- Grzeczny konik - uśmiechnąłem się lekko, pieszcząc jego chrapy - Jak wrócimy do domu, dostaniesz coś specjalnego - dorzuciłem, aby narobić mu dużego smaka, a jednocześnie wywrzeć na nim większe posłuszeństwo. Zwierzęta na ogół nie rozumiały mowy ludzkiej, lecz część z nich po ruchach warg, bądź gestach potrafiły odgadywać znaczenie, niektórych słów, a w przypadku mądrego Evila, mogłem się tylko domyślać, że w jakimś sensie skumał co mam mu do zaoferowania.
- Co dała ci Irma? - nagle znienacka zaatakował mnie głos podejrzliwego Jay'a - Wyglądasz jeszcze gorzej niż ostatnio. Reker czas iść w końcu do lekarza - naciskał na mnie, powracając do tematu, który był przez nas rozważany kilkanaście dni wcześniej - Jeśli będziesz dalej tak zwlekał to jeszcze bardziej się załatwisz - próbował przemówić mi do rozsądku, lecz ja jak zwykle musiałem wiedzieć lepiej. Nie chcąc się z nim wykłócać o takie rzeczy w miejscu publicznym, posłałem mu jedynie łagodny uśmiech, który trwał zaledwie kilka sekund.
- To tylko tabletki... Nic mi nie jest... - westchnąłem ciężko, biorącą do ręki jednego ze zbożowych batoników - Poza tym wiesz, że jak pójdę do lekarza i się o tym ktoś dowie to jestem udupiony. Wywalą mnie na zbyty psyk, bo nie będę mógł już jeździć i prezentować szkoły - dorzuciłem cicho, aby nikt oprócz niego nie miał prawa tego usłyszeć. Odruchowo i moja głowa zrobiła pełne sto osiemdziesiąt stopni, żeby upewnić się, czy aby na pewno nikt nas nie podsłuchuje.
- Spokojnie, tylko my tutaj jesteśmy - położył mi swoją lewą dłoń na ramieniu, co pomogło mi się w jakimś stopniu uspokoić - Może dałoby się zrobić to po cichu... Pamiętaj, że nie wolno ci się stresować, bo to jeszcze bardziej pogorszy twój stan. Zjedz, napij się oraz odpocznij. Drugi nawrót zaczyna się za trzydzieści minut więc mamy sporo czasu - wyjaśnił ze spokojem, siadając na snopku świeżego siana - Enderfind dobrze idzie... Ma szanse wygrać zawody w klasie LL... Zgrała się z tym holsztynem - zaczął nagle, przecierając delikatnie swoje oczy - Szkoda, że w najbliższym czasie nie organizują zawodów ujeżdżenia... Viollet i ja chętnie byśmy pokazali na co nas stać - rozmarzył się, nie wiedząc jakiego tematu powinien się chwycić. Może i Irma potrafiła, jak na swoje umiejętności zapanować nad tym ogierem, ale jednak czegoś i tak jej brakowało.
- Brak jej kolorowego czapraka, nauszników oraz ochraniaczy do kompletu - wypaliłem nagle, jakby to miało jakiś związek z umiejętnościami jeździeckimi - Jak da rade wygrać te zawody to jej jakiś sprezentuje... Jakoś ten małpiszon musi wyglądać! - zadecydowałem, unosząc głowę dumnie niczym jakiś paw, szykujący się do pokazaniu światu swoich, przepięknych piór.
- Czyli już nie jesteście wrogami? Hmm? - zaśmiał się chicho, prawie spadając z niewielkiego balota na plecy.
- Jesteśmy rywalami, a to będzie koleżeński prezent wredoto - pstryknąłem go prosto w nos, biorąc pierwszy gryz swojego podwieczorka. Chociaż wydawało się, że wszystko co ma w sobie nazwę "zbożowe" jest zdrowe, to wierzcie mi lub nie, czasami ma to więcej w sobie cukru i innego badziewia niż oblany czekoladą Kit Kat.
- Reker! Jay! Tu jesteście. Wszędzie was szukam - głos pana Pola, po pięciu, długich minutach ciszy, postanowił na nowo przeciąć całą stajnie - Nawrót został przyśpieszony czasowo, dlatego masz mi w tej chwili iść na rozprężalnie, zanim Resident zanudzi się tutaj na śmierć! Jeszcze sobie poleniuchujesz w akademiku więc mi nie marudzić - mówił szybko, odpinając mojego konia z dużych karabińczyków, które utrzymywały go w miejscu.
- Przecież się nie pali - mruknąłem czując na nowo ostry ból w klatce piersiowej - Pójdę tylko do toalety i zaraz wrócę - niepostrzeżenie capnąłem w ręce srebrną tackę tabletek, które jak idzie się domyślić zażyłem w odosobnionym miejscu. Nie więcej niż dwie - wspomniałem słowa dziewczyny, kiedy pierwsza "fasolka" zniknęła w wnętrzu mojego przełyku. Było mi ciężko ukrywać całą prawdę przed każdym istnieniem żywym, ale coś wewnątrz mnie ciągle mówiło mi o tym, iż nie mogę tego wysunąć na świat. Nie teraz... Nie teraz kiedy tak daleko zaszedłem... Czując się troszeńkę lepiej, postanowiłem wrócić do swojego trenera i przyjaciela, którzy wspólnie odprowadzili mnie pod zewnętrzną ujeżdżalnie, którą opuszczał własnie kolejny koń. Tym razem przez brak energii postanowiłem zrobić wszystko ciutkę wolniej. Kilka kółek stępa, potem kłus, a następnie galop przeplatany pojedynczymi skokami przez małe pięćdziesiątki. Podczas tej szybkiej rozgrzewki, w między czasie mogłem ujrzeć część zmagań niebieskookiej. Dziewczyna właśnie kończyła swój przejazd potrójnym szeregiem co wymagało od niej dużego skupienia, lecz z tego co widziałem, to nie strąciła ani jednego drąga.
- Reker Blackfrey proszony na parkur numer trzy - usłyszałem nagle głos komentatora, więc bez ociągania się, postanowiłem ruszyć w przypisane mi miejsce. Zmieniona kolejność przeszkód jak i ich rodzaje nieco mnie pogubiła, lecz dzięki dobrej pamięci, szybko zorientowałem się co, gdzie jest. Obserwując końcówkę przejazdu swojego poprzednika, który o mało nie zabił siebie i konia, zacząłem odczuwać w duszy pewien niepokój. A co jeśli moje serce nagle znowu zaatakuje bólem? Spadnę z konia albo narobię sobie takiej siary jakiej nikt nie widział - myślałem nerwowo widząc jak kolejne drągi są układane na swoich miejscach. Biorąc do płuc dużą ilość powietrza, zacząłem liczyć w swoim umyśle do dwudziestu, co ostudziło moje nerwy i pomogło ze spokojem wjechać mi na "arenę", gdzie za pomocą lekkiego ukłonu dałem jury, znać, iż jestem gotów do działania. Usłyszawszy cichy dzwonek, ruszyłem w kierunku pierwszej przeszkody jaką okazała się prosta stacjonata, która dla Evila była niczym mała mrówka biegająca gdzieś przy jego kopycie. Chcąc wykonać skręt w prawo, zbyt bardzo się pośpieszyłem przez co nieco go ściąłem, ale kto by się teraz tym przejmował skoro walczyłem o czas i jak najmniejszą ilość zrzuconych desek? Widząc na swoim horyzoncie bramę sztokholmską postanowiłem skrócić nieco mocniej wodze rwącemu się do przodu ogierowi, co było bardzo słuszną decyzją poruszoną z mojej strony. Przedzierając się przez kolorowy szereg, starałem się jak najbardziej wstawić konia w równe tępo, ponieważ dzięki temu mogłem w pięknym stylu zawisnąć nad wysoką piramidą, która była wstępem do rosnącego w oczach triplebarre'a. Przemieszczając się między stacjonatą o numerze sześć, a okserem, któremu przypadła dziesiątka, natarłem na ostatnią barierę, będąca niczym innym jak murem. Modląc się, aby żaden z klocków nie spadł na ziemie, zacisnąłem swoje oczy jednocześnie wstrzymując wdech. Oby się udało - pomyślałem słysząc w uszach bicie swojego serca.
- Co dała ci Irma? - nagle znienacka zaatakował mnie głos podejrzliwego Jay'a - Wyglądasz jeszcze gorzej niż ostatnio. Reker czas iść w końcu do lekarza - naciskał na mnie, powracając do tematu, który był przez nas rozważany kilkanaście dni wcześniej - Jeśli będziesz dalej tak zwlekał to jeszcze bardziej się załatwisz - próbował przemówić mi do rozsądku, lecz ja jak zwykle musiałem wiedzieć lepiej. Nie chcąc się z nim wykłócać o takie rzeczy w miejscu publicznym, posłałem mu jedynie łagodny uśmiech, który trwał zaledwie kilka sekund.
- To tylko tabletki... Nic mi nie jest... - westchnąłem ciężko, biorącą do ręki jednego ze zbożowych batoników - Poza tym wiesz, że jak pójdę do lekarza i się o tym ktoś dowie to jestem udupiony. Wywalą mnie na zbyty psyk, bo nie będę mógł już jeździć i prezentować szkoły - dorzuciłem cicho, aby nikt oprócz niego nie miał prawa tego usłyszeć. Odruchowo i moja głowa zrobiła pełne sto osiemdziesiąt stopni, żeby upewnić się, czy aby na pewno nikt nas nie podsłuchuje.
- Spokojnie, tylko my tutaj jesteśmy - położył mi swoją lewą dłoń na ramieniu, co pomogło mi się w jakimś stopniu uspokoić - Może dałoby się zrobić to po cichu... Pamiętaj, że nie wolno ci się stresować, bo to jeszcze bardziej pogorszy twój stan. Zjedz, napij się oraz odpocznij. Drugi nawrót zaczyna się za trzydzieści minut więc mamy sporo czasu - wyjaśnił ze spokojem, siadając na snopku świeżego siana - Enderfind dobrze idzie... Ma szanse wygrać zawody w klasie LL... Zgrała się z tym holsztynem - zaczął nagle, przecierając delikatnie swoje oczy - Szkoda, że w najbliższym czasie nie organizują zawodów ujeżdżenia... Viollet i ja chętnie byśmy pokazali na co nas stać - rozmarzył się, nie wiedząc jakiego tematu powinien się chwycić. Może i Irma potrafiła, jak na swoje umiejętności zapanować nad tym ogierem, ale jednak czegoś i tak jej brakowało.
- Brak jej kolorowego czapraka, nauszników oraz ochraniaczy do kompletu - wypaliłem nagle, jakby to miało jakiś związek z umiejętnościami jeździeckimi - Jak da rade wygrać te zawody to jej jakiś sprezentuje... Jakoś ten małpiszon musi wyglądać! - zadecydowałem, unosząc głowę dumnie niczym jakiś paw, szykujący się do pokazaniu światu swoich, przepięknych piór.
- Czyli już nie jesteście wrogami? Hmm? - zaśmiał się chicho, prawie spadając z niewielkiego balota na plecy.
- Jesteśmy rywalami, a to będzie koleżeński prezent wredoto - pstryknąłem go prosto w nos, biorąc pierwszy gryz swojego podwieczorka. Chociaż wydawało się, że wszystko co ma w sobie nazwę "zbożowe" jest zdrowe, to wierzcie mi lub nie, czasami ma to więcej w sobie cukru i innego badziewia niż oblany czekoladą Kit Kat.
- Reker! Jay! Tu jesteście. Wszędzie was szukam - głos pana Pola, po pięciu, długich minutach ciszy, postanowił na nowo przeciąć całą stajnie - Nawrót został przyśpieszony czasowo, dlatego masz mi w tej chwili iść na rozprężalnie, zanim Resident zanudzi się tutaj na śmierć! Jeszcze sobie poleniuchujesz w akademiku więc mi nie marudzić - mówił szybko, odpinając mojego konia z dużych karabińczyków, które utrzymywały go w miejscu.
- Przecież się nie pali - mruknąłem czując na nowo ostry ból w klatce piersiowej - Pójdę tylko do toalety i zaraz wrócę - niepostrzeżenie capnąłem w ręce srebrną tackę tabletek, które jak idzie się domyślić zażyłem w odosobnionym miejscu. Nie więcej niż dwie - wspomniałem słowa dziewczyny, kiedy pierwsza "fasolka" zniknęła w wnętrzu mojego przełyku. Było mi ciężko ukrywać całą prawdę przed każdym istnieniem żywym, ale coś wewnątrz mnie ciągle mówiło mi o tym, iż nie mogę tego wysunąć na świat. Nie teraz... Nie teraz kiedy tak daleko zaszedłem... Czując się troszeńkę lepiej, postanowiłem wrócić do swojego trenera i przyjaciela, którzy wspólnie odprowadzili mnie pod zewnętrzną ujeżdżalnie, którą opuszczał własnie kolejny koń. Tym razem przez brak energii postanowiłem zrobić wszystko ciutkę wolniej. Kilka kółek stępa, potem kłus, a następnie galop przeplatany pojedynczymi skokami przez małe pięćdziesiątki. Podczas tej szybkiej rozgrzewki, w między czasie mogłem ujrzeć część zmagań niebieskookiej. Dziewczyna właśnie kończyła swój przejazd potrójnym szeregiem co wymagało od niej dużego skupienia, lecz z tego co widziałem, to nie strąciła ani jednego drąga.
- Reker Blackfrey proszony na parkur numer trzy - usłyszałem nagle głos komentatora, więc bez ociągania się, postanowiłem ruszyć w przypisane mi miejsce. Zmieniona kolejność przeszkód jak i ich rodzaje nieco mnie pogubiła, lecz dzięki dobrej pamięci, szybko zorientowałem się co, gdzie jest. Obserwując końcówkę przejazdu swojego poprzednika, który o mało nie zabił siebie i konia, zacząłem odczuwać w duszy pewien niepokój. A co jeśli moje serce nagle znowu zaatakuje bólem? Spadnę z konia albo narobię sobie takiej siary jakiej nikt nie widział - myślałem nerwowo widząc jak kolejne drągi są układane na swoich miejscach. Biorąc do płuc dużą ilość powietrza, zacząłem liczyć w swoim umyśle do dwudziestu, co ostudziło moje nerwy i pomogło ze spokojem wjechać mi na "arenę", gdzie za pomocą lekkiego ukłonu dałem jury, znać, iż jestem gotów do działania. Usłyszawszy cichy dzwonek, ruszyłem w kierunku pierwszej przeszkody jaką okazała się prosta stacjonata, która dla Evila była niczym mała mrówka biegająca gdzieś przy jego kopycie. Chcąc wykonać skręt w prawo, zbyt bardzo się pośpieszyłem przez co nieco go ściąłem, ale kto by się teraz tym przejmował skoro walczyłem o czas i jak najmniejszą ilość zrzuconych desek? Widząc na swoim horyzoncie bramę sztokholmską postanowiłem skrócić nieco mocniej wodze rwącemu się do przodu ogierowi, co było bardzo słuszną decyzją poruszoną z mojej strony. Przedzierając się przez kolorowy szereg, starałem się jak najbardziej wstawić konia w równe tępo, ponieważ dzięki temu mogłem w pięknym stylu zawisnąć nad wysoką piramidą, która była wstępem do rosnącego w oczach triplebarre'a. Przemieszczając się między stacjonatą o numerze sześć, a okserem, któremu przypadła dziesiątka, natarłem na ostatnią barierę, będąca niczym innym jak murem. Modląc się, aby żaden z klocków nie spadł na ziemie, zacisnąłem swoje oczy jednocześnie wstrzymując wdech. Oby się udało - pomyślałem słysząc w uszach bicie swojego serca.
Irma? ;3
Udało się na czysto? xd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz