Poranki może nie były najlepszą częścią dnia, ale miały swoje uroki. Kot wylegujący się przy twoim boku, kruk bijący skrzydłami o pręty klatki. Ale nie krzyk. Zaraz, zaraz, coś mi nie…
No tak. Byłem w Akademii. Konkretniej w pokoju Blue. A krzyk brzmiał podejrzanie znajomo. Wystrzeliłem spod koca na podłodze i dopadłem okna. Na dziedzińcu zobaczyłem Adama i… psa. Nie mogłem zobaczyć jaki to pies, ale nie był przyjaźnie nastawiony. Zakląłem pod nosem i zacząłem się ubierać. Potem szybko wypadłem z pokoju BB i wpadłem do pokoju Noah, który całe szczęście był ścianę obok.
– Jeżozwierz! – Zawołałem. – Gdzie masz kliker?
Dziewczyna wymamrotała coś w poduszkę i pokazała ręką biurko. Podszedłem tak, żeby nie uszkodzić, ani Flair, ani Dot i porwałem narzędzie. Nie wiedziałem po co, ale może się przydało. Potem w te pędy ruszyłem na dziedziniec. Całe szczęście orientowałem się na tyle, że nie był to problem. W momencie, kiedy wypadłem przed budynek, zauważyłem Yurio i… prawdopodobnie border collie. Był to dość mocny szok, bo te psy akurat były inteligentne i raczej nie atakowały ot tak. Stanąłem koło Adama, ale chyba nawet tego nie zauważył. Tak jak pies, ale może dlatego, że był zajęty Yurio. Złapałem chłopaka za ramiona i najspokojniej jak potrafiłem, nakazałem:
– Odsuń się i zabierz kota. I idź po moją mamę, jeśli już jest.
Chłopak niemrawo pokiwał głową i odsunął się. Z Yurio nie było tak łatwo. Ciągle chciał bronić swojego pana, ale dzięki temu mogłem obserwować psa. Co prawda, tutaj nie byłem ekspertem, ale podejrzewałem, że jest po prostu cholernie wystraszony. Nie należał do psów z Akademii, więc to nie był jego teren. O dominację też raczej nie walczył, bo niby czemu. Suką ze szczeniętami też nie był. Tylko czemu się bał?
– Yurio, wycofaj się. – Syknąłem.
Kot zarejestrował, że użyto jego imienia, ale ciągle stał między mną, Adamem, a psem. Adam słabo go zawołał i kot, chcąc nie chcąc, podszedł do właściciela. Między mną, a psem nie pozostał nikt. Byłem spokojny i opanowany, więc zwierzę też już nie szczekało, tylko szczerzyło kły. Obserwowałem je chwilę i zdałem sobie sprawę, że nie mogło być takie zupełnie bezpańskie. Na szyi miało lekko wytartą sierść, do tego sznurek… ktoś go porzucił. Kucnąłem, żeby nie górować i zaczęliśmy się obserwować. Nie chciałem robić nic na szybko, poza tym musiałem pomyśleć. Po dłuższej chwili przypomniałem sobie o klikerze i najspokojniej jak potrafiłem powiedziałem:
– Siad.
Pies drgnął, ale wciąż się nie posłuchał. Powtórzyłem. I tak kilka razy. Po kolejnym powtórzeniu pies siadł. Nieufnie i powoli, ale siadł. Kliknąłem. Zareagował. Dobrze. Był tresowany.
– Waruj.
Za pierwszym razem nic, ale po kilku kolejnych powtórzeniach udało się. Kliknąłem. W międzyczasie pojawiła się obok mnie mama.
– Co się dzieje? – Zapytała.
– Pies, jak dla mnie przestraszony, ktoś go porzucił, ale też tresował. – Patrzyłem na czworonoga. – Powinienem mu dać jakąś nagrodę za to, że usiadł i zawarował.
Mama się uśmiechnęła i podała mi kawałek sera. Oddałem grymas i biorąc smakołyk podszedłem nieznacznie bliżej. Pies zawarczał, ale warował. Położyłem ser.
– Dobrze.
Zwierzę zamerdało ogonem, podeszło, obwąchało smakołyk i go zjadło. Zostało na czterech łapach. Potem uniosło łeb, popatrzyło na mnie (ciągle kucałem w punkcie wyjścia) i powoli, nieufnie podeszło. Poniuchało powietrze i wyczuło, że przysmak jeszcze znajdował się w moich rękach.
– Leżeć.
Tym razem wystarczyło trzy powtórzenia. Kliknąłem, położyłem kawałek sera przed sobą i powiedziałem:
– Dobrze.
Pies podszedł i zjadł go, potem podszedł niemal obok mnie. Już nie warczał. I prawdopodobnie nie był aż tak przestraszony. Mama ciągle się uśmiechała. Wyciągnąłem ser na ręce, a pies zjadł go i nawet nie próbował atakować.
– Podejrzewam, że pracował, inaczej by nie reagował – powiedziała mama. – Poza tym, rzadko kiedy pies tak szybko jest spokojny.
– To dziwne. – Pokiwałem głową. – Ale w sumie nie jest taki zły.
Popatrzyłem jeszcze raz na psa i stwierdziłem, że jest spokojny. Naprawdę. Siedział i oblizywał pysk. Musieli go porzucić niedawno.
– Słyszałem, że coś się dzieje. – Tata również pojawił się na dziedzińcu.
– Porzucony pies. – Mama popatrzyła to na mnie, to na bordera, to na tatę.
Mężczyzna tylko westchnął, kucną i popatrzył na psa.
– Z tego co widzę tak o, to nic mu nie jest. – Przeszedł wkoło psa. – Tylko jest przestraszony, co chyba udało wam się w miarę opanować.
Nieśmiało wyciągnąłem rękę. Pies lekko wysunął łeb do przodu i obwąchał ją. Potem polizał palce, w których trzymałem ser. Delikatnie i powoli pogładziłem jego sierść. Zamachał ogonem.
– Niedawno go porzucili, ciągle ufa ludziom. – Pozwoliłem sobie dalej go głaskać, a pies się podsunął.
– Albo dlatego, że siedziałeś tu z nim jakąś godzinę i go uspokajałeś. – Mama uniosła kącik ust.
– Możesz go zabrać do gabinetu? – Zapytał tata.
– Spróbuję. – Wstałem, a pies za mną. Wystawiłem rękę. – Równaj. – Ustawił się przy nodze. Ruszyłem, a on za mną. – Możemy iść.
***
– Jeśli kolejnym pytaniem będzie: czy możemy go wziąć, odpowiedź brzmi, nie wiem Ronan. – Tata popatrzył na mnie znacząco. – Mamy dwa koty, z czego jeden jest młody. Nie wiem, czy to przejdzie.
– Bardziej boję się o koszty. – Podrapałem za uchem psa.
– Cóż. – Westchnął tata. – Konia sponsorują ci dziadkowie, Nyx nie wymaga za dużych kosztów dzięki twojej opiece, więc koszty to nie problem, ale… to pies Ronan. Mamy dwa koty. W sumie trzy, bo Yurio często nas odwiedza.
– Jest ogarnięty. – Popatrzyłem prosząco. – Będę z nim pracował, obiecuję.
– Ronan…
– Lorcan. – Wtrąciła się mama. – Dobrze wiesz, że on już jest Ronana. Nie zostawimy go.
Tata westchnął.
– Kocham was, ale jesteście niemożliwi. – Pokręcił głową. – Więc jak nazywa się nasz nowy towarzysz?
– Edgar. – Uniosłem kącik ust.
Pies zamerdał ogonem. Czyli chyba mu się spodobało.
902 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz