Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Anthony. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Anthony. Pokaż wszystkie posty

5.18.2019

Od Anthony'ego cd. Rekera

No super... pierwszy dzień, a ja już komuś podpadłem i to wszystko przez moją ciotkę! pomyślałem rozczarowany, widząc jak nieznany mi chłopak odchodzi w kierunku stajni. Swoją drogą był on bardzo niemiły, w końcu powiedziałem "przepraszam". Tak ciężko o odrobinę zrozumienia? Jestem tu dopiero nowy, a wszyscy traktowali mnie z góry. Miałem tylko nadzieję, że to się wkrótce zmieni, bo nie miałem zamiaru chodzić do szkoły, gdzie panuje taka grobowa atmosfera. Wzdychając na to lekko, powlokłem się do swojego pokoju, by móc się rozpakować i by przy okazji zadzwonić do mojego brata. Niepokoiło mnie to bardzo że nadal do mnie nie zadzwonił, gdyż obiecał mi że jeśli będzie w szpitalu u mamy, to zaraz da mi znać co z nią jest. Oby nie stało się nic złego pomyślałem wchodząc po schodach na drugie piętro akademika dla chłopaków. Dostałem pokój numer jedenaście i musiałem przyznać że nawet ładne mieli te pokoje, choć mój w domu był zdecydowanie bardziej praktyczny... Nie mogłem jednak narzekać, gdyż w końcu to jednak była akademia. Zaszywając się w swoim nowym lokum, podszedłem do łóżka, a następnie usiadłem na jego krańcu. Omiotłem szybkim spojrzeniem jeszcze raz swój niewielki pokoik, a następnie sięgając do kieszeni, po chwili wyjąłem z niej srebrny telefon marki samsung. Od razu włączyłem ekran łamiąc kod, który przyszło mi na niego wymyślić, po czym szybko wszedłem w kontakty i wybrałem numer swojego młodszego brata Samuela. Przyłożyłem telefon do ucha, a następnie zacząłem czekać. Minął pierwszy sygnał... drugi... trzeci... czwarty... Tu zacząłem się niepokoić, piąty... i w końcu odebrał!
- Hej brat - usłyszałem jego ściszony głos w słuchawce telefonu.
- No hej... Miałeś do mnie zadzwonić ale chyba Ci się zapomniało - westchnąłem lekko.
- Tak wiem, przepraszam, ale nie mogłem zadzwonić... - westchnął ciężko, a w tle usłyszałem zamykające się cicho drzwi.
- Jak się czuje mama? Coś złego? - spytałem szybko zaniepokojony.
- Jest bardzo słaba... Lekarze zrobili jej kolejne badania i mają one być dopiero za kilka dni - wyjaśnił mi.
- Ale po co znowu kolejne badania? Co się dzieje? - dopytywałem.
- No bo mama zasłabła w toalecie, więc lekarze zlecili dodatkowe badania dla pewności czy aby na pewno chemia działa... Wiesz może będzie potrzebne inne leczenie czy coś - odparł siadając gdzieś na korytarzu, gdzie co jakiś czas można było usłyszeć kroki innych ludzi.
- Uderzyła się gdzieś? - pytałem dalej zmartwiony stanem swojej rodzicielki. Bardzo kochałem swoją matkę i zawsze była dla mnie dobra. Nie ważne jaka była pora dnia, ja zawsze mogłem do niej przyjść i się wyżalić. Taka matka to prawdziwy skarb, a wiedziałem że inni ludzie mogą nie mieć takich wspierających ich we wszystkim rodziców... Czułem się źle że nie mogę być przy niej w tych trudnych dla niej chwilach i poniekąd obwiniałem się oto że zacząłem miesiąc temu mówić mamie o zmianie swojej życiowej pasji.
- Niee... na szczęście nie, ale pielęgniarki mówiły że prawie rozbiła sobie głowę o jakąś tam belkę do podtrzymywania się czy coś - westchnął wiercąc się nieco na krześle.
- Rozumiem... - odparłem cicho - Pewnie jesteś zmęczony młody, idź Ty lepiej spać. Tata pewnie zaraz przyjedzie - dodałem martwiąc się dodatkowo o stan swojego brata, który ostatnio też nie sypiał za dobrze z tego całego stresu.
- Nie chcę - odparł szybko - Nawet jeśli bym wrócił teraz do domu, to i tak bym nie zasnął, bo myślami byłbym przy mamie - westchnął ciężko.
- Wykończysz się jeszcze - powiedziałem marszcząc ze zmartwienia brwi, ale on nie mógł tego zobaczyć.
- Nie wykończę... Posiedzę jeszcze trochę i może później sobie kupię jakąś kawę, zobaczę jeszcze - powiedział, po czym usłyszałem głośny hałas. Był on spowodowany ciężkim, metalowym wózkiem, który przejeżdżał obok i wiózł jedzenie dla innych pacjentów, którzy mogli samodzielnie jeść - Mama teraz śpi, a nie chcę od niej odchodzić - dodał, gdy hałasujący wózek pojechał dalej.
- Dzwoniłeś do taty gdzie jest? - spytałam poprawiając swoją pozycję siedzącą na skraju łóżka, gdyż nieco zaczynała mi drętwieć lewa noga.
- Tak, będzie za jakieś dwadzieścia minus - wyjaśnił lekko ziewając - Ty mi powiedz, jak Ty sobie tam radzisz? Jak tam jest w tej akademii? - spytał.
- No powiem Ci że z początku myślałem że kierowca pomylił drogi, bo w pewnym momencie wjechaliśmy na jakąś taką polną drogę, ale później bardzo mile się zaskoczyłem. Akademia jest na prawdę bardzo ładna i jak jutro wstanę na jogging, to porobię Ci parę zdjęć i wyślę - opowiedziałem mu nieco.
- Okey, to zobaczę sobie z tatą, jakie tam masz warunki. A jak z ludźmi? - spytał znowu.
- Wiesz na razie to mój pierwszy dzień, więc jeszcze aż tak ludzi nie poznałem - westchnąłem lekko, kładąc się zmęczony na miękkim łóżku.
- Ktoś zalazł Ci za skórę? - spytał podejrzliwie.
- Nieee... Po prostu przez przypadek wpadłem na kogoś - wyjaśniłem - Nie wiem czemu ale dzwoniła do mnie ta żmija, nasza ciotka - dodałem.
- Ciotka Sylwia? - spytał dla pewności.
- Tak... - westchnąłem - Nie wiem czego ode mnie chciała, ale odrzuciłem od niej połączenie. Niech się wypcha! Ta cholera nie chciała dać mamie szpiku swojego, choć to jej siostra i franca zrobiła sobie celowo tatuaż nagle, choć była taka przeciwniczką "oszpecania się". Zrobiła to celowo, bo wie że przy świeżo zrobionym tatuażu nie wolno robić żadnej operacji na przeszczep szpiku ani nic! Jej chodzi tylko o pieniądze! Wie że spadek większy dostanie jak mama umrze - dodałem zbulwersowany.
- Wiem, wiem... nie musisz mi się drzeć do ucha - westchnął odsuwając od swojego ucha na chwilę mikrofon, by zapewne rozmasować lekko bolące od hałasu ucho.
- Przepraszam... - wyraziłem skruchę, ściszając zaraz tonację swojego głosu.
- Nie szkodzi - odparł od razu - Wiem o tym wszystkim, tata też się wkurzał strasznie na nią wtedy... ale jak to ona, zrobiła minkę niewiniątka i udawała że o niczym nie wiedziała - fuknął zły.
- Tej żmii chodzi tylko o pieniądze! Oby się nie zesrała tymi pieniędzmi! - fuknąłem także zły. Nienawidziliśmy ciotki Sylwii. Zawsze przychodziła kiedy tylko miała interes, a i zawsze uważała się za lepszą od innych, nie mówiąc już o tym że uwielbiała wręcz ludziom robić na złość... Nie miałem pojęcia skąd biorą się tacy ludzie, zwłaszcza że nasza matka byłą dobrą i uczciwą kobietą pełną troski. Natomiast jej starsza siostra, czyli ciotki Sylwia, była jakby jej zupełnym przeciwieństwem! Zwierząt nienawidziła, bo dla niej są siedliskami pasożytów i kłaków, rodziny nie lubiła, bo "o czym ma z nami rozmawiać", nie mówiąc o tym że gdy dziadek wylądował w szpitalu i jak usłyszała że nic mu się nie stało, to ani razu do niego nie przyjechała w odwiedziny! "Bo po co?". Normalnie na samą myśl mi się krew w żyłach gotowała!
- Wiem, przecież tam byłem - westchnął lekko zmęczony - Do mnie nie dzwoniła, więc ciekawe czego od Ciebie na jędza chciała - dodał zamyślony lekko.
- A mnie to nic nie obchodzi, niech idzie w cholerę! - fuknąłem znowu - Nie mam zamiaru od niej odbierać, więc nic u mnie nie zdziała - dodałem.
- Może zablokuj jej numer po prostu? - zasugerował.
- Tia... Jak ją zablokuję, to zacznie do mnie pisać z innego numeru - burknąłem - Ta cholera jest tak cwana, że drzwiami ją wykopiesz, to wlezie oknem poczwara jedna - dodałem zniesmaczony.
- W sumie racja... - odparł ziewając znowu.
- Dobra nie przeszkadzam Ci już brat... Idź tam odpocząć, a jak przyjedzie tata, to powiedz że u mnie wszystko dobrze by się nie martwił - powiedziałem w końcu, wyczuwając że lepiej zakończyć na dzisiaj tą rozmowę. Nie chciałem przeciążać brata bardziej, a wiedziałem że i tak on gorzej to wszystko znosi niż ja...
- Jasne... To na razie! Jak coś będę wiedział to zadzwonię do Ciebie - odparł spokojnie.
- Na razie - powiedziałem cicho też, po czym się rozłączyłem, a moja ręka opadła bezwładnie na łóżko. Byłem wyczerpany tą całą jazdą tutaj i tym że znowu robią mamie dodatkowe badania. No i oczywiście tym że zasłabła! Miało już być wszystko dobrze, a tym czasem znowu wyszło coś nowego... Anthony musisz wziąć się w garść, obiecałeś to w końcu matce przeszło mi przez myśl, dzięki czemu zmusiłem się jakoś do siadu, a następnie odkładając swój telefon na bok, wstałem i zacząłem się rozpakowywać.
♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣
Następnego dnia wstałem około godziny szóstej rano. Od razu po przebudzeniu, wyczułem panujący chłód, zwiastujący iż jak zwykle zapomniałem zamknąć uchylonego okna na noc by się przewietrzyło "trochę". Ziewając na to leniwie niczym rasowy kocur, mocno się przeciągnąłem i odrzucając lekko na bok swoją wygrzaną swoim ciałem kołdrę wstałem siadając na skraju łóżka. Ponownie ziewnąłem, po czym przetarłem swoimi dłońmi zapewne bladą twarz i rozejrzałem się sennym jeszcze wzrokiem po swoim lokum, jakbym chciał sobie przypomnieć gdzie tak właściwie jestem. Dobrze że mogłem spać w nocy pomyślałem wstając na równe nogi i udając się do łazienki, gdzie szybko opłukałem twarz zimną wodą by się rozbudzić, oraz wziąłem szybki prysznic, gdyż wczoraj po rozpakowaniu swoich rzeczy do wszystkich szafek i szuflad, kompletnie padłem i zasnąłem nawet nie wiedząc kiedy... 
Po prysznicu, przebrałem się w rzeczy do biegania, a następnie udałem się bez śniadania na poranny jogging jak zawsze. Była to też okazja do tego by przyjrzeć się lepiej terenom akademii, no i oczywiście do tego by cyknąć obiecane fotki swojemu bratu. Tak jak myślałem, tereny akademii były równie piękne co sama akademia. Musiałem przyznać, że mimo iż z początku uważałem to miejsce za kompletne zadupie, to teraz zrozumiałem że tutaj ta cisza i spokój są na wagę wręcz złota! Można było na prawdę tutaj się wyciszyć i odpocząć, a i też lepiej skupić na treningach, mając wokoło siebie tylko lasy i pola. Miasto jednak bardzo dekoncentrowało, a ten zgiełk i widok pędzących ciągle ludzi przytłaczał. Porobiłem parę fotek bratu, a następnie szybko wysłałem je poprzez mesengera, a do akademika wróciłem gdzieś około godziny siódmej. Zawsze starałem się gdzieś tak przynajmniej godzinkę biegać dla zdrowotności i lepszego porannego myślenia. Po ponownym prysznicu, gdyż śmierdziałem jak stara koza, przebrałem się w normalne rzeczy, po czym poszedłem do kuchni dla uczniów, gdzie zrobiłem sobie jajecznicę z cebulką i chlebek z pomidorkiem. Zadowolony z takiego obrotu spraw, szybko skonsumowałem swój pyszny i cieplutki posiłek, popijając to czarną herbatą, po czym gdy umyłem wszystkie naczynia po sobie, zacząłem wracać do swojego pokoju. Zanim jednak tam trafiłem "capnął" mnie sam dyrektor szkoły.
- Dzień dobry - przywitałem się kulturalnie jako pierwszy, okazując w ten sposób starszemu ode mnie mężczyźnie szacunek.
- Dzień dobry Anthony! - odparł od razu zadowolony mężczyzna, życzliwie się do mnie uśmiechając - Widzę że już zjadłeś - dodał spokojnie.
- Tak... Wolę sam sobie przygotowywać posiłki, takie przyzwyczajenie - odparłem spokojnie. 
- Rozumiem... Każdy ma swoje przyzwyczajenia - odparł spokojnie - Myślałem że jesteś na stołówce, bo Cię szukałem - dodał, co mnie bardzo zdziwiło. 
- Szukał mnie pan? Coś nie tak z dokumentami? - zacząłem pytać zmartwiony, czy aby na pewno wszystko dobrze wypełniłem w sekretariacie szkoły. 
- Nie, nie wszystko dobrze, tylko przyszedłem o czymś z Tobą porozmawiać - wyjaśnił spokojnie i ciągnął dalej rozmowę - Otóż widziałem w Twoim świadectwie że w poprzednich szkołach jeździłeś na zawody - dodał.
- Tak jeździłem na różne zawody sportowe, ale to nic szczególnego - odparłem spokojnie, nie rozumiejąc do czego zmierza.
- Jakie to były zawody? - spytał.
- Koszykówka, siatkówka, biegi długodystansowe... - wymawiałem poklei przypominając sobie tamten czas - Ale bardziej wolę siatkówkę - dodałem, przypominając sobie jak trzeba było biec na łeb, na szyję w zawodach długodystansowych, co niezbyt mi się podobało.
- To świetnie się składa! - odparł nagle, co mnie zaskoczyło - Jeden z naszych zawodników z siatkówki ma kontuzję i nie może grać, a potrzebują kogoś na zastępstwo... Może byś do nich dołączył? - spytał uważnie mi się przypatrując, na co lekko się zmieszałem.
- No nie wiem... Szczerze mówiąc, to nie grałem od jakiegoś czasu już - odparłem wyjaśniając sytuację. Gdy mama zachorowała jakiś rok temu, przestałem się tak uczęszczać na zajęcia sportowe, gdyż dla mnie najważniejsza była rodzina. Teraz sam nie wiedziałem czy dałbym radę grać z kimś nowym w zespole. Nie chciałem przecież nikomu zawadzać!
- Może akurat Ci się spodoba? - powiedział szybko - Potrzebujemy kompletniej drużyny by wystartować w zawodach, jeśli Ci się oczywiście nie spodoba, to nie będziesz musiał w niej uczestniczyć, ale przemyśl to proszę - dodał.
- No dobrze, spróbować mogę, skoro kogoś szukają - uległem nieco, nie chcąc robić problemów, zwłaszcza że rozmawiałem teraz z samym dyrektorem akademii.
- Cieszę się - odparł uradowany, po czym poklepał mnie dwa razy po ramieniu i poszedł w swoją stronę. Ja natomiast wróciłem do swojego pokoju na chwilę po rzeczy do jazdy konnej, gdyż zapomniałem że nie wszystkie rzeczy wczoraj dałem do siodlarni. Wypadało by z resztą tą też odwiedzić mojego karusa, który mnie wyczekiwał, dlatego też gdy zabrałem wszystkie potrzebne rzeczy, od razu tam ruszyłem.
♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣
Tak jak obiecałem to dyrektorowi, popołudniu poszedłem na zajęcia z koszykówki, na salę gimnastyczną, gdzie była już cała drużyna i... eh... ten typek który mnie nie znosił i mogłem to odczytać po zachowaniu jego ciała. Czym ja mu tak podpadłem? Jest nadal zły o to że na niego wpadłem wtedy? pomyślałem witając się ze wszystkimi i podchodząc do niego i... Jay'a! Oh... jak dobrze że chociaż jedna znajoma twarz pomyślałem z lekką ulgą, patrząc jak chłopak, zapewne kapitan wstaje i mówi o tym że mamy sami sobie urządzić trening. Starałem się wyglądać pewnie, choć w duchu czułem że wkraczam do paszczy lwa, w dodatku takiego, który jest na swoim rewirze od początku i nie lubi nieproszonych gości. Chłopak następnie udał się ku wyjściu z sali gimnastycznej, a ja odprowadziłem go wzrokiem do czasu aż zniknął mi całkowicie z pola widzenia.
- Nie lubi mnie prawda? - spytałem cicho jakby sam do siebie, będąc skierowany do Jay'a plecami.
- To nie prawda... - westchnął nagle Jay, dzięki czemu zwróciłem bardziej na niego uwagę.
- Przecież to widzę - westchnąłem lekko - Jest zły na mnie od wczorajszego dnia - dodałem.
- Tu nie chodzi o Ciebie - odparł spokojnie - Reker to dobry chłopak, po prostu ma ostatnio problemy z rodziną, która ma go w dupie i się od dłuższego czasu do niego nie odzywa, i być może przez przypadek wyładował nieco tej swojej bezsilnej złości na Tobie, ale nie ma on nic przeciwko Tobie uwierz mi - wyjaśnił pokrótce, na co skinąłem bardzo powoli lekko głową przyswajając te informacje. Każdy z nas miał tak na prawdę jakieś problemy osobiste i nie było n pewno takiej osoby w akademii, która by ich nie miała. Każdy miał w swoim środowisku swoje problemy o których nikt inny, poza rodziną danej osoby nie wiedział... Na tym polegał "urok" tego życia, a raczej świata.
-  Rozumiem - odparłem cicho pod nosem, lecz Jay nie maił żadnego kłopotu by usłyszeć moją wypowiedź. 
- Chodź zaczniemy trening - odparł zwołując wszystkich do siebie i zaczął prowadzić całą rozgrzewkę, a w międzyczasie przedstawił mi wszystkich członków drużyny poklei. Najpierw rozgrzaliśmy wszystkie stawy porządnie, by nie doznać żadnej kontuzji podczas treningu, później pobiegaliśmy nieco truchcikiem w koło, a następnie podzieliliśmy się na dwie grupki i zaczęliśmy między sobą trening w siatkę. Spodobało mi się to i wyszło że jednak nie wyszedłem aż tak z wprawy jak z początku myślałem, choć oczywiście musiałem jeszcze popracować nad paroma rzeczami, gdyż sam dostrzegłem że brakuje mi do końca tej kociej sprawności. W szatni wszyscy się razem przebraliśmy, a czując jak mokra jest moja koszulka, stwierdziłem że muszę koniecznie dzisiaj zrobić pranie by mi się to pranie nie zaśmierdziało, czy tez nie zasmrodziło całej łazienki leżąc jakiś tam czas w koszu na pranie. 
- Dobrze dobie radziłeś - usłyszałem nagle głos Jay'a, dzięki czemu na niego spojrzałem.
- Nie aż tak dobrze... - westchnąłem lekko - Straciłem nieco wprawy mając rok przerwy - dodałem zakładając na siebie nową i czystą szarą koszulkę. 
- Spokojnie, wyćwiczysz się jeszcze - odparł spokojnie, wkładając swoje rzeczy do czarnego plecaka. 
- Pewnie tak, ale sam wiem że muszę jeszcze sporo popracować - przyznałem zakładając swój granatowy plecak na ramię.
- Ważne że wiesz co musisz poprawić - dodał, po czym wyszliśmy wszyscy z szatni - Idziesz później na obiad? - spytał jeszcze.
- Nie... Wolę sobie coś zrobić sam na kuchni - odparłem szybko.
- Dobra... to na razie! - pożegnał się, po czym rozeszliśmy się w swoje strony, a ja powracając do pokoju, zacząłem myśleć co mogę sobie zrobić dobrego na obiad.

< Reker? ;3 co tam pierdoło? xdd >
2585 słów

5.16.2019

Od Anthony'ego do Rekera

- Dalego jeszcze? - spytał znudzony Anthony, który gapił się przez szybę jadącego samochodu od dobrych kilku godzin i miał już serdecznie dość. Ile można jechać do jednej akademii? Matka mu coś mówiła że to jedna z najlepszych akademii jeździeckich w Stanach, ale nic więcej poza tym nie zdradzała. Choć był optymistą, to jednak myśl że będzie tak daleko od domu go nieco zniechęcała. Nie to że był maminsynkiem, tylko po prostu bał się o swoją chorą matkę, która co jakiś czas jeździła do szpitala na badania i wznowienie leczenia. Nie chciał być daleko od chorej matki, lecz ojciec nalegał że tak będzie dla niego lepiej, że nie ma co patrzeć na schorowaną matkę by się demotywować. Matka stwierdziła to samo, ale Anthony wiedział swoje… Chciał być w razie czego przy matce, lecz wiedział że z rodzicami nie ma co się kłócić. Nie chciał jeszcze bardziej stresować matki dodatkowymi kłótniami, dlatego więc odpuścił i postanowił siedzieć cicho. Miał tylko nadzieję, że będzie wszystko w porządku.
- Zaraz dojeżdżamy paniczu – odparł kierowca, a na słowo „panicz” Anthony mimowolnie się skrzywił. Nigdy nie uważał się za jakiegoś tam panicza i to słowo go bardzo denerwowało, postanowił jednak że tego nie skomentuje. W końcu to był tylko pracownik jego ojca i zapewne musiał się tak do niego zwracać, ale cóż… Denerwujące to było strasznie. Ojciec został z matką w szpitalu, więc wsadził go tylko w samolot na prywatnym lotnisku, skąd przejął go właśnie ten kierowca po zapakowaniu wszystkich rzeczy do bagażnika. I tak cudem ubłagał ojca, by cała służba nie przyjeżdżała razem z nim by móc wyładować konia z przyczepy. Wolał uniknąć tak zwanej „siary”. Nie miał ochoty znowu wyjść na rozpieszczonego bachora, który nic nie potrafi, prócz wysługiwania się innymi. Umiał doskonale sam rozładować konia, bo w końcu nie raz, nie dwa jeździł na zawody sportowe. Ech doskonale… Ciekawe co tam u mamy i czy dostała już wyniki badań pomyślał odrywając wzrok od tego co się dzieje za szybką i spojrzał na swój telefon. Jego młodszy brat Samuel miał mu dać znać czy już coś wie, dlatego Anthony pośpiesznie włączył wyświetlacz telefony, lecz ku jego wielkiemu rozczarowaniu niczego tam nie było. Wzdychając na to lekko, chłopak ponownie schował telefon do swojej kieszeni w spodniach i ponownie spojrzał przez szybę i ku jego zdziwieniu skręcili w jakąś polną drogę.
- Jesteś pewien że dobrze jedziemy? - aż spytał zaskoczony torem jazdy kierowcy.
- Tak paniczu – odparł spokojnie ponownie kierowca, a chłopak przewrócił na to jedynie oczami. Jedna z najlepszych akademii jeździeckich tak? To co na drogę ich lepszą nie stać? Pomyślał ironicznie, obserwując zmieniające się powoli otoczenie za szybką, aż w końcu dostrzegł lepszy podjazd do akademii i wielką bramę, przez którą wjechali na teren pięknej akademii jeździeckiej, po której jeździło pełno uczniów na swoich przeróżnych rumakach.
- No dobra… Cofam poprzednie słowa – mruknął sam do siebie.
- Coś pan mówił paniczu? - spytał zaskoczony kierowca, martwiąc się czy aby czasem nie zignorował syna swojego pracodawcy.
- Nie nic – odparł szybko – Miałem głośne przemyślenie – dodał uspokajając starszego pana, który wyglądał mu na około sześćdziesiątki.
Czując iż pojazd się zatrzymał, chłopak szybko odpiął pas, a następnie wysiadł z auta by móc spojrzeć lepiej na stajnię. Była świeżo po malowaniu, co też można było wyczuć w powietrzu, lecz Anthony był pewien że akademia jest trzymana w bardzo dobrym stanie ciągle, a nowa warstwa farby jest po to by chronić drewno przed korozją. Następnie rzucił okiem na ludzi jadących na swoich koniach. Od razu rzuciło mu się w oczy jacy są pewni siebie i jak obrzucają go spojrzeniami spod byka. Eh doskonale… Kolejni ludzie zadufani w sobie, tylko tego mi było trzeba. Dzięki tato pomyślał po raz kolejny tego dnia ironicznie, zamykając drzwi srebrnego leksusa rx f sport.
W międzyczasie jego kierowca wypakował już większość rzeczy z bagażnika samochodu, które zaraz zaczął nosić z nim do jego nowego lokum. Przez telefon wiedział że ma pokój numer cztery na pierwszym piętrze, a później zaś miał zejść na dół i podpisać wszystkie ważne dokumenty. Kiedy w końcu uporał się z wniesieniem rzeczy i wyszedł z kierowcą na zewnątrz, dostrzegł że przyczepa z jego koniem właśnie przyjechała. Miał nadzieję że jego konisko dobrze zniosło podróż gdyż wiedział jak Chacco się denerwował. Długie podróże bardzo złościło Chacco jak nikogo innego, nie mówiąc o tym że w końcu tak jak on musiał się przyzwyczaić do nowego miejsca. Anthony zdawał sobie doskonale z tego sprawę iż dla jego rumaka przenosiny będą dużo bardziej drastyczne niż dla niego… W końcu wylądowanie z nowymi końmi w stajni, w nowym boksie i z nowymi stajennymi,to dla konia ogromny stres! Nie raz było że w wielkich hodowlach świata, gdy tylko zmieniały się osoby zajmujące się końmi, bo te zachorowały, konie nawet nie chciały jeść i były w stresie. I to wcale nie żarty! Dlatego chłopak miał nadzieję że Chacco mimo wszystko dobrze i szybko się zaaklimatyzuje z nowymi końskimi kolegami. Szybko otworzył przyczepę, gdzie zaraz zobaczył przekrzywiony w jego stronę łeb, a oczy ogiera mówiły same za siebie. Był przejęty zmianą otoczenia, czego można było się spodziewać, lecz chłopak wiedział że musi mu rozchodzi te nerwy, bo inaczej konisko rozniesie mu cały boks i jeszcze będzie musiał za niego płacić, nie mówiąc o tym ze sam by się jeszcze mu poranił. Wypakował konia z przyczepy, po czym zaczął z nim nieco chodzić w kółeczko by mógł rozchodzić swoje nerwy. Kare konisko z początku prychało co po chwilę i podrywało gwałtownie głowę do góry i nasłuchiwało obcych odgłosów, lecz później zaczął się uspokajać. Ucieszyło to Anthonego, a kiedy koń był gotowy, zaczął prowadzić konia do stajni dla koni prywatnych. Granatowa derka na grzbiecie lekko falowała gdy koń szedł stępem, a uczy ciągle mu chodziły niczym radary chcące wykryć jakiegoś wroga.
- Spokojnie Chacco – szepnął cicho, głaszcząc karusa po muskularnej szyi, a następnie minął jakiegoś chłopaka, który z wyglądu nie spodobał się Anthoneu. Miał jednak on nadzieję że to tylko złudzenie, i że chłopak nie okaże się jakąś wredną żmiją. Wprowadził karusa do jego nowego lokum, a następnie zaczął zdejmować z niego derkę i ochraniacze z nóg. Doskonale wiedział że z racji tego że jest tu nowy, jego rówieśnicy mogą chcieć go testować by wykryć jego słabości. Wszędzie tak zawsze było… Kiedy już uporał się ze wszystkim, wyszedł z boksu i go zamknął, zostawiając swojego karusa w spokoju. On sam natomiast zapoznał się z siodlarnią, a później chcąc iść do sekretariatu szkoły zaczął się rozglądać za jakąś tabliczką informacyjną, lecz niestety żadnej nie znalazł. Cudnie… pomyślał rozglądając się za jakąś osobą, która by go nakierowała i natrafił na tego samego chłopaka którego chwilę wcześniej mijał w stajni. Spytać go czy nie? Nie wygląda za przyjaźnie pomyślał widząc jak sprawdza nogi swojego wierzchowca. Czuł jednak że lepiej ominąć burzę, która mogła się rozpętać, dlatego rozejrzał się jeszcze raz i na szczęście trafił na jakiegoś innego chłopaka, który szedł akurat w stronę stajni.
- Przepraszam, wiesz może gdzie jest sekretariat szkoły? - spytał podchodząc do nieznajomego.
- Musisz iść do tego budynku żółtego, a jak będziesz już tam, to musisz skręcić w lewo dróżką. Sekretariat znajduje się w budynku „B” - poinformował mnie.
- Super dzięki – odparł uśmiechając się lekko z wdzięcznością – Jestem Anthony – przedstawił się jeszcze.
- Nie ma za co – odparł szybko – Ja Jay – dodał podając rękę na przywitanie, na co Anthony lekko ją uścisnął w formie przywitania.
- Sam bym się pogubił – odezwał się ponownie do niego.
- No ostatnio zmienili miejsce sekretariatu, a nie dali nikomu tabliczki, więc nowi często się tu gubią, ale pod koniec tygodnia powinni już ją zrobić, więc powinno być lepiej – wyjaśnił mu wszystko.
- Jak mają tyle papierów, to pewnie z uwagi na większą ilość miejsca to zrobili – odparł spokojnie.
- Pewnie tak jest… To taki jasnoniebieski budynek, ciężko go przeoczyć – odparł spokojnie, na co Anthony skinął lekko głową.
- Dzięki! Nie zatrzymuję Cię już… To do zobaczenia, na zajęciach czy kiedyś tam – odezwał się jeszcze, a następnie ruszył w stronę gdzie powiedział mu Jay i tak jak mówił, niebieskiego budynku wręcz nie dało się przeoczyć. Szybko wszedł po białych schodkach, a następnie wchodząc do budynku podpisał ostatnie ważne dokumenty, a następnie dostał kartę dostępu do budynku dla chłopaków, gdyż w nocy były one blokowane i tylko Ci co mieli karty dostępu mogli wejść do środka. Proszę jacy nowocześni pomyślał wychodząc z niebieskiego budynku, kiedy za wibrował mu telefon w kieszeni, po który zaraz sięgnął by spojrzeć kto się do niego dobija. Widząc jednak numer swojej żmijowatej ciotki, szybko odrzucił połączenie i jak na nieszczęście wpadł jeszcze na kogoś.
- Przepraszam nie chciałem… - odezwał się szybko, chcąc uniknąć potyczek pierwszego dnia. Nie miał ochoty na przepychanki z nikim, zwłaszcza tego dnia.

< Reker? >
1419

Tylko ciężką pracą do czegoś dojdziesz

Imię i nazwisko: Anthony Firebrand
Wiek: 20 lat
Głos: Remember The Name (Official Video) - Fort Minor
Płeć: Mężczyzna.
Ranga: Intermédiairem
Grupa: I
Imię konia: Chacco Blue
Pokój: Nr 11
Charakter: Ciężko określić Anthonego, gdyż jest to chłopak raczej tajemniczy i nie lubiący dużo mówić o sobie, aczkolwiek na pewno jest miły i przyjazny, choć nie rozgaduje się o sobie pierwszej lepszej osobie... Wie bowiem że trzeba uważać na tych komu chce się powierzyć swoje zaufanie. Jest  raczej optymistą choć czasem zdarzają mu się dni w którym ma doła jak każdy człowiek. Stara się ukrywać to że ma bogatego ojca biznesmena. Wie bowiem że większość ludzi ocenia człowieka bardzo surowo po tym ile ma pieniędzy. Jest bardzo pracowity, co oznacza że nie miga się od pracy. Niestety jednak wiele ludzi to wykorzystuje przeciwko niemu... Anthony po prostu często nie umie powiedzieć "nie". Dlatego można powiedzieć że musi popracować nad swoją stanowczością. Jest uczciwy i jeśli ma u kogoś "dług" to jak tylko może to zaraz go zwraca w całości. Nienawidzi strasznie matematyki i fizyki. Dla niego te dwa przedmioty mogły by nie istnieć w ogóle. Zawsze miał z nimi kłopot, przez co zawsze musiał mieć z tego korepetycje. Jest pomocny i odważny. Nauczył się pomagać innym choć czasem łatwo przez to może wpakować się w jakieś tarapaty. Jest odpowiedzialny i opiekuńczy, więc żaden zwierzak czy tez człowiek z nim nie zginie. Co jeszcze? Lubi bardzo biologię i historię, i uważa że to najciekawsze przedmioty jakie były w szkole. Nie lubi ujeżdżania i uważa że to najnudniejsze zawody jakie mogą istnieć. Czasami gra z bratem w Polo na specjalnie wytrenowanych do tego koniach. Bardzo lubi ten sport choć jest on dość niebezpieczny, ale w końcu sama jazda konna do najbezpieczniejszych nie należy. Jest raczej typem skowronka, wiec nie jest mu trudno wcześnie wstawać. Uwielbia jeść posiekany drobno szpinak z makaronem i czasem je go sobie na kolacje. Oczywiście mięso też bardzo lubi! Nie ma za wielu przyjaciół co niestety go smuci, ale wie że lepszy prawdziwy przyjaciel niż taki fałszywy. Jest dobrym słuchaczem, więc zawsze kogoś wysłucha jeśli druga osoba tego potrzebuje i jeśli ta osoba sobie tego życzy, to postara się dać mu radę.
Aparycja: jest to średniego wzrostu chłopak, który ma silne i wysportowane ciało, choć wygląda na chuchro. Stara się dbać o siebie, dlatego uprawia poranny jogging. Ma blond włosy oraz zielone oczy.
Historia: Anthony urodził się w Nowym Jorku, jako pierwszy syn poważnego biznesmena. Nie miał jednak on łatwego życia, gdyż ojca prawie nigdy nie było w domu, a matka cóż... też była zapracowana z początku, do czasu gdy po raz pierwszy Anthony złamał rękę podczas zabawy w ogrodzie. To sprawiło że matka zaczęła bardziej go pilnować i się nim interesować, a inne rzeczy spychała na bok. Nie był jednak rozpieszczany i nie miał wszystkiego na zawołanie, jak to mają niektóre dzieciaki bogatych i zamożnych ludzi. O nie! On musiał zawsze sobie na wszystko zapracować i był trzymany "krótko". To znaczy że musiał wracać o maks 22 do domu i koniec kropka. Jak nie wracał, o szlaban na komputer i laptop, jak w normalnym domu, tyle że jeszcze musiał wtedy jeszcze w czymś pomagać, a to ogrodnikowi, a to komuś tam innemu ze służby. Z początku Anthony uważał to za okrutne traktowanie, lecz tak na prawdę wyszło mu to na dobre, gdyż nauczył się w ten sposób bycia uczciwym, punktualnym i pracowitym. Bowiem nie raz mu się dostało po łbie gdy robił coś na odwal się, zamiast porządnie. Odpowiedzialności nauczył się dbając o różne zwierzątka w domu. Jego matka zawsze uważała że dziecko powinno wychowywać się z różnymi stworzeniami, dzięki czemu chłopak miał w domu chomiki, króliki, świnki morskie i inne stwory. W szkole radził sobie bardzo dobrze, choć w okresie nastoletniego buntu miał tam swoje przewinienia i często się bił, lecz na szczęście mu to przeszło. Nigdy nikomu nie dokuczał, chyba że ten ktoś zalazł mu mocno za skórę, bo była ta osoba dla niego wredna. Ojciec zawsze był wobec niego bardzo wymagający, więc nigdy mu nie popuszczał, czego Anthony nienawidził strasznie i często oto się z ojcem kłócił. Ponieważ chłopak uwielbiał konie i spędzał z nimi dużo czasu, zamiast w książkach, by zostać lekarzem, jego matka zasugerowała naukę w akademii jeździeckiej i tak oto trafił tutaj. Co będzie dalej czas pokaże.
Rodzina:
 Matka: Lara Firebrand - kochająca matka i żona, aczkolwiek ciężko chora na raka krwi (białaczka),
Ojciec: Tom Firebrand - kochający ojciec, wiecznie zapracowany ale chce dla rodziny jak najlepiej, biznesmen.
 Młodszy brat: Samuel Firebrand - 18 letni brat Anthonego. Kocha brata, choć czasem też i go wnerwia, jak to w końcu przystało na młodszego brata. Grają czasem w Polo na zjazdach rodzinnych.
 Ciotka ze strony matki: Sylwia Goldmah - wredna żmija, której tylko pieniądze w głowie. Przychodzi tylko jeśli ma jakiś interes. Nie lubi swojej młodszej siostry Lary.
Wujek: Lary Goldmah - także bogacz ale z tej mniejszej ligi. Okropnie chytry i wredny. Lubi robić ludziom pod górkę, można więc powiedzieć, że razem ze swoją żoną się dobrali wręcz idealnie.
Babcia ze strony matki: Sara Oren - przemiłą starsza pani, która uwielbia obdarowywać wszystkich jedzeniem. Dla niej wszyscy chudzi ludzie są "zabidzeni i na pewno głodni". Bardzo pomocna i uwielbia siedzieć w ogródku przy swoich kwiatach.
Dziadek ze strony matki: Max Oren - spokojny starszy pan, który ma za sobą sporo przeżyć. Jego ulubionym zajęciem jest siedzenie w ogrodzie przy stoliku i czytanie gazet, bądź też gra w karty. Jest to człowiek o stoickim spokoju.
 Wujek ze strony ojca: Sam Firebrand - czasami ma szalone pomysły lecz jest to także człowiek spokojny i dobry. Jest zżyty ze swoim starszym bratem Tomem.
 Ciotka ze strony ojca: Medison Firebrans - żona Sama. Uwielbia chodzić na zakupy i wydawać pieniądze, lecz uwielbia najbardziej rozpieszczać swojego małego psa rasy Cziłałę o imieniu Książę. Jest to biały piesek.
Wujek ze strony ojca: Adam Firebrand - najmłodszy brat z całej rodziny. Jego ulubionym zajęciem jest granie w golfa i w Polo.
 Ciotka ze strony ojca: Tifany Smith - obecna narzeczona Adama. Na razie jest "sprawdzana", przez rodzinę, czy aby na pewno chce za niego wyjść z miłości.
 Babcia ze strony ojca: Elizbeth Firebrand - Anthony nazywa ją "słodką trucizną". Nie lubi babci ze strony ojca. Jest to bowiem kobieta, która Tobie mówi coś innego, a za plecami wbiła by nóż w plecy. Plotkara i kłamczucha. Chłopak nie raz się dziwił że jego ojciec może mieć taką matkę, zwłaszcza taką która na wszystkich zrzędzi.
Dziadek ze strony ojca: Pol Firebrand - weteran wojenny o bardzo dużej wiedzy historycznej. Anthony go bardzo lubi. Jest to człowiek lubiący ciszę i spokój. Najczęściej nie ma go w domu, gdy jego żona plotkuje z innymi sąsiadkami i snuje teorie spiskowe.
Orientacja seksualna: Heteroseksualna
Partner/ka: - 
Inne: 
Uprawia jogging,
Lubi czytać kryminały i niektóre fantasty,
- Gra z bratem czasem w Polo,
- Nie jest zadufanym w sobie gówniarzem,
- Nie lubi cwaniaczków i kłamców,
- Kiedyś palił, lecz gdy jego matka zachorowała na raka, coś się w nim zmieniło i rzucił,
- Kiedyś chciał zostać lekarzem, ale stwierdził że to nie dla niego,
- Lubi pływać,
- Czasem chodzi z rodzicami na gale charytatywne,
- Lubi bardzo psy ale bardziej koty w domu,
- Lubi grać w siatkówkę i koszykówkę, choć piłka nożna też ujdzie,
- Jest czuły na czyjeś cierpienie,
- Od małego musiał "pracować" na swoje zachcianki, czyli świetne oceny w szkole, równał się jakiś prezent o którym marzył. Tak samo było gdy chciał mieć konia. Musiał pracować dłuższy czas w stajni, by nauczyć się zajmować końmi itp. Jego ojciec więc nauczył go ciężkiej pracy i odpowiedzialności.
- Nie cierpi brukselki,
- Uwielbia jeść kalafiora i brokuła oraz makaron z posiekanym drobno szpinakiem,
- Uwielbia wycieczki, zwłaszcza te górskie,
*Właściciel: pusia9
Imię: Chacco Blue
( czyt. Czako Blu )
Rasa: Hanowerska
Wiek: 7 lat
Płeć: Ogier
Charakter: Jest to koń o silnym charakterze, dlatego byle początkujący na pewno nie może na nim siedzieć, gdyż inaczej może się to skończyć upadkiem. Chacco jest typem konia, który łatwo podporządkowuje się silnemu jeźdźcowi z charakteru, a co za tym idzie, jeśli wyczuje na swoim grzbiecie słabszego jeźdźca, który nie umie jazdy konnej, ten zaraz będzie chciał robić co chce. Jest to jednak spokojny koń, choć czasem lubi sobie raz czy dwa bryknąć dla rozluźnienia. Nie sprawia raczej kłopotów przy siodłaniu, ani w treningu. Dobrze składa nogi podczas skoku oraz pracuje zadem, dzięki czemu nie zahacza tak często kopytami o drągi kiedy trzeba się na prawdę rozpędzić jadąc na czas, by zdobyć jak najlepsze miejsce w zawodach. Co jeszcze? Pracuje tez oczywiście dobrze szyją podczas wykonywania skoku, dzięki czemu też właśnie jego kariera skokowa zapowiada się na długi okres. Jest to bardzo ważne, gdyż konie nie pracujące szyją, dużo szybciej kończą swoją karierę skokową przez to iż siada im kręgosłup. Ma szybki, lekki i wydajny galop, więc doskonale sprawdza się na parkurach gdzie do przeszkody trzeba trochę pobiec. Nie oznacza to jednak że gorzej radzi sobie na tych ciasnych parkurach! Co oznacza słowo lekki galop? Ano to, że koń podczas galopu czy też odbijania się przed przeszkodą, jest cichy, jego ruchy są bardzo lekkie i płynne. Jego ojciec miał bardzo ciężki, głośny galop, przez co było słychać jak dużo siły koń wkładał w każdy wyskok oraz galop, co nie jest zbyt wskazane w jeździectwie, lecz takie konie też są i też dobrze sobie radzą w świecie jeździectwa. On natomiast odziedziczył chód po swoim dziadku ze strony matki.
Dyscyplina: Skoki i Cross
 Należy do: Anthon'ego Firebranda