Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Liliane. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Liliane. Pokaż wszystkie posty

1.08.2019

Powrót!

cohzi:   apply for my queue club - you will be okay.
Z radością witamy na nowo Liliane! Liczymy, że teraz zostaniesz z nami na dłużej!

11.23.2018

Odejście!

cohzi:   apply for my queue club - you will be okay.
Ze smutkiem żegnamy Liliane, będącą jedną z pierwszych postaci na blogu! Pamiętaj, że zawsze możesz do nas wrócić!

11.21.2018

Od Liliane cd Stilesa

Przebywanie ze Stilesem nie było czymś wielce emocjonującym, ale można powiedzieć, że Liliane go polubiła. Był typem osoby, która jej pasowała, nawet jeśli nie bardzo go znała. Nie musieli nawet rozmawiać, bo po prostu dobrze czuli się w swoim towarzystwie.
– Cześć – mruknęła, opuszczając rękę. Miał wyczucie czasu. Otrząsnęła się i zdejmując ucho torby z ramienia, poczęła w niej grzebać, najwyraźniej czegoś szukając. Była dosyć obszerna, mieściła właściwie wszystko, czego Liliane nie potrzebowała, a to, co akurat by się jej przydało, dziwnym trafem nie znalazło się w jej torbie bez dna. Po kilku minutach szukania Liliane stwierdziła, że tym razem najwidoczniej też się tak stało i tego, co chciała oddać, najzwyczajniej w świecie nie ma.
– Przyszłam oddać ci jeden ochraniacz, bo zgubiłeś go po drodze, a było za późno żeby biec do ciebie, bo byłeś już daleko – zaczęła się tłumaczyć. – ale go nie mam.
– Nie masz? – był zdziwiony. – ale z tego wynika, że go w końcu podjęłaś – nie zrozumiał chyba sytuacji, Liliane zmarszczyła tylko nos.
– Ale go nie mam – wzruszyła ramionami. – wybacz, myślałam że wzięłam go ze sobą. Po prostu musiałam walnąć go do mojej szafki po treningu, dlatego jakbyś chciał go odzyskać, to wiesz gdzie mnie szukać – powiedziała szybko, żeby nie zrozumiał tego na opak. Przecież nie zgubiła jego sprzętu, to nie było tak.
– Właściwie to miałem iść jeszcze do stajni, a ty? – spytał, wchodząc wgłąb pokoju i pakując jakiś nowy czaprak do torby, a Liliane przestąpiła krok naprzód, stając w samym progu i opierając się ramieniem o futrynę drzwi.
– Będzie mi po drodze – uśmiechnęła się lekko, a gdy chłopak stanął obok niej ze sportową torbą na ramieniu, poszli razem do stajni. Szli w ciszy, było już ciemno i chłodno, dlatego chcieli jak najszybciej znaleźć się w środku razem z końmi.
– Proszę – wręczyła mu przetarty wcześniej z brudu ochraniacz, wyjmując jednocześnie z szafki siodło w pokrowcu, torbę ze szczotkami, czaprak i ogłowie, a ten popatrzył tylko na sprzęt.
– Będziesz gdzieś jechała?
– Na godzinę do lasu. Jutro mamy próbę skokową i zastanawiam się, czy to Danse się bardziej stresuje, czy ja – zażartowała, nosząc rzeczy pod boks jej klaczy. Ta wychyliła łeb, zaciekawiona, po chwili jednak wracając do żucia siana, jak zwykle porozrzucanego po całym boksie.
–Zostaje mi życzyć wam powodzenia – powiedział Stiles, przynosząc pozostałe rzeczy, z którymi Liliane nie dała rady się zabrać naraz. Ta wymamrotała podziękowania, wyprowadzając rosłą Macabre z boksu. Chłopak pogłaskał ją po chrapach, mówiąc, że będzie się zbierał, bo nie chce przeszkadzać. Skinęła głową, żegnając się z nim, nie wiedziała, czy to odpowiednio wtrącić "nie wygłupiaj się, nie będziesz mi przeszkadzał", jednak tylko dokończyła siodłać konia i wyszła przed stajnię, aby przez piętnaście kolejnych minut próbować wdrapać się na olbrzymią klacz, jej wzrost na pewno tego nie ułatwiał, a Danse Macabre niespokojnie się kręciła. W końcu znalazła się jednak na jej grzebiecie, ruszając stępem w stronę ciemnego lasu, a odwracając się za siebie zauważyła jeszcze Stilesa siedzącego na murku przed akademią, który machał jej zawzięcie, na co ze śmiechem mu odpowiedziała tym samym. Nie planowała długiego terenu.

<Stiles?> 

11.18.2018

od liliane cd stilesa

– To Liliane – powiedział Stiles, gdy blondwłosa znalazła się w zasięgu głosu i wzroku, a następnie przedstawił każdego z osobna, ale było ich sporo i dziewczyna, mimo szczerych chęci, nie zapamiętala większości imion.
– Kojarzę cię! – klasnęła w dłonie jedna z dziewczyn tutaj siedzących, a Liliane tylko posłała jej spojrzenie, jedząc kanapkę. – jechałaś ostatnio ujeżdżenie. My jeszcze nie. Właśnie, jak poszło? – spytała, a dziewczyna tylko wzruszyła ramionami. Nie czuła się tutaj dobrze, ale kiedy Stiles ją zawołał nie miała jak odmówić, bo co, krzyknie z drugiego końca stołówki „nie, dzięki”? Jeszcze gorzej by było jakby nic nie odpowiedziała, tylko się odwróciła i poszła, to całkowicie nie było w jej stylu.
– Widziałam kawałek twojego przejazdu – kiwnęła głową, dodając tylko „nie było źle”. Modliła się, żeby szybko zjedli i zostawili ją samą, albo przynajmniej siedzieli cicho i omijali jej temat szerokim łukiem, ale było to dla nich coś nieosiągalnego, bo dalej go drążyli.
– Czasami nie chciała się ustawić – ktoś dodał, a Liliane dalej patrzyła w swój talerz.
– Pracujemy nad tym – odchrząknęła. – to niedoświadczony koń, nie mogę od niej wszystkiego wymagać – mruknęła, a osoba, która zaczęła temat, pokiwała głową w zrozumieniu. Liliane jednak nawet jakby chciała spytać o jazdę chociażby jednej osoby stąd, to nawet nie wiedziałaby kto z nich potrafi jeździć, kto ma swojego konia, a kto nie. W końcu temat zszedł na inne tory, a blondynka na powrót stała się niewidoczna, co przyjęła z ulgą. Nie to, że przeszkadzało jej bycie w centrum uwagi, nie miała z tym większych problemów, ale tyczyło się to sytuacji, w których była obserwowana, a nie wypytywana. Nie lubiła opowiadać o sobie nieznajomym, a większość z nich widziała po raz pierwszy w życiu.
– Wybaczcie, będę już iść do stajni – wstała, biorąc tacę do ręki, a za nią podniósł się także brązowowłosy. Szlag, przemknęło jej przez myśl.
– Pójdę z tobą, bo i tak już zjadłem. Widzimy się później – pożegnał się ze swoimi znajomymi, a Liliane przestępowała z nogi na nogę. Odnieśli tacki i ruszyli w ciszy w stronę stajni. Była ona raczej komfortowa, nikt o nic nie pytał, nie mówił, taki układ bardzo odpowiadał dziewczynie. Nie wiedziała, czy Stilesowi także się to podobało, ale póki ona czuła się dobrze w jego towarzystwie,
to i nie martwiła się o jego odczucia. Nie była żadnym wyrzutkiem, nawiązywanie znajomości nie było dla niej wielką filozofią, ale był jeden warunek: ta osoba musiała być sama, nie mogła wciskać Liliane na siłę w swoje towarzystwo, a Stiles to zrobił. Dziewczyna wiedziała, że chciał dobrze, dlatego jej zdanie na jego temat pozostało dobre, niezmienione, jedynie ona sama poczuła się delikatnie przytłoczona przez otoczenie, zupełnie nie wiedziała jak odebrać to nagłe zainteresowanie jej osobą,
przez tyle czasu zajmowała się samą sobą, a teraz raptem miała myśleć też o innych? To było dla niej lekko absurdalne.
Weszła do stajni razem ze Stilesem, który miał w zamiarze coś powiedzieć, Liliane widziała to po jego oczach, w końcu była iście dobrą obserwatorką, tak? Tym razem przeczucie jej nie zmyliło, miała tylko nadzieję, że nie spyta o nic osobistego. Luźna rozmowa na temat koni, o tak, to lubiła.

<Stiles?>

od liliane cd stilesa

Przetarła dłońmi twarz, na którą padała. Była zmęczona, jedyne o czym myślala to kolacja i sen. Po ogarnięciu spokojnej już klaczy wzięła szybki prysznic i zeszła na stołówkę przepełnioną ludźmi. Skrzywiła się na ten widok, nie żeby miała coś przeciwko temu, że tu siedzą i jedzą, nie była też jakaś aspołeczna. Problem tkwił w tym, że nie pasowała tutaj, bo kiedy oni zawierali przyjaźnie, to Liliane w tym czasie skupiała całą swoją uwagę na Macabre i treningach, tak jak w domu, tak i tutaj pochłonęło ją to całkowicie. W akademii była jedną z pierwszych, sama nawet nie wie kiedy przybyło tutaj tylu ludzi, nim się obejrzałabto wszyscy byli już zaprzyjaźnieni i podzieleni w grupki, a ona nie jest typem osoby, która się w takowe wpierdziela. Z dwojga złego wolała zostać sama i nie przeszkadzało jej to, bo dalej mogła skupiać się na treningach. Kolejną kwestią był Hache, pierwsza osoba, która była skora pomóc Liliane (mimo, że z łaską), ale los chciał, że nie przypadli sobie do gustu, a jest to pojęcie bardzo obszerne i tym samym, łagodne. Nie miała wielkiego pola do popisu, jeśli chodzi o dobór towarzystwa, to i wolała zostać w cieniu. Na stołówce wzięła jakąś sałatkę z kurczakiem, kromkę chleba, sok pomarańczowy i jabłko, siadając w odległym kącie, sama. Lubiła obserowować innych i nigdy nikomu nie przyznawała się do tego, że podstawiała we własnej głowie teksty, ale uśmiech blondynki niekiedy co nieco zdradzał. Liliane jest dobrą obserwatorką. Spokojnie mogła by powiedzieć coś o osobach, które notorycznie zjawiają się na stołówce, nie musi nawet z nimi rozmawiać, wystarczy że popatrzy, poobserwuje, z ich mowy ciała idzie sporo wyczytać. W pewnym momencie nad jej osobą stanął brązowowłosy chłopak.
– Mogę się dosiąść? – spytał, a dziewczyna niemo się zgodziła, grzebiąc w talerzu i skrywając zdziwienie. Nie od dzisiaj jednak wiadomo, że udało jej się to nienagannie, była w tym prawdziwą mistrzynią, nie żeby lubiła udawać, czasami po prostu trzeba było.
– Chciałem cię przeprosić, za to co się stało – powiedział, a Liliane w dalszym ciągu przeżuwała w spokoju kolację. – Jestem Stiles – wyciągnął rękę, a dziewczyna tylko popatrzyła na nią sceptycznie. Po chwili jednak otarła usta, podając mu rękę.
– Liliane – wymusiła niemrawy uśmiech, który mimo wszystko był szczery, a to u niej nieczęste. Podobała jej się jego postawa, wiedziała, że niewiele osób zdobyłoby się na przeprosiny, a już na pewno nie Hache, ten cham i skończony prostak bez choćby zalążka mózgu. – przeprosiny przyjęte. Chociaż właściwie powinieneś przeprosić Danse Macabre – odparła, zauważając że zaczął jeść to, co ze sobą przyniósł, czyli kilka grzanek bogatych w składniki, Liliane nie umiała ich wymienić, były doprawdy bogate. – tak właściwie to na parkurze znalazł się przypadkiem. Był nieco przestraszony, a to, gdzie wpadł i kogo zastał było już tylko niedortunnym zbiegiem okoliczności – powiedziała, zamykając się w pewnej chwili. Sama się zastanawiała z jakiej racji zrobiła się taka rozgadana, jest wykończona całym dniem, a znalazła jeszcze chęć rozmowy? W normalnych okolicznościach po prostu by go grzecznie zbyła i powiedziała, że chwilowo nie ma czasu, a tymczasem wdaje się w głębsze, bezmyślne rozmyślania z nieznajomym chłopakiem.

<Stiles?> 

Od liliane do stilesa

– Lili? Co u mojej ulubienicy? – spytała staruszka, a blondynka przewróciła oczami do telefonu, zmieniając zgrzebło na plastikowe i podchodząc z powrotem do wiercącej się klaczy.
– Świetnie, naprawdę dobrze się tu czuję – kłamstwo. Ale czego się nie robi dla babci? W końcu akademia otwiera Liliane drzwi do jeździeckiej kariery, poza tym to właśnie babcia dziewczyny zasponsorowała jej ten wyjazd, nie żeby narzekali na niedobór pieniędzy, bo tak nie było - chodziło raczej o sam czyn i chęci na niego.
– Daj spokój – w słuchawce rozbrzmiał śmiech. – pytam o Danse! – ah, tak. Ona nigdy nie nazywała tej klaczy Makabrą, a Tańcem, nieważne, że sam koń bardziej przypominał to pierwsze.
– Bardzo śmieszne. Ona też ma się dobrze. Szybko się zadomowiła, jest sucha i w chyba szczytowej formie. Mamy akurat kilkudniowe zawody, jestem już po ujeżdżeniu.
– To świetnie się składa, u nas też akurat trwają, musisz się dobrze spisać, jeszcze trochę i dostaniesz drugiego konia – powiedziała zadowolona z wnuczki. Wiedziała, jak duży potencjał się w niej kryje, nawet jeśli sama zainteresowana go nie dostrzegała.
– Babciu, przestań. Muszę kończyć. Kocham cię, pa – pożegnała się, a po usłyszeniu tego samego nacisnęła czerwoną ikonkę świadczącą o zakończeniu połączenia.
Dokończyła czyszczenie konia, następnie go siodłając. Był późny wieczór, ale Liliane miała chęć na mały trening skokowy po dzisiejszym, niezadowalającym. Klaczy ani trochę nie szło, prawdopodobnie przez brak skupienia jeźdźca - tak to jest, gdy na jednym parkurze z Liliane znajduje się jeszcze Hache - potencjalny wróg, niemiłosiernie działający na nerwy, chyba nie tylko jej, a przynajmniej takie miała odczucie.
Po krótkim rozprężeniu zeszła z konia, króry stępował w tę i we wtę, po czym rozstawiła pełno przeszkód na gimnastykę - szeregi ze stacjonat, przenajróżniejsze układy drągów i kawaletek i kilkanaście luźnych okserów i krzyżaków, wszystko to wahało się od pół do jednego metra. Zaczęła od najprostszych ustawień, z czasem włączając te trudniejsze. Zaczęła skoki, gdy klacz była spieniona i rozluźniona, odpowiednio wygięta i utrzymana w czterotaktowym rytmie, jak to mawiała jej babcia. Początkowo na przeszkodach opierała ciężar na przednich nogach, lecąc do przodu na złamanie karku, miała przestawiony zad i leciała na wędzidle, ale z biegiem czasu ich trening zaczął przypominać trening, Liliane czuła, jakby przelatywała nad przeszkodami, bo Macabre naprawdę dobrze szło - miała nadzieję, że tak samo będzie na próbie skokowej. Nie wiedziała jak dużo i jak dobrych miała rywali, ale starała się tym nie przejmować, coby się niepotrzebnie zaczęła stresować. W pewnym momencie na ujeżdżalnie, ni stąd ni zowąd, wparował galopem koń, ogier. Zdezorientowana, w pierwszym momencie nie wiedziała co robić, koń pędził przed siebie, wprost na Liliane i jej klacz. Była dziewiętnasta, było ciemno, myślała że konie tutaj są opanowane i pod kontrolą, a nie rozwydrzone jak mało kto, dlatego też nie zamykała bramki. Gdzieś w tle, jakby z daleka słyszała głos nawołujący jakiegoś konia, domyśliła się, że chodziło o tego. Rozgorączkowana, popędziła Danse Macabre na ścianę, jedyną opcją było przeskoczenie ogrodzenia sąsiadującego z (na szczęście) zamkniętym padokiem, uznajmy, że tak w ramach treningu. Miała szczerą nadzieję, że ogier nie pójdzie w nasze ślady - Bóg ją chyba wysłuchał, bo ten, spocony, zatrzymał się gwałtownie fulę przed ogrodzeniem, gdy już wydawało jej się, że skoczy. Macabre była spanikowana, ale nie przestraszona, raczej zła i gotowa do ataku, nie od dziś było wiadome, że nie przepada za innymi końmi, za tym chyba w szczególności. Kładła po sobie uszy, cofała się, wspinała i gwałtownie uciekała od łydki, opierając ciężar na wędzidle, więc dziewczyna musiała znacznie odjechać, aby ją wyciszyć. W tym samym momencie zauważyła, że do konia podchodzi jakiś chłopak, a w Liliane zebrała się złość, która jednak szybko się ulotniła, gdy ta zaczęła uspokając wciąż wyrywającą się do przodu klacz.
cjriding:  heels-down:  rider: heels-down  lets talk about the fact that this is literally a 1.55m vertical…he unreal  That.hind.end
– Chcesz potrenować, to ci nawet w nocy nie dadzą bez prawie - zapłodnienia ci konia – ofuknęła go, przejeżdżając obok, gdy Macabre nie zwracała już uwagi na ogiera, a ten był trzymany przez, prawdopodobnie, właściciela.

Stiles? 

Od Liliane - zawody WKKW, próba ujeżdżeniowa

Budzik nastawiony na szóstą trzydzieści obudził blondwłosą dziewczynę tak, jak miał w zamiarze, a ta tylko go wyłączyła, od razu wstając. Miała dzisiaj w planach poranną przejażdżkę mającą na celu rozprężenie Danse Macabre przed pierwszą próbą zawodów WKKW. Liliane nieraz brała w nich udział, podobnie jak jej klacz, dosyć często stawali na podium, ale to było w jej rodzimym mieście, na zupełnie innym kontynencie, gdzie nie było wielu jeźdźców, a ich poziom zgodnie z kategorią - był wyrównany. Dziewczyna nie miała pojęcia jak przebiegają zawody w tejże akademii, przebiegu nie znała nawet z czyichś opowiadań, więc od dnia poprzedniego zżerał ją okropny stres, który postanowiła minimalnie rozładować podczas terenu. Galop po polach zawsze wyładowywał zbędną energię z klaczy, skupiał ją, rozluźniał w pysku i szyi, dlatego jej prowadzenie stawało się czystą przyjemnością, a Liliane potrafiła z nią współpracować jak nikt inny. Tego dnia, mimo wczesnej pory, nie było inaczej. Rosa osiadła na pomarańczowych, neonowych przodach klaczy, a para buchająca z jej nozdrzy niemalże od razu się skraplała. Kiedy Liliane wjechała ponownie na teren akademii było już tam pełno przeróżnie umaszczonych koni o rozmaitej rasie i budowie, część była już oporządzona i osiodłana, jedni paśli swoje rumaki na kawałku trawy, spacerowali z nimi w ręku, albo nawet nie wypakowywali z przyczep. Dziewczyna zaprowadziła Danse Macabre do boksu, zakładając jej kantar na ogłowie i przywiązując do metalowych prętów za pomocą uwiązu. Jej start był już zgłoszony i opłacony, teraz wypadało zgłosić się do właścicieli akademii - organizatorów. Oni pokrótce wszystko wyjaśnili, między innymi godziny startów, otworzenia rozprężalni, procesu zgłoszeniowego i podała kilka informacji w razie jakiegokolwiek wypadku. Liliane miała swój start dokładnie o jedenastej, czyli za dwie godziny. Obliczając - miała trzydzieści minut na powierzchowne ogarnięcie konia i sprzętu, conajmniej tyle samo na rozprężalni, trochę na spacer z Macabre i pozostały czas do użytku i własnego zagospodarowania.
Plan przejazdu był dziewczynie w miarę jasny:
wjazd klusem roboczym, oczywiste zatrzymanie wraz z ukłonem, następnie ruszenie galopem zebranym, kilka wolt o średnicy dziesięciu metrów, klus wyciągnięty po linii środkowej, przejścia w H i F, kontrgalop, zmiana kierunku po której następował półpiruet poprzedzający ciąg w prawo i kilka detali - między innymi kilka zatrzymań, cofań, stępu wyciągniętego i pośredniego, aż w końcu - linia środkowa, zatrzymanie, ukłon i długo wyczekiwane opuszczenie czworoboku.
Na rozprężalni było bardzo dużo koni, a Macabre wraz ze swoją właścicielką, mimo że przyzwyczajone, to były szczerze niezadowolone, że coraz ktoś wjeżdżał im w zad, dosłownie i w przenośni. Wiadomym było, że każdy chciał być rozgrzany jak najlepiej, aby wzorowo się zaprezentować, jednak jak to powiedziała Liliane - szanujmy się.
W końcu nadszedł czas na jej przejazd - wyjechały na środek tak, jak im nakazano, tłamsząc w sobie stres i zdenerowanie.
- Z numerem osiem, Liliane Lambert na klaczy Danse Macabre z Impossible Horse Academy – głos dobiegający z głośników sprawiał, że dziewczynie krew szumiała w uszach, a gorąc był odczuwalny w kościach.
Jeżdżąc wraz z planem, Liliane skupiała się na poszczególnych rzeczach wtedy, kiedy było trzeba - przykładowo, najpierwszą rzeczą poddaną ocenie było wyprostowanie Macabre, na szczęście (chyba) nienaganne. Z następnym ustawieniem miały problem - była to przepuszczalność potylicy, pracowały nad równoczesnym rozluźnieniem potylicy i grzbietu, powodując ładne zgięcie szyi wraz ze zgięciem głowy. Dosiad Liliane był elastyczny i zrównoważony, nieobarczający konia i dopasowany do chodu, nos Macabre przed pionem, obie czuły się ze sobą dobrze i miały wrażenie, że idzie im w porządku, całkiem dobrze. Bardzo ważna była regularność, tempo, utrzymywany rytm, kontakt, ustawienie i zgięcia - czyli właściwie wszystko, do czego tylko można się przyczepić. Głównym problemem dla tej dwójki z pewnością było samoniesienie i zmieszczenie się w określonej liczbie kroków, ale koniec końców opuścily czworobok spocone, zmęczone, ale jakże z siebie zadowolone. Zostały im „zaledwie” dwie próby, ale na tę chwilę postanowiły się nie martwić - Liliane czekała z niecierpliwością na wyniki reszty uczestników.

11.11.2018

od Liliane cd Hache

Drzwi białego Jaguara XJL zatrzasnęły się głucho, gdy z niego wysiadłam. Schowałam kluczyki i puszkę nieotwartej Coca Coli do torebki, zakładając okulary przeciwsłoneczne na nos. Było już po treningu, a w planach miałam jeszcze przejażdżkę po terenie nieopodal. Dopiero co wróciłam od Baileya,
mężczyzny, króry zajmował się sprowadzaniem moich samochodów z Francji. Był to zabieg długotrwały i kosztowny, ale warty zachodu, choćby dla samego widoku maszyn na podjeździe. To było coś, co lubiłam najbardziej,
zaraz po jeździe konnej, a oba wiązały się z ryzykiem, mniejszym lub większym, ale wciąż ryzykiem. Poszłam od razu do siodlarni, w której także szybko się przebrałam w bryczesy, obcisłą, elastyczną bluzkę, skórzane sztyblety i sztylpy. Przeleciałam miękką szczotką sierść Macabre, była czysta. Upewniłam się, że nic nie zalega w jej kopytach, po czym je posmarowałam, zabierając się do siodłania. Nie było to nic męczącego, o ile klacz stała w miejscu - a nie stała. Uporczywie uciekała przed moją ręką, wyginając się na prawo i lewo, a po kilkunastu minutach zaczął mnie trafiać szlag. Gorszy dzień nie upoważniał jej do takiego zachowania, a ja miałam zamiar jej to dzisiaj pokazać. Rozprężenie trwało długo i namiętnie, dopóki nie zaczęła się porządnie wyginać. Kiedy widziałam postępy, jej wyraźne skupienie na danym elemencie jazdy i zapieniony pysk, przeszłam do głównego elementu - gimnastyki. Drągi, kawaletki i różne kombinacje niskich przeszkód wymagały od niej dokładności i skoncentrowania, z czym klacz miała dzisiaj ogromne problemy. Uciekała przed łydką, chwilami nie miałam nawet pomysłu jak mogłabym ją prawidłowo ujechać, tak, aby była zamknięta, zebrana i zgięta. Ćwiczyłyśmy na dużym kole, robiąc zmiany kierunku i skacząc niskie stacjonaty na skok - wyskok, niepoprzedzane wskazówką. Zaczęła współpracować po niepełnej godzinie, gdy pot lał się z niej litrami, a piana z pyska rozchlapywała na boki przy każdym możliwym ruchu łba, ale i ona, i ja byłyśmy zadowolone, chociaż wykończone. Po długim,
żwawym stępie na długiej wodzy i poluzowanym popręgu Macabre została przeze mnie zatarta, zamyta i wypuszczona na padok. Usiadłam na podłodze, szczepiając w jedno porozwalane dookoła ochraniacze, a następnie wkładając szczotki do skrzynki, uprzednio czyszcząc je z końskiego włosia. Zatarłam rękoma policzki, czując jak bardzo pieką mnie rumieńce, a w tym samym czasie do stajni wszedł mój (nie)przyjaciel, Hache. Mruknęłam powitanie, błagając w myślach, aby tylko nie zaczął uskuteczniać swojej misji sprzed kilku dni, jaką było denerwowanie mnie całym duchem i ciałem. Odpięłam popręg, zarzucając go na skórzane, błyszczące głęboką czernią siodło, czaprak wywiesiłam na zewnątrz do wyschnięcia, a ogłowie odwiesiłam, myjąc wcześniej wędzidło. Kiedy wróciłam do stajni, pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to koń Hache w spokoju przeżuwający moją ulubioną derkę Macabre. Ze złością rzuciłam się w jego kierunku, natychmiastowo ją wyrywając, ale niewiele z niej pozostało, jedyną niezjedzoną rzeczą były rzepy i metalowe wykończenia zapięć. Rzuciłam materiałem o ziemię, sfrustrowana, a w tym samym momencie do środka wkroczył Hache.
– Ty! – krzyknęłam, wskazując na niego palcem. – choćbyś mi miał ją uszyć od nowa,
to zrobisz to! – wskazałam na strzępki materiału, a on popatrzył na mnie w niezrozumieniu. – twoja krowa zjadła moją najdroższą, ulubioną derkę!

<Hache?> 

10.24.2018

Od Liliane do Lucy

Po tygodniu spędzonym w akademii zdążyłam wdrążyć się na dobre, ku mojemu zdziwieniu, rzadko kiedy tak szybko czułam się dobrze w nowym miejscu, jednak było mi to jak najbardziej na rękę. Nie mogłam powiedzieć, że było tu źle, ale razem z Danse Macabre bywałam w o wiele lepszych stadninach i pensjonatach, a już na pewno wolałabym w tej chwili być w swoim domu, z babcią i trenować z Makabrą pod jej okiem, na NASZYM parkurze, a nie tutaj, ale było to prezent właśnie od niej,
więc podczas rozmowy siliłam się na udawanie, że jak najbardziej mi się podoba i jest ogólnie zajebiście. Ludzie nie byli zbyt przyjemni, czy rozmowni, a ja ostatnimi czasy miałam ochotę obracać się w milszym towarzystwie, niż gburowaty Hache, który już pierwszego dnia ozwał mnie Brzydulą, czego rzecz jasna mu nie popuściłam, to nie było w moim stylu.
*****
W poniedziałek rano zeszłam na śniadanie, całkowicie wyrwana z rytmu przez dwudziestominutowe opóźnienie. W pośpiechu złapałam suchy chleb, popiłam go jakimś niedobrym, niezydentyfikowanym sokiem, biegnąc do stajni na złamanie karku. Ostatnie czego chciałam, to spóźnić się na trening. Gdy ja wbiegałam do budynku, osoby z pierwszej grupy z niego wychodziły. Szybko chwyciłam szczotki do ręki, przeczyściłam powierzchownie klacz, nawet nie wyprowadzając jej z boksu, tylko pozwalając, aby chrupała w spokoju siano. W pośpiechu zarzuciłam na nią ogłowie, podpięłam wszystkie, poszczególne paseczki, a następnie ubrałam Danse Macabre czaprak i siodło, kompletnie zapominając o podkładce, która aktualnie prała się w pralni, a zastępcza została przetworzona w strzępki materiału przez końskie zęby. Podpięłam popręg, ku niezadowoleniu klaczy, po czyn popędziłam do szatni, aby się przebrać. Zrzuciłam spodenki, ubrałam bryczesy i oficerki, biorąc jeszcze toczek, rękawiczki i palcat pod pachę. Wybiegłam ze stajni w akompaniamencie kopyt odbijających się od podłoża. Weszłyśmy na ujeżdżalnie, od razu wsiadłam na koński grzbiet, ruszając stępem na długiej wodzy. Macabre przebierała niespokojnie nogami w miejscu, chcąc wyrwać się do przodu, jednak ja jej nie dałam, natychmiastowo ją zbierając. Rozprężyłam klacz przed treningiem robiąc zawiłe figury w każdym chodzie, przestawienia zadu i łopatek, ustępowania i wolty. W międzyczasie byłam zmuszona wysiedzieć kilka baranków i strzałów z zadu, a następnie zaczęła pracować nad tym, aby respektowała przeszkody, z czym było u niej ciężko i często było to głównym powodem przez który nie zajmowaliśmy pierwszych miejsc na zawodach. Pierwsze ślady potu pojawiły się na jej szyi, gdy zeszłyśmy z drągów i zaczęłyśmy pracować na kawaletkach. W końcu instruktorka nakazała najazd na pierwszą z przeszkód, oksera liczącego około siedemdziesiąt centymetrów. Pokonałyśmy go bez najmniejszego problemu, a po chwili ćwiczyłyśmy na przeszkodach ustawionych skok - wyskok. Na ostatniej przeszkodzie klacz przeniosła większość ciężaru na przednie kopyta, mocno się kuląc, przez co delikatnie straciłam równowagę, ale po chwili Macabre była zebrana i gotowa na kolejny najazd, tym razem metrową stacjonatę ustawioną pod kątem. Klacz zbytnio się rozpędziła, skutkiem czego była wolta kilka fouli przed przeszkodą. Druga próba poszła lepiej, nie skoczyłyśmy prostopadle, ale drągi pozostały nienaruszone. Pokonałyśmy dwa razy pełny parkur, nie strącając ani jednej przeszkody. Zadowolona poklepałam klacz po szyi, a ta zamachała radośnie głową, rozchlapując dookoła pianę sączącą się z pyska. W czasie krótkiego rozstępowania zauważyłam siedzącą na ławce niedaleko krótkowłosą, uroczą dziewczynę. Siedziała wygodnie z założoną nogą na nogę, a jedną ręką podpierała głowę, patrząc wprost na nasz trening. Nie wiedziałam jak długo tu była, ale uśmiechnęłam się do niej mimowolnie, bo wyglądała dosyć przyjaźnie. Odwzajemniła nadesłany jej gest, a ja zajęłam się moją klaczą. Szybko z niej zeszłam, idąc do stajni. Na miejscu Macabre napiła się, wyglądając na bardzo zadowoloną z siebie - ja również byłam i z siebie, i z niej. Zauważyłam sporą poprawę w naszej technice skoku i lekkość, z jaką nigdy jeszcze nie skakałyśmy. Wręczyłam jej zasłużoną marchewkę, którą zjadła ze smakiem, jednocześnie widząc, że wspomniana wcześniej dziewczyna wchodzi do stajni i kieruje się w stronę szatni. Postanowiłam nie wchodzić jej w paradę, tylko iść na kolejny trening z ujeżdżenia, któro było naszą piętą achillesa. Robiłyśmy trawersy, ciągi, ustępowania i kontrgalopy, wprowadzając od czasu do czasu piruety, które jednak wychodziły nam najgorzej, ale nie poddawałyśmy się, ćwicząc. Silnie zebrana przeniosła ciężar na tylne nogi, a przednie poruszyły się w bok, przestawiając. Wykonałyśmy kilka fragmentów z programu P, będąc wykończone, zresztą jak co dzień. Było ciężko i byłam skora myśleć, że trzy godziny pod rząd to było stanowczo za dużo dla jednego konia, jednak nie miałam na to wpływu, bo nie ja układałam nasz plan treningowy, nie zamierzałam w to ingerować dopóki nic złego się nie działo. Po skończonym treningu Danse Macabre została zamyta i wstawiona do solarium, a ja mogłam w spokoju zakonserwować i wyczyścić sprzęt, ten nowy, który dzisiaj przysłała mi babcia oraz ten z dzisiejszego treningu. Pochowałam derki, precyzyjnie je składając, przepocony czaprak został powieszony na dworze do wyschnięcia, a ja usunęłam brud i zaległe włosie ze szczotek.
Po południu Danse została wyprowadzona na wybieg, a po kilku godzinach zabrana z powrotem, a ja, umyta i najedzona, po kolacji, zaszłam jeszcze do stajni z naręczem narzędzi pod pachą. Wyprowadziłam klacz z boksu, następnie przywiązując ją do koniowiązu, ustawiając stołek przy przednich, końskich kopytach błyszczących od smaru. Wzięłam do ręki grzebień i nożyczki, doprowadzając grzywę do stanu używalności, bo ostatnimi czasy stała się bardzo zaniedbana. Przemywałam ją gąbką, przerywałam, spryskiwałam sprejem, a następnie przycinałam, na koniec rozczesując. To samo tyczyło się także ogona, a więc podeszłam do niego od boku, spryskując, zakręcając, a następnie rozczesując jego nadmiar wraz z rozkręcaniem. Traf chciał, że klacz stała obok zamkniętych, stajennych drzwi, które nagle otworzyły się z hukiem, a do środka weszła dziewczyna z treningu. O ile Macabre nie była strachliwa, tak teraz odskoczyła gwałtownie, mocno uderzając mnie zadem. Potarłam ramię, przez które przepłynęła fala bólu, krzywiąc się. Uspokoiłam wiercącą się klacz, wprowadzając ją do boksu, a następnie zamiatając pozostałości włosia z podłogi. Dziewczyna stala w tym samym miejscu, a ja obdarzyłam ją tylko nieprzyjemnym spojrzeniem, przechodząc obok. Pierwszy raz była w stajni, że nie wiedziała jak się zachować? Bo jeśli tak, to był jej pierwszy i ostatni raz. Już miałam odejść bez słowa po sprzątnięciu bałaganu, jakiego narobiłam, gdy ta mnie zaczepiła.
Lucy? 

Od Liliane cd. Hache

Moja irytacja sięgała zenitu, gdy chłopak tak po prostu mnie spławił, wcale w niczym nie ułatwiając, a przecież chyba widział, że jestem nowa, nieobeznana i najwyraźniej potrzebuję pomocy? Mężczyzna okazał się gburem na miarę mojego nie żyjącego ojca, a ja nie specjalnie chciałam tracić na takich czas i marnować sobie nerwy. Przyjechałam dzisiaj, a poznając go, utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że są tu wyjątkowo niewychowane osoby, chociaż to może po prostu ja byłam sztywna przez wpojone mi przez babcie zasady dobrego zachowania? Z niechęcią udałam się na poszukiwanie toru do crossu, ale wiał zimny wiatr i było to ostatnią rzeczą, na jaką miałam dzisiaj ochotę. W końcu zauważyłam pierwsze przeszkody i dwa kare konie podczas najazdu na jedne z nich. Pokonały ją wzorowo, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy Macabre w ogóle będzie wiedziała z czym to się je, kiedy przyjadę na niej na jutrzejszy crossowy trening. Podeszłam do stojącego nieopodal mężczyzny, który krzyczał coś do jeźdźca.
– Dzień dobry. Czy wie pan coś o tabliczce dla Danse Macabre? – spytałam, gdy skończyli już rozmawiać, a ten na chwilę się zamyślił, po chwili opowiadając.
– Wydaje mi się, że mam jakieś w torbie – pokazał mi gestem, abym poszła za nim, w kierunku ławki, na której leżała sportowa torba z Adidasa. Otworzył ją, a ja byłam w stanie dojrzeć, co znajduje się w środku. Było tam mnóstwo kartek i karteczek, zmiętych świstków papieru, wygladających na całkowicie bezużyteczne, ujrzałam nawet przerwany, ubłocony kantar na źrebaka, połowę czapraka z drugą, ale wyprutą, kilka zakurzonych szczotek, a między tym wszystkim, na samym dnie, spoczywały trzy końskie tabliczki, dwie z zupełnie nieznanymi mi imionami, ale jedna bez wątpienia należała do mnie. Czarno na białym, schludnym pismem opisana został linia, z której klacz pochodzi, jej imię oraz moje, zaraz po „właściciel:”. Odebrałam ją, przepełniona dumą, po czym wycofałam się, dziękując. Czym prędzej uciekłam z toru, aby nie zostać stratowaną przez zwierzęta, nieco później znajdując się już pod drzwiami stajni, z której wydobywało się światło. Niedaleko dojrzałam nawet mało pomocnego chłopaka, więc podeszłam do niego, zakładając ręce na piersi.
– Bardzo ci dziękuję za pomoc, bez ciebie nie dałabym sobie rady – uśmiechnęłam się fałszywie i bez cienia entuzjazmu, wystawiając mu przed oczy zdobytą tabliczkę. On także odwzajemnił uśmiech, nieprzyjemny i pełen kpiny.
– Do usług. Beze mnie dalej byś się tułała bezsensu – podsumował, a ja uniosłam prawą brew.
– Doprawdy? Nie nazywam czasu spędzonym z koniem, bezsensownym, ale jak wolisz – powiedziałam, odwracając się i odchodząc. Chyba się nie polubimy?
Pierwszy dzień czegoś nowego zwykle wiązał się z nowymi przyjaźniami i antyprzyjaźniami, ale żeby tak szybko znaleźć sobie jakiegoś wroga, to już powinien być wyczyn. Nie spodziewałam się fajerwerek i przyjęcia powitalnego, ale myślałam, że ludzie tutaj, skoro przebywają ze zwierzętami, są nieco bardziej empatyczni, a przynajmniej tacy powinni być.
Weszłam do stajni, po czym przymocowałam tabliczkę na specjalny klej, po upewnieniu się, że jest zamontowana równo. Danse Macabre podniosła łeb, zaciekawiona, gdy tylko zobaczyła, że coś się wokół niej dzieje, zawsze taka była, więc odetchnęłam z ulgą, gdy niezbyt zmieniła się po przyjeździe w nowe miejsce, w końcu mogłam spodziewać się naprawdę wielu rzeczy, czyż nie? A ona tymczasem w spokoju chrupała siano, stojąc w kącie, była w pełni odprężona, z jedną nogą ugiętą i rozluźnionymi mięśniami.
***
Następnego dnia zerwałam się rano na śniadanie, a raczej obudził mnie natrętny dźwięk dzwoniącego budzika. Wstałam za pierwszym razem, bo wiedziałam, że zaśpię, gdy tylko go wyłącze, a wolałam tego uniknąć. Nie chciałam nikomu podpaść już pierwszego dnia, to mimo wszystko nie było w moim stylu. Zeszłam na śniadanie, gdzie zjadłam porcję zwykłych, słodzonych płatków owsianych, a następnie pokierowałam się w stronę stajni. W środku był jakiś chłopak, przygotowujący swojego konia na trening, ale to nie z nim byłam w grupie. Z tego co wiedziałam, byliśmy we dwoje - ja i niejaki Hache, którego imię i nazwisko brzmiało hiszpańsko, a ten ktoś tutaj wcale nie miał typowej, latynoamerykańskiej urody, był biały jak kartka papieru. Wyprowadziłam Macabre z boksu, przywiązując do koniowiązu. Wierciła się niespokojnie, gdy ją czyściłam, a potem siodłałam, dwa razy wyrywając łeb, gdy próbowałam włożyć wędzidło podwójnie łamane do jej pyska. Przebrana, skierowałam się na ujeżdżalnie, gdzie rozstawione były przeszkody z wczoraj, a ktoś rozstępowywał właśnie swojego konia - mój kolega z grupy. Gdy tylko zobaczyłam jego twarz, poczułam niewymowne uczucie chęci zwrócenia dziesiejszego śniadania, ale ograniczyłam się tylko do przewrócenia oczami na jego widok. Wdrapałam się na grzbiet Macabre, ruszając stępem na luźnej wodzy, która miała za zadanie jedynie wskazać kierunek, wciąż będąc oddaną. Po kilkukrotnych ustępowaniach, przestawieniach zadu i łopatek, gdy klacz rozluźniona opuściła łeb, przeszłyśmy do kłusa, wykonując sporo kół, wolt, półwolt, wężyków i zmian kierunku w pełnym siadzie. Zaczęłyśmy pracę na drągach, kiedy na plac weszła trenerka. Uzgodniliśmy z nią kilka spraw, rozprężyliśmy konie do końca i zaczęliśmy skoki od osiemdziesięcio centymetrowej stacjonaty ułożonej kilka fuli od oksera o tej samej wysokości, będącego pod delikatnym kątem. Wykonaliśmy kilka najazdów, w raz z tempem dodając na wysokości i ilości przeszkód, aż w końcu ustawiony został pełny parkur składający się z sześciu przeszkód, których wysokości wahały się od dziewiędziesięciu do stu dziesięciu centrymetrów. Macabre chodziła dziś wyjątkowo dobrze, przy tym szlachetnie wyglądając. Pieniła się, a szyja mieniła w słońcu od potu, ja zresztą także byłam wykończona, ale brnęliśmy w to dalej. Pierwszą przeszkodę pokonała wzorowo, z idealnym zgięciem, skoczyła zebrana i z podstawionym zadem. Niestety, czwarta stacjonata nie poszła już dobrze - brak impulsu wywołał „położenie się” na łydce, a wpędzona w przeszkodę klacz zrzuciła praktycznie wszystkie drągi, mocno hamując, przez co wyleciałam na jej szyję, uderzając się w głowę. Zmrużyłam oczy z bólu,
po chwili odzyskując rezon. Trenerka dawała mi rady, naprawiając przeszkodę, kazała mi najechać na nią po raz drugi, co zrobiłam - strąciliśmy jednego drąga, ale nie upadłam tak, jak wcześniej. Za trzecim razem pokonaliśmy przeszkodę niemal bezbłędnie, po czym zakończyłam skakać parkur. Poluzowałam popręg i wzięłam się za rostępowanie Macabre,
uważałam, że poszło nam dzisiaj nieźle. Chłopak także ukończył trening, a po piętnastu minutach oboje zeszliśmy z koni, aby je odprowadzić, niedługo mieliśmy kolejny trening.
– Zaczekaj – usłyszałam za moimi plecami, gdy rozpinałam toczek. Moje brwi powędrowały do góry, gdy ujrzałam Hache.

Hache?

10.23.2018

Od Liliane cd. Hache

Moja irytacja sięgała zenitu, gdy chłopak tak po prostu mnie spławił, wcale w niczym nie ułatwiając, a przecież chyba widział, że jestem nowa, nieobeznana i najwyraźniej potrzebuję pomocy? Mężczyzna okazał się gburem na miarę mojego nie żyjącego ojcaC, a ja nie specjalnie chciałam tracić na takich czas i marnować sobie nerwy. Przyjechałam dzisiaj, a poznając go, utwierdziłam się tylko w przekonaniu, że są tu wyjątkowo niewychowane osoby, chociaż to może po prostu ja byłam sztywna przez wpojone mi przez babcie zasady dobrego zachowania? Z niechęcią udałam się na poszukiwanie toru do crossu, ale wiał zimny wiatr i było to ostatnią rzeczą, na jaką miałam dzisiaj ochotę. W końcu zawuważyłam pierwsze przeszkody i dwa kare konie podczas najazdu na jedne z nich. Pokonały ją wzorowo, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy Macabre w ogóle będzie wiedziała z czym to się je, kiedy przyjadę na niej na jutrzejszy crossowy trening. Podeszłam do stojącego nieopodal mężczyzny, który krzyczał coś do jeźdźca.
– Dzień dobry. Czy wie pan coś o tabliczce dla Danse Macabre? – spytałam, gdy skończyli już rozmawiać, a ten na chwilę się zamyślił, po chwili opowiadając.
– Wydaje mi się, że mam jakieś w torbie – pokazał mi gestem, abym poszła za nim, w kierunku ławki, na której leżała sportowa torba z Adidasa. Otworzył ją, a ja byłam w stanie dojrzeć, co znajduje się w środku. Było tam mnóstwo kartek i karteczek, zmiętych świstków papieru, wygladającychna całkowicie bezużyteczne, ujrzałam nawet przerwany, ubłocony kantar na źrebaka, połowę czapraka z drugą, ale wyprutą, kilka zakurzonych szczotek, a między tym wszystkim, na samym dnie, spoczywały trzy końskie tabliczki, dwie z zupełnie nieznanymi mi imionami, ale jedna bez wątpienia należała do mnie. Czarno na białym, schludnym pismem opisana został linia, z której klacz pochodzi, jej imię oraz moje, zaraz po „właściciel:”. Odebrałam ją, przepełniona dumą, po czym wycofałam się, dziękując. Czym prędzej uciekłam z toru, aby nie zostać stratowaną przez zwierzęta, nieco później znajdując się już pod drzwiami stajni, z której wydobywało się światło. Niedaleko dojrzałam nawet mało pomocnego chłopaka, więc podeszłam do niego, zakładając ręce na piersi.
– Bardzo ci dziękuję za pomoc, bez ciebie nie dałabym sobie rady – uśmiechnęłam się fałszywie i bez cienia entuzjazmu, wystawiając mu przed oczy zdobytą tabliczkę. On także odwzajemnił uśmiech, nieprzyjemny i pełen kpiny.
– Do usług. Beze mnie dalej byś się tułała bezsensu – podsumował, a ja uniosłam prawą brew.
– Doprawdy? Nie nazywam czasu spędzonym z koniem, bezsensownym, ale jak wolisz – powiedziałam, odwracając się i odchodząc. Chyba się nie polubimy?
Pierwszy dzień czegoś nowego zwykle wiązał się z nowymi przyjaźniami i antyprzyjaźniami, ale żeby tak szybko znaleźć sobie jakiegoś wroga, to już powinien być wyczyn. Nie spodziewałam się fajerwerek i przyjęcia powitalnego, ale myślałam, że ludzie tutaj, skoro przebywają ze zwięrzetami, są nieco bardziej empatyczni, a przynajmniek tacy powinni być.
Weszłam do stajni, po czym przymocowałam tabliczkę na specjalny klej, po upewnieniu się, że jest zamontowana równo. Danse Macabre podniosła łeb, zaciekawiona, gdy tylko zobaczyła, że coś się wokół niej dzieje, zawsze taka była, więc odetchnęłam z ulgą, gdy niezbyt zmieniła się po przyjeździe w nowe miejsce, w końcu mogłam spodziewać się naprawdę wielu rzeczy, czyż nie? A ona tymczasem w spokoju chrupała siano, stojąc w kącie, była w pełni odprężona, z jedną nogą ugiętą i rozluźnionymi mięśniami.
***
Następnego dnia zerwałam się rano na śniadanie, a raczej obudził mnie natrętny dźwięk dzwoniącego budzika. Wstałam za pierwszym razem, bo wiedziałam, że zaśpię, gdy tylko go wyłącze, a wolałam tego uniknąć. Nie chciałam nikomu podpaść już pierwszego dnia, to mimo wszystko nie było w moim stylu. Zeszłam na śniadanie, gdzie zjadłam porcję zwykłych, słodzonych płatków owsianych, a następnie pokierowałam się w stronę stajni. W środku był jakiś chłopak, przygotowujący swojego konia na trening, ale to nie z nim byłam w grupie. Z tego co wiedziałam, byliśmy we dwoje - ja i niejaki Hache, którego imię i nazwisko brzmiało hiszpańsko, a ten ktoś tutaj wcale nie miał typowej, latynoamerykańskiej urody, był biały jak kartka papieru. Wyprowadziłam Macabre z boksu, przywiązując do koniowiązu. Wierciła się niespokojnie, gdy ją czyściłam, a potem siodłałam, dwa razy wyrywając łeb, gdy próbowałam włożyć wędzidło podwójnie łamane do jej pyska. Przebrana, skierowałam się na ujeżdżalnie, gdzie rozstawione były przeszkody z wczoraj, a ktoś rozstępowywał właśnie swojego konia - mój kolega z grupy. Gdy tylko zobaczyłam jego twarz, poczułam niewymowne uczucie chęci zwrócenia dziesiejszego śniadania, ale ograniczyłam się tylko do przewrócenia oczami na jego widok. Wdrapałam się na grzbiet Macabre, ruszając stępem na luźnej wodzy, która miała za zadanie jedynie wskazać kierunek, wciąż będąc oddaną. Po kilkukrotnych ustępowaniach, przestawieniach zadu i łopatek, gdy klacz rozluźniona opuściła łeb, przeszłyśmy do kłusa, wykonując sporo kół, wolt, półwolt, wężyków i zmian kierunku w pełnym siadzie. Zaczęłyśmy pracę na drągach, kiedy na plac weszła trenerka. Uzgodniliśmy z nią kilka spraw, rozprężyliśmy konie do końca i zaczęliśmy skoki od osiemdziesięcio centymetrowej stacjonaty ułożonej kilka fuli od oksera o tej samej wysokości, będącego pod delikatnym kątem. Wykonaliśmy kilka najazdów, w raz z tempem dodając na wysokości i ilości przeszkód, aż w końcu ustawiony został pełny parkur składający się z sześciu przeszkód, których wysokości wahały się od dziewiędziesięciu do stu dziesięciu centrymetrów. Macabre chodziła dziś wyjątkowo dobrze, przy tym szlachetnie wyglądając. Pieniła się, a szyja mieniła w słońcu od potu, ja zresztą także byłam wykończona, ale brnęliśmy w to dalej. Pierwszą przeszkodę pokonała wzorowo, z idealnym zgięciem, skoczyła zebrana i z podstawionym zadem. Niestety, czwarta stacjonata nie poszła już dobrze - brak impulsu wywołał „położenie się” na łydce, a wpędzona w przeszkodę klacz zrzuciła praktycznie wszystkie drągi, mocno hamując, przez co wyleciałam na jej szyję, uderzając się w głowę. Zmrużyłam oczy z bólu,
po chwili odzyskując rezon. Trenerka dawała mi rady, naprawiając przeszkodę, kazała mi najechać na nią po raz drugi, co zrobiłam - strąciliśmy jednego drąga, ale nie upadłam tak, jak wcześniej. Za trzecim razem pokonaliśmy przeszkodę niemal bezbłędnie, po czym zakończyłam skakać parkur. Poluzowałam popręg i wzięłam się za rostępowanie Macabre,
uważałam, że poszło nam dzisiaj nieźle. Chłopak także ukończył trening, a po piętnastu minutach oboje zeszliśmy z koni, aby je odprowadzić, niedługo mieliśmy kolejny trening.
– Zaczekaj – usłyszałam za moimi plecami, gdy rozpinałam toczek. Moje brwi powędrowały do góry, gdy ujrzałam Hache.

Hache?

10.22.2018

Od Liliane do Hache

Wysiadłam z białego mercedesa, czując pod stopami chrupoczący żwir. Klacz wierciła się niespokojnie w przyczepie kiedy taksowałam wzrokiem budynek nazwany „Domem Kadry". Niewiele mi to mówiło, więc musiałam czekać na rozwój wydarzeń.
– Otworzę przyczepę – usłyszałam niski głos Matthewa, pięćdziesięcioletniego, dobrego przyjaciela babci, który na jej polecenie miał mi pomóc w dostaniu się tutaj. Czarny trailer błyszczał w słońcu, a Danse Macabre wykłusowała z gracją z jego wnętrza, gdy tylko rampa opadła na ziemię. Matt próbował ją nieporadnie uspokoić, ale postanawiałam mu nie pomagać dopóki nic takiego się nie działo.
W końcu drzwi białego, bogato zdobionego domu się otworzyły, a ze środka wyszła długonoga brunetka z włosami do połowy pleców. Na jej obliczu byłam w stanie policzyć kilka pojedynczych zmarszczek, co dowodziło o jej wieku.
– Witaj, ty musisz być Liliane! – krzyknęła, będąc w pobliżu, a ja skinęłam głową, wyjmując ręce z kieszeni, jak uczyła mnie babcia. – jestem Elena Lasamarie, właścicielka akademii – uśmiechnęła się. – pokażę ci stajnię, żebyś mogła zostawić konia i jego rzeczy.
– Jej – poprawiłam ją, na co odpowiedziała tylko „oczywiście". Wzięłam uwiąz przypięty do czarnego, skórzanego kantara z metalową ramką zdobiącą nachrapnik, na której pochyłym pismem wyryte było „Danse Macabre". Klacz przebierała niespokojnie nogami, grzebiąc podkutymi kopytami w asfalcie. Matthew w tym czasie wziął dwie metalowe skrzynie na kółkach, w których ułożony był drogi, wypastowany sprzęt konia. Kroczył kilka metrów za końskim zadem,
rozmawiając jednocześnie z babcią przez telefon, ciekawska kobieta. Musiała mieć relację zdawaną na bieżąco.
– To boks twojej klaczy. Jeszcze nie ma przybitej tabliczki z imieniem, musisz ją odebrać wieczorem, ktoś na pewno przekaże ci co i jak – powiedziała, rozsuwając drzwi boksu. Zauważyłam wyścielony len na jego podłodze, na co skrzywiłam się nieznacznie. Macabre miała w zwyczaju go podbierać, a następnie podjadać, przez co bałam się, że wywoła to kolkę, może niepotrzebnie, jednak przezorny ubezpieczony, prawda? Miałam nieodparte wrażenie, że spożyty len może spuchnąć w przewodzie pokarmowym, jak to kiedyś było u kucyka mojej mamy, choć dalej nie wiem,
czy była to prawda. Klacz miała położone po sobie uszy, ale była nadzwyczaj spokojna, więc zamknęłam tylko otwór na łeb, aby nie było niemiłych niespodzianek i udałam się do siodlarni za panią Lasamarie, podziwiając wnętrze. Stajnia wewnątrz wyglądała bardzo elegancko, klimatycznie i schludnie. Wyłożona na ziemi kostka była świeżo umyta i zamieciona, na kremowych ścianach i drewnianym dachu nie było śladu po pajęczynach. Boksy były przestronne i wyglądały na niedawno odnowione, pomalowane błyszczącym preparatem do drewna. Weszłyśmy do siodlarni utrzymanej w jasnych kolorach, podzielonej na kwadratowe stanowiska, domyśliłam się, że każdy miał swoją przegrodę. Ja także taką dostałam, w kącie pokoju, z czterema wieszakami na siodła,
z czego zajęłam dwa, pięcioma na ogłowia z trzema zajętymi oraz półkami na buty. Oficerki, krótkie sztyblety i kilka par skórzanych czapsów znalazło miejsce właśnie na nich, a obok ustawione zostały dwie czarne skrzynie, które umiejscowiłam z pomocą Matta. Chwilę później zostałam sama, nie do końca znałam teren, właściwie to w ogóle nie wiedziałam gdzie co jest.
– Ja będę się zbierał. Babcia kazała przekazać, że na kartę będziesz miała co kilka dni przelewane pieniądze, masz się dobrze zachowywać i do niej dzwonić, ale to chyba wiesz, prawda? W razie problemów pisz do mnie – uśmiechnął się serdecznie.
– Jasne. Dziękuję – wymamrotałam, wkładając ręce w kieszenie bluzy. Matt odszedł, a ja zostałam całkowicie sama, więc postanowiłam jeszcze zajść do klaczy. Pogłaskałam ją między oczami, posiedziałam w boksie kilkanaście minut obserwując jak ta zapoznaje się z nowym otoczeniem i końmi obok, a następnie wyszłam z boksu, a potem stajni.
Szłam asfaltową drogą, co jakiś czas mijając padoki, lonżowniki, karuzele, czy ujeżdżalnie z poustawianymi przeszkodami. Na wielu z nich jeździły aktualnie konie, a z racji, że chciałam dać chwilę odpoczynku mojej klaczy, to i nie wzięłam ją na żadną przejażdżkę, chociaż bardzo chciałam. W pewnym momencie minął mnie wysoki, szybko idący chłopak, który na mnie nawet nie spojrzał, tylko szedł zapatrzony w ziemię, rozmawiając przez telefon i przeklinając na czym świat nie stoi. Pokręciłam tylko głową, odchodząc.
Po kolacji, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi, udałam się do stajni, od razu wyhaczając boks klaczy.
– Cześć, Makabro – zaśmiałam się, widząc jej postawione na baczność uszy i wesołe ogniki w oczach. Założyłam jej kantar, oczywiście nie obeszło się bez małej szarpaniny, kiedy to postanowiła podnieść głowę najwyżej, jak tylko się da, robiąc mi na złość, a ja musiałam skakać, any naciągnąć jej materiał na uszy. Przypięłam uwiąz do kantara za pomocą karabińczyka, powoli wyprowadzając ją na korytarz. Wzięłam do ręki przygotowane wcześniej szczotki i szybko przeczyściłam z kurzu sierść klaczy, uprzednio dokładnie składając derkę, którą na sobie miała. Mimo, żd było lato, dzisiejszy wieczór był aż nadto wietrzny. Po wyczyszczeniu i naoliwieniu kopyt ubrałam konia z powrotem w stajenną, czerwoną derkę z czarną lamówką. Wyszłyśmy ze stajni ramię w ramię, równym krokiem, a pysk Macabre spoczywał na moim ramieniu, gdy ta zaciekawiona łaknęła otoczenie swoim bystrym spojrzeniem. Zarżała, gdy tylko zobaczyła innego konia w pobliżu, jednak nie pozwoliłam jej do niego podejść. Obeszłyśmy większość terenu należącego do akademii, a ja byłam w stanie stwierdzić, że wbrew pozorom nie było tak źle, jak się zapowiadało i może będzie w stanie mi się tutaj spodobać? Stukot kopyt odbijał się od ścian, gdy kierowałyśmy się z powrotem do stajni. Na miejscu oporządził klacz, dając jej kolację. Wiedziałam, że prawdopodobnie zrobi to jakiś stajenny, a przynajmniej tak myślałam, dlatego zostawiłam informację na boksie mówiącą o tym, że
Macabre dostała dzisiaj swoją pełną porcję. Musiałam jeszcze załatwić sprawę tabliczki z końskim imieniem, aby następnie przytwierdzić ją na drzwi boksu. Wokół porozwalane były moje rzeczy, dlatego zaczęłam je sprzątać. Szczotki odniosłam,
preparaty zakręciłam i opakowałam, kantar z uwiązem odwiesiłam, na koniec jeszcze poprawiając zapięcia derki. W tym wszystkim nawet nie zauważyłam, że w drzwiach stajni stał jakiś rosły mężczyzna, opierając się nomszalancko o ich framugę. Omiotłam go spojrzeniem w tym samym czasie, co on mnie, a gdy przypomniało mi się, że miałam dzisiaj jeszcze jedną, ważną misję, podeszłam z miłym, choć udawanym uśmiechem na ustach.
– Cześć. Wiesz coś może o tabliczce dla mojego konia? Ktoś miał mi przekazać informacje, ale widocznie mu się odechciało – zaczęłam rozmowę, nie będąc pewna jak zareaguje. I żeby nie było, ta rozmowa nie miała mieć drugiego dna. Ja po prostu chciałam tabliczkę, czy nie tak właśnie było?

<Hache?>

Historia Liliane

Mało kto wie, że drzewa genealogiczne francuskich rodzin potrafią być aż nadto zawiłe, a skompilowana rodzina Lambert jest na to żywym, choć w połowie martwym przykładem. Wszystko zaczęło się od praprapra (długo by wymieniać) babki. Nie można było powiedzieć o niej złego słowa, dopóki żyła,
aktualne pokolenie zna ją tylko ze zdjęć,
ale nie można ich za to winić,
prawda?
Było dużo małżeństw, dzieci,
jeszcze więcej zdrad i kłótni, które podzieliły rodzinę aż po śmierć, a jedną taką odnogą i odstępstwem od reguły była Chloé Lambert wraz z jej gburowatym, choć kochającym (do czasu) mężem, Aaronem. Rodowici Francuzi jedzący ślimaki co wieczór z denerwującym akcentem, który sprawiał, że niejednemu włosy jeżyły się na głowie, a krew stawała w żyłach,
chwilowo niepompowana przez serce.
Kobieta wychowana z końmi, co noc śpiąca w przydomowej stajni z małym, szetlandzkim kucykiem, na którego w końcu przyszła pora i śmierć zebrała żniwa. Chloé, zmuszona do pochówku zwierzęcia, którego to tak bardzo kochała, na osłodę zakupiła sportową, kasztanowatą klacz. Świetna budowa, predyspozycje, codzienne,
dwugodzinne treningi z jednym dniem odpoczynku i charakter zwycięzcy doprowadziły je na skalę światową w skokach przez przeszkody, ale wiadomo - bajka trwa tylko do pewnego momentu.
Miały świetne wyniki, a do okrzyknięcia ich mistrzyniami Europy dzielił je tylko jeden, wzorowo przejechany parkur. Niestety, niefortunny zbieg wydarzeń chciał, aby Chloé upadła wraz z klaczą, która złamała nogę, a następnie została uśpiona. W tym czasie kobieta musiała wykaraskać się z ran psychicznych po kolejnej stracie oraz ze złamanego kręgosłupa.
Nigdy nie wróciła do pełnej sprawności, poruszając się na wózku, bardzo brakowało jej amputowanej nogi na wskutek rozległego zmiażdżenia i żaden kawał metalu, żadna proteza nie mogła tego naprawić. Rozwój jeździecki Chloé stanął w miejscu, ona sama też, zapijając smutki w alkoholu. Mąż nie potrafił jej w tym wszystkim pomóc, zatracając się w pracy. Oboje się niszczyli, robili to sobie nawzajem na własnych oczach, ale żadne tego nie widziało albo raczej nie chcieli do siebie dopuścić tej wiadomości.
I w tym momencie w historii pojawia się słynna Liliane, która w czasie tego felernego wydarzenia miała osiem lat. Nie bardzo rozumiała co takiego się stało, dopóki mama sama jej tego nie wytłumaczyła. Dosyć długo opłakiwały to wydarzenie, a w międzyczasie Liliane sama zaczęła jeździć konno, bo w wieku dziewięciu lat. Zauroczona swoim kucykiem, treningami i nową szkołą nie widziała,
że z mamą dzieje się coś niedobrego,
przez co Chloé nieodwołalnie popadła w głęboką depresję.
Aktualnie Lilie nie wie, kiedy jej matka ostatnio wyszła choćby ma werandę domu. Jej ubogie spacery ograniczają się do kuchni i łazienki, a czasami nawet nie to, odkąd kobieta zatrudniła służkę. W tym czasie ojciec otworzył dobrze prosperującą firmę marzeń, zdradzając Chloé Lambert z amerykanśką sekretarką, czego dowodem było dziecko, mała, denerwująca,
amerykańsko - francuska dziewczynka z jeszcze bardziej wyraźnym akcentem. Firma rosła w siłę, zdobywając tym samym wrogów, jak to w tej branży bywało. Ojciec Liliane prędzej czy później się zadłużył i to nie u byle kogo. Alimenty, cła i podatki skumulowały się w jedno, dając ogromne sumę kilkuset tysięcy,
jak nie miliona euro. Miał pół roku na spłatę, jednak myślał, że przechytrzy swoich pożyczkodawców, niestety, stary a głupi, tal bardzo się pomylił. Liliane miała dwanaście lat, gdy jej ojciec zginął z niewyjaśnionych do tej pory przyczyn, choć jednocześnie były one takie oczywiste.
Wtedy do akcji wkroczyła babka Lilie, Laurence, która za zadanie postawiła sobie postawienie na nogi swojej córki, która popadła w jeszcze większą depresję z atakami paniki i początkami schizofrenii. W tym samym czasie rodzina spierała się z sądami i ubezpieczeniami, jakie spoczywały na aktualnie nieistniejącej już firmie. Chloé została odesłana do szpitala psychiatrycznego po czwartej próbie samobójczej, próbując powiesić się na strychu.
Lauren była pewna, że małe, złamane serduszko wnuczki nie przeżyło by kolejnej, rodzinnej tragedii. Na szczęście relacje jej z matką stały się chłodne od czasu wypadku, dlatego Liliane nie odczuła w kościach braku matki i tego, gdzie ona się znajduje. Babka zadbała o pielęgnowanie rodzinnej tradycji, jaką była jazda konna i kupiła wnuczce źrebaka, gdy ta skończyła trzynaście lat. Zajeżdżała go, gdy wiek mu na to pozwolił, na początku pracując z nim z ziemi pod czujnym okiem babki, która stała się jej jedyną już żyjącą rodziną, bo oszalałej do reszty matki nie sposób było w nią wliczyć, bowiem całkowicie wyparła się Lauren i Liliane. Mieszkały one we dwie na obrzeżach miasta, trenując nowy nabytek - Danse Macabre, trakeńską klacz o gorącym temperamencie i olbrzymim sercu. Dla Liliane była ona idealna, mimo że miewała humorki i dziewczyna nieraz miała nieprzyjemne wypadki z klaczą w roli głównej, to wsiadając na nią powierzała jej całe życie. Od czasu do czasu dostawała listy od matki lecz zamiast zwrotów: „kocham cię", „co u babci?", czy „jak sobie radzicie?" były: „jak dowiem się, że wsiadasz na konia, zostaniesz zabrana od babci", „nawet nie waż się jeździć". Oczywiście, były to tylko puste słowa, nie mogła nic na to poradzić, że jej córka chciała się spełniać w tym, co i Chloé kochała kilkanaście lat temu. Opiekę nad Liliane sprawowała Lauren i na piśmie i na codzień, więc nie było opcji, aby dziewczynkę zabrano. Tak mijały lata, generalnie na kształceniu się w jeździectwie, szkole i krótkich, przelotnych znajomościach, bo zamknięta w sobie na innych ludzi szesnastolatka nie starała się podtrzymywać z nimi kontaktu. Kiedy Lauren zaczęła chorować przez dopadającą ją starość, dziewczyna nie miała ani chwili dla siebie, ale wiedziała, że nie może zostawić babci samej, skoro to ona okazała jej miłość i opiekę, tak teraz przyszła na to pora w stosunku babci od Liliane. Chcąc nie chcąc, dziewczyna musiała wyjechać do akademii, gdy to babcia po cichu, w tajemnicy przed nią wysłała tam jej papiery i dała potwierdzający jej przynależność do nowej szkoły, świstek, w dzień urodzin. Przekonywana tygodniami dziewczyna w końcu się odważyła, po stokroć dziękując babci, dla której uśmiech wnuczki był tym, czego tak bardzo jej brakowało. Liliane nie wiedziała,
czy to dobry pomysł, nie chciała rzucać się na głęboką wodę, przeprowadzać na zupełnie inny kontynent, jeśli nie była pewna, że babcia dobrze się czuje, jednak po namowach uległa. Lauren uważała, że wszystkim przydaje się nowy start i zawsze wychodzi na dobre, ale czy tym razem przypadkiem się nie myliła?

<Koniec> 

Niektórzy nie mogą sobie pozwolić na upadek, bo wiedzą, że nikt ich nie podniesie

cohzi:   apply for my queue club - you will be okay.
Imię i nazwisko: Liliane Lambert
Wiek: 18 lat
Płeć: Kobieta
Ranga: Intermédiaire
Grupa: II
Imię konia: Danse Macabre
Pokój: 5
Charakter: Gdyby ktoś chciał opisać Liliane kilkoma słowami, byłyby to na pewno słowa kluczowe wprowadzające do tego, jak skomplikowaną osobą jest. Nigdy nie jest wiadome, co akurat uderzy jej go blondwłosej głowy, jednak co by to nie było, jej mimika twarzy pozostanie niezmieniona. Skrzętnie skrywane emocje rzadko kiedy znajdują ujście w towarzystwie nieznajomych jej osób, cały swój zapał zachowuje dla tych, którzy - według niej - są tego warci. Nie lubi tracić czasu, dlatego ma świetnie zorganizowany grafik, a że jest on napięty, to nie lubi, gdy coś jej "wypada". Do reszty poświęca się temu, co robi, nie zostawi sprawy niedokończonej i lubi jasno wiedzieć, na czym stoi. Nie jest dla niej problemem wyrażenie swojej opinii, zostaje na swoim, jednocześnie kulturalnie szanując czyjeś zdanie, ale i nierzadko wdając się w dyskusje, choć jedynie w te na poziomie. Nie cierpi zniewagi i braku tolerancji, wyznając zasadę, że wszyscy są równi i tacy sami.Mimo wszystko, jest coś, co bardzo odróżnia dziewczynę od tłumu, jednak nikt tak naprawdę o tym nie wie, a dopóki Liliane nie znajdzie kogoś, komu mogłaby bezgranicznie zaufać, sprawa zostanie taka, jaka jest - nieodkryta. Nuta tajemnicy, jaką owiana jest dziewczyna sprawia też, że niechętnie o sobie mówi, jednak jeśli ktoś pyta - ona z grzeczności odpowiada. Kultura i wrodzona elokwencja idą w parze z inteligencją i wysokimi ambicjami, jeśli chodzi o jazdę konną, jednak Liliane zna granice swoje i swojej klaczy. Doskonale potrafi odczytywać ludzkie intencje, wyćwiczyła to już dawno i polega teraz jedynie na swoich obserwacjach. Mimo wszystko ma wiele wad, jednak stara się je kamuflować i nad nimi pracować. Nieufność może doprowadzić do zerwania kontaktu z wieloma osobami, a małomówność może być kolejnym problemem w dotarciu do niej, jednak jeśli ktoś przezwycięży te przeszkody, dziewczyna stanie się w towarzystwie tej osoby rozgadana, otwarta i o wiele bardziej komunikatywna.
Aparycja: Urocza, niska blondynka o metrze sześćdziesiąt wygląda przy dobrze zbudowanej klaczy jak mrówka, ale to dla niej nie problem. Pełne usta i hipnotyzujące oczy o niebieskim kolorze, których jednak sama zainteresowana nie lubi, są dla niej zbyt pospolite. Krągłe biodra i znienawidzone przez Liliane nieco szersze ramiona współgrają raz lepiej, a raz gorzej ze szczupłymi nogami i wcięciem w talii, niekoniecznie jednak pasując do niewielkiego wzrostu.
Historia: opowiadanie
Rodzina: Rodzice; Chloé i Aaron Lambert, Babka od strony ojca; Laurence Lambert. 
Orientacja seksualna: Heteroseksualna
Partner/ka: brak
Inne:
- Prosiłabym o niepisanie postacią Liliane, tylko o konsultację ze mną jej reakcji, zapewniam, że odpisuję szybko, ale na miarę moich możliwości :) Często jej odpowiedź lub zachowanie mogą być zupełnie inne, niżbyś chciał/a napisać, a chyba nikt nie lubi, kiedy inna osoba zmienia charakter i usposobienie nieswojej postaci, także zapraszam na priv na hwr lub na discorda :)
- Oprócz koni kocha dodatkowo te mechaniczne oraz przeróżne sztuki walki,
- Ma kilka droższych, czy tańszych samochodów, jednak jej ulubionym bezsprzecznie zostało czarne, lśniące Maserati
- Cierpi na bezsenność i kilka innych chorób.
Właściciel: *Justine*

Imię: Danse Macabre
Rasa: trakeńska
Wiek: 5 lat
Płeć: klacz
Charakter: Suche, mocne nogi, wyrysowany kłąb i zad z zaznaczoną, umięśnioną szyją, żywe metr osiemdziesiąt trzy mięśni - Danse Macabre już z zewnątrz prezentuje się wyśmienicie i zapowiada się na dobrego, sportowego konia odnoszącego niemałe osiągi i noty na parkurach. Dobry rodowód jest tylko kolejnym, co nas w tym utwierdza. Przyjazne usposobienie klaczy jest sprawą umowną. Bardzo często testuje jeźdźca i szuka drogi na skróty, kiedy ten nie patrzy, jeśli jednak znajdzie równego sobie człowieka, rezultaty ich współpracy będą owocne. Niech was nie zwiodą uszy postawione na baczność w zaciekawieniu, w ciągu sekundy ich położenie może się diametralnie zmienić. Koń do przodu, do trzymania, ale lekki w pysku, mimo wszystko od czasu do czasu odzywa się w niej diaboliczne usposobienie - wtedy lepiej nie podchodź, uraz gwarantowany. Ah, bym zapomniała. Nie głaszcz po chrapach, tylko między oczami, chyba że dłoń nie specjalnie ci się przydaje. Ryzyko utraty.
Dyscyplina: skoki przez przeszkody
Należy do: Liliane Lambert