Podałam Leo jego zamówienie, jednak zaraz musiałam się zając kolejnym klientem. Zauważyłam jedynie, że szatyn udał się ze swoim psem do stolika w kącie sali. Zerknęłam na godzinę wyświetloną na kasie. Wkrótce powinno zrobić się luźniej, a wtedy miałam zamiar choć kilka zdań zamienić z szatynem. Przynajmniej o ile wcześniej nie wyjdzie.
Podałam starszej kobiecie jej zamówienie – przychodziła tu codziennie i zawsze zamawiała tą samą mocną herbatę z mlekiem. Nie było już więcej klientów, jedynie kilka osób siedzących przy stolikach. Wyszłam zza lady, by zebrać pozostawione przez klientów naczynia i zetrzeć stoły po czym zniknęłam z nimi na zapleczu, skąd po chwili wróciłam z plastikowym pojemnikiem napełnionym wodą. Podeszłam do stolika Leo i kucnęłam, stawiając prowizoryczną miskę przed jego pupilem. Psiak wstał i podszedł się napić. Wyglądał w porządku. Głaszcząc go delikatnie po głowie przeniosłam wzrok na Leo.
- Więc co się stało? – spytałam.
- Ta głupia pizda zrzuciła Monty’ego ze schodów! – rzucił wyraźnie zły. – On chciał się tylko pobawić! A ta cholera go zepchnęła!
- Leo – próbowałam mu przerwać.
- Pożałuje tego!
- Leo! Hej! Uspokój się… - dotknęłam jego ramienia. – Byłeś z psem u weterynarza?
- Ma złamaną łapę! Przez nią!
- Leo… - urwałam, nie do końca wiedząc co mogłabym powiedzieć, by poczuł się lepiej. – Monty z tego wyjdzie, słyszysz? Ale musisz się uspokoić, okej?
Rozległ się dzwonek sygnalizujący przybycie nowego klienta. Wstałam i podeszłam do szatyna, przytulając go jedną ręką.
- Jeśli chcesz, możesz poczekać, aż skończę pracę i mogę cię gdzieś zabrać – zaproponowałam cicho po czym wstałam i wróciłam za ladę. – Co mogę podać? – zwróciłam się do mężczyzny na oko po trzydziestce.
***
Jackie wróciła do kawiarni na jakieś dziesięć minut przed zamknięciem. Próbowałam przekonać ją, by nie wyrzucała Leo z kawiarni jednak skutek był taki, że z lokalu wyleciał nie tylko szatyn ale również ja.
- Bawcie się dobrze – rzuciła moja szefowa, zamykając za nami drzwi kawiarni.
Złapałam szatyna za rękę i zaprowadziłam go w wąską, boczną uliczkę, gdzie stał mój samochód.
- Gdzie jedziemy? – spytał Leonard, kiedy już znaleźliśmy się przy aucie.
- Zobaczymy po drodze – odparłam.
Jechałam przed siebie, co jakiś czas jedynie skręcając w jakąś mniej uczęszczaną drogę. Nie miałam pojęcia ani gdzie jesteśmy, ani gdzie jesteśmy. Orientowałam się jedynie mniej więcej za którą częścią horyzontu zniknęły światła miasta. Ponownie skręciłam, tym razem wjeżdżając na nieutwardzoną nawierzchnię. Leo tylko obserwował zmieniający się krajobraz, nie komentując w żaden sposób moich poczynań.
Zatrzymałam samochód na środku polnej drogi, gasząc silnik.
- Chodź – zachęciłam szatyna, otwierając drzwi i wysiadając.
Nie czekając na reakcję chłopaka obeszłam auto i wskoczyłam na jego ciepłą od pracy silnika maskę. Odchyliłam głowę do tyłu, spoglądając w gwiazdy. Kilka sekund później usłyszałam odgłos zamykanych drzwi i Leo stanął przed maską samochodu. Poklepałam maskę obok siebie i podkuliłam nogi, opierając się o przednia szybę. Leo dołączył do mnie.
- Znasz się na gwiazdach? – spytał, również spoglądając w niebo.
Mimo, że dość często spędzałam w ten sposób wieczory nie znałam się na gwiazdozbiorach poza kilkoma podstawowymi. Po prostu to była jedna z najbardziej relaksujących czynności jaką znałam.
- Umiem rozpoznać spadającą gwiazdę – uśmiechnęłam się, śledząc poruszający się po nieboskłonie punkt. – Pomyśl życzenie.
Leło?
520
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz