2.03.2019

Od Noah cd Leonarda


Do celu swojej podróży dotarłam tuż przed świtem. Powitało mnie ujadanie psów w kojcach przed drewnianym domem. Wyjęłam z uchwytu kubek kawy kupionej na stacji benzynowej kilkadziesiąt kilometrów wcześniej i wysiadłam w momencie, w którym w drzwiach budynku stanęła czarnowłosa kobieta. Podeszłam do niej. Elisabeth uśmiechnęła się, jednak uśmiech nie dosięgnął jej oczu.
- Jak się ma Henry? – spytałam, dotykając lekko jej ramienia, choć było to marne pocieszenie dla osoby, której mąż leżał właśnie w szpitalu.
- Już lepiej, ale wiesz jaki on jest… najchętniej już wróciłby do domu…
Co najmniej jakby mówiła o kimś innym.
- Wszystko się ułoży – odezwałam się. – Zostanę kilka dni i pomogę ci na ranczu, odpoczniesz trochę.
- Dziękuję – powiedziała z wyraźną ulgą w głosie. – Sam nie wspominał, że przyjedziesz, ale zdążyłaś na śniadanie.
- Zapewne nie zdążył – usprawiedliwiłam go, wchodząc za Elisabeth do jasnej, zatłoczonej kuchni.
Nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu – i nie chciałam tego robić – gdy ruda czterolatka, widząc mnie zeskoczyła z krzesła i przybiegła do mnie z okrzykiem „ciocia Noah” na ustach. To wystarczyło, by cała rodzinka zorientowała się, że przyszłam. Ci ludzie naprawdę byli mi bliżsi niż moja własna rodzina.
- Cześć wszystkim – przywitałam się, biorąc Lil na ręce.
Sam odwrócił się i podszedł, by przytulić mnie na powitanie, a Lily obięła go wolną ręką. Zaśmiałam się.
- Na żywo wyglądasz jeszcze gorzej niż przez internet – skomentowałam odwzajemniając uścisk.
- Magia photoshopa – odparł, zabierając ode mnie dziewczynkę. – Pobawisz się z Noah po śniadaniu – zwrócił się do niej, sadzając ją z powrotem na krześle.
***
Kilka kolejnych dni minęło mi na pracy, zabawie z Lily i jej młodszym bratem oraz długich wieczorach spędzanych z ludźmi, którzy po moim powrocie ze szpitala pomogli mi stanąć na nogi. Przynajmniej nie miałam zbyt wiele czasu na ryczenie po kątach.
Dziś natomiast była wyjątkowa okazja do spędzenia wspólnego wieczoru, gdyż Henry miał wreszcie wrócić do domu. Z tej okazji jego starszy syn – Jake – zaproponował zrobienia ogniska. Tak właśnie skończyłam w kuchni, krojąc warzywa na sałatkę. Czynność ta została mi przerwana przez alarm przypominający o wyjęciu szarlotki z piekarnika. Wyłączyłam go, po czym wyjęłam blachę z ciastem i odstawiłam ją na kuchenny blat. Dopiero teraz zauważyłam nieodebrane połączenie głosowe i powiadomienie o nowym nagraniu na poczcie głosowej na leżącym obok telefonie.
„Hej Noah… Z tej strony Leo… Gdzie jesteś? Martwię się o ciebie. Jakbyś miała czas to oddzwoń.”
Skąd on do cholery wziął mój numer? zdziwiłam się, wybierając opcję oddzwoń i włączając tryb głośnomówiący.
- Cześć – odezwałam się z lekką dozą niepewności, gdy odebrał.
- Noah! Gdzie jesteś? Coś się stało? – Leo zadawał pytania jak karabin maszynowy.
- Leo, uspokój się, ok? – poprosiłam, wracając do krojenia papryki.
- Kto to Leo? – usłyszałam za sobą głos Sama, który właśnie wszedł do kuchni.
- Kto to? – tym razem pytanie pochodziło od Leonarda, który najwyraźniej również usłyszał Sama.
- Sam – przedstawił się mój przyjaciel.
- Super – rzucił Leo, niezadowolonym tonem. – A teraz oddaj mi Noah.
- Nie, nigdzie jej nie puszczę – zaprotestował Sam, zerkając mi przez ramię i kradnąc kawałek papryki.
- Sam! Trzymaj rączki przy sobie! – wtrąciłam się, próbując jednocześnie się nie roześmiać. – Lepiej idź sprawdzić czy nie ma cię na dworze – popchnęłam go lekko w stronę drzwi, na co posłał mi smutne spojrzenie. – I sprawdź czy dzieci jeszcze się nie zabiły, bo KTOŚ zostawił je same.
- Idę już, idę – mruknął pod nosem. – DO USŁYSZENIA LEO! – rzucił wychodząc.
Przez chwilę w końcu zapanowała cisza.
- Możemy udać, że tych kilka minut nie było? – zaproponowałam wreszcie.
- Z chęcią – odpowiedział Leo – Więc… nie ma cię w akademii…
- Coś mi wypadło, musiałam pilnie wyjechać – próbowałam się jakoś wytłumaczyć – Sprawy rodzinne – dodałam.
Leo nie skomentował tego w żaden sposób.
- Kiedy wrócisz? – spytał zamiast tego, a w jego głosie dało się wyłapać nutkę… smutku?
- W piątek albo w sobotę – odpowiedziałam.
- Wróóóóóóóóć w piąąąąąąteeeeek – poprosił, w momencie, gdy na zewnątrz zatrzymał się samochód Jake’a .
- Muszę kończyć – oznajmiłam. - Zobaczymy co z tym powrotem. Trzymaj się.
- Cześć – pożegnał się smutno i zakończył połączenie.
Drzwi otworzyły się i stanął w nich Henry. Odłożyłam nóż i odwróciłam się.
- Miało być przyjęcie-niespodzianka, ale jak widać nie wyrobiliśmy się – wyjaśnił Sam.
- Noah? – Henry zdziwił się. – Czemu nikt nie powiedział mi, że przyjechałaś? – spojrzał oskarżycielsko na mnie, a potem na swoich synów.
- To też miała być niespodzianka – uśmiechnęłam się lekko. – Upiekłam szarlotkę. Wybaczysz mi?
***
W sobotni wieczór znalazłam się ponownie w akademii jeździeckiej w północnej Karolinie.
Próbowałam zabrać z samochodu swoje rzeczy kiedy Dot udało się prześlizgnąć między mną a drzwiami. Kurwa!. Zatrzasnęłam samochód z drugim lisem w środku – tak, sprawdziłam – i pobiegłam za ledwo widocznym w śniegu futrem. Lis musiał podjąć jakiś trop, bo wyrwał przed siebie z całych sił przebierając łapkami. Szkoda, że ja nie potrafiłam z taką gracją biegać po zaspach. Zobaczyłam tylko jak biały kształt wbiega do stajni z prywatnymi końmi. Nie wiedziałam, że potrafię tak szybko biegać, jednak do budynku gnałam jak wariat, by złapać lisa zanim z niego wyjdzie, lub co gorsze uszkodzi jakiegoś wierzchowca. Zwolniłam dopiero przy uchylonych drzwiach do stajni. Ktoś musiał przypadkiem ich nie domknąć.
- KTO WPUŚCIŁ TU TEGO PCHLARZA?! – usłyszałam oburzony głos Leonarda zanim jeszcze zdążyłam otworzyć drzwi.
- Zdaje się, że ja – odezwałam się wchodząc do środka i tym razem zamykając porządnie drzwi.
Leo obejrzał się, po czym szybkim krokiem podszedł i przytulił mnie.
- Tęskniłem – powiedział cicho.
Nie miałam pojęcia co mam ze sobą zrobić. Co robią w takich sytuacjach normalni ludzie?!
Odwzajemniłam uścisk. Czy nie tak właśnie robią ludzie? Westchnęłam w duchu. Nie umiem w ludzi.

Leoś?
Opanuj trochę zazdrość xd
921

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz