Jeszcze przez kilka sekund po przebudzeniu nie otwierałam
oczu, by choć odrobinę dłużej przeżyć w nieświadomości jakimi zniszczeniami
przypłaciłam tę drzemkę. Zwłaszcza, że tu było tak przyjemnie i cicho… aż za
przyjemnie i cicho na pokój w którym nudzą się dwa lisy z ADHD. Niezbyt pewna
czy chcę poznać przyczynę tego spokoju zmusiłam się do otwarcia oczu. Pierwsze,
co zauważyłam, to fakt, że w pokoju robiło się już jasno. Drugie – że nie był
to mój pokój. Trzecie – czyjś dotyk. Powoli odwróciłam się, by zobaczyć za mną
śpiącego Leo. Ostrożnie, by nie obudzić szatyna wyślizgnęłam się z jego objęć
jednocześnie starając się przypomnieć sobie czemu właściwie tu jestem.
Ostatnie, co pamiętałam to oglądanie z chłopakiem serialu.
Przynajmniej wciąż mam
na sobie ubranie stwierdziłam z ulgą, siadając na brzegu łóżka i
spoglądając przez ramię na Leo. Nie wyglądało na to, by miał w najbliższym
czasie się obudzić. Co było ze mną nie tak, że moim pierwszym instynktem nie
było spierdalanie jak najdalej, mimo że wszyscy zdawali się preferować właśnie
unikanie Brytyjczyka? Wstałam, zabierając swoje buty i bezszelestnie opuściłam
sypialnię. Na korytarzu wsunęłam stopy w buty, nie zawracając sobie głowy ich
sznurowaniem, a zamiast tego jedynie upychając sznurówki do środka by nie
narobić hałasu podczas efektownego lądowania twarzą na wypolerowanej podłodze.
Szczerze współczułam temu, kto musiał tu sprzątać.
Udało mi się znaleźć wyjście, nie napotykając nikogo po
drodze. Teraz tylko pamiętać, by zachowywać się jakbym miała prawo tu
przebywać. Pewnym krokiem ruszyłam do samochodu, przeczesując ręką włosy by
bezsensownie spadały tylko na jedną stronę. Wsiadłam do samochodu, znajdując w
jego wnętrzu telefon, którego najwyraźniej musiałam wczoraj zapomnieć. Dioda
powiadomień migała jak opętana, a gdy sprawdziłam dlaczego zamarłam. Powodem
było kilkanaście nieodebranych połączeń z kliniki. W końcu nie pojawiłam się
wczoraj w pracy bez żadnego wyjaśnienia. Wprost cudownie. Przekręciłam kluczyk
w stacyjce, a silnik dostał napadu gruźlicy i zgasł. Dopiero za czwartym razem
udało mi się odpalić.
Zatrzymałam się na parkingu przy akademiku. Wciąż miałam
dość czasu, by wziąć prysznic i zająć się lisami przed porannym treningiem. Gdy
weszłam do pokoju miałam wrażenie, że przeniosłam się do jakiegoś postapokaliptycznego
świata. Co najmniej jakby wybuchła tu bomba wypełniona pierzem. Uznałam, że
ogarnę to po treningu i korzystając z faktu iż Flair i Dot śpią na moim łóżku,
zmęczone tym szaleństwem, które miało tu miejsce pod moją nieobecność udałam
się do łazienki. To kolejny powód by
nigdy więcej nie zgadzać się na pomysły Leo.
Jeden prysznic i jeden spacer później nadszedł czas, by udać
się do stajni i przygotować Damaskusa do jazdy. Po drodze zabrałam z siodlarni
przeznaczony dla niego sprzęt, dziękując w
duchu wszechświatowi za to, że ten jeden raz nie musiałam wpaść na
Leonarda.
- Cześć koniku – przywitałam się z Damaskusem, podając mu
kawałek marchewki, którą akurat jadłam, uznając ją za śniadanie.
Koń zarżał cicho i wziął ode mnie przysmak, ja zaś zajęłam
się jego czyszczeniem i siodłaniem, aby wreszcie zaprowadzić go na halę do
ujeżdżania. Oczywiście moje szczęście na ten dzień musiało się już skończyć. Na
hali czekał już bowiem na zajęcia Leo.
Lełosiu?
500
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz