- Przyniosłam dary! - Jane nawet nie trudziła się pukaniem do drzwi i wparowała do mojego pokoju jak do własnego, wymachując trzymaną w ręku butelką.
Posłałem jej krótkie spojrzenie znad ekranu laptopa, lustrując przy tym wzrokiem puszysty szlafrok jakim się otuliła, by nie łazić po korytarzu w samej bieliźnie. Był biały i już na pierwszy rzut oka bardzo milusi, a długie królicze uszy przy kapturze sprawiały, że dziewczyna prezentowała się wręcz uroczo. Uśmiechnąłem się na widok alkoholu, bo zdążyłem już zorientować się, że Branwell miała niezły gust, gdy chodziło o trunki. W przypadku innych rzeczy również, ale nie zamierzałem jej tego przyznać. Jeszcze te pochwały uderzyłyby jej do głowy.
- Coś długo ci to zajęło - rzuciłem zaczepnie, obserwując jak podchodzi do szafki ze słodyczami i nachyla się, dając mi tym lepszy widok na swój zgrabny tył. - Szukałaś jakiejś ładnej bielizny?
- Sugerujesz, że mam jakąś nie ładną? - Wyprostowała się, po czym wcisnęła na łóżko tuż obok mnie.
- Sugeruję, że bielizna wcale nie byłaby potrzebna - odparłem z uśmiechem, po czym sięgnąłem ku ofiarowanej butelce. Półsłodkie czerwone. Idealne.
- A co na to twój Aniołek? - Sprawnie poradziła sobie z otwarciem paczki czekoladowych pocky i już wcinała pierwszy smakołyk, a ja z zadowoleniem odkryłem, że butelka zamiast korka miała metalową zakrętkę. Przynajmniej nie musiałem wstawać i szukać po kątach tego cholernego otwieracza, o kieliszkach nie wspominając, bo na co komu one?
- Mój Aniołek nie jest wszechwiedzący, jak już ustaliliśmy. - Parsknąłem krótkim śmiechem, któremu zawtórował lekki uśmiech Jane, po czym pociągnąłem spory łyk ciemnego płynu.
- Nie jest? - Przysiągłbym, że w jej oczach zapaliły się wesołe iskierki.
- Gdyby był nie mielibyśmy połowy zabawy - odpowiedziałem i podałem jej butelkę, by następnie włączyć przerwany odcinek. Przewinąłem go o te kilka minut, które przegapiła, bo może i bywałem wredny, ale gdy chodziło o Yuri on Ice, wszelkie sprzeczki schodziły na dalszy plan. Nawet wybrałem wersję z angielskimi napisami, choć przecież ich nie potrzebowałem.
- Otóż to - zaśmiała się Jane. - Uwielbiam ten jego wyraz twarzy, gdy nie wie do czego bijemy. - Nie mogłem się z nią nie zgodzić, więc tylko kiwnąłem głową z szerokim uśmiechem zanim razem przenieśliśmy całą uwagę na ekran.
***
- Sebastian jest prawie tak słodki jak Yurio, nie sądzisz? - Słysząc jej wyrwane z niczego pytanie, od razu wbiłem w nią spojrzenie w stylu: "co do chuja'? - Mały, słodki... UROCZY. - Przeliterowała mi ostatnie słowo jakbym był dzieckiem z podstawówki.
- Mówisz o tym biednie wyglądającym dzieciaku, który klei się do Ronana jak do kaczej mamy? - W moich słowach prawie wcale nie dało się wyczuć irytacji. - Nie sądziłem, że to twój typ, Branwell.
- Nie mów tak. Jest... słodki - westchnęła, na co uniosłem jedną brew i kiwnąłem powoli głową, dobrze widząc co tu jest grane. Ktoś tu miał chrusha i tym kimś był nie tylko Yuri. - I luz, nie obije ci przecież Ro.
- Jakbym w ogóle brał go za zagrożenie... - Prychnąłem, po czym sięgnąłem po kolejną dawkę alkoholu. - I Aniołek jest definitywnie bardziej uroczy - dodałem po chwili z pełnym przekonaniem w głosie.
- Zerowe zagrożenie... Jasne... Ej - pisnęła, gdy celnym ciosem łokcia, wytrąciłem jej paczkę słodyczy z dłoni.
- Ups. Nie chciałem - stwierdziłem szybko, unosząc kąciki ust. - Koniec gadania o twoim chrushu, bo i tak nikt nie przebije tego. - Wskazałem na Yuriego, wykonującego swój popisowy numer z gracją baletnicy i seksapilem gorącego modela. - Widzisz te kształty? Widzisz? Boże ile bym dał za taką talię.
- Nie tylko ty - zgodziła się za moment, zabierając ode mnie butelkę. - Ro ma ładną talię.
- Boże, tak - westchnąłem rozmarzony, bo nasz blondynek definitywnie mógł konkurować z japońskim łyżwiarzem. - Twoja też jest całkiem, całkiem. Ale jego... - Gwizdnąłem, by dodać swoim słowom na znaczeniu.
- Wy to w ogóle macie łatwiej! - Dziewczyna na znak protestu, rzuciła mi w twarz pustym pudełkiem po pocky. - Lepsza talia, lepsza cera, lepsze nogi... Tyłek! Ugh, gdzie tu sprawiedliwość?! - Opadła plecami na materac z przeciągłym jękiem protestu i już miała się napić gdy... - I jeszcze skończył się alkohol!
- I to też wina facetów, tak? - Parsknąłem rozbawiony.
- No połowę ty wypiłeś. - Posłała mi oskarżające spojrzenie. - Większą połowę.
- Nie ma czegoś takiego jak większa połowa - zauważyłem po chwili, a na twarzy Jane pojawiła się konsternacja.
- Idę po więcej alkoholu.
- Tak. To świetny pomysł - poparłem ją, bo cholera byłem zbyt trzeźwy na rozmowę.
***
- WE WERE BORN TO MAKE HISTORY! YES, WE WERE BORN TO MAKE HISTORYYY! - Swoim pięknym śpiewem, starałem się dorównać głosowi Branwell, która stała na łóżku, trzymając mikrofon. To znaczy moją szczotkę do włosów.
- Dawaj jeszcze raz! Dawaj no! - Machała ręką, byle tylko popędzić moje starania w kliknięciu w odpowiedni znaczek na ekranie.
- Już się robi... Kurwa, nie to! - Przeskoczyłem na kolejny filmik, ale zaraz ogarnąłem sytuację, a w pokoju rozległy się znajome nuty. Po raz trzeci, czy piąty... Nie ważne.
- Chodź tu wsparcia potrzebuję! - Wykonanie prośby, łączyło się z wstaniem na chybotliwym materacu, ale udało mi się to idealnie na pierwszy wers.
- CAN YOU HEAR MY HEARTBEAT?
- TIRING OF FILING NEVER ENOUGH...
- I CLOSE MY EYES AND TELL MYSELF...
- THAT MY DREAMS WILL.. - Przerwałem, gdy gdzieś na skraju świadomości zarejestrowałem dziwny odgłos od strony... Chyba drzwi.
- No i czego psujesz, debilu?! - Dostałem pięścią w ramię od wkurzonej dziewczyny, ale zaraz ona również zamilkła, gdy ten odgłos rozległ się ponownie.
- Ktoś puka? - Popatrzyłem na nią zdezorientowany, ale tak, ktoś definitywnie pukał, a wręcz walił o drzwi. - KURWA OTWARTE!
- SPIEDALAJ, ROBIMY SEKS! - Jane usiłowała mnie zagłuszyć, ale po chwili drzwi faktycznie otwarły się, a w nich stanął...
- Czego chcesz do cholery w środku nocy?! - Posłałem białowłosemu na wpół zaskoczone, na wpół wkurwione spojrzenie. - Twoje psy w końcu kogoś zjadły?
- Możecie po prostu być trochę ciszej? Ludzie usiłują spać - oznajmił, zakładając ręce na piersi. - Jest środek nocy, a wy... Co jest?! - Odskoczył jak oparzony, gdy mój cudowny, boski w cholerę wyjebany kot zaczął na niego syczeć jak wkurwiony.
- Bierz go Yurio! - krzyknęła Jane.
- Co jest Wikuś? Boisz się kotka? - Parsknąłem śmiechem, widząc wystraszoną minę chłopaka, a zwierzak odwrócił się do mnie i z jakiegoś powodu, fuknął jak obrażony, po czym z dumą wyszedł na korytarz i gdzieś spierdolił. Zdrajca. - Chuju kurna nie będę cię szukał po nocy, nie myśl sobie! - zawołałem za nim, wymachując butelką.
- No i co zrobiłeś cholero jedna?! - Dziewczyna miotnęła w stronę Wiktora paczką pocky, a potem szczotką, jednak oba te przedmioty ku naszemu ogromnemu zdziwieniu, przeleciały obok celu. - Spierdalaj!
- Dobra, już idę! - Chłopak najwidoczniej poszedł po rozum do głowy, bo uniósł dłonie w geście kapitulacji i wycofał się.
- I oddawaj moje pocky! - wrzasnęła za nim brunetka.
- Spokojnie, Jane. Już zaraz ci przyniosę - wolałem nie wkurwiać jej jeszcze bardziej, więc niczym bohater, zeskoczyłem... Kurwa, czemu leżałem na podłodze?
- Nie zabij się debilu! - Branwell brzmiała na super rozbawioną moją przegraną z grawitacją. - Już jedno złamanie w rodzinie nam wystarczy.
- Co? - Podniosłem się i otrzepałem, by zachować resztki godności.
- Ten drugi debil złamał sobie rękę na głupim kocie. Rozumiesz? NA KOCIE! - Wyrzuciła ręce w górę, po czym padła na łóżko zanosząc się śmiechem.
1128 słów
Blue? Co robimy dalej? Jakieś głupie... to znaczy dorosłe i odpowiedzialne gry?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz