11.13.2018

Od Rekera cd. Irmy

Jeszcze go musieli przysłać - pomyślałem żałośnie, widząc jak mój zmęczony biegiem ojciec przedziera się na oddział, gdzie aktualnie przebywałem. Miałem ochotę uciec, zapaść się pod ziemie, aby nie pokazywać mu się na oczy, lecz ten zapewne nawet wtedy by się ode mnie nie odczepił. Będąc przygotowanym już na wszelkie krzyki, wyzwiska oraz kazania, spojrzałem mu z dużą obawą prosto w oczy. Ku mojemu zaskoczeniu, mężczyzna pokręcił jedynie na moje zachowanie głową, a następnie porządnie mnie przytulił.
- Mogłeś mi powiedzieć, że czujesz się źle synku - rzekł spokojnie, nie mając zamiaru wypuścić mnie ze swoich, silnych objęć -  Nawet nie wiesz jak się o ciebie martwiłem, kiedy do mnie zadzwonili - westchnął, dobierając się do moich ciemnych włosów. Widać było już na pierwszy rzut oka, iż jego strach o moje życie nie był udawany. Gdyby miał mnie gdzieś, z pewnością jego dłonie nie zatrząsłby się ani razu, a w oczach nie pojawiły się delikatne zarysy łez.
- Nie chciałem, abyś zabrał mi Evila i Blackiego... Chce dalej jeździć i nie obchodzi mnie to głupie serce... - mruknąłem, czując jak najważniejszy organ w ciele, na nowo zaczyna bić zbyt szybko, co wiązało się z ogromnym bólem. Mając już nieco nakreślony obraz tego co się ze mną dzieje, czułem się bardzo osamotniony w swojej walce. Pewnie gdybym nagle umarł to nikt zbytnio by się tym nie przejął. Dzień płaczu, a potem zapomnienie... Jak ze wszystkim...
- Nie odebrałbym ci ich - ułożył mnie wygodnie na łóżku, uważając, aby nie zaplątać, czy też zerwać żadnych kroplówek - Jak na razie masz mi się leczyć, a nie myśleć o treningach. Odpoczynek jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodził więc nie masz co dramatyzować - pocieszył mnie, lekko sie przy tym uśmiechając. Starając się uwierzyć w jego słowa, pokiwałem na to wszystko głową, a następnie przymknąłem z lekka przemęczone oczy - Zmęczyłeś się co? - dorzucił jeszcze, nie przestając dotykać moich roztrzepanych kudłów.
- Bardzo - odpowiedziałem zgodnie z prawdą - Nie odchodź... Nie wracaj do Nowego Jorku chociaż dzisiaj - wyszeptałem resztkami sił - Chociaż raz ze mną zostań... - nie czekając na jego odpowiedź, postanowiłem ze spokojem odpłynąć do krainy czarów i magi, gdzie słodki sen umilił mi resztę pierwszego dnia, który skazywał mnie na leżenie w wymęczającym zmysły szpitalu.
⤱⤱⤱⤱⤱
Następnego dnia obudziłem się dopiero koło godziny dwunastej. Suchość jaka panowała w moim gardle była na tyle kująca, że wybudziła mnie ze snu już w pierwszej fazie otwierania oczu. Mojego ojca jak zwykle nigdzie nie było, ale pozostawiona przez niego na krześle kurtka, jasno określała mi, że gdzieś tutaj grasuje. Pewnie poszedł po kawę albo coś do jedzenia - pomyślałem, sięgając po butelkę źródlanej wody, znajdującej się blisko mojego łóżka. Niestety byłem zbyt słaby, aby móc ją w pełni unieść, dlatego jak idzie się domyślić, prawie się nią oblałem. Dlaczego prawie? Mianowicie kiedy gwint butelki znajdował się już praktycznie na granicy z moją bluzką, plastikowy pojemnik został złapany przez jakąś kobietę, którą jak się okazało doskonale znałem! Uczyła on mnie kiedyś gry na skrzypcach... Do dziś pamiętam jak bardzo na to psioczyłem, ale dzięki niej przynajmniej potrafiłem zagrać podstawowe dźwięki, a nawet jedną z dziecięcych melodii.
- Uważaj Rafael - ostrzegła mnie, przelewając zawartość butelki, do małego, plastikowego kubka - Nie powinieneś się wysilać... To zaszkodzi twojemu sercu, a poza tym jak widzisz nie masz nawet tyle siły, aby to porządnie unieść - poczochrała mnie po włosach, co było wstępem do ofiarowania mi mojej część cieczy, która od razu zniknęła w moim gardle.
- Co pani tutaj robi? - zapytałem, o dziwo bez chrypy w głosie - Myślałem, że mieszka pani w Nowym Orleanie... - westchnąłem, czując się ciutkę lepiej niż wczoraj. Moje serce z pewnością było spokojniejsze, a emocje, które ostatnimi czasy, szargały zbyt mocno moim ciałem, jak na razie zniknęły, nie mając zamiaru w najbliższym czasie mnie niepokoić. Czyżby znowu naćpali mnie tymi uspokajającymi? Możliwe, możliwe, a nawet bardzo możliwe.
- Jestem tutaj z córką... Choruje na białaczkę i co jakiś czas musi przyjmować chemie - wyjaśniła ze smutną miną, przyglądając się łóżku obok, na którym o dziwo leżała Irma. Cooo? Nie możliwe! - krzyknąłem w myślach, starając połączyć ze sobą wszystkie fakty w jedną, wielką całość.
- Pani córka to Irma? - zrobiłem oczy jak pięć złoty, ale mój puls, jak i serce nadal pozostał w odpowiednim tempie bicia - Myślałem, że nie miała pani żadnych dzieci...
- Bo nie miałam, adoptowałam ją i jej siostrę ze swoim mężem dość niedawno. Znacie się? - posłała mi badawcze spojrzenie, pod którym niechętnie uległem oraz skinąłem kilka razy głową.
- Jesteśmy, a raczej byliśmy w jednej akademii... Jakoś dwa miesiące temu dołączyła do tego Ecole coś tam... Ostatni raz widziałem ją na zawodach - podrapałem się po głowie, nie wiedząc co o tym wszystkim sądzić. W końcu była moją rywalką więc czemu miałem za nią biegać i ją stalkować? Sam fakt, że dziewczyna miała raka był dla mnie dość zaskakujący, gdyż kiedy ją poznałem była zdrowa jak ryba - Nie wiedziałem, że zaczęła chorować...
- To wszystko zaczęło się tak nagle, że miałeś prawa nie wiedzieć, a odeszła dlatego, że większość się tam nad nią znęcała... Nie chciała przebywać w złym towarzystwie - położyła swoje dłonie na biodrach, lekko się zamyślając - Ale odjedźmy od tematów chorób... Co słychać u mistrza świata? Słyszałam, że wygrałeś ostatnio zawody regionalne - uśmiechnęła się ciepło, jak to miała zawsze w zwyczaju.
- Wszystko po staremu... Może zmianą jest to, że wywalili mnie z Nowego Jorku na jakieś zadupie, ale poza tym nic się nie zmieniło - ziewnąłem, słysząc dobiegające z korytarza głośne kroki dwóch lub trzech osób. Nie wiedząc kto to może być, wyczuliłem nieco mocniej swój zmysł słuchu, który wyłapał też dźwięk mruknięcia, świadczący o wybudzaniu się naszej śpiącej królewny. Czyżby leki w końcu postanowiły jej odpuścić męczarnie w postaci krainy wróżek i elfów?

Irma? :3
Jak tam? xd Nadchodzi Matt i doktorkowie xd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz