11.30.2018

Od Rekera cd. Irmy

Byłem w zbyt dużym szoku, aby reagować na jakiekolwiek słowa pana Pola, czy też pani Hils, która olała mnie po kilku sekundach, wracając do zakłopotanej Irmy. Wpatrując się w wyziębioną przez mróz ziemię, starałam ułożyć sobie w głowie cały przebieg wydarzeń. Dlaczego Jay tak postąpił? Dlaczego się denerwował? Czemu zareagował agresją w stajni? Gdybym zanim poszedł to pewnie nic takiego nie miałoby miejsca... To moja wina... To ja przyczyniłem się do jego wypadku... Nie chcąc pokazać wszystkich emocji jakie w obecnym stanie władały moim ciałem, przetarłem wolną ręką przemęczone oczy, co pozwoliło mi nieco w zrozumieniu niezrozumiałego bełkotu mojego wychowawcy.
- No już Reker... Nic mu nie będzie, w szpitalu się nim dobrze zajmą - starał się mnie uspokoić, kładąc jedną dłoń na moich włosach - Musisz się teraz skupić na przejeździe. Dużo zależy od tego jak ty i Irma przejedziecie - przyznał z niepokojem, wiedząc, że stąpamy teraz po kruchym lodzie.
- Nie wiem czy dam radę... - westchnąłem, odkładając czarny kask na drżące nogi - Nie chce zawalić... Nie chcę, żebyśmy przegrali przeze mnie - wymruczałem na koniec, zdejmując ze swoich rąk skórzane rękawiczki, które był nieodłączonym elementem mojego stroju jeździeckiego. Dość długo zajęło mi zastanawianie się nad tym jak mam postąpić. To wszystko było takie skomplikowane i wręcz nie zrozumiałe dla mojego, rozkojarzonego umysłu. Nawet się nie obejrzałem, a zostałem sam. Dziwny chłód jaki w tamtym momencie oblał całe moje ciało, spowodował, że zerwałem się na równe nogi, które wymagały ode mnie lekkiego rozprostowania.
- Skoro twierdzisz, że się nie nadajesz to pojedzie Will - głos Ernosa, który pojawił się za moimi plecami wprawił mnie w dość duże osłupienie - Jechał z nami jako rezerwowy... Przynajmniej przetestuje nowego konia - dorzucił, z zamiarem odejścia do mojego zastępcy, ale w samą porę go od tego powstrzymałem. Will? Ten śmieć ma zamiar w ogóle się tutaj pokazywać?! Marna kurwa wojskowa z niego i tyle! Odkąd go tylko zobaczyłem, widziałem, iż ten zjeb przyciąga same problemy. Już w szkole dawał mi nieźle popalić, ale teraz nie zamierzałem się pod nim ugiąć. Niech ten biedny, mały, żołnierzyk ze stresem pourazowym lepiej poszuka swojego smoczka, który zapewne kula się gdzieś po ziemi.
- Nie ma mowy! Ten idiota nigdzie się nie rusza - warknąłem, ukazując swoje złe oblicze, które ostatnimi czasy gdzieś się za podziało - Ma nawet nie podnosić dupy z ławki rezerwowych, bo go normalnie zapierdole. Będę za dwie minuty i niech lepiej pan pomyśli następnym razem, czy ta sierota w ogóle na konia powinna wsiadać - fuknąłem, kierując się szybkim krokiem w stronę stajni. Mało mnie obchodziło jak na moje słownictwo zareaguje Pol, ponieważ liczyło się teraz, aby nikt nie przyniósł wstydu. Jay odpadł dając nam dość dużo punktów karnych, ale zawsze możemy to jeszcze nadrobić! Odpychając silnie stojącego na mojej drodze Derkstronga, wkroczyłem do ogromnego budynku, gdzie w jednym z boksów czekał mój, poddenerwowany ogier - Spokojnie mały, spokojnie - wyciągnąłem do niego ostrożnie rękę, która wylądowała na jego chrapach. Po krótkich pieszczotach, wyprowadziłem go z determinacją na świeże powietrze. Nie myśląc zbyt wiele o swoim przejeździe, udałem się z powrotem na miejsce startu, skąd mogłem zobaczyć przejazd ostatniego z zawodników - Damy sobie radę - zapewniałem siebie cicho, nie mając ochoty na interakcje z jakimkolwiek człowiekiem.
- A za chwilę nastąpi przejazd Rekera Blackfrey'a na koniu Resident Evil - głos komentatora, zezwolił mi na wskoczenie na grzbiet swojego wierzchowca, który na mój gest szarpnął kilka razy głową. Nie przejmując się tym zbytnio, wjechałem na przyozdobiony przeszkodami plac, co powiązało się z głośnymi okrzykami widowni. Przewracając na to jedynie oczami, zrobiłem rundę dookoła parkuru, dzięki czemu zorientowałem się gdzie znajduje się pierwsza stacjonata - Miał wystąpić jako zawodnik numer dwadzieścia jeden, ale przez małe problemy jego przejazd został opóźniony - mówił dalej, gdy ja w tym samym momencie zatrzymałem konia przed jury, którzy po moim ukłonie dali mi sygnał do startu. Ściskając konia łydkami, zrobiłem niewielkie koło, a następnie w spokojnym tempie natarłem na pierwszą barierę. Nie miałem zamiaru zajeżdżać konia dla marnego pucharu, postanowiłem postawić na nie obciążające konia tępo. Jeśli wygramy to wygramy, jeśli nie to szczęście najwidoczniej nas nie lubi.

Irma? ;3
Nie miałam na to żadnej weny... Przepraszam ;c Jak mu poszło? 

Every step that i take is another mistake to you.


Emily Rudd
Imię i nazwisko: Stella Downey
Wiek: 19 lat.
Głos: Fleurie.
Płeć: Kobieta
Ranga: Intermédiaire.
Grupa: II
Imię konia: Dangerous Project III
Pokój: 11
Charakter: Wesoła, sympatyczna oraz pomocna, te słowa wystarczą aby opisać charakter Stelli. Dziewczyna rzadko bywa złośliwa i agresywna do kogokolwiek, no chyba, że ktoś jej nadepnie na odcisk. Nie umie siedzieć cicho, więc męczy ludzi swoją gadaniną. Chwali się majątkiem, ale pomoże potrzebującemu. W roześmianą oraz szaloną mistrzynie parkietu zamienia się tylko wtedy kiedy zażyje zbyt duże ilości trunków alkoholowych. ~Proszę o rozbudowanie!~
Historia: Stella wychowała się na pieniądzach, nigdy nie doznała sprzeciwu oraz jakichkolwiek kar. Dziewczyna całe życie robiła co chciała, lecz pewnego dnia ojciec rzekł twardo, że czas się przeprowadzić. Kiedy dziewczyna wybiegła płacząc z domu. Robert spakował ją w walizki i pakował je do pojazdu. Gdy ta wróciła do domu zobaczyła totalną pustkę. Wściekła na rodziciela wyjechała z nim do Północnej Karoliny, gdzie nie chodziła do szkoły, gdyż ją olewała, nie miała na nic ochoty, kiedy przeglądając internet wpadła na stronę IHA. Rzekła ojcu jasno, że chce tam się uczyć i nic ją nie obchodzi. Biedy ojciec nie miał wyboru więc wysłał swoją córkę w tamto miejsce uprzednio kupując co najlepsze. 
Rodzina: Mówią, że z kochającą rodziną to tylko na obrazku. Jednak tutaj się mylą. Wszelakie więzy rodzinne Stalla miała zaspokojone dzięki swemu ojcu i dziadkowi. Nigdy nie powiedziała na nich złego słowa, a oni nigdy nie podnieśli nawet na nią głosu. 
- Robert Downey Senior - Dziadek, będący reżyserem jak i scenarzystą. 
- Robert John Elias Downey - Kochany ojczulek, aktor, scenarzysta, komik, piosenkarz, innymi słowy człowiek sukcesu, te łatki można było przykleić mu kiedyś teraz jest Miliarderem, filantropem oraz człowiekiem z zmiennym charakterem, a wszystko to przez przeróżne wygrane w hazardzie.
Orientacja seksualna: Heteroseksualna
Partner/ka: Każdy leciał zawsze na jej kasę, więc nie jest przekonana co do chłopaków.
Inne: 
- Na jej nadgarstku zawsze błyszczy złoty Rolex.
- Posiada jedno z najszybszych aut na ziemi. 
- Ma kolczyk w języku.
- Jest maniaczką seriali. 
- Lubi wylegiwać się na trawie. 
- Kocha enduro.
- Jeździła kiedyś w Enduro na Quadzie, nikt nie wiedział, że jest dziewczyną.
- Ma dwie blizny widoczne tylko pod światło na policzku. 
- Posiada dwa wycięte paski na brwi.
- Lubi śpiewać, ale nie robi tego zbyt często.
Właściciel: Konia 2000

Imię: Dangerous Project III
Rasa: SP
Wiek: 7 lat
Płeć: Ogier
Charakter: Tatusiowy prezent na urodziny. Najlepsza stajnia, najlepsze konie. Tak kiedyś o tym mówiono, lecz zmieniło się, to kiedy na świat przyszedł Project. Oczywiście jest pięknym wierzchowcem z dużym talentem, ale za to bardzo szybko się nudzi. Uwielbia się ścigać jak i skakać, nienawidzi za to ujeżdżenia, które wychodzi mu cudnie. Potrafi się znudzić w środku zawodów i stanąć dęba, gdyż stwierdzi, że jakiś piaff czy wydłużony kłus jest dla niego zbyt monotonne. Dogada się z każdym człowiekiem, byle miał coś dobrego w kieszeni. Nie jest dobrym koniem dla osób początkujących. Jeśli mu coś nie pasuje to gryzie bądź kopie. 
Dyscyplina: WKKW
Należy do: Stella Downey

11.29.2018

Od Irmy cd. Rekera

Wszystko działo się jakby w spowolnionym tempie, dosłownie jakby ktoś nam puszczał co po chwilę stop klatkę… Jay zachowywał się jak nie on, tak samo jak jego koń, który na ogół był bardzo spokojnym koniem i opanowanym. Teraz gdy zrzucił chłopaka ze swojego siodła, ganiał spłoszony jak szalony, strącając przy okazji przeszkody, które stanęły na jego drodze podczas ucieczki od strasznych dla niego ludzi, którzy próbowali go zagonić w jeden róg by go złapać. Chłopak natomiast leżał bezwładnie na ziemi, a jego ciało nie leżało w naturalnej pozycji, co świadczyło o tym że na pewno jest w niektórych częściach ciała połamany, co niezbyt dobrze wróżyło… Martwiłam się o to czy jego kręgosłup jest cały no i oczywiście bałam się o jego życie! Boże Jay czemu tak dziwnie pojechałeś? Co się z Tobą stało? pomyślałam trzymając swojego konia jak i konia Rekera, który podbiegł do jego nie ruszającego się ciała, a za nim nasz trener i wychowawca, pan Pol, nie mówiąc o ratownikach medycznych, którzy szybko zaczęli się zajmować nieprzytomnym chłopakiem.
Powstało jedne wielkie zamieszanie, podczas którego przerwano na razie wszystkie przejazdy, a ratownicy medyczni robili swoje by pomóc Jay’owi oraz by utrzymać go przy życiu, dopóki nie znajdzie się pod bardziej fachowymi rękami w szpitalu.
Rannego otoczono czarnymi płachtami by nikt nie widział tego co z nim robią, a pan Pol odciągnął jakoś roztrzęsionego Rekera od swojego rannego przyjaciela by nie przeszkadzał lekarzom. Widząc jak załamany jest chłopak co stało się z jego przyjacielem, nasz wychowawca zabrał go w inne miejsce by się uspokoił, a w tym czasie pani Rosa Hils, porozmawiała z jurorami by opóźnić jego start by mógł nieco ochłonąć. Oznaczało to że ja jechałam jako pierwsza, lecz na razie po zabraniu Jay’a helikopterem do szpitala, ja odstawiłam konia Rekera do jego boksu by nie stal sam przy barierce i by się nie denerwował tak iż nie ma nigdzie jego właściciela. Sama natomiast ostatni raz upewniłam się że Carisma jest dobrze rozgrzana, a w następnej chwili pojawiła się obok mnie pani Hils, stając z boku i łapiąc za wodze śnieżno białej klaczki, która nieco przeżuwała wędzidło.
- Irma szykuj się, zaraz wjeżdżasz na parkur – poinformowała mnie na co skinęłam lekko głową.
- Dobrze, pani Hils – odparłam trzymając mocno wodze klaczki, nieco się sterując, gdyż jechanie na koniu którego nie znam w tak ważnych zawodach było naprawdę zwariowane! Nasz drużyna powinna się wycofać po stracie jednego kluczowego zawodnika, lecz nadal mogliśmy wygrać. Nasza akademia zajmowała egzekwo drugie miejsce z akademią Point Horse Academy, a na pierwszym miejscu była akademia Winter Horse and Rider Academy. Swoją drogą to mieli strasznie długą nazwę akademii…
- Nie stresuj się bo koń to czuje – odezwała się nagle – Staraj się pojechać jak najszybciej się tylko da… Musimy nadgonić punkty, więc nie mamy nic do stracenia, musimy zdobyć jak największą liczbę punktów – dodała.
- Postaram się, ale nie czuję się pewnie na tym koniu – przyznałam.
- Dasz radę skup się na torze, a będzie dobrze – mówiąc spojrzała mi w oczy, na co skinęłam lekko głową, a ona poklepała klaczkę po szyi. Chwilę jeszcze tak na niej siedziałam, aż usłyszałam jak wzywają mnie na parkur.
- Irma Enderfind z akademii IHA proszona jest na parkur – usłyszałam.
- Już czas… Daj z siebie wszystko! - mówiąc to, pani Hils pościła wodze mojego konia, a ja nie patrząc już na nią dałam spokojnie znać klaczy by ruszyła do przodu co też wykonała, a po chwili przeszłam z nią w lekki kłus, dzięki czemu znalazłam się po chwili na samym środku parkuru i zaczęłam lekko się przyglądać niektórym przeszkodom. Czas maksymalny na przejechanie parkuru wynosił 76.00 setnych sekundy. Inni przejeżdżali tor gdzieś tak na 74.57, a najszybszy czas to 73.82 sekundy, a tym najszybszym jak dotąd był właśnie Maykel Donacosta z tej akademii która obecnie prowadziła w rankingu.
- Irma Enderfind na koniu Carisma de Fuerza z ojca po Cardo a matki Espalya. To jej pierwszy przejazd na tym koniu i po raz pierwszy ją widzimy na tej klaczce, o jej podstawowy koń i taki numer jeden uległ poważnej kontuzji wczoraj, więc nie mogła na nim wystartować… To dość młoda zawodniczka i nie jedna z najmniej doświadczonych, aczkolwiek na ostatnich zawodach pokazała że dobrze sobie nawet radzi na zawodach wyższej kategorii, choć jest w nowicjuszką w świecie tego sportu – mówił ciągle komentator, przedstawiając wszystkim, jak i w telewizji moją karierę zawodową w świecie jeździectwa i innych bzdetach. Czując iż jestem gotowa, dałam jurorom znak w postaci dotknięcia czubka swojego kasku i lekkie ukłonienie się, dzięki czemu jurorzy dali mi zgodę na przejazd, a ja zaczęłam powoli rozpędzać klaczkę do lekkiego galopu i naprowadzać ją na pierwszą przeszkodą, którą był w tym wypadku okser. Tor liczył w sumie dwanaście przeszkód, które były rozłożone nawet w trudnej kombinacji, ale przestałam o tym myśleć, gdy skupiłam się tylko i wyłącznie na torze.
Klaczka dość mocno odbiła się od ziemi lecz przeskoczyła bezbłędnie, więc jechałam dalej prosto, a następnie lekko w prawo na przeszkodę numer dwa, czyli stacjonatę. Jechałam szybko więc gdy byłam bliżej przeszkody, wyhamowałam nieco klaczkę stanowczym przyciągnięciem do siebie wodzy, przez co klaczka lekko potrząsnęła łbem na boki, a gdy było trzeba popuściłam jej wodze, dzięki czemu gładko przeskoczyła stacjonatę, dobrze przy tym pracując szyją. Poganiając klaczkę dalej, pojechałam dość szerokim łukiem na lewą rękę, gdzie czekał na nasz szereg podwójny złożony z oksera i stacjonaty, gdzie pomiędzy okserem a stacjonatą koń musiał się niemalże od razu odbić, więc tym razem chcąc mieć pewność że Carizma nie staranuje tych przeszkód, mocniej ją przyhamowałam i wcześniej oksera, dzięki czemu zmieściłam się bez problemu między przeszkodami i o dziwo przeskoczyłam na czysto, beż żadnego puknięcia w drąg! Następnie pogoniłam klaczkę machając lekko wodzami przy jej szyi dzięki czemu przyspieszyła znacznie do oksera, który przeskoczyła bardzo szybko w ogóle nie zwalniając, po czym ścięłam nieco zakręt, który prowadził co prawda łagodnym łukiem do przeszkody, lecz ja musiałam nieco go przyciąć by mieć lepszy czas, choć bardzo przy tym ryzykowałam!
Zwłaszcza że następną przeszkodą był właśnie okser a na tych bardzo łatwo się było wyłożyć… Carizma przeskoczyła ze mną na grzbiecie okser bardzo na ukos, a dzięki temu że się wydłużyła bardzo i podniosła wyżej zad, nie strąciła żadnego drąga. Czując wielki przypływ adrenaliny i jednocześnie czując lekki strach w sercu, szybko poprawiłam tor kierunku konia, a następnie przeskoczyłam stacjonatę oraz okser, które tym razem były bardziej od siebie oddalone bo aż na pięć fule, choć ja przejechałam to na cztery, więc konisko miało mniej miejsca, lecz jakoś przeskoczyłyśmy razem. Mimo wszystko mój słuch bardzo nasłuchiwał czy strąciłyśmy jakiś drąg bądź drągi, gdyż nigdy nie wiadomo, a wolałam się nie odwracać by popatrzeć, gdyż to mogło by się skończyć kolejną katastrofą.
Później znowu skróciłam trasę swojego przejazdu do przeszkody numer osiem, jadąc przy tym dość szybko, lecz tutaj już nie jechałam tak brawurowo, tylko ściągnęłam wodze wcześniej, wiedząc iż koń może nie skoczyć czysto wychodząc z tak skróconego łuku jaki zrobiłam i szybkiego. Dlatego więc ustawiłam jakoś klaczkę prosto do oksera, dzięki czemu miała szansę lepiej pracować swoim ciałem w powietrzu. Chwila grozy w powietrzu, a po chwili twarde lądowanie, po czym znowu mocne skupienie, ponowny skok nad stacjonatą, a następnie jeszcze większe skupienie na szeregu podwójnym, który szybko się do „nas” zbliżał.
Znowu poczułam serce w gardle i to duszące uczucie przejęcia… Jeden skok… jeden, dwa, trzy, cztery… skok! myślałam a następnie mocno skręciłam koniem w prawo jadąc niczym strzała do przeszkody numer „10”, mijając przy tym krzak ozdobny po swojej lewej stronie, następnie znowu mocno skręciłam koniem w prawo, dzięki czemu klacz znowu przeskoczyła stacjonatę na ukos, lecz tym razem usłyszałam bardzo głośne puknięcie, na co widownia zareagowała głośnym… zdziwieniem? Sama nie wiedziałam jak o określić, lecz miałam nadzieję że nie zrzuciłam żadnego drąga… Na samą myśl o tym poczułam ucisk w żołądku lecz widząc przed sobą przeszkodę numer „11” czyli kolejny okser, ponownie się skupiłam na swoim zadaniu, wstrzymałam lekko konia, delikatnie go przytrzymując, popuszczając, przytrzymując i jeszcze raz popuszczając, przez co klaczka znowu szarpnęła lekko łbem próbując walczyć z moimi rękami, lecz po chwili się mocno odbiła, pięknie przelatując nad przeszkodą.
Widząc ostatnią przeszkodę na naszej drodze, znowu pogoniłam klaczkę energicznymi ruchami rąk, dzięki czemu przyśpieszyła znacznie, a w ostatniej chwili przyhamowałam mocno, a klacz odbiła się mocno od ziemi, głośno przy tym po końsku sapiąc. Czułam przez chwilę grozę w sercu taką, jakbym miała zaraz stoczyć walkę o życie, gdy jeszcze byłam z Carismą w powietrzu, a gdy klacz dotknęła przednimi nogami ziemi, a następnie tylnymi i nie usłyszałam żadnego spadającego drąga za sobą czy też odgłosu puknięcia, widownia zaczęła bić prawa i na chwilę puścili energiczną muzyczkę jak to było zorganizowane podczas bezbłędnych przejazdów, więc wiedziałam już że wtedy do mocne uderzenie kopytami Carismy o drąg nie skończył się tragicznie, bo jakimś cudem drąg nie spadł!
- Czas 72 i 98 setnych sekundy – poinformował mnie komentator jak i publiczność – Irma Enderfin wysuwa się na prowadzenie, a akademia IHA zyskując punkty wysuwa się na prowadzenie, na razie zyskując przewagę nad akademią WHRA – dodał na co się bardzo ucieszyłam i poklepałam śnieżno białą klaczkę po szyi obiema rękami, dziękując jej za przejazd i skierowałam się lekkim kłusem ku wyjściu z parkuru. Za mną było jeszcze dwanaście zawodników, więc mogli mnie prześcignąć, lecz miałam nadzieję że jeśli ktoś mnie przegoni to jedynie ktoś z naszej akademii, a nie żaden inny uczestnik z innej akademii.
- Wilma Gostenmayer proszona na parkur – usłyszałam jeszcze komentatora, który wywoływał kolejną osobę, a mnie przejęła pani Hils, która poklepała klaczkę po szyi i dała jej smakołyka w nagrodę z czego się bardzo ucieszyła.
- Doskonale! Obyśmy utrzymali takie tempo – usłyszałam od niej, na co skinęłam głową jedynie lekko i sama ponownie poklepałam klaczkę po szyi swoją prawą ręką, dziękując jej za świetny przejazd. Do tej pory czułam te niezwykłe emocji i muszę powiedzieć że lekko drżały mi nogi i ręce z tego wszystkiego, ale było warto! Co prawda pewnie i tak dostanę wykład że za bardzo ryzykowałam ale co tam…

< Reker? ;3 jak się tam trzymasz? Xd >

Od Rekera cd. Irmy

Kiedy ujrzałem swojego ojca, nie mogłem posiadać się z radości. Byłem w szoku, że przeleciał tutaj taki kawał drogi specjalnie dla mnie! Można by powiedzieć, że zachowywałem się jak szczeniak, który przez kilka godzin nie mógł zobaczyć swojego właściciela, ale cóż się dziwić? Odkąd wylądowałem w akademii miałem z nim ograniczony kontakt, a rozmowy przez telefon nie miały w sobie tyle "magii" jak te, które przeprowadzało się osobiście.
- Mówiłeś, że jesteś zajęty... - mruknąłem, udając ogromną urazę, która na mojej uszczęśliwionej twarzy nie potrafiła zbyt długo się utrzymać - Nawet nie wiesz jak się cieszę - dorzuciłem, nie mając zamiaru go teraz wypuścić.
- To miała być niespodzianka łobuzie - pstryknął mnie w nos, roztrzepując moje włosy w wszystkie strony świata - Gdybym ci powiedział, nie mógłbym zobaczyć twojej zdziwionej minki - zaśmiał się, ciągnąć mnie do stołu gdzie była już przygotowana tona jedzenia. Bez wahania wybrałem najlepsze kąski, a potem przez długi, długi czas rozmawiałem z głową swojej rodziny. Byłem ciekawy jak ocenia moje ostatnie dwa przejazdy oraz dalsze działania jeśli chodzi o jeździectwo. Miałem już co prawda dziewiętnaście lat, ale i tak na nasze prawo brakowało mi dwóch do dorosłości i szczerze mówiąc nawet mnie to cieszy, ponieważ nie wiem, czy poradziłbym sobie sam w tym wielkim świecie. Jedyne co zmartwiło mnie tą wieczorową porą to brak obecności Jay'a. Chłopaka i jego rodziny nie było nigdzie, co było strasznie do nich nie podobne. Miałem ochotę iść do jego pokoju oraz zobaczyć czy nie stało się mu coś poważnego, ale wszyscy otaczający mnie ludzie stanowczo mnie od tego powstrzymywali. Może nie przez słowa i gesty, lecz samą swoją obecnością, przez którą nie mogłem normalnie poruszać się do przodu i do tyłu. Nie chcąc sobie niszczyć reszty dnia, odgoniłem wszystkie czarne scenariusze, a następnie skupiłem się na dalszej zabawie.
⤱⤱⤱⤱⤱
Następnego dnia obudziłem się koło godziny szóstej, zmęczone oczy otworzyły się szerzej dopiero po lodowatym prysznicu. Byłem zmęczony, aczkolwiek nie żałowałem wczorajszej nocy, podczas której spędziłem dużo czasu z Irmą oraz ojcem, który dał mi niesamowite wsparcie. Zajmował obecnie jeden z apartamentów znajdujący się niemal na ostatnim piętrze wielopoziomowego hotelu, ale z racji wczesnej pory nie chciałem go jeszcze budzić. Mając w głowie myśl zaoszczędzenia na czasie, naciągnąłem na siebie odpowiednie bryczesy, z koszulą frakiem i innymi bajerami, a następnie udałem się do stajni, gdzie o dziwo czekał na mnie osiodłany Resident Evil.
- Uszykowałem go za ciebie... Przyszedłem zbyt wcześnie i mi się nudziło - przygnębiony głos Jay'a siedzącego na plastikowym krześle, dało się usłyszeć z kilkunastu metrów.
- Jay... Co się dzieje? - zapytałem zmartwiony, kucając przed pogrążoną w smutku postacią.
- Nic - odparł krótko, odwracając ode mnie swoje posiniałe oczy - To nic, po porostu źle spałem okej? Dajcie mi wszyscy święty spokój! - krzyknął, co było do niego strasznie niepodobne. Miałem już dalej ciągnąć temat i dowiedzieć co się z nim dzieje, ale ten wybiegł z pomieszczenia zanim zdążyłem go przytrzymać.
- Jay - westchnąłem, wyciągając bezwładnie rękę przed siebie, lecz to nie pomogło mi go zatrzymać - Coś nie gra... Nie ukryjesz tego przede mną - mruknąłem pod nosem, odpinając nerwowego ogiera z uwiązów bocznych, które utrzymywały go w jednym miejscu. Mając w głowie pełno myśli dotyczących mojego przyjaciela, ruszyłem na rozprężalnię, gdzie miałem zamiar rozgrzać swoje konisko. Jak zwykle zacząłem od spokojnego stępa, który po kilku minutach zmienił się na kłus. Wszelakie ósemki, zmiany kierunku i wolty pomagały mi w przygotowaniu go do ostatniej próby, jaka będzie miała miejsce dzisiejszego dnia. Podczas moich ćwiczeń, na rozprężalnię przypałętała się Irma, która o dziwo siedziała na Crismie! Byłem bardzo zaskoczony jej decyzją, gdyż nie znała ona w ogóle siwuski, a wsiadanie na nią na zawodach było ogromną głupotą! Chcąc wybić jej z głowy ten nienormalny pomysł, podjechałem do niej lekkim galopem, a następnie zmierzyłem ją od stup do głowy przenikliwym wzrokiem.
- Nie rozgrzewasz Touch Downa? Nie mów mi tylko że chcesz pojechać na koniu którego nie znasz - powiedziałem szybko, nie mając zamiaru zbędnie owijać wszystkiego w bawełnę.
- Nie mam wybory Reker… Touch Down ma poważną kontuzję i nie mogę na nim pojechać… Wiem że to szaleństwo, ale muszę spróbować w końcu to mimo wszystko poważne zawody, które są ważne dla naszej akademii. Dajcie mi szansę, zawsze lepiej jest spróbować niż od razu się poddać - wyjaśniła całą sytuację, chcąc zachować w żyłach zimną krew. Przewracając na to oczami, pacnąłem ją wolną ręką w łeb, aby nieco ostudzić jej ogromny zapał.
- Masz być ostrożna jasne? Jeśli coś ci się stanie to cię znajdę i osobiście nakopię ci do dupy - zaśmiałem się cicho, co ta skomentowała jedynie cichym mruknięciem - A teraz rozgrzej tą szkapę jeśli chcesz przeskoczyć chociaż pierwszą przeszkodę - zażartowałem, wracając do swojego "treningu", którego czas powoli dobiegał końca.
⤱⤱⤱⤱⤱
- Zawodnik Jay Salvatore proszony jest o pojawienie się na parkurze - zniecierpliwiony głos jednego z organizatorów już po raz drugi wywoływał mojego przyjaciela do pokazania się na dużym placu, gdzie porozstawiane były przeszkody o wysokości od stu do stu pięciu centymetrów. Chłopak pojawił się dopiero za trzecią prośbą, która prawie miałaby skończyć się dla niego eliminacją. Brunet wyglądał na strasznie rozkojarzonego, a jego skarogniady oldenburg wyglądał na bardzo zdenerwowanego. Przyglądając się uważnie jego nienaturalnie położonym uszom, zacząłem się straszliwie martwić. Chłopak ledwie zatrzymał Vendigo Corrollę przed jury, którzy zezwolili mu na start, lecz tego co stało się chwilę później nie dało się w żaden sposób przewidzieć. Źle wyliczone fule oraz koń, który z nieznanych mi przyczyn przestraszył się w locie, spowodował wypadek. Nastolatek spadł zahaczając głową o metalowy stojak, a jego koń po strzeleniu go kopytami w brzuch, zaczął szalenie galopować po całej, wolnej przestrzeni chcąc oczywiście uciec od nieznanych mu ludzi.
- Jay! - krzyknąłem, ale Salvatore nie reagował, nie czekając ani chwili, puściłem wodzę gniadosza oraz do niego podbiegłem - Obudź się... Jay - dotknąłem jego ciała, chcąc mu jakoś pomoc. W tamtej chwili zapomniałem o wszystkich zasadach bezpieczeństwa, po prostu wstrząsnął mną ogromny szok i chęć tego, aby się obudził oraz coś do mnie powiedział.

Irma? :3
Jest w ciężkim stanie ;c 

Od Honolulu CD. Thomasa

 Obudziłam się coś po piątej rano, na dworze było jeszcze ciemno, a ja nawet nie chciałam wiedzieć jak wyglądam, bo czułam się dosyć podle. Spanie w śpiworze na jednej z ławek w szatni nie było jakimś błyskotliwym pomysłem. Mimo wszystko nie żałowałam tej decyzji. Nie chciałam wracać do domu, a tym bardziej nie chciałam, żeby Daniel po mnie przyjeżdżał, bo kiedy zadzwoniłam do niego w nocy usłyszałam, że nie jest sam. A mnie zależy na tym, żeby nie spieprzyć mu życia doszczętnie i żeby wreszcie sobie kogoś znalazł. Zapewniłam go, że mam gdzie spać i powiedziałam, żeby się o mnie nie martwił. Cieszyłam się, że wykorzystał moją nieobecność i w końcu postanowił kogoś zaprosić.
 Włożyłam na siebie moje ukochane, różowe futerko i ubrałam buty, po czym złożyłam z ławki śpiwór, jakimś cudem upchnęłam go do pokrowca i odniosłam do szafy w składziku. Później skierowałam się do stajni, moje obcasy stukały o podłogę i odbijały się echem od ścian i wysokiego sufitu. Konie spały w swoich boksach. Douce także spała, ale przywitała mnie cichym rżeniem, kiedy znalazłam się przy niej. Spokojnie zaczęłam gładzić ją dłonią po głowie i chrapach. Stęskniłam się za nią, mimo iż widuję się z nią codziennie. Powinnam zacząć trenować z nią bardziej na serio, bo ostatni troszkę poleciałyśmy sobie w kulki. Jednak nasze postępy są naprawdę ogromne, zasłużyłyśmy sobie na odrobinę wakacji.
 Nagle drzwi od stajni otworzyły się z głośnym skrzypnięciem. Mimowolnie odwróciłam się w tamtą stronę i z zaskoczeniem stwierdziłam, że nie kto inny jak Tommy, który był ostatnią osobą jaką spodziewałabym się tutaj zobaczyć.  On również wydawał się być tak samo zaskoczony jak ja.
 - Spałaś tutaj? - zapytał, nawet nie kryjąc zdziwienia.
Lekceważąco wzruszyłam ramionami. Nie zamierzałam traktować go inaczej po tym, co się wydarzyło. A raczej nie wydarzyło.
 - Niezupełnie tu. - odparłam, starając się nie czuć skrępowana czy zażenowana i chyba całkiem dobrze mi szło.  - No ale można tak powiedzieć.  A z ciebie co taki ranny ptaszek?
 - Jakoś tak wyszło. -mruknął, również wzruszając ramionami.
 Wydawało mi się, że żadne z nas do końca nie wie jak ma się w tej chwili zachować, dlatego cisza, która zapadła między nami po jego słowach była tak bardzo krępująca. Nie miałam pojęcia jak ją przerwać, więc tylko wlepiłam wzrok w podłogę, machinalnie głaszcząc łebek Douce dłonią. Czułam jak Thomas patrzy na mnie, uważnie mnie obserwując, jednak ja z uporem wlepiłam wzrok w miejsce gdzieś niedaleko moich butów.
 I wtedy to dostrzegłam. Niewielką, jednak z każdą sekundą powiększającą się  szkarłatnoczerwoną kałużę. Nie było trudno się domyślić jej pochodzenia. Chłopak zauważył  w co tak uporczywie się wpatruję, jednak nie starał się w jakikolwiek sposób ukryć ręki, z której powoli kapała krew. Nic nie zrobił. Nasze spojrzenia skrzyżowały się , a on wyglądał tak, jakby tym właśnie spojrzeniem chciał mi rzucić wyzwanie. Nie miałam najmniejszej wątpliwości skąd wzięły się rany, ale też nie chciałam o to pytać ani, tym bardziej, oceniać go za cokolwiek, co zrobił. Mimo wszystko to nie tak, że nie wywarło to na mnie wrażenia. Wystraszyłam się.
 - Chodź, opatrzę ci tę ranę. - powiedziałam, z grozą stwierdzając, że w moim głosie dało się usłyszeć bardzo wyraźną nutkę troski.
 - Nie wysilaj się. - odparł chłopak. Minę miał bez wyrazu, jednak głos był szorstki, jakby mi mówił, że mam się od niego odwalić.
Spojrzałam na niego i pokręciłam głową z lekkim niedowierzaniem. Był bardzo blady na twarzy, jednak zdawał się tym wcale nie przejmować.
 - Uwierz, ż e się nie wysilam. - powiedziałam spokojnie, mimo iż naprawę się o niego  martwiłam. Twarz miał pobladłą, prawie przeźroczystą i wyglądał tak, jakby zaraz miał zemdleć.
 - Nie jestem przekonany. - prychnął gniewnie, a na usta wkradł się jego firmowy ironiczny uśmieszek.
 - Nie wydurniaj się - również prychnęłam. Naprawdę bałam się, że coś mu się stanie. - Nie wkurwiaj mnie i chodź. Opatrzę ci to, a później się od ciebie odpieprzę, okej? - warknęłam w jego stronę. Co za uparty osioł z niego, naprawdę nie starałam mu się w tamtej chwili jakoś zaszkodzić.
Tommy przewrócił teatralnie oczami, robiąc cierpiętniczą minę, a ja starałam się tego nie komentować. Zaprowadziłam go do szatni i usadziłam na tej samej ławce, na której dane mi było spędzić ostatnią noc. Oparł się o ścianę, odchylając głowę mocno do tyłu i zamykając oczy. Wyglądał jakby mu na niczym nie zależało. Wygrzebałam z jednej z szafek apteczkę i wróciłam do chłopaka. Bez gadania pozwolił mi podciągnąć nieco już uwalony od krwi rękaw bluzy i odwinąć bandaże. Przeraził mnie widok, który zobaczyłam. Rany były tak głębokie, że nie chciały w się w żaden sposób zejść. Krew lała się z nich strumykami, a Tommy zachowywał się jakby miał to daleko w dupie. Ubrałam rękawiczki i spryskałam jałową gazę jakimś antybakteryjnym płynem, po czym przetarłam lekko przedramię chłopaka, starając się to robić jak najdelikatniej potrafię. Na twarzy Thomasa pojawił się prawie niedostrzegalny grymas, ale nie syknął z bólu.
 - Przepraszam jeśli bolało. - zwróciłam się do niego, powoli biorąc się za bandażowanie. Robiłam to naprawdę bardzo ostrożnie, starając się nie sprawić mu tym niepotrzebnego bólu.
 - Po co to robisz? - prawie na mnie warknął, kiedy wreszcie raczył na mnie spojrzeć - To zupełnie nie pasuje do obrazu zimnej suki, jaką jesteś.
Westchnęłam cicho, kończąc wiązać bandaż i delikatnie zsuwając na niego bluzę. Dopiero wtedy spojrzałam na chłopaka. On tylko wpatrywał się we mnie intensywnie, oczekując na moją odpowiedź.
 - To nie ma żadnego znaczenia. - powiedziałam, wpatrując się mu w oczy. - Te rany nadają się do szycia. Albo pojedziesz teraz do szpitala, albo zadzwonię po karetkę. - dodałam.
Tommy?
<3<3

Od Diego Do Florence

Wychodzę z domu, poprawiając kołnierzyk swej skórzanej kurtki. Rozglądając się uważnie po sporym terenie, na zakup którego uparł się Silvano, mogę stwierdzić, że nie osiągnąłem jeszcze tego czego chciałem. Nie mam celu życiowego, ale strata tego wszystkiego byłaby bardzo bolesna.
Grzebiąc w kieszeniach szukam zapalniczki oraz papierosów, które w tej chwili mi się bardzo przydadzą.
Ruszyłem w stronę ogrodzenia, gdzie oparłem się o belkę i zapaliłem papierosa podziwiając jednego z moich koni.
- Panie Alves, wszystko już gotowe do drogi - za plecami usłyszałem głos służącego.
- Dziękuję Francis, mam nadzieję, że wszystko będzie w stanie idealnym jak tutaj wrócę.
- Oczywiście, proszę pana - mężczyzna w tej chwili podał mi kluczyki do mego lamborghini.
- Pilnuj wszystkiego. Możesz odejść - powiedziałem gasząc papierosa pod moim butem, a następnie ruszając w stronę garażu, gdzie stała moja bestia.
Wzdychając ciężko wsiadam do pojazdu i wyjeżdżam, kładąc lewą rękę na kolanie. Dobrze mieć automatyczną skrzynie biegów, gdyż kierowanie jedną ręką nie sprawia wtedy wielu problemów.
Po niedługim czasie dogoniłem koniowóz z mym koniem, który wyruszył godzinę przede mną. Cóż, mam ciężką nogę.
Resztę drogi jechałem spokojniej tocząc się za wozem w klimatach dobrego starego oraz nowego rocka.
Wjeżdżając na parking zauważyłem, że wybiła godzina osiemnasta. Cóż, myślałem, że wyrobimy się w mniej godzin, lecz ja nie mieszkam blisko. Wyjechałem o jedenastej.
Wysiadłem z wozu ubierając na nowo kurtkę, którą zdjąłem w połowie drogi.
Zamykając samochód usłyszałem tylko sygnał, że zamki zostały zabezpieczone, a następnie mogłem ruszyć w stronę pokoju dyrektora ośrodka.
Zapukałem do drzwi i po krótkiej chwili otrzymałem odpowiedź aby wejść, co też uczyniłem.
Mężczyzna siedzący za biurkiem uśmiechnął się lekko.
- Spodziewaliśmy się pana, panie... - w tej chwili mężczyzna zamilkł, próbując pewnie przeczytać poprawnie moje dane.
- Diego Alves - wyciągnąłem w jego stronę dłoń.
- Bardzo mi miło pana poznać, witamy w IHA.
- Pana również miło poznać.
Mężczyzna oprowadzał mnie po terenach, przy okazji powiadamiając mnie o numerze pokoju jak i boksu mego konia.
Ta wycieczka, nie trwała zbyt długo, po prostu dyrektor wskazał mi miejsca.
Sam bym się połapał, ale jeśli chciał tak bardzo to zrobić, to nie będę mu bronił.
- Dziękuję - powiedziałem, gdy ten zaczął iść już w swoją stronę.
Boshe maska grzecznego chłopca mnie kiedyś zgubi, ale wiem, że nie mogę przynieś wstydu rodzinie, szczególnie bratu.
Wzdychając ciężko i formując kilka razy lewą dłoń w pięść, ruszyłem do mego konia.
- Carlos, J.B, zanieście bagaże do pokoju numer trzy, ja zajmę się Asem.
Otwierając koniowóz byłem gotowy nawet na przyjęcie kopyta jako dzień dobry, ale nie tym razem. Koń nie był dobrze przywiązany przez co bez problemu uwiąz rozplątał się, a Asesino znalazł idealną okazję, aby pogrzeszyć.
Wybiegł jak torpeda, kierując się w stronę dość wysokiego płotu. Zagwizdałem po czym ruszyłem za nim, ale on miał mnie w głębokim poważaniu.
- Uważaj! - krzyknąłem do rudowłosej istoty, jaka pojawiła się na horyzoncie.
Dziewczyna spojrzała tylko w moją stronę nie wiedząc o co mi chodzi, a następnie stanęła bez ruchu kiedy mój koń stanął przed nią jeden krok.
Podszedłem do niej i chwyciłem zwierze cofając je.
- Wszystko dobrze? - spojrzałem na nią czekając na jakąkolwiek reakcje z jej strony.

507
<Florence?>
(Wybacz, że krótkie ale o trzeciej w nocy ciężko się pisze)

Od Honolulu CD. Leonarda

 Spóźniłam się na treningi dosyć sporo. W nocy miałam problem z zaśnięciem, wciąż rozmyślałam o mojej rozmowie z Leą i kłótni z Danielem. Chciałam się go zapytać czy do niej zadzwonił i jak mała się czuje, ale kiedy wróciłam do domu nawet słowem się do mnie  nie odezwał. Ani na mnie nie spojrzał, musiał być naprawdę bardzo zły.
 Weszłam do stajni w dosyć podłym nastroju, w zasadzie to większość czasu chciało mi się płakać, mimo wszystko powstrzymywałam łzy. Douce chyba rozpoznała mnie po krokach, bo wychyliła swój mały łebek ponad drzwiczki boksu i zaczęła rżeć na powitanie, a za nią poszły w ślad inne konie, które akurat były w stajni. Weszłam do boksu, witając się z moim maleństwem i szybko wzięłam się do czyszczenia uwalonej do granic możliwości kobyłki. Cała była w błocie, szczególnie lewy bok był posklejany i brudny tak, że nie było widać jej prawdziwego koloru sierści.
 - Co, brudasie? - zwróciłam się do klaczy, humor troszkę mi się poprawił, gdy zajęłam się pracą - Ładnie tak dokładać pani pracy, co? - zapytałam, lekko drapiąc ją po zadzie.
Usłyszałam za plecami kroki i odwróciłam się szybko, żeby sprawdzić kto idzie jednak wkrótce pożałowałam tej decyzji. Tuż po chwili obok mnie pojawił się jaśnie wielmożny książę, do którego nie pałam sympatią. Zmierzyłam go bardzo chłodnym spojrzeniem, nie mając pojęcia czego ode mnie chce. Nie miałam zamiaru znowu się z nim użerać. Vie zdenerwowała się na jego widok, a ja pogładziłam ją po prawie już czystej szyi, żeby chociaż trochę się uspokoiła.
 - Cześć, Lulu... - zaczął ostrożnie, patrząc mi w oczy i dzielnie wytrzymując moje niezbyt przychylne spojrzenie.
 - Odczep się. - warknęłam, chyba trochę ostrzej niż mogłabym się po sobie spodziewać, powracając do przerwanej czynności.
- Wybacz, ale nie - odparł., drapiąc się po karku i wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku, mimo iż moja twarz prawdopodobnie wyrażała wszystko co sobie o nim myślę i biło ode mnie chłodem na całe mile - Chciałem cię przeprosić... To trochę dziwne, ale chyba źle się wczoraj wobec ciebie zachowałem... Wybaczysz  mi?
 Spojrzałam na niego, nie wiedząc czy sobie ze mnie kpi czy mówi poważnie. Zlustrowałam go wzrokiem szukając jakiejkolwiek oznaki żartu. Nie znalazłam żadnej, nawet najmniejszej., a Leonard dalej intensywnie się we mnie wpatrywał, wyczekując odpowiedzi. Douce drobiła w miejscu swoimi niewielkimi kopytkami, była podenerwowana obecnością mężczyzny, którego w dodatku nie znała.
 - Spokojnie maleńka. - powiedziałam do klaczy, starając się ją chociaż trochę uspokoić, po czym ponownie spojrzałam na chłopaka -  Skoro ci na tym  zależy. - prychnęłam.
Chłopak w tym momencie musiał chyba przełknąć swoją dumę. Nie miał specjalnie zachwyconej miny, ale powstrzymał się od złośliwego komentarza.
 - Zależy mi. - powiedział z naciskiem.
 - W takim razie w porządku. - odparłam. - Wybaczam. - spojrzałam na niego i nawet zdobyłam się na coś na kształt uśmiechu.
 Leonard westchnął cicho, być może z ulgą, ale ja nie chciałam pytać ani  w to wnikać.
 - Niezmiernie mnie to cieszy. - powiedział. I on uśmiechnął się lekko, jednak w jego przypadku zrobiło to dużo lepszy efekt. Miał ładny uśmiech, który nie przypominał grymasu tak jak mój. - To może, jako przeprosiny... - nie dałam mu dokończyć, nie zważając na dobre wychowanie czy maniery, ale miałam gdzieś to, co on mógłby o mnie pomyśleć.
 - Jeżeli jeszcze raz spróbujesz dać mi tego Rolexa, to przysięgam, że wsadzę ci go w dupę. - powiedziałam, zachowując śmiertelnie poważny wyraz twarzy.
Leonard parsknął głośnym śmiechem. Spojrzałam na niego nieco zdezorientowana, bo nie przyszło mi na myśl, że taki wielki książę, jak on, mógłby tak zareagować na to, w jak niegrzeczny sposób się do niego zwracam.
 - Co? - zapytałam zaskoczona, mierząc go spojrzeniem.
 - Nic. - zaśmiał się krótko. - Po prostu nigdy nikt nie pozwolił sobie na traktowanie mnie w tak bezczelny, opryskliwy i lekceważący sposób, w jaki ty mnie traktujesz.
 - Przyzwyczaisz się. - odparłam uśmiechając się złośliwie.
 - Chciałem zaproponować przejażdżkę. - kontynuował wypowiedz, którą wcześniej tak bezceremonialnie mu przerwałam.
 - Z księciem tak? I pewnie niejedna dziewczyna dała by się za taką propozycję pokroić? - zapytałam złośliwie.
 - Nieskromnie przyznam, że tak. Wszystkie dałyby się pokroić. - odparł, powracając do swojego wcześniejszego tonu. Parsknęłam śmiechem.
 - Ja nie. - powiedziałam szczerze, kontynuując czyszczenie Douce, która w końcu trochę się uspokoiła.
Energicznie szorowałam jej bok pozbywając się zlepek błota i dość sporej ilości sierści. Nareszcie zaczynała przypominać konia, a nie jakiegoś potwora bagiennego.
 - To jak będzie? - zapytał chłopak, o którego istnieniu zdążyłam zapomnieć, całkowicie pochłonięta wykonywaną czynnością.
Spojrzałam na Leonarda, który wyraźnie niecierpliwił się brakiem odpowiedzi.
 - O ile nie będę musiała zwracać się do ciebie per "książę", to tak. Mogę jechać. Ale nie myśl sobie, że dam się za to pokroić.
Leo?
<3 

11.28.2018

Od Florence CD Rekera

- Reker, jesteśmy razem w grupie - westchnął chłopak, poprawiając jednocześnie włosy - Ale możesz kojarzyć mnie z innych źródeł - powiedział.
- Raczej tylko z treningu. Ostatnio miałam sporo rzeczy na głowie i szczerze mówiąc średnio zwracałam uwagę na coś innego - odparłam próbując się trochę rozluźnić, bo od nieuzasadnionego stresu spowodowanego tym gdzie mam skierować swój wzrok, powoli sztywniała mi szyja. Możecie się również zastanawiać czym byłam taka zajęta skoro spałam. Otóż moim zdaniem jest to rzecz ważniejsza niż… Nie jestem pewna jakie porównanie byłoby idealne, więc może lepiej zostawię to do dowolnej interpretacji. - No a zaraz znowu muszę wyjść z Bonnie na spacer - mój wzrok w końcu spoczął na twarzy chłopaka, jednak oczy wciąż chciały to zmienić i przesuwały się delikatnie skupiając spojrzenie w innym miejscu.
- Bonnie? - spytał chłopak. Odebrałam jako dość oczywiste, że mam o niej opowiedzieć coś więcej, ale mimo pewności szczęka wciąż chodziła mi dosyć ciężko, jakimś cudem pozwalając wydobyć się wyraźnym dźwiękom z moich ust.
- To moja suczka, border collie - uśmiechnęłam się delikatnie, jednak moje myśli wciąż krążyły wokół Bonnie szukając możliwych rozwinięć mojej odpowiedzi. Niestety w mojej głowie kołatała się tylko myśl, że jest moją jedyną przyjaciółką, ale doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że wypowiedzenie tych słów na głos mogłoby zabrzmieć trochę dramatycznie, a nawet jak użalanie się nad sobą. Mój widelec wciąż powoli krążył między talerzem, a moimi ustami, powoli przenosząc tam niewielkie porcje sałatki, która niespiesznie znikała z talerza. Jednakże, gdy Reker siadał naprzeciwko mnie zjadłam już praktycznie wszystko i nie minęło wiele czasu, już brałam do ust ostatnią porcję kolacji.
- No to ja muszę już iść, do zobaczenia jutro - wstałam od stołu i wzięłam talerz ze złożonymi na nim sztućcami, wciąż usilnie zastanawiając się czy dopowiedzieć jeszcze "na treningu". Ostatecznie jednak Reker uprzedził mnie mówiąc krótkie "cześć", w związku z czym te dwa słowa straciły by zupełnie sens. Odniosłam naczynia do kuchni, a następnie wróciłam do pokoju. Przy drzwiach przywitała mnie Bonnie, machając radośnie ogonem. Wzięłam więc smycz i przypiąwszy ją do obroży suczki wyszłam z nią na dwór. Spacerowałyśmy jakieś pół godziny, jednakże nie szłyśmy do lasu, gdzie zwykle puszczałam ją luzem, bo było już dosyć ciemno i nie za bardzo chciałam iść do jeszcze bardziej ocienionego miejsca, o praktycznie zerowej widoczności. Gdy wracałam do pokoju, po drodze zerknęłam na plan treningów i aby nie narażać się na pomylenie godzin, zrobiłam mu zdjęcie. Jutro plan przedstawiał się nawet dobrze. Trzy godziny crossu, po pół godzinie przerwy dwie godziny ujeżdżenia, następnie kolejna pół godzinna przerwa przed godziną skoków. Postanowiłam, że na pierwszy i ostatni trening wezmę Fellowa, a na drugim pojeżdżę na Flawi, którą znam chyba najlepiej po moim ogierze. Wróciłam do pokoju, a następnie wyspałam Bonnie karmę i nalałam wody. Była 19, więc sama udałam się do łazienki, żeby wziąć prysznic. Chłodna woda delikatnie mnie otrzeźwiła, jednakże wciąż byłam porządnie zmęczona i zaraz po skończeniu mycia przebrana w pizamę wyszłam z łazienki i położyłam się do łóżka. Nie ustawiałam sobie budzika, bo nawet gdybym miała spać 10 godzin obudziłabym się o 6.
***
Nazajutrz obudziłam się gdy panował jeszcze półmrok, wtulona w sierść Bonnie. Nakarmiłam ją, a następnie udałam się do łazienki by rozpocząć poranną toaletę. Zaraz po jej zakończeniu zeszłam na stołówkę i po zjedzeniu jajecznicy na śniadanie znowu udałam się do pokoju. Tam przypięłam Bonnie smycz, a następnie wzięłam kurtkę, założyłam zimowe buty i wyszłam. Tak jak w poniedziałek trening rozpoczynał się o 8, więc miałam około 1,5 h dla siebie. Tak jak poprzedniego dnia wzięłam Fellowa na kantar sznurkowy i z nim i suczką udałam się na spacer do lasu. Gdy byliśmy już pośród drzew spuściłam Bonnie ze smyczy i związawszy linę tak, aby mogła posłużyć mi za wodze, dosiadłam ogiera. Szliśmy stępem już wystarczająco długo więc od razu zaczęliśmy kłusować, a później galopować, dopóki nie wyjechaliśmy z lasu. Tam na nowo przypięłam suczce smycz i razem z moją zwierzęcą ferajną ruszyłam do stajni. Odstawiłam Fellowa do boksu, a następnie doprowadziłam suczkę do pokoju, gdzie wygłaskałam ją porządnie. Siedziałam tam z nią jakieś pół godziny, do czasu, aż przyszedł czas na trening. Wtedy poszłam do stajni szykować Fellowa.
<Reker? >

Mierz wysoko, pracuj ciężko i nie bądź dupkiem.

Christopher Mcrory
Imię i nazwisko: Diego Neymar Alves De Almeida Goes
Wiek: 24 l.
Płeć: mężczyzna
Ranga: Professionnel
Grupa: II
Imię konia: Asesino de Almas
Pokój: 10
Charakter: Jego charakter jest różny, zależny od nastroju. Spokojny, opanowany, pełen życzliwości, tego na pewno nie powie się o nim, na pierwszy rzut oka. Alves, gdy nie ma nastoju, zamienia się w totalne przeciwieństwo. Nie lubi przegrywać i nie zawsze trzyma swój ostry język za zębami. Nie unosi się dumą oraz nie lubi pomocy. Jest towarzyski, ale to nie znaczy, że będzie z kimś rozmawiać, woli po prostu jak wokół niego są jacyś ludzie. Najczęściej robi wszystko sam, przez co ma kłopoty. Nienawidzi osób niepunktualnych więc zawsze ma czas wyliczony co do sekundy. Jeśli się spóźnisz.. Giniesz w jego oczach, choć czasami wybacza. 
Aparycja: Jest to wysoki chłopak, gdyż posiada 186 cm wzrostu. Jego włosy zazwyczaj pozostawione w estetycznym nieładzie, ale z żelem. Kruczoczarny kolor włosów podkreśla jego ciemniejszą karnację Brazylijczyków. Jego tęczówki są ciemno brązowe przez co prawie zlewają się z źrenicami. Na plecach posiada tatuaż skrzydeł, a w uszach ma dwa tunele.
Historia: Historia Neymara zaczyna się w Pilar do Sul mieście w Brazylii, w stanie São Paulo. Kiedy przyszedł na świat jego starszy brat, już bawił się w ujeżdżanie byków. On po kilku latach dostał od ojca informację, że jego przyszłym zawodem będzie ujeżdżanie byków, jak jego brata. Młody Alves był zachwycony tą informacją, on o tym marzył więc ćwiczył ciężko doznając przy tym wielu krzywd. Nie było mu lekko, gdyż trener zawsze od niego wymagał wiele. Gdy w wieku dziewiętnastu lat, przez swojego brata dostał się do PBR, był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Startował jako pierwszy i udało mu się utrzymać na byku przez osiem sekund, ale co z tego, jak po zejściu z rozszalałego stworzenia wylądował pod jego kopytami. Clowni, nie mogli odgonić zwierzęcia od uczestnika, przez co Diego doznał wielu poważnych złamań, które leczył dość długi czas. Niektóre z nich do teraz mu doskwierają. Gdy czuł się już na siłach powiedział, że wyjeżdża do Karoliny Północnej i nikt nie będzie decydował co ma robić w życiu. 
Rodzina
Otelo Alves De Almeida Goes - ojciec
Heloísa Alves De Almeida Goes - matka
Silvano Alves De Almeida Goes - Starszy o siedem lat Brat, trzykrotny mistrz świata ujeżdżania byków. 
Orientacja seksualna: biseksualny
Partner/ka: brak
Inne
- Pali spore ilości papierosów.
- Nie jest typem imprezowicza, który tańczy, ale chętnie na zabawy pójdzie byle się napić.
- Ma sporo blizn po uprzednim swoim zawodzie. 
- Czasami ćpa, ale to rzadkość.
- Ma śnieżnobiały uśmiech. 
- Zawsze chciał dorównać bratu.
- W jego ciele nie znajdziemy żeber wolnych. 
- Metalowe części w jego ciele to norma. Ma ich około 52. 
- Lewa ręka jest jego największym zmartwieniem. Nie posiada w niej czucia, oraz tam znajduje się minimum trzydzieści mały metalowych części, aby w jakikolwiek sposób mógł nią funkcjonować. 
- Przeszedł cztery operacje. 
- Niestety jest leworęczny. 
Właściciel: Konia 2000

Od Thomas'a Cd. Honolulu

- Kurwaaaa!!! -wrzasnąłem ze wściekłością, gdy tylko Lulu opuściła mój pokój
Wszystko poszło nie tak. Ja pierdole. Miało być zupełnie inaczej. Nienawidzę takich lasek. Najpierw drażnią chuja, a później zwijają wrotki. Nawet nie miałem ochoty za nią iść. W dupie miałem to gdzie poszła, czy jest jej zimno, czy ktoś się nią zajmie. Nie interesowało mnie to w tej chwili. Byłem wściekły na siebie, że mimo wszystko mogłem rozegrać to zupełnie inaczej, i że mogłem dać jej czas, a nie się bezsensownie napalać. Odpaliłem papierosa, nie interesował mnie zakaz palenia wiszący w holu. Nic mnie na tą chwilę nie obchodziło. Poszedłem do łazienki strzepując wypalony tytoń do zlewu. Sięgnąłem po żyletkę. Jedno nacięcie... drugie. Potem kolejne, co jakiś czas brałem macha tlącego się papierosa. Zaczęło robić mi się słabo. Umywalka zalana była krwią, krew skapywała powoli też na podłogę, spływała po moich rękach, bokach i nogach. Rzuciłem wypalonego papierosa do kibla. Rozebrałem się z zakrwawionych bokserek i wszedłem pod prysznic. Gdy tylko odkręciłem wodę powstała czerwona rzeka. Woda spływała mi po twarzy. Patrzyłem na lekko zaparowującą szybę prysznica. Zacząłem tracić przytomność, ale podtrzymałem się uchwytu w kabinie i szybko odzyskałem świadomość. Natychmiast zakręciłem wodę i otworzyłem drzwi kabiny by zaczerpnąć świeżego powietrza. Złapałem ręcznik, zacząłem się wycierać, każde tarcie sprawiało mi ogromny ból, ale lubiłem to. Krew nadal leciała, stwierdziłem, że muszę opatrzyć rany, bo są zbyt głębokie by samoistnie się zasklepiły. Ponakładałem wyjałowione gazy w miejsca nacięć, następnie pozawijałem je bandażem. Ewidentnie mógłbym iść na bal przebierańców robiąc za mumię. Ubrałem czyste bokserki i pościerałem krew z podłogi, nie zapomniałem też o umyciu umywalki i przepłukaniu prysznica. Brudne rzeczy wrzuciłem do kosza na pranie, a sam poszedłem i padłem na łóżko. Czułem jej zapach. Szlag mnie trafiał. Wierciłem się po łóżku, za nic w świecie nie mogłem zasnąć. Zacząłem rozmyślać. Z upływem czasu człowiek widzi swoje błędy jak na dłoni. Lulu miała pełne prawo do tego by wyjść, a ja głupi powinienem iść za nią, tyle że nie leży to w mojej naturze, raczej nie jestem z tych co lubią troszczyć się o innych.. Choćby dlatego, że o mnie nikt nigdy nie troszczył się, ani nie walczył. Zawsze byłem traktowany jak śmieć. Natłok myśli spowodował w mojej głowie zamęt, który przyprawił mnie o większe zmęczenie. Z trudem przekręcając się na drugi bok zamknąłem oczy by spróbować usnąć. Trochę tak leżałem, nawet nie wiem kiedy odpłynąłem. Przebudziłem się w nocy zalany potem, łapiąc bolesny łyk powietrza. Nie wiedziałem co się stało, poczułem kropelki potu na moim czole, nie mam pojęcia czy coś mi się śniło czy co... Spojrzałem na zegarek. Dochodziła piąta. Nie było mowy o tym żebym usnął. Wstałem więc z łóżka. Stwierdziłem, że się od bandażuje. Wraz z gazą odrywały się strupki powstałe ze skrzepniętej krwi. Przemyłem je lekko zostawiając lekko wilgotne, na moment i za chwilę przecierając dokładnie papierem by je osuszyć, ta metoda sprawdziła się idealnie, krew już nie leciała. Stwierdziłem, że czas się ubrać. Założyłem spodnie, skarpetki, bluzę, narzuciłem też skórzaną kurtkę. Wziąłem nieodłączną część mnie, tak chodzi o szlugi. Wyszedłem z pokoju i od razu pokierowałem się do wyjścia. Gdy tylko znalazłem się za drzwiami odpaliłem papierosa. Nie wiem co mnie pokusiło, ale zacząłem iść w stronę stajni. Wkoło ani żywej duszy, ale co się tu dziwić w końcu nie ma jeszcze nawet szóstej. Wyrzuciłem kiepa i wszedłem do środka. Spojrzałem w dal korytarza i zobaczyłem ją... Honolulu. Była ubrana w te rzeczy, które miała na sobie dzisiejszej nocy. - Spałaś tutaj? -zapytałem zaskoczony, myślałem raczej że brat po nią przyjechał, albo śpi u jakiejś koleżanki

< Honolulu? ;/ >

11.27.2018

Od Honolulu CD. Thomasa

Tak bardzo chciało mi się spać i tak bardzo padnięta byłam, i tak bardzo bolały mnie nogi, że z wyraźną ulgą przystałam na to, kiedy Tommy zarządził powrót do domu, mimo tego iż bawiłam się naprawdę bardzo dobrze. Nie wiedziałam która jest godzina, ale w tamtej chwili średnio mnie to obchodziło. Marzyłam tylko o tym, żeby położyć się gdzieś i zasnąć. Poza tym alkohol i trawka weszły we mnie chyba troszkę za bardzo. Nie powiem, to było bardzo przyjemne uczucie, kiedy wreszcie przestałam się martwić, było mi bardziej wszystko jedno. Miła odmiana oderwać się od codzienności chociażby na jeden króciuteńki moment. Chyba właśnie dlatego tak lubię imprezy. No i oczywiście dlatego, że mogę potańczyć.

 Zajęłam miejsce pasażera z przodu, podczas gdy Mary i Stiles usadowili się na tylnej kanapie, a wkrótce potem zapadli dosyć głęboki sen. Głęboki na tyle, że z nieznacznie uchylonych ust któregoś z nich wydobywało się ciche pochrapywanie, jednak nie poświęciłam zbytniej uwagi temu zjawisku. Bardziej skupiona byłam na tym, by przypadkiem nie patrzeć na Thomasa, który siedział po mojej lewej stronie. Zauważyłam, że całkiem dobrze prowadzi to swoje śliczniutkie, sportowe autko i uśmiechnęłam się pod nosem, chociaż sama do końca nie wiem dlaczego.  Właśnie z tego powodu wlepiłam nieco rozkojarzone i odrobinę zmęczone spojrzenie w szybę i uporczywie wpatrywałam się w to, co działo się za oknem. Zaczęło padać, a mnie przemknęło przez myśl, że powinnam zwrócić chłopakowi uwagę, że nie powinniśmy jechać tak szybko. Mimo wszystko milczałam, jakby cała moja odwaga w jednej chwili gdzieś się ulotniła.  Chłopak położył dłoń na moim udzie, nie zaprotestowałam w żaden sposób, w sumie nie było to coś nieprzyjemnego. Spojrzałam na niego i nasze spojrzenia skrzyżowały się na moment. Chciał odwieźć mnie do domu, ale ja zaproponowałam, że najpierw powinniśmy zająć się pozostałymi pasażerami, którzy już pozasypiali na dobre.
 W akademiku szybko uporaliśmy się z odstawieniem Stilesa i Mary do ich pokojów, chociaż największy problem sprawiło wydobycie od tych dwojga lekko podchmielonych ludzi, w którym pokoju mieszkają. Po drodze oboje zataczali się lekko i, gdyby Thomas cały czas nie pozwolił im się na sobie podeprzeć, pewnie poprzewracaliby się, robiąc przy tym większy hałas niż obecnie. Byłam wykończona. Oparłam się o futrynę, stojąc w drzwiach pokoju Tommy'ego.
 - W sumie jebać. - odpowiedziałam gdy zapytał czy odwieźć mnie do domu - Daniel i tak nie przejął się zbyt mocno, gdy ostatniou ciebie spałam. - dodałam, otwierając drzwi, tym samym przedzierając się do szaro-beżowego pokoju. Na twarzy Thomasa wymalował się wyraz niemego pytania, kiedy wspomniałam o bracie, ale tylko ściągnął usta w wąską linię i powstrzymał się od zapytania.
 Kiedy stanęłam na grafitowym dywanie praktycznie od razu zrzuciłam kurtkę, od której zrobiło mi się niemiłosiernie gorąco, po czym zdjęłam buty, które po tylu godzinach stały się bardzo niewygodne i obtarły mi stopy w kilku miejscach. Poczułam jak miękki jest dywan pod moimi nogami, moje zmysły były dziwnie wyostrzone, co było zastanawiające. Zamyśliłam się na chwilę.
 - Czekasz na zbawienie? - zażartował chłopak, a w odpowiedzi tylko się do niego uśmiechnęłam.
 Podszedł do mnie, a ja poczułam jego ciepłe dłonie na mojej talii, pozwoliłam mu na to, spodziewając się tego co może się za chwilę stać. I miałam rację, Tommy niedługo odwlekał pocałunek. Jego ręce zaczęły powoli zjeżdżać trochę niżej, w końcu złapał mnie za pośladki i podniósł. Nie zastanawiając się nawet nad tym, co robię, owinęłam nogi wokół bioder chłopaka, który zaczął kierować się w stronę wielkiego łóżka. Już po chwili leżałam na miękkiej pościeli, a Thomas znajdował się tuż nade mną, uniósł moje ręce ku górze i pozbył się mojej bluzki, po czym rzucił ją gdzieś w kąt. Podobało mi się to bardziej niżbym tego chciała. Nie protestowałam kiedy składał na mojej szyi delikatne pocałunki, pod wpływem przyjemności moje powieki samoistnie opadły,  a ja nawet nie wiedziałam kiedy. Nie kazałam mu przestać kiedy powoli schodził niżej z pocałunkami. Czułam jego usta na moim obojczyku i nie zdołałam się powstrzymać od cichego westchnienia, kiedy robił mi malinkę. Chyba właśnie to nakręciło go jeszcze bardziej. Jego dłoń zaczęła błądzić po moim ciele, czułam jak delikatnie gładzi moją skórę, jak jego palce ostrożnie dotykają jej w miejscach, gdzie brzytwa przeorała mi skórę. Kiedy jego dłoń zawędrowała zbyt nisko wzdrygnęłam się lekko, to było dla mnie za dużo, nie chciałam więcej, ani nie byłam gotowa. W tym momencie ten dotyk przypomniał mi inny, nie tak przyjemny, pozbawiony jakiejkolwiek czułości. Nie chciałam tego. Nie tak, nie teraz.
 - Przestań. - powiedziałam nagle, wciąż z zamkniętymi oczami. Przestał, mimo tego wciąż był bardzo blisko mnie, tak jakby tylko czekał, aż powiem każę mu kontynuować. - Nie chcę.
Thomas uniósł się na łokciach, tak że jego twarz była teraz kilka milimetrów nad moją, dalej nie podniosłam powiek, jednak czułam jak blisko mnie jest. Jego ciało delikatnie napierało na moje.
 - Jak to nie chcesz? - zapytał, z tonu jego głosu mogłam odczytać, że był lekko zagniewany. Tak jakby teraz stawiał mi wymagania.
Otworzyłam oczy i spojrzałam w te jego. Granatowe, w których teraz mogłam dostrzec zawód, ale i gniew.
 - Po prostu. - odparłam wciąż patrząc w jego oczy, nieskrępowana niczym. Ani nim, ani sytuacją, w której się znaleźliśmy.
Chłopak prychnął rozeźlony, a ja zauważyłam, że rysy jego twarzy wyostrzyły się nieznacznie pod wpływem złości.
 - Wiesz co, mogłabyś się zdecydować czego chcesz. - prawie na mnie warknął, a ja nie do końca wiedziałam o co mu chodzi. Przecież niczego mu nie obiecywałam.
 - Przynajmniej wiem czego nie chcę. -  powiedziałam spokojnie - A ty wiesz, czego chcesz? - zapytałam
 - Najwyraźniej. - i najwyraźniej był również na mnie wściekły.
 - Chyba nie mam co liczyć na transport, a tym bardziej nocleg. - prychnęłam, bezczelnie wpatrując się w jego granatowe oczy, które przybrały wściekły wyraz i bezczelnie musnęłam jego wargi swoimi, w przelotnym pocałunku - Dobranoc.
Zebrałam swoje rzeczy, ubrałam się szybko i włożyłam niewygodne buty, po czym zniknęłam za drzwiami, zamykając je z cichym trzaskiem.
Tommy?
nie zabijaj za długość, jakość i oczekiwanie, błagam i przepraszam

Od Rekera cd. Florence

- Nie, nie mam zamiaru iść na żadne ujeżdżenie - mruknąłem przez telefon do natrętnego Jay'a, który już o godzinie szóstej trzydzieści postanowił obudzić mnie znienawidzoną przez moją osobę melodią - To nudne, a poza tym wole nie patrzeć na panią Oklay, która zacznie się znowu na mnie wydzierać, że wszystko robię źle - nie chcąc już z nim dyskutować, szybko zakończyłem połączenie, a następnie z zamkniętymi oczami opadłem na miękką poduszkę, jednak jak się okazało po kilku minutach, nie było mi dane teraz spać. Nerwowe przekręcanie się z boku na bok, w końcu zmusiło mnie to wzięcia prysznica i przebrania się w swój standardowy strój jeździecki. Białe bryczesy idealnie komponowały się ze świeżo wypastowanymi oficerkami, które przez mój wyjazd do Nowego Jorku mogły sobie solidnie wypocząć. Cóż, czasami trzeba odwiedzić rodzinę, a jeśli sami mnie do siebie zapraszają, to dlaczego by z tego nie skorzystać? Widząc na zegarze godzinę ósmą piętnaście, spokojnym krokiem udałem się w stronę prywatnej stajni, gdzie już na samym wejściu moje dwa konie zarżały głośno na przywitanie. Dzisiejszego ranka zdecydowałem się potrenować na Evilu, który kiedy tylko został wyprowadzony z boksu, zaczął mnie wrednie podgryzać. Na szczęście dość szybko udało mi się dotrzeć do stanowisk czyszczących więc gniada maruda długo się nade mną nie poznęcała. Nie był aż taki brudny jak wcześniej mi się wydawało, ale i tak wymagał on męczącej mięśnie pielęgnacji. Po usunięciu nieczystości z ostatniego kopyta, mogłem zabrać się za jego siodłanie. W tym celu musiałem udać się do siodlarni, gdzie o dziwo kolejny wieszak wraz ze skrzynią został przez kogoś zajęty. Nie zwracając na to zbyt dużej uwagi, wziąłem jedno z siodeł skokowych swojego podstawowego konia. Nie zapomniałem również o ogłowiu połączonym z napierśnikiem, fartuchu, czapraku oraz ochraniaczach, które były obecne na każdej nodze selle francaisa, gdy musiałem z nim nieco poćwiczyć. Jak zwykle zostawienie tego dużego źrebaka sam na sam skończyło się katastrofą dla kilku szczotek i wiader, które zostały odkopnięte przeze mnie odkopnięte na szeroki korytarz. Jak skończę to, to posprzątam - domyślałem, nasuwając na grzbiet Residenta czarny czaprak ze złotą lamówką. Następnie przyszła kolej na siodło, które w połączeniu z fartuchem wywołało u niego głośne tupanie przednią nogą - Uspokój się - westchnąłem zapinając go na odpowiednie dziurki w przystułach. Była już ósma czterdzieści pięć, ale znając już dobrze pana Pola, wiedziałem, że zapewne spóźni się o jakieś piętnaście minut, dlatego jakoś bardzo mi się nie śpieszyło. Po uporaniu się z ogłowiem, mogłem zabrać się za szybkie porządki, których zapewne i tak nikt później nie zauważy. Równo z godziną dziewiątą pięć, pojawiłem się na hali skokowej gdzie przywitały mnie rozbawione twarze moich towarzyszy. Przez te kilka miesięcy przebywania tutaj miałem okazję zaznajomić się już z każdym. Jedni odchodzili, drudzy przychodzili, a dzisiaj był czas na przywitanie kolejnej pannicy, która raczyła pojawić się w naszej grupie treningowej. Nie chcąc na razie przeszkadzać jej zapoznania z Flawią, wsiadłem na palącego się do jazdy ogiera oraz zacząłem go solidnie rozgrzewać, bo w końcu kto przyznałby się przed własnym wychowawcą, że miał w czterech literach pierwsze zajęcia? Już miałem i tak dość kłopotów na głowie przez Dewidelio, a z kolejnym nauczycielem nie miałem jakoś ochoty rozpoczynać wojny... A tym bardziej z takim co dyktuje składy pod zawody.
⤱⤱⤱⤱⤱
Po wykańczających ciało treningach sam nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Piętrzące się na moim biurku zadania z kursu języka francuskiego jakoś mnie nie zachęcały do ich wykonywania, a głośne burczenie w brzuchu, nie dawało mi szansy nawet na najmniejsze skupienie się. Chociaż w między czasie miałem okazję zjeść dość sporą kanapkę to zdecydowanie mi to nie wystarczało. Doczekując się w końcu zbawiennego czasu kolacji, ruszyłem prędko w stronę stołówki, gdzie serwowano dzisiaj różne dania. Ja nie mając ochoty na jakieś wydziwianie, zabrałem sobie talerz z tortillą wypełnioną po brzegi warzywami, w których skład wchodziła między innymi papryka, ogórek, a nawet rzodkiewka. Wszystkie stoły były już niemal pozajmowane więc chcąc nie chcąc byłem zmuszony do zajęcia miejsca naprzeciwko tej nowej. O ile dobrze pamiętam to jej imię zaczynało się jakoś na literę "F". Fiona? Felicja? Fista? Florence? Tak Florence! - pomyślałem widząc jak niebieskooka stara skupić się na jedzeniu.
- Ty jesteś Florence prawda? - zapytałem pewnie, biorąc gryza swojego posiłku - Szło ci całkiem nieźle na dzisiejszym treningu, ale przycisnąłbym nieco bardziej Flawie na treningach, bywa leniwa - dorzuciłem widząc, że nie wie co ma tak właściwie mi odpowiedzieć.
- A ty kim jesteś? - zadała pytanie, nurkując wzrokiem w talerz wypełniony smacznym pokarmem - Widziałam cię chyba na treningu - zmarszczyła lekko brwi, jakby chciała sobie przypomnieć wydarzenia sprzed kilku godzin.
- Reker, jesteśmy razem w grupie - westchnąłem, poprawiając swoje włosy - Ale możesz kojarzyć mnie z innych źródeł - rozsiadłem się wygodniej, skupiając swoją uwagę na jej twarzy.

<Florence? ^^> 

11.26.2018

Od Stiles'a Cd. Mary

Gdy Mary poszła ja zostałem jeszcze chwilę z ogierem w boksie. Pozbierałem sprzęt i wyszedłem z boksu. Poszedłem odnieść wszystko do siodlarni. Wziąłem z wiaderka stojącego obok drzwi kilka marchewek i wróciłem pod boks Diego.
- Masz brachu. -powiedziałem wkładając marchewki do żłoba - Smacznego. -powiedziałem głaskając konia
Wyszedłem ze stajni. było bardzo ciemno i wezbrał się wiatr. Poszedłem szybkim krokiem do akademika. Zanim poszedłem do pokoju skoczyłem jeszcze na stołówkę. Było zaledwie kilku ludzi. Zobaczyłem Rekera, Irmę, Thomasa, Will'a i chyba Alex. Nie dosiadałem się nawet, wziąłem tylko coś na ząb ; na wynos i poszedłem do pokoju. Zjadłem bułkę siedząc na łóżku i przeglądając fejsa. Włączyłem sobie jeszcze youtube i pooglądałem jakieś filmiki. Gdy zjadłem bułkę, stwierdziłem, że czas się umyć. Jak postanowiłem tak zrobiłem. Już po 15 minutach byłem umyty i przebrany w piżamę. Wskoczyłem do łóżka. Byłem padnięty, przez co nie mogłem zbytnio usnąć. Rzucałem się po łóżku, w sumie jak zawsze. Spojrzałem na zegarek, moim oczom ukazała się druga czterdzieści osiem. - Stiles! Weź się ogarnij. Czas spać. -wymamrotałem do siebie
Trochę się jeszcze pokręciłem i jakimś cudem usnąłem. Wstałem bardzo wcześnie, było parę minut po szóstej. Nie myślałem, że obudzę się tak prędko, tym bardziej, że dzisiaj mamy wolne. Ogarnąłem się i przebrałem w ciuchy codzienne. Za oknem robiło się ładnie. Sprawdziłem pogodę, no... dzisiaj nie będzie padać. Całe szczęście. Założyłem ocieplane buty i wziąłem gruby polar pod kurtkę. Ubrałem się tzw. na cebulkę, bo gdy zobaczyłem minus na termometrze, to inaczej nie wyszedł bym na dwór. Poszedłem do stajni. Przywitałem się z końmi, podszedłem do Diego i pogłaskałem go po szyi. - Widzę, że już po śniadaniu. -powiedziałem do konia - Pobiegasz trochę. -uśmiechnąłem się klepiąc go po boku szyi. Skierowałem się do siodlarni. Moim zamierzeniem były szczotki, toczek oraz ogłowie bezwędzidłowe. Diego strasznie nie lubi wędzidła, a i bez niego świetnie mnie słucha, więc po co mam go męczyć. Wszedłem do środka siodlarni. Wziąłem potrzebne rzeczy i wyszedłem. W oczy rzuciła mi się Mary stojąca przy boksie Diego. Chciała go chyba pogłaskać, jednak ogier szybko się cofnął kładąc po sobie uszy.
- Nie martw się, mało kto ma jego zaufanie. -powiedziałem podchodząc bliżej, a dziewczyna aż podskoczyła na te słowa
- Nie martwię się, przecież mnie nawet nie zna, więc byłabym w niemałym szoku gdyby dał się dotknąć - machnęła ręką- Co tu robisz o tej godzinie? - zapytała
- Nie mogłem spać. -odpowiedziałem wieszając ogłowie na haczyku i kładąc toczek na półce przed boksem
- To tak jak ja. -powiedziała Mary - Będziesz jeździł? -zapytała
- Tak. Dzisiaj lekka jazda, trochę poćwiczę sobie dosiad, przynajmniej mi tyłek nie zamarznie. -zaśmiałem się
- To fakt. Jak jest taka pogoda, to oklep jest idealną opcją. -powiedziała blondynka
- A ty co będziesz robić? -zapytałem wchodząc do boksu Diego trzymając w ręce skrzynkę ze szczotkami

< Mary? >

11.25.2018

Od Irmy cd. Rekera

Kiedy wreszcie gorąca woda dotknęła mojej skóry, poczułam jak momentalnie moje mięśnie się rozluźniają i że powoli się relaksuję. Jeszcze tylko jutro… pomyślałam zmęczona zarówno fizycznie, jak i psychicznie dzisiejszym dniem. Przynajmniej jakoś doszłam do porozumienia z Rekerem i miałam nadzieję że to nie będzie tylko chwilowe, gdyż jego humorki jak widziałam były z każdym dniem różne. Czułam że oczy mi się normalnie kleją, więc nie siedziałam zbyt długo pod prysznicem, tylko wyszłam po paru minutach, wytarłam się, a następnie ubrałam w czyste rzeczy które nie śmierdziały potem, po czym padłam jak długa na łóżko i zasnęłam.
**********************************************************************************
Była mroźna zima… Temperatury tej zimy były strasznie mroźne i przytłaczające. W radiu czy w telewizji co chwilę można było słyszeć jak policja kogoś z bezdomnych znajdowała martwych z powodu wychłodzenia. Siedziałam na podłodze i próbowałam się ogrzać niewielkim kocykiem, podczas gdy mój ojciec chlał w najlepsze ze swoimi kolegami od flaszki. Było niesamowicie zimno, a za oknem padało pełno śniegu.
Mój pokój był w zasadzie graciarnią przeróżnych rzeczy, ale zawsze prze te graty było choć odrobinę cieplej, gdyż wychłodzone pomieszczenie nie dawało takiej ochrony przed zimnem, niż budynek w którym regularnie się paliło, nawet jakby wygasło w piecu… Cóż na moje nieszczęście już dawno odcięto nam ogrzewanie, przez nie płacenie rachunków i w zasadzie to jeśli już ojciec miał pieniądze, to tam jedynie opłacał prąd, gdyż uwielbiał spędzać czas przed telewizorem, oglądając przeróżne mecze i oczywiście popijając to ulubionym trunkiem.
Miałam wtedy jakieś osiem lat i jak to małe dziecko nie wiedziałam czemu mój ojciec i matka są inni niż reszta rodziców, których mieli moi rówieśnicy ze szkoły… Nie raz płakałam i chciałam by to się jakoś odmieniło i bym też miała normalną rodzinę, ale jak szło się domyślić, każdej zimy, kiedy powinien na dworze grasować święty mikołaj, moje życzenia nigdy nie zostały spełnione. Siedziałabym tak dalej pod ścianą, gdyby nie odgłos kroków, zbliżających się do mojego pokoju, co zwiastowało nadejście mojego wkurzonego ojca, któremu jak zwykle skończyło się piwo i chciał się przez to na kimś wyżyć, czyli w tej chwili właśnie na mnie!
Przestraszona tymi odgłosami, jakoś zdołałam się wcisnąć pd stertę kartonów, książek, desek i innych starych i obrzydliwie śmierdzących ubrań, dzięki czemu byłam niewidoczna, lecz było mi ciężko oddychać, przez duże ściśnięcie mojego niewielkiego ciałka pośród wszystkich tych rzeczy. Drzwi otworzyły się z hukiem, przez co mogłam usłyszeć jak resztki tynku ze ścian poleciały na podłogę, a w tej samej chwili mój ojciec wszedł do pokoju.
Był wściekły, co już mogłam rozpoznać po jego silnych uderzeniach nóg o podłogę, przez co też i wstrzymałam oddech by nawet o milimetr nie poruszyć rzeczami znajdującymi się wokoło mnie, oraz by mnie nie usłyszał.
Serce waliło mi jak oszalałe, a słysząc jak jego kroki niebezpiecznie się zbliżają do miejsca mojej kryjówki, poczułam jeszcze większy przypływ strachu.
- Gdzie jesteś Ty mała cholero?! - usłyszałam jego wrzask, a w następnej chwili rzucił czymś ciężkim o ścianę, przez co lekko się wzdrygnęłam i zamknęłam mocno powieki, błagając w myślach by mnie nie znalazł.
*********************************************************************************
Obudziłam się gwałtownie otwierając oczy i szybko oddychając. Chwilę mi zajęło by zrozumieć iż to był tylko sen i że nie grozi mi już żadne niebezpieczeństwo ze strony ojca kata i pijaka. Bezpieczna… pomyślałam z wyraźną ulgą, czując jak serce powoli zaczyna mi zwalniać i się uspokajać. Widząc na zegarze ściennym, godzinę siedemnastą zrozumiałam że do kolacji zostało niewiele czasu, dlatego też gdy jakoś doszłam do siebie po szoku związanym z moją przeszłością, wstałam z łóżka, a następnie doprowadzając swoje włosy do ładu i składu, wyszłam na korytarz. Tam oczywiście dopadł mnie Reker, na którego sama nie wiem dlaczego tak często ostatnio wpadam…
Zrobił mi wykład, podczas którego no cóż dziwnie się czułam bardzo, gdyż myślałam że woli odzyskać swój sprzęt, skoro był za jego pieniądze, nie mówiąc o tym że jeszcze niedawno był na mnie tak bardzo wściekły na to że wszyscy ponoć mi coś dają.
- Dobrze już dobrze – odparłam po jego przemowie, kierując się razem z nim w stronę jadalni. Kiedy tylko przekroczyłam próg ruchomych drzwi, nagle zdębiałam gdyż nie mogłam uwierzyć w to co właśnie widzę! Reker zdębiał tak samo jak ja, a na twarzach osób, które się znajdowały w pomieszczeniu wykwitły szczere uśmiechy. W jadalni bowiem znajdowali się nasi rodzice, a w moim przypadku opiekunowie i młodsza siostra!
Niezmiernie się na to ucieszyłam i zaraz do nich podleciałam, dzięki czemu zostałam mocno poczochrana po włosach przez mojego opiekuna, a opiekunka mnie mocno przytuliła wraz z siostrą, podczas gdy uśmiechy z ich twarzy nie schodziły ani na chwilę.
- Co Wy tu robicie? Nic nie mówiliście że przylecicie taki kawał drogi! - powiedziałam szybko, nadal będąc w wielkim szoku.
- Chcieliśmy Ci sprawić niespodziankę… Akademia jak i hotel wszystko zorganizowali, więc to był taki sekrecik – objaśnił mi opiekun, a kątem oka mogłam dostrzec Rekera, który był tulony przez własnego ojca i nawet udało mi się usłyszeć kawałek jego słów „Niespodzianka łobuzie”. Spędziliśmy z bliskimi całą kolację, na której i też były potrawy, które wcześniej tutaj się nie pojawiały. Było naprawdę bardzo milo i cieszyłam się z tego że mogę spędzić nieco więcej czasu ze swoją nową rodziną.
***************************************************************************
Następnego dnia wstałam z łóżka jakby nowo narodzona. Miałam w sobie pełno energii i miałam również bardzo dobry humor, po wczorajszej kolacji, nie mówiąc o tym że wsparcie bliskich dodawało mi otuchy i wsparcia. Po zjedzeniu na szybko śniadania pobiegłam do stajni by zobaczyć co się dzieje z moim biednym Touch Downem, który stał w boksie spokojnie i nawet dobrze się trzymał. Tutejszy weterynarz zajmował się nim i podawał leki do czasu, aż nie wrócimy do naszej akademii, gdzie miał go przejąć już weterynarz akademicki. Biedak miał zabandażowaną nogę czerwonym bandażem, co oznaczało że jego kontuzja jest bardzo poważna… Musiałam jeszcze przetestować tą siwą klaczkę, by się dowiedzieć jakie są jej możliwości oraz by się dowiedzieć czy w ogóle jest dzisiaj w stanie wystartować.
Nie znałam tej klaczki więc miałam utrudnione zadanie, ale właśnie po to wstałam wcześniej by się dowiedzieć jakie ma możliwości na niewielkiej budowy klaczka, choć przyznam że i tak była nieco większej budowy niż reszta klaczy z tych lepszych hodowli. Podczas siodłania miałam z nią nieco problemy, gdyż Carizmie wyraźnie się nie podobało podciąganie popręgu, który zaciskał się wokoło jej brzucha, lecz jakoś dałam sobie z nią radę…. I tak ja jej nie ściskałam tak jak to robiła jej poprzednia już właścicielka Stevani, która chciała chyba biedaczkę zadusić takim mocnym podciąganiem popręgu! W nagrodę że dała się w końcu osiodłać, pogłaskałam ją po chrapach i dałam jej kawałek kosteczki cukru, którą od razu zadowolona zjadła, a następnie dy upewniłam się że jej ekwipunek jest dobrze założony, wyprowadziłam ją z boksu. Musiałam przyznać iż fioletowy ekwipunek do białej niczym śnieg sierści tez wyglądał niezwykle szałowo, lecz i tak Touch Down był dla mnie numerem jeden.
Szybko udało mi się dość zrobić jej rozgrzewkę, podczas której nieco ją wyczułam, co było niezmiernie ważne gdyż wiedziałam ze muszę przejechać dzisiaj na czysto i jeśli to będzie możliwe, to jak najszybciej się tylko to da! W końcu reprezentowaliśmy swoją akademię, a to ze byłam nowicjuszką, ludzie też na mnie zupełnie inaczej patrzyli, nie mówiąc już o tym jakie wielkie oczekiwania były wobec mojej osoby że dam sobie jakoś radę. W końcu nowicjusz zawsze może coś spierdzielić, a zawodowi już nieco jeźdźcy to zupełnie inna bajka… Kiedy już byłam pewna że klaczka dobrze dobie poradzi na zawodach w dyscyplinie skokowej, zgłosiłam zmianę konia jurorom, podając przyczynę bo o to prosili, uzyskałam ich zgodę, a następnie poprawiono dokumenty by wszystko im się zgadzało. Gdy wróciłam na rozprężalnie ponownie z Carizmą, widziałam że już jest tam Reker na swoim ogierze, który jak zawsze doskonale się ruszał. Dopiero po chwili chłopak mnie zauważył i zdecydował się podjechać do mnie widząc iż siedzę na grzbiecie zupełnie innego konia. Nie wiedział w końcu że Touch Down doznał kontuzji i pewnie myślał że jestem wariatką, przez to że nie rozgrzewam swojego podstawowego konia, zwłaszcza gdy nie znałam siwej klaczki w ogóle.
- Nie rozgrzewasz Touch Downa? Nie mów mi tylko że chcesz pojechać na koniu którego nie znasz – powiedział szybko, patrząc na mnie bardzo uważnie.
- Nie mam wybory Reker… Touch Down ma poważną kontuzję i nie mogę na nim pojechać… Wiem że to szaleństwo, ale muszę spróbować w końcu to mimo wszystko poważne zawody, które są ważne dla naszej akademii. Dajcie mi szansę, zawsze lepiej jest spróbować niż od razu się poddać – odparłam spokojnie, patrząc na jego osobę.

< Reker? ;3 jak tam zawody? Najpierw jedzie Jay, potem Ty, a później Irma xdd >

Od Florence Do Rekera

Możecie się zastanawiać gdzie w tym wszystkim podziała się Bonnie. Otóż od razu po tym jak pani Elena Lasamarie pokazała mi mój pokój zaniosłam tam walizki i wróciłam do samochodu. Pojechałam kilka kilometrów do nowego domu moich dziadków. Od razu przy drzwiach przywitała mnie Bonnie. Porządnie ją wygłaskałam, a później poszłam przywitać się z dziadkami. Nie byłam u nich długo. Po zaledwie pół godzinie spędzonej w ich domu pożegnałam się i wsiadłam do samochodu razem z Bonnie. Może i spędziłabym u nich więcej czasu gdyby nie fakt, że samochodem jechało się do nich jedynie parę minut. Gdy dotarłam na miejsce zaparkowałam samochód i przypięłam Bonnie smycz. Prowizorycznie, aby nikt nie miał do mnie pretensji, że jest luzem. Zaprowadziłam ją do  mojego pokoju. Otworzyłam walizki i zaczęłam się rozpakowywać. Podczas gdy wkładam ubrania do szafy, zapełniałam komodę oraz układałam rzeczy na biurku, w łazience i na łóżku, Bonnie spacerowała po pokoju i pakowała wszędzie swój ciekawski pyszczek przy okazji obwąchując wszystko co się da. Legowisko suczki stanęło tuż obok łóżka jednakże było ono jedynie w razie czego, bo i tak wylegiwała się zwykle na moich poduszkach. Zapomniałam wcześniej   że w trakcie tego spędzonego u dziadków pół godziny zdążyłam już zjeść kolację. Była dopiero 21 jednakże cała ta podróż i przeprowadzka całkowicie pozbawiły mnie sił. Zmyłam makijaż, wzięłam szybki prysznic i przebrana w cieplutką piżamę poszłam spać
***
Poprzedniego dnia nie zdążyłam ani nastawić budzika, ani sprawdzić jak wyglądają jazdy. Całe szczęście śpiąca na moich plecach Bonnie zaczęła lizać mnie po twarzy już chwilę przed 6. Byłam wyspana więc wstanie nie sprawiło mi żadnego problemu. Poszłam do toalety, umyłam twarz i szybko się ubrałam. Wyszłam z pokoju i udałam się na stołówkę. Okazało się, że trafiłam akurat na porę rozpoczęcia wydawania śniadania. Z tego powodu nikogo jeszcze nie było. Zjadłam więc szybko i poszłam sprawdzić kiedy moja grupa zaczyna zajęcia. Okazało się, że pierwsza jazda zaczyna się o godzinie 8, a ostatnia kończy się niedługo po 13. W tym tylko dwie pieciominutowe przerwy. Miałam jeszcze trochę czasu, więc postanowiłam, że wyjdę z Bonnie i Fellowem na spacer. Wróciłam do pokoju i przypięłam suczce smycz. Założyłam kurtkę i udałam się do stajni gdzie założyłam ogierowi kantar sznurkowy. I tak ja, Bonnie na smyczy i Fellow na linie wyruszyliśmy sobie na mały spacerek. Gdy dotarliśmy do lasu spuściłam Bonnie ze smyczy i wsiadłam na konia. Pokręciliśmy się chwilkę po lesie, a potem, za pastwiskami, zsiadłam i przypięłam suczce smycz. Odstawiłam ogiera do boksu, a sama poszłam z Bonnie do pokoju. Tam nalałam jej wody, nasypałam karmy, poczym wyszłam do stajni. Po drodze zapytałam się jeszcze jedną z trenerek o konia. Nie wiedziałam czy Fellow wytrzyma 5 godzin treningu, więc spytałam ją o zdanie. Ona poradziła mi wziąć jednego ze stajennych koni. Dwadzieścia minut przed 8 zaprowadziłam więc klacz o imieniu Flavia na stanowisko do czyszczenia i zabrałam się do oporządzania jej tak, że punkt ósma mogłam już zaczynać jazdę. Pierwsza była ujeżdżeniowa, później były skoki, a na samym końcu cross. Po wszystkim Flavia była padnięta. Szczerze mówiąc nie bardziej niż ja. Od razu po rozsiodłaniu wypuściłam ją na pastwisko i wróciłam do pokoju. Zabrałam Bonnie na krótki spacer, a później nasypałam jej karmy i nalałam wody. Później sama poszłam na obiad. Zjadłam go na szybko i znowu wróciłam do pokoju. Padłam na łóżko i dosyć szybko usnęłam. Szczerze mówiąc dawno się tak nie zmęczyłam.
***
Gdy się obudziłam była już 18. Na dworze robiło się ciemno, a ja czułam mocno wszystkie kończyny. Cieszyłam się, że zabrałam Fellowa na. Jazdę już rano. Teraz nie miałabym na to siły. Była już pora kolacji. Wzięłam więc szybki, odświeżający prysznic i poszłam na stołówkę. Teraz nawet nie miałam siły się spieszyć. Poszłam po kolację i usiadłam przy jednym ze stołów. Nie jadłam długo, a przede mną usiadł jakiś chłopak skutecznie zakłócając mój spokój. Mam tak zawsze jeśli chodzi o nieznajome czy słabo znane osoby. Patrzeć się na niego? Nie, pomyśli że się gapić. Omijać go wzrokiem? Nie, to będzie wyglądać dziwnie.
<Reker? >

Od Mary CD Stiles'a

 Kiedy tylko zobaczyłam nasze konie, to poczułam jak zalewa mnie ulga. Mogło się to naprawdę źle skończyć, więc mój stres był usprawiedliwiony. Nadrobiliśmy spokojną jazdą do akademii, pozwalając sobie na krótki wyścig a Stiles przy okazji opowiedział mi trochę o sobie, na czym głównie mi zależało. Chciałam mieć jakąkolwiek wiedzę na jego temat, a nie tak, że wszyscy mają informację na mój temat, ja za to żadnych.
 Karciłam się później za to pytanie o związek, nie powinnam się wtrącać, ale ciekawość chwilami bierze górę. Dlatego tak szybko skończyłam szykować Austie w boksie, bo prowadziłam się nerwami, więc nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy klacz była nieosiodłana.
 Nie chciałam wracać od razu do pokoju, byłam przekonana, że jak to zrobię, to padnę trupem i zasnę, a zależało mi, aby przynajmniej jeszcze raz podziękować chłopakowi za koleżeństwo. Nie każdy postąpiłby tak jak on a mi naprawdę zszedł duży ciężar z serca, kiedy ktoś mnie wprowadził w ten cały, akademicki świat
 - Najpierw chciałam przeprosić, jeśli oddałam wrażenie natrętnej... jak buzia mi się nie zamyka, to jestem wręcz upierdliwa i mówię dużo rzeczy, których nie powinnam - zaśmiałam się nerwowo, opierając się łokciami o furtkę do boksu - I podziękować za oprowadzenie po akademii. W życiu bym się tu nie odnalazła, a teraz przynajmniej mam naparstek wiedzy - dodałam z weselszym uśmiechem i po szybkim zerknięciu na zegarek, uznałam, że teraz mogę już wrócić do pokoju. Nie chciałam go po prostu od tak zostawiać, po tym jak sam mi pomógł.
 - Wracam do siebie, więc... dobranoc - rzuciłam trochę niezręcznie, pomachałam energicznie i zniknęłam ze stajni po pożegnaniu się z Austie.
 Nie spodziewałam się, że ten dzień będzie aż tak męczący. Myślałam, że spędzę go na samych formalnościach, pójdę do siebie i zacznę się zapoznawać z terenem kolejnego ranka. Jak widać skończyło się inaczej, ale zbytnio mi to nie przeszkadzało. Rozluźniło, i wymęczyło, mnie to trochę, to na pewno. Zapomniałam też o zbliżających się odwiedzinach, mimo, że dopiero tutaj przyjechałam. Rodzice uznali, że Joseph powinien być zapoznany z tym, gdzie tymczasowo się znajduję. Oboje uznaliśmy to za idiotyczne, ale powiedział, że przyjedzie, spędzimy chwilę czasu razem i tyle. Aby miał co opowiedzieć - nic więcej. Dopóki nie przyjadą z nim jego rodzice, to wszystko będzie w porządku.
 Kiedy tylko trafiłam do pokoju, to podłączyłam telefon do głośnika i puszczając playlistę na akceptowalnej głośności, zaczęłam się szykować do snu, zmywając makijaż i przebierając się we wzorzystą, flanelową piżamę. Większość czasu spędziłam na improwizacji tanecznej do muzyki, raz wystraszyłam się nie na żarty jak usłyszała pukanie do drzwi, ale na moje szczęście okazało się to coś mało ważnego, więc szybko wróciłam do niezgrabnego tańca i kiedy to dodatkowo mnie wymęczyło, wyłączyłam głośnik i zgasiłam światło. Położyłam się na łóżku i nie zdążyłam nawet przejrzeć powiadomień z telefonu, bo szybko zostałam pochłonięta przez sen.

 Nie spodziewałam się po sobie, że tak szybko wstanę, więc kiedy zerknęłam na telefon, by zobaczyć jaka jest godzina, to byłam w szoku widząc szóstą rano. Myślałam, że po wczoraj wstanę najwcześniej o siódmej trzydzieści. W dodatku było jeszcze wolne, to tym bardziej szokowało, że podniosłam się z łóżka o takiej porze.
 Jednak nie chciałam marnować czasu, więc prędko się ogarnęłam i poszłam na stołówkę z nadzieją, że ta będzie wydawać śniadanie. Ku mojemu szczęściu tak było, więc zgarnęłam gotową jajecznicę i kawałek suchego chleba a do picia niezbyt mocną kawę.
 Po skończonym jedzeniu uznałam, że nie szkodzi mi pójść do stajni i potrenować trochę z Austie, gdzie od razu się udałam. Nie zamierzałam dawać jej wycisku, ale nie zamierzałam dać jej stać w boksie i nic więcej.
 Przechodząc po stajni poczułam lekkie szturchnięcie w ramię i jak się okazało, był to Diego, co mnie trochę zdziwiło, ale z uśmiechem ostrożnie wyciągnęłam dłoń w stronę jego pyska. Jednak szybko się przekonałam, że u ogiera ciężko z zaufaniem, bo ten szybko się odsunął a ja uznałam sytuację wcześniej za zwyczajny wypadek, choć, jak to ja, zrobiło mi się ciut smutno. Wolałam mieć więź ze zwierzętami, choć byłam świadoma, że to tak nie działa i nie powinno
 - Nie martw się, mało kto ma jego zaufanie - podskoczyłam kiedy usłyszałam głos Stilesa, ale szybko machnęłam dłonią na jego słowa.
 - Nie martwię się, przecież mnie nawet nie zna, więc byłabym w niemałym szoku gdyby dał się dotknąć - odparłam - Co tu robisz o tej godzinie? - zagaiłam od razu z ciekawości.

Stiles?

Od Florence do Irmy

Samochód z pudłami ruszył już do Karoliny Północnej, ale ja jeszcze siedziałam na plaży i wpatrywałam się w spokojne wody Zatoki Meksykańskiej. Nie wiedziałam co mam sądzić o wyprowadzce z Houston. Niby było mi tu ani dobrze, ani źle, ale też nie żywiłam do tego miejsca jakichś nadzwyczajnych uczuć.
- Florence! - do moich uszu dobiegł głos dziadka. Wstałam otrzepując się z piasku i odwróciłam się w jego stronę. - My już wyjeżdżamy, ty też już się zbieraj. Wiesz jak masz jechać? - spytał.
- Tak dziadku, wiem - skinęłam twierdząco głową.
- W takim razie do zobaczenia na miejscu - uśmiechnął się mężczyzna i pożegnawszy się ze mną ruszył do samochodu. Uznałam , że i tak nie ma sensu już tu siedzieć ruszyłam do swojego Aston Martina. Odpaliłam silnik i udałam się w stronę Cullen Park, niedaleko którego znajdowała się Hearthstone Riding Stables, stajnia, w której czekał na mnie Good Fellow. Warunków, które tam panowały nie można było nazwać nie zadowalający jednakże wolałabym mieć konia blisko siebie, ale dziadkowie nie zgadzali się wybudować stajni, aby "śmierdziało im końmi". Po pół godzinnej drodze zaparkowałam samochód na dziedzińcu i poszłam do siodlarni po szczotki i ochraniacze transportowe, a potem wyprowadziłam z boksu Fellow'a. Ze względu na okropnie uwierający brak odpowiednich stanowisk przywiązałam go do metalowego kółeczka na ścianie stajni i zaczęłam czyszczenie. Po wczorajszym treningu zdążyłam go porządnie umyć, więc nie było to tak wymagające zajęcie. Gdy skończyłam, założyła ogierowi ochraniacze transportowe i wprowadziłam go do przyczepy, którą, z pomocą stajennego, zdążyłam już zaczepić do samochodu. Spakowałam do niej szczotki i poszłam po raz kolejny do siodlarni po siodła, ogłowie, czapraki i wszystko co należało do mnie, po czym włożyła to na odpowiednie miejsca wewnątrz pojazdu. Dałam Fellow'owi trochę siana i wsiadłam do samochodu, a po chwili ruszyłam w drogę.

***

W końcu moim oczom ukazał się stojący tuż obok drogi dość minimalistyczny znak z herbem stanu i napisem "Welcome to South Carolina". Ucieszył mnie jego widok, a niechodziło tu ani o kunsztowne wykonanie, ani o zniewalające jego piękno, które to dwie cechy pozostawiały sobie wiele do życzenia, ale o przekaz, który interpretując według moich potrzeb oznaczał bliską już odległość do celu. Celem tym był mój nowy dom, a także nowy dom Fellow’a. Otóż tak, było to nareszcie jedno miejsce. Dziadkowie nadal nie chcieli, aby koń „śmierdział im pod nosem”, więc zamieszkałam w akademii. Tak, to był cel mojej podróży. Musiałam więc jechać kilka kilometrów dalej niż do nowego domu moich dziadków, do Imposible Horse Academy. Stajnia zapowiadała się nieźle, nie mogło być zresztą inaczej, bo przecież będzie ona od dzisiaj domem Fellow’a i moją akademią i miejscem zamieszkania w jednym. Nie minęło wiele czasu od kiedy mijałam znak, a mijałam już swój nowy dom moich już byłych opiekunów przy którym stało zaparkowane auto dziadków, z cały czas nieaktualną rejestracją. Już po chwili wjechałam na podjazd prowadzący do stajni, jednak zatrzymała mnie brama. Szczerze mówiąc wcale nie musiała mnie zatrzymywać, w końcu była otwarta. Wjechałam do środka, a pochwili dotarłam do jakiegoś dziedzińca, na którym zatrzymałam samochód i z niego wysiadłam, zamykając go na klucz. Po chwili dostrzegłam to czego szukałam. Drzwi wejściowe, wyglądające jakby prowadziły do części w której mogło znajdować się jakieś biuro, sekretariat czy Bóg wie co. Już miałam do nich podejść, ale wyszła z nich jakąś kobieta i udała się w moją stronę.
- Florence Brooks? - spytała.
- Tak - przytaknęłam
- Elena Lasamarie - podała mi rękę. - A teraz pozwól za mną do biura - powiedziała i udała się w kierunku wyglądających na główne drzwi. Po chwili znalazłam się w pomieszczeniu, do którego zaprowadziła mnie kobieta. Usiadła ona na krześle za biurkiem i wskazała na siedzenie naprzeciwko.
- Proszę usiądź - powiedziała, a gdy jej posłucham podała mi plik papierów. - Zdaje się, że miałaś dołączyć do akademii. Proszę, oto regulamin i kilka innych rzeczy odnośnie przynależności do niego. Zapoznaj się z tym uważnie i popodpisuj tam gdzie jest na to miejsce - poleciła kobieta. - A tutaj masz kartę odnośnie hotelu dla konia. Masz może przy sobie jego dokumenty?
- Tak, już daję - Wyjęłam z torby teczkę z papierami Good Fellow’a. Gdy wszystkie formalności zostały już załatwione Elena Lasamarie poszła ze mną do stajni, aby pokazać mi boks oraz szafki i wieszaki w siodlarni, które będę mogła zająć.
- Masz jeszcze jakieś pytania? - spytała kobieta.
- Na razie wszystko wiem - zaprzeczyłam.
- Dobrze, a teraz pozwolisz, że udam się do biura, gdybyś mnie potrzebowała znajdziesz mnie właśnie tam - brunerka odeszła, a ja ruszyłam do przyczepy, po ogiera. Znajdowałam się w nowym miejscu, więc prowizorycznie przypięłam uwiąż do kantara Fellow’a i wycofała go z przyczepy. Zaprowadziłam go do boksu i zdjąwszy mu kantar wyszłam na korytarz.
- Niedługo wrócę - pocałowałam go w chrapy i ruszyłam do przyczepy. Wyjąwszy ze środka wszystko co zostało, odniosłam sprzęt do siodlarni. Postanowiłam, że nie będę teraz się rozpakowywać. Wzięłam jedynie szczotki i kantar sznurkowy z liną i zaniosłam je na stanowiska do czyszczenia. Otworzyłam boks ogiera, a ten wyszedł do mnie na korytarz. Zamknęłam je, a następnie ruszyłam do miejsca, w którym zostawiłam szczotki, a Fellow posłusznie poszedł za mną. Na stanowisku do czyszczenia również go nie przywiązywałam, z resztą bez kantara było to średnio możliwe. Wyczyściłam go i założyłam mu kantar, wiążąc linę tak, aby naśladowała wodze. Nie wiedziałam czy może zostawić tu szczotki, więc szybko położyłam je w rogu boksu Fellowa. Ogier czekał na mnie spokojnie, a gdy dałam mu sygnał do ruszenia znowu poszedł za mną. Planowałam wyruszyć w teren jednakże nie znałam żadnych ścieżek. Zobaczyłam kogoś wchodzącego do stajni. Była to brązowo włosa dziewczyna, trochę wyższa ode mnie. Podeszłam kilka kroków bliżej, a Fellow poszedł za mną, sprawiając, że na stajennym korytarzu rozległ się stukot kopyt, co zwróciło uwagę dziewczyny.
- Przepraszam, znasz może jakieś fajne trasy do wyjazdu w teren? - spytałam.
- Jeśli pójdziesz między pastwiskami, dotrzesz do lasu, jest tam sporo ścieżek z których można z korzystać - uśmiechnęła się.
- Dziękuję, tak w ogóle jestem Florence - podałam rękę nieznajomej.
- Irma - dziewczyna odwzajemniła uścisk dłoni.
- Emm… Chciałabyś może pojechać ze mną. Jestem tu pierwszy raz i boję się, że mogę się zgubić - spytałam nieśmiało. 

<Irma? >

Weak people revange, strong people forgive, inteligent people ignore.

Imię i nazwisko: Florence Giana Brooks 
Wiek: 19 lat
Płeć: Kobieta
Ranga: Intermédiaire
Grupa: I
Imię konia: Good Fellow
Pokój: 17
Charakter: Na początku zaznaczę, że Florence, mimo pierwszego wrażenia, jest inteligentna, nawet bardzo. A skoro o pierwszym wrażeniu mowa, to powiem o tym co rzuca się w oczy jako pierwsze. Na pewno to, że jest wycofana i nie lubi być w centrum uwagi. Można nawet uznać ją za aspołeczną, czego powodem jest to, że przez całe życie uczyła się w domu, gdzie nie miała kontaktu z rówieśnikami. Dialogi z nią nie są zbyt barwne, woli odpowiadanie na pytania od ich zadawania, a nawet te odpowiedzi nie można uznać za długie. Zmienia to się diametralnie, gdy komuś zaufa i odnajdzie się dobrze w jego towarzystwie. A zaufanie jej zyskać jest bardzo łatwo, lecz musi to trochę potrwać. Nawet jeśli jakieś, nawet wyraźne, oznaki będą mówiły, że ta osoba nie jest godna tego, aby jej ufać, to ona podejdzie do nich pobłażliwie i znajdzie jakieś wytłumaczenie. Dobrze wychowana, jak przystało na "panienkę z dobrego domu". Do wszystkich podchodzi z należytym im szacunkiem. Teraz pora na to co ma wewnątrz. W środku jest naprawdę ciepłą i miłą osobą, zagubioną istotką szukającą oazy, w której mogłaby zatrzymać się i odetchnąć, ciepłego kącika. Gdzieś tam czai się nutka szaleństwa, jak na razie skutecznie stłamszona przez dobre wychowanie. Jest jeszcze wielkim, masywnym pudłem, do którego ciężko znaleźć klucz, do którego nie można się dostać siłą, jedynie po dobroci.
Aparycja: Florence jest delikatnej budowy szczupłą osobą o dużych, niebieskich oczach. Rzeczą która od razu rzuca się w oczy są ognistorude włosy oraz liczne piegi. Ma bladą cerę, której nie chcę, pod żadnym pozorem, złapać opalenizna. Rumieńce wręcz przeciwnie. Jest też niewysoka, ma zaledwie 166cm.
Historia: W formie opowiadania 
Rodzina:
Rodzice: Bella i Martin Brooks - zginęli w wypadku, gdy Florence miała dwa lata. 
Dziadkowie: Robin i Stella Brooks - to oni opiekowali się dziewczyną po śmierci rodziców.
Orientacja seksualna: Heteroseksualna
Partner/ka:
Inne: 
~ Ma uroczą suczkę border collie Bonnie.
Właściciel: julka20502

Imię: Good Fellow 
Rasa: Selle Francias
Wiek: 12 lat
Płeć: Ogier
Charakter: Mimo tego, że jest ogierem, Florence nie ma problemów z jego gwałtownością czy "ogierzym instynktem". Toleruje wszystkie konie, ewentualnie pojedyncze sztuki mogą nie podpaść mu do gustu, ale to już inna bajka. Jest niezwykle delikatny w pysku oraz ma wielki potencjał. Skakał wyżej niż Giana, więc można powiedzieć, że to on wprowadza ją w świat sportu. Mimo tego że specjalizuje się głównie w skokach umie też trochę ujeżdżenie. Jest bardzo łatwy w prowadzeniu, wspaniale pracuje się z nim z ziemi zarówno na lonży jak i naturalowo.
Dyscyplina: Jest dobry w skokach, lecz cross nie sprawia mu większych problemów. Umie też trochę ujeżdżenie. 
Należy do: Florence Giana Brooks