- Musimy zejść piętro niżej... Byliśmy przy Roses Vanilla tyle razy... Ślepcy z nas - mruknąłem, stając przed rozsuwanym drzwiami, które przy otwarciu wydały charakterystyczny dźwięk.
- Nie możemy tutaj chwilę poczekać? - zapytała, rozglądając się dookoła siebie niczym zaszczute zwierze, bojące się swojego oprawcy - Zmęczyłam się - skłamała prosto w moje oczy, co strasznie mi się nie spodobało.
- Irma nie kłam... Co się dzieje? - zmartwiłem się jej zachowaniem, gdyż to wszystko było bardzo do niej nie podobne. Niższa ode mnie postać milczała przez dłuższą chwilę, aż nagle zebrała się na odwagę i spojrzała w miejsce znajdujące się za mną. Nie wiedząc o co jej może chodzić, podążyłem za jej wzrokiem, lecz nic zaskakującego nie ujrzałem. Pustka. Nic więcej tylko pustka. Mrużąc na to oczy, puknąłem ją lekko łokciem w żebra.
- Chodzi o tego faceta z zawodów... Jest dziwny - skrzywiła się, obejmując dłońmi swoje ramiona - On mnie chyba śledzi. Chce czegoś ode mnie - dodała na tyle cicho, abym tylko ja mógł usłyszeć jej wypowiedź. Nie wiedząc co o tym sądzić, wyprowadziłem ją z butiku, aby móc zaczerpnąć nieco więcej świeżego powietrza.
- Jak na razie nic ci nie zrobił. Jeśli dalej będzie cię nękał, sprawa zostanie zgłoszona na policje. Nie ma co panikować. Chodźmy już do tej kwiaciarni i o tym nie myślmy - zadecydowałem, po czym załapałem ją za rękę i zacząłem ciągnąć ją w odpowiednią część budynku.
- Ale on może nam coś zrobić... - starała się, przetrzymać mnie w jednym miejscu co mało mi się podobało - Byleś nie żałował - napuszyła się jak paw, równając ze mną kroku - Mógłbyś przy okazji mnie puścić?
- Może tak, może nie - trzymałem ja nadal w szczelnym uścisku, ciesząc się jak małe dziecko, które porwało siostrze ukochaną lalkę. Nim się obejrzeliśmy, znaleźliśmy się pod zielonymi drzwiami Roses Vanilla. Witryna sklepowa była przyozdobiona wszelkiego rodzaju kwiatami. Zaczynało się na różach, szło przez kolorowe tulipany, a kończyło na najzwyklejszych stokrotkach, których plątanina i tak kusiła znudzone codziennością oko. Nie chcąc zostawiać tutaj tej rudej wredoty, weszliśmy razem do sklepu, gdzie panował istny harmider. Kiedy w końcu dopchaliśmy się do kasy, mogliśmy przebierać w różnych gotowych bukietach albo stworzyć swój własny. Ja uważałem, że wystarczą zwykłe róże, lecz Irma uparła się na jakiś szczególny rodzaj kwiatów, przez co nie zamierzałem się z nią kłócić. Zresztą była babskiem nie z tej ziemi, więc dałem jej wolną rękę tylko dla tego, żeby nie słyszeć jej jazgotu.
⤱⤱⤱⤱⤱
Od tamtych wydarzeń minęły dwa miesiące. Jay czuł się już dużo lepiej i bez dwóch zdań wrócił do poprzedniej formy. Jeśli chodzi zaś o mnie to... To... Wolałem ukrywać wszystko co dzieje się ostatnio w moim organizmie. Wyniki krwi były istną porażką. Niedobór żelaza i bóle serca, ostatnio mocno dawały mi się we znaki. Opuszczałem treningi, a nauczycielom tłumaczyłem się tym, że po prostu zaspałem. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że niedługo cała prawda wyjdzie na jaw, więc odkąd tylko pamiętam, starałem się przygotować na szybkie wyrzucenie z IHA. Ciekawe kiedy się zorientują - pomyślałem, przewracając kolejną stronę grubaśnej książki. Byłem już niemal w środku historii, gdy po pomieszczeniu rozniósł się odgłos pukania do drzwi. Zniechęcony, w powolnym tempie zwlekłem się z łóżka, aby móc nacisnąć klamkę drewnianej bariery, odcinającej mnie od reszty świata.
- Irma? - zdziwiłem się, widząc brązowowłosą kobietę, ściskającą w rękach plastikową tackę, na której widniała dość spora porcja jedzenia.
- Przyniosłam ci obiad... Nie widać cię nigdy na stołówce... Wszyscy się martwią - odpowiedziała, przechodząc bez żadnego zaproszenia, przez próg pokoju - Nic nie jesz, nie pokazujesz się na treningach... Co się z tobą dzieje Reker? - spojrzała mi prosto w oczy, pod których naporem, mimowolnie się ugiąłem.
- Po prostu umieram.
Irma? :3
Pomóż xd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz