2.03.2019

Od Noah cd Leonarda


- Stety lub nie, to właśnie od telefonu powinnam zacząć – westchnęłam, wycierając mokry policzek. – i to jak najszybciej – dodałam, jeszcze raz obejmując go rękami, siedząc tak jeszcze kilka sekund. – Dziękuję – wyszeptałam, uśmiechając się niewyraźnie.
Wstałam z łóżka. Tym razem już ostatni raz tego dnia wyszłam z sali Leonarda, mijając się w drzwiach z tym samym mężczyzną, którego widziałam tu wcześniej. Tyle, że tym razem jego mina nie sugerowała, iż zaraz zatłucze tego dzieciaka blatem, a raczej że jest czymś mocno zaszokowany
Cóż, nie moja sprawa, pomyślałam wyjmując z kieszeni kluczyki do auta. Najpierw telefon do Sama. Potem będę miała jeszcze dużo czasu na zastanowienie się co w zasadzie się wydarzyło. Mój pickup był jednym z niewielu samochodów wciąż znajdujących się na parkingu przed szpitalem. Przynajmniej nie musiałam się martwić, że porysuję jakikolwiek inny wóz. I nie, nie byłam aż tak złym kierowcą. Przynajmniej dopóki nie byłam zdenerwowana. Zacisnęłam lewą dłoń na kierownicy i przekręciłam kluczyk. Silnik zakasłał i zgasł. No dalej… Spróbowałam jeszcze raz. Udało się. Wyjechałam z parkingu, jadąc w stronę akademii.
Piętnaście minut później siedziałam po turecku na łóżku w swoim pokoju. Przede mną na laptopie trwało nawiązywanie połączenia wideo z Teksasem. Po chwili znaczek ładowania strony zatrzymał się i zniknął, by na ekranie pojawiła się ściana pokoju Sama. Jeśli miałabym określić za czym najbardziej tęskniłam będąc tu, to poza samym przyjacielem byłby to właśnie jego pokój, który przez ostatnie dwa lata był dla mnie namiastką domu.
- Sam? Jesteś tam? – spytałam, gdy przez dłuższą chwilę obraz pozostał niezmieniony.
- Jestem – oznajmił głos zza kadru.
- Naprawdę przepraszam… - zaczęłam.
- W porządku, po prostu się o ciebie martwię, okej? – Sam pojawił się w kadrze.
Powiedzieć, że wyglądał źle to jakby nie powiedzieć nic.
- Kiedy ostatnio spałeś?
- Wczoraj? Przedwczoraj? – blondyn sam zdawał się tego nie pamiętać, a worki pod jego oczami sugerowały, że druga odpowiedź jest bliższa prawdy. – Tu też ostatnio sporo się dzieje.
- Wszystko w porządku? – to właśnie tego pytania bałam się zadać najbardziej.
Sam pokręcił przecząco głową i na chwilę zapadła cisza, gdy próbował złożyć w słowa przyczynę całej tej sytuacji.
- Chodzi o ojca… miał kolejny zawał – wyrzucił z siebie w końcu, a ja natychmiast pożałowałam, że nie mogę mu pomóc na ranczu, gdzie z pewnością jest teraz dużo więcej pracy i dużo mniej rąk skupionych na jej wykonaniu.
A może jednak?
- Przyjeżdżam – oznajmiłam bez zastanowienia. – Porozmawiam z właścicielami akademii, powinni się zgodzić. Zadzwonię jak wszystko ustalę – rozłączyłam się zanim zdążył zaprotestować.
Założyłam buty, nie przejmując się brakiem jednej skarpetki, ukradzionej mi przez któreś futro. Potem ją odzyskam. Praktycznie biegnąc udałam się do mieszkania właścicieli, mając nadzieję, że nie odmówią mi tylko ze względu na późną porę. Na szczęście nie zatrzasnęli mi drzwi przed nosem, pozwalając uzasadnić swoją prośbę. Co więcej wyrazili zgodę na wyjazd z akademii pod warunkiem, że nie będzie trwał on dłużej niż tydzień. To już o tydzień więcej niż nic. Pozostały jeszcze dwie sprawy, które mogły mi uniemożliwić wyjazd. Kawiarnia i klinika. Jackie zgodziła się od razu, z kliniką sprawa była nieco bardziej skomplikowana, ale i tam uzyskałam zgodę na wolne jeśli wrócę wcześniej gdyby zaszła taka potrzeba.
„Mam tydzień” wysłałam do Sama tego krótkiego smsa po drodze do pokoju. Spakowałam kilka najpotrzebniejszych rzeczy do sportowej torby, którą wraz z lisami i ich klatką, w której zapewne spędzą sporo czasu by nie roznieść domu Sama, zapakowałam do samochodu. Siadłam za kierownicą i odjechałam w stronę z której słońce zniknęło za horyzontem.

Leło?
Bella ciao?
574

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz