Ta niepozorna, ale całkiem miła istotka, zwana Nino, cóż, faktycznie miała problem z Goldenem. Chociaż, tak naprawdę, wszystkiemu byli winni ci nieudolni stajenni, którzy chyba dopiero co pierwszy raz w życiu weszła do stajni i zobaczyła konie, którymi trzeba się zająć. Matko, czy oni naprawdę nie byli w stanie ogarnąć jednego denerwowanego konia? Ja wiedziałem, że Czarny jest narwany, więc wolałem być przy tym, jak gdziekolwiek go przeprowadzali. Ona tu była, ale i tak nie mogli upilnować jej konia. W sumie, zrobiło mi się jej żal. Strata ukochanego zwierzaka mogłą być ogromnym ciosem dla każdego. Ale cóż, kopytkujacego narwańca znalazłem. Niemal od razu poczułem się jak profesjonalny zaklinacz koni, którym nie byłem i nigdy nie będę.
Gdy już Golden trafił w ręce swojej właścicielki mogliśmy na spokojnie szukać jego boksu. Rozglądałem się na boki, ale nigdzie nie mogłem znaleźć miejsca dla tego nowego przybysza. Koń szedł miedzy nami, wyjątkowo spokojny, jak na jego wcześniejsze zachowanie. Od czasu do czasu trącał Nino łbem, dopraszając się o pieszczotę albo jakiegoś smakołyka. Uśmiechnąłem się pod nosem. Golden zachowywał się niemal jak Czarny, też bywał takim przytulaskiem i lelusiem. O ile akurat coś nie strzeliło mu do głowy i, na przykład, nie próbował odgalopować na drugi koniec stajni lub padoku. Cóż, narwańcy już tak mają.
Po chwili znaleźliśmy się pod boksem Prince’a. Koń zarżał radośnie na mój widok.
- No co, wariacie? – zaśmiałem się i pacnąłem go po głowie. Ten w odpowiedzi potrząsnął grzywą. – Chcesz coś? - znów zarżał. – Tak, wiem, czujesz te kostki cukru – zacząłem się śmiać i podałem mu z kieszeni jedną, którą niemal od razu smakowicie schrupał.
- O, jesteśmy na miejscu – rzekła Nino zza moich pleców i zaczęła wprowadzać konia do pustego boksu, który znajdował się zaraz obok boksu Czarnego.
- Tutaj, obok niego? – uniosłem lekko brwi.
- Tak, na to wygląda – uśmiechnęła się i wskazała na coś ręką.
- Hmm? – ruszyłem w jej stronę i stanąłem zaraz obok. – Faktycznie – dodałem, gdy ujrzałem tabliczkę z imieniem jej konia. – Widzę więc, że nasi narwani towarzysze będą mieszkali obok siebie.
- W sumie... Czekaj, co? Jak to narwani? Twój koń też? – zaczęła się cicho śmiać.
- No cóż... Czarny jest jak ja. Nie jest normalny – wzruszyłem ramionami.
- Mam wrażenie, że odrobinkę przesadzasz – odparła, uparcie mi się przyglądając.
- No co? – uniosłem ręce w pytającym geście.
- Nie wyglądasz na nienormalnego – przyglądała mi się i po chwili zaczęła się szczerze i uroczo śmiać. Miała taki śmiech, że i ja nie mogłem się powstrzymać, więc po chwili i ja wybuchnąłem.
- No dobra, dobra, teraz, gdy oboje śmiejemy się jak wariaci, na pewno uznają nas za normalnych.
- Cóż, trudno – odparła i wzruszyła ramionami, przytrzymując w palcach zabłąkany kosmyk włosów.
- W zasadzie... Masz jakieś plany na jutrzejszy dzień? – zapytałem znienacka. Andrew, co ty robisz? Jesteś pewien tego, co przed chwilą wyszło z twoich ust?
- Cóż... W zasadzie to nie – odparła, lekko pąsowiejąc na twarzy. – A dlaczego pytasz?
- Jesteś tu nowa, na pewno nie znasz terenu... – odparłem i odwróciłem twarz, bo sam puściłem niezłego buraka.
- Cóż, ciężko nie przyznać ci racji... – odparła cicho.
- Mogę cię oprowadzić, jakoś pomóc, pokazać, co i jak... O ile, oczywiście, życzysz sobie tego...
- Chętnie odpowiem pozytywnie na twoją pomoc – szturchnęła mnie w ramię i zaczęła cicho się śmiać.
- A więc... Czy szanowna Nino zgodzi się oprowadzoną być jutro w godzinach wczesnopopołudniowych? – powiedziałem śmiertelnie poważnie i znów wybuchnąłem śmiechem.
- Ależ oczywiście, szanowny panie Andrew, z jakże wielkim uradowaniem serca mego zgodzę się na to – odparła równie poważnie i sama zaczęła się śmiać.
- To co, o której?
- O pierwszej będzie ok., tak myślę.
- Super, to jesteśmy umówieni – odparła. – To do jutra, hej! – odparła i ruszyła przed siebie w nieznanym mi celu.
A ja, zadowolony z nie wiadomo czego udałem się do auta. Byłem trochę zmęczony i jedyne, czego chciałem, to wejść pod prysznic i spać.
Nino? :3 Polubią się? :3
622 słowa
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Andrew. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Andrew. Pokaż wszystkie posty
1.21.2020
1.20.2020
Od Andrew cd Hannah
Stanąłem przed lustrem, nagi od pasa w górę, i zacząłem rozmyślać... Jasna cholera, co jest nie tak, co mi znowu nie pasuje? Stanąłem w pozie w stylu „obrażony o Bóg wie cos”, podparłem dłonią podbródek po nieistniejącym zaroście i zacząłem przyglądać się sobie coraz uważniej. Włosy ok, nie mam na co narzekać. Figura oraz postura także niczego sobie, choć mógłbym w sumie nabrać trochę ciała i mięśni. No dobra, Andrew, nie jest aż tak źle.
W następnej chwili przeniosłem swój wzrok na tatuaże. No jasne, o to przecież chodziło! W końcu ciągle uważałem, że mam ich za mało. Zawsze wychodziłem z założenia, że im więcej, tym lepiej. W końcu moje ciało to płótno, idealne dla malarza. Nic, tylko oddać się w czyjeś zgrabne rączki. I wtedy przypomniało mi się po tym czymś, co mam na szyi... Ten cholerny błąd przeszłości, ten Jezus na szyi. Okropny, paskudny, że aż szkoda gadać. Nie wiem, co mi wtedy strzeliło do głowy. Czy ja byłem pijany? Nie, nie ma takiej możliwości. No tak, przecież to był zakład... Założyłem się z kumplami, że nie odważę się zgodzić na tatuaż, którzy sami wybiorą. Wiedzieli, jak lubię tę sztukę zdobienia ciała, więc nie było opcji, że odpuszczę. No i... Wyszło, jak wyszło... I wyszło okropnie, paskudnie, że aż oczy wypala. No cóż, pozbądźmy się z tego. I z tym mocnym postanowieniem zacząłem ten dzień.
Ubrany w czerń i czerń ruszyłem na miasto w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca, które mi pomoże. Nie byle jakiego, pierwszego lepszego, tylko porządnego. No i w końcu trafiłem – mały, fajny, schludny. Zacząłem się rozglądać za kimś, kto mógłby mi pomóc.
- Witam ponownie – usłyszałem i odwróciłem się w kierunku głosu. To była ona, ta dziewczyna, z którą rozmawiałem w moim sklepie. – W czym mogę ci pomóc?
- O, hej, witaj – odwzajemniłem uśmiech, lekko zmieszany. – Ty tutaj?
- A co, nie wyglądam? – zaśmiała się lekko.- Ja tu pracuję. Tak, jak ty w muzycznym.
- Ach, no racja – zaśmiałem się w odpowiedzi, już w pełni rozluźniony.
- No więc... Co cię tu sprowadza? – zapytała zaciekawiona. – W ogóle, jestem Hannah – uśmiechnęła się i wyciągnęła do mnie rękę.
- Cześć, jestem Andrew – odwzajemniłem uśmiech i uścisnąłem jej dłoń.
- Więc... O co chodzi, co mogę dla ciebie zrobić?
- Cóż... – zacząłem. – Nie ukrywam, że uwielbiam tatuaże. I, cóż, nie ukrywam, że popełniłem kiedyś spory błąd.
- Co, niechciana dziara? Głupota młodości i te sprawy? – zapytała, lekko przekrzywiając głowę.
- Jakbyś czytała mi w myślach! – zareagowałem mocno entuzjastycznie. – Dokładnie tak. Chcę to coś przerobić na coś, na co przynajmniej będę mógł patrzeć w lustrze.
- Ok, dobra, to chodź – zaśmiała się znów i poprowadziła mnie w kierunku jednego z foteli.
- Więc... Pomożesz mi? – usiadłem po chwili na fotelu.
- Cóż.... – mruknęła. – Zobaczymy, co tam masz. Rozbieraj się.
- Jaka jesteś bezpośrednia – zacząłem się śmiać i ściągnąłem kurtkę, a potem koszulę. – Sama zobacz – odparłem i pokazałem jej Jezusa na szyi.
- Matko jedyna... – bąknęła i wybuchnęła śmiechem.
- Ey, dzięki... – odparłem lekko urażony.
- No wybacz, Andrew, ale nie mogłam się powstrzymać, sorki – zrobiła przepraszającą minę.
- Spoko, luz – uśmiechnąłem się. – I co, damy radę coś z tym zrobić? – zapytałem z błagalną miną, spoglądając na Hannę.
Hannah, ratuj! :c Naprawmy Andrzejowi szyję :3
509 słów
W następnej chwili przeniosłem swój wzrok na tatuaże. No jasne, o to przecież chodziło! W końcu ciągle uważałem, że mam ich za mało. Zawsze wychodziłem z założenia, że im więcej, tym lepiej. W końcu moje ciało to płótno, idealne dla malarza. Nic, tylko oddać się w czyjeś zgrabne rączki. I wtedy przypomniało mi się po tym czymś, co mam na szyi... Ten cholerny błąd przeszłości, ten Jezus na szyi. Okropny, paskudny, że aż szkoda gadać. Nie wiem, co mi wtedy strzeliło do głowy. Czy ja byłem pijany? Nie, nie ma takiej możliwości. No tak, przecież to był zakład... Założyłem się z kumplami, że nie odważę się zgodzić na tatuaż, którzy sami wybiorą. Wiedzieli, jak lubię tę sztukę zdobienia ciała, więc nie było opcji, że odpuszczę. No i... Wyszło, jak wyszło... I wyszło okropnie, paskudnie, że aż oczy wypala. No cóż, pozbądźmy się z tego. I z tym mocnym postanowieniem zacząłem ten dzień.
Ubrany w czerń i czerń ruszyłem na miasto w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca, które mi pomoże. Nie byle jakiego, pierwszego lepszego, tylko porządnego. No i w końcu trafiłem – mały, fajny, schludny. Zacząłem się rozglądać za kimś, kto mógłby mi pomóc.
- Witam ponownie – usłyszałem i odwróciłem się w kierunku głosu. To była ona, ta dziewczyna, z którą rozmawiałem w moim sklepie. – W czym mogę ci pomóc?
- O, hej, witaj – odwzajemniłem uśmiech, lekko zmieszany. – Ty tutaj?
- A co, nie wyglądam? – zaśmiała się lekko.- Ja tu pracuję. Tak, jak ty w muzycznym.
- Ach, no racja – zaśmiałem się w odpowiedzi, już w pełni rozluźniony.
- No więc... Co cię tu sprowadza? – zapytała zaciekawiona. – W ogóle, jestem Hannah – uśmiechnęła się i wyciągnęła do mnie rękę.
- Cześć, jestem Andrew – odwzajemniłem uśmiech i uścisnąłem jej dłoń.
- Więc... O co chodzi, co mogę dla ciebie zrobić?
- Cóż... – zacząłem. – Nie ukrywam, że uwielbiam tatuaże. I, cóż, nie ukrywam, że popełniłem kiedyś spory błąd.
- Co, niechciana dziara? Głupota młodości i te sprawy? – zapytała, lekko przekrzywiając głowę.
- Jakbyś czytała mi w myślach! – zareagowałem mocno entuzjastycznie. – Dokładnie tak. Chcę to coś przerobić na coś, na co przynajmniej będę mógł patrzeć w lustrze.
- Ok, dobra, to chodź – zaśmiała się znów i poprowadziła mnie w kierunku jednego z foteli.
- Więc... Pomożesz mi? – usiadłem po chwili na fotelu.
- Cóż.... – mruknęła. – Zobaczymy, co tam masz. Rozbieraj się.
- Jaka jesteś bezpośrednia – zacząłem się śmiać i ściągnąłem kurtkę, a potem koszulę. – Sama zobacz – odparłem i pokazałem jej Jezusa na szyi.
- Matko jedyna... – bąknęła i wybuchnęła śmiechem.
- Ey, dzięki... – odparłem lekko urażony.
- No wybacz, Andrew, ale nie mogłam się powstrzymać, sorki – zrobiła przepraszającą minę.
- Spoko, luz – uśmiechnąłem się. – I co, damy radę coś z tym zrobić? – zapytałem z błagalną miną, spoglądając na Hannę.
Hannah, ratuj! :c Naprawmy Andrzejowi szyję :3
509 słów
1.06.2020
Od Andrew cd Nino
Znów ten piekielny, cholerny koszmar – pomyślałem, przecierając dłonią twarz. Leżałem tak już dłuższy czas i zastanawiałem się nad sensem swojego życia. Cóż, standard, kiedy mam piekielnego lenia i niechęć do wszystkiego, co się rusza. A właśnie dziś nadszedł taki dzień – oto przybył on, Andrew Maruda, niszczyciel dobrej zabawy, pogromca uśmiechów dzieci. Wywróciłem oczami na samą myśl tego, jak żenującą opinię sam o sobie wydałem i ruszyłem z łóżka moje znudzone życiem ciało. Przecież musiałem się w końcu ubrać, w Impossible nikt nie będzie na mnie specjalnie czekał. Księciem w końcu nie jestem.
Zadowolony sam z siebie, mając w głowie ambitny plan włożenia czegokolwiek na siebie, ruszyłem do szafy. Wyjąłem to, co zwykle – czerń i biel. A nie, przepraszam, ja nie Yen. Wybrałem więc wyłącznie czerń. Czy to było coś konkretnego? Nie, było mi wszystko jedno, bylebym tylko był w stanie wysiedzieć na Czarnym.
Gdy byłem już całkowicie gotowy, wyszedłem z mieszkania, uprzednio kompletnie je zamykając. Takie względy bezpieczeństwa – nigdy nie wiadomo, co za cymbał i dzban będzie się kręcił w pobliżu i jaka głupota może mu nie przyjść do głowy. Włączyłem alarm i ruszyłem do garażu po auto. Śniadanie kompletnie sobie odpuściłem. Jak zwykle i jak mówi moja tradycja, nie jadam niczego od rana. Jakoś... Nie mogę patrzeć na jedzenie.
Do Akademii dotarłem bez żadnego problemu. Ostrożnie zaparkowałem samochód gdzieś bliżej budynków. W końcu miałem dzisiaj lenia, nie chciało mi się niczego robić. I, cholera, byłem niemal spóźniony na trening! Palnąłem wielkiego facepalma w sam środek mojej twarzowej głupizny i biegiem puściłem się w kierunku boksów. Przecież oni by mnie zaszlachtowali, gdybym znowu się spóźnił. Z niemal wywieszonym jęzorem dotarłem d boksu Czarnego. Ten czekał już na mnie. Gdy tylko mnie zobaczył, zarżał radośnie i potrząsnął swoim upartym, czarnym łbem.
- Już taki stęskniony? – zaśmiałem się do zwierzęcia i lekko poklepałem go po grzbiecie. – Zaraz jedziemy, spokojnie – zaśmiałem się znów, siadając obok i wciągając buty. – Nooo, już, jedziemy – powiedziałem po raz ostatni do konia, klepnąłem go ponownie i ruszyliśmy na plac treningowy.
Dwie godziny później
Po jakże intensywnej zabawie, która, mimo wszystko, była treningiem, wracałem powolnie z Czarnym do stajni. Podjeżdżając do boksów zauważyłem jakieś poruszenie. Przy wejściu stała młoda dziewczyna, na oko może maks dwudziestoletnia, i jeden ze stajennych. Wyglądali, jakby mieli jakąś poważną sprzeczkę. Podjechałem szybko do nich i zsiadłem z konia- Dlaczego nikt mnie nie słucha!? – krzyczała zdenerwowana dziewczyna. – Czy nie możecie zrobić czegokolwiek tak, jak was o to proszono, zanim przywieźli tu Goldiego!?
- Proszę mi wybaczyć, starałem się, jak tylko było to możliwe – odpowiedział stajenny, lekko spuszczając głowę.
- Właśnie widzę, jak to robicie! Nawet nie potrafisz utrzymać konia! – znów krzyknęła młoda osóbka.
- Przepraszam... – bąknął tylko stajenny.
- O co chodzi, co się stało? – zapytałem, podchodząc do nich, gdy Czarny już był w boksie.
- Ten oto cymbał – rzekła młoda dama, wskazując na stajennego – nawet nie potrafi wprowadzić Goldiego do boksu! – dodała z wyrzutem.
- Cóż... Zdarza się każdemu – odparłem. – Czyli co, delikwent nam zwiał, tak? Gdzie pogalopował?
- Niestety... – westchnęła smutno młoda dziewczyna. – Tam, gdzieś na koniec stajni.
- Coś na to zaradzimy – uśmiechnąłem się lekko. – Postaram się go jakoś złapać. Drzwi są zamknięte?
- Cóż... Nie... – odparł stajenny.
- Cholera... – bąknąłem pod nosem i ruszyłem na poszukiwania konia.
Wyszedłem ze stajni i zacząłem się rozglądać. Gdzie jesteś, Goldie? – pytałem sam siebie w myślach. Gdzie możesz być, uparciuchu? Przystanąłem na chwilę w zamyśleniu. Nagle coś mnie ruszyło i postanowiłem pójść w kierunku pastwiska na tyłach Akademii. Może akurat tam będzie?
Gdy zbliżałem się w tamtym kierunku, słyszałem już z daleka ochocze rżenie. Oh, tam więc zwiałeś, pomyślałem i ruszyłem żwawym krokiem. I, gdy dotarłem na miejsce, faktycznie tam był – uparty nowy osobnik mianem Goldie. Postanowiłem powolutku i z rozwagą zbliżyć się do niego.
- No hej mały. Jak się masz? – szedłem powoli w jego kierunku. – Twoja pani martwi się o ciebie. Nie powinieneś tak uciekać.
Koń popatrzył tylko na mnie, potrząsnął grzywą i odbiegł radośnie kawałek dalej. Ruszyłem za nim.
- Słuchaj no. Nie możesz tak uciekać – zaśmiałem się cicho i ponownie się do niego zbliżyłem – Wszyscy się o ciebie martwią, Goldie – dodałem i poszedłem jeszcze bliżej.
Rumak radośnie zastrzygł uszami, gdy usłyszał swoje imię, i niemal od razu do mnie podszedł.
- Taki jesteś cwaniak? – zaśmiałem się i poklepałem go po łbie. – Jestem Andrew. A Ty Goldie, jak słyszałem – koń zarżał i znów potrząsnął łbem. – Musimy wracać, kumplu. Twoja pani się bardzo martwi. Masz, uparty – wyjąłem z kieszeni kostkę cukru, żeby przekupić konia. Ten ochoczo ją zjadł i pozwolił mi się prowadzić.
Gdy tylko wróciłem w pobliże stajni, dziewczyna od razu podbiegłą do mnie i konia.
- Goldie, nic ci nie jest, wszystko ok.? – przytuliła konia i zaczęła go gorączkowo oglądać.
- Tak, wszystko z nim ok. – powiedziałem, oddając jej wodze. – Trochę uparty, ale myślę, że fajny z niego towarzysz – zaśmiałem się i poklepałem zwierzę.
- Nie wiem nawet, jak ci dziękować – powiedziała dziewczyna i rzuciła mi się na szyję.
- Daj spokój... – powiedziałem zmieszany. – To nic takiego.
- Dla mnie to coś wielkiego, naprawdę – puściła mnie i spojrzała mi w oczy. – Jak mam ci dziękować skoro nawet nie wiem, jak masz na imię?
- Oh, racja... – podniosłem rękę i przejechałem nią po włosach. – Witaj, jestem Andrew – wyciągnąłem do niej dłoń.
- A ja jestem Nino, witaj – uścisnęła moją dłoń. – Naprawdę nie wiem, jak ci za to dziękować, Andrew.
Daj spokój, coś się na pewno wymyśli – uśmiechnąłem się czekając, co jeszcze ta osóbka dzisiaj wymyśli.
Nino?
882 słowa
Ano, ja się odważyłam :3
Subskrybuj:
Posty (Atom)