11.29.2018

Od Honolulu CD. Leonarda

 Spóźniłam się na treningi dosyć sporo. W nocy miałam problem z zaśnięciem, wciąż rozmyślałam o mojej rozmowie z Leą i kłótni z Danielem. Chciałam się go zapytać czy do niej zadzwonił i jak mała się czuje, ale kiedy wróciłam do domu nawet słowem się do mnie  nie odezwał. Ani na mnie nie spojrzał, musiał być naprawdę bardzo zły.
 Weszłam do stajni w dosyć podłym nastroju, w zasadzie to większość czasu chciało mi się płakać, mimo wszystko powstrzymywałam łzy. Douce chyba rozpoznała mnie po krokach, bo wychyliła swój mały łebek ponad drzwiczki boksu i zaczęła rżeć na powitanie, a za nią poszły w ślad inne konie, które akurat były w stajni. Weszłam do boksu, witając się z moim maleństwem i szybko wzięłam się do czyszczenia uwalonej do granic możliwości kobyłki. Cała była w błocie, szczególnie lewy bok był posklejany i brudny tak, że nie było widać jej prawdziwego koloru sierści.
 - Co, brudasie? - zwróciłam się do klaczy, humor troszkę mi się poprawił, gdy zajęłam się pracą - Ładnie tak dokładać pani pracy, co? - zapytałam, lekko drapiąc ją po zadzie.
Usłyszałam za plecami kroki i odwróciłam się szybko, żeby sprawdzić kto idzie jednak wkrótce pożałowałam tej decyzji. Tuż po chwili obok mnie pojawił się jaśnie wielmożny książę, do którego nie pałam sympatią. Zmierzyłam go bardzo chłodnym spojrzeniem, nie mając pojęcia czego ode mnie chce. Nie miałam zamiaru znowu się z nim użerać. Vie zdenerwowała się na jego widok, a ja pogładziłam ją po prawie już czystej szyi, żeby chociaż trochę się uspokoiła.
 - Cześć, Lulu... - zaczął ostrożnie, patrząc mi w oczy i dzielnie wytrzymując moje niezbyt przychylne spojrzenie.
 - Odczep się. - warknęłam, chyba trochę ostrzej niż mogłabym się po sobie spodziewać, powracając do przerwanej czynności.
- Wybacz, ale nie - odparł., drapiąc się po karku i wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku, mimo iż moja twarz prawdopodobnie wyrażała wszystko co sobie o nim myślę i biło ode mnie chłodem na całe mile - Chciałem cię przeprosić... To trochę dziwne, ale chyba źle się wczoraj wobec ciebie zachowałem... Wybaczysz  mi?
 Spojrzałam na niego, nie wiedząc czy sobie ze mnie kpi czy mówi poważnie. Zlustrowałam go wzrokiem szukając jakiejkolwiek oznaki żartu. Nie znalazłam żadnej, nawet najmniejszej., a Leonard dalej intensywnie się we mnie wpatrywał, wyczekując odpowiedzi. Douce drobiła w miejscu swoimi niewielkimi kopytkami, była podenerwowana obecnością mężczyzny, którego w dodatku nie znała.
 - Spokojnie maleńka. - powiedziałam do klaczy, starając się ją chociaż trochę uspokoić, po czym ponownie spojrzałam na chłopaka -  Skoro ci na tym  zależy. - prychnęłam.
Chłopak w tym momencie musiał chyba przełknąć swoją dumę. Nie miał specjalnie zachwyconej miny, ale powstrzymał się od złośliwego komentarza.
 - Zależy mi. - powiedział z naciskiem.
 - W takim razie w porządku. - odparłam. - Wybaczam. - spojrzałam na niego i nawet zdobyłam się na coś na kształt uśmiechu.
 Leonard westchnął cicho, być może z ulgą, ale ja nie chciałam pytać ani  w to wnikać.
 - Niezmiernie mnie to cieszy. - powiedział. I on uśmiechnął się lekko, jednak w jego przypadku zrobiło to dużo lepszy efekt. Miał ładny uśmiech, który nie przypominał grymasu tak jak mój. - To może, jako przeprosiny... - nie dałam mu dokończyć, nie zważając na dobre wychowanie czy maniery, ale miałam gdzieś to, co on mógłby o mnie pomyśleć.
 - Jeżeli jeszcze raz spróbujesz dać mi tego Rolexa, to przysięgam, że wsadzę ci go w dupę. - powiedziałam, zachowując śmiertelnie poważny wyraz twarzy.
Leonard parsknął głośnym śmiechem. Spojrzałam na niego nieco zdezorientowana, bo nie przyszło mi na myśl, że taki wielki książę, jak on, mógłby tak zareagować na to, w jak niegrzeczny sposób się do niego zwracam.
 - Co? - zapytałam zaskoczona, mierząc go spojrzeniem.
 - Nic. - zaśmiał się krótko. - Po prostu nigdy nikt nie pozwolił sobie na traktowanie mnie w tak bezczelny, opryskliwy i lekceważący sposób, w jaki ty mnie traktujesz.
 - Przyzwyczaisz się. - odparłam uśmiechając się złośliwie.
 - Chciałem zaproponować przejażdżkę. - kontynuował wypowiedz, którą wcześniej tak bezceremonialnie mu przerwałam.
 - Z księciem tak? I pewnie niejedna dziewczyna dała by się za taką propozycję pokroić? - zapytałam złośliwie.
 - Nieskromnie przyznam, że tak. Wszystkie dałyby się pokroić. - odparł, powracając do swojego wcześniejszego tonu. Parsknęłam śmiechem.
 - Ja nie. - powiedziałam szczerze, kontynuując czyszczenie Douce, która w końcu trochę się uspokoiła.
Energicznie szorowałam jej bok pozbywając się zlepek błota i dość sporej ilości sierści. Nareszcie zaczynała przypominać konia, a nie jakiegoś potwora bagiennego.
 - To jak będzie? - zapytał chłopak, o którego istnieniu zdążyłam zapomnieć, całkowicie pochłonięta wykonywaną czynnością.
Spojrzałam na Leonarda, który wyraźnie niecierpliwił się brakiem odpowiedzi.
 - O ile nie będę musiała zwracać się do ciebie per "książę", to tak. Mogę jechać. Ale nie myśl sobie, że dam się za to pokroić.
Leo?
<3 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz