11.29.2018

Od Rekera cd. Irmy

Kiedy ujrzałem swojego ojca, nie mogłem posiadać się z radości. Byłem w szoku, że przeleciał tutaj taki kawał drogi specjalnie dla mnie! Można by powiedzieć, że zachowywałem się jak szczeniak, który przez kilka godzin nie mógł zobaczyć swojego właściciela, ale cóż się dziwić? Odkąd wylądowałem w akademii miałem z nim ograniczony kontakt, a rozmowy przez telefon nie miały w sobie tyle "magii" jak te, które przeprowadzało się osobiście.
- Mówiłeś, że jesteś zajęty... - mruknąłem, udając ogromną urazę, która na mojej uszczęśliwionej twarzy nie potrafiła zbyt długo się utrzymać - Nawet nie wiesz jak się cieszę - dorzuciłem, nie mając zamiaru go teraz wypuścić.
- To miała być niespodzianka łobuzie - pstryknął mnie w nos, roztrzepując moje włosy w wszystkie strony świata - Gdybym ci powiedział, nie mógłbym zobaczyć twojej zdziwionej minki - zaśmiał się, ciągnąć mnie do stołu gdzie była już przygotowana tona jedzenia. Bez wahania wybrałem najlepsze kąski, a potem przez długi, długi czas rozmawiałem z głową swojej rodziny. Byłem ciekawy jak ocenia moje ostatnie dwa przejazdy oraz dalsze działania jeśli chodzi o jeździectwo. Miałem już co prawda dziewiętnaście lat, ale i tak na nasze prawo brakowało mi dwóch do dorosłości i szczerze mówiąc nawet mnie to cieszy, ponieważ nie wiem, czy poradziłbym sobie sam w tym wielkim świecie. Jedyne co zmartwiło mnie tą wieczorową porą to brak obecności Jay'a. Chłopaka i jego rodziny nie było nigdzie, co było strasznie do nich nie podobne. Miałem ochotę iść do jego pokoju oraz zobaczyć czy nie stało się mu coś poważnego, ale wszyscy otaczający mnie ludzie stanowczo mnie od tego powstrzymywali. Może nie przez słowa i gesty, lecz samą swoją obecnością, przez którą nie mogłem normalnie poruszać się do przodu i do tyłu. Nie chcąc sobie niszczyć reszty dnia, odgoniłem wszystkie czarne scenariusze, a następnie skupiłem się na dalszej zabawie.
⤱⤱⤱⤱⤱
Następnego dnia obudziłem się koło godziny szóstej, zmęczone oczy otworzyły się szerzej dopiero po lodowatym prysznicu. Byłem zmęczony, aczkolwiek nie żałowałem wczorajszej nocy, podczas której spędziłem dużo czasu z Irmą oraz ojcem, który dał mi niesamowite wsparcie. Zajmował obecnie jeden z apartamentów znajdujący się niemal na ostatnim piętrze wielopoziomowego hotelu, ale z racji wczesnej pory nie chciałem go jeszcze budzić. Mając w głowie myśl zaoszczędzenia na czasie, naciągnąłem na siebie odpowiednie bryczesy, z koszulą frakiem i innymi bajerami, a następnie udałem się do stajni, gdzie o dziwo czekał na mnie osiodłany Resident Evil.
- Uszykowałem go za ciebie... Przyszedłem zbyt wcześnie i mi się nudziło - przygnębiony głos Jay'a siedzącego na plastikowym krześle, dało się usłyszeć z kilkunastu metrów.
- Jay... Co się dzieje? - zapytałem zmartwiony, kucając przed pogrążoną w smutku postacią.
- Nic - odparł krótko, odwracając ode mnie swoje posiniałe oczy - To nic, po porostu źle spałem okej? Dajcie mi wszyscy święty spokój! - krzyknął, co było do niego strasznie niepodobne. Miałem już dalej ciągnąć temat i dowiedzieć co się z nim dzieje, ale ten wybiegł z pomieszczenia zanim zdążyłem go przytrzymać.
- Jay - westchnąłem, wyciągając bezwładnie rękę przed siebie, lecz to nie pomogło mi go zatrzymać - Coś nie gra... Nie ukryjesz tego przede mną - mruknąłem pod nosem, odpinając nerwowego ogiera z uwiązów bocznych, które utrzymywały go w jednym miejscu. Mając w głowie pełno myśli dotyczących mojego przyjaciela, ruszyłem na rozprężalnię, gdzie miałem zamiar rozgrzać swoje konisko. Jak zwykle zacząłem od spokojnego stępa, który po kilku minutach zmienił się na kłus. Wszelakie ósemki, zmiany kierunku i wolty pomagały mi w przygotowaniu go do ostatniej próby, jaka będzie miała miejsce dzisiejszego dnia. Podczas moich ćwiczeń, na rozprężalnię przypałętała się Irma, która o dziwo siedziała na Crismie! Byłem bardzo zaskoczony jej decyzją, gdyż nie znała ona w ogóle siwuski, a wsiadanie na nią na zawodach było ogromną głupotą! Chcąc wybić jej z głowy ten nienormalny pomysł, podjechałem do niej lekkim galopem, a następnie zmierzyłem ją od stup do głowy przenikliwym wzrokiem.
- Nie rozgrzewasz Touch Downa? Nie mów mi tylko że chcesz pojechać na koniu którego nie znasz - powiedziałem szybko, nie mając zamiaru zbędnie owijać wszystkiego w bawełnę.
- Nie mam wybory Reker… Touch Down ma poważną kontuzję i nie mogę na nim pojechać… Wiem że to szaleństwo, ale muszę spróbować w końcu to mimo wszystko poważne zawody, które są ważne dla naszej akademii. Dajcie mi szansę, zawsze lepiej jest spróbować niż od razu się poddać - wyjaśniła całą sytuację, chcąc zachować w żyłach zimną krew. Przewracając na to oczami, pacnąłem ją wolną ręką w łeb, aby nieco ostudzić jej ogromny zapał.
- Masz być ostrożna jasne? Jeśli coś ci się stanie to cię znajdę i osobiście nakopię ci do dupy - zaśmiałem się cicho, co ta skomentowała jedynie cichym mruknięciem - A teraz rozgrzej tą szkapę jeśli chcesz przeskoczyć chociaż pierwszą przeszkodę - zażartowałem, wracając do swojego "treningu", którego czas powoli dobiegał końca.
⤱⤱⤱⤱⤱
- Zawodnik Jay Salvatore proszony jest o pojawienie się na parkurze - zniecierpliwiony głos jednego z organizatorów już po raz drugi wywoływał mojego przyjaciela do pokazania się na dużym placu, gdzie porozstawiane były przeszkody o wysokości od stu do stu pięciu centymetrów. Chłopak pojawił się dopiero za trzecią prośbą, która prawie miałaby skończyć się dla niego eliminacją. Brunet wyglądał na strasznie rozkojarzonego, a jego skarogniady oldenburg wyglądał na bardzo zdenerwowanego. Przyglądając się uważnie jego nienaturalnie położonym uszom, zacząłem się straszliwie martwić. Chłopak ledwie zatrzymał Vendigo Corrollę przed jury, którzy zezwolili mu na start, lecz tego co stało się chwilę później nie dało się w żaden sposób przewidzieć. Źle wyliczone fule oraz koń, który z nieznanych mi przyczyn przestraszył się w locie, spowodował wypadek. Nastolatek spadł zahaczając głową o metalowy stojak, a jego koń po strzeleniu go kopytami w brzuch, zaczął szalenie galopować po całej, wolnej przestrzeni chcąc oczywiście uciec od nieznanych mu ludzi.
- Jay! - krzyknąłem, ale Salvatore nie reagował, nie czekając ani chwili, puściłem wodzę gniadosza oraz do niego podbiegłem - Obudź się... Jay - dotknąłem jego ciała, chcąc mu jakoś pomoc. W tamtej chwili zapomniałem o wszystkich zasadach bezpieczeństwa, po prostu wstrząsnął mną ogromny szok i chęć tego, aby się obudził oraz coś do mnie powiedział.

Irma? :3
Jest w ciężkim stanie ;c 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz