Po powrocie do pokoju prawie w ogóle nie zmrużyłem oka. Patrzyłem na zmieniającą się aurę za oknem. Wzeszło słońce. Trochę zmęczony nieprzespaną nocą podniosłem się z wyrka. Ubrałem się w siwe dresy i czarny t-shirt, założyłem do tego zwykłe czarne trampki. Wiedziałem, że na dworze piździ ale nie wziąłem ze sobą kurtki. Złapałem natomiast do kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Wyszedłem z pokoju i od razu pokierowałem się do drzwi wyjściowych. Stwierdziłem, że nie będę palił w samych drzwiach, tylko się trochę przejdę. Szedłem wzdłuż drogi prowadzącej do bramy wyjazdowej w poszukiwaniu idealnej ławki. W pewnym momencie moim oczom ukazała się Alex.
- Ranny ptaszek z Ciebie. -powiedziałem pierwsze co przyszło mi na myśl
- Mogę to samo powiedzieć o Tobie. -odpowiedziała dziewczyna
- Mogę się przysiąść? -spytałem wskazując na ławkę
Dziewczyna się zgodziła. Gdy tylko usiadłem wyciągnąłem paczkę fajek. Zacząłem szperać w kieszeni za zapalniczką. Byłem pewien, że ją wkładałem. Szlag! Musiała mi po drodze gdzieś wylecieć.
- Masz może ogień? -zapytałem
- Tak powiedziała dziewczyna wyciągając zapalniczkę z kieszeni
Chciałem wziąć ją do ręki, ale w tym momencie zabrała ją - Odpalę Ci -powiedziała
- Mam być twoją dziwką? -zapytałem delikatnie się uśmiechając po czym wsadziłem papierosa do buzi i nachyliłem się ku dziewczynie. Ta zwinnie odpaliła mi papierosa i powiedziała - Już jesteś. -po czym się zaśmiała
Siedzieliśmy chwilę w milczeniu. Tora, pies Alex biegała dookoła nas, w pewnym momencie położyła się pod nogami Alex. - Co mała idziemy już? -zapytała psa po czym podniosła się
- Siedź, bo mi zimno zrobiłaś! -burknąłem pocierając ręką ramie
- Trzeba się było ubrać. -odpowiedziała dziewczyna odwracając się na pięcie, poklepała się w udo tym samym przywołując psa i poszła. Posiedziałem jeszcze chwilę na dworze. Ale ile można, nie miałem nawet pieprzonej zapalniczki. Słońce zaczęło mnie mocno razić więc stwierdziłem, że wracam, bo pewnie niedługo wszyscy się pobudzą i zrobi się tutaj dość tłocznie. Wszedłem do akademika. Położyłem się na łóżku i w tym momencie zadzwonił kurator. Zaczął gadać mi różne farmazony i powiedział jak to on jest bardzo zawiedziony tym, że nie chodzę na zajęcia. Ja pierdole. Może i faktycznie powinienem chodzić, ale absolutnie mi się nie chce. Po skończonej rozmowie rzuciłem telefon na półkę nocną, poleżałem chwilę i jakoś mnie tak natchnęło, żeby spojrzeć na plan.
Piątek, piątek... O. Tu jest. Sprawdziłem zajęcia, które zaczynały się o ósmej - Trening Ujeżdżania. Spojrzałem na zegarek, dochodziła siódma piętnaście. Mam jeszcze sporo czasu. Oczywiście wykorzystałem go bardzo produktywnie, leżąc. Za dziesięć ósma zwlekłem się z łóżka i mozolnym krokiem udałem się do stajni.
- O patrzcie państwo, kto to się zjawił! -usłyszałem głos, zapewne instruktora
Oczy wszystkich skierowały się na mnie
- Uważajcie bo wam gały wylecą. -burknąłem po czym podszedłem do instruktora. Był ode mnie o głowę niższy, stanąłem przed nim i zapytałem - Co mam zrobić?
- Zacznij może od wyczyszczenia konia. -powiedział
- Widzę, że bardzo się pan interesuje swoimi uczniami. -powiedziałem
- Co to ma znaczyć?! -wrzasnął instruktor
- Nie mam konia. -odpowiedziałem najzwyczajniej w świecie
- No dobrze, zaraz Ci jakiegoś przydzielę. Ale jeździłeś już, no nie? -upewniał się
- Nie. -odpowiedziałem, mina instruktora była bezcenna
Trochę się pokorzątał, jeszcze coś pomemrał i zaprowadził mnie pod boks z tabliczką Hera. Pokazał mi, a właściwie wyczyścił i osiodłał ją za mnie. Po czym kazał mi wyprowadzić klacz i dołączyć do grupy. Kobyła stanęła w progu i nie chciała iść dalej
- No rusz się głupia szkapo!! -wrzasnąłem
Chyba dotarło to do klaczy, bo jak ręką odjął, zaczęła iść krok w krok za mną. Dołączyliśmy do grupy. Instruktor coś tam poopowiadał. Zjebał mnie przy wszystkich, że to ja się muszę dostosować do umiejętności grupy, a nie oni do mnie i że nikt nie będzie za mną czekał. No po prostu zajebiście. Wymarzona jazda. Nic nie łapałem. Właściwie wiedziałem o co chodzi instruktorowi, ale nie potrafiłem tego zrobić. Czułem się jak klaun. Ludzie ogarniali już praktycznie wszystko, a mnie gdy udało się zakłusować to był jakiś cud. Stwierdziłem, że mam dosyć wrażeń. Podjechałem do bramy oznajmiłem instruktorowi, że nie spadam, a ten, żebym zostawił konia, a on go odprowadzi. W sumie spoko, problem z głowy. Poszedłem w stronę akademika, po drodze odłożyłem ten beznadziejny kask zwany toczkiem do siodlarni. W drzwiach wpadła na mnie Alex.
- Gdzie Ci się tak śpieszy? -zapytałem łapiąc ją i podtrzymując przed upadkiem
- Właśnie Cię szukałam. -powiedziała
- No to jestem, co tam?
<Alex? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz