2.08.2019

Od Rekera cd. Vicky

- Naprawdę bardzo za niego przepraszam... Nic ci się nie stało? - zwróciła się do mnie, gdy kilka minut temu, o mało nie zabiłem tego, cholernego jeża. Lubiłem zwierzęta, ale nie takie, które bezceremonialnie wchodzą do mojego łóżka, i dźgają mnie prosto w rękę. Zresztą co tam ja, gorzej by było, jakby dostał się do tego pies. Biała, roczna kulka, bez zastanowienia wpierdzieliłaby kolczatego na obiad, dziurawiąc sobie przy tym pysk, przełyk i zapewne jelita. Innymi mówiąc, byłoby po Connorze.
- Jeszcze nie - stwierdziłem, otrzepując swoje spodnie z kurzu. Cholera, że też musiałem wjechać dzisiaj w tą pajęczynę... Meh... Przynajmniej o szesnastej nie będę narażony na atak agresywnych pająków - Mam rozumieć, że to coś należy do ciebie? - dorzuciłem, wyciągając z szafy, normalne ubranie, składające się z jeansów orz czarnej bluzy. W końcu ktoś musiał wyjść jeszcze z pchlarzem na spacer, zejść obiad, i wrócić później na halę, w ramach prywatnego treningu.
- Tak, obiecuję, iż taka sytuacja już się nigdy nie powtórzy - rzekła, wycofując się w stronę drzwi - Czyli po treningach jesteśmy teoretycznie wolni? - zapytała jeszcze, zanim na wieki opuściła, przypisane mi pomieszczenie.
- Tiaaaa... Możesz już robić, co tylko twoja dusza zapragnie - odpowiedziałem, wkraczając do szarej łazienki, gdzie zrzuciłem z siebie brudne ubrania, aby móc zastąpić je tymi czystszymi. Jak zwykle ignorowałem skazy, które od wielu lat utrzymywały się na moim ciele. Byłem już do nich, najzwyczajniej w świecie przyzwyczajony, a nowe "atrakcje" rysujące się, na zniszczonej życiem skórze, nie robiły już na mnie żadnego wrażenia. Po doprowadzeniu się do stanu względnej używalności, zapiąłem nadpobudliwego szwajcara na dopasowane szelki, a następnie ruszyłem z nim w stronę pobliskiego lasu, gdzie ze spokojem, mógł upuścić z siebie duży nadmiar energii. Spędziliśmy tam równo dwie godziny, lecz gdy nadszedł czas powrotu, Con, postanowił, ot tak położyć się na ziemi, i nie ruszać się z niej, nawet pod pretekstem braku kolacji. Koniec końców, wszystko skończyło się na tym, że musiałem zanieść go o własnych siłach, do swojego pokoju, gdzie na nowo poszedł spać - Ty cholero - skomentowałem krótko jego zachowanie, ocierając swoje czoło z niewielkich kropel potu.
- Do mnie mówisz? - śmiech Jay'a, powstrzymał mnie, przed kolejnym utonięciem we własnych myślach - Ernos kazał ci przekazać, że nie ma szans, abyście mieli dzisiaj trening. Jutro pewnie strzeli ci dwa, ale kto by się teraz tym przejmował? Andrew zaprosił mnie na mecz siatkówki, pomyślałem, że wpadniesz tam ze mną - wyjawił cel swojego przyjścia, przez który w moich oczach zamigotały tajemnicze, ogniki szczęścia. 
- No jasne, że tak! Jeszcze masz czelność zadawać mi takie pytania?! - pacnąłem go w durny łeb, wybierając spod swojego łóżka czerwono-zieloną piłkę - Wezmę tą, on pewnie i tak przyniesie, jakiegoś flaka - wybiegłem przez główne drzwi, o mało nie przewracając przy tym znajomej sobie dziewczyny - Ups, wybacz, śpieszy mi się - odbiłem się od ściany, znikając gdzieś w zaułkach mrocznych korytarzy.

Vicky?
Siatkówka? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz