- Dalego jeszcze? - spytał znudzony Anthony, który gapił się przez szybę jadącego samochodu od dobrych kilku godzin i miał już serdecznie dość. Ile można jechać do jednej akademii? Matka mu coś mówiła że to jedna z najlepszych akademii jeździeckich w Stanach, ale nic więcej poza tym nie zdradzała. Choć był optymistą, to jednak myśl że będzie tak daleko od domu go nieco zniechęcała. Nie to że był maminsynkiem, tylko po prostu bał się o swoją chorą matkę, która co jakiś czas jeździła do szpitala na badania i wznowienie leczenia. Nie chciał być daleko od chorej matki, lecz ojciec nalegał że tak będzie dla niego lepiej, że nie ma co patrzeć na schorowaną matkę by się demotywować. Matka stwierdziła to samo, ale Anthony wiedział swoje… Chciał być w razie czego przy matce, lecz wiedział że z rodzicami nie ma co się kłócić. Nie chciał jeszcze bardziej stresować matki dodatkowymi kłótniami, dlatego więc odpuścił i postanowił siedzieć cicho. Miał tylko nadzieję, że będzie wszystko w porządku.
- Zaraz dojeżdżamy paniczu – odparł kierowca, a na słowo „panicz” Anthony mimowolnie się skrzywił. Nigdy nie uważał się za jakiegoś tam panicza i to słowo go bardzo denerwowało, postanowił jednak że tego nie skomentuje. W końcu to był tylko pracownik jego ojca i zapewne musiał się tak do niego zwracać, ale cóż… Denerwujące to było strasznie. Ojciec został z matką w szpitalu, więc wsadził go tylko w samolot na prywatnym lotnisku, skąd przejął go właśnie ten kierowca po zapakowaniu wszystkich rzeczy do bagażnika. I tak cudem ubłagał ojca, by cała służba nie przyjeżdżała razem z nim by móc wyładować konia z przyczepy. Wolał uniknąć tak zwanej „siary”. Nie miał ochoty znowu wyjść na rozpieszczonego bachora, który nic nie potrafi, prócz wysługiwania się innymi. Umiał doskonale sam rozładować konia, bo w końcu nie raz, nie dwa jeździł na zawody sportowe. Ech doskonale… Ciekawe co tam u mamy i czy dostała już wyniki badań pomyślał odrywając wzrok od tego co się dzieje za szybką i spojrzał na swój telefon. Jego młodszy brat Samuel miał mu dać znać czy już coś wie, dlatego Anthony pośpiesznie włączył wyświetlacz telefony, lecz ku jego wielkiemu rozczarowaniu niczego tam nie było. Wzdychając na to lekko, chłopak ponownie schował telefon do swojej kieszeni w spodniach i ponownie spojrzał przez szybę i ku jego zdziwieniu skręcili w jakąś polną drogę.
- Jesteś pewien że dobrze jedziemy? - aż spytał zaskoczony torem jazdy kierowcy.
- Tak paniczu – odparł spokojnie ponownie kierowca, a chłopak przewrócił na to jedynie oczami. Jedna z najlepszych akademii jeździeckich tak? To co na drogę ich lepszą nie stać? Pomyślał ironicznie, obserwując zmieniające się powoli otoczenie za szybką, aż w końcu dostrzegł lepszy podjazd do akademii i wielką bramę, przez którą wjechali na teren pięknej akademii jeździeckiej, po której jeździło pełno uczniów na swoich przeróżnych rumakach.
- No dobra… Cofam poprzednie słowa – mruknął sam do siebie.
- Coś pan mówił paniczu? - spytał zaskoczony kierowca, martwiąc się czy aby czasem nie zignorował syna swojego pracodawcy.
- Nie nic – odparł szybko – Miałem głośne przemyślenie – dodał uspokajając starszego pana, który wyglądał mu na około sześćdziesiątki.
Czując iż pojazd się zatrzymał, chłopak szybko odpiął pas, a następnie wysiadł z auta by móc spojrzeć lepiej na stajnię. Była świeżo po malowaniu, co też można było wyczuć w powietrzu, lecz Anthony był pewien że akademia jest trzymana w bardzo dobrym stanie ciągle, a nowa warstwa farby jest po to by chronić drewno przed korozją. Następnie rzucił okiem na ludzi jadących na swoich koniach. Od razu rzuciło mu się w oczy jacy są pewni siebie i jak obrzucają go spojrzeniami spod byka. Eh doskonale… Kolejni ludzie zadufani w sobie, tylko tego mi było trzeba. Dzięki tato pomyślał po raz kolejny tego dnia ironicznie, zamykając drzwi srebrnego leksusa rx f sport.
W międzyczasie jego kierowca wypakował już większość rzeczy z bagażnika samochodu, które zaraz zaczął nosić z nim do jego nowego lokum. Przez telefon wiedział że ma pokój numer cztery na pierwszym piętrze, a później zaś miał zejść na dół i podpisać wszystkie ważne dokumenty. Kiedy w końcu uporał się z wniesieniem rzeczy i wyszedł z kierowcą na zewnątrz, dostrzegł że przyczepa z jego koniem właśnie przyjechała. Miał nadzieję że jego konisko dobrze zniosło podróż gdyż wiedział jak Chacco się denerwował. Długie podróże bardzo złościło Chacco jak nikogo innego, nie mówiąc o tym że w końcu tak jak on musiał się przyzwyczaić do nowego miejsca. Anthony zdawał sobie doskonale z tego sprawę iż dla jego rumaka przenosiny będą dużo bardziej drastyczne niż dla niego… W końcu wylądowanie z nowymi końmi w stajni, w nowym boksie i z nowymi stajennymi,to dla konia ogromny stres! Nie raz było że w wielkich hodowlach świata, gdy tylko zmieniały się osoby zajmujące się końmi, bo te zachorowały, konie nawet nie chciały jeść i były w stresie. I to wcale nie żarty! Dlatego chłopak miał nadzieję że Chacco mimo wszystko dobrze i szybko się zaaklimatyzuje z nowymi końskimi kolegami. Szybko otworzył przyczepę, gdzie zaraz zobaczył przekrzywiony w jego stronę łeb, a oczy ogiera mówiły same za siebie. Był przejęty zmianą otoczenia, czego można było się spodziewać, lecz chłopak wiedział że musi mu rozchodzi te nerwy, bo inaczej konisko rozniesie mu cały boks i jeszcze będzie musiał za niego płacić, nie mówiąc o tym ze sam by się jeszcze mu poranił. Wypakował konia z przyczepy, po czym zaczął z nim nieco chodzić w kółeczko by mógł rozchodzić swoje nerwy. Kare konisko z początku prychało co po chwilę i podrywało gwałtownie głowę do góry i nasłuchiwało obcych odgłosów, lecz później zaczął się uspokajać. Ucieszyło to Anthonego, a kiedy koń był gotowy, zaczął prowadzić konia do stajni dla koni prywatnych. Granatowa derka na grzbiecie lekko falowała gdy koń szedł stępem, a uczy ciągle mu chodziły niczym radary chcące wykryć jakiegoś wroga.
- Spokojnie Chacco – szepnął cicho, głaszcząc karusa po muskularnej szyi, a następnie minął jakiegoś chłopaka, który z wyglądu nie spodobał się Anthoneu. Miał jednak on nadzieję że to tylko złudzenie, i że chłopak nie okaże się jakąś wredną żmiją. Wprowadził karusa do jego nowego lokum, a następnie zaczął zdejmować z niego derkę i ochraniacze z nóg. Doskonale wiedział że z racji tego że jest tu nowy, jego rówieśnicy mogą chcieć go testować by wykryć jego słabości. Wszędzie tak zawsze było… Kiedy już uporał się ze wszystkim, wyszedł z boksu i go zamknął, zostawiając swojego karusa w spokoju. On sam natomiast zapoznał się z siodlarnią, a później chcąc iść do sekretariatu szkoły zaczął się rozglądać za jakąś tabliczką informacyjną, lecz niestety żadnej nie znalazł. Cudnie… pomyślał rozglądając się za jakąś osobą, która by go nakierowała i natrafił na tego samego chłopaka którego chwilę wcześniej mijał w stajni. Spytać go czy nie? Nie wygląda za przyjaźnie pomyślał widząc jak sprawdza nogi swojego wierzchowca. Czuł jednak że lepiej ominąć burzę, która mogła się rozpętać, dlatego rozejrzał się jeszcze raz i na szczęście trafił na jakiegoś innego chłopaka, który szedł akurat w stronę stajni.
- Przepraszam, wiesz może gdzie jest sekretariat szkoły? - spytał podchodząc do nieznajomego.
- Musisz iść do tego budynku żółtego, a jak będziesz już tam, to musisz skręcić w lewo dróżką. Sekretariat znajduje się w budynku „B” - poinformował mnie.
- Super dzięki – odparł uśmiechając się lekko z wdzięcznością – Jestem Anthony – przedstawił się jeszcze.
- Nie ma za co – odparł szybko – Ja Jay – dodał podając rękę na przywitanie, na co Anthony lekko ją uścisnął w formie przywitania.
- Sam bym się pogubił – odezwał się ponownie do niego.
- No ostatnio zmienili miejsce sekretariatu, a nie dali nikomu tabliczki, więc nowi często się tu gubią, ale pod koniec tygodnia powinni już ją zrobić, więc powinno być lepiej – wyjaśnił mu wszystko.
- Jak mają tyle papierów, to pewnie z uwagi na większą ilość miejsca to zrobili – odparł spokojnie.
- Pewnie tak jest… To taki jasnoniebieski budynek, ciężko go przeoczyć – odparł spokojnie, na co Anthony skinął lekko głową.
- Dzięki! Nie zatrzymuję Cię już… To do zobaczenia, na zajęciach czy kiedyś tam – odezwał się jeszcze, a następnie ruszył w stronę gdzie powiedział mu Jay i tak jak mówił, niebieskiego budynku wręcz nie dało się przeoczyć. Szybko wszedł po białych schodkach, a następnie wchodząc do budynku podpisał ostatnie ważne dokumenty, a następnie dostał kartę dostępu do budynku dla chłopaków, gdyż w nocy były one blokowane i tylko Ci co mieli karty dostępu mogli wejść do środka. Proszę jacy nowocześni pomyślał wychodząc z niebieskiego budynku, kiedy za wibrował mu telefon w kieszeni, po który zaraz sięgnął by spojrzeć kto się do niego dobija. Widząc jednak numer swojej żmijowatej ciotki, szybko odrzucił połączenie i jak na nieszczęście wpadł jeszcze na kogoś.
- Przepraszam nie chciałem… - odezwał się szybko, chcąc uniknąć potyczek pierwszego dnia. Nie miał ochoty na przepychanki z nikim, zwłaszcza tego dnia.
< Reker? >
1419
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz