Czy kogokolwiek zdziwi, jeśli powiem, że za cholerę nie zrozumiałam
co najmniej połowy wypowiedzi pana księżniczki? Nie? To dobrze, bo mnie już
dawno przestało dziwić, że go nie ogarniam.
- Zrobiłeś niezłą sensację – odpowiedziałam, na pierwsze
pytanie. – No i jeśli ktoś poza mną jeszcze nie wiedział, że mamy w klubie
członka rodziny królewskiej, to wystarczy dostęp do jakichkolwiek newsów, by
nadrobić wszelkie zaległości.
Nie potrafiłam stwierdzić, czy go to zmartwiło.
- Jak się czujesz? – spytałam po chwili ciszy.
- Bywało lepiej – przyznał. – Chociaż wczoraj z kolei było
gorzej – dodał, uśmiechając się lekko.
Tak, nie przewidziało mi się. Leonard się uśmiechnął.
Dopiero teraz dotarło też do mnie, że nie tylko uśmiechnął się, ale też
zaprosił mnie tu i ani razu na mnie nie krzyknął. Innymi słowy BYŁ MIŁY! Nie spodziewałam
się nawet, że to potrafi… czyżby miał gorączkę? Zanim zastanowiłam co robię,
dotknęłam grzbietem ręki jego czoła. Zdecydowanie było zbyt gorące.
- Masz gorączkę – oznajmiłam, zabierając rękę. – Zawołać lekarza?
Leo posłał mi spojrzenie mówiące „no comment”. Fakt, nie chciał tu nawet
przyjechać.
- Byleby tylko brytyjski rząd nie miał do mnie pretensji jak
się tu ugotujesz – rzuciłam, co skwitował krótkim śmiechem.
Może naprawdę powinnam kogoś zawołać?
- Długo będą cię tu jeszcze trzymać? – spytałam.
Właśnie chciał odpowiedzieć gdy przerwał mu dzwonek
telefonu. Wyjęłam urządzenie z kieszeni. Nie musiałam nawet zerkać na ekran by
wiedzieć, że znów zawaliłam. Wstałam, mamrocząc pod nosem, że to pilne i
odebrałam.
- To naprawdę nie tak jak myślisz – odezwałam się, zanim
głos po drugiej stronie zdążył to zrobić i wyszłam na korytarz. – Dużo się
działo, nie miałam kiedy zadzwonić.
„A co mogę myśleć, kiedy nie odzywasz się od wyjazdu?”
Wolałabym, żeby na mnie nakrzyczał, zwyzywał od idiotek i
rzucił słuchawką. Zniesienie jego złości byłoby znacznie prostsze niż słuchanie
smutnego Sama.
- Sam… proszę…
„Wystarczyłoby napisać smsa, Blake. Już to przerabialiśmy, pamiętasz?”
Pamiętałam. Aż nazbyt dobrze.
„Dużo się działo, nie miałam kiedy zadzwonić, to nie tak, a
potem o mało się nie zabiłaś.”
- Przepraszam – wyszeptałam, słysząc lekkie drżenie w głosie
przyjaciela.
„Po prostu zadzwoń, kiedy już znajdziesz trochę czasu.”
- Jasne – odpowiedziałam, mimo że już się rozłączył.
Coś się stało. Coś musiało się stać i wiedziałam, że nie
było to nic dobrego. Chciałam jak najszybciej wrócić do swojego pokoju akademii, byleby tylko jak najszybciej
dowiedzieć się o co chodzi. Był tylko jeden problem. Musiałam jeszcze wrócić do
sali, na której leżał Leo po swoją kurtkę.
Przed naciśnięciem klamki wzięłam ostatni głęboki wdech. Jak
to mówią YOLO. Na szczęście.
Leonard chyba chciał coś powiedzieć, ale wyraz mojej twarzy
najwyraźniej przekonał go do zamknięcia się.
- Powinnam już iść – odezwałam się, zabierając przewieszoną
przez oparcie krzesła kurtkę. – Cześć – rzuciłam jeszcze, wychodząc.
Dopiero, gdy ponownie znalazłam się na korytarzu dopadły
mnie czarne myśli. Oparłam się o ścianę i powoli osunęłam się po niej na
ziemię, ukrywając twarz w dłoniach i starając się opanować myśli. To nie było
jednak takie łatwe, bo martwiłam się o chłopaka dokładnie w takim samym stopniu
jak on i dokładnie tak jak on nie potrafiłam wyobrazić sobie świata bez mojego
najlepszego – jedynego – przyjaciela. A co jeśli chodziło o coś poważnego, a ja
nie pomogłam mu, kiedy tego potrzebował? Poczułam, jak po moim policzku spływa łza. Czemu wszystko potrafię zawalić?
Leoś?
534
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz