- Hej brat - usłyszałem jego ściszony głos w słuchawce telefonu.
- No hej... Miałeś do mnie zadzwonić ale chyba Ci się zapomniało - westchnąłem lekko.
- Tak wiem, przepraszam, ale nie mogłem zadzwonić... - westchnął ciężko, a w tle usłyszałem zamykające się cicho drzwi.
- Jak się czuje mama? Coś złego? - spytałem szybko zaniepokojony.
- Jest bardzo słaba... Lekarze zrobili jej kolejne badania i mają one być dopiero za kilka dni - wyjaśnił mi.
- Ale po co znowu kolejne badania? Co się dzieje? - dopytywałem.
- No bo mama zasłabła w toalecie, więc lekarze zlecili dodatkowe badania dla pewności czy aby na pewno chemia działa... Wiesz może będzie potrzebne inne leczenie czy coś - odparł siadając gdzieś na korytarzu, gdzie co jakiś czas można było usłyszeć kroki innych ludzi.
- Uderzyła się gdzieś? - pytałem dalej zmartwiony stanem swojej rodzicielki. Bardzo kochałem swoją matkę i zawsze była dla mnie dobra. Nie ważne jaka była pora dnia, ja zawsze mogłem do niej przyjść i się wyżalić. Taka matka to prawdziwy skarb, a wiedziałem że inni ludzie mogą nie mieć takich wspierających ich we wszystkim rodziców... Czułem się źle że nie mogę być przy niej w tych trudnych dla niej chwilach i poniekąd obwiniałem się oto że zacząłem miesiąc temu mówić mamie o zmianie swojej życiowej pasji.
- Niee... na szczęście nie, ale pielęgniarki mówiły że prawie rozbiła sobie głowę o jakąś tam belkę do podtrzymywania się czy coś - westchnął wiercąc się nieco na krześle.
- Rozumiem... - odparłem cicho - Pewnie jesteś zmęczony młody, idź Ty lepiej spać. Tata pewnie zaraz przyjedzie - dodałem martwiąc się dodatkowo o stan swojego brata, który ostatnio też nie sypiał za dobrze z tego całego stresu.
- Nie chcę - odparł szybko - Nawet jeśli bym wrócił teraz do domu, to i tak bym nie zasnął, bo myślami byłbym przy mamie - westchnął ciężko.
- Wykończysz się jeszcze - powiedziałem marszcząc ze zmartwienia brwi, ale on nie mógł tego zobaczyć.
- Nie wykończę... Posiedzę jeszcze trochę i może później sobie kupię jakąś kawę, zobaczę jeszcze - powiedział, po czym usłyszałem głośny hałas. Był on spowodowany ciężkim, metalowym wózkiem, który przejeżdżał obok i wiózł jedzenie dla innych pacjentów, którzy mogli samodzielnie jeść - Mama teraz śpi, a nie chcę od niej odchodzić - dodał, gdy hałasujący wózek pojechał dalej.
- Dzwoniłeś do taty gdzie jest? - spytałam poprawiając swoją pozycję siedzącą na skraju łóżka, gdyż nieco zaczynała mi drętwieć lewa noga.
- Tak, będzie za jakieś dwadzieścia minus - wyjaśnił lekko ziewając - Ty mi powiedz, jak Ty sobie tam radzisz? Jak tam jest w tej akademii? - spytał.
- No powiem Ci że z początku myślałem że kierowca pomylił drogi, bo w pewnym momencie wjechaliśmy na jakąś taką polną drogę, ale później bardzo mile się zaskoczyłem. Akademia jest na prawdę bardzo ładna i jak jutro wstanę na jogging, to porobię Ci parę zdjęć i wyślę - opowiedziałem mu nieco.
- Okey, to zobaczę sobie z tatą, jakie tam masz warunki. A jak z ludźmi? - spytał znowu.
- Wiesz na razie to mój pierwszy dzień, więc jeszcze aż tak ludzi nie poznałem - westchnąłem lekko, kładąc się zmęczony na miękkim łóżku.
- Ktoś zalazł Ci za skórę? - spytał podejrzliwie.
- Nieee... Po prostu przez przypadek wpadłem na kogoś - wyjaśniłem - Nie wiem czemu ale dzwoniła do mnie ta żmija, nasza ciotka - dodałem.
- Ciotka Sylwia? - spytał dla pewności.
- Tak... - westchnąłem - Nie wiem czego ode mnie chciała, ale odrzuciłem od niej połączenie. Niech się wypcha! Ta cholera nie chciała dać mamie szpiku swojego, choć to jej siostra i franca zrobiła sobie celowo tatuaż nagle, choć była taka przeciwniczką "oszpecania się". Zrobiła to celowo, bo wie że przy świeżo zrobionym tatuażu nie wolno robić żadnej operacji na przeszczep szpiku ani nic! Jej chodzi tylko o pieniądze! Wie że spadek większy dostanie jak mama umrze - dodałem zbulwersowany.
- Wiem, wiem... nie musisz mi się drzeć do ucha - westchnął odsuwając od swojego ucha na chwilę mikrofon, by zapewne rozmasować lekko bolące od hałasu ucho.
- Przepraszam... - wyraziłem skruchę, ściszając zaraz tonację swojego głosu.
- Nie szkodzi - odparł od razu - Wiem o tym wszystkim, tata też się wkurzał strasznie na nią wtedy... ale jak to ona, zrobiła minkę niewiniątka i udawała że o niczym nie wiedziała - fuknął zły.
- Tej żmii chodzi tylko o pieniądze! Oby się nie zesrała tymi pieniędzmi! - fuknąłem także zły. Nienawidziliśmy ciotki Sylwii. Zawsze przychodziła kiedy tylko miała interes, a i zawsze uważała się za lepszą od innych, nie mówiąc już o tym że uwielbiała wręcz ludziom robić na złość... Nie miałem pojęcia skąd biorą się tacy ludzie, zwłaszcza że nasza matka byłą dobrą i uczciwą kobietą pełną troski. Natomiast jej starsza siostra, czyli ciotki Sylwia, była jakby jej zupełnym przeciwieństwem! Zwierząt nienawidziła, bo dla niej są siedliskami pasożytów i kłaków, rodziny nie lubiła, bo "o czym ma z nami rozmawiać", nie mówiąc o tym że gdy dziadek wylądował w szpitalu i jak usłyszała że nic mu się nie stało, to ani razu do niego nie przyjechała w odwiedziny! "Bo po co?". Normalnie na samą myśl mi się krew w żyłach gotowała!
- Wiem, przecież tam byłem - westchnął lekko zmęczony - Do mnie nie dzwoniła, więc ciekawe czego od Ciebie na jędza chciała - dodał zamyślony lekko.
- A mnie to nic nie obchodzi, niech idzie w cholerę! - fuknąłem znowu - Nie mam zamiaru od niej odbierać, więc nic u mnie nie zdziała - dodałem.
- Może zablokuj jej numer po prostu? - zasugerował.
- Tia... Jak ją zablokuję, to zacznie do mnie pisać z innego numeru - burknąłem - Ta cholera jest tak cwana, że drzwiami ją wykopiesz, to wlezie oknem poczwara jedna - dodałem zniesmaczony.
- W sumie racja... - odparł ziewając znowu.
- Dobra nie przeszkadzam Ci już brat... Idź tam odpocząć, a jak przyjedzie tata, to powiedz że u mnie wszystko dobrze by się nie martwił - powiedziałem w końcu, wyczuwając że lepiej zakończyć na dzisiaj tą rozmowę. Nie chciałem przeciążać brata bardziej, a wiedziałem że i tak on gorzej to wszystko znosi niż ja...
- Jasne... To na razie! Jak coś będę wiedział to zadzwonię do Ciebie - odparł spokojnie.
- Na razie - powiedziałem cicho też, po czym się rozłączyłem, a moja ręka opadła bezwładnie na łóżko. Byłem wyczerpany tą całą jazdą tutaj i tym że znowu robią mamie dodatkowe badania. No i oczywiście tym że zasłabła! Miało już być wszystko dobrze, a tym czasem znowu wyszło coś nowego... Anthony musisz wziąć się w garść, obiecałeś to w końcu matce przeszło mi przez myśl, dzięki czemu zmusiłem się jakoś do siadu, a następnie odkładając swój telefon na bok, wstałem i zacząłem się rozpakowywać.
♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣
Następnego dnia wstałem około godziny szóstej rano. Od razu po przebudzeniu, wyczułem panujący chłód, zwiastujący iż jak zwykle zapomniałem zamknąć uchylonego okna na noc by się przewietrzyło "trochę". Ziewając na to leniwie niczym rasowy kocur, mocno się przeciągnąłem i odrzucając lekko na bok swoją wygrzaną swoim ciałem kołdrę wstałem siadając na skraju łóżka. Ponownie ziewnąłem, po czym przetarłem swoimi dłońmi zapewne bladą twarz i rozejrzałem się sennym jeszcze wzrokiem po swoim lokum, jakbym chciał sobie przypomnieć gdzie tak właściwie jestem. Dobrze że mogłem spać w nocy pomyślałem wstając na równe nogi i udając się do łazienki, gdzie szybko opłukałem twarz zimną wodą by się rozbudzić, oraz wziąłem szybki prysznic, gdyż wczoraj po rozpakowaniu swoich rzeczy do wszystkich szafek i szuflad, kompletnie padłem i zasnąłem nawet nie wiedząc kiedy...
Po prysznicu, przebrałem się w rzeczy do biegania, a następnie udałem się bez śniadania na poranny jogging jak zawsze. Była to też okazja do tego by przyjrzeć się lepiej terenom akademii, no i oczywiście do tego by cyknąć obiecane fotki swojemu bratu. Tak jak myślałem, tereny akademii były równie piękne co sama akademia. Musiałem przyznać, że mimo iż z początku uważałem to miejsce za kompletne zadupie, to teraz zrozumiałem że tutaj ta cisza i spokój są na wagę wręcz złota! Można było na prawdę tutaj się wyciszyć i odpocząć, a i też lepiej skupić na treningach, mając wokoło siebie tylko lasy i pola. Miasto jednak bardzo dekoncentrowało, a ten zgiełk i widok pędzących ciągle ludzi przytłaczał. Porobiłem parę fotek bratu, a następnie szybko wysłałem je poprzez mesengera, a do akademika wróciłem gdzieś około godziny siódmej. Zawsze starałem się gdzieś tak przynajmniej godzinkę biegać dla zdrowotności i lepszego porannego myślenia. Po ponownym prysznicu, gdyż śmierdziałem jak stara koza, przebrałem się w normalne rzeczy, po czym poszedłem do kuchni dla uczniów, gdzie zrobiłem sobie jajecznicę z cebulką i chlebek z pomidorkiem. Zadowolony z takiego obrotu spraw, szybko skonsumowałem swój pyszny i cieplutki posiłek, popijając to czarną herbatą, po czym gdy umyłem wszystkie naczynia po sobie, zacząłem wracać do swojego pokoju. Zanim jednak tam trafiłem "capnął" mnie sam dyrektor szkoły.
- Dzień dobry - przywitałem się kulturalnie jako pierwszy, okazując w ten sposób starszemu ode mnie mężczyźnie szacunek.
- Dzień dobry Anthony! - odparł od razu zadowolony mężczyzna, życzliwie się do mnie uśmiechając - Widzę że już zjadłeś - dodał spokojnie.
- Tak... Wolę sam sobie przygotowywać posiłki, takie przyzwyczajenie - odparłem spokojnie.
- Rozumiem... Każdy ma swoje przyzwyczajenia - odparł spokojnie - Myślałem że jesteś na stołówce, bo Cię szukałem - dodał, co mnie bardzo zdziwiło.
- Szukał mnie pan? Coś nie tak z dokumentami? - zacząłem pytać zmartwiony, czy aby na pewno wszystko dobrze wypełniłem w sekretariacie szkoły.
- Nie, nie wszystko dobrze, tylko przyszedłem o czymś z Tobą porozmawiać - wyjaśnił spokojnie i ciągnął dalej rozmowę - Otóż widziałem w Twoim świadectwie że w poprzednich szkołach jeździłeś na zawody - dodał.
- Tak jeździłem na różne zawody sportowe, ale to nic szczególnego - odparłem spokojnie, nie rozumiejąc do czego zmierza.- Jakie to były zawody? - spytał.
- Koszykówka, siatkówka, biegi długodystansowe... - wymawiałem poklei przypominając sobie tamten czas - Ale bardziej wolę siatkówkę - dodałem, przypominając sobie jak trzeba było biec na łeb, na szyję w zawodach długodystansowych, co niezbyt mi się podobało.
- To świetnie się składa! - odparł nagle, co mnie zaskoczyło - Jeden z naszych zawodników z siatkówki ma kontuzję i nie może grać, a potrzebują kogoś na zastępstwo... Może byś do nich dołączył? - spytał uważnie mi się przypatrując, na co lekko się zmieszałem.
- No nie wiem... Szczerze mówiąc, to nie grałem od jakiegoś czasu już - odparłem wyjaśniając sytuację. Gdy mama zachorowała jakiś rok temu, przestałem się tak uczęszczać na zajęcia sportowe, gdyż dla mnie najważniejsza była rodzina. Teraz sam nie wiedziałem czy dałbym radę grać z kimś nowym w zespole. Nie chciałem przecież nikomu zawadzać!
- Może akurat Ci się spodoba? - powiedział szybko - Potrzebujemy kompletniej drużyny by wystartować w zawodach, jeśli Ci się oczywiście nie spodoba, to nie będziesz musiał w niej uczestniczyć, ale przemyśl to proszę - dodał.
- No dobrze, spróbować mogę, skoro kogoś szukają - uległem nieco, nie chcąc robić problemów, zwłaszcza że rozmawiałem teraz z samym dyrektorem akademii.
- Cieszę się - odparł uradowany, po czym poklepał mnie dwa razy po ramieniu i poszedł w swoją stronę. Ja natomiast wróciłem do swojego pokoju na chwilę po rzeczy do jazdy konnej, gdyż zapomniałem że nie wszystkie rzeczy wczoraj dałem do siodlarni. Wypadało by z resztą tą też odwiedzić mojego karusa, który mnie wyczekiwał, dlatego też gdy zabrałem wszystkie potrzebne rzeczy, od razu tam ruszyłem.
♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣
Tak jak obiecałem to dyrektorowi, popołudniu poszedłem na zajęcia z koszykówki, na salę gimnastyczną, gdzie była już cała drużyna i... eh... ten typek który mnie nie znosił i mogłem to odczytać po zachowaniu jego ciała. Czym ja mu tak podpadłem? Jest nadal zły o to że na niego wpadłem wtedy? pomyślałem witając się ze wszystkimi i podchodząc do niego i... Jay'a! Oh... jak dobrze że chociaż jedna znajoma twarz pomyślałem z lekką ulgą, patrząc jak chłopak, zapewne kapitan wstaje i mówi o tym że mamy sami sobie urządzić trening. Starałem się wyglądać pewnie, choć w duchu czułem że wkraczam do paszczy lwa, w dodatku takiego, który jest na swoim rewirze od początku i nie lubi nieproszonych gości. Chłopak następnie udał się ku wyjściu z sali gimnastycznej, a ja odprowadziłem go wzrokiem do czasu aż zniknął mi całkowicie z pola widzenia.
- Nie lubi mnie prawda? - spytałem cicho jakby sam do siebie, będąc skierowany do Jay'a plecami.
- To nie prawda... - westchnął nagle Jay, dzięki czemu zwróciłem bardziej na niego uwagę.
- Przecież to widzę - westchnąłem lekko - Jest zły na mnie od wczorajszego dnia - dodałem.
- Tu nie chodzi o Ciebie - odparł spokojnie - Reker to dobry chłopak, po prostu ma ostatnio problemy z rodziną, która ma go w dupie i się od dłuższego czasu do niego nie odzywa, i być może przez przypadek wyładował nieco tej swojej bezsilnej złości na Tobie, ale nie ma on nic przeciwko Tobie uwierz mi - wyjaśnił pokrótce, na co skinąłem bardzo powoli lekko głową przyswajając te informacje. Każdy z nas miał tak na prawdę jakieś problemy osobiste i nie było n pewno takiej osoby w akademii, która by ich nie miała. Każdy miał w swoim środowisku swoje problemy o których nikt inny, poza rodziną danej osoby nie wiedział... Na tym polegał "urok" tego życia, a raczej świata.
- Rozumiem - odparłem cicho pod nosem, lecz Jay nie maił żadnego kłopotu by usłyszeć moją wypowiedź.
- Chodź zaczniemy trening - odparł zwołując wszystkich do siebie i zaczął prowadzić całą rozgrzewkę, a w międzyczasie przedstawił mi wszystkich członków drużyny poklei. Najpierw rozgrzaliśmy wszystkie stawy porządnie, by nie doznać żadnej kontuzji podczas treningu, później pobiegaliśmy nieco truchcikiem w koło, a następnie podzieliliśmy się na dwie grupki i zaczęliśmy między sobą trening w siatkę. Spodobało mi się to i wyszło że jednak nie wyszedłem aż tak z wprawy jak z początku myślałem, choć oczywiście musiałem jeszcze popracować nad paroma rzeczami, gdyż sam dostrzegłem że brakuje mi do końca tej kociej sprawności. W szatni wszyscy się razem przebraliśmy, a czując jak mokra jest moja koszulka, stwierdziłem że muszę koniecznie dzisiaj zrobić pranie by mi się to pranie nie zaśmierdziało, czy tez nie zasmrodziło całej łazienki leżąc jakiś tam czas w koszu na pranie.
- Dobrze dobie radziłeś - usłyszałem nagle głos Jay'a, dzięki czemu na niego spojrzałem.
- Nie aż tak dobrze... - westchnąłem lekko - Straciłem nieco wprawy mając rok przerwy - dodałem zakładając na siebie nową i czystą szarą koszulkę.
- Spokojnie, wyćwiczysz się jeszcze - odparł spokojnie, wkładając swoje rzeczy do czarnego plecaka.
- Pewnie tak, ale sam wiem że muszę jeszcze sporo popracować - przyznałem zakładając swój granatowy plecak na ramię.
- Ważne że wiesz co musisz poprawić - dodał, po czym wyszliśmy wszyscy z szatni - Idziesz później na obiad? - spytał jeszcze.- Nie... Wolę sobie coś zrobić sam na kuchni - odparłem szybko.
- Dobra... to na razie! - pożegnał się, po czym rozeszliśmy się w swoje strony, a ja powracając do pokoju, zacząłem myśleć co mogę sobie zrobić dobrego na obiad.
< Reker? ;3 co tam pierdoło? xdd >
2585 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz