Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Reker. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Reker. Pokaż wszystkie posty

5.17.2019

Od Rekera cd. Anthony'ego

- Powiedzmy - prychnąłem, odpychając od siebie zielonookiego chłopaka, którego jeszcze tutaj nie widziałem - Lepiej patrz, jak chodzisz śpiąca królewno. Przyjechałeś się tutaj uczyć, a nie malować paznokcie - poprawiłem na sobie wyprasowany frak, żeby następnie ruszyć ponownie do rozbudowanej stajni, gdzie o tej porze dnia czekał na mnie półsenne koniska. Dochodziła właśnie godzina dziewiętnasta, dlatego po sprawdzeniu stanu swoich pokrak, zamierzałem natychmiastowo wrócić do akademika, aby wziąć prysznic i udać się na spoczynek, który był mi niezwykle potrzebny do pełnej regeneracji. Pomijając już samo to, że poziom dzisiejszych treningów był o wiele wyższy niż ostatnio, to późnym popołudniem zabrano mnie także na godzinny teren, gdzie przypadkowo obiłem sobie nieco nogi. Na szczęście skończyło się jedynie na drobnych siniakach, a nie złamanych kończynach, co pozwoliło mi na odczucie lekkiej radości, związanej z tym dziwnym wyczynem - Cześć Demonie - rzekłem radośnie, wchodząc pewnym krokiem do boksu Residenta - Znowu wszystko rozwaliłeś? - dorzuciłem, podnosząc z ziemi siatkę z sianem, do której dostała się niewielka ilość leżących na ziemi trocin - Kiedyś ci to zabiorę i nie będzie podjadania - zawiesiłem poliestrowe szaleństwo z powrotem na przeznaczonym do tego haczyku. Nie chcąc, żeby ten głupek znowu dopiął tego czynu, zawiązałem sznurek na dwie pętelki, co uniemożliwiło polimerowi poruszanie się wzdłuż wygiętego kawałka metalu. Po sprawdzeniu wszystkich nóg gniadosza, byłem gotowy na spotkanie z Tornadem, który przez swój młody wiek ucieszył się bardziej na mój widok, niż ten stary zgred, który ostatnio sprawiał mi coraz więcej problemów. Doskonale wiedziałem, iż był zazdrosny o mojego drugiego wierzchowca, ale cóż, musiał się z tym jakoś pogodzić... Z czasem i tak kupiłbym zastępczego konia, nadającego się na chwilowego zmiennika dla skoczka, gdyby ten nie daj Boże, doznałby jakiejś kontuzji. Miałem już wychodzić z końskiego domostwa, lecz w ostatniej chwili mój wzrok napotkał nieznanego mi karusa. Zapewne należy do tego nowego patałacha - pomyślałem, wyciągając przed siebie otwartą dłoń, na której leżał niewielki kawałek jabłka - Śmiało - powiedziałem, obserwując jego nerwowe ruchy, które z każdą sekundą zanikały coraz bardziej. Zadowolony z takiego obrotu spraw, poczułem, jak Chacco poderwał owoc z mojej dłoni, aby następnie przepchnąć go do swojego żołądka - Więcej nie mam - wzruszyłem ramionami, żeby po niecałej sekundzie się od niego odsunąć - Poproś swojego właściciela o więcej - dorzuciłem na koniec, ruszając żwawym krokiem w stronę dworu, gdzie nadal utrzymywała się wyśmienita pogoda. Rozmarzony wizją jutrzejszego dnia, wróciłem na ślepo do swojego pokoju, w którym dzięki zimnemu prysznicowi doprowadziłem się do względnego porządku. Nie odczuwając jeszcze potrzeby snu, pokusiłem się o włączenie pustego Skype'a. Znowu nie dajecie znaku życia - westchnąłem w umyśle, spoglądając kątem oka na zdjęcie mojej szczęśliwej rodziny. Odkąd trafiłem do IHA, minął praktycznie rok, a oni ani razu mnie jeszcze nie odwiedzili. Godząc się powoli z myślą, iż nie jestem im potrzebny, wylogowałem się z niebieskiego komunikatora, co zezwoliło mi na zapadnięcie w płytki sen.
❖❖❖❖❖
- Jak to ktoś nowy będzie w drużynie? - zmarszczyłem brwi, zgniatając przy tym w rękach dwukolorową piłkę - Wiem, że Castiel ma kontuzją, ale damy sobie radę... Wróci przecież za kilka tygodni - starałem się usunąć ten pomysł panu Lasamariemu z głowy, lecz ten nadal uparcie twierdził, że znalazł nam idealnego kandydata na rezerwowego. Zrezygnowany, machnąłem jedynie na to wszystko ręką, przez co uniknąłem niepotrzebnej, niezbyt zrozumiałej dla innych kłótni. 
- Jest nowy, dlatego nie bądźcie dla niego niemili. Dajcie mu szansę, to na prawdę miły chłopak... Przyjdzie tu za niecałe piętnaście minut - ciągnął dalej swoją mowę, zapewne uważając, iż coś to da - Będę się już zbierał. Mam nadzieję, że się nie pozabijacie - wyszedł z hali, pozostawiając naszą siódemkę sam na sam.
- Sądzisz, że ten świeżak da sobie radę? - zapytał Jay, siadając na ławce obok mnie - Musimy mieć kogoś zastępczego w drużynie. Nigdy nie wiadomo, jak potoczą się wydarzenia na zawodach... Uważam, że powinniśmy dać mu szansę - poklepał mnie po plecach, ale ja zamiast odwzajemnić ten gest, wolałem pogrążyć się w swoich myślach, dotyczących najbliższego meczu. Jako kapitan naszej drużyny nie miałam prawa zawalić. To ja musiałem opracować wszystko tak, abyśmy wygrali te zawody. W końcu jeden zły ruch i już na zawsze możemy pożegnać się z akademickimi półfinałami. Nie mogłem na to pozwolić! Oj nie mogłem!
- Nie wiem czy to dobry pomysł. Może wszystko nam  zepsuć - westchnąłem, wywołując jednocześnie naszą ofiarę, którą okazał się chłopak z wczorajszego wieczora - No ładnie... - dodałem dla samego siebie, starając się nie ulec narastającej w moim wnętrzu presji.
- Cześć - przywitał się pewnie, otrzymując przywitanie od reszty drużyny. Nie mając zamiaru się odzywać, wbiłem wzrok w ziemię, oczekując zniknięcia pasożyta z mojego terenu - Dyrektor kazał mi tutaj przyjść... Ponoć szukacie kogoś do drużyny? - mówił spokojnie, rozglądając się po nieznanej jeszcze przestrzeni.
- Pójdę już, sami sobie wyznaczcie ćwiczenia - zmieniłem temat naszej rozmowy, która i tak dążyła jedynie do bezsensownej paplaniny - Mam nadzieję, że Anthony umie chociaż odbijać porządnie piłkę... Jeśli zniszczysz nam mecz, wylecisz stąd na zbity pysk.

<Anthony? ;3 Postaraj się nie zabić xd>
789 słowa. 

2.16.2019

Od Rekera cd. Irmy

Miałem już dosyć błądzenia po tej śmiesznej galerii... Nigdy nie byłem kobietą więc nie kręcił mnie ten cały zakupowy szał. Wolałem poszukać czegoś w internecie i zamówić sobie to do domu, niż błądzić po alejkach pełnych sklepów, w których i tak nic ciekawego nie znajdę. Zaczepiają jedną z ekspedientek, w uprzejmy sposób zapytałem się gdzie znajdziemy najbliższą kwiaciarnie godną oczywiście polecenia. Jak się okazało przechodziliśmy już obok niej co najmniej sześć razy tego dnia. Wzdychając na to głośno, podziękowałem starszej od siebie blondynce, a następnie wycofałem się w stronę drzwi, wpadając przy tym prawie na rozkojarzoną Irmę.
- Musimy zejść piętro niżej... Byliśmy przy Roses Vanilla tyle razy... Ślepcy z nas - mruknąłem, stając przed rozsuwanym drzwiami, które przy otwarciu wydały charakterystyczny dźwięk.
- Nie możemy tutaj chwilę poczekać? - zapytała, rozglądając się dookoła siebie niczym zaszczute zwierze, bojące się swojego oprawcy - Zmęczyłam się - skłamała prosto w moje oczy, co strasznie mi się nie spodobało.
- Irma nie kłam... Co się dzieje? - zmartwiłem się jej zachowaniem, gdyż to wszystko było bardzo do niej nie podobne. Niższa ode mnie postać milczała przez dłuższą chwilę, aż nagle zebrała się na odwagę i spojrzała w miejsce znajdujące się za mną. Nie wiedząc o co jej może chodzić, podążyłem za jej wzrokiem, lecz nic zaskakującego nie ujrzałem. Pustka. Nic więcej tylko pustka. Mrużąc na to oczy, puknąłem ją lekko łokciem w żebra.
- Chodzi o tego faceta z zawodów... Jest dziwny - skrzywiła się, obejmując dłońmi swoje ramiona - On mnie chyba śledzi. Chce czegoś ode mnie - dodała na tyle cicho, abym tylko ja mógł usłyszeć jej wypowiedź. Nie wiedząc co o tym sądzić, wyprowadziłem ją z butiku, aby móc zaczerpnąć nieco więcej świeżego powietrza.
- Jak na razie nic ci nie zrobił. Jeśli dalej będzie cię nękał, sprawa zostanie zgłoszona na policje. Nie ma co panikować. Chodźmy już do tej kwiaciarni i o tym nie myślmy - zadecydowałem, po czym załapałem ją za rękę i zacząłem ciągnąć ją w odpowiednią część budynku.
- Ale on może nam coś zrobić... - starała się, przetrzymać mnie w jednym miejscu co mało mi się podobało - Byleś nie żałował - napuszyła się jak paw, równając ze mną kroku - Mógłbyś przy okazji mnie puścić?
- Może tak, może nie - trzymałem ja nadal w szczelnym uścisku, ciesząc się jak małe dziecko, które porwało siostrze ukochaną lalkę. Nim się obejrzeliśmy, znaleźliśmy się pod zielonymi drzwiami Roses Vanilla. Witryna sklepowa była przyozdobiona wszelkiego rodzaju kwiatami. Zaczynało się na różach, szło przez kolorowe tulipany, a kończyło na najzwyklejszych stokrotkach, których plątanina i tak kusiła znudzone codziennością oko. Nie chcąc zostawiać tutaj tej rudej wredoty, weszliśmy razem do sklepu, gdzie panował istny harmider. Kiedy w końcu dopchaliśmy się do kasy, mogliśmy przebierać w różnych gotowych bukietach albo stworzyć swój własny. Ja uważałem, że wystarczą zwykłe róże, lecz Irma uparła się na jakiś szczególny rodzaj kwiatów, przez co nie zamierzałem się z nią kłócić. Zresztą była babskiem nie z tej ziemi, więc dałem jej wolną rękę tylko dla tego, żeby nie słyszeć jej jazgotu.
⤱⤱⤱⤱⤱
Od tamtych wydarzeń minęły dwa miesiące. Jay czuł się już dużo lepiej i bez dwóch zdań wrócił do poprzedniej formy. Jeśli chodzi zaś o mnie to... To... Wolałem ukrywać wszystko co dzieje się ostatnio w moim organizmie. Wyniki krwi były istną porażką. Niedobór żelaza i bóle serca, ostatnio mocno dawały mi się we znaki. Opuszczałem treningi, a nauczycielom tłumaczyłem się tym, że po prostu zaspałem. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że niedługo cała prawda wyjdzie na jaw, więc odkąd tylko pamiętam, starałem się przygotować na szybkie wyrzucenie z IHA. Ciekawe kiedy się zorientują - pomyślałem, przewracając kolejną stronę grubaśnej książki. Byłem już niemal w środku historii, gdy po pomieszczeniu rozniósł się odgłos pukania do drzwi. Zniechęcony, w powolnym tempie zwlekłem się z łóżka, aby móc nacisnąć klamkę drewnianej bariery, odcinającej mnie od reszty świata.
- Irma? - zdziwiłem się, widząc brązowowłosą kobietę, ściskającą w rękach plastikową tackę, na której widniała dość spora porcja jedzenia.
- Przyniosłam ci obiad... Nie widać cię nigdy na stołówce... Wszyscy się martwią - odpowiedziała, przechodząc bez żadnego zaproszenia, przez próg pokoju - Nic nie jesz, nie pokazujesz się na treningach... Co się z tobą dzieje Reker? - spojrzała mi prosto w oczy, pod których naporem, mimowolnie się ugiąłem.
- Po prostu umieram.
Irma? :3
Pomóż xd 

2.08.2019

Od Rekera cd. Vicky

- Naprawdę bardzo za niego przepraszam... Nic ci się nie stało? - zwróciła się do mnie, gdy kilka minut temu, o mało nie zabiłem tego, cholernego jeża. Lubiłem zwierzęta, ale nie takie, które bezceremonialnie wchodzą do mojego łóżka, i dźgają mnie prosto w rękę. Zresztą co tam ja, gorzej by było, jakby dostał się do tego pies. Biała, roczna kulka, bez zastanowienia wpierdzieliłaby kolczatego na obiad, dziurawiąc sobie przy tym pysk, przełyk i zapewne jelita. Innymi mówiąc, byłoby po Connorze.
- Jeszcze nie - stwierdziłem, otrzepując swoje spodnie z kurzu. Cholera, że też musiałem wjechać dzisiaj w tą pajęczynę... Meh... Przynajmniej o szesnastej nie będę narażony na atak agresywnych pająków - Mam rozumieć, że to coś należy do ciebie? - dorzuciłem, wyciągając z szafy, normalne ubranie, składające się z jeansów orz czarnej bluzy. W końcu ktoś musiał wyjść jeszcze z pchlarzem na spacer, zejść obiad, i wrócić później na halę, w ramach prywatnego treningu.
- Tak, obiecuję, iż taka sytuacja już się nigdy nie powtórzy - rzekła, wycofując się w stronę drzwi - Czyli po treningach jesteśmy teoretycznie wolni? - zapytała jeszcze, zanim na wieki opuściła, przypisane mi pomieszczenie.
- Tiaaaa... Możesz już robić, co tylko twoja dusza zapragnie - odpowiedziałem, wkraczając do szarej łazienki, gdzie zrzuciłem z siebie brudne ubrania, aby móc zastąpić je tymi czystszymi. Jak zwykle ignorowałem skazy, które od wielu lat utrzymywały się na moim ciele. Byłem już do nich, najzwyczajniej w świecie przyzwyczajony, a nowe "atrakcje" rysujące się, na zniszczonej życiem skórze, nie robiły już na mnie żadnego wrażenia. Po doprowadzeniu się do stanu względnej używalności, zapiąłem nadpobudliwego szwajcara na dopasowane szelki, a następnie ruszyłem z nim w stronę pobliskiego lasu, gdzie ze spokojem, mógł upuścić z siebie duży nadmiar energii. Spędziliśmy tam równo dwie godziny, lecz gdy nadszedł czas powrotu, Con, postanowił, ot tak położyć się na ziemi, i nie ruszać się z niej, nawet pod pretekstem braku kolacji. Koniec końców, wszystko skończyło się na tym, że musiałem zanieść go o własnych siłach, do swojego pokoju, gdzie na nowo poszedł spać - Ty cholero - skomentowałem krótko jego zachowanie, ocierając swoje czoło z niewielkich kropel potu.
- Do mnie mówisz? - śmiech Jay'a, powstrzymał mnie, przed kolejnym utonięciem we własnych myślach - Ernos kazał ci przekazać, że nie ma szans, abyście mieli dzisiaj trening. Jutro pewnie strzeli ci dwa, ale kto by się teraz tym przejmował? Andrew zaprosił mnie na mecz siatkówki, pomyślałem, że wpadniesz tam ze mną - wyjawił cel swojego przyjścia, przez który w moich oczach zamigotały tajemnicze, ogniki szczęścia. 
- No jasne, że tak! Jeszcze masz czelność zadawać mi takie pytania?! - pacnąłem go w durny łeb, wybierając spod swojego łóżka czerwono-zieloną piłkę - Wezmę tą, on pewnie i tak przyniesie, jakiegoś flaka - wybiegłem przez główne drzwi, o mało nie przewracając przy tym znajomej sobie dziewczyny - Ups, wybacz, śpieszy mi się - odbiłem się od ściany, znikając gdzieś w zaułkach mrocznych korytarzy.

Vicky?
Siatkówka? 

2.04.2019

Od Rekera do Vicky

- Tak tato dbam o Connora, nie musisz się o niego tak martwić - mruknąłem do słuchawki srebrnego iphone'a X, który był moim jedynym łącznikiem ze światem rodzinnym. Mój ojciec jak zwykle zbyt mocno dramatyzował, jeśli chodziło o jego zwierzęta. Zawsze twierdził, że sobie z takowym nie poradzę i narobię mu więcej szkód niż pożytku. Oczywiście według mnie jego myślenie było błędne, bo przecież radzę sobie z dwoma ogierami, to z rocznym psem sobie nie poradzę? Przecież ta biała kulka futra śpi praktycznie cały dzień, a jak już się obudzi to tylko pragnie wyjść na długi spacer i na nowo wrócić do akademika, aby oddać się objęciom psiego morfeusza - Może tak spytałbyś się co u mnie, a nie tylko o tego pchlarza się wypytujesz? - zaproponowałem, przytrzymując spokojnego Residenta za brązowe wodze, zlewające się całościowo z kolorem jego ogłowia. Byłem właśnie po zakończonym treningu, który chcąc, nie chcąc nasza grupa musiała odbyć na dworze. Co prawda było tylko pięć stopni na minusie, lecz żadnemu z nas nie podobało się marznięcie, gdy w pobliżu była ogrzewana hala.
- Też się o ciebie martwię Reker, ale nigdy nie miałeś psa na własność, dlatego tak bardzo się o to wypytuję - westchnął, szeleszcząc w między czasie sporą ilością kartek - Gdyby nie ta delegacja został by u mnie, ale wiesz, jak to już jest - stwierdził, nie dając mi w żaden sposób dojść do głosu - Przyjadę na najbliższe zawody i sobie porozmawiamy. Muszę kończyć. Baw się dobrze synuś - mówiąc ostatnie słowo, bez wahania nacisnął czerwoną słuchawkę, kończąc przy tym oficjalnie naszą rozmowę.
- No tak... Firma ważniejsza - burknąłem pod nosem, chowając kawałek "plastiku" do przedniej kieszeni swoich bryczesów. Nie mając najmniejszej ochoty myśleć o swojej rodzinie, ruszyłem szybkim krokiem w stronę stajni, ciągnąć przy tym za sobą rozgrzanego wierzchowca. Kiedy wraz z gniadoszem znaleźliśmy się w przytulnej stajni, zatrzymałem go tuż przed jego boksem, aby go sprawnie rozsiodłać - Szmatki do prania - rzuciłem sam do siebie, przewieszając czaprak przez poręcz boksowych drzwiczek - No dalej, do środka - wskazałem ruchem dłoni dom zwierzęcia, które chwilowo zgłupiało - Powtarzamy to prawie przez rok, a ty nadal się nie nauczyłeś tępoto... - skrzywiłem się, czując, jak mój humor jeszcze bardziej się pogarsza - No właź - pociągnąłem go delikatnie za kantar w stronę wejścia, do sporego pomieszczenia. Evil rozumiejąc już o co mi chodzi, wszedł spokojnie do środka, a następnie, jakby w oczekiwaniu nagrody, zaczął szturchać niewielki woreczek, umocowany za pomocą linki do mojego paska - Niby za co? Powinieneś to umieć śpiewająco - stwierdziłem, nie przejmując się tym, co powiedzą otaczające mnie osoby. Przecież gadanie do konia jest normą prawda? Praaaawdaaaa?
- Pięćdziesiąt sześć, pięćdziesiąt siedem, pięćdziesiąt osiem... No w końcu - damski, dość zirytowany głos, zlał się po chwili z prychnięciem nieznanego mi konia. Nie wiedząc kim jest owa postać, odwróciłem się do niej twarzą, aby móc spojrzeć na piwnooką blondynkę. Już na pierwszy rzut oka było widać, iż nie pochodzi ona z byle jakiego domu. Cóż, markowe ciuchy i jakość wymowy mówiła sama za siebie. Moi rodzice też mnie kiedyś na to cisnęli, bo w końcu arystokracja nie ma prawa wyrażać się jak plebs. Czy im wyszło? Niby wszyscy twierdzą, że tak, dlatego właśnie się tego trzymam.
- Nowa? - zagaiłem, widząc jak klacz szybko cofa się w kąt nieznanego wcześniej boksu - Jak się zwiesz?
Vicky?
Wybacz, że tyle czekasz i tak krótko ;-;
534 słowa. 

12.02.2018

Od Rekera cd. Irmy


Po swoim nieudanym przejeździe, zaprowadziłem Residenta od razu do stajni, aby przyjrzeć się jego nogą, które pomimo ochraniaczy mogły zostać uszkodzone. Na moje szczęście koń nie utykał, a dotykanie go w różnych częściach jego nadpęcia nie sprawiło mu żadnego bólu. Wzdychając na to głośno, oparłem swoją głowę o zwierzęcą łopatkę myśląc o tym jak bardzo dzisiaj zrąbałem. Strąciłem drągi, pozwoliłem przyjacielowi na to, żeby prawie się zabił, zawiodłem swoją drużynę... Podsumowując wszystko poszło nie tak, jakbym sobie życzył. Zapewne myślałbym tak przez dwie godziny, gdyby nie postać Irmy, która jak zwykle zakłóciła mój spokój. Dzięki Bogu nie przebywała blisko mnie za długo, więc nie musiałem się z nią zbytnio użerać. Wycierając Evila z potu, poczułem jak moje nogi zaczynają w nieoczekiwanie się pode mną uginać. Klnąc na to w myślach, po raz ostatni przejechałem szmatką po szlachetnej szyi gnidosza, a następnie pozwoliłem sobie na opadnięcie na plastikowe krzesło. Brało mnie na wymioty... Palce nerwowo przebierały po plastikowym podłokietniku wywołując u mnie jeszcze większe poddenerwowanie.  Znowu się zaczyna - pomyślałem żałośnie, starając się usunąć twarz Michaela ze swojej podświadomości. Nie chciałem, aby wszyscy ponownie brali mnie za jakiegoś wariata przez moje ataki agresji. Miałem już sięgać po butelkę lodowatej wody, która stała dość blisko mnie, ale postać niebieskookiej na nowo zachwiała moją rzeczywistość.
- Mamy być zaraz na parkurze na rozdanie nagród - poinformowała mnie - Pomóc Ci później przy koniu Jay'a? Po skończonych zawodach chcemy pojechać do szpitala i zobaczyć jak się ma Jay... Będziesz chciał jechać? - spytałam, co pogorszyło jeszcze bardziej moje samopoczucie. Kręcąc na to wszystko głową, wbiłem swoje paznokcie w tworzywo sztuczne, które pod mocnym naciskiem lekko zaskrzeczało.
- Nigdzie nie jadę - warknąłem, podnosząc swoją głowę, aby spojrzeć jej w oczy - Nawet do niego... I tak nie będzie chciał mnie widzieć... Popsułem wszystko... To nie ma sensu - złapałem się za pulsującą czaszkę, która nie chciała dać mi czasu na pozbieranie się z tego bagna - Koniem też się zajmę... Nie róbcie ze mnie sieroty... - dorzuciłem na koniec, zrywając się z sztucznego stołka, które niemal wywróciło się przez mój, dość ostry ruch.
- Nie wściekaj się tak. Nikt ci nic nie zrobił... Odetchnij i pojaw się na parkurze, aby pan Pol się nie gniewał, bo nie mam zamiaru odbywać przez ciebie kary. Jeśli chodzi o Jay'a to na pewno by się ucieszył gdyby jego najlepszy przyjaciel pojawił się w szpitalu, ale twój wybór - westchnęła, wracając do swojej klaczki, z którą po kilku minutach powędrowała we wcześniej wskazane mi miejsce. Przewracając na to oczami, podciągnąłem ciut mocniej popręg swojego ogiera, a następnie zapinając na jego nogi na nowo czarne ochraniacze zacząłem go prowadzić w stronę placu, przed którym zatrzymał mnie mój zmartwiony ojciec.
- Bierzesz tabletki? - złapał mnie za ramiona, jakby bał się, że gdzieś mu ucieknę.
- Nie, są mi przecież niepotrzebne... Już dawno się wyleczyłem i nie chodzę do psychologa tato - odpowiedziałem, zatrzymując wierzchowca, który ze znudzeniem zaczął grzebać w miękkim błocie.
- Znowu masz napady agresji... Nie chce byś zrobił komuś krzywdę więc wracasz do terapii - mówiąc to wcisnął mi do ręki dwie, podłużne "fasolki", których kolor był porównywalny do zielonej, wiosennej trawy - Połknij i będzie po krzyku. Wyciszysz się w końcu - pogłaskał mnie po włosach, co nie ukrywam trochę mnie speszyło. Nie chcąc się z nim kłócić, połknąłem szybko tabletki, a po chwili spojrzałem mętnym wzrokiem w stronę reszty swojej drużyny - No idź, idź. Zobaczymy się po rozdaniu - rozczochrał moją czuprynę, a ja bez wahania ruszyłem do moich znajomych, którzy ze zniecierpliwieniem wyczekiwali wyników, które kończyły trzy dniowe zawody. Stojąc nieco na boku zbiegowiska, zacząłem wpatrywać się w swoje lekko przybrudzone buty. Leki jak zwykle działały bardzo szybko. Na początku wyciszały, potem kazały skupiać się na jednym punkcie, a na koniec całkowicie zmuszały do zachowania milczenia. Czułem się wtedy jak nic nie warta lalka, ale kiedy efekt otumanienia minął, mogłem cieszyć się dobrym humorem i radością życia.
Od kilku minut jeden z głównych jurorów odczytywał miejsca jakie zajęły poszczególne kluby, bądź akademie. Jak na razie nie było ani słowa o IHA, dlatego moje zaniepokojenie z czasem rosło coraz bardziej. Emocje sięgały niemal zenitu kiedy mężczyzna dojechał do miejsc znajdujących się na  podium! Wszyscy moi towarzysze z utęsknieniem wpatrywali się w białą kartkę jaką trzymał w swoich rękach aż do momentu kiedy padły następujące słowa.
- Pierwsze miejsce zajmuje akademia Impossible Horse Academy! Najszybszym zawodnikiem okazała się Irma Enderfind, której przejazd skończył się bez żadnego punktu karnego. Gratulujemy i prosimy o odebranie nagród! - oddał świstek swojej pomocniczce, aby móc się zająć czymś lepszym.
- Gratulacje - szepnąłem słabo w stronę dziewczyny, mając nadzieję, że będę miał szanse utrzymać się jakoś na koniu.

Irma? :3
Wygrali dzięki tobie xd

11.30.2018

Od Rekera cd. Irmy

Byłem w zbyt dużym szoku, aby reagować na jakiekolwiek słowa pana Pola, czy też pani Hils, która olała mnie po kilku sekundach, wracając do zakłopotanej Irmy. Wpatrując się w wyziębioną przez mróz ziemię, starałam ułożyć sobie w głowie cały przebieg wydarzeń. Dlaczego Jay tak postąpił? Dlaczego się denerwował? Czemu zareagował agresją w stajni? Gdybym zanim poszedł to pewnie nic takiego nie miałoby miejsca... To moja wina... To ja przyczyniłem się do jego wypadku... Nie chcąc pokazać wszystkich emocji jakie w obecnym stanie władały moim ciałem, przetarłem wolną ręką przemęczone oczy, co pozwoliło mi nieco w zrozumieniu niezrozumiałego bełkotu mojego wychowawcy.
- No już Reker... Nic mu nie będzie, w szpitalu się nim dobrze zajmą - starał się mnie uspokoić, kładąc jedną dłoń na moich włosach - Musisz się teraz skupić na przejeździe. Dużo zależy od tego jak ty i Irma przejedziecie - przyznał z niepokojem, wiedząc, że stąpamy teraz po kruchym lodzie.
- Nie wiem czy dam radę... - westchnąłem, odkładając czarny kask na drżące nogi - Nie chce zawalić... Nie chcę, żebyśmy przegrali przeze mnie - wymruczałem na koniec, zdejmując ze swoich rąk skórzane rękawiczki, które był nieodłączonym elementem mojego stroju jeździeckiego. Dość długo zajęło mi zastanawianie się nad tym jak mam postąpić. To wszystko było takie skomplikowane i wręcz nie zrozumiałe dla mojego, rozkojarzonego umysłu. Nawet się nie obejrzałem, a zostałem sam. Dziwny chłód jaki w tamtym momencie oblał całe moje ciało, spowodował, że zerwałem się na równe nogi, które wymagały ode mnie lekkiego rozprostowania.
- Skoro twierdzisz, że się nie nadajesz to pojedzie Will - głos Ernosa, który pojawił się za moimi plecami wprawił mnie w dość duże osłupienie - Jechał z nami jako rezerwowy... Przynajmniej przetestuje nowego konia - dorzucił, z zamiarem odejścia do mojego zastępcy, ale w samą porę go od tego powstrzymałem. Will? Ten śmieć ma zamiar w ogóle się tutaj pokazywać?! Marna kurwa wojskowa z niego i tyle! Odkąd go tylko zobaczyłem, widziałem, iż ten zjeb przyciąga same problemy. Już w szkole dawał mi nieźle popalić, ale teraz nie zamierzałem się pod nim ugiąć. Niech ten biedny, mały, żołnierzyk ze stresem pourazowym lepiej poszuka swojego smoczka, który zapewne kula się gdzieś po ziemi.
- Nie ma mowy! Ten idiota nigdzie się nie rusza - warknąłem, ukazując swoje złe oblicze, które ostatnimi czasy gdzieś się za podziało - Ma nawet nie podnosić dupy z ławki rezerwowych, bo go normalnie zapierdole. Będę za dwie minuty i niech lepiej pan pomyśli następnym razem, czy ta sierota w ogóle na konia powinna wsiadać - fuknąłem, kierując się szybkim krokiem w stronę stajni. Mało mnie obchodziło jak na moje słownictwo zareaguje Pol, ponieważ liczyło się teraz, aby nikt nie przyniósł wstydu. Jay odpadł dając nam dość dużo punktów karnych, ale zawsze możemy to jeszcze nadrobić! Odpychając silnie stojącego na mojej drodze Derkstronga, wkroczyłem do ogromnego budynku, gdzie w jednym z boksów czekał mój, poddenerwowany ogier - Spokojnie mały, spokojnie - wyciągnąłem do niego ostrożnie rękę, która wylądowała na jego chrapach. Po krótkich pieszczotach, wyprowadziłem go z determinacją na świeże powietrze. Nie myśląc zbyt wiele o swoim przejeździe, udałem się z powrotem na miejsce startu, skąd mogłem zobaczyć przejazd ostatniego z zawodników - Damy sobie radę - zapewniałem siebie cicho, nie mając ochoty na interakcje z jakimkolwiek człowiekiem.
- A za chwilę nastąpi przejazd Rekera Blackfrey'a na koniu Resident Evil - głos komentatora, zezwolił mi na wskoczenie na grzbiet swojego wierzchowca, który na mój gest szarpnął kilka razy głową. Nie przejmując się tym zbytnio, wjechałem na przyozdobiony przeszkodami plac, co powiązało się z głośnymi okrzykami widowni. Przewracając na to jedynie oczami, zrobiłem rundę dookoła parkuru, dzięki czemu zorientowałem się gdzie znajduje się pierwsza stacjonata - Miał wystąpić jako zawodnik numer dwadzieścia jeden, ale przez małe problemy jego przejazd został opóźniony - mówił dalej, gdy ja w tym samym momencie zatrzymałem konia przed jury, którzy po moim ukłonie dali mi sygnał do startu. Ściskając konia łydkami, zrobiłem niewielkie koło, a następnie w spokojnym tempie natarłem na pierwszą barierę. Nie miałem zamiaru zajeżdżać konia dla marnego pucharu, postanowiłem postawić na nie obciążające konia tępo. Jeśli wygramy to wygramy, jeśli nie to szczęście najwidoczniej nas nie lubi.

Irma? ;3
Nie miałam na to żadnej weny... Przepraszam ;c Jak mu poszło? 

11.29.2018

Od Rekera cd. Irmy

Kiedy ujrzałem swojego ojca, nie mogłem posiadać się z radości. Byłem w szoku, że przeleciał tutaj taki kawał drogi specjalnie dla mnie! Można by powiedzieć, że zachowywałem się jak szczeniak, który przez kilka godzin nie mógł zobaczyć swojego właściciela, ale cóż się dziwić? Odkąd wylądowałem w akademii miałem z nim ograniczony kontakt, a rozmowy przez telefon nie miały w sobie tyle "magii" jak te, które przeprowadzało się osobiście.
- Mówiłeś, że jesteś zajęty... - mruknąłem, udając ogromną urazę, która na mojej uszczęśliwionej twarzy nie potrafiła zbyt długo się utrzymać - Nawet nie wiesz jak się cieszę - dorzuciłem, nie mając zamiaru go teraz wypuścić.
- To miała być niespodzianka łobuzie - pstryknął mnie w nos, roztrzepując moje włosy w wszystkie strony świata - Gdybym ci powiedział, nie mógłbym zobaczyć twojej zdziwionej minki - zaśmiał się, ciągnąć mnie do stołu gdzie była już przygotowana tona jedzenia. Bez wahania wybrałem najlepsze kąski, a potem przez długi, długi czas rozmawiałem z głową swojej rodziny. Byłem ciekawy jak ocenia moje ostatnie dwa przejazdy oraz dalsze działania jeśli chodzi o jeździectwo. Miałem już co prawda dziewiętnaście lat, ale i tak na nasze prawo brakowało mi dwóch do dorosłości i szczerze mówiąc nawet mnie to cieszy, ponieważ nie wiem, czy poradziłbym sobie sam w tym wielkim świecie. Jedyne co zmartwiło mnie tą wieczorową porą to brak obecności Jay'a. Chłopaka i jego rodziny nie było nigdzie, co było strasznie do nich nie podobne. Miałem ochotę iść do jego pokoju oraz zobaczyć czy nie stało się mu coś poważnego, ale wszyscy otaczający mnie ludzie stanowczo mnie od tego powstrzymywali. Może nie przez słowa i gesty, lecz samą swoją obecnością, przez którą nie mogłem normalnie poruszać się do przodu i do tyłu. Nie chcąc sobie niszczyć reszty dnia, odgoniłem wszystkie czarne scenariusze, a następnie skupiłem się na dalszej zabawie.
⤱⤱⤱⤱⤱
Następnego dnia obudziłem się koło godziny szóstej, zmęczone oczy otworzyły się szerzej dopiero po lodowatym prysznicu. Byłem zmęczony, aczkolwiek nie żałowałem wczorajszej nocy, podczas której spędziłem dużo czasu z Irmą oraz ojcem, który dał mi niesamowite wsparcie. Zajmował obecnie jeden z apartamentów znajdujący się niemal na ostatnim piętrze wielopoziomowego hotelu, ale z racji wczesnej pory nie chciałem go jeszcze budzić. Mając w głowie myśl zaoszczędzenia na czasie, naciągnąłem na siebie odpowiednie bryczesy, z koszulą frakiem i innymi bajerami, a następnie udałem się do stajni, gdzie o dziwo czekał na mnie osiodłany Resident Evil.
- Uszykowałem go za ciebie... Przyszedłem zbyt wcześnie i mi się nudziło - przygnębiony głos Jay'a siedzącego na plastikowym krześle, dało się usłyszeć z kilkunastu metrów.
- Jay... Co się dzieje? - zapytałem zmartwiony, kucając przed pogrążoną w smutku postacią.
- Nic - odparł krótko, odwracając ode mnie swoje posiniałe oczy - To nic, po porostu źle spałem okej? Dajcie mi wszyscy święty spokój! - krzyknął, co było do niego strasznie niepodobne. Miałem już dalej ciągnąć temat i dowiedzieć co się z nim dzieje, ale ten wybiegł z pomieszczenia zanim zdążyłem go przytrzymać.
- Jay - westchnąłem, wyciągając bezwładnie rękę przed siebie, lecz to nie pomogło mi go zatrzymać - Coś nie gra... Nie ukryjesz tego przede mną - mruknąłem pod nosem, odpinając nerwowego ogiera z uwiązów bocznych, które utrzymywały go w jednym miejscu. Mając w głowie pełno myśli dotyczących mojego przyjaciela, ruszyłem na rozprężalnię, gdzie miałem zamiar rozgrzać swoje konisko. Jak zwykle zacząłem od spokojnego stępa, który po kilku minutach zmienił się na kłus. Wszelakie ósemki, zmiany kierunku i wolty pomagały mi w przygotowaniu go do ostatniej próby, jaka będzie miała miejsce dzisiejszego dnia. Podczas moich ćwiczeń, na rozprężalnię przypałętała się Irma, która o dziwo siedziała na Crismie! Byłem bardzo zaskoczony jej decyzją, gdyż nie znała ona w ogóle siwuski, a wsiadanie na nią na zawodach było ogromną głupotą! Chcąc wybić jej z głowy ten nienormalny pomysł, podjechałem do niej lekkim galopem, a następnie zmierzyłem ją od stup do głowy przenikliwym wzrokiem.
- Nie rozgrzewasz Touch Downa? Nie mów mi tylko że chcesz pojechać na koniu którego nie znasz - powiedziałem szybko, nie mając zamiaru zbędnie owijać wszystkiego w bawełnę.
- Nie mam wybory Reker… Touch Down ma poważną kontuzję i nie mogę na nim pojechać… Wiem że to szaleństwo, ale muszę spróbować w końcu to mimo wszystko poważne zawody, które są ważne dla naszej akademii. Dajcie mi szansę, zawsze lepiej jest spróbować niż od razu się poddać - wyjaśniła całą sytuację, chcąc zachować w żyłach zimną krew. Przewracając na to oczami, pacnąłem ją wolną ręką w łeb, aby nieco ostudzić jej ogromny zapał.
- Masz być ostrożna jasne? Jeśli coś ci się stanie to cię znajdę i osobiście nakopię ci do dupy - zaśmiałem się cicho, co ta skomentowała jedynie cichym mruknięciem - A teraz rozgrzej tą szkapę jeśli chcesz przeskoczyć chociaż pierwszą przeszkodę - zażartowałem, wracając do swojego "treningu", którego czas powoli dobiegał końca.
⤱⤱⤱⤱⤱
- Zawodnik Jay Salvatore proszony jest o pojawienie się na parkurze - zniecierpliwiony głos jednego z organizatorów już po raz drugi wywoływał mojego przyjaciela do pokazania się na dużym placu, gdzie porozstawiane były przeszkody o wysokości od stu do stu pięciu centymetrów. Chłopak pojawił się dopiero za trzecią prośbą, która prawie miałaby skończyć się dla niego eliminacją. Brunet wyglądał na strasznie rozkojarzonego, a jego skarogniady oldenburg wyglądał na bardzo zdenerwowanego. Przyglądając się uważnie jego nienaturalnie położonym uszom, zacząłem się straszliwie martwić. Chłopak ledwie zatrzymał Vendigo Corrollę przed jury, którzy zezwolili mu na start, lecz tego co stało się chwilę później nie dało się w żaden sposób przewidzieć. Źle wyliczone fule oraz koń, który z nieznanych mi przyczyn przestraszył się w locie, spowodował wypadek. Nastolatek spadł zahaczając głową o metalowy stojak, a jego koń po strzeleniu go kopytami w brzuch, zaczął szalenie galopować po całej, wolnej przestrzeni chcąc oczywiście uciec od nieznanych mu ludzi.
- Jay! - krzyknąłem, ale Salvatore nie reagował, nie czekając ani chwili, puściłem wodzę gniadosza oraz do niego podbiegłem - Obudź się... Jay - dotknąłem jego ciała, chcąc mu jakoś pomoc. W tamtej chwili zapomniałem o wszystkich zasadach bezpieczeństwa, po prostu wstrząsnął mną ogromny szok i chęć tego, aby się obudził oraz coś do mnie powiedział.

Irma? :3
Jest w ciężkim stanie ;c 

11.27.2018

Od Rekera cd. Florence

- Nie, nie mam zamiaru iść na żadne ujeżdżenie - mruknąłem przez telefon do natrętnego Jay'a, który już o godzinie szóstej trzydzieści postanowił obudzić mnie znienawidzoną przez moją osobę melodią - To nudne, a poza tym wole nie patrzeć na panią Oklay, która zacznie się znowu na mnie wydzierać, że wszystko robię źle - nie chcąc już z nim dyskutować, szybko zakończyłem połączenie, a następnie z zamkniętymi oczami opadłem na miękką poduszkę, jednak jak się okazało po kilku minutach, nie było mi dane teraz spać. Nerwowe przekręcanie się z boku na bok, w końcu zmusiło mnie to wzięcia prysznica i przebrania się w swój standardowy strój jeździecki. Białe bryczesy idealnie komponowały się ze świeżo wypastowanymi oficerkami, które przez mój wyjazd do Nowego Jorku mogły sobie solidnie wypocząć. Cóż, czasami trzeba odwiedzić rodzinę, a jeśli sami mnie do siebie zapraszają, to dlaczego by z tego nie skorzystać? Widząc na zegarze godzinę ósmą piętnaście, spokojnym krokiem udałem się w stronę prywatnej stajni, gdzie już na samym wejściu moje dwa konie zarżały głośno na przywitanie. Dzisiejszego ranka zdecydowałem się potrenować na Evilu, który kiedy tylko został wyprowadzony z boksu, zaczął mnie wrednie podgryzać. Na szczęście dość szybko udało mi się dotrzeć do stanowisk czyszczących więc gniada maruda długo się nade mną nie poznęcała. Nie był aż taki brudny jak wcześniej mi się wydawało, ale i tak wymagał on męczącej mięśnie pielęgnacji. Po usunięciu nieczystości z ostatniego kopyta, mogłem zabrać się za jego siodłanie. W tym celu musiałem udać się do siodlarni, gdzie o dziwo kolejny wieszak wraz ze skrzynią został przez kogoś zajęty. Nie zwracając na to zbyt dużej uwagi, wziąłem jedno z siodeł skokowych swojego podstawowego konia. Nie zapomniałem również o ogłowiu połączonym z napierśnikiem, fartuchu, czapraku oraz ochraniaczach, które były obecne na każdej nodze selle francaisa, gdy musiałem z nim nieco poćwiczyć. Jak zwykle zostawienie tego dużego źrebaka sam na sam skończyło się katastrofą dla kilku szczotek i wiader, które zostały odkopnięte przeze mnie odkopnięte na szeroki korytarz. Jak skończę to, to posprzątam - domyślałem, nasuwając na grzbiet Residenta czarny czaprak ze złotą lamówką. Następnie przyszła kolej na siodło, które w połączeniu z fartuchem wywołało u niego głośne tupanie przednią nogą - Uspokój się - westchnąłem zapinając go na odpowiednie dziurki w przystułach. Była już ósma czterdzieści pięć, ale znając już dobrze pana Pola, wiedziałem, że zapewne spóźni się o jakieś piętnaście minut, dlatego jakoś bardzo mi się nie śpieszyło. Po uporaniu się z ogłowiem, mogłem zabrać się za szybkie porządki, których zapewne i tak nikt później nie zauważy. Równo z godziną dziewiątą pięć, pojawiłem się na hali skokowej gdzie przywitały mnie rozbawione twarze moich towarzyszy. Przez te kilka miesięcy przebywania tutaj miałem okazję zaznajomić się już z każdym. Jedni odchodzili, drudzy przychodzili, a dzisiaj był czas na przywitanie kolejnej pannicy, która raczyła pojawić się w naszej grupie treningowej. Nie chcąc na razie przeszkadzać jej zapoznania z Flawią, wsiadłem na palącego się do jazdy ogiera oraz zacząłem go solidnie rozgrzewać, bo w końcu kto przyznałby się przed własnym wychowawcą, że miał w czterech literach pierwsze zajęcia? Już miałem i tak dość kłopotów na głowie przez Dewidelio, a z kolejnym nauczycielem nie miałem jakoś ochoty rozpoczynać wojny... A tym bardziej z takim co dyktuje składy pod zawody.
⤱⤱⤱⤱⤱
Po wykańczających ciało treningach sam nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Piętrzące się na moim biurku zadania z kursu języka francuskiego jakoś mnie nie zachęcały do ich wykonywania, a głośne burczenie w brzuchu, nie dawało mi szansy nawet na najmniejsze skupienie się. Chociaż w między czasie miałem okazję zjeść dość sporą kanapkę to zdecydowanie mi to nie wystarczało. Doczekując się w końcu zbawiennego czasu kolacji, ruszyłem prędko w stronę stołówki, gdzie serwowano dzisiaj różne dania. Ja nie mając ochoty na jakieś wydziwianie, zabrałem sobie talerz z tortillą wypełnioną po brzegi warzywami, w których skład wchodziła między innymi papryka, ogórek, a nawet rzodkiewka. Wszystkie stoły były już niemal pozajmowane więc chcąc nie chcąc byłem zmuszony do zajęcia miejsca naprzeciwko tej nowej. O ile dobrze pamiętam to jej imię zaczynało się jakoś na literę "F". Fiona? Felicja? Fista? Florence? Tak Florence! - pomyślałem widząc jak niebieskooka stara skupić się na jedzeniu.
- Ty jesteś Florence prawda? - zapytałem pewnie, biorąc gryza swojego posiłku - Szło ci całkiem nieźle na dzisiejszym treningu, ale przycisnąłbym nieco bardziej Flawie na treningach, bywa leniwa - dorzuciłem widząc, że nie wie co ma tak właściwie mi odpowiedzieć.
- A ty kim jesteś? - zadała pytanie, nurkując wzrokiem w talerz wypełniony smacznym pokarmem - Widziałam cię chyba na treningu - zmarszczyła lekko brwi, jakby chciała sobie przypomnieć wydarzenia sprzed kilku godzin.
- Reker, jesteśmy razem w grupie - westchnąłem, poprawiając swoje włosy - Ale możesz kojarzyć mnie z innych źródeł - rozsiadłem się wygodniej, skupiając swoją uwagę na jej twarzy.

<Florence? ^^> 

11.25.2018

Od Rekera cd. Irmy

- Masz zamiar długo się tak nad sobą użalać? - zacząłem po chwili ciszy, która w tak małym pomieszczeniu nie dawała mi spokoju. Dziewczyna jak zwykle musiała podać kilkanaście argumentów o tym czego ona nie przeżyła oraz jaka to ona biedna, że ma białaczkę. Nie zabrakło też fragmentów dotyczących jej strasznego życia w domu ojca pijaka, który tylko trochę mnie poruszył. W końcu sam przeżyłem w dzieciństwie podobną rzecz. Chociaż przez długie leczenie mało już pamiętam z pobytu w domu w domu Michaela i jego żony Cassandry, to nadal myśląc o tym, oblewały mnie nieprzyjemne dreszcze, które nie chciały zbytnio mnie opuszczać - Może i nie powinienem na ciebie tak naskakiwać, ale czasami jesteś na prawdę wkurzająca. Czasami powinnaś więcej myśleć niż gadać - stwierdziłem otwarcie, widząc jak jej głowa przekręca się w taki sposób, aby mnie lepiej słyszeć. Jej stan nie prezentował się zbyt dobrze, lecz jak na razie skupiłem się na wygłaszaniu swojej mowy, bo przecież od razu nie będzie w stanie umrzeć - Nikt z nas nigdy nie będzie idealny, lecz ciągłe uprzykrzanie sobie życia nie ma sensu... Musimy się jakoś pogodzić i będzie dobrze - zbliżyłem się do jej drżącej sylwetki, która zapewne nie utrzymałaby się ani chwili w pionie - Przepraszam okej? Jeśli uraziłem królewską dupę to liczę na wybaczenie - wyciągnąłem do niej dłoń, na którą popatrzyła nieprzytomnym wzrokiem. Z nosa nadal ciekła jej lepka, czerwona ciecz, do której bez zawahania przystawiłem białą chusteczkę - Trzeba to zatamować i musisz wziąć tabletki - westchnąłem, a w tym samym momencie jak na zawołanie pojawił się pan Pol. Mężczyzna był nieco zaskoczony obecną sytuacją, a ja nie mając zamiaru co tak właściwie dzieje się z dziewczyną, postanowiłem pomóc jej wstać oraz podejść do otwartych na oścież drzwi - Przewróciła się i uderzyła w nos, jesteśmy pogodzeni więc jeśli pan zezwoli, zabiorę ją do łazienki, aby to zatamować - nie czekając na jego reakcję, w szybkim tempie zaciągnąłem Irmę do jej pokoju, gdzie po omacku odszukałem opakowanie okrągłych pigułek, które po kilku chwilach znalazły się w jamie ustnej chorej.
- Dzięki - odparła cicho, przecierając zakrwawioną chusteczką swój oblepiony nos - Gdyby nie twoje kłamstwo, pewnie wszystko by się wydało - dorzuciła z nieukrywaną wdzięcznością. Machając na to niedbale ręką, usiadłem obok niej, chcąc nieco odciążyć swoje serce, które i tak dostało dzisiaj porządnego kopa.
- Nie ma za co... Idź się lepiej umyj, bo wyglądasz jakbyś z rzeźni wyszła - zaśmiałem się cicho, patrząc na jej nabierającą kolorów twarz - Mam nadzieję, że pojawisz się na kolacji. Ponoć dzisiaj ma być coś ekstra - rozłożyłem swoje dłonie, pokazując jaka wielka może być to niespodzianka.
- Postaram się - rzekła, wstając powoli ze swojego posłania - Ty też się nie przemęczaj... Twoje serce nie jest nadal przyzwyczajone do tak dużej aktywności fizycznej - pouczyła mnie jeszcze, a następnie zniknęła za drzwiami błękitnej łazienki. Nie chcąc jej przeszkadzać, postanowiłem udać się do swojego pokoju, gdzie sam musiałem potraktować się popołudniowym zastrzykiem, który wywołał u mnie ogromną senność, więc nim się obejrzałem, wylądowałem w łóżku smacznie śpiąc.
⤱⤱⤱⤱⤱
Obudziłem się dopiero koło siedemnastej, co oznaczało, że do wydania wieczornego posiłku została mi niecała godzina. Czując ból atakujący moje mięśnie, zawyłem cicho, lekko je przy tym rozmasowując. Nie mając zamiaru gnić ciągle w łóżku, zerwałem się jakoś na równe nogi, a po porządnym ogarnięciu swojej twarzy i włosów, byłem gotów opuścić swoją kwaterę, która duszącym odcieniem zieleni zniechęcała mnie, abym spędzał tutaj większość czasu. Na samym początku poszedłem odwiedzić Jay'a, lecz widząc jak jest zajęty rozmową telefoniczną, automatycznie odpuściłem oraz z cichymi mruknięciami pomknąłem gdzie indziej. Chcąc odpocząć trochę od ludzi, udałem się z powrotem do przejezdnej stajni, gdzie odpoczywał mój ukochany koń. Było widać, że jest przemęczony dzisiejszym wyzwaniem, dlatego nie miałem zamiaru zakłócać jego spokoju. Mając nadzieję, iż się na mnie nie pogniewa, przywitałem się z nim cicho, podsuwając mu pod pysk kolorową marchewkę, którą natychmiastowo skonsumował. Pragnąc zobaczyć, czy cały mój sprzęt został odłożony na miejsce, udałem się do małej siodlarni, gdzie oprócz czarnego kompletu Evila, ujrzałem również fioletowy pakiet Touch Downa. No ładnie - pomyślałem, zabierając go do rąk, aby być wstanie wrzucić go do szafki Irmy. Najwidoczniej nikt jej dawno tyłka nie skopał - dorzuciłem sam do siebie, zamykając wszystko na srebrny klucz. Nie mając co już tutaj robić, udałem się z powrotem do dziewczyny, która aktualnie szykowała się na zejście do jadalni.
- A kopa w dupę chcesz? - zapytałem z mruknięciem - Nie po to daje się prezenty, abyś je oddawała... Jeszcze raz to coś znajdę w swoich rzeczach to ci nie podaruję - fuknąłem, nie kumulując w sobie złych emocji.

Irma? ;3
Przepraszam, że takie nudne, ale nie miałam na to żadnego pomysłu...

11.24.2018

Od Rekera cd. Irmy

- Nie było tak źle, ale co niektórzy mogliby się sprężać - mruknąłem do telefonu, siadając na niewielkim krześle, znajdującym się na hotelowym korytarzu. Rozmawiałem właśnie ze swoim ojcem na temat dzisiejszej próby crossowej, jak zwykle oglądał wszystko w telewizji, dlatego nie dało się przed nim ukryć nawet najmniejszej tajemnicy jakiegoś przejazdu - Tak poza tym to byłaby szansa, aby mnie przenieść do innej akademii? - zapytałem nagle, przypominając sobie o propozycji, jaka została złożona mi przed niecałą godziną. Nie miałem ochoty na nowo zamieszkiwać w nieznanym sobie miejscu, lecz zawsze miałbym tą świadomość, że jeśli coś w IHA poszłoby nie tak, miałbym szanse rozwinąć się w dużo lepszym miejscu, gdzie zapewnią mi jak mniemam wspaniałe warunki do pracy.
- Reki nie cuduj - westchnął, ściszając grające w tle radio - Tutaj ci krzywdy nie robią, zapewniają ci naukę więc nie ma żadnych przenosin, masz mi się zachowywać i nie przynosić wstydu - dorzucił, nie unosząc się gniewem - Przepraszam synku, ale muszę już wracać do pracy. Zadzwonię później - zakończył połączenie, nie pozwalając mi na jakiekolwiek pożegnanie. Przewracając na to oczami, schowałem Iphone'a do kieszeni swoich jeansów, a następnie w zamiarze wstania na proste nogi, przeciągnąłem się niczym rude kocisko wychodzące spod gorącego kaloryfera.
- Reker? - głos Jay'a obił się o moje uszy niczym echo, penetrujące wnętrze jaskini - Wiesz co się dzieje z Irmą? Źle wygląda... Jest strasznie blada i słaba - zmartwienie malujące się na jego twarzy było tak silne, jakby niepokoił go stan zdrowia jego siostry, bądź matki.
- A co zakochałeś się w tej debilce? - prychnąłem, poprawiając zawijającą się na plecach bluzkę - Problemy tylko wszystkim robi i żali się na prawo i lewo jaka to ona jest biedna, że ją tatuś bił i jakie to ona miała z tą całą Sarą nieszczęśliwe życie... Porażka, nic więcej tylko porażka - burknąłem, krzyżując ręce na swojej piersi, co było naturalną rekcją człowieka jeśli jest pewny swoich myśli, czy też odczuć.
- Nie mów tak o niej... Poza tym mam już dziewczynę i nikt inny mnie nie interesuje - stwierdził otwarcie, spoglądając w głąb moich piwnych oczu - To dobra dziewczyna ok? Tylko ty ją odtrącasz i na nią ciągle jedziesz, lepiej się zastanów nad swoim zachowaniem, zanim skrzywdzisz kogoś jeszcze - wyminął mnie w szybkim tempie, zapewne zmierzając do przydzielonej kwatery. Nie rozumiejąc jego zdenerwowania, postanowiłem udać się na mini spacer, podczas którego dopadł mnie wkurzony do reszty pan Pol. Mężczyzna bez powiedzenia mi co się dzieje, złapać mnie za rękę oraz zaczął ciągnąć do nieznanego mi, małego pomieszczenia gdzie oczekiwała już pieprzona Enderfind.
- Macie mi tutaj siedzieć i się w końcu pogodzić! - ryknął na nas, mierząc nas lodowatym wzrokiem - Nie będę więcej tolerował waszych sprzeczek... Nie wyjdziecie stąd dopóki wszystko się nie ułoży - warknął trzaskając drzwiami, których zamek szczęknął po chwili, dając nam tym samym znak, że jesteśmy tutaj zamknięci. Przez mały lufcik w oknie nie dało się przejść, a szybów tutaj nigdzie nie było więc mówiąc szczerze byliśmy tutaj uziemieni.
- Widzisz debilko co narobiłaś? Tylko się nie rozpłacz - zakpiłem, opuszczając się pp ścianie na lodowatą podłogę - Było dobrze to jak zwykle wszystko popsułaś! Jeszcze zacznij się żalić na prawo i lewo, że masz tą pierdoloną białaczkę... Na dodatek z jakiej racji dali ci za darmo drugiego konia i będą opłacać jego pobyt w szkole? Przecież ty ledwo na tej pokrace Touch Down ledwie dajesz sobie radę... Sama sobie z obydwoma końmi nie poradzisz więc co chwilę będziesz zrzędziła jak ci ciężko - ciągnąłem dalej, czując jak w moich żyłach płynie czysta zazdrość. Nie miałem pojęcia skąd się to u mnie teraz wzięło, wróciłem do rozmyśleń tyczących się dzisiejszego dnia. Może wszystko poszłoby dobrze, gdybym się nie zbliżał do tej rudej cholery? Przecież to ona w głównej mierze powoduje, że ciśnienie w moim ciele ciągle skacze - Nic nie masz zamiaru niczego powiedzieć? Możesz teraz mi wyrzucić wszystkie moje błędy i jakoś dojdziemy do kompromisu.

Irma? ;3
Jest na ciebie wnerwiony głupolu xd

11.23.2018

Od Rekera cd. Imry

Nie miałem zamiaru podchodzić do Irmy, która po swoim przejeździe puszyła się jakby miała już wygraną w kieszeni. Przewracając na to jedynie oczami, ruszyłem spokojnym krokiem w stronę startu, bo w końcu jeszcze dwa przejazdy i nadejdzie moja kolej. Jeszcze ten pomysł by ta siwa klacz trafiła do niej... Też mi coś! Jak ona sobie ledwie z tym leniwym Touch Downem sobie radzi. Porażka, tylko i wyłącznie porażka. Kiedy znalazłem się na grzbiecie ogiera, pogłaskałem w podzięce jego muskularną szyję, a następnie oczyściłem swój umysł z jakichkolwiek zmartwień. Musiałem się skupić i przebyć cały tor przeszkód w jak najkrótszym czasie, bez żadnych odmów i wyłamań i nie daj Boże wypadków.
- Damy sobie radę - szepnąłem cicho, poprawiając sprzączkę kasku, który idealnie trzymał się na mojej głowie. Kamizelka, która nieco uwierała mnie w krzyż, pozwalała mi tym samym na zachowanie trzeźwego umysłu. Nie mogłem teraz się zamyślać nad sensem swojego życia, musiałem działać, a działanie musiało trzymać się rzeczywistości.
Viele Mädchen in ihrem Alter beneiden sie. Nicht nur, weil sie ein ei… #abenteuer # Abenteuer # amreading # books # wattpad- Za chwilę przejazd Rekera Samuela Blackfreya, na koniu Resident Evil! - rzekł komentator, którego głos rozprzestrzenił się po otaczającej mnie okolicy. Nie chcąc zwlekać i niecierpliwić tym samym sędziów, pogoniłem konia do lekkiego stępa, aby nie forsować już na samym wstępie wszystkich sił tego wspaniałego zwierzęcia. Wjeżdżając z dużym opanowaniem między sztywne banery sponsorów, które jednocześnie były oznaczone jako start owej próby terenowej, spojrzałem na licznik, który przez kila sekund wskazała cztery zera, po czym dwie ostatnie pola zaczęły odliczanie zaczynające się od dwudziestu sekund. Nie stresowałem się, już nie było czym, ścisnąłem  jednie mocniej wodze gniadego rumaka, jakby miało mi to pomóc w utrzymaniu z nim lepszego kontaktu. Biorąc ostatni wdech, spojrzałem na smolistą tablicę, upierając się w myślach, że dam radę pokonać wszelkie niedoskonałości stworzone przez resztę mojej drużyny. Trzy... Dwa... Jeden... - pomyślałem przykładając łydkę do boku konia, aby mógł wystartować przed siebie jak prawdziwa rakieta. Niewielki las zaaranżowany pod tego typu zawody, był przyozdobiony kolorowymi liśćmi, które w większości pospadały już z drzew. Pierwszą barierą była wysoka kłoda, która nie sprawiła selle francaisowi zbyt dużych problemów. Sześciolatek czuł się w tej konkurencji niczym ryba w wodzie. Kiedy widziałem go wczoraj po próbie ujeżdżeniowej, nie przypomniał samego siebie. Był jakiś ospały, niechętny do współpracy i markotny... Biedak, pewnie czuł się bardzo nieswojo, kiedy był przeze mnie zmuszony do tego diabelstwa, którego strasznie nienawidził. Chociaż nie zdobyliśmy wczoraj zbyt wielu punktów, to i tak byłem z niego dumny, że chciał wykonywać to co mu każę. Zawsze przecież mógł się stawiać oraz robić inne, szalone rzeczy, które by nas zdyskwalifikowały. Wracając jednak do obecnej sytuacji to zawiśliśmy właśnie nad długim stołem, który tak samo jak rów z wodą był wyzwaniem dla niejednego jeźdźca. Przeciskając się na dużą polanę, od razu wpakowałem się do płytkiego zbiornika wodnego, z którego chlapała zimna, a wręcz lodowata ciecz. Nie zwracając na nią uwagi, poprawiłem bardziej kontakt z Residentem, który oddał kolejny skok, przechodząc swoim ciałem między kolorowymi chorągiewkami. Bankiet był jedną z trudniejszych przeszkód jaką przyszło mi zobaczyć. Kilka razy dzisiejszego dnia w tym miejscu zdarzył się już wypadek, więc moja czujność pozostawała nadal na wysokim poziomie. Idąc jak burza przez resztę zapor, wreszcie udało mi się dotrzeć do wąskiej hydry, której "włosy" dość mocno otarły się o przednie nogi Evila. Kiedy kopyta gniadosza wylądowały w miejscu finiszu, zwolniłem go z powrotem do lekkiego kłusa, a po kilku chwilach żwawego stępa, aby nie dostał on żadnej kontuzji. Jego ciało było pokryte sporą ilością potu, a pysk pienił się jak u zwierzęcia ze wścieklizną. Przecierając otwartą ręką jego sierść, uśmiechnąłem się do niego szeroko, pozwalając sobie na uwolnienie dobrego humoru - Było świetnie - stwierdziłem otwarcie, zatrzymując go blisko białego płotka. Zeskakując z czarnego siodła, za swój cel od razu uznałem przejezdną stajnie, gdyż nie miałem zamiaru rozmawiać z resztą uczestników, którzy przyczłapali się tutaj jako reprezentacja naszej akademii - Już dobrze - poluźniłem mu znacząco fartuch, a ogłowie w mgnieniu oka zostało zamienione na skórzany kantar, który umożliwił mi, przypięcie tego wariata do uwiązów bocznych.
- Niezły przejazd - usłyszałem nieznajomy głos, który zmusił mnie do obrócenia się w jego stronę.
- Znamy się? - mruknąłem z niechęcią, mając już dosyć spotykania na swojej drodze samych debili.
- Jeszcze nie, ale możemy zostać nawet rodziną - odpowiedział, wręczając mi do rąk szaro-złotą kopertę, na której wierzchu usytuowane były dwa lwy - Jestem nauczycielem z Castamere Royal... Marnujesz się w Impossible Horse Academy chłopcze... To nie twój poziom, jaki my możemy ci zapewnić - lekki uśmiech zawitał na jego twarzy, chcąc poprzeć nim swoje argumenty.
- Zastanowię się... - schowałem świstek do przedniej kieszeni swoich bryczesów, a następnie dodałem - Lepiej niech pan już odejdzie... Nie chce mieć problemów.

Irma? :3

11.22.2018

Od Rekera cd. Irmy

A to wredna suka - pomyślałem, obserwując jak Majersowa ze spokojem rozgrzewa swoją siwą szkapę. Nie dość, że robiła to błędnie to jeszcze z jaką satysfakcją! Zapewne zaplanowała to sobie we łbie kiedy pan Pol wywalił ją z głównego składu, ale cóż się dziwić skoro ona się ledwie na koniu potrafi utrzymać, a nie wspomnę już jak wygląda ta głupia gęś kiedy skacze przez przeszkody... Większy ona ma tyłek niż rozum! Powstrzymując się od wybuchnięcia ogromną agresją, zacząłem uzgadniać z Irmą, co tak właściwie powinniśmy zrobić. Czasu było coraz mniej, a naszego wychowawcy nigdzie nie było widać, ale i tak mimo wszystko postanowiliśmy go odnaleźć. Dziewczyna postanowiła, że przeszuka południową część imprezy, ja za to zabrałem się za przeciwną, czyli północną. Trochę nam to zajęło zanim odnaleźliśmy Pola, ale kiedy to już się stało, omal nie padaliśmy z nóg.
- Co się stało dzieciaki? - zapytał zaniepokojony naszym zachowaniem - Z końmi coś nie tak? Zbyt przemęczyły się wczorajszą próbą ujeżdżeniową? - pytał dalej, lecz my tylko pokręciliśmy na jego słowa energicznie głowami na boki.
- Chodzi o Stevani - rzuciłem jako pierwszy, nie chcąc przedłużać owej sytuacji w nieskończoność - Chciała nas wyeliminować z zawodów... Mi podcięła puśliska, a Irmie wodze... Gdybyśmy tego nie zauważyli to byśmy się pozabijali - mruknąłem, pokazując mu swoją popsutą własność. Czterdziestotrzyletni mężczyzna spojrzał na nas ze zmarszczonymi brwiami, najwidoczniej sam nie wiedział co ma o tym wszystkim sądzić, dlatego na samym początku wydawał się jakiś niedostępny. Podrapał się lekko po głowie, a następnie z ogromnym westchnieniem przybrał maskę naderwanego spokoju.
- Gdzie ona jest? - spytał ukrywając zdenerwowanie, jakie szargało teraz jego duszą - Nie mam zamiaru tolerować takiego zachowania. Najprawdopodobniej za narażenie waszego życia zostanie wydalona z akademii, zresztą jej wybryki stają się coraz gorsze, dlatego zastanawialiśmy się już nad tym wcześniej - wyjaśnił obojętnie, gdyż najwyraźniej nie zależało mu na takiej uczennicy. Zresztą, cóż się dziwić, bo kto by chciał uczyć to czupierdło co myśli tylko o swoich pazurach i tapecie na ryju... Okropność... I ona myśli, że ktoś na nią przez to poleci? Lepiej by pomyślała o nauce, bo zachowuje się jak ostatnia oferma, co dwóch do dwóch dodać nie potrafi.
- Jest na rozprężalni... Spodziewała się, iż nie wystartujemy więc chciała być gotowa - odpowiedziała mu moja przyjaciółka, nadal uspokajając wdech, po długim bieganiu wte i wewte.
- Macie zapasowy sprzęt? - zaczął kroczyć z nami w tamtą stronę, a jego wzrok co kilka sekund padał na zsynchronizowany zegarek.
- Tak... Już jest wymieniony... - mruknąłem pod nosem, nie widząc już sensu w tym, aby brać udział w próbie terenowej. Przecież i tak już nie mamy na nic czasu... Jeszcze koń pewnie się zestresował moim upadkiem, co dodatkowo utrudniało całą sprawę. Nie mając pojęcia, co powinienem zrobić, spuściłem swoją głowę, na tyle mocno, aby przyjrzeć się mrówką biegającym po zbitej ziemi.
- W takim razie idźcie i macie je rozprężyć... Jakoś to załatwię byście mieli więcej czasu, a ja zajmę się Sevani... Nie macie o co się martwić dzieciaki, bo wszystko będzie dobrze tak? - uśmiechnął się przyjaźnie, czochrając nas po włosach - No! Znikać mi stąd w tej chwili! Macie mi nie panikować i wygrać te zawody, bo inaczej czyścicie całą stajnie przez miesiąc - zaśmiał się, idąc szybkim krokiem do naszej "koleżanki", który w tymże właśnie momencie zatrzymała swojego siwka. Konisko z powodu zbyt ciężkiej rozgrzewki ledwie stało na czterech nogach! Eh... Tak to już bywa jak się nie uważa na lekcjach, a na konisko wsiada się raz na ruski rok. Debilka, po prostu debilka - pomyślałem, przyglądając się dalszemu tokowi wydarzeń.

Irma? ;3
Wybacz, że takie krótkie, ale nie miałam pomysłu :c Pol jej dokopie? xd

11.18.2018

Od Rekera cd. Irmy

- To był męczący dzień - westchnąłem, siadając na krześle, znajdującym się po prawej stronie Irmy - Moje nogi i tyłek wysiadają! Nie wiem jak ty możesz lubić to cholerne ujeżdżenie - pacnąłem Jay'a w głowę, próbując się rozluźnić jak najmocniej się tylko dało. O tak! Pierwszy dzień zawodów WKKW w końcu za nami! Było ciężko, ale jednak dzięki wielu treningom mogliśmy zająć dogodne miejsce w kwalifikacji drużynowej. Cóż, większość osób uczęszczających do IHA wolało skoki i cross, dlatego nie dziwota, że prawie cała nasza grupa, była wrogo nastawiona do pierwszego konkursowego dnia.
- To proste jak się skupicie! - rzekł, krzyżując ręce na piersi - Co niby w tym takiego złego? Wystarczy mieć dobry dosiad wraz z łydką i wszystko wychodzi - dorzucił, starając się przekonać nas, że konkurencja jaką się pasjonował nie była tak okropna oraz straszna jak wszyscy dookoła sądzą. Przewracając na jego słowa jedynie oczami, wziąłem do ręki czerwony kubek, którego zawartość była bardzo słodka, gdyż jak idzie się domyślić była to gorąca czekolada. Nie miałem zamiaru jeść dzisiaj obiadu, dlatego chociaż w najmniejszym stopniu, musiałem dać swojemu organizmowi jakąś energię.
- Galop wyciągnięty to najgorsze co może być - stwierdziła niebieskooka, prawie rozpływając się w miękkim fotelu - Mam nadzieję, że nie wymyślą jakiś cudów na tej próbie terenowej... Jeśli będzie zawiłe ustawienie, to nasze konie nie dadzą sobie rady na skokach, będą zbyt wymęczone - ciągnęła dalej, bardzo się niepokojąc.
- Będzie dobrze, nie takie rzeczy się już robiło - rozczochrałem jej bujne włosy, a następnie wziąłem kolejnego łyka brunatnej cieczy - Poza tym to regionalne... Nie będzie tu takiego szału jak na krajowych - pokrzepiłem ją swoimi słowami, które wywołały na jej twarzy delikatny uśmiech - Nie panikuj póki nie zobaczysz tego na własne oczy. Touch Down na pewno da sobie radę! To silne konisko, które raczej szybko ci się nie zmęczy - dodałem na koniec, zakładając jedną nogę na drugą, co okazało się teraz najkorzystniejszą pozycją dla mojego organizmu. Przymykając z lekka swoje przemęczone oczy, zacząłem myśleć o swoim domu. Byłem ciekaw co teraz robi mój ojciec, matka, a przede wszystkim młodszy brat, który ostatnio sprawiał rodzicom dużo problemów. Zaczął wymykać się z domu, palić, a nawet czasami ponoć coś wypił... Martwiło mnie takie zachowanie, gdyż nigdy nie przejawiał zapędów do tego rodzaju używek. Może popadł w złe towarzystwo odkąd go nie pilnuję? - pomyślałem ze smutkiem, lecz niedane było mi tego ukazać na twarzy, ponieważ coś, a raczej ktoś, uderzył mnie porządnie w łokieć.
- Nie ma spania - zaśmiała się drobna kobietka, otwierając się nieco na innych ludzi - Dopiero szesnasta więc nie przesadzaj - Ponoć wieczorem ma być jakiś pokaz filmów i seriali w sali kinowej. Pójdziecie? - uniosła jedną brew w dość badawczym geście.
- Jeśli ty pójdziesz to czemu nie - oznajmił Jay, nie dając mi prawa wyboru.
- Tak - chrząknąłem, drapiąc się po zaczerwienionym od kasku karku - A co mają puszczać?  Klasyki, czy jakieś nowości? Fajnie byłoby zobaczyć Władcy Pierścieni albo Mumii.
- Nie mam pojęcia... Zapewne przekonamy się dopiero na miejscu - przeciągnęła się, strzelając swoimi rękami prosto w sufit - Ale Pani Hils powiedziała, że bez kolacji nas nie puści więc musimy się nieźle obeżreć, aby pokazać jej pełne brzuchy - zażartowała, kończąc swój napój bogów, którego puste "opakowanie", wylądowało na stoliczku znajdującym się niedaleko niej.
- No nie wiem, czy potem nas konie udźwigną - zaśmiałem się cicho, mając nadzieję, że na tej wymarzonej kolacji nikt nie zaserwuje nam jakiś owoców morza, których bym chyba nie strawił.
⤱⤱⤱⤱⤱
Cały wczorajszy dzień był taki szalony, że następnego ranka czułem się jak nowo narodzony. Noc seansów trwała dość długo, gdyż kiedy wychodziliśmy z sali, na zegarach ściennych ukazywała się godzina dwudziesta trzecia. Babsko sprawujące nad nami opiekę, nie było zbytnio zadowolone z tego, iż zostaliśmy tam do końca, ale kto tam by się nią przejmował? Czyściłem właśnie swojego konia za pomocą zgrzebła oraz miękkiej szczotki, która strzepywała z niego pozostałości starej sierści. Moje białe bryczesy, gdyby nie fartuch, zapewne byłby już uwalone od góry do dołu ciemnym włosem, który nie wyglądałby zbyt estetycznie podczas mojego występu.
- Stój prosto - mruknąłem do Evila, który nie chciał pozwolić mi na wyszorowanie, zabrudzonego zadu - A jak ci powiem, że dostaniesz marchewkę? - próbowałem go zachęcić, co wywołało u niego szybkie poruszenie uszami - Chciałbyś co? - zacząłem przesuwać szczotką po jego czterech literach, dzięki czemu głośno sapnął. Tak jak obiecałem, podarowałem mu owe warzywo, które pomogło mi też w dobraniu się do jego kopyt, czy też grzywy. Kiedy zabrałem się za jego siodłanie, w tymczasowej stajni pojawiła się też i zaspana Irma, która przywitała się ze mną przelotnie, a następnie zabrała się za oporządzanie rozleniwionego Touch Downa. Zakładając selle francaisowi biały czaprak, a następnie brązowe siodło, poczułem jakby coś mi tutaj nie pasowało. Nie mogąc jednak znaleźć niepokojącej zmiany, zabrałem się za podpinanie fartucha, a następnie zakładanie ogłowia wraz z napierśnikiem. Nie mogłem także zapomnieć o nowym skośniku, który zacisnął się na pysku ogiera niczym gumka recepturka na małym palcu. Zakładając na koniec przednie i tylne ochraniacze, poczułem się gotowym do ruszenia na rozprężalnie - Będę na czworoboku - poinformowałem Enderfind, która kiwając na to głową, zezwoliła mi na zmienienie butów, ściągnięcie fartucha oraz założenie przystosowanego do crossu kasku. Czekało mnie także założenie kamizelki wybuchowej, ale to postanowiłem zrobić później. Wsadzając lewą nogę w odpowiednie strzemię, poczułem nagle dużą niepewność, która okazała się słuszna, ponieważ gdy wzbijałem się w powietrze, upadłem solidnie na tyłek, uderzając głową o ziemię.

Irma? ;3
Przepraszam za chaotyczność, ale źle się czuję ;c

Od Rekera cd. Irmy

- Dlaczego jestem rezerwowym? - rzuciłem od razu z dość dużym oburzeniem - Jestem lepszy od połowy ludzi znajdujących się w głównym składzie, to jest takie śmieszne, że aż mi się chce płakać - dorzuciłem, patrząc hardo w oczy zdziwionego Pola. Zapewne nie spodziewał się takiej reakcji, jaka pojawiała się z mojej strony, ale po prostu nie wytrzymałem. Przecież my to przegramy - pomyślałem jeszcze, wiedząc, że takie rozstawienie może się dla nas źle skończyć. Oczywiście do Jay'a nic nie miałem, gdyż był wspaniałym zawodnikiem, ale Stevani?! Dylan?! Przecież to się ledwo na koniu trzyma! Jak zwykle źle wyliczą wszystkie fule i rozjebią cały parkur! Złość jaka wtedy przechodziła przez moje ciało, była na tyle silna, iż doprowadziła do lekkiego zakłócenia bicia mojego serca, lecz niezbyt starałem się tym teraz przejmować.
- Wyrażaj się - po starszym mężczyźnie nie było widać najmniejszego wkurzenia - Jest takie rozstawienie, a nie inne. Ciesz się, że cie w ogóle chce zabrać - ciągnął dalej łagodnym tonem głosu. Przewracając na to oczami, poczułem jak odechciewa mi się całego treningu. Najchętniej wróciłbym teraz do swojego pokoju i odpocząłbym od tego, złego początku dnia. Na dodatek jeszcze Irma musi jechać... Po prostu super! Normalnie nie ma nic lepszego od spędzania czasu z tą wredną jędzą - Tak jak mówiłem zawody odbędą się za tydzień więc mamy niecałe siedem dni na porządne przygotowania. Zaczynamy od dziś, a teraz macie pięć minut na dobranie się w pary do ćwiczeń i nie chcę słyszeć żadnego jęczenia! - mówiąc to, spojrzał w moją stronę ganiącym wzrokiem. Nie minęła chwila, a ludzie z mojej grupy rozproszyli się po parkurze zewnętrznym, tworząc tym samym maleńkie zgrupowania, wypełnione dużą dawką podniecenia, związanego ze spędzeniem kilku dni poza Karoliną Północną. Na moje nieszczęście Jay postanowił, dobrać się w parę z tym śmiesznym koleżką Irmy z byłej akademii, bo jak wiecie, bądź nie wiecie "wspaniałe" Ecole Montage rozsypało się w drobny mak, a ludzie, którzy się tam uczyli poprzenosili się do innych placówek znajdujących się niedaleko tego miejsca, w tym do nas. Wzdychając na to głośno, przybliżyłem się do niebieskookiej Irmy, która też jako jedyna nie wiedziała co ze sobą zrobić.
- Cóż, jesteśmy na siebie skazani - stwierdziłem, głaszcząc swojego ogiera po dumnej szyi - Mam nadzieję, że stojaki przeżyją ten przejazd - rzekłem jeszcze, poprawiając na głowie czarny jak smoła kask. Miałem go dopiero od niedawna, dlatego sztywne niczym druty paski, wrzynały się nieco w moją poczerwieniałą od mrozu skórę.
- Ja nie zamierzam zawieść - odparła z fuknięciem - A ty rób sobie co chcesz... I tak mnie nie chcecie tutaj - jej smutny ton głosu trafił w moje uszy niczym echo. Nie ukrywam, że znalazło się tutaj wielu przeciwników Enderfind, ale co ja miałem niby z tym zrobić? Nikt nie chce być wyśmiewanym lub szykanowanym, lecz czasami ona sama odpycha od siebie ludzi, swoim dzikim zachowaniem. Ja wiem, iż miała tam jakieś nieciekawe sprawy rodzinne, ale czasami trzeba po prostu wziąć wdech i się od tego odciąć. Było? Minęło! Nie ma co rozdrapywać starych ran, a jak ma się jakiś problem to do dobrego psychologa i będzie lepiej.
- Nie dramatyzuj już tak - klepnąłem ją ostrożnie w plecy, co wywołało u niej duże zaskoczenie - Będzie dobrze, lubią cie ludzie tylko się na nich otwórz i nie zachowuj się jak taka cicha myszka. Więcej luzu młoda - zaśmiałem się, wracając nagle do zbyt dużego spokoju, wywołanego powrotem naszego nauczyciela. Ernos, najwidoczniej zadowolony z tego co wymyślił, zaczął grzebać w tajemniczym pojemniku, dopierając się w końcu do wybranych rzeczy.
- Dzisiejszym ćwiczeniem będzie sztafeta - zaczął, wyjmując z tekturowego pudła kilka niebieskich pałeczek - Będziecie rywalizować każdy z każdym! Para, która okażę się najlepsza dostanie dwie szóstki ze skoków więc warto się dzisiaj przyłożyć - tłumaczył, rozdając każdej ekipie, po jednej "zabawce". Dostając do ręki plastikowy kijek, podrzuciłem go kilka razy w ręce, próbując znaleźć dla niego jakieś wygodne ułożenie w swojej dłoni. Kiedy już tak się stało, zacisnąłem również porządnie swoje łapki na wodach, co umożliwiło mi sprawne kierowanie wierzchowcem - Pierwsi zmierzą się Jay Salvatore i Luis Morons z drużyną Sama Cavaletti'ego i Willa Derkstronga - zadecydował, klaszcząc głośno w ręce - Do przejechania macie parkur składający się z ośmiu przeszkód, czyli każdy skacze po połowę. Liczy się szybkość, brak zrzuconych drągów, a przede wszystkim brak upadków, które będą oznaczać dyskwalifikacje! - przybliżył nam bardziej, wąski temat, który raczej był zrozumiały dla każdej osoby, znajdującej się w naszej grupie - Kiedy będziecie gotowi, powiedzcie Raffaello! - krzyknął do pierwszych uczestników, tego śmiesznego konkursu, co wywołało cichy śmiech u każdego z obecnych tutaj ludzi.
⤱⤱⤱⤱⤱
horse cross country gifs - Google Search- No to teraz Irma i Reker zaczną rywalizację ze Stevani i Dylanem - zmęczony głos nauczyciela, wreszcie postanowił wyczytać nasze, krótkie imiona. Nie chcąc już tego przydłużać, wraz z Irmą ustawiliśmy się na swoich pozycjach oraz zaczęliśmy oczekiwać sygnału do startu. W naszej drużynie to ja miałem rozpocząć jako pierwszy swój przejazd, więc stres zjadał mnie od środka jeszcze bardziej. Nawet jedna, mała sekunda mogła być dla nas strapieniem jeśli Dylan, bądź Stevani okazałaby się lepsza. Nie mogłem zawieść. Po prostu nie mogłem - Uwaga! Start! - usłyszałem w końcu, co było bezpośrednią przyczyną do natarcia na pierwszą stacjonatę. Mierzyła ona zaledwie pięćdziesiąt centymetrów, dlatego Evil, który gnał przed siebie jak szatan, nie miał problemu z jej pokonaniem. Następnie musieliśmy wpaść w dość ostry zakręt, który wyprowadził nas na prostą, prowadzącą do oksera, mierzącego niecałą sześćdziesiątkę. Krew w mojej głowie szumiała, a ja czułem się jak dziecko pokonujące na swoim tęczowym kucyku pierwsze zawody jakie na zawsze wryją mu się w pamięć. Podczas zawiśnięcia nad ostatnią przeszkodą jaka była mi przypisana, niemal w locie wyciągnąłem rękę do Irmy, która błyskawicznie zacisnęła swoje palce na długim plastiku. Nie zdążyłem nawet pisnąć słowa, a ta pędziła już w stronę, maleńkiej dla jej konia koperty. Cóż, tym razem nasz skokowy nauczyciel nie szalał zbytnio z wysokością tych "zapór", które teoretycznie miały utrudnić nam życie.
- Dajesz Irma! - wsparłem ją swoim głosem, szeroko się do niej uśmiechając. Może ona wcale nie była taka zła? Może tylko wymyślałem sobie jakieś niestworzone głupoty na jej temat? Eh... Musze zmienić do niej swoje nastawienie.

Irma? ;3 
Jak tam ci idzie? xd Pofruniemy na te zawody? xd

11.17.2018

Od Rekera cd. Irmy


Po dwóch, wymęczających dniach jakie spędziłem w szpitalu mogłem na nowo wrócić do akademii, gdzie jak się okazało wszyscy już wiedzieli co się ze mną stało. Byłem na siebie wściekły, lecz chociaż przez te kilka dni mogłem mieć ojca ciut bliżej siebie niż zwykle. Tylko dzięki niemu przyzwyczaiłem się do tych cholernych zastrzyków, które miały pomóc mojemu sercu wrócić do normalnego trybu bicia. Jeśli chodzi o treningi, które nadal każdego dnia odbywały się o ustalonych wcześniej godzinach, były one dla mnie nieco lżejsze. Mniej skomplikowane parkury, mniej przeszkód na krosie, mniej figur na ujeżdżeniu... Wszystkiego mniej... Było to jednocześnie przydatne, jak i rozleniwiające, gdyż nie wyobrażam sobie, siebie po powrocie do pełnego zdrowia. Najbardziej tym wszystkim przejął się pan Pol wraz z Fioną... Reszta, nie licząc oczywiście właścicieli, zdawała się nie interesować całą sprawą. Najchętniej to ten laluś Dewidelio kazałby mi wykonywać takie niestworzone ćwiczenia, do których ja i Blackie, bądź Evil się nie nadajemy. Nie lubiłem typa i raczej nikt tego nie zmieni... Już od samego mojego przyjazdu z niewiadomych przyczyn, próbował mnie udupić więc tym bardziej nie miałem powodu, aby zacząć go "uwielbiać". Byłem właśnie na prywatnych zajęciach jakie zaoferował mi niedawno nasz nauczyciel skoków, którym był nie kto inny jak Ernos. Stwierdził, że lepie będzie jeśli poćwiczę z nim indywidualnie, gdyż podczas zajęć grupowych mogę czasami zbyt obciążać serce. Cóż, w końcu nie tylko ja zajmowałem grupę pierwszą... Było tam przecież ponad jedenaście ludzi, którzy chcieli czegoś się nauczyć, a ja bym ich tylko spowalniał. Próbowałem właśnie najechać na przeszkodę numer trzy, czyli stu centymetrową stacjonatę, która dzisiejszego dnia już wielokrotnie uderzyła o ziemię.
- Przytrzymaj go... Za mocno wydziera się do przodu - poinstruował mnie mężczyzna, który znał się na swoim fachu jak nikt inny - Coś cię dzisiaj rozprasza, zwykle wszystko idzie ci lepiej - stwierdził nagle, poprawiając drewnianą "deskę", która odleciała gdzieś w bok.
- To nic takiego - zatrzymałem gniadosza w miejscu, co pomogło mi porządnie odsapnąć - Chyba na dzisiaj już za dużo... Ledwo trzymam się w siodle - burknąłem, ukazując swoje nowe oblicze, jakie zawitało we mnie po wyjściu ze szpitala. Mianowicie, wreszcie potrafiłem rozpoznać kiedy wystarczy mi już wysiłku fizycznego. Zwykle ćwiczyłem dopóki się nie ściemniło, lecz teraz miałem po prostu przed oczami diagnozę tamtego lekarza... Jeśli się nie opanuję, czeka mnie przeszczep, a tego nie chciałbym za żadne skarby świata.
- Dokończymy jutro. Idź rozebrać konia i się prześpij - rozkazał mi, na co jedynie pokiwałem głową. Schodząc z grzbietu Residenta, pożegnałem się ze swoim nauczycielem, a następnie w ciszy udałem się w stronę stajni. Zapewne spytacie co teraz robiła reszta uczniów z mojej klasy? Ano zostali dzisiaj zwolnieni z lekcji z powodu nieobecności pani Hils, z którą miałem niestety złe skojarzenia. Nie chcąc przejmować się innymi uczniami, przeszedłem powoli ze swoją szkapą przez otwarte na oścież drzwi stajenne, z których mogłem już wypatrzeć otwarty boks swojego rumaka. O dziwo "mieszkanie" znajdujące się obok Blackiego również było otwarte i najwidoczniej już przez kogoś zamieszkane. Ciekawe - pomyślałem, idąc żwawym tempem w wybranym przez siebie kierunku, co po jakimś czasie ukazało mi zarys kobiecej sylwetki, przytulającej się do wysokiego holsztyna jakim okazał się nie kto inny jak Touch Down!
- Nie sądziłem, że do nas wrócicie - rzuciłem w stronę zdziwionej Irmy, która niczym sarna zaczęła rozglądać się po całym pomieszczeniu, należącym do jej ogiera - Przecież cię nie zjem... Czego się boisz? - zająłem się, odpinaniem czarnego fartucha jaki był zaciśnięty na brzuchu selle francaisa - Tym razem chcesz być na stałe, czy znowu uciekniesz po kilku miesiącach? - dorzuciłem, nie tracąc nadal dobrego humoru.

Irma? ;3
Wybacz, że takie krótkie, ale nie miałam zbytnio pomysłu ;c 

11.13.2018

Od Rekera cd. Irmy

Jeszcze go musieli przysłać - pomyślałem żałośnie, widząc jak mój zmęczony biegiem ojciec przedziera się na oddział, gdzie aktualnie przebywałem. Miałem ochotę uciec, zapaść się pod ziemie, aby nie pokazywać mu się na oczy, lecz ten zapewne nawet wtedy by się ode mnie nie odczepił. Będąc przygotowanym już na wszelkie krzyki, wyzwiska oraz kazania, spojrzałem mu z dużą obawą prosto w oczy. Ku mojemu zaskoczeniu, mężczyzna pokręcił jedynie na moje zachowanie głową, a następnie porządnie mnie przytulił.
- Mogłeś mi powiedzieć, że czujesz się źle synku - rzekł spokojnie, nie mając zamiaru wypuścić mnie ze swoich, silnych objęć -  Nawet nie wiesz jak się o ciebie martwiłem, kiedy do mnie zadzwonili - westchnął, dobierając się do moich ciemnych włosów. Widać było już na pierwszy rzut oka, iż jego strach o moje życie nie był udawany. Gdyby miał mnie gdzieś, z pewnością jego dłonie nie zatrząsłby się ani razu, a w oczach nie pojawiły się delikatne zarysy łez.
- Nie chciałem, abyś zabrał mi Evila i Blackiego... Chce dalej jeździć i nie obchodzi mnie to głupie serce... - mruknąłem, czując jak najważniejszy organ w ciele, na nowo zaczyna bić zbyt szybko, co wiązało się z ogromnym bólem. Mając już nieco nakreślony obraz tego co się ze mną dzieje, czułem się bardzo osamotniony w swojej walce. Pewnie gdybym nagle umarł to nikt zbytnio by się tym nie przejął. Dzień płaczu, a potem zapomnienie... Jak ze wszystkim...
- Nie odebrałbym ci ich - ułożył mnie wygodnie na łóżku, uważając, aby nie zaplątać, czy też zerwać żadnych kroplówek - Jak na razie masz mi się leczyć, a nie myśleć o treningach. Odpoczynek jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodził więc nie masz co dramatyzować - pocieszył mnie, lekko sie przy tym uśmiechając. Starając się uwierzyć w jego słowa, pokiwałem na to wszystko głową, a następnie przymknąłem z lekka przemęczone oczy - Zmęczyłeś się co? - dorzucił jeszcze, nie przestając dotykać moich roztrzepanych kudłów.
- Bardzo - odpowiedziałem zgodnie z prawdą - Nie odchodź... Nie wracaj do Nowego Jorku chociaż dzisiaj - wyszeptałem resztkami sił - Chociaż raz ze mną zostań... - nie czekając na jego odpowiedź, postanowiłem ze spokojem odpłynąć do krainy czarów i magi, gdzie słodki sen umilił mi resztę pierwszego dnia, który skazywał mnie na leżenie w wymęczającym zmysły szpitalu.
⤱⤱⤱⤱⤱
Następnego dnia obudziłem się dopiero koło godziny dwunastej. Suchość jaka panowała w moim gardle była na tyle kująca, że wybudziła mnie ze snu już w pierwszej fazie otwierania oczu. Mojego ojca jak zwykle nigdzie nie było, ale pozostawiona przez niego na krześle kurtka, jasno określała mi, że gdzieś tutaj grasuje. Pewnie poszedł po kawę albo coś do jedzenia - pomyślałem, sięgając po butelkę źródlanej wody, znajdującej się blisko mojego łóżka. Niestety byłem zbyt słaby, aby móc ją w pełni unieść, dlatego jak idzie się domyślić, prawie się nią oblałem. Dlaczego prawie? Mianowicie kiedy gwint butelki znajdował się już praktycznie na granicy z moją bluzką, plastikowy pojemnik został złapany przez jakąś kobietę, którą jak się okazało doskonale znałem! Uczyła on mnie kiedyś gry na skrzypcach... Do dziś pamiętam jak bardzo na to psioczyłem, ale dzięki niej przynajmniej potrafiłem zagrać podstawowe dźwięki, a nawet jedną z dziecięcych melodii.
- Uważaj Rafael - ostrzegła mnie, przelewając zawartość butelki, do małego, plastikowego kubka - Nie powinieneś się wysilać... To zaszkodzi twojemu sercu, a poza tym jak widzisz nie masz nawet tyle siły, aby to porządnie unieść - poczochrała mnie po włosach, co było wstępem do ofiarowania mi mojej część cieczy, która od razu zniknęła w moim gardle.
- Co pani tutaj robi? - zapytałem, o dziwo bez chrypy w głosie - Myślałem, że mieszka pani w Nowym Orleanie... - westchnąłem, czując się ciutkę lepiej niż wczoraj. Moje serce z pewnością było spokojniejsze, a emocje, które ostatnimi czasy, szargały zbyt mocno moim ciałem, jak na razie zniknęły, nie mając zamiaru w najbliższym czasie mnie niepokoić. Czyżby znowu naćpali mnie tymi uspokajającymi? Możliwe, możliwe, a nawet bardzo możliwe.
- Jestem tutaj z córką... Choruje na białaczkę i co jakiś czas musi przyjmować chemie - wyjaśniła ze smutną miną, przyglądając się łóżku obok, na którym o dziwo leżała Irma. Cooo? Nie możliwe! - krzyknąłem w myślach, starając połączyć ze sobą wszystkie fakty w jedną, wielką całość.
- Pani córka to Irma? - zrobiłem oczy jak pięć złoty, ale mój puls, jak i serce nadal pozostał w odpowiednim tempie bicia - Myślałem, że nie miała pani żadnych dzieci...
- Bo nie miałam, adoptowałam ją i jej siostrę ze swoim mężem dość niedawno. Znacie się? - posłała mi badawcze spojrzenie, pod którym niechętnie uległem oraz skinąłem kilka razy głową.
- Jesteśmy, a raczej byliśmy w jednej akademii... Jakoś dwa miesiące temu dołączyła do tego Ecole coś tam... Ostatni raz widziałem ją na zawodach - podrapałem się po głowie, nie wiedząc co o tym wszystkim sądzić. W końcu była moją rywalką więc czemu miałem za nią biegać i ją stalkować? Sam fakt, że dziewczyna miała raka był dla mnie dość zaskakujący, gdyż kiedy ją poznałem była zdrowa jak ryba - Nie wiedziałem, że zaczęła chorować...
- To wszystko zaczęło się tak nagle, że miałeś prawa nie wiedzieć, a odeszła dlatego, że większość się tam nad nią znęcała... Nie chciała przebywać w złym towarzystwie - położyła swoje dłonie na biodrach, lekko się zamyślając - Ale odjedźmy od tematów chorób... Co słychać u mistrza świata? Słyszałam, że wygrałeś ostatnio zawody regionalne - uśmiechnęła się ciepło, jak to miała zawsze w zwyczaju.
- Wszystko po staremu... Może zmianą jest to, że wywalili mnie z Nowego Jorku na jakieś zadupie, ale poza tym nic się nie zmieniło - ziewnąłem, słysząc dobiegające z korytarza głośne kroki dwóch lub trzech osób. Nie wiedząc kto to może być, wyczuliłem nieco mocniej swój zmysł słuchu, który wyłapał też dźwięk mruknięcia, świadczący o wybudzaniu się naszej śpiącej królewny. Czyżby leki w końcu postanowiły jej odpuścić męczarnie w postaci krainy wróżek i elfów?

Irma? :3
Jak tam? xd Nadchodzi Matt i doktorkowie xd

11.12.2018

Od Rekera cd. Irmy

Po odebraniu zwycięskich szarf, derek, pucharu i wykonaniu rudny honorowej byłem w końcu wolny. Nawet nie wiecie jak się zdziwiłem kiedy zobaczyłem Irmę, która przyszła mi pogratulować zajęcia pierwszego miejsca. Oczywiście nie pozostałem jej dłużny, gdyż kiedy miała już odchodzić, również uścisnąłem jej dłoń, życząc następnych, dobrych, a przede wszystkim wygranych zawodów. Mając świadomość, że kończy mi się czas, postanowiłem pożegnać ją ostatnimi słowami, a następnie nie przeciągając już dłużej tematu, odprowadziłem ogiera do stajni, gdzie zacząłem go ze spokojem rozsiodływać. Gniadosz był cały spocony, dlatego nie obyło się bez prowizorycznego osuszania, które w jakimś stopniu uchroni tego gamonia przed nieplanowaną chorobą. Byłem już niemal gotowy do pakowania koniska do przyczepy, lecz jak zwykle coś musiało pójść nie tak. Czując mocne uderzenie wymierzone w moje plecy, zacisnąłem porządnie zęby, aby nie okazać słabości z powodu ledwie żyjącego serca. Odwracając się w stronę nieznanego mi agresora, posłałem mu wrogie spojrzenie, w którym nie dało się znaleźć żadnej radości.
- Czego ode mnie chcesz? - mruknąłem, uspokajając nerwowego Evila - Nic nie robię Irmie, więc łaskawie się ode mnie odpierdol - dorzuciłem, chcąc jak nigdy uniknąć niepotrzebnej sprzeczki. Pewnie wynikało to z tego, że znowu poczułem się strasznie źle, a moje serce odmówiło bicia prawidłowym rytmem, umożliwiającym mi prawidłowe funkcjonowanie w społeczeństwie.
- Może i to prawda, ale masz na nią więcej nie naskakiwać, bo pożałujesz - warknął wrogo, nie mając zamiaru zostawić mnie samego - Jeszcze raz ją choćby dotkniesz to już nie żyjesz jasne? - syknął, udając jadowitą żmiję, która przygląda się swojej ofierze. Z pewnością przez swój wzrost uważał się za kogoś lepszego oraz groźniejszego, ale jeśli sądził, że zadziała to na moją osobę, to grubo się mylił.
- Sam się do ciebie zgłoszę - westchnąłem w odpowiedzi, pakując przepocony czaprak wraz z nausznikami do odpowiedniej torby - Możesz łaskawie już sobie iść? Śpieszę się... - zarzuciłem na ramię, gruby uchwyt plecaka, a następnie bez żadnego słowa, za pomocą uwiązu wyprowadziłem Residenta z tymczasowej stajni. Nie wiedząc czemu moje ręce były zimne jak lód... Nie mając zamiaru nikomu ich podawać, postanowiłem jak najszybciej wpakować selle francisa do wozu i mieć spokój przez najbliższe cztery godziny jazdy. Oby tylko Jay się do mnie nie kleił - pomyślałem smętnie, biorąc się do postawionej przed sobą roboty.
⤧⤧⤧⤧⤧
Od tamtych wydarzeń minęły dwa, wyczerpujące moje ciało tygodnie. Miało być lepiej, lecz jak zawsze los postanowił zaśmiać mi się prosto w twarz. Z moim sercem było coraz gorzej. Nawet najmniejszy wysiłek fizyczny kończył się moim spoceniem oraz głośnym spadaniem, które starałem się starannie ukrywać. Nie chcąc, aby zatajona prawda wyszła na jaw, zacząłem opuszczać większość treningów, co dość mocno zaniepokoiło moich nauczycieli. Oczywiście ci od ujeżdżenia mieli mnie jak zwykle w dupie, ale kto tam by się nimi przejmował? Leżąc kolejny dzień w łóżku, postanowiłem w końcu się ruszyć. Była dopiero godzina piąta rano, ale znając swoje powolne ruchy, musiałem już wstawać. Po ubraniu się oraz zjedzeniu lichego śniadania, które w moich ustach smakowało jak najzwyklejszy karton, udałem się powoli w stronę stajni, gdzie na samym wstępie przywitały mnie, dwa, dumne, końskie łby. W ich oczach było widać ogromne zmartwienie wynikające z tego, że aż tak dawno się nimi nie zajmowałem. Drapiąc ich delikatnie w okolicach oczu, zdecydowałem, że na trening skokowy zabiorę dzisiaj Blackiego, który okazywał swą energię przez lekko nadgryziony boks. Ucieszył mnie bardzo fakt, że skarogniady nie próbował dzisiaj żadnych sztuczek. Ze spokojem mogłem go wyczyścić, osiodłać, a nawet zaprowadzić na halę, gdzie o godzinie ósmej miały zacząć się zajęcia. Przez blaszane drzwi wkroczyłem niemal jako ostatni zawodnik, ale nikt nie miał czasu, aby to jakoś skomentować. Pani Hils, będąc dzisiaj nieco w złym humorze, kazała od razu wskakiwać nam na końskie grzbiety i robić indywidualną rozgrzewkę. Nikt nie chciał się z nią kłócić, dlatego nim się obejrzałem, każda para rozproszyła się stępem po pomieszczeniu, zaczynając osobiste ćwiczenia, na które musiało starczyć nam niecałe dziesięć minut. Starając się nie obciążyć zbytnio Blackiego, zacząłem jego rozprężenie od powolnego stępa, ale dopiero przejście w kłus umożliwiło mi zaczęcie większych komplikacji takich jak wolty, ósemki czy też zmiany kierunku. Podczas kilku pierwszych minut wszystko było dobrze, lecz kiedy czas na "leniuchowanie" się skończył, poczułem jak w moje serce znowu trafia rozdzierający ból. Zatrzymując ogiera z resztą uczniów blisko swojej nauczycieli, nie mogłem skupić się na tym co ona faktycznie mówi. Wyłapywałem niestety tylko pojedyncze słowa, a jednym z nich jakie szczególnie wryło mi się w pamięć było... REKER BĘDZIE PIERWSZY! Domyślając się, że zapewne chodzi o pokonanie ustawionego przez nią parkuru, wlepiłem otępiały wzrok w dziesięć, niezbyt wysokich przeszkód, które na moje oko miały koło siedemdziesięciu centymetrów.
- Możesz ruszać - pokrzepiający głos blondynki, zmusił mnie do ustawienia się na linii startu, która była oddalona od pierwszej przeszkody o jakieś dziesięć ful. Poganiając ogiera do galopu, najechałem na pierwszą stacjonatę, która przez ból sprawiła mi dużą trudność. Następną barierą był okser, który niestety skończył się dla mnie tragicznie. Duże niezgranie z rwącym się wierzchowcem, skończyło się moim upadkiem. Smołus, zarzucił moim ciałem o stojak, a następnie zwiał w przeciwny róg hali. Czując, iż nie mogę złapać oddechu, zacząłem automatycznie się dusić oraz miotać na ziemi jakbym dostał nagłego ataku padaczki. Po kilku sekundach zapanowała jednak ciemność... Groźny mrok ogarnął całą moją duszę, a ja nie wiedziałem już co mam robić. Poddać się? A może dalej walczyć o to nędzne życie? Sam już nie wiedziałem jak działać. 
⤧⤧⤧⤧⤧
Czując jak coś lodowatego wieje w moją twarz, w okolicy ust, otworzyłem powoli swe oczy, które nie do końca wyłapywały jeszcze odpowiednią ostrość. Coś, co znajdowało się nad moją głową, pikało w miarę równym rytmie, rozsadzając mi przy tym głowę. Moje myśli od razu skierowały się w stronę szpitala, którego nieskazitelnie biały sufit wyglądał jak ten, na który obecnie przyszło mi patrzeć. No ładnie... Teraz to już koniec - pomyślałem bez żadnych emocji, przekręcając głowę w stronę okna, gdzie oprócz ponurego obrazu dnia, bądź nocy odnalazłem Irmę, która blada jak ściana, wpatrywała się w moją osobę. A ta co tutaj robi? - rzekłem w myślach, widząc jak przezroczysta kroplówka sonduje coś w dużej dawce do jej drobnego organizmu.
- Reker? - odezwała się niepewnie, przyglądając całemu, mojemu ciału - Mówiłam, ci, że coś ci jest.
- To nic groźnego, lekkie osłabienie organizmu - skłamałem, przygryzając swój język do krwi - Tylko zemdlałem, a oni mnie już po szpitalach ciągają - westchnąłem cicho, pocierając o siebie swoje zlodowaciałe dłonie. Czułem się okropnie, a myśli, że już wszyscy dowiedzieli się o mojej chorobie, przerażała mnie jeszcze bardziej, niszcząc resztki mojego dobrego humoru - Muszę iść. Nie mogę siedzieć tutaj przez wieczność.

Imra? ;3
No to szpital xd

11.11.2018

Od Rekera cd. Irmy

Byle mi to nie zaszkodziło - pomyślałem, wpatrując się w srebrzystą baterię, w której na oko było umieszczone aż trzydzieści tabletek. Nie wiedząc co o tym wszystkim sądzić, postanowiłem schować podarunek Irmy do jednej z torb treningowych jakie ze sobą zabraliśmy. Ta akurat była przeznaczona na czapraki, nauszniki, czy też ochraniacze, dlatego leki powinny czuć się tam niemal jak w raju. Chcąc dać sobie nieco czasu na odpoczynek, postanowiłem przypiąć gniadosza do uwiązów bocznych, znajdujących się między przerwami pustych boksów.
- Grzeczny konik - uśmiechnąłem się lekko, pieszcząc jego chrapy - Jak wrócimy do domu, dostaniesz coś specjalnego - dorzuciłem, aby narobić mu dużego smaka, a jednocześnie wywrzeć na nim większe posłuszeństwo. Zwierzęta na ogół nie rozumiały mowy ludzkiej, lecz część z nich po ruchach warg, bądź gestach potrafiły odgadywać znaczenie, niektórych słów, a w przypadku mądrego Evila, mogłem się tylko domyślać, że w jakimś sensie skumał co mam mu do zaoferowania.
- Co dała ci Irma? - nagle znienacka zaatakował mnie głos podejrzliwego Jay'a - Wyglądasz jeszcze gorzej niż ostatnio. Reker czas iść w końcu do lekarza - naciskał na mnie, powracając do tematu, który był przez nas rozważany kilkanaście dni wcześniej - Jeśli będziesz dalej tak zwlekał to jeszcze bardziej się załatwisz - próbował przemówić mi do rozsądku, lecz ja jak zwykle musiałem wiedzieć lepiej. Nie chcąc się z nim wykłócać o takie rzeczy w miejscu publicznym, posłałem mu jedynie łagodny uśmiech, który trwał zaledwie kilka sekund.
- To tylko tabletki... Nic mi nie jest... - westchnąłem ciężko, biorącą do ręki jednego ze zbożowych batoników - Poza tym wiesz, że jak pójdę do lekarza i się o tym ktoś dowie to jestem udupiony. Wywalą mnie na zbyty psyk, bo nie będę mógł już jeździć i prezentować szkoły - dorzuciłem cicho, aby nikt oprócz niego nie miał prawa tego usłyszeć. Odruchowo i moja głowa zrobiła pełne sto osiemdziesiąt stopni, żeby upewnić się, czy aby na pewno nikt nas nie podsłuchuje.
- Spokojnie, tylko my tutaj jesteśmy - położył mi swoją lewą dłoń na ramieniu, co pomogło mi się w jakimś stopniu uspokoić - Może dałoby się zrobić to po cichu... Pamiętaj, że nie wolno ci się stresować, bo to jeszcze bardziej pogorszy twój stan. Zjedz, napij się oraz odpocznij. Drugi nawrót zaczyna się za trzydzieści minut więc mamy sporo czasu - wyjaśnił ze spokojem, siadając na snopku świeżego siana - Enderfind dobrze idzie... Ma szanse wygrać zawody w klasie LL... Zgrała się z tym holsztynem - zaczął nagle, przecierając delikatnie swoje oczy - Szkoda, że w najbliższym czasie nie organizują zawodów ujeżdżenia... Viollet i ja chętnie byśmy pokazali na co nas stać - rozmarzył się, nie wiedząc jakiego tematu powinien się chwycić. Może i Irma potrafiła, jak na swoje umiejętności zapanować nad tym ogierem, ale jednak czegoś i tak jej brakowało.
- Brak jej kolorowego czapraka, nauszników oraz ochraniaczy do kompletu - wypaliłem nagle, jakby to miało jakiś związek z umiejętnościami jeździeckimi - Jak da rade wygrać te zawody to jej jakiś sprezentuje... Jakoś ten małpiszon musi wyglądać! - zadecydowałem, unosząc głowę dumnie niczym jakiś paw, szykujący się do pokazaniu światu swoich, przepięknych piór.
- Czyli już nie jesteście wrogami? Hmm? - zaśmiał się chicho, prawie spadając z niewielkiego balota na plecy.
- Jesteśmy rywalami, a to będzie koleżeński prezent wredoto - pstryknąłem go prosto w nos, biorąc pierwszy gryz swojego podwieczorka. Chociaż wydawało się, że wszystko co ma w sobie nazwę "zbożowe" jest zdrowe, to wierzcie mi lub nie, czasami ma to więcej w sobie cukru i innego badziewia niż oblany czekoladą Kit Kat.
- Reker! Jay! Tu jesteście. Wszędzie was szukam - głos pana Pola, po pięciu, długich minutach ciszy, postanowił na nowo przeciąć całą stajnie - Nawrót został przyśpieszony czasowo, dlatego masz mi w tej chwili iść na rozprężalnie, zanim Resident zanudzi się tutaj na śmierć! Jeszcze sobie poleniuchujesz w akademiku więc mi nie marudzić - mówił szybko, odpinając mojego konia z dużych karabińczyków, które utrzymywały go w miejscu.
- Przecież się nie pali - mruknąłem czując na nowo ostry ból w klatce piersiowej - Pójdę tylko do toalety i zaraz wrócę - niepostrzeżenie capnąłem w ręce srebrną tackę tabletek, które jak idzie się domyślić zażyłem w odosobnionym miejscu. Nie więcej niż dwie - wspomniałem słowa dziewczyny, kiedy pierwsza "fasolka" zniknęła w wnętrzu mojego przełyku. Było mi ciężko ukrywać całą prawdę przed każdym istnieniem żywym, ale coś wewnątrz mnie ciągle mówiło mi o tym, iż nie mogę tego wysunąć na świat. Nie teraz... Nie teraz kiedy tak daleko zaszedłem... Czując się troszeńkę lepiej, postanowiłem wrócić do swojego trenera i przyjaciela, którzy wspólnie odprowadzili mnie pod zewnętrzną ujeżdżalnie, którą opuszczał własnie kolejny koń. Tym razem przez brak energii postanowiłem zrobić wszystko ciutkę wolniej. Kilka kółek stępa, potem kłus, a następnie galop przeplatany pojedynczymi skokami przez małe pięćdziesiątki. Podczas tej szybkiej rozgrzewki, w między czasie mogłem ujrzeć część zmagań niebieskookiej. Dziewczyna właśnie kończyła swój przejazd potrójnym szeregiem co wymagało od niej dużego skupienia, lecz z tego co widziałem, to nie strąciła ani jednego drąga.
- Reker Blackfrey proszony na parkur numer trzy - usłyszałem nagle głos komentatora, więc bez ociągania się, postanowiłem ruszyć w przypisane mi miejsce. Zmieniona kolejność przeszkód jak i ich rodzaje nieco mnie pogubiła, lecz dzięki dobrej pamięci, szybko zorientowałem się co, gdzie jest. Obserwując końcówkę przejazdu swojego poprzednika, który o mało nie zabił siebie i konia, zacząłem odczuwać w duszy pewien niepokój. A co jeśli moje serce nagle znowu zaatakuje bólem? Spadnę z konia albo narobię sobie takiej siary jakiej nikt nie widział - myślałem nerwowo widząc jak kolejne drągi są układane na swoich miejscach. Biorąc do płuc dużą ilość powietrza, zacząłem liczyć w swoim umyśle do dwudziestu, co ostudziło moje nerwy i pomogło ze spokojem wjechać mi na "arenę", gdzie za pomocą lekkiego ukłonu dałem jury, znać, iż jestem gotów do działania. Usłyszawszy cichy dzwonek, ruszyłem w kierunku pierwszej przeszkody jaką okazała się prosta stacjonata, która dla Evila była niczym mała mrówka biegająca gdzieś przy jego kopycie. Chcąc wykonać skręt w prawo, zbyt bardzo się pośpieszyłem przez co nieco go ściąłem, ale kto by się teraz tym przejmował skoro walczyłem o czas i jak najmniejszą ilość zrzuconych desek? Widząc na swoim horyzoncie bramę sztokholmską postanowiłem skrócić nieco mocniej wodze rwącemu się do przodu ogierowi, co było bardzo słuszną decyzją poruszoną z mojej strony. Przedzierając się przez kolorowy szereg, starałem się jak najbardziej wstawić konia w równe tępo, ponieważ dzięki temu mogłem w pięknym stylu zawisnąć nad wysoką piramidą, która była wstępem do rosnącego w oczach triplebarre'a. Przemieszczając się między stacjonatą o numerze sześć, a okserem, któremu przypadła dziesiątka, natarłem na ostatnią barierę, będąca niczym innym jak murem. Modląc się, aby żaden z klocków nie spadł na ziemie, zacisnąłem swoje oczy jednocześnie wstrzymując wdech. Oby się udało - pomyślałem słysząc w uszach bicie swojego serca.

Irma? ;3
Udało się na czysto? xd

Od Rekera cd. Irmy

Odkąd Irma opuściła naszą akademię minął porządny miesiąc. Wszyscy nauczyciele jak zwykle musieli się o to wściekać i zasypywać nas ciężkimi pracami fizycznymi, przez które moje serce zachowywało się dość dziwnie. Delikatne poszczypywanie z dzieciństwa, zamieniło się w ostre, kilkuminutowe bóle, których nie dało się pozbyć za pomocą leków, które kiedyś były moją codziennością. Oczywiście nie mówiłem tego swojemu wychowawcy... Zapewne gdybym mu to zakomunikował to wywaliłby mnie od razu z akademii, a mój ojciec nie wypuszczałby mnie w ogóle z domu. Zabrałby mi konie, a tym samym całe moje życie, bo przecież przez najmniejszy wysiłek mogę mu umrzeć. Już to kiedyś z nim przerabiałem i wierzcie mi lub nie, ale kolorowo wtedy nawet w najmniejszym stopniu nie było. Nikt oprócz Jay'a się nie dowie... Będzie dobrze - pocieszałem się, leżąc w ciepłym łóżku pełnym kolorowych poduszek. Jak zawsze o godzinie szesnastej, potrzebowałem chwili odpoczynku. Treningi zakończone, lekcje z francuskiego odrobione, żyć nie umierać normalnie. Byłem już bliski zaśnięciu, kiedy mój umysł natychmiastowo został rozbudzony głośnym pukaniem do drzwi. Nie wiedząc kto to może być, rzuciłem w jego stronę niedbałym "proszę", a następnie przewróciłem się na prawy bok, aby mu się uważnie przyjrzeć. Był to wysoki mężczyzna, odziany w lekarski fartuch. Nie wiedząc zbytnio co mam o tym sądzić, postanowiłem zbadać sprawę mocniej niż zwykle.
- Kim pan jest? - zapytałem, zmuszając swoje ciało do siadu - Na terenie akademika mogą przebywać tylko uczniowie - dodałem z mruknięciem, aby wywrzeć na nim lekką niepewność.
- Nazywam się doktor Lambert... Miałem zbadać całą drużynę jadącą jutro na zawody, ale się nie pojawiłeś więc przekierowano mnie tutaj - wyjaśnił drętwo, stawiając torbę pełną medycznych przyrządów, na lśniącej czystością podłodze. Cóż, lubiłem utrzymywać porządek w swoim pokoju, ale czasami strasznie z tym przesadzałem.
- To mogli po mnie przyjść... Muszę się badać? - westchnąłem z niechęcią, zasłaniając swój brzuch rękami - Jestem zdrowy - starałem się go zniechęcić, lecz blondyn był strasznie nieugięty - Przecież mam podpisane oświadczenie od lekarza sportowego na cztery lata... - upierałem się dalej, kiedy ten wyciągał z torby swój stetoskop. Nie chciałem, aby mnie dotykał. Nie tyle co mnie to brzydziło, ale sam fakt, że może wykryć jakieś nieprawidłowości w moim zdrowiu strasznie mnie przerażał.
- Spokojnie, to nie gryzie... Zmierzę ci tylko ciśnienie, osłucham serce, płuca, sprawdzę czy nie masz gorączki i zajrzę cię w gardło. Żadnych igieł, żadnego bicia. Odwagi - poklepał mnie po ramieniu, próbując tym samym nieco rozchmurzyć - Ściągaj bluzkę i miejmy to już za sobą.
- Byle szybko, chce jeszcze dzisiaj trochę odpocząć - mówiąc to, pozbawiłem się z trudem górnej części swojego ubioru, co było bezpośrednim sygnałem do rozpoczęcia badania. Na pierwszy strzał poszło moje ciśnienie, które chwała Bogu było w porządku. Sądząc już, że nie będzie aż tak źle, postanowiłem się nieco zrelaksować, lecz widząc minę doktorka, który aktualnie badał moją życiową pompę, zaczynałem się domyślać, iż coś zwęszył.
- Boli cię ostatnio serce? - zmienił położenie zimnego stetoskopu na moich plecach.
- Nie - skłamałem otwarcie, wpatrując się w czarną kołdrę - Nigdy nie bolało.
- Doprawdy? - uniósł jedną brew ku górze - Słyszę coś innego... Strasznie nierówno pracuje więc pewnie ciągle cię kuje. Wybacz, ale muszę cię odsunąć z zawodów - rzekł spokojnie, zaczynając się pakować.
- Nie! Nie może pan - zareagowałem natychmiastowo - Niech pan nic nie podpisuje i nikomu nic nie mówi... To zniszczy moją karierę - próbowałem ubłagać go słownie, co wywołało u mnie podwójny stres.
- Nie mogę - uparł się, chcąc już wyjść i powiadomić o wszystkim pana Pola oraz właścicieli tego miejsca, od których w sumie zależał też tutaj mój pobyt. Jeśli nie mógłbym jeździć, zapewne od razu kazaliby mi spakować swoje manatki i się stąd wynosić.
- A co jeśli panu zapłacę?
⤱⤱⤱⤱⤱
Następnego dnia na zawodach zawitaliśmy już koło ósmej rano. Wczorajsza rozmowa z panem Lambertem kosztowała mnie przeszło trzy tysiące dolarów, ale czego się nie zrobi, aby być szczęśliwym? Przynajmniej będę miał spokój do następnej kontroli, do której przyślą jak zwykle innego lekarza, żeby nikt się z nikim nie spoufalał. Starając się o tym nie myśleć, skupiłem się na nowo na czyszczeniu gniadego ogiera, który z nudów zaczął wyciągać zęby w stronę swojego przyjaciela.
- Resident nie wolno - uderzyłem go delikatnie w lewą łopatkę, zwracając tym samym jego uwagę na siebie - Zaraz ja cię ugryzę i zobaczysz - burknąłem, uważając, aby nie ubrudzić świeżo wypastowanych butów. W zawodach brało udział wiele słabych akademii, dlatego nie czułem się jakoś zagrożony przegraną. Warto było też zaznaczyć, że można było brać udział w wielu kategoriach składających się na klasę LL, L, P czy też N. Jak szło się domyślić, ja oczywiście brałem udział w tej najwyższej, aby nie marnować skoczka na marnych 90 centymetrach.
- Wiesz, że jest tutaj Irma? - zagaił nagle Jay, który nie miał zamiaru brać udziału w dzisiejszych zmaganiach - Przeniosła się do tego śmiesznego Ecole Montage i się teraz puszy, jaka to ona nie jest świetna - przewrócił oczami, stojąc ciągle w wejściu do stajni przeznaczonej dla koni przejezdnych.
- Nie obchodzi mnie żadna Irma - odpowiedziałem mu, nie ukrywając grymasu na twarzy - Jak chce jeździć to nich jeździ, niczego gówniarze nie zabronisz - zabrałem się za zaplatanie koreczków na sztywnej grzywie swojego podopiecznego, aby go czymś zająć, postanowiłem podarować mu spory kawałek marchwi, który z chęcią zaczął pałaszować - Nie z naszej winy postanowiła uciec jak pies z podkulonym ogonem. 
- Niby racja, ale nie powinieneś tak o niej mówić. Nic ci takiego nie zrobiła - podrapał się po głowie w dość dziwaczny sposób.
- Może i nie, ale mam ją gdzieś. Dopóki nie włazi mi w drogę jest dobrze - wziąłem do ręki cienką gumkę, która umożliwiła mi zakończenie pierwszego, zgrabnego warkoczyka - Możemy potem zobaczyć jak to czupiradło jeździ, ale sukcesu jej nie przewiduje.
- To się jeszcze zobaczy. Szykuj szybciej tą kobyłę, bo raz zaczyna - pogonił mnie ruchem ręki, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało. Nie odpowiadając nic na jego kwestię, zabrałem się za resztę grzywy Residenta, uważając, aby nie pomylić kolejności zaplatania "nici". Koń był gotowy do występu już po dziesięciu minutach. Pełny, wypolerowany rząd skokowy błyszczał na nim niczym gwiazdy występujące na mrocznym niebie. Znajdując sobie jakąś osobę, z którą mogę zostawić tego jełopa, wyruszyłem wraz z Jay'em w stronę płotu okalającego całe to zbiegowisko. Jak się okazało, przejazd Irmy zaczął się chwilę temu, dlatego nie straciliśmy zbyt wielu wrażeń.
- Źle składa nogi - mruknąłem pod nosem widząc, jak długie nogi jej koniska mijają pierwszą stacjonatę - Jak tak będzie po siodle latać to pocałuje ziemie prędzej niż sądziłem - odwróciłem chwilowo wzrok od parkuru, co skończyło się dla mnie bolesnym uderzeniem w kark.
- Długo jeszcze będziesz kłapał tym dziobem? - warknęła nieznajoma postać, wyższego ode mnie chłopaka - Odczep się od tej dziewczyny, bo nic ci nie zrobiła... A może ci tak ciężko, bo odeszła z waszej akademii i dołączyła do nas? - ciągnął dalej temat, chytrze się przy tym uśmiechając.
- Uspokój się człowieku... Nawet nie wiem kim ty do cholery jesteś - zacząłem rozmasowywać bolące miejsce - Irma to tylko koleżanka i przeciwniczka, nic do niej nie mam - przyznałem otwarcie, wpatrując się hardo w jego błękitne oczy.
- To przestań ją dogryzać i ranić... - fuknął bez zawahania - Nawet nie wiesz jak jej ciężko przez takich jak ty.
- Tiaaa... Możesz łaskawie się zamknąć? Nie mogę przez twój jazgot się skupić - skrzyżowałem ręce na piersi, aby pokazać mu, że się go w żadnym stopniu nie boję. Miałem już coś dodawać, ale w tym samym momencie zaatakował mnie kolejny ból serca. Kiedy nabierałam powietrza do płuc, czułem nieprzyjemne kłucie w środkowej partii klatki piersiowej, przez co mój oddech starał się coraz to bardziej płytszy.
- Co dzieciaku? Nic nie powiesz?

Irma? ;3