Kolejny poniedziałek. Chyba nikt nie lubi poniedziałków, prawda? Może poza budzikami, a przynajmniej moim, który radośnie oznajmił, że jest już po siódmej i czas wstawać. Natychmiast.
Oczywiście nie tylko ja zareagowałam na dźwięk tego małego ustrojstwa. Dwie niedoszłe czapki jeszcze chwilę temu spały głębokim snem, ale wystarczyło kilka magicznych dźwięków by one również przyjęły rolę budzika. Nakryłam głowę poduszką, jednak nie było to zbyt dobre rozwiązanie. Lisy zaczęły piszczeć jeszcze głośniej, a ja musiałam coś z tym zrobić zanim obudzą Blue i ona też będzie na mnie krzyczeć. Wystarczy, że Poduszka znów zabrał brokatową kulę.
Stoczyłam się z łóżka, o mały włos nie lądując twarzą na podłodze, po czym wypuściłam lisy z ich klatki. Trzeba im przynieść jedzenie. Westchnęłam, znajdując w szafie spodnie od dresu, które na siebie naciągnęłam, dobierając do tego dość niefortunnie tshirt, który wyglądał na mnie bardziej jak sukienka. Najpierw mięso dla futer, potem znalezienie czegoś mniej bolącego w oczy. Przynajmniej jeśli nie chcę płacić za wybudowanie nowej ściany, albo „zakopanie” dziury w materacu.
Tym razem zawiodłam się, wchodząc do kuchni, gdyż zastałam tam jakichś ludzi. Na dodatek jedna z tych osób była kilkunastoletnią dziewczynką o brązowych włosach związanych w dwa koki, drugą – dziwnie znajomy chłopak. Z pewnością go nie poznałam, więc prawdopodobnie widziałam go w towarzystwie blond loczków.
- Wyglądasz jak trup - skomentowałam zanim mój mózg zdążył zastanowić się co też najlepszego robię.
Ominęłam namiastkę stołu, przy którym siedziała najwyraźniej z czegoś niezadowolona towarzyszka pana trupa i podeszłam do lodówki, by wyjąć z niej tackę mięsa.
- To nie tak, że ty wyglądasz żywiej - zauważył, podnosząc do ust kubek. - Jestem Gansey.
Z pewnością słyszałam już o jakimś "Ganseyu ze studiów".
- Kumpel Poduszki? - napotkałam na spojrzenie sugerujące, że szatyn nie bardzo wie o czym mówię. - Blond loczki, ogólna aniołkowatość... zwykle w towarzystwie Japończyka?
- Jeśli chodzi ci o Ronana to znamy się ze studiów.
- Ktoś naprawdę go tak nazywa? - ostatni raz słyszałam pełne imię Poduszki z ust jego taty, gdy przynieśliśmy do gabinetu miot małych myszek. - Jeżozwierz - przedstawiłam się - a teraz wybacz, muszę podać śniadanie - uśmiechnęłam się nieznacznie, po czym zabrałam mięso i skierowałam się do wyjścia z kuchni.
- Hej Noah! - mrugnęłam kilka razy zanim dotarło do mnie, że w drzwiach prawie wpadłam na Blue. Bardzo radosną jak na tą godzinę Blue.
- Cześć śliczna. Zdaje się że w kuchni jest to ciacho, o którym wspominałaś - puściłam jej oczko, jak zwykle o ułamek sekundy zbyt późno zdając sobie sprawę że powiedziałam to na głos... Brawo, Noah. Brawo.
Po całym tym incydencie z raczej oczywistych przyczyn uznałam, że bezpieczniej będzie zwiać teraz, zanim powiem coś jeszcze. Dlatego też w rekordowym tempie dotarłam do swojego pokoju, modląc się po równi by lisy nie zdążyły go roznieść pod moją nieobecność i by kumpel Ro nie trafił do naszej grupy lub okazał się mieć znaczną wadę słuchu. Pierwsze z moich życzeń się spełniło.
Nałożyłam równe porcje dla obu ogonów i postawiłam ich miski na ziemi, zyskując chwilę na ogarnięcie się przed zajęciami. Wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w strój do jazdy, po czym wybiegłam do stajni. Pozostało wyczyścić i osiodłać Damaskusa, wciąż błagając wszelkich bogów, którzy mogliby mieć na to jakiś wpływ, by Gansey nie dołączył dziś do naszej grupy.
Gansey? Chodź z tą ciasteczkowością xd
526
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz