2.11.2019

Od Venus do Vicky

Dzień rozpoczął się tak jak zawsze. Pieprznęłam ręką w budzik, sturlałam się z łóżka i dopełzłam do szafy. Przy obszernym meblu jakimś cudem stanęłam na nogi i wygrzebałam pierwsze lepsze jeansy i bluzę. Popatrzyłam na trzymane ubrania krytycznym wzrokiem i stwierdziłam, że gorzej już być nie może. Dotuptałam do łazienki i jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy się okazało, że jednak może być gorzej. Przez moje włosy chyba przeszło tornado, a do utrwalenia tej szopy to chyba krowa przejechała mi językiem po głowie. Jakby tak było to na pewno byłaby to Peggy Blue. Ten cielak nigdy nie lubił mnie i Rimy. Ale cóż poradzić. Złapałam swój zestaw ratunkowy (w składzie szczotka, prostownica i miliony gumek) i zaczęłam ogarniać swoje gniazdo. Po wyczesaniu wszystkich kołtunów i wyrwaniu pięciu ton włosów zaczęłam je prostować i muszę przyznać, że wreszcie można to włosami nazwać. Związałam swoją sierść w kucyka i zabrałam się za twarz. Na szczęście nie przypominała pola minowego tak jak się zdarzało, gdy byłam młodsza. Jedyne co mogłam zauważyć to duże, fioletowe sińce. Jednak zlałam je twierdząc, że wyglądają jak fiołki i każdy będzie je kochał i podziwiał. Umyłam zęby i założyłam na siebie super, ekstra, piękny zestaw. Ha! Nieprawda. Wyglądałam jak kupa i to w dodatku rozjechana. Ale dobra. Miłości swojego życia nie spotkam, a atak fotoreporterów w tym miejscu graniczył z cudem. Złapałam w dłoń kowbojki i kask po czym wyszłam z pokoju. Oczywiście nie obyło się bez mojego szarego szczura, który polazł za mną. Taboulet widząc co niosę w ręku pisnęła i zaczęła biec przed siebie w euforii. Niby powinnam ją złapać, ale po co? Raczej nie zagryzie nikogo i nie zje dywanu. Po wejściu do stajni poszłam do mojego ulubionego boksu, czyli tego na środku. Chciałam się przywitać ze swoją kobyłą, ale nie mogłam. Czemu? Jakiś wielce inteligenty stajenny zapewne ją wypuścił. Popatrzyłam ze smutkiem na swoje laczki i stwierdziłam, że będę musiała je usyfić w drodze po kobyłę. Wzięłam z siodlarni halter z linką i wyszłam z budynku. Poszłam w stronę padoków i na szczęście tam stała tarantka. Nie marzyło mi się biegać za nią po łąkach. Popatrzyłam ze smutkiem na swoje buty, a następnie n błoto na padoku. Westchnęłam i przeszłam przez płot. Doszłam do klaczy, która na szczęście była nastawiona pokojowo i nie próbowała uciekać na mój widok. Założyłam jej halter i poszłam do bramki, którą otworzyłam i wyszłam z brudasem. Po dojściu do stajni przywiązałam klacz i zastanowiłam się co teraz. Kobyła była cała w mokrym błocie. Nie myśląc dłużej zaciągnęłam ją do solarium i postawiłam zostawiając ją na pastwę losu. Przez ten czas przygotowałam sobie cały potrzebny sprzęt po czym wróciłam po nieparzystokopytną. Dotknęłam ją palcem i z zadowoleniem stwierdziłam, że wyschnęła. Zaprowadziłam ją na stanowisko i tam ją wyczyściłam oraz podcięłam szczotki pęcinowe. Zmacałam zad klaczy i z zadowoleniem stwierdziłam, że mięśnie się ładnie rozbudowywują. Po chwili osiodłałam klacz i poszłam na halę gdzie jazdę miała ujeżdżeniowa grupa. Moją uwagę zwróciła dziewczyna, która była z srokatym koniem w rogu hali. Wsiadłam na Rimę i podjechałam do niej stępem. Chwilę patrzyłam na jej pracę i na to jak skupiona była na tym co robi. W pewnym momencie poczuła mój wzrok i spojrzała na mnie. Uśmiechnęłam się w jej kierunku i powiedziałam:
-Hej, jestem Venus, a to Rima.- wskazałam na klacz.
-Vicky, a to Aspergell.
-Miło mi poznać.

Vicky?
555 słów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz