2.09.2019

Od Leonarda cd. Noah

Kiedy Noah opuściła na nowo pokój, do moich uszu doszedł charakterystyczny dźwięk, nawiązywania połączenia przez aplikację Skype. Zdziwiony, popatrzyłem w stronę otwartego laptopa, na którego ekranie wyświetlało się kilka obrazków. Dzwoni Sam Shelton - przeczytałem w myślach, natychmiastowo nakierowując myszkę, na ikonę, która teoretycznie miała przypominać zieloną słuchawkę, służącą do odbierania przychodzących połączeń.
- Blake? - znajomy, męski głos rozlał się po pustym pomieszczeniu, zwracając tym samym uwagę, jednego z liniejących na morgi lisów.
- Czy ja ci na babę wyglądam? - westchnąłem, poprawiając swoje roztrzepane włosy - Jestem Leonard, Noe niedawno wyszła - wyjaśniłem, ściszając ryczący w tle telewizor. Cóż, najwidoczniej odcinki kiczowatych Huntersów nie są dla mnie. Zresztą... Pogubiłem się w nich już po pierwszych,  kilku odcinkach, więc po co katować się następnymi sezonami? Totalny bezsens.
- No... Tak średnio właśnie - przyznał, biorąc gryza żółtej jajecznicy - O ile dobrze pamiętam, już kiedyś ze sobą rozmawialiśmy - ciągnął dalej temat, nie przejmując się tym, iż nie rozmawia on z osobą, do której na samym początku, chciał się dodzwonić.
- Tak, zabrałeś mi Blake - mruknąłem z niezadowoleniem, poprawiając za sobą czarną poduszkę, o którą stanowczo się oparłem - Ale to nie ważne... Bo mi ją wreszcie oddałeś. Nieco po terminie, ale oddałeś - stwierdziłem, przyglądając się uważnie, jego wyrazowi twarzy.
- Jesteś Brytyjczykiem? - zadał kolejne pytanie, tyczące się mojego pochodzenia.
- Tak, z krwi i kości... Sam do końca nie wiem, dlaczego wysłano mnie do Karoliny Północnej, więc lepiej o to nie pytaj - ziewnąłem ze zmęczenia, które przywiała tutaj późna godzina. Było już grubo po dwudziestej pierwszej, a poporanna drzemka, doprowadziła do tego, że mój organizm zamiast wypocząć, jeszcze bardziej zgłupiał.
- Londyn? Cambridge? Liverpool? Oksford? - zgadł za pierwszym razem, wskazując stolicę mojego narodu.
- Londyn, co prawda nie urodziłem się tam, ale większość życia spędziłem własnie tam - powiedziałem dumnie, co spotkało się z jego cichym śmiechem - Czego rżysz? - zwróciłem mu uwagę, dzięki której momentalnie zamilkł, lecz radosny uśmiech nadal nie znikał z jego twarzy - Ty jak mniemam pochodzisz z Teksasu, Nołe nieco o tym opowiadała - podrapałem za uchem, łaszącą się do mnie Dot. Lisica po krótkiej drzemce była na prawdę ruchliwa, a co za tym idzie, potwornie przy tym gryzła. Nie miałem pojęcia, czy te puszyste zwierzaki, w taki sposób okazują swoją sympatię, czy po prostu uważają to za zabawę... Wiedziałem teraz jednak, jak czuje się fioletowowłosa istota, kiedy taka cholera naskoczy na ciebie znienacka i bezceremonialnie, wbije się w twoją rękę, bądź nogę.
- Tak, to taka magiczna kraina na południu Stanów Zjednoczonych - odłożył talerz na niewielki stolik, znajdujący się w małym odstępie od jego ręki - Nie mamy tam szalonych luksusów, ale z pewnością jest większa zabawa ze zwierzętami, niż u was w wielkich miastach - przyznał, biorąc do ręki długopis, którym zaczął bazgrać, na nieznanej mojemu wzrokowi, powierzchni.
- W stolicy też mamy zwierzęta. Może nie są to krowy, Sam, ale każdy ma tam przeważnie jakiegoś psa, kota, papugę, węża, czy tam, jak w moim przypadku konia - podałem mu kilka przykładów tego, co ludzie potrafią trzymać nawet w blokach. Ostatnio słyszałem o tym, że komuś spierdolił aligator z terrarium i szukali go po całym Bristolu. Sam nie wiem, czy został znaleziony, lecz narobił w okół siebie tyle szumu, że był wyświetlany, niemal na każdych mediach społecznościowych.
- Przyjedź tutaj kiedyś to sam zobaczysz - przewrócił oczami, biorąc na swoje kolana włochaty koc - Na pewno nie będziesz się nudził - dokończył wypowiedź, równo z wejściem Noah, która ze zdziwieniem popatrzyła najpierw na mnie, a potem na obraz wyświetlającego się na ekranie chłopaka.
- Cześć Sam - rzekła promiennie, podając mi do rąk talerz, ze zrobioną przez nas zapiekanką - Jak się czujesz? Wszystko w porządku? Lio nie był dla ciebie wredny? - zasypała go falą pytań, na które jej rówieśnik, machnął jedynie ręką.
- Nie, rozmawialiśmy normalnie, nie stresuj się - odparł po chwili, przyglądając się naszemu pożywieniu - Smacznego.
- Dzięki - powiedzieliśmy równocześnie, zanurzając widelce w posklejanym makaronie. Pierwsza część mnie, mówiła mi, abym zjadł to z zasadami etykiety, druga zaś, zwana głodem, żebym po prostu zapełnił swój brzuch pysznym posiłkiem. Wygrała oczywiście nadworna etykieta, z czego byłem oczywiście mało szczęśliwy.
- To co tam jeszcze opowiecie ciekawego?

NOE?
Czas na spankoo!
660 słów. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz