2.05.2019

Od Leonarda cd. Noah

Chciałbym, abyś była zawsze obok mnie - pomyślałem, wpatrując się, w znikającą z mojego pola widzenia gwiazdę. Doskonale wiedziałem, iż takie marzenia nigdy się nie spełniają, dlatego nie chcąc robić sobie zbyt wielkiej nadziei, wyszukałem na niebie niewielkiego zbioru gwiazd, układającego się w postać lwa. Kiedy byłem młodszy, moja matka często mi go wskazywała oraz odnajdywała w nim moje pochodzenie. Jesteś lwem Leo, prawdziwym lwem z krwi i kości - mówiła w okresie mojego dzieciństwa, ale teraz jej słowa znacznie się zniekształciły. Często próbowały uciec z mojego umysłu, lecz nigdy do tego całkowicie nie doszło.
- Jaki masz znak zodiaku? - zagaiłem, przerywając nieznośną ciszę, jaka miała czelność pojawić się między nami.
- Rak... - odpowiedziała z lekkim zawahaniem - Po co ci wiedzieć takie rzeczy? - poprawiła na sobie puchatą kurtkę, uważnie obserwując przy tym każdy mój ruch. Mrucząc na to cicho pod nosem, obróciłem się w stronę północną, gdzie kilka rozgałęzionych gwiazd, tworzyło coś w rodzaju litery "Y".
- Tam masz swoją, prywatną konstelację - wyjaśniłem, wskazując ruchem głowy mroczne sklepienie, przyozdobione ogromną ilością gwiazd - Jakby się przypatrzyć to ten kijek zmieni ci się w raczka. Nie jestem jakimś ogromnym znawcą tego cholerstwa, ale raczej takich rzeczy nie pomylę - uśmiechnąłem się do niej delikatnie, co od razu odwzajemniła.
- Pan książę zna się również i na takich sprawach? - oparła się o szybę rozgrzanego samochodu, co umożliwiło mi, objęcie ręką Noah w wygodniejszej pozycji.
- Czasami uważałem na lekcjach geografii - przyznałem, rozleniwiając się już na dobre - Całkiem tutaj wygodnie - dorzuciłem, nie mając zamiaru, ruszać się stąd przez najbliższe minuty.
➼➼➼➼➼➼➼
W domu pojawiłem się dopiero koło godziny dwudziestej drugiej. Ignorując postać Madeleine, puściłem na podłogę Sherry, która z radością podbiegła do miski pełnej jedzenia. Uśmiechając się na to pod nosem, wróciłem do wspominania rzeczy, jakich doznałem kilka godzin wcześniej. Noe na prawdę była wyjątkową osobą... Przez niecałe dwa tygodnie naszej znajomości, nieźle namieszała w mojej głowie. Nie potrafiłem wyobrazić sobie bez niej zwykłej codzienności, co szczerze mówiąc nieco mnie przerażało. Czując ogromne zmęczenie, powlokłem się do swojego pokoju, gdzie po podstawowym ogarnięciu ciała, postanowiłem zanurkować w doskonale znanej krainie morfeusza.
Następnego dnia, obudziłem się dopiero koło godziny jedenastej. Rezygnując z pożywnego śniadania, przebrałem się w miarę elegancki strój, który natychmiastowo zezwolił mi na bezwstydne pojawienie się wśród ludzi. Zapewne większość z was obstawiała teraz opuszczenie przeze mnie domu i udanie się do stajni? Niestety, na dzisiejszą dobę miałem inne plany, niedotyczące nawet w najmniejszym stopniu odwiedzenia akademii. Każąc Mery, mojej drugiej służce uporządkować burdel w mojej sypialni, chwyciłem beztrosko za telefon, który z automatu wybrał numer, do mojej ulubionej szarookiej damulki.
- Leeo? Nie powinieneś być na zajęciach? - zdziwiła się, odbierając połączenie dopiero po czwartym sygnale.
- Teoretycznie tak, lecz praktycznie siedzę w domu i mam ochotę na mały trening strzelania z łuku. Co ty na to? Jeden dzień wagarów przecież nikogo nie zbawi, a możemy porobić coś dużo pożyteczniejszego - wymruczałem do słuchawki, niczym rasowy kocur chcący ciut więcej uwagi od swojego właściciela - No proooooszeeeee, będzie fajnie - ciągnąłem dalej, z nadzieją, że uda mi się ją przekonać - Łeło ładnie prosi panią Nooeeeee! Prosssiiii! Prossssiiii!

NOEE?
CHHHOOODDDDŹ
500 słów. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz