Wróciłem przed budynek Akademii i zacząłem rozglądać się wokół siebie. Gdzie ja w ogóle miałem się teraz udać? Nie miałem zielonego pojęcia, w którą stronę mam iść. Ludzie przechodzili obok mnie, wchodzili przez różne drzwi, a ja dalej stałem jak ten kołek przed budynkiem. Wolałem do nikogo nie podchodzić, żeby nie pomyśleli, że jestem jakimś życiowym nieogarem albo, co gorsza, jakimś szprotem.
Stałem już tak dłuższą chwilę nie wiedząc, czy bardziej jestem zdezorientowany, czy wkurzony na siebie za to, że nie spojrzałem, gdzie iść, gdy nagle podszedł do mnie jakiś chłopak. Był niższy ode mnie, miał na oko może z metr osiemdziesiąt wzrostu. Coś, co przykuło w nim moją uwagę, były jego włosy. Wydawały się niemal białe. Popatrzyłem na niego lekko oniemiały, ale mocno zaciekawiony.
- Szukasz czegoś? - zapytał grzecznie, wyraźnie chcąc mi pomóc.
- Emm, tak – odparłem po trwającej dłużej, niż chciałem, chwili wpatrywania się w niego. - Miał tu gdzieś na mnie czekać David.
- Możliwe, że zapomniał – odparł, patrząc na mnie z zaciekawianiem. - Wejdź do tego budynku i skręć w lewo – powiedział, wskazując na Akademię.
- Okej, dzięki – uśmiechnąłem się i odszedłem we wskazanym kierunku.
Szedłem przez jakiś czas korytarzem i nagle wpadłem na Davida. Cholera, koleś sprzed Akademii faktycznie miał rację! Ten o mnie zapomniał... Westchnąłem cicho i udałem się za moim chwilowym przewodnikiem, by załatwić resztę potrzebnych spraw.
**
Nastał kolejny dzień. I, jakby nie patrzeć, mój pierwszy pełnoprawny w Akademii. Wstałem z łóżka bez ociągania się i poszedłem do łazienki przemyć twarz. Potem wciągnąłem szybko dres i poszedłem pobiegać. Od czasu do czasu lubiłem to robić. Zwłaszcza z braku lepszych zajęć rankiem.
Gdy wróciłem z przebieżki, mieszkańcy tego przybytku już zaczęli wychodzić i zajmować się swoimi sprawami. Sporo ich tu, pomyślałem, i udałem się do swojego pokoju, żeby wziąć szybki prysznic, a potem udać się na śniadanie. Jeszcze dzisiejszego dnia miałem mieć luz, a dopiero jutro zacznie się prawdziwa zabawa. Tak naprawdę było mi to na rękę, bo jeszcze dobrze wszystkiego tutaj nie ogarniałem.
Wychodząc spod prysznica wciągnąłem czyste ubrania i żwawym krokiem ruszyłem na śniadanie. Nie mogłem się doczekać, żeby zobaczyć, jak Czarny zniósł przeprowadzkę. Przez całą drogę tutaj był spokojny, ale jak to było, gdy trafił do boksu? W zasadzie nie miałem pojęcia. Zjadłem więc szybko, a potem od razu udałem się do stajni. Ogier już czekał przypięty przy stanowisku.
- Cześć, Czarny – powiedziałem do niego i pogłaskałem go.
Zarżał cicho, zadowolony z mojej obecności. Widząc jego zachowanie wiedziałem, że jest mu tutaj dobrze. Na całe szczęście zabrałem po drodze zestaw szczotek. Już miałem zając się koniem, gdy obok dostrzegłem innego ogiera, a po chwili dołączył do niego jego właściciel – ten sam chłopak, który pomógł mi wczoraj.
- Udało ci się znaleźć Davida? - zagaił, zaczynając rozmowę.
- Tak, dzięki za pomoc – odpowiedziałem, zgodnie z prawdą.
- Wiktor – powiedział znienacka, podchodząc do mnie i wyciągając do mnie dłoń.
- Andrew – odparłem, uśmiechając się uprzejmie i ściskając jego rękę.
- Gdzie masz zamiar jeździć? - zapytał, wskazując na sprzęt.
**
Nastał kolejny dzień. I, jakby nie patrzeć, mój pierwszy pełnoprawny w Akademii. Wstałem z łóżka bez ociągania się i poszedłem do łazienki przemyć twarz. Potem wciągnąłem szybko dres i poszedłem pobiegać. Od czasu do czasu lubiłem to robić. Zwłaszcza z braku lepszych zajęć rankiem.
Gdy wróciłem z przebieżki, mieszkańcy tego przybytku już zaczęli wychodzić i zajmować się swoimi sprawami. Sporo ich tu, pomyślałem, i udałem się do swojego pokoju, żeby wziąć szybki prysznic, a potem udać się na śniadanie. Jeszcze dzisiejszego dnia miałem mieć luz, a dopiero jutro zacznie się prawdziwa zabawa. Tak naprawdę było mi to na rękę, bo jeszcze dobrze wszystkiego tutaj nie ogarniałem.
Wychodząc spod prysznica wciągnąłem czyste ubrania i żwawym krokiem ruszyłem na śniadanie. Nie mogłem się doczekać, żeby zobaczyć, jak Czarny zniósł przeprowadzkę. Przez całą drogę tutaj był spokojny, ale jak to było, gdy trafił do boksu? W zasadzie nie miałem pojęcia. Zjadłem więc szybko, a potem od razu udałem się do stajni. Ogier już czekał przypięty przy stanowisku.
- Cześć, Czarny – powiedziałem do niego i pogłaskałem go.
Zarżał cicho, zadowolony z mojej obecności. Widząc jego zachowanie wiedziałem, że jest mu tutaj dobrze. Na całe szczęście zabrałem po drodze zestaw szczotek. Już miałem zając się koniem, gdy obok dostrzegłem innego ogiera, a po chwili dołączył do niego jego właściciel – ten sam chłopak, który pomógł mi wczoraj.
- Udało ci się znaleźć Davida? - zagaił, zaczynając rozmowę.
- Tak, dzięki za pomoc – odpowiedziałem, zgodnie z prawdą.
- Wiktor – powiedział znienacka, podchodząc do mnie i wyciągając do mnie dłoń.
- Andrew – odparłem, uśmiechając się uprzejmie i ściskając jego rękę.
- Gdzie masz zamiar jeździć? - zapytał, wskazując na sprzęt.
- Generalnie raczej na hali – odparłem, przeczesując dłonią włosy. - A ty?
- Również – odparł, machając mi ręką i skupiając się na swoim koniu.
Po jakimś czasie zauważyłem, że białowłosy opuszcza stajnię na koniu. Popatrzyłem na swojego, chwilę tak jeszcze stałem i ruszyłem na swobodny trening.
**
W sumie nie było tak źle – pomyślałem, gdy odprowadzałem zwierzę do stajni. Tam odpowiednio się nim zająłem. Gdy skończyłem, stajenni odprowadzili Czarnego do boksu.
Wracając w stronę Akademii, usłyszałem krzyki. Bez wątpienia, dwaj osobnicy płci męskiej zażarcie o czymś dyskutowali. Przy czym dyskusja to bardzo delikatne określenie tego, co tam się działo. Z konieczności, ale też trochę z ciekawości, ruszyłem w tamtą stronę. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem, że jedną z wydzierających się osób, jest Wiktor. Gdy zbliżyłem się na tyle, by zrównać się z nimi, drugi chłopak, którego nie znałem, nieznacznie uniósł rękę, by wymierzyć policzek Wiktorowi. Podbiegłem tam w mgnieniu oka i stanąłem między nimi.
- Hola hola, panowie! - powiedziałem, mierząc ich obu wzrokiem. - Co się tu dzieje?
- Nie twój zasrany interes! - wykrzyczał tamten i już miał mnie wyminąć, gdy zatrzymałem go, chwytając za ramię.
- Słuchaj no, leszczu – powiedziałem zimnym jak lód głosem, a tamten niemal się przeraził. - Nie wiem, o co poszło, ale lepiej daj mu spokój, ok? Przemocą niczego nie załatwisz – cedziłem przez zęby, sam będąc nie na żarty wkurwiony. - A teraz zjeżdżaj stąd i daj mu spokój! - krzyknąłem i odepchnąłem go lekko.
- Dobra, dobra – uniósł ręce przepraszająco. - A ty mnie jeszcze popamiętasz! - rzucił na odchodne do Wiktora i udał się w bliżej nieznanym mi kierunku.
Odetchnąłem z ulgą. Przynajmniej nie musiałem dać tamtemu w zęby. Odwróciłem się i zobaczyłem, że mój jedyny znajomy w tym miejscu siedzi na schodach, lekko przybity.
- Co za jełop... - westchnąłem, siadając obok mojego towarzysza. - Co się tak właściwie stało? Bo chyba nic dobrego, zważając na zachowanie tamtego typa.
Wiktor popatrzył tylko na mnie i już otwierał usta, żeby coś powiedzieć.
Wiktorku? :c Bierz i hejtuj z tego wszystko, albowiem to są moje wypociny :c
937 słów
- Również – odparł, machając mi ręką i skupiając się na swoim koniu.
Po jakimś czasie zauważyłem, że białowłosy opuszcza stajnię na koniu. Popatrzyłem na swojego, chwilę tak jeszcze stałem i ruszyłem na swobodny trening.
**
W sumie nie było tak źle – pomyślałem, gdy odprowadzałem zwierzę do stajni. Tam odpowiednio się nim zająłem. Gdy skończyłem, stajenni odprowadzili Czarnego do boksu.
Wracając w stronę Akademii, usłyszałem krzyki. Bez wątpienia, dwaj osobnicy płci męskiej zażarcie o czymś dyskutowali. Przy czym dyskusja to bardzo delikatne określenie tego, co tam się działo. Z konieczności, ale też trochę z ciekawości, ruszyłem w tamtą stronę. Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem, że jedną z wydzierających się osób, jest Wiktor. Gdy zbliżyłem się na tyle, by zrównać się z nimi, drugi chłopak, którego nie znałem, nieznacznie uniósł rękę, by wymierzyć policzek Wiktorowi. Podbiegłem tam w mgnieniu oka i stanąłem między nimi.
- Hola hola, panowie! - powiedziałem, mierząc ich obu wzrokiem. - Co się tu dzieje?
- Nie twój zasrany interes! - wykrzyczał tamten i już miał mnie wyminąć, gdy zatrzymałem go, chwytając za ramię.
- Słuchaj no, leszczu – powiedziałem zimnym jak lód głosem, a tamten niemal się przeraził. - Nie wiem, o co poszło, ale lepiej daj mu spokój, ok? Przemocą niczego nie załatwisz – cedziłem przez zęby, sam będąc nie na żarty wkurwiony. - A teraz zjeżdżaj stąd i daj mu spokój! - krzyknąłem i odepchnąłem go lekko.
- Dobra, dobra – uniósł ręce przepraszająco. - A ty mnie jeszcze popamiętasz! - rzucił na odchodne do Wiktora i udał się w bliżej nieznanym mi kierunku.
Odetchnąłem z ulgą. Przynajmniej nie musiałem dać tamtemu w zęby. Odwróciłem się i zobaczyłem, że mój jedyny znajomy w tym miejscu siedzi na schodach, lekko przybity.
- Co za jełop... - westchnąłem, siadając obok mojego towarzysza. - Co się tak właściwie stało? Bo chyba nic dobrego, zważając na zachowanie tamtego typa.
Wiktor popatrzył tylko na mnie i już otwierał usta, żeby coś powiedzieć.
Wiktorku? :c Bierz i hejtuj z tego wszystko, albowiem to są moje wypociny :c
937 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz