– Greywaren.
– Glendower.
Ronan był w dobrym humorze. Nie żebym widział go kiedyś w złym humorze.
– Coś taki zadowolony? – Wskoczyłem na Garma. – Jakaś śliczna dziewczyna ogrzewała twoje łóżko?
– Oprócz płci, wszystko się zgadza. – Jego policzki nabrały lekko różowego odcienia.
– Oh Chainsaw, nie wiedziałem! – Oparłem brodę na dłoni. – Blondyni? Nieeee… ty jesteś blondynem… szatyni? Książę jest w twoim guście?
– Właściwie to… – Zaczął, ale nie dane mu było skończyć, bo pojawiła się kolejna osoba.
Mikaelson.
– Przepraszam, że musiałeś czekać Aniołku, ale Kelpie była rano humorzasta. – Brunet przywarł do Ronana i go pocałował.
Nie żebym czerpał z tego jakąś przyjemność (osobiście wolałem całować niż obserwować), ale cóż. Był to dość nietypowy widok. Szczególnie, że dłoń aktora przesunęła się na bardziej tylne i dolne partie ciała Chainsawa.
– Oh, jak słodko, jakbym trafił do filmu Disney’a. – Westchnąłem i założyłem czapkę.
Ronan odsunął się od – prawdopodobnie – swojego chłopaka i przygryzł lekko wargę. Na tyle, że mogłoby to zostać niezauważone.
– W filmach Disney’a nieprędko zobaczysz takie sceny. – Rzucił Japończyk i uśmiechnął się do mnie, obejmując Ronana. – Ty jesteś…
Dumnie wyprostowałem się na Garmie i z godnością Windsora powiedziałem:
– Gansey Richard I Campbell.
– Oooookeeeej… czyli idziemy z tytułami. – Parsknął śmiechem.
– Lub jak kto woli Glendower. – Wyszczerzył się Ro.
– Gdyby nie to, że powiedziałeś to ty, już byś nie żył Chainsaw. – Prychnąłem.
– Grozisz mojemu Aniołkowi? – Rzucił żartem. – O ile dobrze wiem, do tego jest upoważniona tylko Jane…
– Oh Ronan, czyżbyś chował za tymi swoimi swetrami i bluzami skrzydła? – Parsknąłem śmiechem, ignorując przytyk do Niebieskiego Krasnala.
Adam uśmiechnął się do siebie, jakby jego myśli ukrywały bardzo wnikliwy komentarz, blondyn z kolei przewrócił oczami i cmoknął chłopaka w szczękę.
– Nie żebym narzekał, ale powinieneś mnie puścić Mały Diabełku. – Delikatnie zdjął rękę kompana ze swoich ramion. – Zaraz zaczyna się lekcja, a ja muszę pogadać z trenerem.
Chłopak uśmiechnął się głupio i unosząc palcami twarz Greywarena, powiedział:
– A co jeśli nie chcę, żebyś odchodził?
– Będziesz rozczarowany jak to zrobię. – Jedna z brązowych tęczówek na chwilę została przysłoniona. – Obiecuję, że wrócę zanim zatęsknisz.
– A co jeśli już tęsknię? – Po chwili obaj parsknęli śmiechem, a Ronan odjechał.
– Czyli blond loczki już złapał w swoje sidła ofiarę. – Uniosłem zabawnie brwi. – Szlag. Założyłem się, że wyrwie go moja znajoma z roku…
– Oh, przykro mi, że przeze mnie przegrałeś zakład. – Podejrzanie mocno śmierdziało mi to Kevinem.
– Czyżby uśmiechnął się do ciebie Smiling God mój drogi? – Oparłem palce na policzku.
– Znasz Night Vale? To jest bardzo poważne pytanie. – Adam popatrzył na mnie badawczo.
– Ciężko go nie znać skoro twój, ekhem… „Aniołek” mnie indoktrynuje… – Przewróciłem oczami.
– Obejrzenie z kimś jednego odcinka, a dwóch sezonów to jest różnica – powiedział.
– Oh, puszcza najlepsze momenty. – Wyplątałem z grzywy konia liść, który właśnie na niego spadł. – Więc… Mały Demonie…
Chłopak zastanowił się chwilę.
– Dobra, to brzmi znośnie tylko w ustach Ronana. – Pokręcił głową, uśmiechnął się i podał mi rękę. – Adam Mikaelson.
– Kojarzyłem cię bardziej jako Dorian, ale Adam też nie jest złe. – Uśmiechnąłem się tak uroczo, jak mogłem. – Christian nie jest zazdrosny? Słyszałem, że coś między wami było na planie…
Czarnowłosy chwilę wyglądał zaskoczonego, ale nie bez powodu był aktorem, bo po chwili nie było nic po nim widać.
– Czyli naprawdę musiałem być niezłym aktorem, skoro tylu ludzi mnie kojarzy z epizodycznego wystąpienia… – powiedział.
– I jaki skromny. – Mruknąłem, by głośniej dodać. – Moja siostra miała na ciebie crusha.
– Gansey Richard I Campbell uczy mnie o skromności? – Parsknął śmiechem.
– Cóż, dla książątka było to dość naturalne, ja tylko się dopasowuję. – Wzruszyłem lekko ramionami.
– Czekaj, dopasowujesz się do LeŁosia? – Uniósł brew.
– Jest zabawny. Krzyczy bez powodu i łatwo go zirytować. – Zaśmiałem się. – No i to „kochanie” Ronana…
– I ma manię na punkcie własnego ego… – Parsknął Adam. – Uważaj, bo jeszcze cię zarazi tą swoją brytyjską arogancją.
– Ro mnie wyleczy. – Wyszczerzyłem się. – Jest bardzo pomocny.
– Oh… I to bardzo. – Szeroko się uśmiechnął. - Jego magiczne moce się przydają nie tylko przy zwierzątkach.
– Nazwałbym to urokiem osobistym. – Uniosłem kącik ust. – Jak sam go, dość trafnie, nazwałeś… jest aniołem. Nie tylko dla ciebie.
- Chyba nie jesteś zazdrosny, co? – Uniósł brew.
– Ja? Skąd! – Podniosłem lewą rękę do góry. – Przecież nie chcę ci go odbić, czy coś. Przynajmniej na razie…
– Lubisz Poego. – Powiedział po chwili intensywnego wpatrywania się w mój nadgarstek.
– Quoth the Raven”Nevermore”. – Zaśmiałem się.
– Wiesz, co? Jednak rozważę, czy cię nie polubię – odparł, a jego uśmiech przybrał bardziej szczery wyraz. - Powiedz, że czytałeś Lovecrafta, a dostaniesz dodatkowe punkty.
– Jak powiem, że jestem z Gryffindoru, pewnie stracę, prawda? – Uniosłem sceptycznie brew.
- Jednego Gryfona toleruję, więc wciąż masz szansę mnie przekonać, że warto nie rzucić na ciebie klątwy.
– Cóż, możliwe, że chcę uniknąć jakiegokolwiek rzucania. Się, czy klątwy, obojętne. To zostawię Ronanowi… – powiedziałem lekko sceptycznie.
Niestety naszą jakże wnikliwą pogawędkę przerwał trener, ponieważ zajęcia właśnie się zaczęły. Jeszcze raz się wyprostowałem i salutując nowopoznanemu, podjechałem do Ronana, który spokojnie siedział na Hespero.
– Twój chłopak jest dziwny. Ale nie w złym sensie.
– I kto to mówi Glendowerze… – Parsknął śmiechem Ro.
– Bardzo zabawne Greywarenie, bardzo…
Adam? Co powiesz na trening w towarzystwie Ganseya i Blue? XD
812 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz