Po dwóch, wymęczających dniach jakie spędziłem w szpitalu mogłem na nowo wrócić do akademii, gdzie jak się okazało wszyscy już wiedzieli co się ze mną stało. Byłem na siebie wściekły, lecz chociaż przez te kilka dni mogłem mieć ojca ciut bliżej siebie niż zwykle. Tylko dzięki niemu przyzwyczaiłem się do tych cholernych zastrzyków, które miały pomóc mojemu sercu wrócić do normalnego trybu bicia. Jeśli chodzi o treningi, które nadal każdego dnia odbywały się o ustalonych wcześniej godzinach, były one dla mnie nieco lżejsze. Mniej skomplikowane parkury, mniej przeszkód na krosie, mniej figur na ujeżdżeniu... Wszystkiego mniej... Było to jednocześnie przydatne, jak i rozleniwiające, gdyż nie wyobrażam sobie, siebie po powrocie do pełnego zdrowia. Najbardziej tym wszystkim przejął się pan Pol wraz z Fioną... Reszta, nie licząc oczywiście właścicieli, zdawała się nie interesować całą sprawą. Najchętniej to ten laluś Dewidelio kazałby mi wykonywać takie niestworzone ćwiczenia, do których ja i Blackie, bądź Evil się nie nadajemy. Nie lubiłem typa i raczej nikt tego nie zmieni... Już od samego mojego przyjazdu z niewiadomych przyczyn, próbował mnie udupić więc tym bardziej nie miałem powodu, aby zacząć go "uwielbiać". Byłem właśnie na prywatnych zajęciach jakie zaoferował mi niedawno nasz nauczyciel skoków, którym był nie kto inny jak Ernos. Stwierdził, że lepie będzie jeśli poćwiczę z nim indywidualnie, gdyż podczas zajęć grupowych mogę czasami zbyt obciążać serce. Cóż, w końcu nie tylko ja zajmowałem grupę pierwszą... Było tam przecież ponad jedenaście ludzi, którzy chcieli czegoś się nauczyć, a ja bym ich tylko spowalniał. Próbowałem właśnie najechać na przeszkodę numer trzy, czyli stu centymetrową stacjonatę, która dzisiejszego dnia już wielokrotnie uderzyła o ziemię.
- Przytrzymaj go... Za mocno wydziera się do przodu - poinstruował mnie mężczyzna, który znał się na swoim fachu jak nikt inny - Coś cię dzisiaj rozprasza, zwykle wszystko idzie ci lepiej - stwierdził nagle, poprawiając drewnianą "deskę", która odleciała gdzieś w bok.
- To nic takiego - zatrzymałem gniadosza w miejscu, co pomogło mi porządnie odsapnąć - Chyba na dzisiaj już za dużo... Ledwo trzymam się w siodle - burknąłem, ukazując swoje nowe oblicze, jakie zawitało we mnie po wyjściu ze szpitala. Mianowicie, wreszcie potrafiłem rozpoznać kiedy wystarczy mi już wysiłku fizycznego. Zwykle ćwiczyłem dopóki się nie ściemniło, lecz teraz miałem po prostu przed oczami diagnozę tamtego lekarza... Jeśli się nie opanuję, czeka mnie przeszczep, a tego nie chciałbym za żadne skarby świata.
- Dokończymy jutro. Idź rozebrać konia i się prześpij - rozkazał mi, na co jedynie pokiwałem głową. Schodząc z grzbietu Residenta, pożegnałem się ze swoim nauczycielem, a następnie w ciszy udałem się w stronę stajni. Zapewne spytacie co teraz robiła reszta uczniów z mojej klasy? Ano zostali dzisiaj zwolnieni z lekcji z powodu nieobecności pani Hils, z którą miałem niestety złe skojarzenia. Nie chcąc przejmować się innymi uczniami, przeszedłem powoli ze swoją szkapą przez otwarte na oścież drzwi stajenne, z których mogłem już wypatrzeć otwarty boks swojego rumaka. O dziwo "mieszkanie" znajdujące się obok Blackiego również było otwarte i najwidoczniej już przez kogoś zamieszkane. Ciekawe - pomyślałem, idąc żwawym tempem w wybranym przez siebie kierunku, co po jakimś czasie ukazało mi zarys kobiecej sylwetki, przytulającej się do wysokiego holsztyna jakim okazał się nie kto inny jak Touch Down!
- Nie sądziłem, że do nas wrócicie - rzuciłem w stronę zdziwionej Irmy, która niczym sarna zaczęła rozglądać się po całym pomieszczeniu, należącym do jej ogiera - Przecież cię nie zjem... Czego się boisz? - zająłem się, odpinaniem czarnego fartucha jaki był zaciśnięty na brzuchu selle francaisa - Tym razem chcesz być na stałe, czy znowu uciekniesz po kilku miesiącach? - dorzuciłem, nie tracąc nadal dobrego humoru.
- Przytrzymaj go... Za mocno wydziera się do przodu - poinstruował mnie mężczyzna, który znał się na swoim fachu jak nikt inny - Coś cię dzisiaj rozprasza, zwykle wszystko idzie ci lepiej - stwierdził nagle, poprawiając drewnianą "deskę", która odleciała gdzieś w bok.
- To nic takiego - zatrzymałem gniadosza w miejscu, co pomogło mi porządnie odsapnąć - Chyba na dzisiaj już za dużo... Ledwo trzymam się w siodle - burknąłem, ukazując swoje nowe oblicze, jakie zawitało we mnie po wyjściu ze szpitala. Mianowicie, wreszcie potrafiłem rozpoznać kiedy wystarczy mi już wysiłku fizycznego. Zwykle ćwiczyłem dopóki się nie ściemniło, lecz teraz miałem po prostu przed oczami diagnozę tamtego lekarza... Jeśli się nie opanuję, czeka mnie przeszczep, a tego nie chciałbym za żadne skarby świata.
- Dokończymy jutro. Idź rozebrać konia i się prześpij - rozkazał mi, na co jedynie pokiwałem głową. Schodząc z grzbietu Residenta, pożegnałem się ze swoim nauczycielem, a następnie w ciszy udałem się w stronę stajni. Zapewne spytacie co teraz robiła reszta uczniów z mojej klasy? Ano zostali dzisiaj zwolnieni z lekcji z powodu nieobecności pani Hils, z którą miałem niestety złe skojarzenia. Nie chcąc przejmować się innymi uczniami, przeszedłem powoli ze swoją szkapą przez otwarte na oścież drzwi stajenne, z których mogłem już wypatrzeć otwarty boks swojego rumaka. O dziwo "mieszkanie" znajdujące się obok Blackiego również było otwarte i najwidoczniej już przez kogoś zamieszkane. Ciekawe - pomyślałem, idąc żwawym tempem w wybranym przez siebie kierunku, co po jakimś czasie ukazało mi zarys kobiecej sylwetki, przytulającej się do wysokiego holsztyna jakim okazał się nie kto inny jak Touch Down!
- Nie sądziłem, że do nas wrócicie - rzuciłem w stronę zdziwionej Irmy, która niczym sarna zaczęła rozglądać się po całym pomieszczeniu, należącym do jej ogiera - Przecież cię nie zjem... Czego się boisz? - zająłem się, odpinaniem czarnego fartucha jaki był zaciśnięty na brzuchu selle francaisa - Tym razem chcesz być na stałe, czy znowu uciekniesz po kilku miesiącach? - dorzuciłem, nie tracąc nadal dobrego humoru.
Irma? ;3
Wybacz, że takie krótkie, ale nie miałam zbytnio pomysłu ;c
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz