jak trup!
- Dzięki, ty też! - skwitowałem jej komentarz z ironią w głosie.
- Ja nie idę na cholerną randkę! - odpowiedziała, po czym rzuciła się do mojej szafy i zaczęła przekonywać jej zawartość. - Znajdę ci ciuchy, a ty dzwoń do tego głupiego lodowiska - zarządziła, co w sumie miało sens, więc walcząc z bólem głowy, wyszukałem odpowiedni numer.
Po krótkiej rozmowie, podczas której starałem się brzmieć jak najmniej martwo, udało mi się załatwić najważniejszą część randki. Na szczęście kieszonkowe od rodziców były aż nadto wystarczające, by właściciel miejscówki potraktował moje życzenia na poważnie. Jane wybrała już dla mnie strój, który uznała za odpowiedni jak na jej gust, ale tak jak ufałem jej opinii, tak same ubrania nie wystarczą bym wyglądał znośnie. Byłem blady jak kreda, pod oczami miałem wory, a włosy śmierdziały mi alkoholem. Innymi słowy totalna porażka.
- Idę brać prysznic - stwierdziłem, po czym pędem udałem się do łazienki.
Po kilku minutach stania pod strumieniem ożeźwiająco zimnej wody, senność odeszła, a ja poczułem się choć trochę lepiej. Szybki makijaż też pomógł, bo choć Aniołek za nim nie przepadał, naprawdę potrzebowałem tego podkładu. Nie pierwszy raz miałem takiego kaca, więc można powiedzieć, że byłem przygotowany. Apteczka poza wszelkimi opatrunkami na wypadek kociego gniewu zawierała też sporo tabletek różnego zastosowania, w tym przeciwbólowego i trochę uzupełniających elektrolity. Wypicie duszkiem butelki wysoko cukrowej Ramune też zrobiło swoje i w końcu Jane uznała, że nadaję się do życia. Pozostało mi tylko zadzwonić po taksówkę, bo na kacu czy nie, nie zamierzałem sam prowadzić auta nawet gdybym jakieś miał. Choć swoje życie miałem gdzieś, Ronana zabić nie zamierzałem. 

1399 słów
Blue? Pamiętasz cokolwiek? xD

5.19.2019

Od Blue cd Adama

Próba opanowania śmiechu od razu spełzłaby na niczym, więc pozwoliłam sobie śmiać się, aż moja przepona powie dość i zacznę łapać powietrze. W międzyczasie pomacham sobie nogami, może oprę je o ścianę, bo kto mi zabroni. Z zainteresowaniem zaczęłam przyglądać się swoim stopom i układać je pod różnymi kątami, kiedy odkryłam, że Adam chyba czegoś ode mnie chce.
– Czego debilu? – Wymamrotałam obserwując jak dwa kciuki u stóp delikatnie o siebie uderzają.
– Kurwa Jane, ja go miałem zaprosić na randkę! – Chyba ominął mnie jakiś ważny monolog.
– No i? – Przeciągnęłam ostatnią samogłoskę. – Złamana ręka to nie koniec świata. Przecież nie będzie ci jej wsadzał do spodni! Zdrowej też… – Znów skupiłam się na stopach. – Myślisz, że jak mam je pomalować? Żółty? Czarny? Czeeerwooonyyyyy?
– Czarny jak twoje skamieniałe serce! Ja tu mam kryzys! – Padł na mnie. – Kurwa Blueeee! Dlaczego on mnie nie chce!?
– Kto? – Przygryzłam wargę. – Ja? Sebastian? LeŁoś? A nie. Ja to ona, nie on.
– Pierdol się Blue! Z Sebastianem! – Pacnął mnie w twarz.
– A myślałam, że ty chcesz się pieprzyć z Rooooo najpierw. – Odsunęłam jego rękę z twarzy. – Gdzie moje pocky!
– Kurwa ja chcę się pieprzyć z Ro! – Zaczął gadać do siebie. – Ale on nie chce! Ty możesz się pieprzyć z Sebastianem! Albo możemy we czworo! Ale Aniołek nie chce wielokątów! Kurwa. Gdzie są pocky?! Zeżarłaś je wszystkie ty kreaturo! – Oberwałam poduszką. I już miałam zamachnąć się na chłopaka, gdy zwalił się z łóżka. – A nie. Czekaj. Są w szafce.
– Debil! – Przywaliłam mu poduszką w głowę. – Zaciągnij Ro do sypialni i będzie seks! Nie ma gadania!
– Dobra idę!!! – Chyba wziął to na poważnie, bo poszedł do drzwi. – Kurwa. Nie mam samochodu. Jane! Pożycz mi samochód!
– Możemy ukraść Nołe, ja nawet prawka nie mam! – Spróbowałam się podnieść. – Ma taki faaaajnyyyyy…
– CHODŹ JANE! MISJA CZEKA! – Brunet poczekał aż założę szlafrok (co wcale nie jest proste) i ruszyliśmy przed siebie.
***
– Kurwa Jane, to nie było w prawo! – Adam zaczął się drzeć. – Mówiłem, że nie w prawo…
– Bo to miało być moje prawo! – Warknęłam i wycelowałam pięścią w jego ramię. – Jesteś debiiiiiileeeem! Ugh. – Ruszyłam przed siebie i prawie bym zginęła. – Kurwa! Tu nie powinno być schodów!
– Schody to wyjście! – Adam złapał mnie za rękę i zaczął z nich zbiegać. – Już blisko!
– Czekaaaaaaaaj! – Zawołałam. – Głooodna jestem i potrzebujemy prowiantu! A kuchnia jest taaaam. – Zamachałam rękawem szlafroka w stronę kuszących drzwi.
– Dobry plan! – Pociągnął mnie. – Mamy misję! A na wojnie najważniejsze jest jedzenie! Dobre Jane! Idziemy do kuchni! Zrobię nam… kurczaka!
Dałam się pociągnąć i z zadowoleniem zaczęłam przeglądać szafki.
– Kurwa Jane! Gdzie kurczak? I jak się włącza piekarnik? – Zaczął wyjmować miski.
– Ciiiiichoooo! – Podskoczyłam do niego i zasłoniłam mu usta. – Bo ktoś przyjdzie i się wyda!
– Tak, jesteśmy na sekretnej misji. – Wyszeptał. – Teraz. Musimy upolować. Kurczaka.
– A co powiesz na tosty? – Rzuciłam w niego chlebem. Nie złapał. – Debil.
– Dobra. Mogą być tosty. – Podniósł chleb i odwrócił się do blatu.
Usiadłam na stole i z dużym zainteresowaniem zaczęłam przyglądać się chłopakowi.
– Dlaczego masz czarne bokserki? – Przekrzywiłam głowę.
– Co kurwa? – Popatrzył na siebie i na mnie. – Bo… mam? Kupiłem je? Kiedyś? Chyba? Może dostałem… nie wiem? Nie zadawaj mi takich pytań Jane! Jestem pijany!
– Ro ma koloroooowe w jednorooooożce! – Zawołałam szeptem. Chyba.
– Wiedziałem, że jest gejem! – Adam odwrócił się z talerzem pełnym tostów. – Czej. Co my tu robimy?
– To dobre pytanie. – Podparłam dłonią głowę. – Możliwe, że ta powłoka, którą dzielimy tylko przez około osiemdziesiąt lat, to więcej niż powłoka. Może przeznaczone nam będzie być zombie. A może to tylko powłoka, która przechowuje pierwiastek, który po śmierci powłoki przejdzie w inną powłokę i w następnym życiu będziesz marchewką. A może będziesz sadził marchewkę w ramach pracy społecznej. Kto wie, co się z tobą stanie, kiedy stwierdzisz, że jednak nie wrócisz do filmów, a twoje umiejętności jeździeckie okażą się za małe, a Ronan wystawi cię do wiatru, bo pozna swojego supergejnego księcia z bajki, który porwie go na rumaku. I zostaniesz saaaaaam.
– Co robimy TUTAJ kurwa! – Powiedział po chwili ciszy i pokazał na lodówkę.
Przypatrzyłam się uważnie tostom, które wyglądały bardziej kusząco niż tyłek Evansa.
– Zgłodnieliśmy? – Zamyśliłam się. – Chuj. Skoro je zrobiłeś, możemy wracać!
***
– Adaaaaam! Chuuuuj, mamy proooobleeem! – Ciągnęłam za klamkę. – ZAMKNĄŁEŚ DRZWIIIIII!!!
– Co? Serio? - Przypatrywał się moim wysiłkom z miną wyrażającą głębokie zamyślenie.
– Kurwa oddawaj klucz! – Pociągnęłam jeszcze raz.
– Kurwa już – odparł z irytacją, po czym zaczął przeszukiwać… bokserki. – Ja pierdole, gdzie moje spodnie?!
– W pokoju! – Pacnęłam się w czoło. – Umrzemyyyyy!
– Kuuuuuurwa nieeeee! Ja mam jutro randkę! - Załamany chłopak chwycił się za głowę i opadł na kolana.
W tym momencie na korytarzu pojawił się Yurio, z dumą skoczył na klamkę i popchnął drzwi do środka.
– Oooooooo. – Popatrzyłam na mebel. – Taaaak to działa. – Podniosłam Adama. – Dobra nasza, nie umrzemy Mikaelson!
– Wszyscy kiedyś umrzemy – wymamrotał, kładąc się na podłodze korytarza. – Wszyscy umierają. Ciągle umierają – jęczał ledwo wyraźnie, głosem chyba bliskim płaczu. - On też umarł. Moja wina… Jestem debilem, Branwell. Debileeeeeeeeeeeem.
– Już do tego doszłam geniuszu! – Wciągnęłam go do pokoju. – Ale ty nie umrzeeeesz teraaaaaz. Masz jutro randkęęęęęęęę! Nie z nim, z Roooooo!
– On też umrzeeeeee.
– Ale nie przez najbliższe pięćdziesiąt laaaat. Chyba. – Zamyśliłam się i zaczęłam przeżuwać tosta. – No dalej! Żryyyyj!
– Dobra – chlipnął po czym zajął się ofiarowanym żarciem. - Boże kocham tosty z dżemem. Kochasz tosty z dżemem?
– Taaaak! – Położyłam się na podłodze. – Ale wolę brzoskwiniowyyyy.
– Bluźnisz! - Oberwałam poduszką.
– Wcale nie! – Oddałam. – Ro zawsze wpierdalał cały truskawkowy, więc musiałam wybrać iiiiinnyyyyy!
– Ale Ro tu nie ma!
– A ja wciąż wolę brzoskwinie! – Rzuciłam w niego kapciem. – Więc zamknij się debilu. Albo opowiedz o konkurencji Ro.
– Ro ma konkurencję? - Miał już odrzucić buta, ale zatrzymał się w trakcie ruchu z wyrazem konsternacji na twarzy.
– Ten cooo mu się dedło! – Wyrzuciłam ręce w górę.
– Dedło? Nie jestem nekrofilem idiotko!
– Duchy są groźniejsze niż trupy! – Wycelowałam w niego palcem. – Żyjesz jego wspomnieniem i porównujesz jego i Ro!
– Głupia jesteś! – Kapeć przeleciał obok mojej głowy. – Nie boję się duchów! Nie mam pięciu lat!
– DEEEEEEBIIIIL! – Rzuciłam się w jego stronę i przygniotłam. – Mówię o WSPOMNIENIACH! Nie duchach jako duchach!
– Złaź ze mnie wariatko! – wydarł się i próbował mnie strącić, w wyniku czego mój szlafrok znalazł się na podłodze obok. – Albo nie… – Uśmiechał się jak debil. – Chcesz powtórkę z pierwszej nocy?
– Czy ty wcześniej nie mówiłeś, że chcesz się pieprzyć z Ro? – Sięgnęłam po alkohol i wypiłam łyka. – Hm? – Pochyliłam się nad jego twarzą.
– Ro tu nie ma… Poza tym szanse mam marne, więc daj ten alkohol! – Odebrał mi butelkę.
– Eeeej! Dobra. – Sięgnęłam po kolejną paczkę pocky i usadowiłam się wygodniej. – Więc pieprzyć się, tak?
- Tak. Bo czemu nie? – Ułożył się wygodnie.
– Nieeeeee chceeeee miiiiiii sięęęęęęęęęęę! – Odgięłam się. – Eeeeeej… może uprzedzimy Roooooo, co?
– O czym? O seksie? Po cholere?
– Niiii. O randce! – Pacnęłam go w pierś. – Musi się przygotoooować!
– A to nie miała być niespodzianka? Chciałem niespodziankę. Po to dzwoniłem do ciebie… Tak. Po to. Chyba.
– A jeśli jedzie na uczeeelnię? – Wycelowałam w niego palcem. – On ma zajęcia!
– A który dziś dzień? - To było niezwykle trudne pytanie.
– Emmmm… kolejny dzień tygodnia? – Zamyśliłam się. – Wait!
Rozejrzałam się po pokoju i namierzyłam telefon. Odpaliłam ekran i po wnikliwej obserwacji powiedziałam:
– Sobota!
– Chuj – jebsnął się głową o podłogę. - A nie. Czekaj. Nie jesteśmy w Japonii.
– Nooooo nie. Ameryyyyyyka! – Zamachałam mu rękami przed oczami. – Nie ten kontynent.
– Japonia to kontynent?
– Za trzeźwy jesteś. Pij. – Podałam mu butelkę. – A ja piszę do Ro!
***
– Dobra… dwadzieścia jeden pytań! – Nakazałam mu, kiedy już wygodnie się usadziłam.
– Co ty? Lance?
– Jaki kurwa Lance? – Uniosłam brwi i dopiłam wino. – Masz go, czy co?
– No Lance. Lance McClain. Niebieski palladyn. Voltron. Serio kurwa nie kojarzysz? - Podparł się na łokciach, by spojrzeć mi w twarz.
– Ten od super kosmicznego zielonego elfa Mikołaja? – Uniosłam brew.
– Aha. - Kiwnął powoli głową. - I od gej fioletowego elfa i sukowatej księżniczki.
– Ok. Nie. To nie ja! – Zamachałam nogami. – Gramy! Zaczyyynaj!
– Nieeee. Ty zacznij. Lubisz być na górze.
– Ba! – Usadowiłam się wygodniej. – Hmmmm… toooo… co najbardziej lubisz w Amorkuuu?
– Boże Jane zachowajmy to family friedly. - Znów opadł plecami na podłogę.
– Nawet nie widziałeś go bez koszuuulki! – Dźgnęłam go w klatkę piersiową.
– Mam bujną wyobraźnię – parsknął śmiechem. – A tak na serio… - Zamyślił się dłuższą chwilę. – Jest inny. Inny ode mnie i od ludzi, z którymi zadawałem się przez ostatnie miesiące. Nie wiem jak to określić. Po prostu… Jest. Widzi mnie jakim jestem, a nie jakim się wydaję. Wkurwia mnie to. I przeraża. Ale chcę tego.
– Liczyłam, że powiesz oczy, tyłek, talia, wiesz? – Mruknęłam. – Ale też może być. Jeśli go chcesz to go weź!
– A myślisz, że po co idę z nim na randkę? – Westchnął. - Kurwa. To brzmi jakbym tylko tego od niego chciał.
– Nie waaaaażne. – Wstałam, żeby poszukać jakiegoś niezaczętego opakowania pocky. – Powinieneś z nim być! Dawaj mnie to pytanie!
Potem na chwilę skoncentrowałam się na przeszukiwaniu szafki, która była skrytką na słodycze chłopaka. Niestety nie uwzględniała ona tego, jakże imprezowego, wieczoru. Z niezadowoleniem odkryłam, że nie ma już żadnych pocky. W nadziei na znalezienie ich gdzie indziej, zaczęłam przeszukiwać wszystkie znalezione w pokoju opakowania. Nic.
– No to chuj, zaczynamy to dziwne picie. – Mruknęłam do siebie i biorąc porządnego łyka z butelki odwróciłam się do Adama, który chyba czegoś znowu chciał. Debil.
– Kretynko! Odpowiedz! – Machał żałośnie rękami.
– Na co? – Zlustrowałam go wzrokiem.

Adam? :D
1522 słowa

5.18.2019

Od Anthony'ego cd. Rekera

No super... pierwszy dzień, a ja już komuś podpadłem i to wszystko przez moją ciotkę! pomyślałem rozczarowany, widząc jak nieznany mi chłopak odchodzi w kierunku stajni. Swoją drogą był on bardzo niemiły, w końcu powiedziałem "przepraszam". Tak ciężko o odrobinę zrozumienia? Jestem tu dopiero nowy, a wszyscy traktowali mnie z góry. Miałem tylko nadzieję, że to się wkrótce zmieni, bo nie miałem zamiaru chodzić do szkoły, gdzie panuje taka grobowa atmosfera. Wzdychając na to lekko, powlokłem się do swojego pokoju, by móc się rozpakować i by przy okazji zadzwonić do mojego brata. Niepokoiło mnie to bardzo że nadal do mnie nie zadzwonił, gdyż obiecał mi że jeśli będzie w szpitalu u mamy, to zaraz da mi znać co z nią jest. Oby nie stało się nic złego pomyślałem wchodząc po schodach na drugie piętro akademika dla chłopaków. Dostałem pokój numer jedenaście i musiałem przyznać że nawet ładne mieli te pokoje, choć mój w domu był zdecydowanie bardziej praktyczny... Nie mogłem jednak narzekać, gdyż w końcu to jednak była akademia. Zaszywając się w swoim nowym lokum, podszedłem do łóżka, a następnie usiadłem na jego krańcu. Omiotłem szybkim spojrzeniem jeszcze raz swój niewielki pokoik, a następnie sięgając do kieszeni, po chwili wyjąłem z niej srebrny telefon marki samsung. Od razu włączyłem ekran łamiąc kod, który przyszło mi na niego wymyślić, po czym szybko wszedłem w kontakty i wybrałem numer swojego młodszego brata Samuela. Przyłożyłem telefon do ucha, a następnie zacząłem czekać. Minął pierwszy sygnał... drugi... trzeci... czwarty... Tu zacząłem się niepokoić, piąty... i w końcu odebrał!
- Hej brat - usłyszałem jego ściszony głos w słuchawce telefonu.
- No hej... Miałeś do mnie zadzwonić ale chyba Ci się zapomniało - westchnąłem lekko.
- Tak wiem, przepraszam, ale nie mogłem zadzwonić... - westchnął ciężko, a w tle usłyszałem zamykające się cicho drzwi.
- Jak się czuje mama? Coś złego? - spytałem szybko zaniepokojony.
- Jest bardzo słaba... Lekarze zrobili jej kolejne badania i mają one być dopiero za kilka dni - wyjaśnił mi.
- Ale po co znowu kolejne badania? Co się dzieje? - dopytywałem.
- No bo mama zasłabła w toalecie, więc lekarze zlecili dodatkowe badania dla pewności czy aby na pewno chemia działa... Wiesz może będzie potrzebne inne leczenie czy coś - odparł siadając gdzieś na korytarzu, gdzie co jakiś czas można było usłyszeć kroki innych ludzi.
- Uderzyła się gdzieś? - pytałem dalej zmartwiony stanem swojej rodzicielki. Bardzo kochałem swoją matkę i zawsze była dla mnie dobra. Nie ważne jaka była pora dnia, ja zawsze mogłem do niej przyjść i się wyżalić. Taka matka to prawdziwy skarb, a wiedziałem że inni ludzie mogą nie mieć takich wspierających ich we wszystkim rodziców... Czułem się źle że nie mogę być przy niej w tych trudnych dla niej chwilach i poniekąd obwiniałem się oto że zacząłem miesiąc temu mówić mamie o zmianie swojej życiowej pasji.
- Niee... na szczęście nie, ale pielęgniarki mówiły że prawie rozbiła sobie głowę o jakąś tam belkę do podtrzymywania się czy coś - westchnął wiercąc się nieco na krześle.
- Rozumiem... - odparłem cicho - Pewnie jesteś zmęczony młody, idź Ty lepiej spać. Tata pewnie zaraz przyjedzie - dodałem martwiąc się dodatkowo o stan swojego brata, który ostatnio też nie sypiał za dobrze z tego całego stresu.
- Nie chcę - odparł szybko - Nawet jeśli bym wrócił teraz do domu, to i tak bym nie zasnął, bo myślami byłbym przy mamie - westchnął ciężko.
- Wykończysz się jeszcze - powiedziałem marszcząc ze zmartwienia brwi, ale on nie mógł tego zobaczyć.
- Nie wykończę... Posiedzę jeszcze trochę i może później sobie kupię jakąś kawę, zobaczę jeszcze - powiedział, po czym usłyszałem głośny hałas. Był on spowodowany ciężkim, metalowym wózkiem, który przejeżdżał obok i wiózł jedzenie dla innych pacjentów, którzy mogli samodzielnie jeść - Mama teraz śpi, a nie chcę od niej odchodzić - dodał, gdy hałasujący wózek pojechał dalej.
- Dzwoniłeś do taty gdzie jest? - spytałam poprawiając swoją pozycję siedzącą na skraju łóżka, gdyż nieco zaczynała mi drętwieć lewa noga.
- Tak, będzie za jakieś dwadzieścia minus - wyjaśnił lekko ziewając - Ty mi powiedz, jak Ty sobie tam radzisz? Jak tam jest w tej akademii? - spytał.
- No powiem Ci że z początku myślałem że kierowca pomylił drogi, bo w pewnym momencie wjechaliśmy na jakąś taką polną drogę, ale później bardzo mile się zaskoczyłem. Akademia jest na prawdę bardzo ładna i jak jutro wstanę na jogging, to porobię Ci parę zdjęć i wyślę - opowiedziałem mu nieco.
- Okey, to zobaczę sobie z tatą, jakie tam masz warunki. A jak z ludźmi? - spytał znowu.
- Wiesz na razie to mój pierwszy dzień, więc jeszcze aż tak ludzi nie poznałem - westchnąłem lekko, kładąc się zmęczony na miękkim łóżku.
- Ktoś zalazł Ci za skórę? - spytał podejrzliwie.
- Nieee... Po prostu przez przypadek wpadłem na kogoś - wyjaśniłem - Nie wiem czemu ale dzwoniła do mnie ta żmija, nasza ciotka - dodałem.
- Ciotka Sylwia? - spytał dla pewności.
- Tak... - westchnąłem - Nie wiem czego ode mnie chciała, ale odrzuciłem od niej połączenie. Niech się wypcha! Ta cholera nie chciała dać mamie szpiku swojego, choć to jej siostra i franca zrobiła sobie celowo tatuaż nagle, choć była taka przeciwniczką "oszpecania się". Zrobiła to celowo, bo wie że przy świeżo zrobionym tatuażu nie wolno robić żadnej operacji na przeszczep szpiku ani nic! Jej chodzi tylko o pieniądze! Wie że spadek większy dostanie jak mama umrze - dodałem zbulwersowany.
- Wiem, wiem... nie musisz mi się drzeć do ucha - westchnął odsuwając od swojego ucha na chwilę mikrofon, by zapewne rozmasować lekko bolące od hałasu ucho.
- Przepraszam... - wyraziłem skruchę, ściszając zaraz tonację swojego głosu.
- Nie szkodzi - odparł od razu - Wiem o tym wszystkim, tata też się wkurzał strasznie na nią wtedy... ale jak to ona, zrobiła minkę niewiniątka i udawała że o niczym nie wiedziała - fuknął zły.
- Tej żmii chodzi tylko o pieniądze! Oby się nie zesrała tymi pieniędzmi! - fuknąłem także zły. Nienawidziliśmy ciotki Sylwii. Zawsze przychodziła kiedy tylko miała interes, a i zawsze uważała się za lepszą od innych, nie mówiąc już o tym że uwielbiała wręcz ludziom robić na złość... Nie miałem pojęcia skąd biorą się tacy ludzie, zwłaszcza że nasza matka byłą dobrą i uczciwą kobietą pełną troski. Natomiast jej starsza siostra, czyli ciotki Sylwia, była jakby jej zupełnym przeciwieństwem! Zwierząt nienawidziła, bo dla niej są siedliskami pasożytów i kłaków, rodziny nie lubiła, bo "o czym ma z nami rozmawiać", nie mówiąc o tym że gdy dziadek wylądował w szpitalu i jak usłyszała że nic mu się nie stało, to ani razu do niego nie przyjechała w odwiedziny! "Bo po co?". Normalnie na samą myśl mi się krew w żyłach gotowała!
- Wiem, przecież tam byłem - westchnął lekko zmęczony - Do mnie nie dzwoniła, więc ciekawe czego od Ciebie na jędza chciała - dodał zamyślony lekko.
- A mnie to nic nie obchodzi, niech idzie w cholerę! - fuknąłem znowu - Nie mam zamiaru od niej odbierać, więc nic u mnie nie zdziała - dodałem.
- Może zablokuj jej numer po prostu? - zasugerował.
- Tia... Jak ją zablokuję, to zacznie do mnie pisać z innego numeru - burknąłem - Ta cholera jest tak cwana, że drzwiami ją wykopiesz, to wlezie oknem poczwara jedna - dodałem zniesmaczony.
- W sumie racja... - odparł ziewając znowu.
- Dobra nie przeszkadzam Ci już brat... Idź tam odpocząć, a jak przyjedzie tata, to powiedz że u mnie wszystko dobrze by się nie martwił - powiedziałem w końcu, wyczuwając że lepiej zakończyć na dzisiaj tą rozmowę. Nie chciałem przeciążać brata bardziej, a wiedziałem że i tak on gorzej to wszystko znosi niż ja...
- Jasne... To na razie! Jak coś będę wiedział to zadzwonię do Ciebie - odparł spokojnie.
- Na razie - powiedziałem cicho też, po czym się rozłączyłem, a moja ręka opadła bezwładnie na łóżko. Byłem wyczerpany tą całą jazdą tutaj i tym że znowu robią mamie dodatkowe badania. No i oczywiście tym że zasłabła! Miało już być wszystko dobrze, a tym czasem znowu wyszło coś nowego... Anthony musisz wziąć się w garść, obiecałeś to w końcu matce przeszło mi przez myśl, dzięki czemu zmusiłem się jakoś do siadu, a następnie odkładając swój telefon na bok, wstałem i zacząłem się rozpakowywać.
♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣
Następnego dnia wstałem około godziny szóstej rano. Od razu po przebudzeniu, wyczułem panujący chłód, zwiastujący iż jak zwykle zapomniałem zamknąć uchylonego okna na noc by się przewietrzyło "trochę". Ziewając na to leniwie niczym rasowy kocur, mocno się przeciągnąłem i odrzucając lekko na bok swoją wygrzaną swoim ciałem kołdrę wstałem siadając na skraju łóżka. Ponownie ziewnąłem, po czym przetarłem swoimi dłońmi zapewne bladą twarz i rozejrzałem się sennym jeszcze wzrokiem po swoim lokum, jakbym chciał sobie przypomnieć gdzie tak właściwie jestem. Dobrze że mogłem spać w nocy pomyślałem wstając na równe nogi i udając się do łazienki, gdzie szybko opłukałem twarz zimną wodą by się rozbudzić, oraz wziąłem szybki prysznic, gdyż wczoraj po rozpakowaniu swoich rzeczy do wszystkich szafek i szuflad, kompletnie padłem i zasnąłem nawet nie wiedząc kiedy... 
Po prysznicu, przebrałem się w rzeczy do biegania, a następnie udałem się bez śniadania na poranny jogging jak zawsze. Była to też okazja do tego by przyjrzeć się lepiej terenom akademii, no i oczywiście do tego by cyknąć obiecane fotki swojemu bratu. Tak jak myślałem, tereny akademii były równie piękne co sama akademia. Musiałem przyznać, że mimo iż z początku uważałem to miejsce za kompletne zadupie, to teraz zrozumiałem że tutaj ta cisza i spokój są na wagę wręcz złota! Można było na prawdę tutaj się wyciszyć i odpocząć, a i też lepiej skupić na treningach, mając wokoło siebie tylko lasy i pola. Miasto jednak bardzo dekoncentrowało, a ten zgiełk i widok pędzących ciągle ludzi przytłaczał. Porobiłem parę fotek bratu, a następnie szybko wysłałem je poprzez mesengera, a do akademika wróciłem gdzieś około godziny siódmej. Zawsze starałem się gdzieś tak przynajmniej godzinkę biegać dla zdrowotności i lepszego porannego myślenia. Po ponownym prysznicu, gdyż śmierdziałem jak stara koza, przebrałem się w normalne rzeczy, po czym poszedłem do kuchni dla uczniów, gdzie zrobiłem sobie jajecznicę z cebulką i chlebek z pomidorkiem. Zadowolony z takiego obrotu spraw, szybko skonsumowałem swój pyszny i cieplutki posiłek, popijając to czarną herbatą, po czym gdy umyłem wszystkie naczynia po sobie, zacząłem wracać do swojego pokoju. Zanim jednak tam trafiłem "capnął" mnie sam dyrektor szkoły.
- Dzień dobry - przywitałem się kulturalnie jako pierwszy, okazując w ten sposób starszemu ode mnie mężczyźnie szacunek.
- Dzień dobry Anthony! - odparł od razu zadowolony mężczyzna, życzliwie się do mnie uśmiechając - Widzę że już zjadłeś - dodał spokojnie.
- Tak... Wolę sam sobie przygotowywać posiłki, takie przyzwyczajenie - odparłem spokojnie. 
- Rozumiem... Każdy ma swoje przyzwyczajenia - odparł spokojnie - Myślałem że jesteś na stołówce, bo Cię szukałem - dodał, co mnie bardzo zdziwiło. 
- Szukał mnie pan? Coś nie tak z dokumentami? - zacząłem pytać zmartwiony, czy aby na pewno wszystko dobrze wypełniłem w sekretariacie szkoły. 
- Nie, nie wszystko dobrze, tylko przyszedłem o czymś z Tobą porozmawiać - wyjaśnił spokojnie i ciągnął dalej rozmowę - Otóż widziałem w Twoim świadectwie że w poprzednich szkołach jeździłeś na zawody - dodał.
- Tak jeździłem na różne zawody sportowe, ale to nic szczególnego - odparłem spokojnie, nie rozumiejąc do czego zmierza.
- Jakie to były zawody? - spytał.
- Koszykówka, siatkówka, biegi długodystansowe... - wymawiałem poklei przypominając sobie tamten czas - Ale bardziej wolę siatkówkę - dodałem, przypominając sobie jak trzeba było biec na łeb, na szyję w zawodach długodystansowych, co niezbyt mi się podobało.
- To świetnie się składa! - odparł nagle, co mnie zaskoczyło - Jeden z naszych zawodników z siatkówki ma kontuzję i nie może grać, a potrzebują kogoś na zastępstwo... Może byś do nich dołączył? - spytał uważnie mi się przypatrując, na co lekko się zmieszałem.
- No nie wiem... Szczerze mówiąc, to nie grałem od jakiegoś czasu już - odparłem wyjaśniając sytuację. Gdy mama zachorowała jakiś rok temu, przestałem się tak uczęszczać na zajęcia sportowe, gdyż dla mnie najważniejsza była rodzina. Teraz sam nie wiedziałem czy dałbym radę grać z kimś nowym w zespole. Nie chciałem przecież nikomu zawadzać!
- Może akurat Ci się spodoba? - powiedział szybko - Potrzebujemy kompletniej drużyny by wystartować w zawodach, jeśli Ci się oczywiście nie spodoba, to nie będziesz musiał w niej uczestniczyć, ale przemyśl to proszę - dodał.
- No dobrze, spróbować mogę, skoro kogoś szukają - uległem nieco, nie chcąc robić problemów, zwłaszcza że rozmawiałem teraz z samym dyrektorem akademii.
- Cieszę się - odparł uradowany, po czym poklepał mnie dwa razy po ramieniu i poszedł w swoją stronę. Ja natomiast wróciłem do swojego pokoju na chwilę po rzeczy do jazdy konnej, gdyż zapomniałem że nie wszystkie rzeczy wczoraj dałem do siodlarni. Wypadało by z resztą tą też odwiedzić mojego karusa, który mnie wyczekiwał, dlatego też gdy zabrałem wszystkie potrzebne rzeczy, od razu tam ruszyłem.
♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣
Tak jak obiecałem to dyrektorowi, popołudniu poszedłem na zajęcia z koszykówki, na salę gimnastyczną, gdzie była już cała drużyna i... eh... ten typek który mnie nie znosił i mogłem to odczytać po zachowaniu jego ciała. Czym ja mu tak podpadłem? Jest nadal zły o to że na niego wpadłem wtedy? pomyślałem witając się ze wszystkimi i podchodząc do niego i... Jay'a! Oh... jak dobrze że chociaż jedna znajoma twarz pomyślałem z lekką ulgą, patrząc jak chłopak, zapewne kapitan wstaje i mówi o tym że mamy sami sobie urządzić trening. Starałem się wyglądać pewnie, choć w duchu czułem że wkraczam do paszczy lwa, w dodatku takiego, który jest na swoim rewirze od początku i nie lubi nieproszonych gości. Chłopak następnie udał się ku wyjściu z sali gimnastycznej, a ja odprowadziłem go wzrokiem do czasu aż zniknął mi całkowicie z pola widzenia.
- Nie lubi mnie prawda? - spytałem cicho jakby sam do siebie, będąc skierowany do Jay'a plecami.
- To nie prawda... - westchnął nagle Jay, dzięki czemu zwróciłem bardziej na niego uwagę.
- Przecież to widzę - westchnąłem lekko - Jest zły na mnie od wczorajszego dnia - dodałem.
- Tu nie chodzi o Ciebie - odparł spokojnie - Reker to dobry chłopak, po prostu ma ostatnio problemy z rodziną, która ma go w dupie i się od dłuższego czasu do niego nie odzywa, i być może przez przypadek wyładował nieco tej swojej bezsilnej złości na Tobie, ale nie ma on nic przeciwko Tobie uwierz mi - wyjaśnił pokrótce, na co skinąłem bardzo powoli lekko głową przyswajając te informacje. Każdy z nas miał tak na prawdę jakieś problemy osobiste i nie było n pewno takiej osoby w akademii, która by ich nie miała. Każdy miał w swoim środowisku swoje problemy o których nikt inny, poza rodziną danej osoby nie wiedział... Na tym polegał "urok" tego życia, a raczej świata.
-  Rozumiem - odparłem cicho pod nosem, lecz Jay nie maił żadnego kłopotu by usłyszeć moją wypowiedź. 
- Chodź zaczniemy trening - odparł zwołując wszystkich do siebie i zaczął prowadzić całą rozgrzewkę, a w międzyczasie przedstawił mi wszystkich członków drużyny poklei. Najpierw rozgrzaliśmy wszystkie stawy porządnie, by nie doznać żadnej kontuzji podczas treningu, później pobiegaliśmy nieco truchcikiem w koło, a następnie podzieliliśmy się na dwie grupki i zaczęliśmy między sobą trening w siatkę. Spodobało mi się to i wyszło że jednak nie wyszedłem aż tak z wprawy jak z początku myślałem, choć oczywiście musiałem jeszcze popracować nad paroma rzeczami, gdyż sam dostrzegłem że brakuje mi do końca tej kociej sprawności. W szatni wszyscy się razem przebraliśmy, a czując jak mokra jest moja koszulka, stwierdziłem że muszę koniecznie dzisiaj zrobić pranie by mi się to pranie nie zaśmierdziało, czy tez nie zasmrodziło całej łazienki leżąc jakiś tam czas w koszu na pranie. 
- Dobrze dobie radziłeś - usłyszałem nagle głos Jay'a, dzięki czemu na niego spojrzałem.
- Nie aż tak dobrze... - westchnąłem lekko - Straciłem nieco wprawy mając rok przerwy - dodałem zakładając na siebie nową i czystą szarą koszulkę. 
- Spokojnie, wyćwiczysz się jeszcze - odparł spokojnie, wkładając swoje rzeczy do czarnego plecaka. 
- Pewnie tak, ale sam wiem że muszę jeszcze sporo popracować - przyznałem zakładając swój granatowy plecak na ramię.
- Ważne że wiesz co musisz poprawić - dodał, po czym wyszliśmy wszyscy z szatni - Idziesz później na obiad? - spytał jeszcze.
- Nie... Wolę sobie coś zrobić sam na kuchni - odparłem szybko.
- Dobra... to na razie! - pożegnał się, po czym rozeszliśmy się w swoje strony, a ja powracając do pokoju, zacząłem myśleć co mogę sobie zrobić dobrego na obiad.

< Reker? ;3 co tam pierdoło? xdd >
2585 słów

5.17.2019

Od Rekera cd. Anthony'ego

- Powiedzmy - prychnąłem, odpychając od siebie zielonookiego chłopaka, którego jeszcze tutaj nie widziałem - Lepiej patrz, jak chodzisz śpiąca królewno. Przyjechałeś się tutaj uczyć, a nie malować paznokcie - poprawiłem na sobie wyprasowany frak, żeby następnie ruszyć ponownie do rozbudowanej stajni, gdzie o tej porze dnia czekał na mnie półsenne koniska. Dochodziła właśnie godzina dziewiętnasta, dlatego po sprawdzeniu stanu swoich pokrak, zamierzałem natychmiastowo wrócić do akademika, aby wziąć prysznic i udać się na spoczynek, który był mi niezwykle potrzebny do pełnej regeneracji. Pomijając już samo to, że poziom dzisiejszych treningów był o wiele wyższy niż ostatnio, to późnym popołudniem zabrano mnie także na godzinny teren, gdzie przypadkowo obiłem sobie nieco nogi. Na szczęście skończyło się jedynie na drobnych siniakach, a nie złamanych kończynach, co pozwoliło mi na odczucie lekkiej radości, związanej z tym dziwnym wyczynem - Cześć Demonie - rzekłem radośnie, wchodząc pewnym krokiem do boksu Residenta - Znowu wszystko rozwaliłeś? - dorzuciłem, podnosząc z ziemi siatkę z sianem, do której dostała się niewielka ilość leżących na ziemi trocin - Kiedyś ci to zabiorę i nie będzie podjadania - zawiesiłem poliestrowe szaleństwo z powrotem na przeznaczonym do tego haczyku. Nie chcąc, żeby ten głupek znowu dopiął tego czynu, zawiązałem sznurek na dwie pętelki, co uniemożliwiło polimerowi poruszanie się wzdłuż wygiętego kawałka metalu. Po sprawdzeniu wszystkich nóg gniadosza, byłem gotowy na spotkanie z Tornadem, który przez swój młody wiek ucieszył się bardziej na mój widok, niż ten stary zgred, który ostatnio sprawiał mi coraz więcej problemów. Doskonale wiedziałem, iż był zazdrosny o mojego drugiego wierzchowca, ale cóż, musiał się z tym jakoś pogodzić... Z czasem i tak kupiłbym zastępczego konia, nadającego się na chwilowego zmiennika dla skoczka, gdyby ten nie daj Boże, doznałby jakiejś kontuzji. Miałem już wychodzić z końskiego domostwa, lecz w ostatniej chwili mój wzrok napotkał nieznanego mi karusa. Zapewne należy do tego nowego patałacha - pomyślałem, wyciągając przed siebie otwartą dłoń, na której leżał niewielki kawałek jabłka - Śmiało - powiedziałem, obserwując jego nerwowe ruchy, które z każdą sekundą zanikały coraz bardziej. Zadowolony z takiego obrotu spraw, poczułem, jak Chacco poderwał owoc z mojej dłoni, aby następnie przepchnąć go do swojego żołądka - Więcej nie mam - wzruszyłem ramionami, żeby po niecałej sekundzie się od niego odsunąć - Poproś swojego właściciela o więcej - dorzuciłem na koniec, ruszając żwawym krokiem w stronę dworu, gdzie nadal utrzymywała się wyśmienita pogoda. Rozmarzony wizją jutrzejszego dnia, wróciłem na ślepo do swojego pokoju, w którym dzięki zimnemu prysznicowi doprowadziłem się do względnego porządku. Nie odczuwając jeszcze potrzeby snu, pokusiłem się o włączenie pustego Skype'a. Znowu nie dajecie znaku życia - westchnąłem w umyśle, spoglądając kątem oka na zdjęcie mojej szczęśliwej rodziny. Odkąd trafiłem do IHA, minął praktycznie rok, a oni ani razu mnie jeszcze nie odwiedzili. Godząc się powoli z myślą, iż nie jestem im potrzebny, wylogowałem się z niebieskiego komunikatora, co zezwoliło mi na zapadnięcie w płytki sen.
❖❖❖❖❖
- Jak to ktoś nowy będzie w drużynie? - zmarszczyłem brwi, zgniatając przy tym w rękach dwukolorową piłkę - Wiem, że Castiel ma kontuzją, ale damy sobie radę... Wróci przecież za kilka tygodni - starałem się usunąć ten pomysł panu Lasamariemu z głowy, lecz ten nadal uparcie twierdził, że znalazł nam idealnego kandydata na rezerwowego. Zrezygnowany, machnąłem jedynie na to wszystko ręką, przez co uniknąłem niepotrzebnej, niezbyt zrozumiałej dla innych kłótni. 
- Jest nowy, dlatego nie bądźcie dla niego niemili. Dajcie mu szansę, to na prawdę miły chłopak... Przyjdzie tu za niecałe piętnaście minut - ciągnął dalej swoją mowę, zapewne uważając, iż coś to da - Będę się już zbierał. Mam nadzieję, że się nie pozabijacie - wyszedł z hali, pozostawiając naszą siódemkę sam na sam.
- Sądzisz, że ten świeżak da sobie radę? - zapytał Jay, siadając na ławce obok mnie - Musimy mieć kogoś zastępczego w drużynie. Nigdy nie wiadomo, jak potoczą się wydarzenia na zawodach... Uważam, że powinniśmy dać mu szansę - poklepał mnie po plecach, ale ja zamiast odwzajemnić ten gest, wolałem pogrążyć się w swoich myślach, dotyczących najbliższego meczu. Jako kapitan naszej drużyny nie miałam prawa zawalić. To ja musiałem opracować wszystko tak, abyśmy wygrali te zawody. W końcu jeden zły ruch i już na zawsze możemy pożegnać się z akademickimi półfinałami. Nie mogłem na to pozwolić! Oj nie mogłem!
- Nie wiem czy to dobry pomysł. Może wszystko nam  zepsuć - westchnąłem, wywołując jednocześnie naszą ofiarę, którą okazał się chłopak z wczorajszego wieczora - No ładnie... - dodałem dla samego siebie, starając się nie ulec narastającej w moim wnętrzu presji.
- Cześć - przywitał się pewnie, otrzymując przywitanie od reszty drużyny. Nie mając zamiaru się odzywać, wbiłem wzrok w ziemię, oczekując zniknięcia pasożyta z mojego terenu - Dyrektor kazał mi tutaj przyjść... Ponoć szukacie kogoś do drużyny? - mówił spokojnie, rozglądając się po nieznanej jeszcze przestrzeni.
- Pójdę już, sami sobie wyznaczcie ćwiczenia - zmieniłem temat naszej rozmowy, która i tak dążyła jedynie do bezsensownej paplaniny - Mam nadzieję, że Anthony umie chociaż odbijać porządnie piłkę... Jeśli zniszczysz nam mecz, wylecisz stąd na zbity pysk.

<Anthony? ;3 Postaraj się nie zabić xd>
789 słowa. 

5.16.2019

Od Anthony'ego do Rekera

- Dalego jeszcze? - spytał znudzony Anthony, który gapił się przez szybę jadącego samochodu od dobrych kilku godzin i miał już serdecznie dość. Ile można jechać do jednej akademii? Matka mu coś mówiła że to jedna z najlepszych akademii jeździeckich w Stanach, ale nic więcej poza tym nie zdradzała. Choć był optymistą, to jednak myśl że będzie tak daleko od domu go nieco zniechęcała. Nie to że był maminsynkiem, tylko po prostu bał się o swoją chorą matkę, która co jakiś czas jeździła do szpitala na badania i wznowienie leczenia. Nie chciał być daleko od chorej matki, lecz ojciec nalegał że tak będzie dla niego lepiej, że nie ma co patrzeć na schorowaną matkę by się demotywować. Matka stwierdziła to samo, ale Anthony wiedział swoje… Chciał być w razie czego przy matce, lecz wiedział że z rodzicami nie ma co się kłócić. Nie chciał jeszcze bardziej stresować matki dodatkowymi kłótniami, dlatego więc odpuścił i postanowił siedzieć cicho. Miał tylko nadzieję, że będzie wszystko w porządku.
- Zaraz dojeżdżamy paniczu – odparł kierowca, a na słowo „panicz” Anthony mimowolnie się skrzywił. Nigdy nie uważał się za jakiegoś tam panicza i to słowo go bardzo denerwowało, postanowił jednak że tego nie skomentuje. W końcu to był tylko pracownik jego ojca i zapewne musiał się tak do niego zwracać, ale cóż… Denerwujące to było strasznie. Ojciec został z matką w szpitalu, więc wsadził go tylko w samolot na prywatnym lotnisku, skąd przejął go właśnie ten kierowca po zapakowaniu wszystkich rzeczy do bagażnika. I tak cudem ubłagał ojca, by cała służba nie przyjeżdżała razem z nim by móc wyładować konia z przyczepy. Wolał uniknąć tak zwanej „siary”. Nie miał ochoty znowu wyjść na rozpieszczonego bachora, który nic nie potrafi, prócz wysługiwania się innymi. Umiał doskonale sam rozładować konia, bo w końcu nie raz, nie dwa jeździł na zawody sportowe. Ech doskonale… Ciekawe co tam u mamy i czy dostała już wyniki badań pomyślał odrywając wzrok od tego co się dzieje za szybką i spojrzał na swój telefon. Jego młodszy brat Samuel miał mu dać znać czy już coś wie, dlatego Anthony pośpiesznie włączył wyświetlacz telefony, lecz ku jego wielkiemu rozczarowaniu niczego tam nie było. Wzdychając na to lekko, chłopak ponownie schował telefon do swojej kieszeni w spodniach i ponownie spojrzał przez szybę i ku jego zdziwieniu skręcili w jakąś polną drogę.
- Jesteś pewien że dobrze jedziemy? - aż spytał zaskoczony torem jazdy kierowcy.
- Tak paniczu – odparł spokojnie ponownie kierowca, a chłopak przewrócił na to jedynie oczami. Jedna z najlepszych akademii jeździeckich tak? To co na drogę ich lepszą nie stać? Pomyślał ironicznie, obserwując zmieniające się powoli otoczenie za szybką, aż w końcu dostrzegł lepszy podjazd do akademii i wielką bramę, przez którą wjechali na teren pięknej akademii jeździeckiej, po której jeździło pełno uczniów na swoich przeróżnych rumakach.
- No dobra… Cofam poprzednie słowa – mruknął sam do siebie.
- Coś pan mówił paniczu? - spytał zaskoczony kierowca, martwiąc się czy aby czasem nie zignorował syna swojego pracodawcy.
- Nie nic – odparł szybko – Miałem głośne przemyślenie – dodał uspokajając starszego pana, który wyglądał mu na około sześćdziesiątki.
Czując iż pojazd się zatrzymał, chłopak szybko odpiął pas, a następnie wysiadł z auta by móc spojrzeć lepiej na stajnię. Była świeżo po malowaniu, co też można było wyczuć w powietrzu, lecz Anthony był pewien że akademia jest trzymana w bardzo dobrym stanie ciągle, a nowa warstwa farby jest po to by chronić drewno przed korozją. Następnie rzucił okiem na ludzi jadących na swoich koniach. Od razu rzuciło mu się w oczy jacy są pewni siebie i jak obrzucają go spojrzeniami spod byka. Eh doskonale… Kolejni ludzie zadufani w sobie, tylko tego mi było trzeba. Dzięki tato pomyślał po raz kolejny tego dnia ironicznie, zamykając drzwi srebrnego leksusa rx f sport.
W międzyczasie jego kierowca wypakował już większość rzeczy z bagażnika samochodu, które zaraz zaczął nosić z nim do jego nowego lokum. Przez telefon wiedział że ma pokój numer cztery na pierwszym piętrze, a później zaś miał zejść na dół i podpisać wszystkie ważne dokumenty. Kiedy w końcu uporał się z wniesieniem rzeczy i wyszedł z kierowcą na zewnątrz, dostrzegł że przyczepa z jego koniem właśnie przyjechała. Miał nadzieję że jego konisko dobrze zniosło podróż gdyż wiedział jak Chacco się denerwował. Długie podróże bardzo złościło Chacco jak nikogo innego, nie mówiąc o tym że w końcu tak jak on musiał się przyzwyczaić do nowego miejsca. Anthony zdawał sobie doskonale z tego sprawę iż dla jego rumaka przenosiny będą dużo bardziej drastyczne niż dla niego… W końcu wylądowanie z nowymi końmi w stajni, w nowym boksie i z nowymi stajennymi,to dla konia ogromny stres! Nie raz było że w wielkich hodowlach świata, gdy tylko zmieniały się osoby zajmujące się końmi, bo te zachorowały, konie nawet nie chciały jeść i były w stresie. I to wcale nie żarty! Dlatego chłopak miał nadzieję że Chacco mimo wszystko dobrze i szybko się zaaklimatyzuje z nowymi końskimi kolegami. Szybko otworzył przyczepę, gdzie zaraz zobaczył przekrzywiony w jego stronę łeb, a oczy ogiera mówiły same za siebie. Był przejęty zmianą otoczenia, czego można było się spodziewać, lecz chłopak wiedział że musi mu rozchodzi te nerwy, bo inaczej konisko rozniesie mu cały boks i jeszcze będzie musiał za niego płacić, nie mówiąc o tym ze sam by się jeszcze mu poranił. Wypakował konia z przyczepy, po czym zaczął z nim nieco chodzić w kółeczko by mógł rozchodzić swoje nerwy. Kare konisko z początku prychało co po chwilę i podrywało gwałtownie głowę do góry i nasłuchiwało obcych odgłosów, lecz później zaczął się uspokajać. Ucieszyło to Anthonego, a kiedy koń był gotowy, zaczął prowadzić konia do stajni dla koni prywatnych. Granatowa derka na grzbiecie lekko falowała gdy koń szedł stępem, a uczy ciągle mu chodziły niczym radary chcące wykryć jakiegoś wroga.
- Spokojnie Chacco – szepnął cicho, głaszcząc karusa po muskularnej szyi, a następnie minął jakiegoś chłopaka, który z wyglądu nie spodobał się Anthoneu. Miał jednak on nadzieję że to tylko złudzenie, i że chłopak nie okaże się jakąś wredną żmiją. Wprowadził karusa do jego nowego lokum, a następnie zaczął zdejmować z niego derkę i ochraniacze z nóg. Doskonale wiedział że z racji tego że jest tu nowy, jego rówieśnicy mogą chcieć go testować by wykryć jego słabości. Wszędzie tak zawsze było… Kiedy już uporał się ze wszystkim, wyszedł z boksu i go zamknął, zostawiając swojego karusa w spokoju. On sam natomiast zapoznał się z siodlarnią, a później chcąc iść do sekretariatu szkoły zaczął się rozglądać za jakąś tabliczką informacyjną, lecz niestety żadnej nie znalazł. Cudnie… pomyślał rozglądając się za jakąś osobą, która by go nakierowała i natrafił na tego samego chłopaka którego chwilę wcześniej mijał w stajni. Spytać go czy nie? Nie wygląda za przyjaźnie pomyślał widząc jak sprawdza nogi swojego wierzchowca. Czuł jednak że lepiej ominąć burzę, która mogła się rozpętać, dlatego rozejrzał się jeszcze raz i na szczęście trafił na jakiegoś innego chłopaka, który szedł akurat w stronę stajni.
- Przepraszam, wiesz może gdzie jest sekretariat szkoły? - spytał podchodząc do nieznajomego.
- Musisz iść do tego budynku żółtego, a jak będziesz już tam, to musisz skręcić w lewo dróżką. Sekretariat znajduje się w budynku „B” - poinformował mnie.
- Super dzięki – odparł uśmiechając się lekko z wdzięcznością – Jestem Anthony – przedstawił się jeszcze.
- Nie ma za co – odparł szybko – Ja Jay – dodał podając rękę na przywitanie, na co Anthony lekko ją uścisnął w formie przywitania.
- Sam bym się pogubił – odezwał się ponownie do niego.
- No ostatnio zmienili miejsce sekretariatu, a nie dali nikomu tabliczki, więc nowi często się tu gubią, ale pod koniec tygodnia powinni już ją zrobić, więc powinno być lepiej – wyjaśnił mu wszystko.
- Jak mają tyle papierów, to pewnie z uwagi na większą ilość miejsca to zrobili – odparł spokojnie.
- Pewnie tak jest… To taki jasnoniebieski budynek, ciężko go przeoczyć – odparł spokojnie, na co Anthony skinął lekko głową.
- Dzięki! Nie zatrzymuję Cię już… To do zobaczenia, na zajęciach czy kiedyś tam – odezwał się jeszcze, a następnie ruszył w stronę gdzie powiedział mu Jay i tak jak mówił, niebieskiego budynku wręcz nie dało się przeoczyć. Szybko wszedł po białych schodkach, a następnie wchodząc do budynku podpisał ostatnie ważne dokumenty, a następnie dostał kartę dostępu do budynku dla chłopaków, gdyż w nocy były one blokowane i tylko Ci co mieli karty dostępu mogli wejść do środka. Proszę jacy nowocześni pomyślał wychodząc z niebieskiego budynku, kiedy za wibrował mu telefon w kieszeni, po który zaraz sięgnął by spojrzeć kto się do niego dobija. Widząc jednak numer swojej żmijowatej ciotki, szybko odrzucił połączenie i jak na nieszczęście wpadł jeszcze na kogoś.
- Przepraszam nie chciałem… - odezwał się szybko, chcąc uniknąć potyczek pierwszego dnia. Nie miał ochoty na przepychanki z nikim, zwłaszcza tego dnia.

< Reker? >
1419

Tylko ciężką pracą do czegoś dojdziesz

Imię i nazwisko: Anthony Firebrand
Wiek: 20 lat
Głos: Remember The Name (Official Video) - Fort Minor
Płeć: Mężczyzna.
Ranga: Intermédiairem
Grupa: I
Imię konia: Chacco Blue
Pokój: Nr 11
Charakter: Ciężko określić Anthonego, gdyż jest to chłopak raczej tajemniczy i nie lubiący dużo mówić o sobie, aczkolwiek na pewno jest miły i przyjazny, choć nie rozgaduje się o sobie pierwszej lepszej osobie... Wie bowiem że trzeba uważać na tych komu chce się powierzyć swoje zaufanie. Jest  raczej optymistą choć czasem zdarzają mu się dni w którym ma doła jak każdy człowiek. Stara się ukrywać to że ma bogatego ojca biznesmena. Wie bowiem że większość ludzi ocenia człowieka bardzo surowo po tym ile ma pieniędzy. Jest bardzo pracowity, co oznacza że nie miga się od pracy. Niestety jednak wiele ludzi to wykorzystuje przeciwko niemu... Anthony po prostu często nie umie powiedzieć "nie". Dlatego można powiedzieć że musi popracować nad swoją stanowczością. Jest uczciwy i jeśli ma u kogoś "dług" to jak tylko może to zaraz go zwraca w całości. Nienawidzi strasznie matematyki i fizyki. Dla niego te dwa przedmioty mogły by nie istnieć w ogóle. Zawsze miał z nimi kłopot, przez co zawsze musiał mieć z tego korepetycje. Jest pomocny i odważny. Nauczył się pomagać innym choć czasem łatwo przez to może wpakować się w jakieś tarapaty. Jest odpowiedzialny i opiekuńczy, więc żaden zwierzak czy tez człowiek z nim nie zginie. Co jeszcze? Lubi bardzo biologię i historię, i uważa że to najciekawsze przedmioty jakie były w szkole. Nie lubi ujeżdżania i uważa że to najnudniejsze zawody jakie mogą istnieć. Czasami gra z bratem w Polo na specjalnie wytrenowanych do tego koniach. Bardzo lubi ten sport choć jest on dość niebezpieczny, ale w końcu sama jazda konna do najbezpieczniejszych nie należy. Jest raczej typem skowronka, wiec nie jest mu trudno wcześnie wstawać. Uwielbia jeść posiekany drobno szpinak z makaronem i czasem je go sobie na kolacje. Oczywiście mięso też bardzo lubi! Nie ma za wielu przyjaciół co niestety go smuci, ale wie że lepszy prawdziwy przyjaciel niż taki fałszywy. Jest dobrym słuchaczem, więc zawsze kogoś wysłucha jeśli druga osoba tego potrzebuje i jeśli ta osoba sobie tego życzy, to postara się dać mu radę.
Aparycja: jest to średniego wzrostu chłopak, który ma silne i wysportowane ciało, choć wygląda na chuchro. Stara się dbać o siebie, dlatego uprawia poranny jogging. Ma blond włosy oraz zielone oczy.
Historia: Anthony urodził się w Nowym Jorku, jako pierwszy syn poważnego biznesmena. Nie miał jednak on łatwego życia, gdyż ojca prawie nigdy nie było w domu, a matka cóż... też była zapracowana z początku, do czasu gdy po raz pierwszy Anthony złamał rękę podczas zabawy w ogrodzie. To sprawiło że matka zaczęła bardziej go pilnować i się nim interesować, a inne rzeczy spychała na bok. Nie był jednak rozpieszczany i nie miał wszystkiego na zawołanie, jak to mają niektóre dzieciaki bogatych i zamożnych ludzi. O nie! On musiał zawsze sobie na wszystko zapracować i był trzymany "krótko". To znaczy że musiał wracać o maks 22 do domu i koniec kropka. Jak nie wracał, o szlaban na komputer i laptop, jak w normalnym domu, tyle że jeszcze musiał wtedy jeszcze w czymś pomagać, a to ogrodnikowi, a to komuś tam innemu ze służby. Z początku Anthony uważał to za okrutne traktowanie, lecz tak na prawdę wyszło mu to na dobre, gdyż nauczył się w ten sposób bycia uczciwym, punktualnym i pracowitym. Bowiem nie raz mu się dostało po łbie gdy robił coś na odwal się, zamiast porządnie. Odpowiedzialności nauczył się dbając o różne zwierzątka w domu. Jego matka zawsze uważała że dziecko powinno wychowywać się z różnymi stworzeniami, dzięki czemu chłopak miał w domu chomiki, króliki, świnki morskie i inne stwory. W szkole radził sobie bardzo dobrze, choć w okresie nastoletniego buntu miał tam swoje przewinienia i często się bił, lecz na szczęście mu to przeszło. Nigdy nikomu nie dokuczał, chyba że ten ktoś zalazł mu mocno za skórę, bo była ta osoba dla niego wredna. Ojciec zawsze był wobec niego bardzo wymagający, więc nigdy mu nie popuszczał, czego Anthony nienawidził strasznie i często oto się z ojcem kłócił. Ponieważ chłopak uwielbiał konie i spędzał z nimi dużo czasu, zamiast w książkach, by zostać lekarzem, jego matka zasugerowała naukę w akademii jeździeckiej i tak oto trafił tutaj. Co będzie dalej czas pokaże.
Rodzina:
 Matka: Lara Firebrand - kochająca matka i żona, aczkolwiek ciężko chora na raka krwi (białaczka),
Ojciec: Tom Firebrand - kochający ojciec, wiecznie zapracowany ale chce dla rodziny jak najlepiej, biznesmen.
 Młodszy brat: Samuel Firebrand - 18 letni brat Anthonego. Kocha brata, choć czasem też i go wnerwia, jak to w końcu przystało na młodszego brata. Grają czasem w Polo na zjazdach rodzinnych.
 Ciotka ze strony matki: Sylwia Goldmah - wredna żmija, której tylko pieniądze w głowie. Przychodzi tylko jeśli ma jakiś interes. Nie lubi swojej młodszej siostry Lary.
Wujek: Lary Goldmah - także bogacz ale z tej mniejszej ligi. Okropnie chytry i wredny. Lubi robić ludziom pod górkę, można więc powiedzieć, że razem ze swoją żoną się dobrali wręcz idealnie.
Babcia ze strony matki: Sara Oren - przemiłą starsza pani, która uwielbia obdarowywać wszystkich jedzeniem. Dla niej wszyscy chudzi ludzie są "zabidzeni i na pewno głodni". Bardzo pomocna i uwielbia siedzieć w ogródku przy swoich kwiatach.
Dziadek ze strony matki: Max Oren - spokojny starszy pan, który ma za sobą sporo przeżyć. Jego ulubionym zajęciem jest siedzenie w ogrodzie przy stoliku i czytanie gazet, bądź też gra w karty. Jest to człowiek o stoickim spokoju.
 Wujek ze strony ojca: Sam Firebrand - czasami ma szalone pomysły lecz jest to także człowiek spokojny i dobry. Jest zżyty ze swoim starszym bratem Tomem.
 Ciotka ze strony ojca: Medison Firebrans - żona Sama. Uwielbia chodzić na zakupy i wydawać pieniądze, lecz uwielbia najbardziej rozpieszczać swojego małego psa rasy Cziłałę o imieniu Książę. Jest to biały piesek.
Wujek ze strony ojca: Adam Firebrand - najmłodszy brat z całej rodziny. Jego ulubionym zajęciem jest granie w golfa i w Polo.
 Ciotka ze strony ojca: Tifany Smith - obecna narzeczona Adama. Na razie jest "sprawdzana", przez rodzinę, czy aby na pewno chce za niego wyjść z miłości.
 Babcia ze strony ojca: Elizbeth Firebrand - Anthony nazywa ją "słodką trucizną". Nie lubi babci ze strony ojca. Jest to bowiem kobieta, która Tobie mówi coś innego, a za plecami wbiła by nóż w plecy. Plotkara i kłamczucha. Chłopak nie raz się dziwił że jego ojciec może mieć taką matkę, zwłaszcza taką która na wszystkich zrzędzi.
Dziadek ze strony ojca: Pol Firebrand - weteran wojenny o bardzo dużej wiedzy historycznej. Anthony go bardzo lubi. Jest to człowiek lubiący ciszę i spokój. Najczęściej nie ma go w domu, gdy jego żona plotkuje z innymi sąsiadkami i snuje teorie spiskowe.
Orientacja seksualna: Heteroseksualna
Partner/ka: - 
Inne: 
Uprawia jogging,
Lubi czytać kryminały i niektóre fantasty,
- Gra z bratem czasem w Polo,
- Nie jest zadufanym w sobie gówniarzem,
- Nie lubi cwaniaczków i kłamców,
- Kiedyś palił, lecz gdy jego matka zachorowała na raka, coś się w nim zmieniło i rzucił,
- Kiedyś chciał zostać lekarzem, ale stwierdził że to nie dla niego,
- Lubi pływać,
- Czasem chodzi z rodzicami na gale charytatywne,
- Lubi bardzo psy ale bardziej koty w domu,
- Lubi grać w siatkówkę i koszykówkę, choć piłka nożna też ujdzie,
- Jest czuły na czyjeś cierpienie,
- Od małego musiał "pracować" na swoje zachcianki, czyli świetne oceny w szkole, równał się jakiś prezent o którym marzył. Tak samo było gdy chciał mieć konia. Musiał pracować dłuższy czas w stajni, by nauczyć się zajmować końmi itp. Jego ojciec więc nauczył go ciężkiej pracy i odpowiedzialności.
- Nie cierpi brukselki,
- Uwielbia jeść kalafiora i brokuła oraz makaron z posiekanym drobno szpinakiem,
- Uwielbia wycieczki, zwłaszcza te górskie,
*Właściciel: pusia9
Imię: Chacco Blue
( czyt. Czako Blu )
Rasa: Hanowerska
Wiek: 7 lat
Płeć: Ogier
Charakter: Jest to koń o silnym charakterze, dlatego byle początkujący na pewno nie może na nim siedzieć, gdyż inaczej może się to skończyć upadkiem. Chacco jest typem konia, który łatwo podporządkowuje się silnemu jeźdźcowi z charakteru, a co za tym idzie, jeśli wyczuje na swoim grzbiecie słabszego jeźdźca, który nie umie jazdy konnej, ten zaraz będzie chciał robić co chce. Jest to jednak spokojny koń, choć czasem lubi sobie raz czy dwa bryknąć dla rozluźnienia. Nie sprawia raczej kłopotów przy siodłaniu, ani w treningu. Dobrze składa nogi podczas skoku oraz pracuje zadem, dzięki czemu nie zahacza tak często kopytami o drągi kiedy trzeba się na prawdę rozpędzić jadąc na czas, by zdobyć jak najlepsze miejsce w zawodach. Co jeszcze? Pracuje tez oczywiście dobrze szyją podczas wykonywania skoku, dzięki czemu też właśnie jego kariera skokowa zapowiada się na długi okres. Jest to bardzo ważne, gdyż konie nie pracujące szyją, dużo szybciej kończą swoją karierę skokową przez to iż siada im kręgosłup. Ma szybki, lekki i wydajny galop, więc doskonale sprawdza się na parkurach gdzie do przeszkody trzeba trochę pobiec. Nie oznacza to jednak że gorzej radzi sobie na tych ciasnych parkurach! Co oznacza słowo lekki galop? Ano to, że koń podczas galopu czy też odbijania się przed przeszkodą, jest cichy, jego ruchy są bardzo lekkie i płynne. Jego ojciec miał bardzo ciężki, głośny galop, przez co było słychać jak dużo siły koń wkładał w każdy wyskok oraz galop, co nie jest zbyt wskazane w jeździectwie, lecz takie konie też są i też dobrze sobie radzą w świecie jeździectwa. On natomiast odziedziczył chód po swoim dziadku ze strony matki.
Dyscyplina: Skoki i Cross
 Należy do: Anthon'ego Firebranda

Od Ganseya cd Noah

Ten ranek nie był najlepszy. Okej. Żaden ranek nie jest dobry. Ale dzisiaj Gin miała przynajmniej dobry humor. W miarę. Jak na godzinę szóstą. Nie wiem czemu ściągnęła mnie z łóżka na tak wczesne śniadanie, skoro sama dałaby sobie radę. Ale nie. Jak ona nie może spać, to ja też. Jedynym plusem było zapoznanie się z Jeżozwierzem i BB. Ronan co prawda mi o nich opowiadał, ale nie sądziłem, że spotkam je tak szybko. I w takich okolicznościach.
- Ciacho, tak? - Uśmiechnąłem się, kiedy brunetka siadła obok ze zdecydowanie większą energią niż powinna.
- Nie łap mnie za słówka. W sumie to Nołe. - Popatrzyła oskarżycielsko. - Doceniam piękno.
- Jasne jasne. - Zaśmiałem się. - Nie odbieraj mi przyjemności z tego komplementu.
- Nie odbieram. Ale twierdzę, że nie jesteś w moim typie. - Westchnęła i wbiła widelec w jajecznicę. – Chociaż… czy ja w ogóle mam typ?
– Nie mnie o to pytaj. – Uniosłem szklankę z sokiem pomarańczowym i wypiłem trochę.
– Wiem. – Machnęła ręką przed twarzą i zapatrzyła się na Gin.
– Hm? – Uniosła brwi moja siostra.
– Nico mówił, że jesteś wkurzająca. – Blue wsadziła widelec z jedzeniem do ust. – Tylko ja i Ronan mamy prawo go wkurzać.
– I co z tego? – Parsknęła moja siostra.
– Uważaj na swoje koczki. – Brunetka wycelowała w nią widelcem. – Nie lubię, gdy ktoś wkurza Nico!
***
Pierwsza lekcja jazdy konnej zbliżała się nieubłaganie. Garm niuchał moją dłoń, którą głaskałem jego chrapy w oczekiwaniu na rozpoczęcie zajęć. Blue rozmawiała z jakimś bezimiennym chłopakiem, a Ronan nie dał się (lub też nie chciał) wyswobodzić z objęć Mikaelsona. Jednak nie to było dziś – przynajmniej dla mnie – największą atrakcją. Na miejsce zbiórki dotarł Jeżozwierz. Uśmiechnąłem się i podszedłem z koniem do dziewczyny.
– Ty ciągle wyglądasz jak trup. – Założyłem ręce.
– Dziwię się, że ty nie. – Parsknęła.
– Ciacha zazwyczaj nie są nieżywe. – Posłałem jej rozbawione spojrzenie.
– Ugh, będziesz teraz mi to ciągle wypominał? – Popatrzyła na mnie krzywo.
– Niestety. – Westchnąłem, niby smutny. – Z takich rzeczy grzech nie skorzystać.
– Jesteś okrutny. – Odburknęła i poprowadziła konia dalej.
– Po prostu chcę się zapoznać. – Wzruszyłem ramionami idąc za nią. – Jak widzisz, jedyna osoba, którą tu znam w pełnym tego słowa znaczeniu, klei się do swojego chłopaka…
– Tak? Myślałam, że na odwrót. – Dziewczyna posłała krótkie spojrzenie naszej ulubionej parce. – Wygląda jakby to Poduszka była osaczana.
– Myślę, że mu to nie przeszkadza. – Wyszczerzyłem się. – Wręcz przeciwnie.
– Nie da się ukryć. – Pokiwała głową. – Cóż…
Jednak dziewczynie nie dane było skończyć, ponieważ pojawił się nasz ulubiony książę.
– Nołe! – Zawołał i podszedł do nas wraz z koniem. – Szukałem cię!
– Chroń mnie! – Dziewczyna błyskawicznie przestawiła mnie tak, że spokojnie mogłem ją zasłonić.
– Hej. – Uśmiechnąłem się, stając twarzą w twarz z Windsorem. – Kochanie, miło cię widzieć.
– Ugh… kolejny! – Chłopak wyrzucił ręce w górę. – Ty, Chainsaw, ktoś jeszcze? – Dwa ostatnie słowa wykrzyczał.
– Spokojnie, złość piękności szkodzi. – Uniosłem ręce i gestem go uspokoiłem. – A nie chcemy, żeby nasz książę nie był piękny.
Prychnięcie, które wydobyło się z ust Noah było na wpół dźwiękiem irytacji, na wpół rozbawienia. Chyba podobała się jej ta wizja, a jednocześnie miała coś przeciwko. Albo mi się wydawało.
– Cóż, lepiej nie będzie. – Zachichotała. – Oby nie było gorzej…
– Nołe! I ty przeciwko mnie!? – Chłopak znów uderzył w wysokie tony.
– Co ja mówiłem o krzyczeniu, hm? – Popatrzyłem na niego. – Bo powiem Ro i będzie niedobrze!
Dziewczyna, chyba nie mogła już wytrzymać, bo zaniosła się śmiechem. Nie dziwiłem się. Straszenie Ro miało w sobie swój żartobliwy urok.

Noah? Co ty na to? XD
562 słowa

5.15.2019

Od Adama cd Blue

- Przyniosłam dary! - Jane nawet nie trudziła się pukaniem do drzwi i wparowała do mojego pokoju jak do własnego, wymachując trzymaną w ręku butelką.
Posłałem jej krótkie spojrzenie znad ekranu laptopa, lustrując przy tym wzrokiem puszysty szlafrok jakim się otuliła, by nie łazić po korytarzu w samej bieliźnie. Był biały i już na pierwszy rzut oka bardzo milusi, a długie królicze uszy przy kapturze sprawiały, że dziewczyna prezentowała się wręcz uroczo. Uśmiechnąłem się na widok alkoholu, bo zdążyłem już zorientować się, że Branwell miała niezły gust, gdy chodziło o trunki. W przypadku innych rzeczy również, ale nie zamierzałem jej tego przyznać. Jeszcze te pochwały uderzyłyby jej do głowy.
- Coś długo ci to zajęło - rzuciłem zaczepnie, obserwując jak podchodzi do szafki ze słodyczami i nachyla się, dając mi tym lepszy widok na swój zgrabny tył. - Szukałaś jakiejś ładnej bielizny?
- Sugerujesz, że mam jakąś nie ładną? - Wyprostowała się, po czym wcisnęła na łóżko tuż obok mnie.
- Sugeruję, że bielizna wcale nie byłaby potrzebna - odparłem z uśmiechem, po czym sięgnąłem ku ofiarowanej butelce. Półsłodkie czerwone. Idealne.
- A co na to twój Aniołek? - Sprawnie poradziła sobie z otwarciem paczki czekoladowych pocky i już wcinała pierwszy smakołyk, a ja z zadowoleniem odkryłem, że butelka zamiast korka miała metalową zakrętkę. Przynajmniej nie musiałem wstawać i szukać po kątach tego cholernego otwieracza, o kieliszkach nie wspominając, bo na co komu one?
- Mój Aniołek nie jest wszechwiedzący, jak już ustaliliśmy. - Parsknąłem krótkim śmiechem, któremu zawtórował lekki uśmiech Jane, po czym pociągnąłem spory łyk ciemnego płynu.
- Nie jest? - Przysiągłbym, że w jej oczach zapaliły się wesołe iskierki.
- Gdyby był nie mielibyśmy połowy zabawy - odpowiedziałem i podałem jej butelkę, by następnie włączyć przerwany odcinek. Przewinąłem go o te kilka minut, które przegapiła, bo może i bywałem wredny, ale gdy chodziło o Yuri on Ice, wszelkie sprzeczki schodziły na dalszy plan. Nawet wybrałem wersję z angielskimi napisami, choć przecież ich nie potrzebowałem.
- Otóż to - zaśmiała się Jane. - Uwielbiam ten jego wyraz twarzy, gdy nie wie do czego bijemy. - Nie mogłem się z nią nie zgodzić, więc tylko kiwnąłem głową z szerokim uśmiechem zanim razem przenieśliśmy całą uwagę na ekran.

***

- Sebastian jest prawie tak słodki jak Yurio, nie sądzisz? - Słysząc jej wyrwane z niczego pytanie, od razu wbiłem w nią spojrzenie w stylu: "co do chuja'? - Mały, słodki... UROCZY. - Przeliterowała mi ostatnie słowo jakbym był dzieckiem z podstawówki.
- Mówisz o tym biednie wyglądającym dzieciaku, który klei się do Ronana jak do kaczej mamy? - W moich słowach prawie wcale nie dało się wyczuć irytacji. - Nie sądziłem, że to twój typ, Branwell.
- Nie mów tak. Jest... słodki - westchnęła, na co uniosłem jedną brew i kiwnąłem powoli głową, dobrze widząc co tu jest grane. Ktoś tu miał chrusha i tym kimś był nie tylko Yuri. - I luz, nie obije ci przecież Ro.
- Jakbym w ogóle brał go za zagrożenie... - Prychnąłem, po czym sięgnąłem po kolejną dawkę alkoholu. - I Aniołek jest definitywnie bardziej uroczy - dodałem po chwili z pełnym przekonaniem w głosie.
- Zerowe zagrożenie... Jasne... Ej - pisnęła, gdy celnym ciosem łokcia, wytrąciłem jej paczkę słodyczy z dłoni.
- Ups. Nie chciałem - stwierdziłem szybko, unosząc kąciki ust. - Koniec gadania o twoim chrushu, bo i tak nikt nie przebije tego. - Wskazałem na Yuriego, wykonującego swój popisowy numer z gracją baletnicy i seksapilem gorącego modela. - Widzisz te kształty? Widzisz? Boże ile bym dał za taką talię.
- Nie tylko ty - zgodziła się za moment, zabierając ode mnie butelkę. - Ro ma ładną talię.
- Boże, tak - westchnąłem rozmarzony, bo nasz blondynek definitywnie mógł konkurować z japońskim łyżwiarzem. - Twoja też jest całkiem, całkiem. Ale jego... - Gwizdnąłem, by dodać swoim słowom na znaczeniu.
- Wy to w ogóle macie łatwiej! - Dziewczyna na znak protestu, rzuciła mi w twarz pustym pudełkiem po pocky. - Lepsza talia, lepsza cera, lepsze nogi... Tyłek! Ugh, gdzie tu sprawiedliwość?! - Opadła plecami na materac z przeciągłym jękiem protestu i już miała się napić gdy... - I jeszcze skończył się alkohol!
- I to też wina facetów, tak? - Parsknąłem rozbawiony.
- No połowę ty wypiłeś. - Posłała mi oskarżające spojrzenie. - Większą połowę.
- Nie ma czegoś takiego jak większa połowa - zauważyłem po chwili, a na twarzy Jane pojawiła się konsternacja.
- Idę po więcej alkoholu.
- Tak. To świetny pomysł - poparłem ją, bo cholera byłem zbyt trzeźwy na rozmowę.

***

- WE WERE BORN TO MAKE HISTORY! YES, WE WERE BORN TO MAKE HISTORYYY! - Swoim pięknym śpiewem, starałem się dorównać głosowi Branwell, która stała na łóżku, trzymając mikrofon. To znaczy moją szczotkę do włosów.
- Dawaj jeszcze raz! Dawaj no! - Machała ręką, byle tylko popędzić moje starania w kliknięciu w odpowiedni znaczek na ekranie.
- Już się robi... Kurwa, nie to! - Przeskoczyłem na kolejny filmik, ale zaraz ogarnąłem sytuację, a w pokoju rozległy się znajome nuty. Po raz trzeci, czy piąty... Nie ważne.
- Chodź tu wsparcia potrzebuję! - Wykonanie prośby, łączyło się z wstaniem na chybotliwym materacu, ale udało mi się to idealnie na pierwszy wers.
- CAN YOU HEAR MY HEARTBEAT?
- TIRING OF FILING NEVER ENOUGH...
- I CLOSE MY EYES AND TELL MYSELF...
- THAT MY DREAMS WILL.. - Przerwałem, gdy gdzieś na skraju świadomości zarejestrowałem dziwny odgłos od strony... Chyba drzwi.
- No i czego psujesz, debilu?! - Dostałem pięścią w ramię od wkurzonej dziewczyny, ale zaraz ona również zamilkła, gdy ten odgłos rozległ się ponownie.
- Ktoś puka? - Popatrzyłem na nią zdezorientowany, ale tak, ktoś definitywnie pukał, a wręcz walił o drzwi. - KURWA OTWARTE!
- SPIEDALAJ, ROBIMY SEKS! - Jane usiłowała mnie zagłuszyć, ale po chwili drzwi faktycznie otwarły się, a w nich stanął...
- Czego chcesz do cholery w środku nocy?! - Posłałem białowłosemu na wpół zaskoczone, na wpół wkurwione spojrzenie. - Twoje psy w końcu kogoś zjadły?
- Możecie po prostu być trochę ciszej? Ludzie usiłują spać - oznajmił, zakładając ręce na piersi. - Jest środek nocy, a wy... Co jest?! - Odskoczył jak oparzony, gdy mój cudowny, boski w cholerę wyjebany kot zaczął na niego syczeć jak wkurwiony.
- Bierz go Yurio! - krzyknęła Jane.
- Co jest Wikuś? Boisz się kotka? - Parsknąłem śmiechem, widząc wystraszoną minę chłopaka, a zwierzak odwrócił się do mnie i z jakiegoś powodu, fuknął jak obrażony, po czym z dumą wyszedł na korytarz i gdzieś spierdolił. Zdrajca. - Chuju kurna nie będę cię szukał po nocy, nie myśl sobie! - zawołałem za nim, wymachując butelką.
- No i co zrobiłeś cholero jedna?! - Dziewczyna miotnęła w stronę Wiktora paczką pocky, a potem szczotką, jednak oba te przedmioty ku naszemu ogromnemu zdziwieniu, przeleciały obok celu. - Spierdalaj!
- Dobra, już idę! - Chłopak najwidoczniej poszedł po rozum do głowy, bo uniósł dłonie w geście kapitulacji i wycofał się.
- I oddawaj moje pocky! - wrzasnęła za nim brunetka.
- Spokojnie, Jane. Już zaraz ci przyniosę - wolałem nie wkurwiać jej jeszcze bardziej, więc niczym bohater, zeskoczyłem... Kurwa, czemu leżałem na podłodze?
- Nie zabij się debilu! - Branwell brzmiała na super rozbawioną moją przegraną z grawitacją. - Już jedno złamanie w rodzinie nam wystarczy.
- Co? - Podniosłem się i otrzepałem, by zachować resztki godności.
- Ten drugi debil złamał sobie rękę na głupim kocie. Rozumiesz? NA KOCIE! - Wyrzuciła ręce w górę, po czym padła na łóżko zanosząc się śmiechem.

1128 słów
Blue? Co robimy dalej? Jakieś głupie... to znaczy dorosłe i odpowiedzialne gry?

5.14.2019

Od Andrew cd. Wiktora

Do Akademii mogłem przyjechać dopiero dzisiaj. Za dużo wyszło obowiązków w związku z tym, że się przenoszę. Moi rodzice, jak zwykle, nie byli zbytnio zadowoleni z tego, że wyjeżdżam. Oni najchętniej zatrzymali by mnie w domu. Czysto teoretycznie zaakceptowali to, że łączę jeździectwo z muzyką, ale, cóż... Widziałem wyraźnie po moim ojcu, że jeszcze nie do końca zgadza się z moim wyborem a propos drogi życiowej. Na samą myśl o tym zaśmiałem się cicho. Ruszyłem z bagażami przed siebie. Musiałem zostawić je w pokoju, a potem poszukać Davida. Rozpakować mogłem się później.
Wróciłem przed budynek Akademii i zacząłem rozglądać się wokół siebie. Gdzie ja w ogóle miałem się teraz udać? Nie miałem zielonego pojęcia, w którą stronę mam iść. Ludzie przechodzili obok mnie, wchodzili przez różne drzwi, a ja dalej stałem jak ten kołek przed budynkiem. Wolałem do nikogo nie podchodzić, żeby nie pomyśleli, że jestem jakimś życiowym nieogarem albo, co gorsza, jakimś szprotem.
Stałem już tak dłuższą chwilę nie wiedząc, czy bardziej jestem zdezorientowany, czy wkurzony na siebie za to, że nie spojrzałem, gdzie iść, gdy nagle podszedł do mnie jakiś chłopak. Był niższy ode mnie, miał na oko może z metr osiemdziesiąt wzrostu. Coś, co przykuło w nim moją uwagę, były jego włosy. Wydawały się niemal białe. Popatrzyłem na niego lekko oniemiały, ale mocno zaciekawiony.

- Szukasz czegoś? - zapytał grzecznie, wyraźnie chcąc mi pomóc.
- Emm, tak – odparłem po trwającej dłużej, niż chciałem, chwili wpatrywania się w niego. - Miał tu gdzieś na mnie czekać David.
- Możliwe, że zapomniał – odparł, patrząc na mnie z zaciekawianiem. - Wejdź do tego budynku i skręć w lewo – powiedział, wskazując na Akademię.
- Okej, dzięki – uśmiechnąłem się i odszedłem we wskazanym kierunku.

Szedłem przez jakiś czas korytarzem i nagle wpadłem na Davida. Cholera, koleś sprzed Akademii faktycznie miał rację! Ten o mnie zapomniał... Westchnąłem cicho i udałem się za moim chwilowym przewodnikiem, by załatwić resztę potrzebnych spraw.

**

Nastał kolejny dzień. I, jakby nie patrzeć, mój pierwszy pełnoprawny w Akademii. Wstałem z łóżka bez ociągania się i poszedłem do łazienki przemyć twarz. Potem wciągnąłem szybko dres i poszedłem pobiegać. Od czasu do czasu lubiłem to robić. Zwłaszcza z braku lepszych zajęć rankiem.
Gdy wróciłem z przebieżki, mieszkańcy tego przybytku już zaczęli wychodzić i zajmować się swoimi sprawami. Sporo ich tu, pomyślałem, i udałem się do swojego pokoju, żeby wziąć szybki prysznic, a potem udać się na śniadanie. Jeszcze dzisiejszego dnia miałem mieć luz, a dopiero jutro zacznie się prawdziwa zabawa. Tak naprawdę było mi to na rękę, bo jeszcze dobrze wszystkiego tutaj nie ogarniałem.
Wychodząc spod prysznica wciągnąłem czyste ubrania i żwawym krokiem ruszyłem na śniadanie. Nie mogłem się doczekać, żeby zobaczyć, jak Czarny zniósł przeprowadzkę. Przez całą drogę tutaj był spokojny, ale jak to było, gdy trafił do boksu? W zasadzie nie miałem pojęcia. Zjadłem więc szybko, a potem od razu udałem się do stajni. Ogier już czekał przypięty przy stanowisku.

- Cześć, Czarny – powiedziałem do niego i pogłaskałem go.

Zarżał cicho, zadowolony z mojej obecności. Widząc jego zachowanie wiedziałem, że jest mu tutaj dobrze. Na całe szczęście zabrałem po drodze zestaw szczotek. Już miałem zając się koniem, gdy obok dostrzegłem innego ogiera, a po chwili dołączył do niego jego właściciel – ten sam chłopak, który pomógł mi wczoraj.

- Udało ci się znaleźć Davida? - zagaił, zaczynając rozmowę.
- Tak, dzięki za pomoc – odpowiedziałem, zgodnie z prawdą.
- Wiktor – powiedział znienacka, podchodząc do mnie i wyciągając do mnie dłoń.
- Andrew – odparłem, uśmiechając się uprzejmie i ściskając jego rękę.
- Gdzie masz zamiar jeździć? - zapytał, wskazując na sprzęt. 
- Generalnie raczej na hali – odparłem, przeczesując dłonią włosy. - A ty?
- Również – odparł, machając mi ręką i skupiając się na swoim koniu.

Po jakimś czasie zauważyłem, że białowłosy opuszcza stajnię na koniu. Popatrzyłem na swojego, chwilę tak jeszcze stałem i ruszyłem na swobodny trening.

**

W sumie nie było tak źle – pomyślałem, gdy odprowadzałem zwierzę do stajni. Tam odpowiednio się nim zająłem. Gdy skończyłem, stajenni odprowadzili Czarnego do boksu.
Wracając w stronę Akademii, usłyszałem krzyki. Bez wątpienia, dwaj osobnicy płci męskiej zażarcie o czymś dyskutowali. Przy czym dyskusja to bardzo delikatne określenie tego, co tam się działo. Z konieczności, ale też trochę z ciekawości, ruszyłem w tamtą stronę. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem, że jedną z wydzierających się osób, jest Wiktor. Gdy zbliżyłem się na tyle, by zrównać się z nimi, drugi chłopak, którego nie znałem, nieznacznie uniósł rękę, by wymierzyć policzek Wiktorowi. Podbiegłem tam w mgnieniu oka i stanąłem między nimi.

- Hola hola, panowie! - powiedziałem, mierząc ich obu wzrokiem. - Co się tu dzieje?
- Nie twój zasrany interes! - wykrzyczał tamten i już miał mnie wyminąć, gdy zatrzymałem go, chwytając za ramię.
- Słuchaj no, leszczu – powiedziałem zimnym jak lód głosem, a tamten niemal się przeraził. - Nie wiem, o co poszło, ale lepiej daj mu spokój, ok? Przemocą niczego nie załatwisz – cedziłem przez zęby, sam będąc nie na żarty wkurwiony. - A teraz zjeżdżaj stąd i daj mu spokój! - krzyknąłem i odepchnąłem go lekko.
- Dobra, dobra – uniósł ręce przepraszająco. - A ty mnie jeszcze popamiętasz! - rzucił na odchodne do Wiktora i udał się w bliżej nieznanym mi kierunku.

Odetchnąłem z ulgą. Przynajmniej nie musiałem dać tamtemu w zęby. Odwróciłem się i zobaczyłem, że mój jedyny znajomy w tym miejscu siedzi na schodach, lekko przybity.

- Co za jełop... - westchnąłem, siadając obok mojego towarzysza. - Co się tak właściwie stało? Bo chyba nic dobrego, zważając na zachowanie tamtego typa.

Wiktor popatrzył tylko na mnie i już otwierał usta, żeby coś powiedzieć.



Wiktorku? :c Bierz i hejtuj z tego wszystko, albowiem to są moje wypociny :c
937 słów

5.13.2019

Od Ronana cd Adama

Nie bez powodu zostałem dzisiaj w domu. Nie bez powodu wyłączyłem telefon na leniwe popołudnie. Nie bez powodu wybrałem najbardziej ekscentryczne bokserki z mojej szafy. A mimo to, wciąż ktoś coś ode mnie chciał. Normalnie by mi to nie przeszkadzało, ale cholera jasna! Okazało się, że trzy ostatnie stopnie schodów są tak samo zabójcze jak całe schody…
– Ogarnij się, bierz łyżwy i jedziemy na lodowisko! – Adam był zbyt radosny, a ja za bardzo odczułem brak koca, którym się przykryłem przed telewizorem.
– Mam złamaną rękę Adam. – Pomachałem mu przed nosem gipsem syntetycznym.
– Ręka to nie noga, możesz z nią jeździć. – Rzucił lekko chłopak. – No dalej, ogarnij się i jedziemy!
W tym momencie miałem coś powiedzieć, ale uprzedził mnie okrzyk Adama:
– O kurwa!
Spojrzałem pod nogi i zauważyłem łeb Edgara. Spojrzał się na mnie szczerząc się i wywalając język. Był zadowolony z życia i chciał się przywitać. Tak sądziłem.
– Edgar, siad. – Machnąłem ręką. Siadł. Podrapałem go za uchem i popatrzyłem na Adama. – Już nie musisz się go bać. Okazał się spokojnym pieskiem.
– Ten spokojny piesek próbował zabić mi kota! – Adam cofnął się o krok.
– Bo był przestraszony. – Przesunąłem nogę tak, żeby pies stał obok mnie, a nie między nogami. Kolejne złamanie nie było mi potrzebne.
– On był przestraszony, tak? – Prychnął brunet.
– To jak takie koło. – Podrapałem się po głowie. – Strach napędza strach. No dalej. Możesz go pogłaskać.
Adam rzucił mu sceptyczne spojrzenie i wyprostował dumnie głowę.
– Może innym razem, teraz ogarnij się. Taksówkarz na nas czeka.
Westchnąłem tylko i ruszyłem do salonu, a psiak ruszył za mną z wywalonym jęzorem. Uniosłem kącik ust. Hammer właśnie przeciągał się na kanapie, a Nyx siedziała na krawędzi stołu. Wyłączyłem telewizor, a ptak wzbił się do lotu i po chwili siedział na moim ramieniu.
– No i nici z leniwego dnia panienko. – Pogłaskałem ją pod dziobem. – Niestety muszę zapakować cię do klatki na to popołudnie.
***
– Nie mogłeś załatwić innego transportu? – Szepnąłem do Adama, kiedy jechaliśmy do miasta.
– Uwierz mi, nie chcesz siedzieć w aucie kiedy jestem za kółkiem. – Parsknął śmiechem.
– Wiesz, że choćby Noah ma prawo jazdy, tak? – Uniosłem brwi. – W ostateczności ko…ronowana głowa. W sensie LeŁoś.
– Czekaj. Kto? – Uniósł brwi.
– LeŁoś Windsor. – Wzruszyłem ramionami. – Połowica Jeżozwierza. Wnuk królowej Elżuni. – W dwa ostatnie słowa wlałem tyle ignorancji, ile się dało.
– Brzmisz jakbyś naprawdę go lubił. – Adam nawet nie starał się ukryć ironii.
– Cóż, nie mogę powiedzieć, że jestem jakimś fanatykiem religijnym, ale o protestantach nie mam najlepszej opinii. – Skrzywiłem się. – Szczególnie anglikanach. Jak on. No i nie dam skrzywdzić Jeżozwierza. Wyzwala we mnie instynkt braterski.
– To ta z irokezem, tak? – Zapytał.
– No… Jeżozwierz. To mówi za siebie. – Westchnąłem. – Proste.
– Wybacz Aniołku, ale wygląda na to, że nie mam tak dużych znajomości jak ty… – Głupio się uśmiechnął.
– Blue by się nie zgodziła. – Zauważyłem kąśliwie. – Normalni ludzie nie grają w serialach ot tak.
– To był tylko jeden sezon. – Westchnął chłopak i przewrócił oczami.
– Na zawsze zapamiętany. – Uśmiechnąłem się ironicznie. – Czytałem tego fanfica mojego brata. Nie jest zły. Mogę ci zacytować co…
– Nie dzięki! – Przerwał w połowie. – Patrz! Jesteśmy na miejscu!
Wyszczerzyłem się tylko i wyszedłem z samochodu. Adam zabronił mi brać portfela. Potem zapłacił, a samochód powoli wytoczył się z podjazdu.
– Więęęęęc… lodowisko. – Popatrzyłem na budynek. – Mogę wiedzieć skąd ten pomysł? Oglądałeś Yuri on Ice, czy co?
– Na pewno do twoich zdolności magicznych nie wlicza się czytanie w myślach? – Uniósł brew.
– To było oczywiste. – Prychnąłem. – Wiesz. Lodowisko. Wiosna. Mało kto o tym myśli… a ty nazwałeś kota Yurio.
– Okej, to było dość oczywiste. – Przyznał po chwili ciszy. – To chodź!
Złapał mnie za rękę (tą zdrową) i pociągnął do wejścia. Przewróciłem oczami i mu pozwoliłem. Dyskusja z nim dzisiaj była niemal jak walka z wiatrakami. Przynajmniej jeśli chodzi o naszą… randkę.
– To teraz oświeć mnie, dlaczego tu nie ma ludzi, hm? – Uniosłem brwi.
– Eeeeeem… sam mówiłeś, że jest wiosna i mało kto o tym myśli… – zaczął.
– Tu zawsze ktoś jest. – Mruknąłem.
Jednak Adam zdawał się to zignorować, a mężczyzna, który siedział przy wejściu po krótkim „Dzień dobry” Adama po prostu nas wpuścił.
– Co ty knujesz Mały Demonie, hm? – Popatrzyłem na niego, gdy już siedzieliśmy przy szafkach, a ja starałem się zawiązać łyżwy.
– Daj mi to. – Zignorował swoje obuwie i pomógł mi. – Wiem, że Branwell była wściekła jak ostatnio ją wystawiłeś, ale nie sądziłem, że złamie ci rękę.
– Czekaj… skąd wiesz… że była wściekła? – Uniosłem brew.
– Wiesz, że ja i Jane rozmawiamy? Od jakiegoś czasu? – Zapytał. – Sam nas sobie przedstawiłeś…
– I gadacie o mnie, tak? – Uśmiechnąłem się lekko.
– To takie dziwne? Jesteś całkiem… interesującym tematem. – Uniósł kąciki ust.
Z lekką dozą satysfakcji wyprostowałem drugą nogę w iście laurentowym stylu. Niestety sytuacja była dokładnie odwrotna niż w książce.
– Zazwyczaj nie mam problemu z tym, że przed kimś klęczę, tak teraz uważaj z tymi łyżwami, dobrze? – Zażartował. Prawdopodobnie.
– Oh, król podobno klęka tylko przed swoją królową. – Przygryzłem lekko wargę. – Boga dziś w to nie mieszajmy.
– Na pewno ładnie wyglądałbyś w złotej koronie. – Skończył wiązać mi łyżwy.
– Wolę srebro. – Wstałem. – Bardziej pasuje do błękitu.
Adam ciągle przede mną klęczał, co z boku musiało się wydawać niezwykle… intrygujące. Zanim zdążyłem pomyśleć, odgarnąłem mu włosy z twarzy.
– W czymś ci jeszcze pomóc królowo? – Zapytał zaczepnie.
– To król powinien podejmować decyzje. – Zamknąłem szafkę. – Ale radziłbym, żebyś zawiązał swoje łyżwy i żebyśmy zaczęli jeździć. Naprawdę jestem ciekaw, co przygotowałeś.
– Skąd te niecne podejrzenia? – Zaczął wiązać swoje łyżwy.
– Puste lodowisko Adam. Nie wierzę w przypadki. – Założyłem ręce. – Zręcznie to przygotowałeś, biorąc pod uwagę, że BB przysłała mi dziwnego SMS-a ledwo rano.
– SMS-a? – Uniósł brwi. – Myślałem, że kuźwa zasnęła…
– O wpół do szóstej. – Przewróciłem oczami. – Stawiam na kaca. To w jej stylu.
– Nie ważne! – Złapał mnie za rękę. – Chodź! Łyżwy!
***
Pusta tafla. Zero odmierzania czasu. Zaczyna grać opening Yuri on Ice. Uniosłem brwi i popatrzyłem na Japończyka. Adam uśmiechał się zadowolony i kiwał głową.
– Dziwię się, że nie kazałeś tego udekorować… czymkolwiek. – Parsknąłem zgryźliwie.
– Nie udawaj, że ci się nie podoba Aniołku. – Wyszczerzył się.
– Nie udaję Mikaelson. – Westchnąłem. – Wczoraj byłem w szpitalu! Do jedenastej w nocy! Miałem inne plany na dziś. Zawierające Scarlett Johansson i Chrisa Evansa! Ale okej. Nie jest tak źle. Ciesz się.
– Oh. Wybacz. – Jego entuzjazm nieco opadł i wbił wzrok w łyżwy. Podejrzewałem, że może było mu trochę przykro.
– Po prostu… potem wrócimy do mnie do domu. – Potarłem oczy zdrową dłonią. – Nigdzie indziej nie pójdziemy.
– Zapraszasz mnie do siebie Aniołku? – Jego głos znów był zadziorny.
– Każdy wie, że po lodowisku najlepsza jest gorąca czekolada, tak? – Uniosłem brwi.
– Piękny i inteligentny… idealna królowa. – Skłonił się lekko, odjeżdżając do tyłu. – No chodź. Jane mówiła, że umiesz jeździć.
Przewróciłem oczami i powoli podjechałem.
– Pamiętaj, że to królowe przodują w spiskach, mój królu. – Uniosłem lekko kącik ust.

Adam? Randka dla ciebie!
1099 słowa

5.12.2019

Od Ganseya do Adama

– Greywaren.
– Glendower.
Ronan był w dobrym humorze. Nie żebym widział go kiedyś w złym humorze.
– Coś taki zadowolony? – Wskoczyłem na Garma. – Jakaś śliczna dziewczyna ogrzewała twoje łóżko?
– Oprócz płci, wszystko się zgadza. – Jego policzki nabrały lekko różowego odcienia.
– Oh Chainsaw, nie wiedziałem! – Oparłem brodę na dłoni. – Blondyni? Nieeee… ty jesteś blondynem… szatyni? Książę jest w twoim guście?
– Właściwie to… – Zaczął, ale nie dane mu było skończyć, bo pojawiła się kolejna osoba.
Mikaelson.
– Przepraszam, że musiałeś czekać Aniołku, ale Kelpie była rano humorzasta. – Brunet przywarł do Ronana i go pocałował.
Nie żebym czerpał z tego jakąś przyjemność (osobiście wolałem całować niż obserwować), ale cóż. Był to dość nietypowy widok. Szczególnie, że dłoń aktora przesunęła się na bardziej tylne i dolne partie ciała Chainsawa.
– Oh, jak słodko, jakbym trafił do filmu Disney’a. – Westchnąłem i założyłem czapkę.
Ronan odsunął się od – prawdopodobnie – swojego chłopaka i przygryzł lekko wargę. Na tyle, że mogłoby to zostać niezauważone.
– W filmach Disney’a nieprędko zobaczysz takie sceny. – Rzucił Japończyk i uśmiechnął się do mnie, obejmując Ronana. – Ty jesteś…
Dumnie wyprostowałem się na Garmie i z godnością Windsora powiedziałem:
– Gansey Richard I Campbell.
– Oooookeeeej… czyli idziemy z tytułami. – Parsknął śmiechem.
– Lub jak kto woli Glendower. – Wyszczerzył się Ro.
– Gdyby nie to, że powiedziałeś to ty, już byś nie żył Chainsaw. – Prychnąłem.
– Grozisz mojemu Aniołkowi? – Rzucił żartem. – O ile dobrze wiem, do tego jest upoważniona tylko Jane…
– Oh Ronan, czyżbyś chował za tymi swoimi swetrami i bluzami skrzydła? – Parsknąłem śmiechem, ignorując przytyk do Niebieskiego Krasnala.
Adam uśmiechnął się do siebie, jakby jego myśli ukrywały bardzo wnikliwy komentarz, blondyn z kolei przewrócił oczami i cmoknął chłopaka w szczękę.
– Nie żebym narzekał, ale powinieneś mnie puścić Mały Diabełku. – Delikatnie zdjął rękę kompana ze swoich ramion. – Zaraz zaczyna się lekcja, a ja muszę pogadać z trenerem.
Chłopak uśmiechnął się głupio i unosząc palcami twarz Greywarena, powiedział:
– A co jeśli nie chcę, żebyś odchodził?
– Będziesz rozczarowany jak to zrobię. – Jedna z brązowych tęczówek na chwilę została przysłoniona. – Obiecuję, że wrócę zanim zatęsknisz.
– A co jeśli już tęsknię? – Po chwili obaj parsknęli śmiechem, a Ronan odjechał.
– Czyli blond loczki już złapał w swoje sidła ofiarę. – Uniosłem zabawnie brwi. – Szlag. Założyłem się, że wyrwie go moja znajoma z roku…
– Oh, przykro mi, że przeze mnie przegrałeś zakład. – Podejrzanie mocno śmierdziało mi to Kevinem.
– Czyżby uśmiechnął się do ciebie Smiling God mój drogi? – Oparłem palce na policzku.
– Znasz Night Vale? To jest bardzo poważne pytanie. – Adam popatrzył na mnie badawczo.
– Ciężko go nie znać skoro twój, ekhem… „Aniołek” mnie indoktrynuje… – Przewróciłem oczami.
– Obejrzenie z kimś jednego odcinka, a dwóch sezonów to jest różnica – powiedział.
– Oh, puszcza najlepsze momenty. – Wyplątałem z grzywy konia liść, który właśnie na niego spadł. – Więc… Mały Demonie…
Chłopak zastanowił się chwilę.
– Dobra, to brzmi znośnie tylko w ustach Ronana. – Pokręcił głową, uśmiechnął się i podał mi rękę. – Adam Mikaelson.
– Kojarzyłem cię bardziej jako Dorian, ale Adam też nie jest złe. – Uśmiechnąłem się tak uroczo, jak mogłem. – Christian nie jest zazdrosny? Słyszałem, że coś między wami było na planie…
Czarnowłosy chwilę wyglądał zaskoczonego, ale nie bez powodu był aktorem, bo po chwili nie było nic po nim widać.
– Czyli naprawdę musiałem być niezłym aktorem, skoro tylu ludzi mnie kojarzy z epizodycznego wystąpienia… – powiedział.
– I jaki skromny. – Mruknąłem, by głośniej dodać. – Moja siostra miała na ciebie crusha.
– Gansey Richard I Campbell uczy mnie o skromności? – Parsknął śmiechem.
– Cóż, dla książątka było to dość naturalne, ja tylko się dopasowuję. – Wzruszyłem lekko ramionami.
– Czekaj, dopasowujesz się do LeŁosia? – Uniósł brew.
– Jest zabawny. Krzyczy bez powodu i łatwo go zirytować. – Zaśmiałem się. – No i to „kochanie” Ronana…
– I ma manię na punkcie własnego ego… – Parsknął Adam. – Uważaj, bo jeszcze cię zarazi tą swoją brytyjską arogancją.
– Ro mnie wyleczy. – Wyszczerzyłem się. – Jest bardzo pomocny.
– Oh… I to bardzo. – Szeroko się uśmiechnął. - Jego magiczne moce się przydają nie tylko przy zwierzątkach.
– Nazwałbym to urokiem osobistym. – Uniosłem kącik ust. – Jak sam go, dość trafnie, nazwałeś… jest aniołem. Nie tylko dla ciebie.
- Chyba nie jesteś zazdrosny, co? – Uniósł brew.
– Ja? Skąd! – Podniosłem lewą rękę do góry. – Przecież nie chcę ci go odbić, czy coś. Przynajmniej na razie…
– Lubisz Poego. – Powiedział po chwili intensywnego wpatrywania się w mój nadgarstek.
Quoth the Raven”Nevermore”. – Zaśmiałem się.
– Wiesz, co? Jednak rozważę, czy cię nie polubię – odparł, a jego uśmiech przybrał bardziej szczery wyraz. - Powiedz, że czytałeś Lovecrafta, a dostaniesz dodatkowe punkty.
– Jak powiem, że jestem z Gryffindoru, pewnie stracę, prawda? – Uniosłem sceptycznie brew.
- Jednego Gryfona toleruję, więc wciąż masz szansę mnie przekonać, że warto nie rzucić na ciebie klątwy.
– Cóż, możliwe, że chcę uniknąć jakiegokolwiek rzucania. Się, czy klątwy, obojętne. To zostawię Ronanowi… – powiedziałem lekko sceptycznie.
Niestety naszą jakże wnikliwą pogawędkę przerwał trener, ponieważ zajęcia właśnie się zaczęły. Jeszcze raz się wyprostowałem i salutując nowopoznanemu, podjechałem do Ronana, który spokojnie siedział na Hespero.
– Twój chłopak jest dziwny. Ale nie w złym sensie.
– I kto to mówi Glendowerze… – Parsknął śmiechem Ro.
– Bardzo zabawne Greywarenie, bardzo…

Adam? Co powiesz na trening w towarzystwie Ganseya i Blue? XD
812 słów

Od Adama cd Ronana

Dzisiejszy dzień był zaskakujący, ale przy tym przyjemny. Nie spędziłem go przy konsoli, śpiąc, czy rysując, siedząc w pokoju i zajmując się sobą. Moje dni wyglądały monotonnie mimo okazjonalnych wyjść do klubów, a ta rutyna miała przybrać nawet bardziej bezczynną formę podczas mojego pobytu w Akademii, a jednak... Miejsce to okazało się być pełne zmiennych. Nie spodziewałem się, że już pierwszego dnia poznam chłopaka, który nie będzie chciał mi wyjść z głowy, by jeszcze tego samego wieczora przespać się z jego przyjaciółką. Nie planowałem spędzania z nimi czasu, poznawania ich rodzin, ani tym bardziej siedzenia w jednym samochodzie z panią Chainsaw. 
Gdy za oknem zrobiło się ciemno, matka Aniołka zaoferowała mi podwózkę do akademika i nie przyjmowała słów protestu. Mówiłem, że spacer po zmroku to w moim przypadku nic nowego, ale tylko dostałem typowo rodzicielski wykład o tym, co mogłoby się stać złego i chwilę później byłem już na przednim siedzeniu Toyoty. Radio grało ciche nuty jakiegoś utworu, który swym brzmieniem wskazywał na rok z lat osiemdziesiątych, a klimatyzacja przyjemnie ogrzewała schludne wnętrze pojazdu. Podejrzewałem, że kobieta dalej martwiła się o moje zdrowie po tych parudziesięciu minutach moknięcia na deszczu. Było to miłe z jej strony, ale niepotrzebne. W końcu byłem tylko kolegą jej syna, nikim ważnym, nie rozumiałem czemu miałbym ją w ogóle obchodzić. 
Sytuacja zdawała się co najmniej niezręczna, ale chyba tylko ja odnosiłem takie wrażenie, bo pani Chaisaw wyglądała na zupełnie rozluźnioną. Prowadziła z lekkością, ledwo trzymając za kierownicę i wystukując na niej malcami rytm słyszanej piosenki. Uśmiechała się miło, jakby myślami sięgała jakiś wesołych wspomnień i najwyraźniej nie widziała nic złego w moim milczeniu. Nie chciałem być nie miły, po prostu nie przychodził mi do głowy żaden temat do rozmowy z praktycznie obcym dorosłym. A może jednak powinienem coś powiedzieć? Podziękować za przyjęcie mnie do domu po całej akcji z zepsutym motorem, albo za samo podwiezienie mnie? W końcu niepotrzebnie marnowała na mnie swój czas. 
- Em... Pani Chainsaw? - Odwróciłem wzrok od kropel deszczu, spływających po szybie, a kobieta zerknęła na mnie z zainteresowaniem, jednak zaraz powróciła do obserwowania jezdni. 
- Chcesz przeprosić za robienie problemów, tak? - uprzedziła mnie, zanim zdążyłem się odezwać. - Uwierz mi, że nie ma potrzeby - powiedziała z przekonaniem w głosie, po czym jej uśmiech stal się szerszy, bardziej wesoły niż rozmarzony. - Cieszę się, że miałam okazję poznać nowego przyjaciela mojego syna. 
- Oh… Aha... - Kiwnąłem głową i znowu odwróciłem się ku drodze za oknem. Nie minęło jednak nawet parę minut, aż tym razem matka blondynka przerwała milczenie. 
- Jak tam Yurio? Bo tak się nazywa twój mały toyger, prawda? - Kąciki ust same mi się uniosły na wspomnienie o tym małym pchlarzu.
- Pewnie śpi teraz na moich rzeczach, albo znowu dobiera się do lodówki - stwierdziłem, wzruszając ramionami.
- Z opisów Ronana brzmiało jakbyś trzymał w pokoju prawdziwego tygrysa - zaśmiała się, kręcąc głową, po czym jedną ręką poprawiła kosmyk włosów, opadający jej na twarz. 
- Czasem też mam takie wrażenie - zgodziłem się z nią rozbawiony. - Rodzice kupili mi Yurio, bo był to jedyny sposób na ucięcie moich błagań o dzikiego kota. Słyszeli, że toygery są na ogół przyjacielskie i spokojne, więc ja miałem dostać zastępstwo tygrysa, a oni nie musieliby się martwić o meble, czy własne zdrowie. Gdy zorientowali się, że zwierzak nie zamierza dopasować się do wzorca rasy, było za późno, by mi odebrać. - Pamiętałem minę mamy, gdy po powrocie z przesłuchań zobaczyła podarte firanki w salonie i mnie, trzymającego wkurzonego kota, mimo krwawych pręg na rękach. Długo zajęło mi przekonywanie rodziców, że dam sobie radę z opieką nad tym cholernym demonem i jeszcze dłużej trwało moje uczenie go jak się zachować. Pewnie nie poradziłbym sobie z tym gdyby nie on.
- Nie myślałeś o tym, by zabrać go do behawiorysty? - spytała, a ja szybko zaprzeczyłem.
- Nie. To po prostu... Po prostu taki już jest Yurio. Nie chciałem, by ktoś zmieniał go na siłę. Jest w porządku dopóki jedynym poszkodowanym jestem ja. 
- Uważaj tylko żeby nie zrobił krzywdy komuś innemu. To wciąż zwierzę, które opiera swoje działanie na instynkcie i nie wiesz kiedy może uznać kogoś za zagrożenie - upomniała mnie kobieta, a ja westchnąłem z irytacji, albo zmęczenia tym, że po raz kolejny słyszałem to samo.
- Jest zwierzęciem. Ale wciąż inteligentnym i na pewno mniej okrutnym niż ludzie - powiedziałem, śledząc mijany krajobraz. - Dopóki nikt nie chce zrobić krzywdy mi, lub jemu nie musi martwić się o poważniejsze obrażenia. A jeśli z głupoty pcha się z rękami do obcego kota, to niech się później nie dziwi rezultatem - prychnąłem, przypominając sobie dziewczynę z irokezem.
- A jeśli uzna za zagrożenie coś co nim nie jest? Albo kogoś?
- To najwyraźniej będzie miał ku temu powód - uciąłem krótko. - Yurio zna się na ludziach bardziej niż ja... Wie komu może zaufać i choć często nie wiem, co nim kieruje, ja ufam jemu.
- Skoro tak uważasz... No i jesteśmy na miejscu - stwierdziła, zatrzymując samochód, a ja za ścianą deszczu zobaczyłem wejście do akademika. - Na tylnym siedzeniu powinien być parasol, poczekaj to... - Odpięła pasy bezpieczeństwa i odwróciła się w fotelu, by sięgnąć za siebie, ale ja już otwierałem drzwi do wyjścia.
- Dziękuję pani Chainsaw - ku jej protestom, wyszedłem na deszcz, ignorując nasiąkające wodą ubranie.
- Jak będziesz w pokoju to marsz robić gorącą herbatę i do łóżka, zrozumiano? - Posłała mi karcące spojrzenie, jakie tylko mamy potrafią, ale zaraz uśmiechnęła się. - Dobranoc, Adamie.
- Dobranoc - odpowiedziałem, jeszcze na moment przytrzymując drzwi, po czym zamknąłem je za sobą i szybko pobiegłem do budynku.

***

- Mikaelson? - Głos zaspanej Branwell potwierdził, że podany mi numer był właściwy. - Po jaką cholerę dzwonisz w środku nocy?
- Ważne pytanie. Niecierpiące zwłoki - odparłem, leżąc na łóżku przed wciąż włączonym ekranem laptopa.
- Czy ja słyszę opening do Yuri on Ice? 
- Ronan potrafi jeździć na łyżwach? - spytałem zupełnie ignorując jej komentarz.
- Czyli tak - westchnęła z irytacją i niemal widziałem jak przewraca oczami. - Ro? Cóż… Nikiforovem bm go nie nazwała, ale całkiem nieźle. - Czyli mój plan miał szansę zadziałać. 
- Dzięki, to pa - miałem już się rozłączyć, ale usłyszałem jej pisk protestu. - Czego?
- To ty dzwonisz do mnie w środku nocy, idioto więc może trochę szacunku...
- Dobra. Jakie są twoje życzenia? - Przybrałem sztucznie uprzejmy ton, uśmiechając się przy tym do siebie.
- Który odcinek?
- Eee… - Zminimalizowałem okno, by zerknąć na numer. - Dziewiąty.
- Masz te takie dziwne japońskie te? - Parsknąłem śmiechem i przewróciłem się na plecy, by zerknąć na bok w stronę szafki ze słodyczami.
- Ramune i pocky? Nie podzielę się. 
- Idę do ciebie - rzuciła Jane, po czym rozłączyła się zanim zdążyłem zaprotestować. Nie żebym w ogóle zamierzał...

***

- Ogarnij się, bierz łyżwy i jedziemy na lodowisko - oznajmiłem Ronanowi, który otworzył przede mną drzwi swojego domu i stał przede mną w puszystych kapciach i uroczych bokserkach w jednorożce. Całkiem przyjemny widok jak na mój gust.

1099 słów
Ronan? Co powiesz na randkę?