- Kim pan jest? - spytała moja opiekunka, nie pozwalając się mu na razie do mnie zbliżyć, za co byłam jej wdzięczna.
- Spokojnie jestem przez jakiś czas jej lekarzem prowadzącym - odezwał się blondyn w fartuchu lekarskim.
- Naszym lekarzem jest doktor Froind, a nic na ostatniej wizycie nie mówił, że będą jakieś zmiany odnoście prowadzącego lekarza - odparła spokojnie i wlepiała w niego świdrujące spojrzenie.
- Nie mówił, bo nie mógł wiedzieć że się rozchoruje... Leży w domu z zapaleniem płuc i na razie dlatego ja będę leczył pani córkę - wyjaśnił spokojnie.
- Oby pan się znał na swoim fachu - powiedziała ostrzegawczo jedynie, po czym pozwoliła się mu do mnie zbliżyć. Kątem oka widziałam że Reker jest także pełen niepokoju, lecz jakoś jego ojciec go tam uspokoił, lecz więcej nie wiedziałam co się dzieje z nim, ponieważ całą swoją uwagę skupiłam na doktorku, który właśnie teraz nade mną stał.
- Jak się czujesz młoda? - spytał uważnie mi się przyglądają, po czym zdjął ze swojej szyi brązowy stetoskop.
- Nie jest źle - powiedziałam tylko, patrząc uważnie na jego ruchu, co także zauważył.
- Nic Cię nie boli? - spytał.
- Czasami, ale teraz obecnie nie - powiedziałam zgodne z prawdą.
- Miewasz zawroty głowy? - pytał dalej spokojnie, łapiąc za mój nadgarstek i przykładając tam stetoskop, słuchając mojego ciśnienia krwi.
- Tak - odparłam, odpowiadając na jego kolejne pytanie.
- Często je masz w ciągu dnia? Czy o jakiś konkretnych godzinach, bądź chwilach? - pytał spokojnie - Podwiniesz bluzkę sama? - dodał.
- Jak próbuję wstać szybciej z łóżka, albo jak za szybko spojrzę w jakąś stronę - wyjaśniłam, po czym nieco podwinęłam swoją bluzkę, co jak się okazało było nie lada wyzwaniem dla mnie.
- Masz niskie ciśnienie krwi, więc stąd zawroty głowy - wyjaśnił - Oddychaj spokojnie jak na razie - wydał polecenie, po czym poczułam na swojej klatce piersiowej jak zaczyna osłuchiwać mi serce. Oddychałam jak zwykle, czyli spokojnie, lecz po pewnym czasie kazał mi nieco głębiej, przez co nieco zaczęło mi się kręcić w głowie, więc zaraz kazał przestać. Później jeszcze osłuchał mi plecy, sprawdził temperaturę i tak to jakoś zeszło.
- Wypiszecie mnie dzisiaj? - spytałam nagle, widząc jak z powrotem zarzuca swój stetoskop na szyję.
- Nie widzę takiej możliwości - powiedział nagle czym się zdziwiłam.
- Przecież jeżdżę tylko na chemię i zawsze mnie wypisywano po niej - zaprotestowałam.
- Twój organizm jest zbyt słaby na wyjście... Musisz przebywać w jednym pomieszczeniu na razie, ponieważ twój układ odpornościowy jest bardzo słaby przez chemię którą otrzymujesz, a to się wiąże z tym że jeśli złapiesz jakieś przeziębienie, choćby taki niewinny katar, to leczenie może się po prostu nie udać i trzeba będzie je przerwać, a tego nie chcemy - mówiąc to spojrzał na moją opiekunkę, która bardzo powoli skinęła na to głową, dając znak że to rozumie. Cóż ja jednak i tak nie byłam zadowolona, gdyż to się wiązało z tym iż będę musiała zostać dłużej w szpitalu!
- Wypisuję się na własne żądanie - powiedziałam nagle podnosząc się do siadu.
- Nie możesz Irmo - zaczęła moja opiekunka.
- Mogę, nie mam zamiaru tracić swojego życia w szpitalu, gdzie tylko leżę, podczas gdy mój koń się zastoi w boksie, przez co całkowicie wypadnie z formy, a to się skończy licznymi kontuzjami i brakiem możliwości startowania w zawodach - powiedziałam zła - Nie mam zamiaru być jakimś tchórzem żałosnym i tutaj siedzieć by umrzeć w końcu z resztą i tak nie ma gwarancji że chemioterapia mi pomoże - dodałam.
- Nie masz wystarczająco sił by nawet utrzymać się na koniu - odezwał się znowu ten głupi blondyn.
- To pan tak twierdzi - powiedziałam zła, wbijając w niego rozgniewany wzrok.
- Owszem, jestem w końcu Twoim lekarzem teraz - powiedział pewnie.
- I takim który gada głupoty, bo znam swoje możliwości - odparłam pewna siebie.
- Irmo nie wiesz co może się stać jeśli wsiądziesz na konia... - zaczęła opiekunka - Jeśli załapiesz jakieś przeziębienie, to chemioterapia może Ci już w ogóle nie pomóc i możesz umrzeć - próbowała przemówić mi do rozsądku, lecz ja jej nie słuchałam.
- Nie ma tak na prawdę żadnej gwarancji że mi to pomoże... - powiedziałam patrząc jej w oczy hardo - To moje życie i ja o nim decyduję... Jeśli mam umrzeć, to wolę to zrobić za to, co kocham, niż umrzeć w łóżku snując marzenia i swoje rozpacze że to moje ostatnie tchnienia - dodałam jeszcze, na co westchnęła ciężko.
- Masz szanse wyzdrowieć - zaczął znowu blondyn.
- Ta jasne... Wie pan co to są żałosne dwa procenty na dziewięćdziesiąt osiem? - spytałam - To prawie nic... Te dwa procent dają mi tylko szanse na to że wyzdrowieję, a reszta mówi o tym że nie! Może sobie pan mówić co chce, lecz nawet jeśli bym potrzebowała przeszczepu, to mój żałosny ociec pijak i kat mi tego nie da, bo się nie nadaje do tego, a moja "cudowna" matka puszcza się na prawo i lewo z każdym możliwym facetem, wiec na pewno na już HIV'a i też się do tego nie nadaje, nawet jeśli by ją ktoś chciał zmusić do oddania mi szpiku... - mówiłam dalej - Mam więc TYLKO te dwa procenty... Tylko tyle... - ciągnęłam dalej - Niech mnie więc pan zrozumie, bo założę się że i pan nie chciałby leżeć w szpitalu, podczas gdy pan by wiedział że to mogą być pana ostatnie chwile życia... Chcę do końca walczyć o swoje marzenia - powiedziałam w końcu.
- No dobrze.. - odezwał się po chwili ciszy - Ale i tak będziesz musiała zostać jeszcze dwa dni, by podwyższyć Ci lekami odporność - dodał, po czym wyszedł.
♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣
Podczas tych dwóch dni w szpitalu, czas mi się niezmiernie dłużył... Miałam wrażenie jakby moje życie ucieka mi dosłownie przez palce, jakbym je miała zaraz stracić. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, dostałam od Rekera na prawdę super prezent w postaci fioletowych nauszników, derki, strzemion oraz owijaków czy też tych standardowych ochraniaczy dla konia. Było to bardzo miłe z jego strony i mu podziękowałam za to, choć ten na to jedynie tam machnął ręką. Nie jest w sumie taki zły, jak wcześniej sądziłam, przecież nie musiał tego dla mnie robić pomyślałam spokojnie leżąc dalej w łóżku szpitalnym. Rekera wypisali wczorajszego dnia, więc on leżał tylko dwa dni i wrócił zaraz do akademii, lecz dali mu jakieś tam leki na serce, po których powinno być dobrze jeśli będzie je brać. Przynajmniej tak twierdził ten brązowowłosy, który mówił że te leki są najnowszej generacji jakieś i nie czuje się żadnych objawów po nich, a leczą nieco serce, więc teoretycznie są one dobre i miałam nadzieje że wystarczą na jak najdłużej.Niestety wiadomości dla mnie nie były dobre, gdyż okazało się że Ecole Montage musieli zamknąć... Brak chętnych uczniów i narastające długi, wraz z wcześniejszymi nie wygrywanymi zawodami sprawiło, że właścicielka akademii pani Felicja Wintgreenson, była zmuszona ją zamknąć. Oznaczało to iż musiałam znowu wrócić do starej akademii, tak gdzie uczył się Reker i jego przyjaciel. Bałam się ze znowu się zacznie moje prześladowanie i czasem nawet przez myśl mi przechodziło, że może jednak zostać dłużej w tym szpitalu, ale to tak tylko przez chwilę! Wiedziałam że muszę jakoś walczyć o swoje marzenia, więc nie chciałam z drugiej strony dać za wygraną. Może i byłam chora... Może nie byłam orłem w dziedzinie jeździectwa, ale kochałam ten sport i dlatego zmuszałam się do ciężkich treningów nie jeden raz.
Wstałam i spakowałam swoje rzeczy do niewielkiej torby, po czym w łazience się ubrałam i czekałam na swoją opiekunkę, która właśnie wróciła z receptą na moje leki by tak często nie przyjeżdżać na chemioterapię, a następnie poszłyśmy ku wyjściu ze szpitala. Nawet nie wiecie jak się bardzo cieszyłam, kiedy opuszczałam swój oddział szpitalny! Uczucie wolności niesamowite, choć oczywiście to nadal się czułam tak jakbym nie miała domu... Niby miałam tą swoją opiekunkę, która o nas dbała, lecz i tak w duszy tego ciepłego ogniska domowego mi brakowało bardzo.
- Coś się stało Irmo? - spytała wyraźnie zmartwiona, gdy wsiadłyśmy już do jej auta.
- Tak... po prostu mam gorszy dzień - mruknęłam tylko zapinając swój pas
- Na pewno? Mam wrażenie że nie mówisz mi całej prawdy... - powiedziała patrząc na mnie uważnie - Stresujesz się powrotem do starej akademii prawda? - spytała jeszcze na co powoli pokiwałam głową, patrząc w chodniczek pod swoimi nogami.
- Znowu będę mi wszyscy dokuczać - odezwałam się cicho.
- Może teraz będzie lepiej? W końcu wygrałaś ostatnio zawody - starała się mnie pocieszyć.
- Sama nie wiem... - westchnęłam ciężko - Co z rzeczami z Ecole Montage i Touch Downem? - spytałam jeszcze.
- Rzeczy są już spakowane do przyczepy, lecz jeszcze musimy jechać po Twojego konia, już poinformowałam panią Felicją, że niedługo przyjedziemy po jego odbiór - poinformowała mnie.
- No dobrze, więc jedźmy tam - zadecydowałam, na co skinęła lekko głową i włączyła silnik.
♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣
Wjeżdżając na tereny Impossible Horse Academy miałam bardzo mieszane uczucia. Z jednej strony niepewność, a z drugiej mała radość iż wróciłam na swoje stare śmieci. Inni uczniowie mieli zajęcia, więc miałam o tyle dobrze że nie musiałam się przejmować żadnymi innymi gapiami prócz końmi. Wyprowadziłam konia z przyczepy ostrożnie, po czym zaczęłam go prowadzić do jego starego boksu, który nie był zajęty przez żadnego konia, lecz z tego co dostrzegłam, to wiele boksów nowych było już pozajmowanych przez nowych uczniów, którzy tutaj się sprowadzili. Był wtorek i była dopiero godzina 14:38, więc zapewne jeszcze wszyscy byli na treningu z panią Rosą Hils albo z panem Polem...
Zjedzą mnie tu wszyscy za przejście do tamtej akademii wtedy pewnie pomyślałam wprowadzając swojego ogiera do boksu obok Blackiego, czyli skarogniadosz Rekera, więc pewnie na trening zabrał ze sobą swoje drugie konisko, czyli Residenta Evila, który był maści gniadej. Blacki zaczął momentalnie niuchać kraty oddzielające go od Touch Downa, co wynikało chyba z tego iż poznawał swojego kolegę sąsiada z przed około dwóch miesięcy. Opiekunka mi pomogła nalać do poidła świeżej wody, oraz dać paszy do żłoba, po czym zdjęłam z ogiera derkę oraz ochraniacze z nóg, które były potrzebne podczas transportu. Natomiast fioletowy kantar mu zostawiłam, więc jedynie odpięłam mu linkę, także w tym samym kolorze, po czym zostawiłam go w boksie. Opiekunka w tym czasie zaniosła wszystkie moje rzeczy do mojego pokoju bym ja same tego nie dźwigała, a następnie przyniosła poklei sprzęt jeździecki Touch Downa, nie pozwalając mi nawet jej coś pomóc... Kiedy wreszcie już wszystko zaniosła, podeszła do mnie zziajana i pogłaskała delikatnie ogiera po chrapach.
- Wszystko masz już zaniesione Irmuś... - poinformowała mnie jeszcze słownie - Będę się zbierać, bo muszę jeszcze do banku pojechać i porobić opłaty wszystkie ważne, ale będziemy w kontakcie. Pisz i dzwoń jeśli tylko gorzej się poczujesz jasne? - spytała jeszcze poważnie.
- Dobrze - powiedziałam krótko, na co mnie na chwilę przytuliła.
Odprowadziłam ją do auta, po czym widząc jak wsiada, stanęłam nieco z boku, a następnie machając jej patrzyłam jak odjeżdża, przy czym pozostawiła za sobą lekki pył niesiony z drogi. Widząc jak zniknęła wkrótce na horyzoncie, wróciłam do stajni by sprawdzić jeszcze raz jak się ma moje konisko, a do pokoju nie chciało mi się jeszcze wracać.
< Reker? ;3 spotkacie się? xdd będziesz zdziwiony? xdd >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz