2.06.2019

Od Noah cd Leonarda


Jeszcze przez kilka sekund po przebudzeniu nie otwierałam oczu, by choć odrobinę dłużej przeżyć w nieświadomości jakimi zniszczeniami przypłaciłam tę drzemkę. Zwłaszcza, że tu było tak przyjemnie i cicho… aż za przyjemnie i cicho na pokój w którym nudzą się dwa lisy z ADHD. Niezbyt pewna czy chcę poznać przyczynę tego spokoju zmusiłam się do otwarcia oczu. Pierwsze, co zauważyłam, to fakt, że w pokoju robiło się już jasno. Drugie – że nie był to mój pokój. Trzecie – czyjś dotyk. Powoli odwróciłam się, by zobaczyć za mną śpiącego Leo. Ostrożnie, by nie obudzić szatyna wyślizgnęłam się z jego objęć jednocześnie starając się przypomnieć sobie czemu właściwie tu jestem. Ostatnie, co pamiętałam to oglądanie z chłopakiem serialu.
Przynajmniej wciąż mam na sobie ubranie stwierdziłam z ulgą, siadając na brzegu łóżka i spoglądając przez ramię na Leo. Nie wyglądało na to, by miał w najbliższym czasie się obudzić. Co było ze mną nie tak, że moim pierwszym instynktem nie było spierdalanie jak najdalej, mimo że wszyscy zdawali się preferować właśnie unikanie Brytyjczyka? Wstałam, zabierając swoje buty i bezszelestnie opuściłam sypialnię. Na korytarzu wsunęłam stopy w buty, nie zawracając sobie głowy ich sznurowaniem, a zamiast tego jedynie upychając sznurówki do środka by nie narobić hałasu podczas efektownego lądowania twarzą na wypolerowanej podłodze. Szczerze współczułam temu, kto musiał tu sprzątać.
Udało mi się znaleźć wyjście, nie napotykając nikogo po drodze. Teraz tylko pamiętać, by zachowywać się jakbym miała prawo tu przebywać. Pewnym krokiem ruszyłam do samochodu, przeczesując ręką włosy by bezsensownie spadały tylko na jedną stronę. Wsiadłam do samochodu, znajdując w jego wnętrzu telefon, którego najwyraźniej musiałam wczoraj zapomnieć. Dioda powiadomień migała jak opętana, a gdy sprawdziłam dlaczego zamarłam. Powodem było kilkanaście nieodebranych połączeń z kliniki. W końcu nie pojawiłam się wczoraj w pracy bez żadnego wyjaśnienia. Wprost cudownie. Przekręciłam kluczyk w stacyjce, a silnik dostał napadu gruźlicy i zgasł. Dopiero za czwartym razem udało mi się odpalić.
Zatrzymałam się na parkingu przy akademiku. Wciąż miałam dość czasu, by wziąć prysznic i zająć się lisami przed porannym treningiem. Gdy weszłam do pokoju miałam wrażenie, że przeniosłam się do jakiegoś postapokaliptycznego świata. Co najmniej jakby wybuchła tu bomba wypełniona pierzem. Uznałam, że ogarnę to po treningu i korzystając z faktu iż Flair i Dot śpią na moim łóżku, zmęczone tym szaleństwem, które miało tu miejsce pod moją nieobecność udałam się do łazienki. To kolejny powód by nigdy więcej nie zgadzać się na pomysły Leo.
Jeden prysznic i jeden spacer później nadszedł czas, by udać się do stajni i przygotować Damaskusa do jazdy. Po drodze zabrałam z siodlarni przeznaczony dla niego sprzęt, dziękując w  duchu wszechświatowi za to, że ten jeden raz nie musiałam wpaść na Leonarda.
- Cześć koniku – przywitałam się z Damaskusem, podając mu kawałek marchewki, którą akurat jadłam, uznając ją za śniadanie.
Koń zarżał cicho i wziął ode mnie przysmak, ja zaś zajęłam się jego czyszczeniem i siodłaniem, aby wreszcie zaprowadzić go na halę do ujeżdżania. Oczywiście moje szczęście na ten dzień musiało się już skończyć. Na hali czekał już bowiem na zajęcia Leo.

Lełosiu?
500

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz