- Stety lub nie, to właśnie od
telefonu powinnam zacząć – westchnęłam, wycierając mokry policzek. – i to jak
najszybciej – dodałam, jeszcze raz obejmując go rękami, siedząc tak jeszcze
kilka sekund. – Dziękuję – wyszeptałam, uśmiechając się niewyraźnie.
Wstałam z łóżka. Tym razem już
ostatni raz tego dnia wyszłam z sali Leonarda, mijając się w drzwiach z tym
samym mężczyzną, którego widziałam tu wcześniej. Tyle, że tym razem jego mina
nie sugerowała, iż zaraz zatłucze tego dzieciaka blatem, a raczej że jest czymś
mocno zaszokowany
Cóż, nie moja sprawa, pomyślałam wyjmując z kieszeni kluczyki do
auta. Najpierw telefon do Sama. Potem będę miała jeszcze dużo czasu na zastanowienie
się co w zasadzie się wydarzyło. Mój pickup był jednym z niewielu samochodów
wciąż znajdujących się na parkingu przed szpitalem. Przynajmniej nie musiałam
się martwić, że porysuję jakikolwiek inny wóz. I nie, nie byłam aż tak złym
kierowcą. Przynajmniej dopóki nie byłam zdenerwowana. Zacisnęłam lewą dłoń na
kierownicy i przekręciłam kluczyk. Silnik zakasłał i zgasł. No dalej… Spróbowałam jeszcze raz. Udało
się. Wyjechałam z parkingu, jadąc w stronę akademii.
Piętnaście minut później siedziałam
po turecku na łóżku w swoim pokoju. Przede mną na laptopie trwało nawiązywanie
połączenia wideo z Teksasem. Po chwili znaczek ładowania strony zatrzymał się i
zniknął, by na ekranie pojawiła się ściana pokoju Sama. Jeśli miałabym określić
za czym najbardziej tęskniłam będąc tu, to poza samym przyjacielem byłby to
właśnie jego pokój, który przez ostatnie dwa lata był dla mnie namiastką domu.
- Sam? Jesteś tam? – spytałam,
gdy przez dłuższą chwilę obraz pozostał niezmieniony.
- Jestem – oznajmił głos zza
kadru.
- Naprawdę przepraszam… -
zaczęłam.
- W porządku, po prostu się o
ciebie martwię, okej? – Sam pojawił się w kadrze.
Powiedzieć, że wyglądał źle to
jakby nie powiedzieć nic.
- Kiedy ostatnio spałeś?
- Wczoraj? Przedwczoraj? –
blondyn sam zdawał się tego nie pamiętać, a worki pod jego oczami sugerowały,
że druga odpowiedź jest bliższa prawdy. – Tu też ostatnio sporo się dzieje.
- Wszystko w porządku? – to
właśnie tego pytania bałam się zadać najbardziej.
Sam pokręcił przecząco głową i na
chwilę zapadła cisza, gdy próbował złożyć w słowa przyczynę całej tej sytuacji.
- Chodzi o ojca… miał kolejny
zawał – wyrzucił z siebie w końcu, a ja natychmiast pożałowałam, że nie mogę mu
pomóc na ranczu, gdzie z pewnością jest teraz dużo więcej pracy i dużo mniej
rąk skupionych na jej wykonaniu.
A może jednak?
- Przyjeżdżam – oznajmiłam bez
zastanowienia. – Porozmawiam z właścicielami akademii, powinni się zgodzić.
Zadzwonię jak wszystko ustalę – rozłączyłam się zanim zdążył zaprotestować.
Założyłam buty, nie przejmując
się brakiem jednej skarpetki, ukradzionej mi przez któreś futro. Potem ją
odzyskam. Praktycznie biegnąc udałam się do mieszkania właścicieli, mając
nadzieję, że nie odmówią mi tylko ze względu na późną porę. Na szczęście nie
zatrzasnęli mi drzwi przed nosem, pozwalając uzasadnić swoją prośbę. Co więcej
wyrazili zgodę na wyjazd z akademii pod warunkiem, że nie będzie trwał on
dłużej niż tydzień. To już o tydzień więcej niż nic. Pozostały jeszcze dwie
sprawy, które mogły mi uniemożliwić wyjazd. Kawiarnia i klinika. Jackie
zgodziła się od razu, z kliniką sprawa była nieco bardziej skomplikowana, ale i
tam uzyskałam zgodę na wolne jeśli wrócę wcześniej gdyby zaszła taka potrzeba.
„Mam tydzień” wysłałam do Sama
tego krótkiego smsa po drodze do pokoju. Spakowałam kilka najpotrzebniejszych
rzeczy do sportowej torby, którą wraz z lisami i ich klatką, w której zapewne
spędzą sporo czasu by nie roznieść domu Sama, zapakowałam do samochodu. Siadłam
za kierownicą i odjechałam w stronę z której słońce zniknęło za horyzontem.
Leło?
Bella ciao?
574
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz