-Stwierdziłeś, że wolisz jak jestem niemy, więc czego
oczekujesz?- powiedział chłopak po czym odjechał.
Westchnąłem po cichu i zbiłem sobie w głowie face palma. Dobry początek znajomości Gabriel! Stwierdziłem, że teraz całą jazdę skupię się na treningu, a złapię go później. Najechałem na stół kontrolując tempo i skoczyłem go czysto. Następnie dostałem polecenie żeby najechać na hydrę z wodą. Wszystko szło dobrze do momentu, gdy klacz zobaczyła wodę. Z mocnego tempa nagle się zatrzymała, a ja przeleciałem przez szyję wpadając do wody. Szybko usiadłem i powiedziałem pod nosem ciche: kurwa. Podniosłem się na nogi cały ociekając wodą. Ruszyłem w stronę konia, który na szczęście stał grzecznie. Pogłaskałem klacz uspokajająco i złapałem wodze. Poszedłem w stronę instruktora, który kazał mi się przebrać. Odszedłem w stronę stajni zdenerwowany na to co się stało. Ostatnie czego dzisiaj pragnąłem to upadek, jednak nie chciałem za to winić klaczy. Sam sobie na to zasłużyłem tym, że nie byłem kompletnie skupiony. Rozsiodłałem ją i wstawiłem do boksu po czym poszedłem się przebrać. W pokoju przebrałem się w suche ciuchy i poszedłem z powrotem do stajni, by wyprowadzić moją dzikuskę. Założyłem jej kantar i wyszedłem ze stajni. Akurat, gdy szedłem na padok moja grupa zjeżdżała do stajni. Spuściłem klacz, która z ochotą pobiegła do stada i zaczęła skubać trawę po czym poszedłem do stajni. Oparłem się o boks w oczekiwaniu na chłopaka, który źle odebrał moje słowa. Po chwili zobaczyłem jak wychodzi z siodlarni i idzie w stronę boksu swojego wałacha.
-Manuel.- powiedziałem.
Chłopak jednak mnie zignorował i nadal zajmował się koniem. Wzniosłem oczy ku niebu i podszedłem bliżej. Nienawidziłem, gdy ktoś mnie ignorował.
-Nie powiedziałem tego ze złośliwości. Nadawałeś jak katarynka na targu, nic nie rozumiałem. Okej?
Chłopak popatrzył na mnie znów z tym nieodgadnionym wyrazem twarzy. Usłyszałem z jego ust jedynie ciche: "Okej". Poczekałem jeszcze chwilę na to, aż się odezwie czy chociaż na mnie spojrzy, lecz był zajęty swoim koniem. Odszedłem w stronę akademika. Gdy dotarłem do pokoju położyłem się na łóżku i wyciągnąłem telefon.
Ja: Chcę psa. Załatw mi.
Ves: Po co ci?
Ja: Żebym miał co smyrać, a twój pies to szatan.
Ves: Zastanów się nad tym to coś ci skołuje. I Taboulet jest kochana.
Ja: W szczególności, gdy zjada moje buty żywcem.
Ves: Nie przesadzaj. Zastanów się i mi napisz jakiego sobie wymarzyłeś.
Ja: Okej.
Odłożyłem urządzenie obok siebie i obróciłem się na plecy. Że też akurat teraz nie miałem co robić. Treningi na dzisiaj skończyłem, lekcji nie miałem, a na wyjście gdziekolwiek nie miałem ochoty. Sięgnąłem więc po laptopa i zacząłem przeszukiwać internet w poszukiwaniu idealnego towarzysza. Zacząłem od przeglądania kotów, lecz gdy przeczytałem już jaki charakter ma któryś kot z kolei zrezygnowałem i przeszedłem na psy. Po długich poszukiwaniach znalazłem tego idealnego, a dokładniej Alano Espanol. Zapisałem sobie tą rasę i wyłączyłem urządzenie. Dochodziła pora obiadowa, więc wstałem i poszedłem na stołówkę. Na szczęście dzisiaj nie było takich tłumów jak ostatnio. Zgarnąłem na talerz jakiś posiłek i usiadłem przy stole. Popatrzyłem na ludzi dookoła i dopadła mnie moja typowa obojętność. Według większości moich znajomych byłem idealnym towarzyszem zabaw i kimś do rozmowy, jednak mało z nich- a właściwie to nikt- wiedziało, że tak naprawdę najlepsze towarzystwo to jest moje własne towarzystwo i mój kac tak naprawdę rzadko kiedy był kacem, bo po prostu się "ładowałem" po dużej dawce ludzi. Dokończyłem jedzenie i odniosłem tacę do okienka po czym wyszedłem na dwór. Szwędałem się bez celu. Gdy ręce zaczęły mi zamarzać wszedłem do stajni, a następnie do boksu klaczy. Włożyłem ręce pod jej grzywę delektując się ciepłem.
-Jedziemy w teren?- skierowałem pytanie do klaczy.
Velander podniosła łeb, spojrzała się na mnie po czym wróciła do jedzenia. Poszedłem szybko do siodlarni po ogłowie, które jej założyłem po czym jeszcze w stajni wskoczyłem na jej grzbiet. Pojechaliśmy na tor do crossu, gdyż było na nim dużo miejsca i jakby coś się stało to nie było możliwości, że koń ucieknie, bo był również ogrodzony. Jechałem stępem i patrzyłem na ślady jakie zostawały za nami w śniegu. Dojechałem do końca trasy i zawróciłem klacz. Nie chciałem jej przemęczać wyższymi chodami, a muszę twierdzić, że od stępowania palce od stóp zaczęły mi zamarzać. Jechałem spokojnie i nic mi tego nie zakłóciło aż do wjazdu do stajni. Postawiłem klacz przed boksem i wyczyściłem jej kopyta ze śniegu po czym odstawiłem do boksu. Zagadnąłem do jednego ze stajennych, że nakarmiłem konia po czym poszedłem do paszarni. Nabrałem miarkę paszy i pół miarki owsa po czym wsypałem klaczy. Patrzyłem jeszcze przez chwilę jak je i ruszyłem w stronę wyjścia ze stajni.
<Manuel?>
753 słowa.
-Nie powiedziałem tego ze złośliwości. Nadawałeś jak katarynka na targu, nic nie rozumiałem. Okej?
Chłopak popatrzył na mnie znów z tym nieodgadnionym wyrazem twarzy. Usłyszałem z jego ust jedynie ciche: "Okej". Poczekałem jeszcze chwilę na to, aż się odezwie czy chociaż na mnie spojrzy, lecz był zajęty swoim koniem. Odszedłem w stronę akademika. Gdy dotarłem do pokoju położyłem się na łóżku i wyciągnąłem telefon.
Ja: Chcę psa. Załatw mi.
Ves: Po co ci?
Ja: Żebym miał co smyrać, a twój pies to szatan.
Ves: Zastanów się nad tym to coś ci skołuje. I Taboulet jest kochana.
Ja: W szczególności, gdy zjada moje buty żywcem.
Ves: Nie przesadzaj. Zastanów się i mi napisz jakiego sobie wymarzyłeś.
Ja: Okej.
Odłożyłem urządzenie obok siebie i obróciłem się na plecy. Że też akurat teraz nie miałem co robić. Treningi na dzisiaj skończyłem, lekcji nie miałem, a na wyjście gdziekolwiek nie miałem ochoty. Sięgnąłem więc po laptopa i zacząłem przeszukiwać internet w poszukiwaniu idealnego towarzysza. Zacząłem od przeglądania kotów, lecz gdy przeczytałem już jaki charakter ma któryś kot z kolei zrezygnowałem i przeszedłem na psy. Po długich poszukiwaniach znalazłem tego idealnego, a dokładniej Alano Espanol. Zapisałem sobie tą rasę i wyłączyłem urządzenie. Dochodziła pora obiadowa, więc wstałem i poszedłem na stołówkę. Na szczęście dzisiaj nie było takich tłumów jak ostatnio. Zgarnąłem na talerz jakiś posiłek i usiadłem przy stole. Popatrzyłem na ludzi dookoła i dopadła mnie moja typowa obojętność. Według większości moich znajomych byłem idealnym towarzyszem zabaw i kimś do rozmowy, jednak mało z nich- a właściwie to nikt- wiedziało, że tak naprawdę najlepsze towarzystwo to jest moje własne towarzystwo i mój kac tak naprawdę rzadko kiedy był kacem, bo po prostu się "ładowałem" po dużej dawce ludzi. Dokończyłem jedzenie i odniosłem tacę do okienka po czym wyszedłem na dwór. Szwędałem się bez celu. Gdy ręce zaczęły mi zamarzać wszedłem do stajni, a następnie do boksu klaczy. Włożyłem ręce pod jej grzywę delektując się ciepłem.
-Jedziemy w teren?- skierowałem pytanie do klaczy.
Velander podniosła łeb, spojrzała się na mnie po czym wróciła do jedzenia. Poszedłem szybko do siodlarni po ogłowie, które jej założyłem po czym jeszcze w stajni wskoczyłem na jej grzbiet. Pojechaliśmy na tor do crossu, gdyż było na nim dużo miejsca i jakby coś się stało to nie było możliwości, że koń ucieknie, bo był również ogrodzony. Jechałem stępem i patrzyłem na ślady jakie zostawały za nami w śniegu. Dojechałem do końca trasy i zawróciłem klacz. Nie chciałem jej przemęczać wyższymi chodami, a muszę twierdzić, że od stępowania palce od stóp zaczęły mi zamarzać. Jechałem spokojnie i nic mi tego nie zakłóciło aż do wjazdu do stajni. Postawiłem klacz przed boksem i wyczyściłem jej kopyta ze śniegu po czym odstawiłem do boksu. Zagadnąłem do jednego ze stajennych, że nakarmiłem konia po czym poszedłem do paszarni. Nabrałem miarkę paszy i pół miarki owsa po czym wsypałem klaczy. Patrzyłem jeszcze przez chwilę jak je i ruszyłem w stronę wyjścia ze stajni.
<Manuel?>
753 słowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz