- Lea, proszę cię, nie płacz. Proszę. - mówiłam, starając się, by mój głos się nie załamał. W oczach miałam łzy, których moja mała siostrzyczka na szczęście nie miała szansy dostrzec. - Oni nigdzie cię nie zabiorą. - starałam się ją uspokoić. Wiem jak traumatyczna może być dla niej przeprowadzka.
- P-przyrzekasz? - dopytywała Lea, a jej głos drżał od płaczu. Słyszałam wyraźnie jak dziewczynka łka cicho.
- Przyrzekam. - odpowiedziałam, a serce ścisnęło mi się z żalu. Jeśli matka postanowi ją wywieźć nie będę mogła nic z tym zrobić. Mimo wszystko musiałam kłamać, by chociaż trochę wesprzeć siostrę.
Po moich zapewnieniach uspokoiła się trochę, czego ja nie mogę powiedzieć o sobie, i z ożywieniem zaczęła opowiadać o tym, jak jej minął dzień i czego ostatnio nauczyła się w szkole. Próbowałam skupić się na tym, co do mnie mówiła, jednak w głowie kotłowały się myśli. Co mogę zrobić, żeby ją tu zatrzymać?
- A ostatnio zapisałam się nawet na kółko plastyczne. Chcę rysować tak, jak ty! - prawie wykrzyknęła z radości, a mnie zrobiło się bardzo miło, że jestem dla niej w pewien sposób autorytetem. - Mama idzie, muszę kończyć, pa! - sygnał urwał się nim zdążyłam na niego odpowiedzieć.
Po tej rozmowie byłam cała roztrzęsiona i nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Wszystko, czego tylko dotknęłam leciało mi z rąk. Nie miałam pojęcia, co zrobić, ani jak sobie z tym wszystkim poradzić. Chciałam o wszystkim jak najszybciej powiedzieć Danielowi, ale on był w pracy i jak na złość nie odbierał ode mnie telefonów. Może po prostu nie chciał ze mną gadać? Ostatnio tak często się ze sobą kłócimy... Jeszcze bardziej się przez to wszystko roztrzęsłam, zaczęłam okropnie dygotać na całym ciele.
W jednej chwili mój wzrok padł na nóż, leżący na kuchennym stole, na moje pokuszenie. Ostrożnie ujęłam go palcami, a dłonie trzęsły mi się tak, że ledwo zdołałam go utrzymać. Z wahaniem przyłożyłam zimne ostrze do mojej rozgrzanej skóry, wiedziałam, że nie powinnam tego robić. To złe, tylko krzywdzę tym siebie. Wiedziałam, że później wyrzuty sumienia będą zżerać mnie od wewnątrz.
Po chwili na moim przedramieniu powstała krwawa róża.
~*~
Daniel zjawił się w domu około czternastej, co mówiąc szczerze, powitałam z wielką ulgą. Gdy tylko wszedł do środka ja podbiegłam do i rzuciłam się na niego, obejmując i tuląc. Nie chciałam już się z nim kłócić, tęskniłam za moim starszym bratem.- Co za entuzjastyczne powitanie. - skwitował ze śmiechem, odwzajemniając uścisk. Jest sporo większy niż ja i dobrze zbudowany, dlatego w jego ramionach czułam się jak w łapach niedźwiedzia.
- Tęskniłam za tobą. - powiedziałam, nie wiedzieć czemu, lekko płaczliwym głosem. Naprawdę chciałam, żeby wszystko już było w porządku nie chciałam się już z nim kłócić, nie chciałam utrudniać mu, i tak już ciężkiego, życia.
Wypuściłam brata z objęć i przyjrzałam mu się. Cerę miał bladą a pod oczami lekkie sińce. Na twarzy malowało się najzwyczajniejsze zmęczenie. Przepracowywał się.
- Jest coś do żarcia? - zapytał, wlokąc się w stronę kuchni. Widziałam, że ledwo chodzi i pogratulowałam sobie w duchu tego, że postanowiłam dzisiaj ugotować obiad, co, szczerze, nie zdarza mi się często.
- Jest spaghetti, sama gotowałam. - odparłam, kiedy mój brat usadowił się na krześle przy stole.
- O Boże. Tego właśnie się boję. - zażartował. Oparł głowę na dłoniach i zamknął powoli oczy. Powinien iść się przespać. - Odgrzejesz mi? - dodał z nutką błagania w głosie.
- Jasne. - powiedziałam z uśmiechem. - Ale jesz na własne ryzyko. - dodałam, a na twarzy Daniela odmalował się świetnie zagrany wyraz strachu.
Parsknęłam na ten widok śmiechem. Trzeba przyznać, że mój brat potrafi być uroczy. Szkoda, że nie ma dziewczyny, bardzo tego żałuję, ale wydaję mi się, że ja jestem tego powodem. Dziwne uczucie, kiedy w końcu zdaję sobie z tego sprawę.
Wstawiłam talerz pełen spaghetti do mikrofali po pierwsze, po to żeby mieć pewność, że nic nie przypalę; po drugie, nie chciało mi się pieprzyć z podgrzewaniem wszystkiego na ogniu. Niestety nie należę do osób pracowitych jak mrówki, pszczółki czy Bóg jeden wie co jeszcze. Po kilku minutach wyciągnęłam gorący talerz, parząc sobie przy tym opuszki palców, i, uważając by niczego nie upuścić, położyłam danie na stole, tuż pod nosem mojego brata.
- Lea dzisiaj dzwoniła. -- powiedziałam.
Daniel jednak mnie nie słuchał. Utkwił swój skupiony wzrok w moich rękach, a ja już wiedziałam co stanie się za chwilę.
- Lu, co to jest? - zapytał, a ja czułam jak narasta w nim gniew.
Udawałam, że nie wiem o czy on mówi. Udawałam, że na rękawie mojej bluzki wcale nie ma wielkiej, szkarłatnej, krwawej plamy. Udawałam, że absolutnie nic się nie stało.
- To jest spaghetti. - odparłam, jak gdyby nigdy nic. Próbowałam schować jakoś moje przedramię, jednak zanim zdążyłam to zrobić, Daniel złapał mnie za nie mocno.
Chwilę szarpaliśmy się zanim mój brat zdołał podwinąć rękaw bluzki. Powoli zaczął odwijać przesiąknięty krwią bandaż. Widziałam jak zły na mnie jest i z jakim trudem próbuje nad sobą panować. Rozumiałam go, jednak czasami miałam wrażenie, że on nawet nie stara się zrozumieć mnie. Zirytowało mnie to.
- I jak ty chcesz, żeby ją nam oddali, co? - warknął na mnie Daniel. W tamtej chwili naprawdę się go bałam, wyglądał groźnie i aż cały dygotał z gniewu. - Jak ty chcesz się nią zająć, jeżeli ciebie cały ja muszę niańczyć ciebie? - prychnął.
Wyrwałam mu się, a z odsłoniętej rany obficie lała się krew. Spojrzałam na niego gniewni, maskując tym prawdę. A prawda była taka, że chciało mi się płakać. Zgarnęłam z korytarza plecak, w którym znajdowały się moje rzeczy i wybiegłam z mieszkania, trzaskając drzwiami.
- Tak, uciekaj, świetnie. Najlepiej to w ogóle już nie wracaj. - krzyknął za mną.
Nie miałam zamiaru przychodzić dzisiaj do stadniny, ale nie wiedziałam co ze sobą zrobić i gdzie się podziać. Moje plany ułożyły się same. Szłam żwirowaną ścieżką w stronę stajni, wsłuchując się jak drobne kamyczki chrzęszczą pod ciężarem moich butów. Byłam odrobinę roztargniona.
- Oh, Honolulu, świetnie, że cię widzę. - zagadnął mnie właściciel stajni, który dosłownie pojawił się znikąd. Zanim zdążyłam zareagować kontynuował. - Dzisiaj przybył do nas nowy uczeń, było by miło, gdybyś pokazała mu okolicę. - wyrzucił na jednym wdechu - Dziękuję, jesteś kochana. - dodał, zanim zdążyłam odmówić i oddalił się z prędkością światła.
To było co najmniej dziwne. Mimo tego, że nie miałam co robić, taki obrót sprawy nie przypadł mi do gustu. Nie chciałam, żeby ktokolwiek oglądał mnie w takim stanie, w jakim jestem dzisiaj. Kontynuowałam drogę do stajni, starając się opanować własne emocje. Nie pozwoliłam sobie na łzy, które już od jakiegoś czasu paliły mnie pod powiekami.
Sama nie wiem kiedy znalazłam się w środku. W jednej chwili po prostu uderzył we mnie ostry zapach siana i usłyszałam głośne rżenie, a w następnej już siedziałam na podłodze. Nawet nie poczułam momentu, w którym sie o coś potykam. Nienawidzę być tak roztargniona.
- Racz mi wybaczyć lady, ale moje nogi nie miały prawa cię zobaczyć - westchnąłem nieznajomy chłopak. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, a może raczej w uszy, był jego brytyjski akcent. Miałam wrażenie, że mówiąc specjalnie go podkreśla. Pomógł mi wstać. - Więc skoro już tu jesteś... Jak cię zwą? - lustrował mnie wzrokiem, a mnie do głowy przyszło tylko jedno.
Co za arogancki dupek.
Czy dzisiaj jest jakiś cholerny dzień palanta? Miałam już kompletnie dość wszystkiego. Przyjechałam tu żeby się zrelaksować i odstresować, a wyszło kompletnie na odwrót. W dodatku, jeżeli przez to całe oprowadzanie spóźnię się na trening, to moi kumple mnie zabiją. Nie mam zamiaru rezygnować z tańca dla jakiegoś nadętego bufona. Mam tylko nadzieję, że się do mnie nie przyczepi jak rzep do psiego ogona. Niby mam dużo czasu, ale nigdy nie wiadomo co komu strzeli do głowy.
- Honolulu. - przedstawiłam się, a chłopak prawie parsknął śmiechem, jednak w ostatniej chwili się powstrzymał. - A ty to pewnie ten nowy, tak?
- Leonard. - przedstawił się i chciał jeszcze coś dodać, ale nie pozwoliłam mu, mając w dupie dobre maniery.
- Świetnie. Mam cię dzisiaj oprowadzić. - na twarzy Leonarda pojawił się ledwo widoczny wyraz zadowolenia.
Pokazywałam chłopakowi wszystkie najważniejsze punkty akademii. Nie wyglądał na specjalnie nią zachwyconego, a wręcz wydawało mi się, że na jego twarzy mogę dostrzec obrzydzenie. Nie rozmawialiśmy zbyt wiele, ja mówiłam tylko to, co wydawało mi się konieczne, a on odpowiadał tylko wtedy, kiedy uznał za stosowne. Dlatego nasza współpraca zmierzała w dobrym kierunku. Prawdopodobnie nigdy więcej nie będzie nam dane spędzać czasu razem, nad czym szczególnie nie ubolewałam, bo troszkę irytował mnie ten typek. Nosił się jak paw. Mimo wszystko zaintrygowało mnie to, dlaczego mijane przez nas osoby, w większej mierze dziewczyny, zaczynają oglądać się za nami i chichotać jak jakieś niespełna rozumu, gdy tylko nas widzą. Niektóre ośmieliły się nawet pokazać na Leonarda palcem. Chłopak udawał, że tego nie dostrzega, ale był wyraźnie rozdrażniony.
- Czemu one wszystkie tak na ciebie reagują? - zapytałam, zanim zdołałam ugryźć się w język. Mnie też zaczynały już drażnić te rozchichotane idiotki.
- To ty nie wiesz, z kim masz przyjemność? - zapytał, z nieskrywanym zaskoczeniem.
Zaczęłam się zastanawiać, czy on ma równo pod sufitem. Czy oczekiwał ode mnie jakiegoś specjalnego traktowania, czy co? Nie będę się przed nim płaszyczyć, choćby był jakimś pieprzonym księciem.
- Absolutnie nie. - odparłam, nawet nie przejmując się tym, że olał moje pytanie. Nie zamierzałam już się przypominać.
Leo?
mam nadzieję, że się podoba >w<
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz