10.29.2018

"Jestem przedstawicielem chaosu. I wiesz, co jest najważniejsze w chaosie? Jest sprawiedliwy."

Wizerunek: Maurice Sinclair
Imię i nazwisko: Thomas Spencer
Wiek: 13.11.1998 rok , 19 lat
Płeć: Mężczyzna.
Ranga: Intermédiaire.
Grupa: II
Imię konia: Jeździ na koniach stajennych
Pokój: nr 2
Charakter: Thomas jest bardzo nietypowym chłopakiem. Niektórzy twierdzą, że jest sadystą. Chłopak wzbudza respekt, sam do końca nie wie dlaczego, czy to przez wygląd, czy przez jego zachowanie, ale w sumie mu to odpowiada.. Często sieje chaos tam gdzie się pojawi. Można powiedzieć, że urodził się, by czynić zło i pakować się w kłopoty. Najzabawniejsze jest to, że równie łatwo potrafi wywinąć się przed konsekwencjami. Delektuje się ludzką krzywdą. Jest przebiegły, potrafi w łatwy, ale zarazem brutalny sposób, manipulować ludźmi tak by wyszło na jego. Thomas to postać nad wyraz inteligentna i pomysłowa. Ma fotograficzną pamięć. Udaje, że nic go nie obchodzi, często nakładając maskę obojętności. Jest dosyć wrażliwy, ale nie na słowa, większe znaczenie mają dla niego czyny. Ciężko jest wzbudzić u niego zaufanie, już o szacunku nie wspominając. Często działa spontanicznie, pod wpływem impulsu, jest nieobliczalny. Nad wyraz chętnie pakuje się w kłopoty. Jest skory do walki. Lubi się czasem zabawić. Jednak jest introwertykiem, lepiej czuje się w samotności niż w tłumie ludzi, lecz nie pogardzi (raz na ruski rok) wypadem na jakąś imprezę. Jest wredny. Nie otwiera się przed ludźmi, raczej woli unikać bliższych kontaktów i nawiązywania relacji. Nieuleczalny masochista - ból który zadaje sobie sam, sprawia mu przyjemność. Nie jest typem romantyka, woli raczej przelotne związki. Jednak nigdy nie był zakochany i nigdy nikomu nie powiedział, że go kocha. Właściwie to mało kiedy okazuje swoje uczucia.
Aparycja: Thomas mierzy równe 188 centymetrów. Mimo szczupłej budowy uwarunkowanej genami, jest dość umięśniony, co w całości zawdzięcza ciężkim treningom i walce. Większość ludzi myśli, że chłopak nosi soczewki, natomiast on ma z natury granatowe oczy, które pod wpływem słońca stają się jasnoniebieskie. (Uwaga użyję teraz paradoksu...) Ma krótkie włosy średniej długości (xd). Często rozczochrany, jakby dopiero co wyczołgał się z łóżka. Jego włosy mają kolor ciemnego blondu, od słońca porobiły mu się jasne pasemka. Ma wydatne żuchwy i dość widoczne kości policzkowe. Jednym z jego atutów jak i wad są pełne usta. Nos proporcjonalny do reszty twarzy. Tom posiada kilka tatuaży, jedne mają dla niego większe znaczenie, drugie mniejsze, a jeszcze inne nie mają dla niego żadnego znaczenia, bo zrobił je pod wpływem impulsu. Thomas jest masochistą, dlatego można zobaczyć na jego ciele wiele blizn, niektóre rany zadał sobie sam, inne zostały mu zadane w czasie walki, jeszcze inne podczas napaści, mniej widoczne zyskał w poprawczaku.
Historia: Jego przeszłość to czarna dziura. Thomas niechętnie o sobie opowiada. Większość życia spędził przerzucany z kąta w kąt, nauczył się tam, że to poprawczak jest jego domem i że trzeba walczyć o swoje. Przyjazd do tej akademii jest ostatnią deską ratunku dla Thomasa, a bynajmniej tak sądzi jego kurator.
Rodzina: Przybrani rodzice: Agnes White-Spencer oraz Dylan Spencer
Orientacja seksualna: Heteroseksualna
Partner/ka: Thom nie jest jednym z tych, którzy będą zapraszać dziewczyny na randki i oglądać z nimi filmy romantyczne. Owszem, lubi sprawiać im podarunki i niespodzianki, ale nic więcej. Raczej nie jest stały w uczuciach, natomiast jest zawsze chętny na przelotny związek.
Inne: 
- Jego biologiczni rodzice nie żyją
- Nigdy nikomu nie powiedział, że go kocha ani nie darzył głębszym uczuciem
- Jest masochistą
- Jest nałogowym palaczem
- Wielu ludzi określa go psychopatą
- Jeździ czarną mazdą RX7
- Ma sporo tatuaży i jeszcze więcej blizn
- Uwielbia fast foody i śmieciowe żarcie
- Czasami, żeby oczyścić umysł biega
- Cierpi na bezsenność
- Inne zdjęcia: {x} {x} {x}
Właściciel: fallenangel00

10.26.2018

Od Irmy cd. Rekera

Przeglądałam właśnie swoje nowe rzeczy, kiedy nagle coś mnie tknęło żebym wyjrzała przez okno… Oczywiście nigdy nie może być idealnie, bo jak zwykle ktoś musiał mi popsuć dobry humor. Gdy wyjrzałam przez okno okazało się iż Reker wraz z Jayem wzięli mojego konia!! Mogłam mu nie dawać tej czekolady pomyślałam żałując swojego czynu, bo znowu zachowywał się jak rozpieszczony gówniarz, któremu wolno wszystko! Jak on mógł bez pytania wziąć mojego konia! Nawet nie wiem czy dobrze już się zaadoptował w stajni, więc taki trening nagle może być dla niego stresujący, nie mówiąc o tym że koń może uznać jego za właściciela a nie mnie… A hodowca na pewno by nie przyjął konia wtedy z powrotem, ani nie oddał pieniędzy… Ale co ja miałam niby poradzić? Reker był tak obrzydliwie bogaty że pewnie i nawet się podcierał papierem w kształcie normalnych pieniędzy. My biedni zawsze mieliśmy pod górkę i nigdy nic nie mogliśmy zrobić tym bogatym i rozwydrzonym dzieciakom, które dostają wszystko czego chcą na zawołanie. Wiedziałam że pewnie by mnie z tym drugim wyśmiali gdybym tam poszła, więc nawet wolałam się tam nie pokazywać póki oni tam byli…
Chciałam jedynie sprawdzić później czy chociaż te dwa debile go oporządzili po jeździe, bo tak bogate dzieciaki pewnie nigdy w życiu nie oporządzały same konia, bo mieli od tego swoich ludzi opłaconych. Pewnie nawet gdyby koń im jakiś padł na zawodach, to by się pewnie tym nie przejęli bo dla nich konie to maszyny do zarabiania pieniędzy i tyle. Dostają tacy odszkodowanie za takiego konia, kupują sobie nowego i dalej mają wszystko głęboko gdzieś! Rozzłościło mnie to wszystko, bo wiedziałam że nikt się ze mną tu nie liczy, ani z moim zdaniem bo ja wciąż byłam ta biedna i głupia według wszystkich, a zwłaszcza dla tej dwójki, którzy na pewno myśleli że ukradłam tego konia, choć w zasadzie to pewnie tak już myślała cała szkoła. Zawsze dla świata będę nic nie wartym gównem… Nic się nie zmieniło pomyślałam smutno widząc przez okno jak Reker szykuje się do wejścia na mojego konia. Nie miałam zamiaru na to patrzeć, więc odwróciłam wzrok i wróciłam do chowania ciuchów w swojej szafie.
Męczyło mnie już to życie o które ciągle walczyłam, lecz tak naprawdę dostawałam od życia tylko i wyłącznie w kość. Kolegów nie miałam, wszyscy się ze mnie ciągle śmieją i wyzywają, ciągle myślą że coś ukradłam… Ileż można? Kiedy schowałam wszystkie ubrania do szafy oraz słodycze do szuflady, wzięłam kurtkę, którą dostałam od swojej opiekunki, która byłą w kolorze ni to fioletowym ni to sama nie wiem jakim, ale w każdym razie była ładna i ją zapięłam pod samą szyję, gdyż na dworze potrafiło być już czasem po 5 stopni popołudniami. Nie chciałam się przeziębić ponownie, więc wolałam być ubrana, a nie tak jak co poniektórzy być rozebranymi mocno i łazić z rozpiętymi bluzami po dworze.
http://www.horseway.pl/images/items/55/fiolet_top.jpg Wyszłam z pokoju po czym skierowałam się schodami na dół, gdzie wyszłam przez szklane drwi i skierowałam się ku stajni. Niestety albo stety zauważyłam że Reker dalej skakał przez przeszkody na moim koniu, więc żeby nie zwracać na siebie uwagi poszłam do środka stajni, gdzie skierowałam swoje kroki ku siodlarni, by dokładniej przejrzeć jego ekwipunek. Do koni Rekera nawet się nie zbliżałam, gdyż od samego początku kuliły na mnie uszy i chciały ugryźć… Nie wiedziałam co te cholery ode mnie chciały, ale wolałam się trzymać jak najdalej od ich pysków i zębisk. Wchodząc do siodlarni podeszłam do ekwipunku Touch Downa, gdzie zaczęłam przeglądać jego skrzynię. Miałam do niego czerwony czaprak, owijaki i nauszniki oraz w kolorze też takim podobnym do mojej kurtki, ni to fioletowy, ni to taki brązowawy, ale bardziej fioletowawy.
Spodobało mi się to więc zaczęłam przeglądać dalej jego sprzęt, gdzie zauważyłam specjalne uzdy do ujeżdżania i crossu, jak i siodła. To kosztowało pewnie bardzo dużo pieniędzy… nie zasługuję na takie coś pomyślałam zamykając szybko skrzynię, gdy usłyszałam jakieś kroki. Szybko wstałam i skierowałam się ku wyjściu, choć to byli tylko inni uczniowie jak się okazało, ale i tak wolałam się do nikogo nie odzywać jak zawsze. Bałam się ludzi, bo większość była bardzo fałszywa, a zresztą kto by chciał zadawać się z głupią biedaczką? Kiedy już chciałam iść ku wyjściu ze stajni, nagle wpadłam na właściciela akademii, który uniósł jedną brew ku górze.
- Przepraszam – mruknęłam jedynie i wymijając go wyszłam szybko ze stajni, nie chcąc z nim rozmawiać za bardzo. Widząc jak Reker zwolnił do stępa zauważyłam jak spodnie mu zjechały z tyłka, co nie było… za eleganckie ani miłe w oglądaniu. Z resztą dziwiłam się że nie jest mu zimno, bo założył tylko bluzę na siebie baran jeden…
- Spodnie se podciągnij bo Ci rowa widać – burknęłam do niego złośliwie za to że wziął mojego konia.

< Reker? ;3 nie za bardzo wiedziałam co napisać... Jak oceniasz Touch Downa? xdd >

Od Rekera cd. Irmy

Dwa tygodnie, które spędziłem w szpitalu bardzo odbiły się na mojej kondycji. Nie byłem już taki ruchliwy i szczerze mówiąc to bardzo się rozleniwiłem. Z każdym dniem ból głowy oraz wymioty ustawały coraz bardziej, aż w końcu jeden z białokitlowców zezwolił mi na powrót do domu. Ta... Do domu... Ojciec jak to usłyszał posłał mi lekki uśmiech oświadczając, że po dwóch dniach i tak będę musiał wrócić do akademii, gdzie będę musiał nadrobić stracony wcześniej materiał. Pewnie spytacie dlaczego po dwóch dniach? Mianowicie Mattowi włączył się czujnik ojcostwa, mówiący mu, iż należy spędzić ze mną nieco więcej czasu niż zwykle. Było to całkiem miłe z jego strony, ale muszę przyznać, iż czasami grubo przesadzał. Wracając jednak do teraźniejszości. Siedząc na grafitowym parapecie, raz po raz przewracałem cienkie strony książki chcąc dowiedzieć się więcej o historii bohatera ukrytego pod tytułem powieści Stephena Kinga "To". Dochodziłem właśnie do czarnego numeru pięćset sześćdziesiąt dwa, gdy przez niewielką szczelinę między drzwiami, a podłogą wśliznęło się fioletowe opakowanie Milki, która przez ostry poślizg spadła z dwóch schodków prosto pod oblane czernią łóżko. Co to znowu ma niby być? - pomyślałem opuszczając miejsce swojego spoczynku, aby móc wygrzebać spod posłania twardą jak kamień słodycz. Próbują mnie otruć czy co? - zdziwiony tym zjawiskiem obejrzałem całą tabliczkę czekolady w oczekiwaniu jakiś nierówności bądź odklejeń, które mogłyby wskazywać na wcześniejsze odpakowanie żywności. Na szczęście, bądź nieszczęście niczego takiego nie znalazłem. Nie chcąc zbytnio zadręczać się tym tematem, położyłem dany mi prezent na szafce nocnej, mając nadzieję, że żadna niespodzianka mnie już dzisiaj nie czeka. Miałem już ochotę wracać ponownie na swój parapet, dający mi wspaniały wgląd na tętniące jeszcze zielenią pastwiska, aż nagle do mojego pokoju bez pytania wbiegł Jay, który z powodu szybkiego biegu, ledwie łapał oddech.
- Łoł, łoł spokojnie - próbowałem go uspokoić od narastającej w nim szarży emocjonalnej  - Oddychaj... Po co do mnie biegłeś? Przecież wiesz ze nie mam zamiaru wychodzić z pokoju - mruknąłem przecierając swoje nieskazitelnie czyste czoło.
- Ta Irma dostała swojego konia! Czaisz? Skąd ona miała na to kasę, skoro jej stary to pijak? Pewnie skądś ukradła - zatarł ręce jak postać z bajki animowanej - Ale kręciła się przy niej jakaś baba - mówiąc to nabrał małych wątpliwości, a w jego sercu zasiała się dość spora niepewność.
- Może ktoś ja po prostu adoptował? Niektórzy lubią mieć na głowie duże bachory, niż jakieś tam nowo narodzone szczeniaki - wytłumaczyłem kierując się w stronę łazienki, gdzie powinna znajdować się niewielka apteczka, w której potajemnie ukryłem jedne ze swoich leków. Nigdy nie miałem jakoś problemów ze zdrowiem, lecz ostatnimi czasy nieprzyjemne kłucie serca zaczynało złośliwie uprzykrzać mi życie - Zaraz wracam - zatrzasnąłem mu przed nosem drzwi, a następnie jednym ruchem nadgarstka, odkręciłem plastikowy dekielek, aby móc wydostać ze środka fiolki jedną, białą tabletkę, która wylądowała prosto w moim przełyku. Odkładając wszystko na swoje prawowite miejsce, postanowiłem jeszcze przemyć twarz zimną wodą, a po jej starannym wytarciu, opuściłem szarawą łazienkę, pokazując się na nowo postaci Jay'a. Oczywiście ta wredota jak zwykle musiała przejrzeć mi już całego laptopa, jakby się obwiał, że sięgam do niezalecanych przez moją matkę treści - A gdyby tak przetestować to nowe konisko? - zamyśliłem się na głos, opierając się plecami o odświeżoną ścianę, niedawno malowanego pokoju.
- Tego Touch Downa? Pewnie beznadzieja... Jak chcesz się połamać to śmiało - zaśmiał się cicho, na co przewróciłem jedynie oczami.
- Nie marudź tylko idź po jego sprzęt. Sam zdecyduje czy ta szkapa ma na parkurze jakieś szanse.

Irma? :3

Od Willa - Halloween - zadanie 1

Siedząc w swoim pokoju rozmyślałem na temat święta Halloween, które miało się u nas odbyć za kilka dni. Było to organizowane przez naszą akademię, która chciała chyba zabłysnąć czy też dać nam nieco wolnej ręki, co do naszej kreatywności. Nawet mi się spodobał ten pomysł, lecz zastanawiałem się w co ja mogłem siebie ubrać oraz swojego wierzchowca. Ja wcisnę się w jakiś strój ale on? To przecież kawał kobyły! Jak ja niby miałem go przebrać? Leżąc plecami na swoim łóżku i gapiąc się w plakat, który sobie powiesiłem jakiś czas temu zacząłem się bardziej nad tym zastanawiać. A może by tak sprawdzić w necie? „Wujaszek” google na pewno mi coś podpowie. Zadowolony ze swojego pomysłu, szybko się poderwałem oraz usadziłem swoje cztery litery na fotelu obrotowym w kolorze czerwonym i wpisałem następujące hasło w przeglądarkę czyli „przebrania Halloweenowe”. W pierwszej chwili nic mi się nie podobało, lecz zaraz mnie olśniło! Może i pełno jest jakiś czarodziejskich wróżek i rycerzy czy tam też wampirów, ale na pewno nie nikt się nie spodziewa mrocznego jeźdźca nazgula na swoim mrocznym koniu! No cóż co prawda nie miałem czarnego konia tylko siwego w hreczce ale innego konia nie miałem! Jego też jakoś przebiorę! Dodam mu odrobinę zbroi, pomaluję go na czarno specjalną farbą z czym będzie nieco zachodu i później mycia będzie od cholery ale będzie super! Musiałem tylko znaleźć jakieś stare wodze do których musiałem doczepić te metalowe kółka, które były przyczepione do takich wodzy jak w tym pierwszym odcinku Władcy Pierścieni, gdzie Nazgule ścigały tego całego Frodo i tą elfkę Arwenę…
Wszedłem jakoś na allegro, gdzie szybko znalazłem odpowiednie rzeczy, które zaraz zamówiłem, choć przyznam że i też sporo się naszukałem, a następnie gdy włożyłem to wszystko do „koszyka” sklepowego w internecie, zaznaczyłem opcję jak najszybszej dostawy czyli powinienem mieć to już jutro albo najpóźniej pojutrze, czyli powinienem się był wyrobić z czasem. Przebranie też zamówiłem, choć zapewne musiałem dać prę przeróbek i dodać coś swojego ale potrzeba matka wynalazków jak to się mówi!
- Will jesteś geniuszem – powiedziałem sam do siebie zadowolony ze swojego pomysłu. Jednak mój dobry humor nie potrwał długo, gdyż zaraz przyszła mi wiadomość na e-mail że z racji konkursu w akademii na najlepsze przebranie, nasz sprawdzian z ujeżdżania będzie wcześniej.
- A niech go… Dlaczego ten gość od ujeżdżania musi wszystko psuć, kiedy trzeba się skupić na robieniu przebrać? - burknąłem cicho sam do siebie niezadowolony, po czym się podniosłem z krzesła obrotowego i podszedłem do okna, gdzie panował już pół mrok – Nici z dzisiejszego treningu, więc zostaje mi tylko jutro, bo pojutrze ta gadzina zrobi sprawdzian… I po co to? I tak mamy dużo ocen z tego dziadostwa – ponownie mruknąłem do siebie niezadowolony z poczynań nauczyciela, po czym uświadamiając sobie iż nie dzwoniłem jeszcze do rodziny. Muszę do nich zadzwonić pewnie się martwią. Sięgnąłem więc po telefon i zadzwoniłem do swoich rodzicieli by z nimi porozmawiać i przy okazji zrelacjonować im moje poczynania oraz mój plan na przebranie z okazji święta Halloween.
****************************************************************************
Następnego dnia wstałem o godzinie siódmej, przez co moje ciało nie było zbyt zadowolone, a zwłaszcza słuch, który był masakrycznie „atakowany” przez dzwoniący budzik, który znajdował się na mojej szafce nocnej koło łóżka. Leniwie wyjąłem rękę spod cieplutkiej kołdry, wyłączając to dzwoniące zło, a następnie czując paskudne zimno, które wdarło się przez szparę w kołdrze, skąd wyjąłem rękę by ówcześnie wyłączyć budzik, szybko ją schowałem i bardziej się na chwilę zakryłem, by się zagrzać.
- Cholerne zimno – mruknąłem niezadowolony zmuszając się do wstania, by się spóźnić się na zajęcia. Ubrałem się z prędko w ciepłe rzeczy, a następnie zszedłem szybko na dół do stołówki, dzięki czemu przy okazji przechodziłem obok tablicy informacyjnej. Były tam wywieszone kryteria oceniania za stroje, co bardzo mi się przydało i wiedziałem już co muszę dopracować lepiej. Mianowicie jury oceniali: pomysłowość, kreatywność, wysiłek włożony w zrobienie stroju oraz czy wszystko się razem dobrze komponuje. Wiadomo przecież wygląd naszych strojów musiał być bardzo dobry by wygrać, choć mi bardziej zależało na dobrej zabawie! Pamiętając jednak że muszę się śpieszyć, pobiegłem na stołówkę, gdzie na szybko zjadłem dwie kromki chleba z szynką i sałatą, a następnie pośpieszyłem do stajni by przyszykować swojego wierzchowca do treningów. Przyznam iż dzisiejszy trening był bardzo trudny, więc i ja i parę innych osób nieźle się namęczyło, a co dopiero nasze wierzchowce! Ześlizgując się powoli z siodła na ziemię i uważając przy tym by nie wywrócić orła, złapałem za wodze i zaprowadziłem swojego zmęczonego i spoconego ogiera, którym trzeba był się teraz porządnie zająć. Zacząłem go osuszać porządnie ręcznikami specjalnymi do tego, kiedy nagle poczułem jak w kieszeni spodnie wibruje mi telefon, który na chwilę oderwał mnie od konia który teraz pił łapczywie nie za zimną wodę z poidła.
Pośpiesznie spojrzałem na wyświetlacz, na którym pojawił się nieznany mi numer, lecz mimo wszystko postanowiłem odebrać. Jak się okazało był to kurier! Nie wiedział gdzie mnie znaleźć więc stał przed akademią, więc do niego szybko pobiegłem. Musiałem oczywiście jeszcze na szybko skoczyć do akademika, gdyż zostawiłem tam wyliczone dla niego pieniądze… Kiedy mu zapłaciłem, szybko przy nim odpakowałem swoje przesyłki, by sprawdzić czy żadna nie jest uszkodzona, a i też po to czy na pewno jest tam to co zamówiłem, gdyż kiedyś mnie już tak oszukano, że zamiast telefonu, który sobie kupiłem też na allegro, to przysłali mi opakowanie w którym były kamienie! Oczywiście straciłem pieniądze a tamci cudownie zniknęli z moimi oszczędnościami, ale cóż… Ryzyko zakupu w internecie!
Podziękowałem kurierowi, a następnie zabrałem potrzebne mi materiały do stajni, bo musiałem dokończyć oporządzanie konia, z czym się uwinąłem w czterdzieści minut ze wszystkim, okryłem go derką by mi się czasem na koniec nie przeziębił i zabrawszy ze sobą swoje rzeczy pognałem do pokoju, gdzie wszystko rozpakowałem i zacząłem tworzyć swój mroczny strój. Najwięcej zachodu było z wodzami na ConteriaZ, bo te metalowe kółka wcale nie chciały współgrać i zajęło mi to najwięcej czasu. Następnie zacząłem odpowiednio skracać nieco za długi strój mrocznego jeźdźca, i przyczepiłem tej jeden skrawek do innej części stroju by wyglądało jakby strój był już nieco starawy. Siedziałem do około drugiej w nocy by się uwinąć ze swoim strojem al e mi się udało! Oczywiście wodze dla konia też zrobiłem, ale został mi jeszcze do przyczepienia metalowa osłonka na czoło konia i chrapy, ale postanowiłem że to zrobię już następnego dnia po zaliczonym sprawdzianie z ujeżdżania.
****************************************************************************   
Po skończonych lekcjach odetchnąłem z wielką ulgą iż udało mi się zaliczyć sprawdzian u tego gada od ujeżdżania, ale cóż nie poszedł mi on najlepiej gdyż dostałem marną truję… Nie przejmując się jednak tym już zbytnio, wróciłem do swojego pokoju, gdzie zacząłem przyczepiać na bardzo silny klej i metalowe zapinki metalową osłonę na łeb konia. Musiałem bardzo uważać by gorącym klejem sobie nie poparzyć rąk czy też nie upaprać całego biurka, ale w końcu mi się udało wszystko doczepić z czego się szeroko uśmiechnąłem. Zadowolony z tego, ostrożnie odłożyłem gotowe ogłowie, które teraz musiało nieco poleżeć by klei lepiej się utwardził przez kilka godzin. Następnie wziąłem czerwony i czarny barwnik i poleciałem do stajni by pomalować Conteria, gdyż dzisiejszego dnia był właśnie ten konkurs!
Cóż mojemu koniowi nie za bardzo się podobało malowanie go w jakieś cośki ktośki ale dzielnie wytrzymał cały zabieg. Pomalowałem go całego na czarno, uważając oczywiście na jego oczy i chrapy, oraz pomalowałem mu nogi nieco na czerwono, by wyglądało jakby miał zaschniętą krew, gdyż z tego co pamiętałem tak właśnie miał jeden z koni nazgula, który ścigał Froda i jego towarzyszy. Po wszystkim konisko dostało kilka kosteczek cukru w nagrodę, z czego się bardzo ucieszył, a ja wyczekiwałem nocy…
**************************************************************************** Po kilku godzinach ubrałem Conteriowi ostrożnie całe ogłowie stroju, a następnie założyłem mu resztę pasków czarnych z metalową częścią na klatce piersiowej, który je trzymał. Następnie przyczepiłem to wszystko do czarnego jak smoła siodła. Następnie gdy był już gotowy, pochwaliłem go ponownie za cierpliwość i sam pobiegłem się przebrać. Z tego co widziałem, to inni też się zaczynali przebierać w upiorne postacie, lecz przeważały wampiry i rycerze, choć i przebrań zorro było dużo. Szybko się przebrałem, po czym wyprowadzając swojego konia z boksu i ze stajni, wsiadłem jakoś na niego, co było nie nada wyzwaniem… Gdy wczłapałem się na jego grzbiet i odpowiednio poprawiłem strój by dobrze leżał na koniu oraz zarzuciłem na siebie kaptur. Następnie ruszyłem spokojnym stępem w miejsce konkursu, gdzie była specjalnie zrobiona „scena”. Dookoła były przeróżne upiorne dynie, które świeciły w ciemnościach pomarańczowym blaskiem, ale nie brakowało też ozdób w postaci kończyn kościotrupów, sztucznych nietoperzy, pajęczyn oraz duchów. Zadowolony z takich dekoracji, lekko się uśmiechnąłem gdyż wyglądało to wszystko bardzo upiornie i zachęcająco. Ustawiłem się w kolejce do oceniania strojów, gdzie było przede mną parę osób i cierpliwie czekałem, choć emocje były bardzo duże! Gdzieniegdzie było słychać przeraźliwe odgłosy które dodatkowo przyprawiało o dreszcze, które idealnie były pod pasowane do tej upiornej nocy.

< Koniec >

10.25.2018

Od Willa cd. Lucy

Taaak… To ten dzień w którym przyjdzie mi ta głupia paczka – pomyślałem z zadowoleniem patrząc w swój niewielki kalendarz na ścianie, gdzie znajdowało się zdjęcie żółtego lamborghini. Jakieś cztery dni temu zamówiłem sobie przez internet kolejną z książek Harlana Cobena. Książka nosiła nazwę „Nie mów nikomu”. Muszę przyznać że ten gościu naprawdę potrafił trzymać ciągle w napięciu, a co najlepsze gdy myślałeś już że sam wiesz jakie książka będzie mieć zakończenie, to nagle okazuje się coś zupełnie innego i właśnie dlatego ten autor książek mnie tak zafascynował! Nie łatwo jest mnie zadowolić jeśli chodzi o książki kryminalne, ale ten autor spełnił moje wszelkie oczekiwania.
- Oby znowu nie było żadnych opóźnień – mruknąłem sam do siebie przypominając sobie ostatnie dni, w których akurat musiało wypadać jakieś głupie święto i dostawa książki miał dwudniowe opóźnienie. Obracając się na krześle obrotowym w swoim pokoju spojrzałem na zegar ścienny, który wskazywał godzinę dwunastą. Nasz nauczyciel zachorował, a reszta nie miała kiedy wziąć mojej grupy na zajęcia, więc mieliśmy tylko trening ujeżdżania, który był tak nudny jak flaki z olejem… Nigdy nie lubiłem tej dyscypliny sportu i nie zamierzałem polubić. Moim zdaniem to jak koś zmieniał chód na jakieś niedorzeczne akrobacje to idiotyzm, a prawdziwy sport to cross i skoki! Choć w sumie to jednak bardziej preferowałem cross, lecz to zależało od mojego dnia i nastroju… Jednego dnia chciałem tylko trenować skoki, a drugiego tylko cross więc miałem raczej taki wybiórczy charakter treningów zależny od moich humorków że tak to powiem.
Wzdychając na to wszystko ciężko postanowiłem ruszyć swoje szanowne cztery litery z wygrzanego przez siebie fotela o kolorze czarnym, a następnie ścieląc swoje łóżko, które czekało na to od samego rana gdy tylko wstałem, postanowiłem iż potrenuję nieco z ConterioZ. Niestety albo stety, kiedy chciałem wychodzić z pokoju nagle usłyszałem wibrujący telefon na swoim biurku, który zasygnalizował mi sygnałem dźwiękowym dodatkowo iż przyszła mi jakaś wiadomość. Zainteresowany tym podszedłem szybko do tego cuda techniki i wziąwszy go w dłoń zacząłem sprawdzać co ktoś ode mnie chce. Jak się okazało pisał do mnie mój przyjaciel z wojska Dan Foster.
- Hej Will, oddzwoń jak będziesz miał czas – przeczytałem szybko wiadomość, którą miałem na wyświetlaczu. Niewiele myśląc postanowiłem zadzwonić do tego jełopa, który dość często pakował się w kłopoty albo zwyczajnie najpierw coś robił, a później myślał. Chwilę czekałem aż odbierze i musiały minąć trzy sygnały zanim ruszył swoje szanowne dupsko by odebrać telefon, lecz w końcu kiedy to zrobił, mogłem usłyszeć jego… hm… zaryczany głos?
- Hej Dan… Co Ty ryczysz? - spytałem szybko słysząc jak ciąga nosem.
- Hej… Sorki że zawracam Ci głowę – zaczął, po czym usłyszałem jak smarka się w chusteczkę na co mimowolnie się skrzywiłem.
- Co się dzieje? - spytałem nieco zmartwiony stanem przyjaciela.
- Do dupy wszystko! Moi starzy się rozwodzą, Ty jesteś w cholerę daleko, a głupia dziewucha mnie rzuciła… Wszystko źle! - powiedział z mostu wyżalając mi się.
- Dany ale przecież Twoi starzy już od dawna mieli się rozwieść to czego teraz buczysz? Nie pasują do siebie to ich drogi muszą się rozejść… Wiem że łatwo tak mówisz ale stary sam pomyśl, chciałbyś być z taką głupią Trisz przez całe życie, która tylko szuka czy jej nie zdradzasz? - spytałem gdyż wiedziałem że rozwód jest z winy jego matki, a Trisz to była nasza dawna znajoma ze szkoły i co miała jakiegoś chłopak to ten zaraz ja rzucał, mając dość jej charakteru i kontroli.
- No nie chciałbym ale to i tak trudne… Będę mieszkać teraz ze swoim ojcem zrzędliwym – westchnął ciężko – Ale najgorsze jest to że ta cholerna flądra mnie rzuciła – dodał.
- Ta twoja dupa? Ta Megan? - spytałem dla pewności.
- Tak… - burknął cicho.
- Przecież mówiłem Ci że to pijawka i ladacznica pierwszej maści, to nie chciałeś mnie słuchać… Mówiłem że ją widziałem z innym facetem, to się na mnie obraziłeś baranie – burknąłem teraz ja przypominając sobie to jak urwał wtedy ze mną kontakt.
- No wiem, ile razy mam Cię za to przepraszać? - westchnął ciężko – Sam wiesz że serce nie sługa… - dodał ciszej na co przewróciłem jedynie oczami.
- Tak, tak… Daj se z nią spokój, pewnie znowu jak coś będzie źle albo tamten jej się znudzi, to przyleci do Ciebie! Nie daj się jej sterować chłopie – powiedziałem stanowczo.
- Staram się ale to i tak boli mimo wszystko jak cholera – odparł ponownie się smarkając w chusteczkę. Rozmawiałem z nim tak jeszcze jakiś czas i na szczęście udało mi się go pocieszyć, więc długo się nie mazgaił. Kiedy skończyłem z nim rozmawiać, okazało się że rozmawialiśmy godzinę! Wzdychając na to ciężko oraz czując ssanie w żołądku, które mówiło mi że jestem głodny, poszedłem do kuchni, gdzie zrobiłem sobie trzy tosty, które zaraz pochłonąłem, pozmywałem naczynia i ruszyłem w stronę stajni.
*********************************************************************************
Docierając do stajni zauważyłem że boks mojego koniska jest otwarty, a niego w nim nie było więc domyśliłem się że jest on na wybiegu, co nie za bardzo mnie zadowoliło w chwili obecnej. Wziąwszy kantar z lonżą ruszyłem na wybieg gdzie musiałem odnaleźć swojego rumaka, który zadowolony z siebie ścigał się z innymi końmi, robiąc co jakiś czas szalone bryknięcia i dzikie rżenie. Uśmiechając się na to lekko, cmoknąłem na niego ustami, po czym zawołałem go po imieniu, co poskutkowało tym iż stanął nagle w miejscu i nastawił uważniej uszy gapiąc się na mnie.
- No chodź mały – powiedziałem do niego i pomachałem mu z daleka soczystą marchewką, na co niemalże natychmiast znalazł się obok mnie. Korzystając z okazji szybko założyłem mu kantar, a następnie pozwoliłem mu schrupać marchewkę z której był bardzo zadowolony i zaprowadziłem go do jego boksu, gdzie zacząłem go szczotkować i czesać, lecz niestety kiedy chciałem go osiodłać, nagle ujrzałem ścianę deszczu na dworze, przez co miałem ochotę palnąć się otwartą dłonią w łeb!
- Jasny szlak! Że też nie miało kiedy się rozpadać to coś – burknąłem niezadowolony, zamykając boks ogiera, który zaciekawiony tym na co tak zareagowałem wyściubił łeb z boku – Nie ma co patrzeć zajmij się sianem – mruknąłem mu, co o dziwo zrobił.
Zrezygnowany odniosłem cały ekwipunek ogiera do siodlarni, a następnie stanąłem przy drzwiach ku wyjściu ze stajni i oparłem się prawym ramieniem o futrynę obserwując tą ulewę, przez którą zrobiło się niesamowite błoto. Stałem tak z dobre pięć minut, kiedy nagle zobaczyłem jakąś dziewczynę z siodłem nad głową, próbującą jak najmniej się zmoczyć.
- W tym szaleństwie jest metoda – mruknąłem cicho do siebie, kiedy nagle mnie zauważyła i skinęła na mnie głową, co spowodowało uniesienie jednej z moich brwi ku górze w lekkim zastanowieniu. Cóż równie dobrze ulewa mogła trwać cały boży dzień, a mi nie było do śmiechu sterczeć tutaj tak długo, dlatego też zdecydowałem się ruszyć ku niej przez co nieco się zmoczyłem ale po chwili byłem obok niej pod siodłem, gdzie razem szybko zmierzaliśmy do akademika. Wbijając szybko kod dostępu, wparowaliśmy do środka niczym dwie błyskawice i zaczęliśmy się otrzepywań niczym z jakiegoś kurzu, a następnie oboje spojrzeliśmy na widok zza drzwiami, gdzie rozpadało się jeszcze bardziej.
- Nie miało kiedy zacząć lać… - burknąłem cicho pod nosem po czym spojrzałem kątem oka na dziewuchę – Dzięki – mruknąłem jeszcze trzymając do obcej dystans z zapoznawaniem się.

< Lucy? jednak udało mi się coś napisać dzisiaj xd >

10.24.2018

Od Liliane do Lucy

Po tygodniu spędzonym w akademii zdążyłam wdrążyć się na dobre, ku mojemu zdziwieniu, rzadko kiedy tak szybko czułam się dobrze w nowym miejscu, jednak było mi to jak najbardziej na rękę. Nie mogłam powiedzieć, że było tu źle, ale razem z Danse Macabre bywałam w o wiele lepszych stadninach i pensjonatach, a już na pewno wolałabym w tej chwili być w swoim domu, z babcią i trenować z Makabrą pod jej okiem, na NASZYM parkurze, a nie tutaj, ale było to prezent właśnie od niej,
więc podczas rozmowy siliłam się na udawanie, że jak najbardziej mi się podoba i jest ogólnie zajebiście. Ludzie nie byli zbyt przyjemni, czy rozmowni, a ja ostatnimi czasy miałam ochotę obracać się w milszym towarzystwie, niż gburowaty Hache, który już pierwszego dnia ozwał mnie Brzydulą, czego rzecz jasna mu nie popuściłam, to nie było w moim stylu.
*****
W poniedziałek rano zeszłam na śniadanie, całkowicie wyrwana z rytmu przez dwudziestominutowe opóźnienie. W pośpiechu złapałam suchy chleb, popiłam go jakimś niedobrym, niezydentyfikowanym sokiem, biegnąc do stajni na złamanie karku. Ostatnie czego chciałam, to spóźnić się na trening. Gdy ja wbiegałam do budynku, osoby z pierwszej grupy z niego wychodziły. Szybko chwyciłam szczotki do ręki, przeczyściłam powierzchownie klacz, nawet nie wyprowadzając jej z boksu, tylko pozwalając, aby chrupała w spokoju siano. W pośpiechu zarzuciłam na nią ogłowie, podpięłam wszystkie, poszczególne paseczki, a następnie ubrałam Danse Macabre czaprak i siodło, kompletnie zapominając o podkładce, która aktualnie prała się w pralni, a zastępcza została przetworzona w strzępki materiału przez końskie zęby. Podpięłam popręg, ku niezadowoleniu klaczy, po czyn popędziłam do szatni, aby się przebrać. Zrzuciłam spodenki, ubrałam bryczesy i oficerki, biorąc jeszcze toczek, rękawiczki i palcat pod pachę. Wybiegłam ze stajni w akompaniamencie kopyt odbijających się od podłoża. Weszłyśmy na ujeżdżalnie, od razu wsiadłam na koński grzbiet, ruszając stępem na długiej wodzy. Macabre przebierała niespokojnie nogami w miejscu, chcąc wyrwać się do przodu, jednak ja jej nie dałam, natychmiastowo ją zbierając. Rozprężyłam klacz przed treningiem robiąc zawiłe figury w każdym chodzie, przestawienia zadu i łopatek, ustępowania i wolty. W międzyczasie byłam zmuszona wysiedzieć kilka baranków i strzałów z zadu, a następnie zaczęła pracować nad tym, aby respektowała przeszkody, z czym było u niej ciężko i często było to głównym powodem przez który nie zajmowaliśmy pierwszych miejsc na zawodach. Pierwsze ślady potu pojawiły się na jej szyi, gdy zeszłyśmy z drągów i zaczęłyśmy pracować na kawaletkach. W końcu instruktorka nakazała najazd na pierwszą z przeszkód, oksera liczącego około siedemdziesiąt centymetrów. Pokonałyśmy go bez najmniejszego problemu, a po chwili ćwiczyłyśmy na przeszkodach ustawionych skok - wyskok. Na ostatniej przeszkodzie klacz przeniosła większość ciężaru na przednie kopyta, mocno się kuląc, przez co delikatnie straciłam równowagę, ale po chwili Macabre była zebrana i gotowa na kolejny najazd, tym razem metrową stacjonatę ustawioną pod kątem. Klacz zbytnio się rozpędziła, skutkiem czego była wolta kilka fouli przed przeszkodą. Druga próba poszła lepiej, nie skoczyłyśmy prostopadle, ale drągi pozostały nienaruszone. Pokonałyśmy dwa razy pełny parkur, nie strącając ani jednej przeszkody. Zadowolona poklepałam klacz po szyi, a ta zamachała radośnie głową, rozchlapując dookoła pianę sączącą się z pyska. W czasie krótkiego rozstępowania zauważyłam siedzącą na ławce niedaleko krótkowłosą, uroczą dziewczynę. Siedziała wygodnie z założoną nogą na nogę, a jedną ręką podpierała głowę, patrząc wprost na nasz trening. Nie wiedziałam jak długo tu była, ale uśmiechnęłam się do niej mimowolnie, bo wyglądała dosyć przyjaźnie. Odwzajemniła nadesłany jej gest, a ja zajęłam się moją klaczą. Szybko z niej zeszłam, idąc do stajni. Na miejscu Macabre napiła się, wyglądając na bardzo zadowoloną z siebie - ja również byłam i z siebie, i z niej. Zauważyłam sporą poprawę w naszej technice skoku i lekkość, z jaką nigdy jeszcze nie skakałyśmy. Wręczyłam jej zasłużoną marchewkę, którą zjadła ze smakiem, jednocześnie widząc, że wspomniana wcześniej dziewczyna wchodzi do stajni i kieruje się w stronę szatni. Postanowiłam nie wchodzić jej w paradę, tylko iść na kolejny trening z ujeżdżenia, któro było naszą piętą achillesa. Robiłyśmy trawersy, ciągi, ustępowania i kontrgalopy, wprowadzając od czasu do czasu piruety, które jednak wychodziły nam najgorzej, ale nie poddawałyśmy się, ćwicząc. Silnie zebrana przeniosła ciężar na tylne nogi, a przednie poruszyły się w bok, przestawiając. Wykonałyśmy kilka fragmentów z programu P, będąc wykończone, zresztą jak co dzień. Było ciężko i byłam skora myśleć, że trzy godziny pod rząd to było stanowczo za dużo dla jednego konia, jednak nie miałam na to wpływu, bo nie ja układałam nasz plan treningowy, nie zamierzałam w to ingerować dopóki nic złego się nie działo. Po skończonym treningu Danse Macabre została zamyta i wstawiona do solarium, a ja mogłam w spokoju zakonserwować i wyczyścić sprzęt, ten nowy, który dzisiaj przysłała mi babcia oraz ten z dzisiejszego treningu. Pochowałam derki, precyzyjnie je składając, przepocony czaprak został powieszony na dworze do wyschnięcia, a ja usunęłam brud i zaległe włosie ze szczotek.
Po południu Danse została wyprowadzona na wybieg, a po kilku godzinach zabrana z powrotem, a ja, umyta i najedzona, po kolacji, zaszłam jeszcze do stajni z naręczem narzędzi pod pachą. Wyprowadziłam klacz z boksu, następnie przywiązując ją do koniowiązu, ustawiając stołek przy przednich, końskich kopytach błyszczących od smaru. Wzięłam do ręki grzebień i nożyczki, doprowadzając grzywę do stanu używalności, bo ostatnimi czasy stała się bardzo zaniedbana. Przemywałam ją gąbką, przerywałam, spryskiwałam sprejem, a następnie przycinałam, na koniec rozczesując. To samo tyczyło się także ogona, a więc podeszłam do niego od boku, spryskując, zakręcając, a następnie rozczesując jego nadmiar wraz z rozkręcaniem. Traf chciał, że klacz stała obok zamkniętych, stajennych drzwi, które nagle otworzyły się z hukiem, a do środka weszła dziewczyna z treningu. O ile Macabre nie była strachliwa, tak teraz odskoczyła gwałtownie, mocno uderzając mnie zadem. Potarłam ramię, przez które przepłynęła fala bólu, krzywiąc się. Uspokoiłam wiercącą się klacz, wprowadzając ją do boksu, a następnie zamiatając pozostałości włosia z podłogi. Dziewczyna stala w tym samym miejscu, a ja obdarzyłam ją tylko nieprzyjemnym spojrzeniem, przechodząc obok. Pierwszy raz była w stajni, że nie wiedziała jak się zachować? Bo jeśli tak, to był jej pierwszy i ostatni raz. Już miałam odejść bez słowa po sprzątnięciu bałaganu, jakiego narobiłam, gdy ta mnie zaczepiła.
Lucy? 

Halloween nadeszło!

Wielkie święto zmarłych dotarło wreszcie do naszej akademii! Jest to noc pełna mrocznych postaci, duchów oraz... słodyczy! Z racji tego święta Impossible Horse Academy zorganizowało konkursy! 

🎃 1 🎃
 Niedługo Halloween, a w tą noc akademia ma zaszczyt zorganizować konkurs, w którym musisz przebrać siebie oraz swojego konia za jedną z upiornych postaci. Napisz opowiadanie na temat tego konkursu, uwzględniając następujące rzeczy: jak przygotowywałeś się do konkursu, czy ci się podobał, za co się przebrałeś oraz własnego wierzchowca, no i co było brane pod uwagę w trakcie oceniania stroju. Opowiadanie ma być ciekawe i zawierać minimum 500 słów! Wygra opowiadanie które zdobędzie najwięcej głosów po zakończeniu wydarzenia.
NAGRODA: 
1 miejsce - 200 pkt
2 miejsce - 150 pkt
3 miejsce - 100 pkt
Reszta uczestników dostaje po 50 pkt za uczestnictwo :-)

🎃 2 🎃
 Z racji tego, iż nadchodzi Halloween, zostałeś/zostałaś poproszona wraz z innymi osobami o udekorowanie sali na bal, podczas którego będą organizowane przeróżne konkurencje takie jak: łowienie jabłek zębami, strzały z łuku, czy też poszukiwanie zaginionego skarbu na ogromnych terenach naszej akademii. W opowiadaniu uwzględnij: z kim dekorowałeś salę, jakie były tego efekty, jak spędziłeś całą noc oraz czy odnalazłeś tajemniczy skarb. Opowiadanie ma być ciekawe i zawierać ma minimum 500 słów!
NAGRODA:
100 pkt

🎃 3  🎃
Jak wiesz noc Halloweenowa jest jedną z tych najstraszniejszych w całym roku. Ponoć dusze zmarłych ożywają i błąkają się podczas tej nocy po całym świcie. Mroczne historie w tym czasie także ożywają, a opowiadanie ich w tym czasie jest wręcz wskazane! Z racji tego zostało zorganizowane ognisko, gdzie można posłuchać przeróżnych strasznych historii. Niektóre są prawdziwe, a inne to tylko legendy, czy też wyssane z palca bajeczki. Napisz co najbardziej Cię przeraziło w jednej z historii i opisz jak spędziłeś później tą noc. Wydarzyło się coś niesamowitego? Może widziałeś, bądź widziałaś coś czego nie da się logicznie wyjaśnić? Opowiadanie ma być ciekawe i zawierać minimum 500 słów! 
NAGRODA:
100 pkt

🎃 4  🎃
Z racji nocy Halloweenowej przebrałeś się w upiorną postać i wziąłeś torebeczkę na słodycze. Jak wiesz tej nocy można "upolować" wiele przeróżnych słodkości! Wybrałeś się więc z przyjaciółmi w podróż po okolicach akademii i do głównego miasta, aby zgarnąć nieco przeróżnych łakoci, które tak wspaniale smakują, lecz niektóre osoby oczywiście zamiast łakoci dają... owoce! Obrzydliwe i ohydne owoce których wcale nie chcesz! Napisz opowiadanie w którym opowiesz jak minęła ci ta wyjątkowa noc oraz czy zgarnąłeś dużo darmowego poczęstunku. Określ jakie emocje towarzyszyły ci podczas całego święta i czy dobrze bawiłeś się w gronie swoich przyjaciół. Nie zapomnij dodać jak poradziła sobie reszta twoich znajomych. Opowiadanie ma być ciekawe i zawierać minimum 600 słów!
NAGRODA:
100 pkt 

🎃 Życzymy udanej zabawy i mocnych nocnych wrażeń! 🎃
🎃Wydarzenie trwa od 24 października do 1 listopada 🎃

Od Lucy do Willa

Właśnie szłam do stajni, gdzie był trzymany mój koń - Lucjan. Byłam tu ledwie dobę, a już znałam prawie każdy zakamarek akademii, dlatego też z łatwością tam dotarłam. Wzięłam ze sobą szczotę do grzywy, sierści, kopystkę oraz paczkę kostek cukru, które przywiozłam ze sobą z mojego rodzinnego miasta. Nie chciałam zabierać mojego wierzchowca na przejażdżkę, to był zwyczajny zbieg pielęgnacyjny, który robiłam co jakiś czas z chyba wiadomych powodów. W końcu nikt nie lubi, gdy żyje w brudzie i sam jest brudny.
Z niemal błyskawiczną szybkością zabrałam się za mojego konia. Po jakimś czasie był już czysty i zadbany. W nagrodę, jak zwykle, dotrzymał ode mnie mały poczęstunek w postaci cukru i poklepanie po szyi. Dziś akurat był wyjątkowo mało ruchliwy, jak na siebie. Wydawało mi się, że było to spowodowane nowym miejscem i obcymi ludźmi, raz ze zwierzętami. W każdym razie, posiedziałam jeszcze trochę u Lucka, robiąc mu parę warkoczyków na grzywie, gdy zaczęło mi się robić zimno. W końcu był piździernik. Nic dziwnego. Zabrałam ze sobą swoje manele i ruszyłam w stronę wyjścia i...
- No po prostu pięknie...- powiedziałam sarkastycznym tonem na widok ściany deszczu, która ukazała mi się po otwarciu drzwi stajni. Byłam ubrana jedynie w spodnie odsłaniające kostki, trampki i lekko zniszczony sweter, więc na bank bym przemokła do suchej nitki. Rozejrzałam się po pomieszczeniu w desperacji, licząc na to, że gdzieś znajdę jakąś osłonę przed pogodą. Mój wzrok padł na jakieś stare siodło leżące przy pierwszym boxsie, z prawej strony. Szybko wzięłam w zęby moje przybory do oporządzania koni (chyba zapomniałam wspomnieć, że trzymam je w niewielkiej skrzynce z uchwytem), a siodło ujęłam w obie dłonie i uniosłam je nad głową. I w taki sposób powstała moja prowizoryczna parasolka. Opuściłam stajnię, a jej drzwi byłam zmuszona zamknąć kopniakiem, który zostawił po sobie ślad w postaci mojej podeszwy odciśniętej przy pomocy błota. W duchu miałam nadzieję, że krople ulewy wszytko zmyją, a ja nie będę miała problemów związanymi z zaistniałą sytuacją.
Szybkim krokiem ruszyłam do akademika. Ku mojemu zdziwieniu nie byłam jedynym debilem, który nie zauważył oberwania chmury. Gdy przechodziłam obok stajni dla koni akademickich zobaczyłam kontem oka chłopaka, stającego pod dachem ów budynku. Gdy go zobaczyłam stanęłam i spojrzałam na niego. Od razu mnie zauważył, a ja dałam mu znak głową, że może wejść pod moje siodło. Nie jestem pewna, ale chyba na ten widok nieznajomy uniósł lekko brew, ale mimo to postanowił skorzystać z mojej pomocy.

Will? Opowiadanie było by dłuższe, gdyby nie to, że aplikacja Bloggera jest do kitu i usunęła mi post, który miał około 600 słów ;-;

Od Liliane cd. Hache

Moja irytacja sięgała zenitu, gdy chłopak tak po prostu mnie spławił, wcale w niczym nie ułatwiając, a przecież chyba widział, że jestem nowa, nieobeznana i najwyraźniej potrzebuję pomocy? Mężczyzna okazał się gburem na miarę mojego nie żyjącego ojca, a ja nie specjalnie chciałam tracić na takich czas i marnować sobie nerwy. Przyjechałam dzisiaj, a poznając go, utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że są tu wyjątkowo niewychowane osoby, chociaż to może po prostu ja byłam sztywna przez wpojone mi przez babcie zasady dobrego zachowania? Z niechęcią udałam się na poszukiwanie toru do crossu, ale wiał zimny wiatr i było to ostatnią rzeczą, na jaką miałam dzisiaj ochotę. W końcu zauważyłam pierwsze przeszkody i dwa kare konie podczas najazdu na jedne z nich. Pokonały ją wzorowo, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy Macabre w ogóle będzie wiedziała z czym to się je, kiedy przyjadę na niej na jutrzejszy crossowy trening. Podeszłam do stojącego nieopodal mężczyzny, który krzyczał coś do jeźdźca.
– Dzień dobry. Czy wie pan coś o tabliczce dla Danse Macabre? – spytałam, gdy skończyli już rozmawiać, a ten na chwilę się zamyślił, po chwili opowiadając.
– Wydaje mi się, że mam jakieś w torbie – pokazał mi gestem, abym poszła za nim, w kierunku ławki, na której leżała sportowa torba z Adidasa. Otworzył ją, a ja byłam w stanie dojrzeć, co znajduje się w środku. Było tam mnóstwo kartek i karteczek, zmiętych świstków papieru, wygladających na całkowicie bezużyteczne, ujrzałam nawet przerwany, ubłocony kantar na źrebaka, połowę czapraka z drugą, ale wyprutą, kilka zakurzonych szczotek, a między tym wszystkim, na samym dnie, spoczywały trzy końskie tabliczki, dwie z zupełnie nieznanymi mi imionami, ale jedna bez wątpienia należała do mnie. Czarno na białym, schludnym pismem opisana został linia, z której klacz pochodzi, jej imię oraz moje, zaraz po „właściciel:”. Odebrałam ją, przepełniona dumą, po czym wycofałam się, dziękując. Czym prędzej uciekłam z toru, aby nie zostać stratowaną przez zwierzęta, nieco później znajdując się już pod drzwiami stajni, z której wydobywało się światło. Niedaleko dojrzałam nawet mało pomocnego chłopaka, więc podeszłam do niego, zakładając ręce na piersi.
– Bardzo ci dziękuję za pomoc, bez ciebie nie dałabym sobie rady – uśmiechnęłam się fałszywie i bez cienia entuzjazmu, wystawiając mu przed oczy zdobytą tabliczkę. On także odwzajemnił uśmiech, nieprzyjemny i pełen kpiny.
– Do usług. Beze mnie dalej byś się tułała bezsensu – podsumował, a ja uniosłam prawą brew.
– Doprawdy? Nie nazywam czasu spędzonym z koniem, bezsensownym, ale jak wolisz – powiedziałam, odwracając się i odchodząc. Chyba się nie polubimy?
Pierwszy dzień czegoś nowego zwykle wiązał się z nowymi przyjaźniami i antyprzyjaźniami, ale żeby tak szybko znaleźć sobie jakiegoś wroga, to już powinien być wyczyn. Nie spodziewałam się fajerwerek i przyjęcia powitalnego, ale myślałam, że ludzie tutaj, skoro przebywają ze zwierzętami, są nieco bardziej empatyczni, a przynajmniej tacy powinni być.
Weszłam do stajni, po czym przymocowałam tabliczkę na specjalny klej, po upewnieniu się, że jest zamontowana równo. Danse Macabre podniosła łeb, zaciekawiona, gdy tylko zobaczyła, że coś się wokół niej dzieje, zawsze taka była, więc odetchnęłam z ulgą, gdy niezbyt zmieniła się po przyjeździe w nowe miejsce, w końcu mogłam spodziewać się naprawdę wielu rzeczy, czyż nie? A ona tymczasem w spokoju chrupała siano, stojąc w kącie, była w pełni odprężona, z jedną nogą ugiętą i rozluźnionymi mięśniami.
***
Następnego dnia zerwałam się rano na śniadanie, a raczej obudził mnie natrętny dźwięk dzwoniącego budzika. Wstałam za pierwszym razem, bo wiedziałam, że zaśpię, gdy tylko go wyłącze, a wolałam tego uniknąć. Nie chciałam nikomu podpaść już pierwszego dnia, to mimo wszystko nie było w moim stylu. Zeszłam na śniadanie, gdzie zjadłam porcję zwykłych, słodzonych płatków owsianych, a następnie pokierowałam się w stronę stajni. W środku był jakiś chłopak, przygotowujący swojego konia na trening, ale to nie z nim byłam w grupie. Z tego co wiedziałam, byliśmy we dwoje - ja i niejaki Hache, którego imię i nazwisko brzmiało hiszpańsko, a ten ktoś tutaj wcale nie miał typowej, latynoamerykańskiej urody, był biały jak kartka papieru. Wyprowadziłam Macabre z boksu, przywiązując do koniowiązu. Wierciła się niespokojnie, gdy ją czyściłam, a potem siodłałam, dwa razy wyrywając łeb, gdy próbowałam włożyć wędzidło podwójnie łamane do jej pyska. Przebrana, skierowałam się na ujeżdżalnie, gdzie rozstawione były przeszkody z wczoraj, a ktoś rozstępowywał właśnie swojego konia - mój kolega z grupy. Gdy tylko zobaczyłam jego twarz, poczułam niewymowne uczucie chęci zwrócenia dziesiejszego śniadania, ale ograniczyłam się tylko do przewrócenia oczami na jego widok. Wdrapałam się na grzbiet Macabre, ruszając stępem na luźnej wodzy, która miała za zadanie jedynie wskazać kierunek, wciąż będąc oddaną. Po kilkukrotnych ustępowaniach, przestawieniach zadu i łopatek, gdy klacz rozluźniona opuściła łeb, przeszłyśmy do kłusa, wykonując sporo kół, wolt, półwolt, wężyków i zmian kierunku w pełnym siadzie. Zaczęłyśmy pracę na drągach, kiedy na plac weszła trenerka. Uzgodniliśmy z nią kilka spraw, rozprężyliśmy konie do końca i zaczęliśmy skoki od osiemdziesięcio centymetrowej stacjonaty ułożonej kilka fuli od oksera o tej samej wysokości, będącego pod delikatnym kątem. Wykonaliśmy kilka najazdów, w raz z tempem dodając na wysokości i ilości przeszkód, aż w końcu ustawiony został pełny parkur składający się z sześciu przeszkód, których wysokości wahały się od dziewiędziesięciu do stu dziesięciu centrymetrów. Macabre chodziła dziś wyjątkowo dobrze, przy tym szlachetnie wyglądając. Pieniła się, a szyja mieniła w słońcu od potu, ja zresztą także byłam wykończona, ale brnęliśmy w to dalej. Pierwszą przeszkodę pokonała wzorowo, z idealnym zgięciem, skoczyła zebrana i z podstawionym zadem. Niestety, czwarta stacjonata nie poszła już dobrze - brak impulsu wywołał „położenie się” na łydce, a wpędzona w przeszkodę klacz zrzuciła praktycznie wszystkie drągi, mocno hamując, przez co wyleciałam na jej szyję, uderzając się w głowę. Zmrużyłam oczy z bólu,
po chwili odzyskując rezon. Trenerka dawała mi rady, naprawiając przeszkodę, kazała mi najechać na nią po raz drugi, co zrobiłam - strąciliśmy jednego drąga, ale nie upadłam tak, jak wcześniej. Za trzecim razem pokonaliśmy przeszkodę niemal bezbłędnie, po czym zakończyłam skakać parkur. Poluzowałam popręg i wzięłam się za rostępowanie Macabre,
uważałam, że poszło nam dzisiaj nieźle. Chłopak także ukończył trening, a po piętnastu minutach oboje zeszliśmy z koni, aby je odprowadzić, niedługo mieliśmy kolejny trening.
– Zaczekaj – usłyszałam za moimi plecami, gdy rozpinałam toczek. Moje brwi powędrowały do góry, gdy ujrzałam Hache.

Hache?

Od Hache CD. Liliane

Dziewczyna zakłóciła mój spokój, jednak postanowiłem podroczyć się z nią wymianą kilku bezsensownych zdań. Tak dla miłego widoku jak, doprowadzam ją do szału. jednak nie udało mi się uzyskać zamierzanego przeze mnie efektu. Gdy ponownie odwróciła się i zaczęła odchodzić, mój wzrok znowu spoczął w tym samym punkcie, natomiast na twarzy pojawił się uśmieszek. Wyjąłem papierosa z paczki i zapaliłem go. Odpłynąłem myślami, gdzieś daleko, poczułem znowu nieprzyjemne kłucie serca, a przed oczami miałem jej zapłakaną twarz. Nie wiem jak długo męczyłem się ze wspomnieniami. Ocknąłem się gdy spalony papieros poparzył moje usta. Tak jak kiedyś parzyły mnie z rozkoszy pocałunki pewnej młodej kobiety. Poderwałem się z ziemi po czym ruszyłem do swojego pokoju. Zajrzałem do szafki i wyciągnąłem z niej czteropak piwa. Klapnąłem na łózko i odpaliłem pierwszy lepszy film akcji jaki mnie zaciekawił. Ledwo się zaczął a po piwach nie było śladu. Około północy poczułem senność i postanowiłem położyć się spać.
Rano o dziwo wstałem przed budzikiem i zacząłem się ogarniać. Dziś miałem pierwszy trening. Już wyobrażałem sobie mojego Alvaro zwanego torpedą jak skacze. Ubrałem strój do jazdy i udałem się na śniadanie. Następnie jak zwykle wyszedłem na zewnątrz zapalić, aby po chwili udać się do stajni. Zerknąłem  na kartkę swojej grupy, oczywiście imiona nic mi  nie mówiły. Udałem się do Alvaro i czyściłem go w boksie.
- Siema staruszku, dziś dla odmiany skaczemy, wiem,że nie lubisz nic innego poza gnaniem przed siebie, ale pora się nauczyć.
Nie był zbyt zadowolony gdy go osiodłałem i wyprowadziłem na parkour. ledwo moja prawa noga złapała strzemię a ogier od razu ruszył galopem. Chwilę zajęło mi aby szedł chociaż przez chwilę normalnie. Nagle na placu zjawiła się znana mi blondynka przy okazji przypadkiem poznałem jej imię. Gdyż trener coś do nie powiedział. Ona skupiała się na tym aby jej koń robił fikuśne rzeczy. Moim zadaniem było iść stępem i nie pozwalać Alvaro dreptać kłusem. Siedzenie koniowi niemal cały czas na pysku jest mało komfortowe i nie należy do przyjemnych. W końcu osiągnąłem swój cel i ruszyłem kłusem. Oczywiście tak szybkim i wyciągniętym jaki Alvaro był w stanie ruszyć
- Uspokój go niech idzie powoli ! - odezwał się trener
Z całych sił starałem się aby ogier się uspokoił. nie dziwie mu się sześć lat wyścigów a teraz nagle każą mu robić coś innego, niż to czego był uczony większość życia. Gdy reszta grupy stępowała  konie ja dopiero mogłem zacząć skakać, gdyż przez całą jazdę uspokajałem nakręconego konia.
Przejechałem parkur cztery razy pod rząd, był nieco niższy niż dla reszty ale pomimo kilku potknięć, zrzutek i wyłamań byłem zadowolony. To były pierwsze skoki Alvaro w życiu.
odprowadzałem swojego podopiecznego gdy dostrzegłem przed sobą Liliane, tak już wiem jak ma na imię.
- Zaczekaj ! - zawołałem
Jej reakcja była dość śmieszna, zapewne nie spodziewałaby się nigdy, że się do niej odezwę.
- Coś chcesz ?
- Czyli Brzydula ma na imię Liliane - zaśmiałem się.
- Jesteś chamski ... - podsumowała.
Na mojej twarzy pojawił się drwiący uśmieszek.
- Wiem, do zobaczenia na kolejnym treningu.
Zaprowadziłem Alvaro na myjkę i ogarnąłem po czym wstawiłem do boksu i wyszedłem zapalić przed stajnią.
Następnie poszedłem po Darko na którym miałem trening ujeżdżenia. Przyszykowałem konia jak najszybciej i punktualnie zjawiłem się na ujeżdżalni. Gdzie czekała na nas już Pani Lisa Oklay.
Przyznam sam z tej dyscypliny jestem totalnie zielony, więc instruktorka musiała mi poświęcić znacznie więcej czasu niż pozostały. Jednak szło mi całkiem spoko, nawet pewne proste rzeczy mi wychodziło. Po treningu ogarnąłem Drako i poszedłem po Toskana przygotowałem go do jazdy i ponownie udałem się na miejsce treningu Cross to było coś co lubiłem i naprawdę mi wychodziło. Więc Pani Fiona była ze mnie naprawdę zadowolona. Kiedy treningi dobiegły końca ogarnąłem ostatniego konia, zebrałem sprzęt i wyszedłem zapalić. Obok mnie stanęła Brzydula i zmierzyła mnie wzrokiem.
- Hmm niech zgadnę przyszłaś powiedzieć mi, że świetnie mi szło na crossie. - Zaśmiałem się.
- Nie.
- To po co ?
- Alvaro coś się stało ... chyba ma kolkę.
Zgasiłem peta i ruszyłem do ogiera, wpadłem jak poparzony do jego bosku. Faktycznie był spocony i grzebał nogą w ściółce.
- Stajenny dał mu owies tuż po treningu - powiedziała Liliane
- Skąd wiesz ?
- Widziałem ...
- To czemu mu nie wybrałaś tego, albo nie powiedziałaś, że dopiero wrócił z treningu.
- Myślałam, że ty kazałeś mu dać.
- Chamski jestem to fakt, ale nie głupi ... - niemal krzyknąłem
Założyłem koniowi kantar i podpiąłem uwiąz. jedyne co mogłem to teraz chodzić z nim.
- Pójdę powiem Panu Davidowi
- Oki ..
Poszedłem z ogierem na halę i chodziłem w koło, czekałem aż Liliane wróci z właścicielem akademii i jakoś uda się pomóc Alvaro.

<Liliane?>

10.23.2018

Od Irmy cd. Rekera

Nie za bardzo pamiętam co się ze mną działo... W jednej chwili czułam uderzenie za uderzeniem w głowę, a w drugiej słyszałam jakiś dziwny pisk i wrzaski, których znaczenia nie potrafiłam rozszyfrować. Jedynie co pamiętałam to to że widziałam tam Rekera i jego przyjaciela, którzy niestety przeze mnie też oberwali ale co ja miałam na to poradzić? Zawsze gdy ojciec wpadał w furię, to ranił każdego kogo tylko napotkał na swojej drodze, nie przejmując się zupełnie losem każdej z poszkodowanych osób. Było mi głupio i wstyd, bo wiedziałam że to teraz się bardziej rozniesie i ze będą o tym pisać w gazetach, a co za tym idzie całą szkoła się dowie, choć chyba gorsze było to że teraz miałam trafić do sierocińca wraz z siostrą! Koniec z wolnością, koniec z przyszłością pomyślałam smutno, leżąc na łóżku szpitalnym pośród pięciu innych pacjentów. Miałam potrenować z Flawią ale już nigdy jej nie zobaczę... Pewnie konisko nawet za mną nie tęskniło, bo zapewne dostał ją jakiś inny uczeń szkoły, który o nią bardzo dobrze dba. O czym ja w ogóle myślę? Idę po szpitalu do sierocińca, gdzie wszyscy będą nas gnoić i patrzeć jak spod byka, a ja się przejmuję co myśli jakiś koń... zganiłam się w myślach patrząc przez okno z łóżka.
Widząc jak w powietrzu przefrunęła spora ilość gołębi, miałam ochotę dołączyć razem do nich, choć nie miałam skrzydeł. Leżałam na tym już tydzień, na tym samym łóżku, na tym samym oddziale, na tej samem sali, gdzie byłam tylko ja i panująca wokoło mnie cisza. Inni pacjenci najczęściej spali, a ja rozmyślałam na temat mojego nic nie wartego już życia. W akademii mogłam się poczuć kimś jeżdżąc na koniu, tak samo jak moja siostra, a teraz moje życie było jednym wielkim znakiem zapytania. Nadal ledwie mogłam się ruszać, a w dodatku byłam taka słaba... W dodatku ta ciągła samotność mnie przytłaczała, tak samo jak obawa o siostrę, która zapewne była już w sierocińcu, a ja nie mogłam jej wesprzeć!
Jestem żałosną siostrą... pomyślałam zła na siebie I po cholerę ja się pchałam do tej pracy w tym głupim mieście? Gdyby nie to, to teraz mogłabym dalej żyć w akademii pomyślałam jeszcze. Mając już serdecznie dość tej bezczynności, starałam się jakoś ruszyć swoje jakby sflaczałe i poobijane mięśnie oraz krucze kości, co niemiłosiernie mnie bolało, lecz jakoś udało mi się podnieść do pozycji siedzącej. Niestety albo i stety zaraz dopadł mnie lekarz, który zaraz mnie stanowczo położył z czego nie byłam zadowolona, ale widząc jego skwaszony wyraz twarzy odpuściłam sobie i zaraz odwróciłam od niego wzrok. Nie jednokrotnie widziałam już ten wyraz twarzy u nie jednego człowieka... Był to wyraz twarzy obrzydzenia i niechęci do mojej osoby. W końcu nie byłam nawet ubezpieczona, więc zapewne szkoda im było na mnie leków... Poczułam ponownie tą straszną przykrość w sercu na takie zachowanie innych. Co ja im takiego zrobiłam niby? To moja wina że pochodzę z takiej a nie innej rodziny? To moja wina że musiałam tam żyć? Moja że ojciec nas lał do krwi i często do nieprzytomności? Przecież się uczyłam i zawsze starałam się być miła dla każdego oraz zawsze starałam się by nikomu nie naprzykrzać.
Nie miałam kolegów ani koleżanek jak inni ludzie w moim wieku, nigdy nie miałam faceta jak inne dziewuchy, które w moim wieku to potrafiły być już w dwunastym związku jak nie więcej. Widząc że lekarz szybko odszedł do jakiś papierów, nawet nic nie mówiąc postanowiłam znowu zacząć się patrzeć zza okno, gdzie niebieskie niebo nie zmieniło się do tego czasu w ogóle... Kiedy myślałam że zaraz zwariuję, nagle poczułam czyjąś rękę na swojej, na co się wzdrygnęłam mimowolnie i spojrzałam spłoszonym spojrzeniem na tego kto mnie dotknął. Ku mojemu wielkiemu zdumieniu, była to moja nauczycielka, która zawsze mi pomagała!
- Witam Irmo... Jak się czujesz? - spytała szeptem, siadając obok mnie na krześle tak by nie zakłócić spokoju innym pacjentom na sali.
- Źle - powiedziałam cicho z wyraźnym smutkiem - Co tu pani robi? Marnuje tylko pani na mnie czas... - dodałam.
- Boli Cię coś? - spytała ze zmartwieniem, którego nie potrafiłam u niej zrozumieć. Przecież miała na pewno przeze mnie kłopoty! A ona tak sobie spokojnie do mnie przychodzi jakby nigdy nic?
- Boli ciągle ale się przyzwyczaiłam - mruknęłam cicho, oczekując odpowiedzi na moje poprzednie pytanie.
- Zaraz Ci coś podadzą... Przyszłam Cię odwiedzić więc nie marnuję czasu drogie dziecko - odparła spokojnie zdejmując z szyi swój pomarańczowy jesienny szal.
- Przepraszam... narobiłam pani tylko problemów... - powiedziałam ze skruchą - Teraz już nic nie będzie mieć sensu - dodałam patrząc w kołdrę.
- Nie mów tak... Wszystko będzie dobrze Irma - próbowała mnie pocieszyć.
- Nic dobrze już nie będzie! Trafię z siostrą do sierocińca, a Ci co tam trafiają nie mają żadnej przyszłości - powiedziałam szybko swoje obawy i żale.
- Będzie dobrze... Nie traficie do sierocińca - mówiła łagodnie ciągle, a ja nie potrafiłam zrozumieć jej spokojnego tonu głosu.
- Przecież nie mamy opiekuna żadnego, bo matka się nas wyrzekła gdy byłyśmy małe - poinformowałam ją.
- To nie ma znaczenia.... Adoptowałam Ciebie i Sarę - powiedziała nagle a mnie totalnie zamurowało!
♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣
Minęły kolejne dwa tygodnie, podczas których oswajałam się z myślą że mam nową rodzinę z siostrą. Poznałam partnera mojej opiekunki prawnej, bo matką ją nazwać nie mogłam, choć oczywiście traktowała mnie lepiej niż niegdyś moja biologiczna matka. Dziwnie mi po prostu było, gdyż zawsze była moją nauczycielką, a teraz tak jakoś nie mogłam się odnaleźć w tej nowej sytuacji, choć to ponoć miało niedługo minąć. Miałam opiekę psychologa podobnie jak Sara, lecz ja nie miałam zamiaru mu się zwierzać ze swoich problemów życiowych i niech się wypcha! Swoje przeżyłam, ale nie chciałam by moje wspomnienia i emocje trafiły do jakiś kart, które nie daj co mógłby ktoś jeszcze inny odczytać i miałabym problem.
Nigdy nie ufałam lekarzom ani policji, ze względu na to jak nas kiedyś traktowali gdy byłyśmy z Sarą małe. Dla mnie to byli ludzie kompletnie bez emocji i uczuć, a w dodatku patrzący tylko na to, kto ile kasy ma w torebce i ile może od danej osoby wydoić. Wracając jednak do tematu, to właśnie jechałam z moją nową "matką" do akademii, po trzytygodniowym pobycie w szpitalu, gdzie czekała ponoć na mnie jakaś niespodzianka. Nie wiedziałam za bardzo o co chodzi i nie rozumiałam za bardzo takich niespodzianek, ale jeśli miała być miła to być może polubiłabym takiego typu rzeczy. Dość dziwnie mi się jechało samochodem osobowym, aczkolwiek było to nawet miłe doświadczenie, choć z początku nie byłam pewna czy do tego małego czegoś w ogóle wchodzić...
Kiedy dojechałyśmy na miejsce było już dość po godzinie osiemnastej, więc większość uczniów siedziała już w swoich pokojach, co mnie cieszyło. Moja twarz wróciła już do normalności, więc nie miałam żadnych siniaków, a kości się pozrastały, lecz blizny na ciele pozostały, tak samo jak moja pamięć o tym wszystkim. Odpinając pas i ciągnąć delikatnie za klamkę w samochodzie, wysiadłam z niego, a następnie się rozejrzałam. Jesień była już bardzo widoczna, zwłaszcza przez opadające liście z drzew i chłodnym powietrzu.
- Chodź Irma - pogonił mnie głos opiekunki, na co mimowolnie lekko westchnęłam i ruszyłam za nią, ku mojemu wielkiemu zdumieniu, do stajni dla koni prywatnych. Miałam ochotę stanąć w miejscu, gdyż pomyślałam że jej się coś pomyliło, bo ja przecież zawsze jeździłam na Flawii ale to w stajni tej dla uczniów! Czując jednak jak kobieta mnie mocno ciągnie, postanowiłam się na razie nie odzywać, a wchodząc do wypucowanej na błysk stajni, gdzie wszystko było na bogato, poczułam się lekko nieswojo... Od razu w oko wpadły mi dwa konie Rekera oraz dwa konie w boksach obok gniadosza. Widać było od razu że to najbogatsze konie w całej stajni, a ja wolałam się do nich nie zbliżać, lecz niestety moja opiekunka zaprowadziła pod boks, gdzie obok zaraz znajdował się czarny jak smoła ogier, który także należał do tego bogatego dzieciaka. Oni mają kasy jak lodu... pomyślałam szybko, a następnie spojrzałam na skarogniadego ogiera, który wychylił swój łeb zza drzwiczek boksu by mnie obwąchać zaciekawiony kim że jestem.
- Polubił Cię! Ładny prawda? - spytała szeroko się uśmiechając, a ja odruchowo pogłaskałam konia po chrapach, co najwidoczniej bardzo mu się spodobało.
- Tak jest na prawdę łady - mówiąc to także lekko się uśmiechnęłam - Do kogo należy? - spytałam przenosząc wzrok na nią, a z jej twarzy ani na trochę nie schodził szeroki i jakże ciepły wyraz twarzy.
- Spójrz na drzwiczki boksu, a się dowiesz - powiedziała tajemniczo, nie chcąc mi zdradzić nic a nic.
Podążyłam od razu wzrokiem za jej wskazówkami i nie mogłam wyjść z ogromnego szoku i zdumienia jakie w tej właśnie chwili mnie ogarnęło! Nie potrafiłam wydusić z siebie zupełnie nic, tylko patrzyłam się na plakietki boksu, gdzie były wszystkie dane konia i jego właściciela.
Touch Down
Wiek: 5 lat
Płeć: Ogier
Rasa: Holsztyńska
Właściciel: Irma Enderfind
Spojrzałam ponownie na swoją dawną nauczycielkę i obecnie swoją opiekunkę ze zdziwioną i zapewne głupkowatą miną, gdyż ta zaczęła się lekko śmiać, nie mogąc już wytrzymać, po czym poczochrała mnie po głowie robiąc mi artystyczny nieład.
- Wszystkiego najlepszego! Spóźniony prezent ale jest - powiedziała zadowolona z siebie.
- Ale... Jak? Nie mogę go przyjąć... - powiedziałam zmieszana szybko, gdyż to na pewno nie był od taki tani sobie konik, a jego utrzymanie to już w ogóle był zapewne kosmos! 
- Nie ma żadnych ale i nie chcę tego słyszeć... Jest Twój i dbaj o niego i niczym innym się nie przejmuj - powiedziała klaszcząc lekko w dłonie zadowolona - Jego ekwipunek cały masz w siodlarni, a opłatami się nie przejmuj... - dodała, na co skinęłam bardzo powoli i niepewnie głową.
Ponownie spojrzałam na skarogniadosza, który przekręcił śmiesznie głowę na bok, co mnie niezmiernie rozbawiło i sama lekko się zaśmiałam oraz dużo pewniej zaczęłam go głaskać po głowie. Był na prawdę przepiękny! Maść skarogniada była raczej rzadka w tej rasie, gdyż bardziej przeważało kare umaszczenie, czy też maść siwa jabłkowita oraz siwa. 
- To Ci się podoba czy nie? - spytała rozbawionym głosem.
- Bardzo! Dziękuję! - powiedziałam wniebowzięta i się do niej przytuliłam, co zaraz odwzajemniła.
- Bardzo mnie to cieszy! - usłyszałam jej głos ponownie w którym dało się wyczuć lekką ulgę - A teraz zaniesiemy Twoje rzeczy do pokoju, nadal masz ten sam, a wszystkie formalności już dawno załatwiłam, więc o to nie musisz się martwić - poinformowała mnie.
- A co z Sarą? - spytałam z niepokojem.
- Też tu jest nie martw się - odparła idąc ze mną do samochodu po mój plecak, gdyż więcej rzeczy nie miałam, a przynajmniej mi się tak zdawało, gdyż kobieta ponownie mnie zaskoczyła otwierając bagażnik samochodu, gdzie miała dwie wielkie walizki! Spojrzałam na nią niezrozumiałym wzrokiem na co znowu lekko zachichotała, po czym wyjęła dwie różowawe walizki.
- To Twoje rzeczy kochana... Książki i ciuchy, które Ci kupiłam i tylko mi już nie marudź, bo nie chcę słyszeć żadnych słów sprzeciwu - pogroziła mi palcem jak to miała w zwyczaju, gdy jakiś uczeń nieco na lekcjach jej marudził.
- No dobrze - poddałam się rozbawiona unosząc ręce w pokojowym geście, a następnie przerzuciłam plecak przez ramię oraz wzięłam jedna z walizek, które tak mało w cale nie warzyły! Ile ona tam tego napchała? pomyślałam ciągnąc to ku akademikowi. Wspinaczka po schodach nie była prosta, lecz jakoś dotarłam do swojego celu, gdzie postawiłam szybko walizkę obok szafy na ubrania, a plecak położyłam na pościelonym ładnie łóżku. Po chwili dołączyła do mnie moja opiekunka, która postawiła ostatnią walizkę obok mojej i rozejrzała się szybkim wzrokiem po pokoju.
- Bardzo ładny pokój... - stwierdziła spokojnie - Irmuś ja muszę się już niestety zbierać, bo muszę zrobić jeszcze parę sprawdzianów dla uczniów... - westchnęła lekko - W walizce masz też słodycze w razie czego - dodała zadowolona na co skinęłam lekko głową i się pożegnałam z nią mocno się do niej tuląc.
- Dziękuję za wszystko jeszcze raz... - powiedziałam wdzięczna za to wszystko co dla mnie zrobiła podczas tych trzech długich tygodni, a czego nie zrobiła moja matka przez wiele lat mieszkania z nią kiedyś.
- Nie ma za co kochanie... Trzymaj się i pamiętaj dobrze się ucz - mówiąc to ponownie pogroziła mi jakże strasznym palcem na co skinęłam lekko głową i wyszła zamykając za sobą brązowe drzwi. Ciekawe o jakich słodyczach mówiła pomyślałam ciekawsko i zaczęłam szybko przeszukiwać dwie walizki w ich poszukiwaniu. Nie minęła chwila, a zaraz natrafiłam na 5 opakować ciastek Oreo, 5 czekolad Milki, 2 opakowaniach pianek oraz żelków Haribo. Zadowolona tym od razu sięgnęłam po swoje dwa co przysmaki czyli czekoladę oraz ciasteczka, lecz zaraz sobie przypomniałam że wypadało by jakoś przeprosić chłopaków za to co przeze mnie im się stało! Co prawda nie wiedziałam pod jakim numerem mieszkał kolega chłopaka, ale wiedziałam za to pod jakim numerem on mieszkał, więc wzięłam jedną czekoladę w rękę, a następnie czmychnęłam bardzo cicho korytarzami. Chwilę mi to zajęło, ale gdy dotarłam pod odpowiednie drzwi, rozejrzałam się uważnie czy aby na pewno nikogo nie ma, a następnie wsuwając cicho opakowanie czekolady pod drzwiami do pokoju chłopaka, czmychnęłam ponownie do swojego pokoju, gdzie zaczęłam rozpakowywać swoje nowe rzeczy, którym zaczęłam się uważniej przyglądać.

< Reker? ;3 zauważysz czekoladę Milki? xdd >

Od Rekera cd. Irmy

Odkąd Jay na nowo zawitał do mojej codzienności, zacząłem powoli przywykać do tego dziwnego miejsca, w którym każdego dnia czegoś ode mnie wymagano. Salvatore tak samo jak i ja nie znosił nudy, dlatego zwykle staraliśmy się ubarwić nieco zajęcia tym wzorowym uczniakom, którzy chyba sądzili, że zawsze trzeba podporządkowywać się nauczycielom. Jeśli chodzi o ojca bądź matkę to nie odezwali się do mnie ani słowem odkąd wylądowałem w innym Stanie. Może chcieli bym przywyknął do sytuacji kiedy ich nie ma? Albo po prostu mają mnie centralnie gdzieś? W końcu dla nich to jeden kłopot mniej. Nie muszą już wydawać pieniędzy na moje zachcianki, wyżywienie, czy tam ubrania. Moja rodzina była bardzo zamożna oraz bardzo rozpoznawalna nie tylko w USA, lecz także dzięki swojej działalności, w Europie i Azji. Miało to dużo plusów, ale i sporo minusów. W sumie to aż tak bardzo nigdy nie szastaliśmy pieniędzmi na prawo i lewo, co pozwalało nam na dobre prowadzenie biznesu oraz wspinanie się na sam szczyt. Odchodząc jednak od tematu dotyczącego mojego nazwiska... Wraz z moim przyjacielem, przechadzaliśmy się właśnie, jedną z alejek sklepowych, przeglądając zawartość wypchanych po brzegi półek, które wręcz uginały się pod ciężarem tabliczek czekolady, nakrapianych ciastek i innych tego typu słodyczy.
- Kupmy Milkę na spółę to nam starczy na dwa tygodnie - mruknąłem wyczuwając w przedniej kieszeni spodni niecałe dziesięć dolarów - Nie dostałem swojej wypłaty od ojca... Chyba się na mnie pogniewał - westchnąłem niechętnie wpatrując się w fioletową krowę prezentującą jeden z moich ulubionych smaków zwący się "Chips Ahoy!". Wyglądała tak zachęcającą, że nim się obejrzałem, znajdowała się już w moich rękach.
- A mnie o zdanie nie zapytasz? - prychnął urażony gapiąc się na duże opakowanie Oreo - Od czekolady szybciej psują się zęby! Lepiej zjedzmy jakieś ciacha - uśmiechnął się sam do siebie w gotowości capnięcia w dłoń niebieskiego kartonika. Miał już dalej ciągnąć swoją wypowiedź na temat jak źle będziemy wyglądać za kilka lat jak będziemy się obżerać ciągle czekoladą, aż nagle, ni stąd, ni zowąd wleciała w nas rozpędzona Irma, której ciężar poleciał głównie w moją stronę. Była czymś najwidoczniej przerażona, ponieważ jej rozbiegany wzrok skakał po moim ciele jak po parzącym węglu, od którego gwałtownie się odsunęła. Chcąc na nią krzyknąć, zabrałem sporą dawkę powietrza do swoich płuc, ale nie zdążyłem wykonać swojej misji na czas, bo coś strasznie mnie zamroczyło. Głośny pisk odseparował mnie od rzeczywistości stawiając przed oczami głęboką plamę czerni. Potem odebrano mi już wszystko. Węch, słuch, dotyk, wzrok, a nawet smak nie potrafiły przebić się przez grubą warstwę ślepej ciemności. Starając się zaufać Boskiemu Planowi, powoli wyciszałem swój organizm, który pod wpływem moich działań odciął mnie już całkowicie od świata żywych, ale też i martwych.
〄〄〄〄〄
Kiedy otworzyłem swoje oczy przywitała mnie światłość bieli, lecz ku smutkowi, niektórych osób jeszcze nie umarłem. Ból rozsadzający moją czaszkę od środka był na tyle nieznośny, że moja wyobraźnia zaczerpnęła wizji jej rozsadzenia. Starając się zgiąć szyję pod odpowiednim kątem, nagle przed swoim narządem wzroku mignęła mi postać elegancko ubranego faceta. Zdziwiony, nadstawiłem swego karku ciut mocniej, aby przyjrzeć się mu uważniej. Jak się okazało był to mój ojciec, który pogrążony w ponurym nastroju, przyglądał się kolorowi szpitalnych płytek. 
- Tato? - mruknąłem cicho, zaciskając oczy w wąską linię - Tato - dodałem z lekką irytacją, gdy czarnowłosy nie chciał zareagować na mój łagodny odzew.
- Reki? - otrząsnął się jak z szoku po wypadkowego - Dzięki Bogu! Już myślałem, że wpadłeś w śpiączkę... Nieźle oberwałeś od tamtego jełopa - przyjrzał się uważnie mojej głowie, jakby była najciekawszym eksponatem świeżo otwartego muzeum.
- Nie mówić tak głośno - złapałem się za łepetynę próbując przycisnąć ją do swojej piersi - Wymiotować - wystękałem ostatnim tchem, zanim zwróciłem całą zawartość żołądka do błyszczącej na wszystkie stron świata, nerki. Ohyda - pomyślałem wlepiając bezmyślnie wzrok w granatową rękawiczkę jednego z przyjmujących tutaj doktorków. Muszę przyznać, iż facet miał dobry refleks, aby tak szybko zapobiec naturalnej bombie biologicznej, która miała zawitać na białym prześcieradle zmienianym co przybycie kolejnego pacjenta.
- Przynajmniej nie ma krwi - skwitował zadowolony nieznajomy, po czym bez wahania powoli ułożył mnie wygodniej na łóżku - Ale szybkiego powrotu do domu mu nie wróżę... Wstrząs mózgu nie mija z dnia na dzień - zwrócił się tym razem do mojego ojca, który z wielką powagą zatwierdził jego słowa, twierdzącym ruchem głowy. Po szybkim badaniu polegającym na sprawdzeniu reakcji moich źrenic oraz nerwów, mogłem z powrotem wrócić do bezwładnego leżenia przerywanego nieustannymi nudnościami.
- Przepraszam - mruknąłem nie wytrzymując panującej dookoła, duszącej ciszy - Nie powinienem się tak wtedy zachować... Ale dobrze wiedziałeś, że nie chce wyjeżdżać - dodałem widząc malujące się na jego twarzy niezrozumienie.
- Ale wyszło ci to na dobre - pstryknął mnie ostrożnie w bolący nos, który na całe szczęście nie był złamany - Teraz masz ze sobą Jaya to nie powinno być aż tak źle... Nie gniewam się na ciebie więc już się nie smuć, bo tak ciężej dojść do zdrowia - posłał mi barwny uśmiech, który natychmiastowo odwzajemniłem.
- Dziękuję Tato.

Irma? ;3

Od Liliane cd. Hache

Moja irytacja sięgała zenitu, gdy chłopak tak po prostu mnie spławił, wcale w niczym nie ułatwiając, a przecież chyba widział, że jestem nowa, nieobeznana i najwyraźniej potrzebuję pomocy? Mężczyzna okazał się gburem na miarę mojego nie żyjącego ojcaC, a ja nie specjalnie chciałam tracić na takich czas i marnować sobie nerwy. Przyjechałam dzisiaj, a poznając go, utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że są tu wyjątkowo niewychowane osoby, chociaż to może po prostu ja byłam sztywna przez wpojone mi przez babcie zasady dobrego zachowania? Z niechęcią udałam się na poszukiwanie toru do crossu, ale wiał zimny wiatr i było to ostatnią rzeczą, na jaką miałam dzisiaj ochotę. W końcu zawuważyłam pierwsze przeszkody i dwa kare konie podczas najazdu na jedne z nich. Pokonały ją wzorowo, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy Macabre w ogóle będzie wiedziała z czym to się je, kiedy przyjadę na niej na jutrzejszy crossowy trening. Podeszłam do stojącego nieopodal mężczyzny, który krzyczał coś do jeźdźca.
– Dzień dobry. Czy wie pan coś o tabliczce dla Danse Macabre? – spytałam, gdy skończyli już rozmawiać, a ten na chwilę się zamyślił, po chwili opowiadając.
– Wydaje mi się, że mam jakieś w torbie – pokazał mi gestem, abym poszła za nim, w kierunku ławki, na której leżała sportowa torba z Adidasa. Otworzył ją, a ja byłam w stanie dojrzeć, co znajduje się w środku. Było tam mnóstwo kartek i karteczek, zmiętych świstków papieru, wygladającychna całkowicie bezużyteczne, ujrzałam nawet przerwany, ubłocony kantar na źrebaka, połowę czapraka z drugą, ale wyprutą, kilka zakurzonych szczotek, a między tym wszystkim, na samym dnie, spoczywały trzy końskie tabliczki, dwie z zupełnie nieznanymi mi imionami, ale jedna bez wątpienia należała do mnie. Czarno na białym, schludnym pismem opisana został linia, z której klacz pochodzi, jej imię oraz moje, zaraz po „właściciel:”. Odebrałam ją, przepełniona dumą, po czym wycofałam się, dziękując. Czym prędzej uciekłam z toru, aby nie zostać stratowaną przez zwierzęta, nieco później znajdując się już pod drzwiami stajni, z której wydobywało się światło. Niedaleko dojrzałam nawet mało pomocnego chłopaka, więc podeszłam do niego, zakładając ręce na piersi.
– Bardzo ci dziękuję za pomoc, bez ciebie nie dałabym sobie rady – uśmiechnęłam się fałszywie i bez cienia entuzjazmu, wystawiając mu przed oczy zdobytą tabliczkę. On także odwzajemnił uśmiech, nieprzyjemny i pełen kpiny.
– Do usług. Beze mnie dalej byś się tułała bezsensu – podsumował, a ja uniosłam prawą brew.
– Doprawdy? Nie nazywam czasu spędzonym z koniem, bezsensownym, ale jak wolisz – powiedziałam, odwracając się i odchodząc. Chyba się nie polubimy?
Pierwszy dzień czegoś nowego zwykle wiązał się z nowymi przyjaźniami i antyprzyjaźniami, ale żeby tak szybko znaleźć sobie jakiegoś wroga, to już powinien być wyczyn. Nie spodziewałam się fajerwerek i przyjęcia powitalnego, ale myślałam, że ludzie tutaj, skoro przebywają ze zwięrzetami, są nieco bardziej empatyczni, a przynajmniek tacy powinni być.
Weszłam do stajni, po czym przymocowałam tabliczkę na specjalny klej, po upewnieniu się, że jest zamontowana równo. Danse Macabre podniosła łeb, zaciekawiona, gdy tylko zobaczyła, że coś się wokół niej dzieje, zawsze taka była, więc odetchnęłam z ulgą, gdy niezbyt zmieniła się po przyjeździe w nowe miejsce, w końcu mogłam spodziewać się naprawdę wielu rzeczy, czyż nie? A ona tymczasem w spokoju chrupała siano, stojąc w kącie, była w pełni odprężona, z jedną nogą ugiętą i rozluźnionymi mięśniami.
***
Następnego dnia zerwałam się rano na śniadanie, a raczej obudził mnie natrętny dźwięk dzwoniącego budzika. Wstałam za pierwszym razem, bo wiedziałam, że zaśpię, gdy tylko go wyłącze, a wolałam tego uniknąć. Nie chciałam nikomu podpaść już pierwszego dnia, to mimo wszystko nie było w moim stylu. Zeszłam na śniadanie, gdzie zjadłam porcję zwykłych, słodzonych płatków owsianych, a następnie pokierowałam się w stronę stajni. W środku był jakiś chłopak, przygotowujący swojego konia na trening, ale to nie z nim byłam w grupie. Z tego co wiedziałam, byliśmy we dwoje - ja i niejaki Hache, którego imię i nazwisko brzmiało hiszpańsko, a ten ktoś tutaj wcale nie miał typowej, latynoamerykańskiej urody, był biały jak kartka papieru. Wyprowadziłam Macabre z boksu, przywiązując do koniowiązu. Wierciła się niespokojnie, gdy ją czyściłam, a potem siodłałam, dwa razy wyrywając łeb, gdy próbowałam włożyć wędzidło podwójnie łamane do jej pyska. Przebrana, skierowałam się na ujeżdżalnie, gdzie rozstawione były przeszkody z wczoraj, a ktoś rozstępowywał właśnie swojego konia - mój kolega z grupy. Gdy tylko zobaczyłam jego twarz, poczułam niewymowne uczucie chęci zwrócenia dziesiejszego śniadania, ale ograniczyłam się tylko do przewrócenia oczami na jego widok. Wdrapałam się na grzbiet Macabre, ruszając stępem na luźnej wodzy, która miała za zadanie jedynie wskazać kierunek, wciąż będąc oddaną. Po kilkukrotnych ustępowaniach, przestawieniach zadu i łopatek, gdy klacz rozluźniona opuściła łeb, przeszłyśmy do kłusa, wykonując sporo kół, wolt, półwolt, wężyków i zmian kierunku w pełnym siadzie. Zaczęłyśmy pracę na drągach, kiedy na plac weszła trenerka. Uzgodniliśmy z nią kilka spraw, rozprężyliśmy konie do końca i zaczęliśmy skoki od osiemdziesięcio centymetrowej stacjonaty ułożonej kilka fuli od oksera o tej samej wysokości, będącego pod delikatnym kątem. Wykonaliśmy kilka najazdów, w raz z tempem dodając na wysokości i ilości przeszkód, aż w końcu ustawiony został pełny parkur składający się z sześciu przeszkód, których wysokości wahały się od dziewiędziesięciu do stu dziesięciu centrymetrów. Macabre chodziła dziś wyjątkowo dobrze, przy tym szlachetnie wyglądając. Pieniła się, a szyja mieniła w słońcu od potu, ja zresztą także byłam wykończona, ale brnęliśmy w to dalej. Pierwszą przeszkodę pokonała wzorowo, z idealnym zgięciem, skoczyła zebrana i z podstawionym zadem. Niestety, czwarta stacjonata nie poszła już dobrze - brak impulsu wywołał „położenie się” na łydce, a wpędzona w przeszkodę klacz zrzuciła praktycznie wszystkie drągi, mocno hamując, przez co wyleciałam na jej szyję, uderzając się w głowę. Zmrużyłam oczy z bólu,
po chwili odzyskując rezon. Trenerka dawała mi rady, naprawiając przeszkodę, kazała mi najechać na nią po raz drugi, co zrobiłam - strąciliśmy jednego drąga, ale nie upadłam tak, jak wcześniej. Za trzecim razem pokonaliśmy przeszkodę niemal bezbłędnie, po czym zakończyłam skakać parkur. Poluzowałam popręg i wzięłam się za rostępowanie Macabre,
uważałam, że poszło nam dzisiaj nieźle. Chłopak także ukończył trening, a po piętnastu minutach oboje zeszliśmy z koni, aby je odprowadzić, niedługo mieliśmy kolejny trening.
– Zaczekaj – usłyszałam za moimi plecami, gdy rozpinałam toczek. Moje brwi powędrowały do góry, gdy ujrzałam Hache.

Hache?

Od Hache CD. Liliane

Przyjechałem do akademii zaledwie trzy dni temu. Nie odzywałem się do nikogo poza formalnymi zwrotami typu "Dzień dobry"  " Do widzenia" " Dobry wieczór " " Cześć"
Spokój wydawał się dla mnie najważniejszy. Moje przybycie do akademii to długa historia i bardzo osobista. Sam musiałem wszystko zorganizować, jechałem z Hiszpani wraz z koniem. to była ciężka podróż, męcząca i stresująca. Zwłaszcza, że myślami byłem zupełnie gdzieś indziej.
Miałem sporo czasu na zapoznanie się z tutejszymi terenami, może gdybym był w lepszym stanie psychicznym dostrzegł bym piękno i niesamowitość tego miejsca, które miało być moją ucieczką.
Alvaro stał w boksie zaglądałem do niego dwa razy dziennie. Rano go karmiłem, potem brałem motocykl i bez sensu jeździłem, jednak nie po to aby podziwiać okolicę. Rozwijałem ogromne prędkości, poszukiwałem adrenaliny, wyobrażałem sobie, że wszystko co zostawiam za sobą. Następnie wracałem na obiad i po posiłku udawałem się do stajni. ogarniałem Alvaro po czym wsiadałem i pędziłem bezsensownie przed siebie ile fabryka dała Pozwalałem mu rozpędzać się i biec ile tylko miał sił. ogier nigdy nie miał dość potrafił biec kilkanaście minut bez przerwy, pomimo tego,że pot spływał z niego strumieniami. zazwyczaj po powrocie szybko rozsiodływałem go i wprowadzałem do karuzeli aby się rozstępował następnie wychodził na padoki.

******************  ***************************  ************************

Tego ranka obudził mnie jak zawsze mój największy wróg każdego poranka budzik. Wstałem i leniwie przeciągnąłem się po czym zaspany wziąłem prysznic. Ubrałem Dżinsy i czarną koszulkę po czym poszedłem na śniadanie. nawet ucieszyłem się gdy na moim talerzu ujrzałem porcję jajecznicy.
Zacząłem jeść, gdy poczułem na sobie spojrzenia kilku osób którym przelotnie czasem mówiłem "Część" Nie znając ich i nie zamieniając z nimi ani jednego słowa. Wstałem od stolika i odniosłem pusty talerz po czym wyszedłem przed budynek aby zapalić upragnionego papierosa. poszedłem po swój motocykl po czym usiłowałem go odpalić jednak ten odmówił mi posłuszeństwa.
Zacząłem się zagłębiać co może być problemem i rozbierać maszynę. jedno było pewne potrzebowałem kasy na nowe części do motoru. Ruszyłem do pokoju aby umyć ręce całe ubrudzone smarami po czym złapałem za telefon i zadzwoniłem do Brata.
- Cześć Pedro, potrzebuje kasy.
~ Nie ma mowy, nie dostaniesz ode mnie ani grosza.
- Co ty Kurwa bratu własnemu nie pomożesz ?
~ Nie
- Ty pojebany szmaciarz jesteś, co z ciebie za facet, firmę kurwa ma a bratu kasy nie pożyczy, pedał patrzy jak matka się kurwi na jego oczach i słowa nie piśnie pizda jedna. Masz mi wysłać kasę bo jak nie to sam sobie wezmę ale całość rozumiesz !
Telefon się rozłączył, nerwowo wyciągnąłem papierosa z kieszeni i zapaliłem. ta rozmowa podniosła mi ciśnienie i to aż za bardzo. Zajrzałem do Alvaro wyczyściłem go po czym wstawiłem do karuzeli, w tym czasie przebrałem się i zabrałem sprzęt z siodlarni aby następnie dosiąść ogiera i ruszyć galopem przed siebie. Alvaro nie rozwijał takich prędkości jak mój motocykl, ale lepsze to niż nic. Moja samotna przejażdżka  trwała około dwóch godzin. po powrocie wstawiłem Alavaro do karuzeli, w międzyczasie ogarnąłem sprzęt po czym wykąpałem konia i założyłem mu czarną derkę.
Zaprowadziłem do boksu i wyszedłem przed stajnię aby zapalić papierosa. Wszedłem jeszcze na chwilę do środka gdy zobaczyłem niską blond włosom dziewczynę ogarniającą sprzęt. Oparłem się o framugę drzwi i chwilę obserwowałem dopóki nie zerknęła na mnie, wtedy dostrzegłem kolor jej oczu. "Niebiesko oka " - pomyślałem. Mój wzrok padł w jakieś inne miejsce. Niespodziewanie jednak zwróciła się do mnie z zapytaniem o tabliczkę dla jej konia. Na mojej twarzy pojawił się grymas a oczy wodziły po całym pomieszczeniu, usiłowałem sobie przypomnieć gdzie ja załatwiłem tabliczkę dla Alvaro, lub kto mi ją wręczył gdy się tutaj zjawiłem.
- Nic mi nie wiadomo o tabliczce twojego konia, ja dostałem swoją od Luisa.
Jej mina jednoznacznie uświadomiła mi, że nie ma pojęcia o kogo chodzi.
- Uczy crossu, taki spoko ziomek, podejdziesz do niego po treningu i spytaj się.
- A gdzie on jest ?
- Blondyna ... nauczyciel crossu jest tam gdzie cross. - Zadrwiłem z niej.
Dziewczyna nie odezwała się ani słowem do mnie, widocznie zirytowana moim stwierdzeniem, z pobłażliwym uśmieszkiem minąłem ją kierując się do wyjścia. Wyjąłem paczkę papierosów z której sięgnąłem jednego i zapaliłem. Wdychałem dym do płuc i powoli wypuszczałem powietrze napawając się chwilą spokoju. Niebiesko oka minęła mnie bez słowa, zapewne kierując się we wskazane przeze mnie miejsce. Obczaiłem ją a mój wzrok zatrzymał się na tyłku dziewczyny i odprowadził ją aż nie zniknęła mi z pola widzenia. Rzuciłem papierosa na ziemię i zgasiłem nogą po czym udałem się na stołówkę coś przekąsić. Czas dłużył mi się, nie miałem żadnych planów na wieczór, a mój motocykl był w rozsypce. nie miałem kasy na nowe części co sprawiało,że byłem wściekły. Nie mogąc ani minuty dłużej wysiedzieć w pokoju zarzuciłem na siebie skórzaną kurtkę i udałem się na wieczorny spacer po okolicy. Niebo było gwieździste a księżyc świecił w swojej całej okazałości gdyż była pełnia. Usiadłem na jednym z drewnianych płotów i gapiłem się w gwiazdy. Nagle usłyszałem za sobą kroki. Lekko odwróciłem głowę, to była ta blondyna. Nie odezwałem się do niej ani słowem, udając, że jej nie dostrzegłem.

<Liliane?>

10.22.2018

Od Liliane do Hache

Wysiadłam z białego mercedesa, czując pod stopami chrupoczący żwir. Klacz wierciła się niespokojnie w przyczepie kiedy taksowałam wzrokiem budynek nazwany „Domem Kadry". Niewiele mi to mówiło, więc musiałam czekać na rozwój wydarzeń.
– Otworzę przyczepę – usłyszałam niski głos Matthewa, pięćdziesięcioletniego, dobrego przyjaciela babci, który na jej polecenie miał mi pomóc w dostaniu się tutaj. Czarny trailer błyszczał w słońcu, a Danse Macabre wykłusowała z gracją z jego wnętrza, gdy tylko rampa opadła na ziemię. Matt próbował ją nieporadnie uspokoić, ale postanawiałam mu nie pomagać dopóki nic takiego się nie działo.
W końcu drzwi białego, bogato zdobionego domu się otworzyły, a ze środka wyszła długonoga brunetka z włosami do połowy pleców. Na jej obliczu byłam w stanie policzyć kilka pojedynczych zmarszczek, co dowodziło o jej wieku.
– Witaj, ty musisz być Liliane! – krzyknęła, będąc w pobliżu, a ja skinęłam głową, wyjmując ręce z kieszeni, jak uczyła mnie babcia. – jestem Elena Lasamarie, właścicielka akademii – uśmiechnęła się. – pokażę ci stajnię, żebyś mogła zostawić konia i jego rzeczy.
– Jej – poprawiłam ją, na co odpowiedziała tylko „oczywiście". Wzięłam uwiąz przypięty do czarnego, skórzanego kantara z metalową ramką zdobiącą nachrapnik, na której pochyłym pismem wyryte było „Danse Macabre". Klacz przebierała niespokojnie nogami, grzebiąc podkutymi kopytami w asfalcie. Matthew w tym czasie wziął dwie metalowe skrzynie na kółkach, w których ułożony był drogi, wypastowany sprzęt konia. Kroczył kilka metrów za końskim zadem,
rozmawiając jednocześnie z babcią przez telefon, ciekawska kobieta. Musiała mieć relację zdawaną na bieżąco.
– To boks twojej klaczy. Jeszcze nie ma przybitej tabliczki z imieniem, musisz ją odebrać wieczorem, ktoś na pewno przekaże ci co i jak – powiedziała, rozsuwając drzwi boksu. Zauważyłam wyścielony len na jego podłodze, na co skrzywiłam się nieznacznie. Macabre miała w zwyczaju go podbierać, a następnie podjadać, przez co bałam się, że wywoła to kolkę, może niepotrzebnie, jednak przezorny ubezpieczony, prawda? Miałam nieodparte wrażenie, że spożyty len może spuchnąć w przewodzie pokarmowym, jak to kiedyś było u kucyka mojej mamy, choć dalej nie wiem,
czy była to prawda. Klacz miała położone po sobie uszy, ale była nadzwyczaj spokojna, więc zamknęłam tylko otwór na łeb, aby nie było niemiłych niespodzianek i udałam się do siodlarni za panią Lasamarie, podziwiając wnętrze. Stajnia wewnątrz wyglądała bardzo elegancko, klimatycznie i schludnie. Wyłożona na ziemi kostka była świeżo umyta i zamieciona, na kremowych ścianach i drewnianym dachu nie było śladu po pajęczynach. Boksy były przestronne i wyglądały na niedawno odnowione, pomalowane błyszczącym preparatem do drewna. Weszłyśmy do siodlarni utrzymanej w jasnych kolorach, podzielonej na kwadratowe stanowiska, domyśliłam się, że każdy miał swoją przegrodę. Ja także taką dostałam, w kącie pokoju, z czterema wieszakami na siodła,
z czego zajęłam dwa, pięcioma na ogłowia z trzema zajętymi oraz półkami na buty. Oficerki, krótkie sztyblety i kilka par skórzanych czapsów znalazło miejsce właśnie na nich, a obok ustawione zostały dwie czarne skrzynie, które umiejscowiłam z pomocą Matta. Chwilę później zostałam sama, nie do końca znałam teren, właściwie to w ogóle nie wiedziałam gdzie co jest.
– Ja będę się zbierał. Babcia kazała przekazać, że na kartę będziesz miała co kilka dni przelewane pieniądze, masz się dobrze zachowywać i do niej dzwonić, ale to chyba wiesz, prawda? W razie problemów pisz do mnie – uśmiechnął się serdecznie.
– Jasne. Dziękuję – wymamrotałam, wkładając ręce w kieszenie bluzy. Matt odszedł, a ja zostałam całkowicie sama, więc postanowiłam jeszcze zajść do klaczy. Pogłaskałam ją między oczami, posiedziałam w boksie kilkanaście minut obserwując jak ta zapoznaje się z nowym otoczeniem i końmi obok, a następnie wyszłam z boksu, a potem stajni.
Szłam asfaltową drogą, co jakiś czas mijając padoki, lonżowniki, karuzele, czy ujeżdżalnie z poustawianymi przeszkodami. Na wielu z nich jeździły aktualnie konie, a z racji, że chciałam dać chwilę odpoczynku mojej klaczy, to i nie wzięłam ją na żadną przejażdżkę, chociaż bardzo chciałam. W pewnym momencie minął mnie wysoki, szybko idący chłopak, który na mnie nawet nie spojrzał, tylko szedł zapatrzony w ziemię, rozmawiając przez telefon i przeklinając na czym świat nie stoi. Pokręciłam tylko głową, odchodząc.
Po kolacji, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi, udałam się do stajni, od razu wyhaczając boks klaczy.
– Cześć, Makabro – zaśmiałam się, widząc jej postawione na baczność uszy i wesołe ogniki w oczach. Założyłam jej kantar, oczywiście nie obeszło się bez małej szarpaniny, kiedy to postanowiła podnieść głowę najwyżej, jak tylko się da, robiąc mi na złość, a ja musiałam skakać, any naciągnąć jej materiał na uszy. Przypięłam uwiąz do kantara za pomocą karabińczyka, powoli wyprowadzając ją na korytarz. Wzięłam do ręki przygotowane wcześniej szczotki i szybko przeczyściłam z kurzu sierść klaczy, uprzednio dokładnie składając derkę, którą na sobie miała. Mimo, żd było lato, dzisiejszy wieczór był aż nadto wietrzny. Po wyczyszczeniu i naoliwieniu kopyt ubrałam konia z powrotem w stajenną, czerwoną derkę z czarną lamówką. Wyszłyśmy ze stajni ramię w ramię, równym krokiem, a pysk Macabre spoczywał na moim ramieniu, gdy ta zaciekawiona łaknęła otoczenie swoim bystrym spojrzeniem. Zarżała, gdy tylko zobaczyła innego konia w pobliżu, jednak nie pozwoliłam jej do niego podejść. Obeszłyśmy większość terenu należącego do akademii, a ja byłam w stanie stwierdzić, że wbrew pozorom nie było tak źle, jak się zapowiadało i może będzie w stanie mi się tutaj spodobać? Stukot kopyt odbijał się od ścian, gdy kierowałyśmy się z powrotem do stajni. Na miejscu oporządził klacz, dając jej kolację. Wiedziałam, że prawdopodobnie zrobi to jakiś stajenny, a przynajmniej tak myślałam, dlatego zostawiłam informację na boksie mówiącą o tym, że
Macabre dostała dzisiaj swoją pełną porcję. Musiałam jeszcze załatwić sprawę tabliczki z końskim imieniem, aby następnie przytwierdzić ją na drzwi boksu. Wokół porozwalane były moje rzeczy, dlatego zaczęłam je sprzątać. Szczotki odniosłam,
preparaty zakręciłam i opakowałam, kantar z uwiązem odwiesiłam, na koniec jeszcze poprawiając zapięcia derki. W tym wszystkim nawet nie zauważyłam, że w drzwiach stajni stał jakiś rosły mężczyzna, opierając się nomszalancko o ich framugę. Omiotłam go spojrzeniem w tym samym czasie, co on mnie, a gdy przypomniało mi się, że miałam dzisiaj jeszcze jedną, ważną misję, podeszłam z miłym, choć udawanym uśmiechem na ustach.
– Cześć. Wiesz coś może o tabliczce dla mojego konia? Ktoś miał mi przekazać informacje, ale widocznie mu się odechciało – zaczęłam rozmowę, nie będąc pewna jak zareaguje. I żeby nie było, ta rozmowa nie miała mieć drugiego dna. Ja po prostu chciałam tabliczkę, czy nie tak właśnie było?

<Hache?>

W życiu nie czekaj na sztorm, naucz się tańczyć w deszczu.


why doesn’t my hair look like this??
Imię i nazwisko: Lucy Goldmayer. Czasami pieszczotliwie jest nazywana Lu, Lulu albo Luc. Najbardziej lubi najkrótsze zdrobnienie, czyli Lu.
Wiek: 19 lat.
Płeć: Kobieta
Ranga: Intermédiaire
Grupa: I
Imię konia: Lucjan
Pokój: Nr. 12
Charakter: Lucy od prawie zawsze uwielbiała konie, a zwłaszcza mustangi, american paintball horse i konie andaluzyjskie. Nie możemy też zapomnieć o wszelkich kucykach, które wprawiały ją w zachwyt pomieszany z zauroczeniem. Dziewczyna zdecydowanie lubi towarzystwo innych i luźne dyskusje, jednak irytują ją osoby zbyt wścibskie i nachalne. Niby nikt takich ludzi nie lubi, jednak warto o tym wspomnieć, żeby nie było niedomówień.
Jak wcześniej mówiłam dziewczyna lubi ludzi. Muszę też dodać, że nie ma większych problemów z znajdowaniem sobie znajomych, jednak, gdy poszukuje przyjaciela jest bardzo wybredna. Po prostu nie chce zaufać osobie, która może się okazać dwulicowa. Lu ma małe problemy z taktem. Zawsze była i jest bezpośrednia dla każdego. Dużo razy przez takie zachowanie trafiała do dyrektora, tylko dlatego, że powiedziała co jej ślina na język przyniesie w niezbyt ładnych słowach. 
Lulu unika przekleństw, jednak, gdy już ją zdenerwujesz to będzie klnęła na ciebie jak szefc. Co by tu jeszcze o niej opowiedzieć... O! Nie lubi dzieci. Mam na myśli te małe brzdące chodzące do przedszkola, lub wczesnych klas podstawówki. Jej zdaniem dzieci są "kontaktowe" dopiero w wieku dwunastu lub trzynastu lat. Gdy spełniają wymóg wieku Lucy może z nimi normalnie spędzać czas.
Może na koniec jakieś ciekawostki? Tak, to dobry pomysł. Dziewczyna uwielbia lazanię. To jej ulubione danie i jako pierwsze nauczyła się je gotować. Ba! Nawet sporządziła własny przepis. W sumie... To jedyna taka ciekawostka o niej. Nic więcej nie da się o niej powiedzieć. Uwierzycie mi. 
Aparycja: dziewczyna ma krótkie włosy, ścięte na przysłowiowego "chłopaka", ale mimo to ma typowe i kobiece rysy twarzy. Pod nosem ma małego pieprzyka, który stał się jej znakiem rozpoznawczym, od razu po złotym kolczyku w nosie, którego sobie zrobiła na szesnaste urodziny. 
Lucy jest szczupła jednak nie ma jakiś bardzo szczególnych kobiecych kształtów. Ma za to długie nogi i szerokie biodra. Sama Lu mierzy 165 cm wzrostu.
Historia: Przed przybyciem do akademii Lucy uczęszczała do szkoły ponadgimnazjalnej. Nie była wyjątkową uczennicą, a jej oceny były raz dobre, a raz słabe. Nic nadzwyczajnego. Od rozpoczęcia trzeciej klasy szkoły podstawowej uczęszczała na zajęcia jazdy konnej w pobliskiej stadninie, ze względu na lekkie problemy z postawą (lekkie skrzywienie kręgosłupa). Była to zwykła rehabilitacja, jednak po niedługim czasie bardzo spodobało jej się przebywanie wraz z końmi, a zwłaszcza galop i skoki. Jej decyzja była szybka - konie, albo nic. Szybko nauka jazdy weszła jej w krew przez co udało jej się wygrać parę niewielkich konkursów jazdy klasycznej. Dokładniej były to dwa srebrne medale i jeden złoty (pierwsze dwa za skoki, a ostatni za ujeżdżenie). Rodzice dziewczyny, raz z najstarszym rodzeństwem postanowili zrobić składkę, aby spełnić marzenia Lucy i po kilku latach, a dokładniej dwóch i ośmiu miesiącach udało im się uzbierać odpowiednią kwotę, aby wyprawić młodą do akademii jeździeckiej, do której właśnie uczęszcza.
Rodzina: 
• Matka - Linda
• Ojciec - John
• Siostra - Kimberly (14 lat. Najlepsza przyjaciółka Lucy)
• Bracia - Timoty (20 lat.) i Harry (25 lat.)
Orientacja seksualna: Biseksualna.
Właściciel: ---

Imię: Lucjan
Rasa: American pinto horse
Wiek: 5 lat
Płeć: Ogier.
Charakter: On zawsze lubił się ruszać. Uwielbia biegać, skakać, turlać się i wszystko. Czasami nawet zdarzało mi się brykać w boksie. Tak bez większego powodu. Dla swojej właścicielki jest czasami jest chamski i sam ustala na przykład trasę wycieczki czy wygląd treningu. Jego nie obchodzi, że teraz skręcamy w lewo, w tej chwili będziemy stać i oglądać krzaki z bliska!
Pewnie teraz, drogi czytelniku, myślisz nad jednym: "jaki jest w takim razie dla obcych?". Już odpowiadam na to pytanie. Zwyczajnie im nie ufa, no chyba że mają jedzenie. Wtedy sprawa zmienia się o 180 stopni. Taaa, Lucek uwielbia jeść i ten fakt nie może być podważony. Do jego ulubionych przysmaków należy jabłko i kostki cukru. Nic wyrafinowanego. Każdy koń to lubi.
Dyscyplina: Skoki.
Należy do: Lucy Goldmayer