Dzisiejszy dzień był zaskakujący, ale przy tym przyjemny. Nie spędziłem go przy konsoli, śpiąc, czy rysując, siedząc w pokoju i zajmując się sobą. Moje dni wyglądały monotonnie mimo okazjonalnych wyjść do klubów, a ta rutyna miała przybrać nawet bardziej bezczynną formę podczas mojego pobytu w Akademii, a jednak... Miejsce to okazało się być pełne zmiennych. Nie spodziewałem się, że już pierwszego dnia poznam chłopaka, który nie będzie chciał mi wyjść z głowy, by jeszcze tego samego wieczora przespać się z jego przyjaciółką. Nie planowałem spędzania z nimi czasu, poznawania ich rodzin, ani tym bardziej siedzenia w jednym samochodzie z panią Chainsaw.
Gdy za oknem zrobiło się ciemno, matka Aniołka zaoferowała mi podwózkę do akademika i nie przyjmowała słów protestu. Mówiłem, że spacer po zmroku to w moim przypadku nic nowego, ale tylko dostałem typowo rodzicielski wykład o tym, co mogłoby się stać złego i chwilę później byłem już na przednim siedzeniu Toyoty. Radio grało ciche nuty jakiegoś utworu, który swym brzmieniem wskazywał na rok z lat osiemdziesiątych, a klimatyzacja przyjemnie ogrzewała schludne wnętrze pojazdu. Podejrzewałem, że kobieta dalej martwiła się o moje zdrowie po tych parudziesięciu minutach moknięcia na deszczu. Było to miłe z jej strony, ale niepotrzebne. W końcu byłem tylko kolegą jej syna, nikim ważnym, nie rozumiałem czemu miałbym ją w ogóle obchodzić.
Sytuacja zdawała się co najmniej niezręczna, ale chyba tylko ja odnosiłem takie wrażenie, bo pani Chaisaw wyglądała na zupełnie rozluźnioną. Prowadziła z lekkością, ledwo trzymając za kierownicę i wystukując na niej malcami rytm słyszanej piosenki. Uśmiechała się miło, jakby myślami sięgała jakiś wesołych wspomnień i najwyraźniej nie widziała nic złego w moim milczeniu. Nie chciałem być nie miły, po prostu nie przychodził mi do głowy żaden temat do rozmowy z praktycznie obcym dorosłym. A może jednak powinienem coś powiedzieć? Podziękować za przyjęcie mnie do domu po całej akcji z zepsutym motorem, albo za samo podwiezienie mnie? W końcu niepotrzebnie marnowała na mnie swój czas.
- Em... Pani Chainsaw? - Odwróciłem wzrok od kropel deszczu, spływających po szybie, a kobieta zerknęła na mnie z zainteresowaniem, jednak zaraz powróciła do obserwowania jezdni.
- Chcesz przeprosić za robienie problemów, tak? - uprzedziła mnie, zanim zdążyłem się odezwać. - Uwierz mi, że nie ma potrzeby - powiedziała z przekonaniem w głosie, po czym jej uśmiech stal się szerszy, bardziej wesoły niż rozmarzony. - Cieszę się, że miałam okazję poznać nowego przyjaciela mojego syna.
- Oh… Aha... - Kiwnąłem głową i znowu odwróciłem się ku drodze za oknem. Nie minęło jednak nawet parę minut, aż tym razem matka blondynka przerwała milczenie.
- Jak tam Yurio? Bo tak się nazywa twój mały toyger, prawda? - Kąciki ust same mi się uniosły na wspomnienie o tym małym pchlarzu.
- Pewnie śpi teraz na moich rzeczach, albo znowu dobiera się do lodówki - stwierdziłem, wzruszając ramionami.
- Z opisów Ronana brzmiało jakbyś trzymał w pokoju prawdziwego tygrysa - zaśmiała się, kręcąc głową, po czym jedną ręką poprawiła kosmyk włosów, opadający jej na twarz.
- Czasem też mam takie wrażenie - zgodziłem się z nią rozbawiony. - Rodzice kupili mi Yurio, bo był to jedyny sposób na ucięcie moich błagań o dzikiego kota. Słyszeli, że toygery są na ogół przyjacielskie i spokojne, więc ja miałem dostać zastępstwo tygrysa, a oni nie musieliby się martwić o meble, czy własne zdrowie. Gdy zorientowali się, że zwierzak nie zamierza dopasować się do wzorca rasy, było za późno, by mi odebrać. - Pamiętałem minę mamy, gdy po powrocie z przesłuchań zobaczyła podarte firanki w salonie i mnie, trzymającego wkurzonego kota, mimo krwawych pręg na rękach. Długo zajęło mi przekonywanie rodziców, że dam sobie radę z opieką nad tym cholernym demonem i jeszcze dłużej trwało moje uczenie go jak się zachować. Pewnie nie poradziłbym sobie z tym gdyby nie on.
- Nie myślałeś o tym, by zabrać go do behawiorysty? - spytała, a ja szybko zaprzeczyłem.
- Nie. To po prostu... Po prostu taki już jest Yurio. Nie chciałem, by ktoś zmieniał go na siłę. Jest w porządku dopóki jedynym poszkodowanym jestem ja.
- Uważaj tylko żeby nie zrobił krzywdy komuś innemu. To wciąż zwierzę, które opiera swoje działanie na instynkcie i nie wiesz kiedy może uznać kogoś za zagrożenie - upomniała mnie kobieta, a ja westchnąłem z irytacji, albo zmęczenia tym, że po raz kolejny słyszałem to samo.
- Jest zwierzęciem. Ale wciąż inteligentnym i na pewno mniej okrutnym niż ludzie - powiedziałem, śledząc mijany krajobraz. - Dopóki nikt nie chce zrobić krzywdy mi, lub jemu nie musi martwić się o poważniejsze obrażenia. A jeśli z głupoty pcha się z rękami do obcego kota, to niech się później nie dziwi rezultatem - prychnąłem, przypominając sobie dziewczynę z irokezem.
- A jeśli uzna za zagrożenie coś co nim nie jest? Albo kogoś?
- To najwyraźniej będzie miał ku temu powód - uciąłem krótko. - Yurio zna się na ludziach bardziej niż ja... Wie komu może zaufać i choć często nie wiem, co nim kieruje, ja ufam jemu.
- Skoro tak uważasz... No i jesteśmy na miejscu - stwierdziła, zatrzymując samochód, a ja za ścianą deszczu zobaczyłem wejście do akademika. - Na tylnym siedzeniu powinien być parasol, poczekaj to... - Odpięła pasy bezpieczeństwa i odwróciła się w fotelu, by sięgnąć za siebie, ale ja już otwierałem drzwi do wyjścia.
- Dziękuję pani Chainsaw - ku jej protestom, wyszedłem na deszcz, ignorując nasiąkające wodą ubranie.
- Jak będziesz w pokoju to marsz robić gorącą herbatę i do łóżka, zrozumiano? - Posłała mi karcące spojrzenie, jakie tylko mamy potrafią, ale zaraz uśmiechnęła się. - Dobranoc, Adamie.
- Dobranoc - odpowiedziałem, jeszcze na moment przytrzymując drzwi, po czym zamknąłem je za sobą i szybko pobiegłem do budynku.
***
- Mikaelson? - Głos zaspanej Branwell potwierdził, że podany mi numer był właściwy. - Po jaką cholerę dzwonisz w środku nocy?
- Ważne pytanie. Niecierpiące zwłoki - odparłem, leżąc na łóżku przed wciąż włączonym ekranem laptopa.
- Czy ja słyszę opening do Yuri on Ice?
- Ronan potrafi jeździć na łyżwach? - spytałem zupełnie ignorując jej komentarz.
- Czyli tak - westchnęła z irytacją i niemal widziałem jak przewraca oczami. - Ro? Cóż… Nikiforovem bm go nie nazwała, ale całkiem nieźle. - Czyli mój plan miał szansę zadziałać.
- Dzięki, to pa - miałem już się rozłączyć, ale usłyszałem jej pisk protestu. - Czego?
- To ty dzwonisz do mnie w środku nocy, idioto więc może trochę szacunku...
- Dobra. Jakie są twoje życzenia? - Przybrałem sztucznie uprzejmy ton, uśmiechając się przy tym do siebie.
- Który odcinek?
- Eee… - Zminimalizowałem okno, by zerknąć na numer. - Dziewiąty.
- Masz te takie dziwne japońskie te? - Parsknąłem śmiechem i przewróciłem się na plecy, by zerknąć na bok w stronę szafki ze słodyczami.
- Ramune i pocky? Nie podzielę się.
- Idę do ciebie - rzuciła Jane, po czym rozłączyła się zanim zdążyłem zaprotestować. Nie żebym w ogóle zamierzał...
***
- Ogarnij się, bierz łyżwy i jedziemy na lodowisko - oznajmiłem Ronanowi, który otworzył przede mną drzwi swojego domu i stał przede mną w puszystych kapciach i uroczych bokserkach w jednorożce. Całkiem przyjemny widok jak na mój gust.
1099 słów
Ronan? Co powiesz na randkę?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz