Wróciłyśmy do mojego pokoju, gdzie ku mojej cichej rozpaczy trwała już regularna wojna pomiędzy lisami i Klio. Oczywiście można się tego było spodziewać. Całe to towarzystwo zawsze się tak bawiło, ale kiedy szalały na dworze mniej cierpiały na tym moje rzeczy. Jak na przykład teraz jedna ze szklanych, brokatowych kul, którą Flair strąciła przebiegając po półce. Na szczęście uratował ją dywan na ziemi. Westchnęłam cicho i odstawiłam miski na biurku, żeby podnieść ozdobę i ustawić ją na miejscu, a w międzyczasie Blue otworzyła pierwszą paczkę przekąsek. Szelest foliowego opakowania uspokoił trzy małe kulki, a nawet obudził drzemiącą dotąd grzecznie Lunę. Tyle, że teraz obserwowały nas cztery pary oczu, które nigdy nie jadły.
- Nie można żebrać. - Przypomniałam im, otwierając inną paczkę, ale wszystkie futra zgodnie miały mnie pod ogonem. - Idźcie do siebie. - Dorzuciłam, co akurat dotarło chociaż do Lu. Kochany kundel. - To co oglądamy?
- A czy to ważne? - Blue odpowiedziała pytaniem na pytanie. - Ty zajmij się żarciem, a ja nam coś znajdę. - Oznajmiła, podając mi miskę wypełnioną żelkami.
Przejęłam od niej naczynie, odstawiając je na łóżko, a Blue w tym czasie zgarnęła z biurka laptopa i włączyła go.
- Jakie masz hasło? - Usiadła na blacie.
- Nie ma tak łatwo. Zgadnij. - Zaśmiałam się.
Blue potrzebowała dwóch prób. Najwyraźniej albo znała mnie aż tak dobrze, albo jestem beznadziejna w hasła. Albo oba.
- Jezu, jaki ten komputer jest wolny. - Blue zaczęła stukać otwartą dłonią w obudowę ekranu. - No działaaaaaj!
- Musi zastanowić się, czy mu się to opłaca. - Zażartowałam, wciskając paluszki do wyszczerbionego kubka, który dostałam kiedyś od Sama.
- Oczywiście, że mu się opłaca! Będą w nim ciacha!
***
- Naprawdę nie musicie mnie non stop pilnować. - Westchnęłam, gdy w drzwiach mojego pokoju stanął Ro. - Już mi lepiej! Słowo harcerza.
- Nie byłaś nigdy w harcerstwie. - Przypomniał mi Ronan, wchodząc do środka.
- Więc słowo ducha!
Tym razem otrzymałam tylko spojrzenie z rodzaju tych mówiących "i tak ci nie wierzę". Okej, cieszyłam się, że mogę spędzać z Poduszką więcej czasu, ale zachowywał się jakbym była małym dzieckiem! Pilnował, żebym brała leki, zmuszał do jedzenia co najmniej trzech normalnych posiłków dziennie, a jeśli nocował akurat u Adama potrafił nawet wpaść wieczorem tylko po to, by kazać mi iść już spać.
- Chcesz pooglądać z nami ciacha? - Blue przeniosła wzrok z ekranu na przyjaciela.
- A co oglądacie? - Ro wczołgał się na łóżko między mnie, a Blue.
- Nie wiem, włączyło się, więc leci. - Szatynka wzruszyła ramionami, wracając wzrokiem do twarzy brazylijskiego youtubera. - Nie rozumiemy nawet co mówi, ale jest uroczy, seksowny i ma tęczowe włosy, więc to nieistotne.
- Może pofarbujemy tak Noah? - Ro zjadł żelka. - Zarosłaś. - Spojrzał na mnie.
Faktycznie, nie pamiętam kiedy ostatnio robiłam coś z włosami.
- Jutro. - Zadecydowała Blue po tym, jak uważnie zmierzyła mnie wzrokiem. - Dziś ciacho.
- Ktoś mówił o mnie? - Drzwi pokoju znów się otworzyły. Tym razem stał w nich Adam. - Cześć Aniołku. - Uśmiechnął się do swojego chłopaka. - Miałem przeczucie, że cię tu znajdę.
- Dobre przeczucie, mam nadzieję. - Ro zastanowił się jak zrobić obok siebie miejsce dla Mikaelsona.
- Miałem nadzieję, że będziesz sam… - Japończyk zamknął za sobą drzwi i podszedł do łóżka, po czym delikatnie na nie wskoczył, lądując na Ronanie.
Blue? Ronan przyszedł
511 słów
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Noah. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Noah. Pokaż wszystkie posty
2.12.2020
2.09.2020
Od Noah cd Blue
Coraz więcej ludzi. Skąd oni się w ogóle biorą?
Tym razem człowiekiem, z którym musiałam wejść w interakcję była niższa ode mnie szatynka, której towarzyszył mały, rudy pies, obecnie próbujący przywitać się z Flair. Mogłam jedynie życzyć mu powodzenia w ucieczce, gdy szarej kulce skończy się cierpliwość.
Zaprowadziłam Blue do jej pokoju, a korzystając z faktu, że przyjaciółka Poduszki została przydzielona do pokoju obok mojego, zostawiłam lisy w ich klatce. Jane stwierdziła natomiast, że zabierze swojego rudzielca na spacer przy okazji naszej małej wycieczki krajoznawczej.
- Masz konia? - spytałam, patrząc jak Blue przekręca klucz w drzwiach swojego pokoju.
- Kaliope. - Schowała klucz do kieszeni spodni. - Powinna już być w stajni.
- Okej, więc możemy zacząć od stajni. Tędy.
Korzystając z faktu, że byłyśmy właśnie w budynku przeznaczonym dla uczniów akademii, pokazałam szatynce jak trafić do kuchni i stołówki. Potem poszłyśmy już prosto do prywatnej stajni, w której dziewczyna błyskawicznie odnalazła swojego wierzchowca. Przywitała się z bułaną klaczą przypominającą nieco luzytana, choć nie znałam się na rasach koni wykorzystywanych w jeździectwie klasycznym na tyle dobrze, by być w stanie stwierdzić to na pewno.
Kilka minut później Blue pozbyła się całego zapasu marchewek i kostek cukru, który miała przy sobie, więc ruszyłyśmy dalej. Pokazałam dziewczynie stanowiska służące do czyszczenia wierzchowców.
- Mają tu też te fancy lampy, sprawiające, że jednocześnie to końskie solarium. - Wskazałam na sufit, pod którym wisiały wspomniane urządzenia.
Mina szatynki sugerowała, że nie miała pojęcia po co koniom solarium, ale jednocześnie dawało jej to wrażenie, że stajnia jest bardzo profesjonalna. Po części ją rozumiałam. Mnóstwo rzeczy w całej akademii krzyczało wręcz “luksus”, choć bez co najmniej połowy z nich można byłoby normalnie żyć. Kolejnym punktem wycieczki była siodlarnia, gdzie Blue odnalazła szafkę przeznaczoną na sprzęt jej konia. Potem zostały nam tylko obiekty na zewnątrz. Najbliżej stajni były lonżownik i karuzela, więc to właśnie tam poszłyśmy najpierw. Następnie zaprowadziłam Blue na zewnętrzny parkur do skoków i czworobok do ujeżdżania, ale trudno było powiedzieć co było czym, bo oba były przykryte warstwą świeżego śniegu, w którym postanowiłam poszaleć jej suka, zostawiając na gładkiej dotąd powierzchni ślady łap.
Potem pokazałam szatynce kryte hale, ale weszłyśmy tylko na tą skokową, bo na ujeżdżalni trwały jeszcze zajęcia. W końcu była zima i nikomu nie chciało się robić treningów na dworze, przymarzając dupą do siodła, kiedy pod ręką było miejsce chroniące przed śniegiem i lodowatym wiatrem.
Zostały nam jeszcze tylko pastwiska, do których trzeba było jeszcze kawałek dojść. Rozmawiając z dziewczyną przez ten czas doszłam do wniosku, że może być nawet fajna. Szok, nie? Przyjaciółka Poduszki była drugą po samym Ronanie osobą, którą tu polubiłam.
- Poza tym na polach i lasach w okolicy można znaleźć kilka fajnych szlaków na wyjazdy w teren. - Dodałam na koniec naszej wycieczki.
***
- I w skrócie to właśnie tak się poznałyśmy. - Podsumowała Blue, odkrawając widelcem kawałek naleśnika z nutellą, leżącego przed nią na talerzu. - Potem było jeszcze trochę brokatu…
- Naprawdę dużo brokatu. - Poprawiłam ją.
- Racja, dużo brokatu. I sporo bajek oglądanych po nocach. - Dodała.
Gansey roześmiał się, najwyraźniej rozbawiony wizją Blue i mnie obsypujących się nawzajem brokatem lub oglądających Frozen o 3 nad ranem. Nawet Ro się uśmiechnął, choć siedział z nami głównie po to, żeby przypilnować bym zjadła śniadanie, bo Adam zniknął już jakiś czas temu, twierdząc, że musi się przebrać na jazdę.
Blue?
539 słów
Tym razem człowiekiem, z którym musiałam wejść w interakcję była niższa ode mnie szatynka, której towarzyszył mały, rudy pies, obecnie próbujący przywitać się z Flair. Mogłam jedynie życzyć mu powodzenia w ucieczce, gdy szarej kulce skończy się cierpliwość.
Zaprowadziłam Blue do jej pokoju, a korzystając z faktu, że przyjaciółka Poduszki została przydzielona do pokoju obok mojego, zostawiłam lisy w ich klatce. Jane stwierdziła natomiast, że zabierze swojego rudzielca na spacer przy okazji naszej małej wycieczki krajoznawczej.
- Masz konia? - spytałam, patrząc jak Blue przekręca klucz w drzwiach swojego pokoju.
- Kaliope. - Schowała klucz do kieszeni spodni. - Powinna już być w stajni.
- Okej, więc możemy zacząć od stajni. Tędy.
Korzystając z faktu, że byłyśmy właśnie w budynku przeznaczonym dla uczniów akademii, pokazałam szatynce jak trafić do kuchni i stołówki. Potem poszłyśmy już prosto do prywatnej stajni, w której dziewczyna błyskawicznie odnalazła swojego wierzchowca. Przywitała się z bułaną klaczą przypominającą nieco luzytana, choć nie znałam się na rasach koni wykorzystywanych w jeździectwie klasycznym na tyle dobrze, by być w stanie stwierdzić to na pewno.
Kilka minut później Blue pozbyła się całego zapasu marchewek i kostek cukru, który miała przy sobie, więc ruszyłyśmy dalej. Pokazałam dziewczynie stanowiska służące do czyszczenia wierzchowców.
- Mają tu też te fancy lampy, sprawiające, że jednocześnie to końskie solarium. - Wskazałam na sufit, pod którym wisiały wspomniane urządzenia.
Mina szatynki sugerowała, że nie miała pojęcia po co koniom solarium, ale jednocześnie dawało jej to wrażenie, że stajnia jest bardzo profesjonalna. Po części ją rozumiałam. Mnóstwo rzeczy w całej akademii krzyczało wręcz “luksus”, choć bez co najmniej połowy z nich można byłoby normalnie żyć. Kolejnym punktem wycieczki była siodlarnia, gdzie Blue odnalazła szafkę przeznaczoną na sprzęt jej konia. Potem zostały nam tylko obiekty na zewnątrz. Najbliżej stajni były lonżownik i karuzela, więc to właśnie tam poszłyśmy najpierw. Następnie zaprowadziłam Blue na zewnętrzny parkur do skoków i czworobok do ujeżdżania, ale trudno było powiedzieć co było czym, bo oba były przykryte warstwą świeżego śniegu, w którym postanowiłam poszaleć jej suka, zostawiając na gładkiej dotąd powierzchni ślady łap.
Potem pokazałam szatynce kryte hale, ale weszłyśmy tylko na tą skokową, bo na ujeżdżalni trwały jeszcze zajęcia. W końcu była zima i nikomu nie chciało się robić treningów na dworze, przymarzając dupą do siodła, kiedy pod ręką było miejsce chroniące przed śniegiem i lodowatym wiatrem.
Zostały nam jeszcze tylko pastwiska, do których trzeba było jeszcze kawałek dojść. Rozmawiając z dziewczyną przez ten czas doszłam do wniosku, że może być nawet fajna. Szok, nie? Przyjaciółka Poduszki była drugą po samym Ronanie osobą, którą tu polubiłam.
- Poza tym na polach i lasach w okolicy można znaleźć kilka fajnych szlaków na wyjazdy w teren. - Dodałam na koniec naszej wycieczki.
***
- I w skrócie to właśnie tak się poznałyśmy. - Podsumowała Blue, odkrawając widelcem kawałek naleśnika z nutellą, leżącego przed nią na talerzu. - Potem było jeszcze trochę brokatu…
- Naprawdę dużo brokatu. - Poprawiłam ją.
- Racja, dużo brokatu. I sporo bajek oglądanych po nocach. - Dodała.
Gansey roześmiał się, najwyraźniej rozbawiony wizją Blue i mnie obsypujących się nawzajem brokatem lub oglądających Frozen o 3 nad ranem. Nawet Ro się uśmiechnął, choć siedział z nami głównie po to, żeby przypilnować bym zjadła śniadanie, bo Adam zniknął już jakiś czas temu, twierdząc, że musi się przebrać na jazdę.
Blue?
539 słów
2.06.2020
Od Noah cd Leonarda
- Kelpie. Chyba… - Wyjrzałam przez okno.
W Teksasie była suka kelpie. Czekoladowa, mała, zwinna. Uwielbiałam oglądać ją przy pracy. Świetny pies, doskonale radził sobie z bydłem.
Na wystawie nie zabawiliśmy jakoś specjalnie długo. Za to w drodze powrotnej Leo uparł się, by pojechać na jakiś fast food. Pomimo moich protestów. Czy on kiedyś zacznie mnie słuchać? Nawet Ro potrafił uszanować moje nie, i od czasu do czasu odpuścić mi jakiś posiłek. No i nie wymagał jedzenia pięciu posiłków dziennie.
Czułam się źle z tym, ile zjadłam. Wiedziałam, że nie powinnam tyle jeść, ba, nie byłam nawet głodna. Ale do Leo nie docierały logiczne argumenty. Na szczęście odwiózł mnie do akademika. Jeszcze chwila i będę mogła zwrócić tą obrzydliwie wielką porcję jedzenia, którą we mnie wmusił. Odjechał, a ja weszłam do budynku, kierując się do swojego pokoju.
***
Została tylko jedna sprawa do zamknięcia. Leo. Spojrzałam na ekran telefonu, po raz tysięczny chyba czytając wiadomość, którą przed chwilą wysłałam. „Musimy porozmawiać, jesteś w akademii?”. Cisza. Odłożyłam telefon, aby po kilku sekundach znów wziąć go do ręki i sprawdzić czy Leo odpisał. Nie odpisał. Jeszcze raz zostawiłam urządzenie w spokoju, tym razem wstając i nerwowym krokiem robiąc kilka niewielkich kółek po pokoju.
Ciche buczenie poinformowało mnie o nowej wiadomości. Natychmiast zawróciłam, wracając po komórkę. „Właśnie wróciłem z zajęć, jestem w stajni”. Tym razem wepchnęłam urządzenie do kieszeni.
- Dasz radę, Noah – rzuciłam do swojego odbicia w lustrze.
Kilka minut później dotarłam pod drzwi stajni przeznaczonej dla prywatnych koni. Obejrzałam się za siebie, choć wiedziałam, że odwrót nie wchodził w grę. I tak odkładałam to tak długo jak to możliwe. Poza tym, Leonard właśnie mnie zauważył. Przywołałam na twarz coś co miało być uśmiechem i podeszłam do stojącego obok swojego boksu Attacka.
- Jak było na treningu? – pogłaskałam ogiera po szyi.
Jasne… odkładaj to, co nieuniknione jeszcze bardziej.
- Nie było cię – Leo zaczął spokojnie czyścić swojego wierzchowca.
- Nie czułam się najlepiej – przyznałam. – Ale już mi przeszło – kłamstwo. Byłam jakiś milion razy bardziej zdenerwowana niż jeszcze dwie godziny temu.
- Mówiłaś, że chcesz porozmawiać… coś się stało? – w jego głosie można było usłyszeć nutkę zmartwienia.
- Właściwie to tak – wzięłam głęboki wdech, starając się ułożyć to, co chciałam powiedzieć w sensowne zdanie. – Ostatnio sporo myślałam… o nas… i… chcę to zakończyć - powiedziałam wreszcie. – Przepraszam, ale… już cię nie kocham.
Leonard na kilka sekund przerwał szczotkowanie grzbietu Attacka, jakby potrzebował tej chwili na upewnienie się, że nie żartowałam. Nie dało się też nie zauważyć, iż moje słowa sprawił mu ogromny ból, co z kolei sprawiło, że moje serce poddało się i rozsypało w drobny mak. Naprawdę miałam nadzieję, że uda mi się to skończyć bezboleśnie… Głupia, naiwna Noah. Zawsze tylko wszystkich ranię.
- Leo… naprawdę przepraszam… - próbowałam za wszelką cenę powstrzymać drżenie głosu. – Tak będzie lepiej.. dla nas obojga. Błagam, wybacz mi…
Albo znienawidź… będzie ci łatwiej… Tylko… powiedz coś.
Ale jedyne co usłyszałam to ciche rżenie gniadego ogiera. Przez ułamek sekundy chciałam powiedzieć coś jeszcze, cokolwiek, byleby szatyn zareagował, jednak ostatecznie tylko odwróciłam się i wyszłam udając, że wszystko jest w porządku. W końcu uciekanie i kłamstwa to jedyne co potrafiłam.
Nie jestem pewna czy zrobiłam to by przekonać Leo, że nie żartuję, ale widząc przechodzącą obok stajni Blue, złapałam ją za rękę i przyciągnęłam do siebie. Zanim zdążyłam się zastanowić złączyłam nasze usta w pocałunku, który ku mojemu zdziwieniu szatynka odwzajemniła, przysuwając mnie jeszcze bliżej za talię. Kiedy odsunęłyśmy się od siebie, by złapać powietrze jeszcze przez kilka sekund patrzyłyśmy sobie w oczy. Pierwszy raz od kilku dni poczułam jak cały towarzyszący mi stres opada.
- Cóż, to o wiele milsze niż cześć… - jedno musiałam przyznać, Blue znacznie lepiej niż ja potrafiła panować nad mięśniami twarzy. Jej mina nie wyrażała nawet cienia zdziwienia.
- Cześć piękna – posłałam jej szeroki uśmiech. – Gdzie tak pędzisz?
- Cześć szalona – odpowiedziała mi w ten sam sposób, przyciągając mnie do siebie, by raz jeszcze musnąć moje usta swoimi. – Przyprowadzić Kaliope z pastwiska. Przejdziesz się ze mną?
- Z tobą nawet na koniec świata – splotłam nasze palce.
- Naprawdę nie mam nic przeciwko takim niespodziankom, ale masz świadomość, że twój chłopak to widział? – Blue przeszła przez ogrodzenie pastwiska, wołając swojego wierzchowca.
- Myślę, że właśnie z nim zerwałam, więc nie masz się o co martwić – obserwowałam jak bułana klacz podchodzi do właścicielki.
- Lubię kiedy nie trzeba się martwić – zaśmiała się lekko, przypinając uwiąz do kantara zwierzęcia.
Otworzyłam jej bramę, a gdy szatynka wyprowadziła konia z pastwiska upewniłam się, że również dokładnie ją zamknęłam. Ganianie stada koni biegających gdzie tylko chcą nie jest najlepszą rozrywką.
- Czemu zabierasz Kaliope?
- Jadę z Sebastianem w teren – Blue zaczekała aż ją dogonię.
- Czy to randka? – podkreśliłam ostatni wyraz.
- Jesteś zazdrosna?
- Może trochę? Z kim będę się całować jak będziesz miała chłopaka? – zrobiłam przesadnie smutną minę.
- Nie będę miała chłopaka. Poza tym nie widzę problemu w małej sesji całowania raz na jakiś czas – puściła do mnie oczko.
- Mi pasuje – pocałowałam ją w policzek. – Bawcie się dobrze.
***
- Jestem tylko zmęczona - skłamałam. Nie tylko. - Poza tym zerwałam z Leo - przyznałam szybko, a po drugiej stronie na chwilę zapadła idealna cisza.
- Gdybyś chciała pogadać zawsze możesz zadzwonić. Do mnie albo do Sary, ona lepiej zna się na zrywaniu z chłopakami.
Uśmiechnęłam się nieznacznie. Wiedziałam, że mogę. Tak jak wiedziałam, że nie zadzwonię. Prawdopodobnie już nigdy. Poczułam jak moje oczy stają się coraz bardziej wilgotne, więc żeby Sam tego nie zauważył przysunęłam do twarzy kubek z parującą kawą.
- Masz wolne, ale i tak pijesz kawę? - zdziwił się. - Kim jesteś i co zrobiłaś z Noah? Prawdziwa Noah nie znosi kawy.
- Porwałam ją, wywiozłam na koniec świata i zmusiłam do pracy po dwanaście godzin dziennie. - Zaczęłam wyjaśniać. - Sporo tego czasu spędzała w kawiarni robiąc kawę, kawę, kawę… Masz pojęcie ile różnych kaw wymyślili ludzie? W końcu musiała pić ją, żeby jakoś funkcjonować i chyba się przyzwyczaiła. I naprawdę musi już lecieć. - Spojrzałam przepraszająco w stronę kamerki laptopa. - Do zobaczenia?
- Do wieczora. - Sam uśmiechnął się, a jakieś zakłócenie sprawiło, że właśnie wtedy obraz zamarzł na chwilę, a potem zniknął.
A ja w końcu mogłam sobie pozwolić na płacz.
1018
W Teksasie była suka kelpie. Czekoladowa, mała, zwinna. Uwielbiałam oglądać ją przy pracy. Świetny pies, doskonale radził sobie z bydłem.
Na wystawie nie zabawiliśmy jakoś specjalnie długo. Za to w drodze powrotnej Leo uparł się, by pojechać na jakiś fast food. Pomimo moich protestów. Czy on kiedyś zacznie mnie słuchać? Nawet Ro potrafił uszanować moje nie, i od czasu do czasu odpuścić mi jakiś posiłek. No i nie wymagał jedzenia pięciu posiłków dziennie.
Czułam się źle z tym, ile zjadłam. Wiedziałam, że nie powinnam tyle jeść, ba, nie byłam nawet głodna. Ale do Leo nie docierały logiczne argumenty. Na szczęście odwiózł mnie do akademika. Jeszcze chwila i będę mogła zwrócić tą obrzydliwie wielką porcję jedzenia, którą we mnie wmusił. Odjechał, a ja weszłam do budynku, kierując się do swojego pokoju.
***
Została tylko jedna sprawa do zamknięcia. Leo. Spojrzałam na ekran telefonu, po raz tysięczny chyba czytając wiadomość, którą przed chwilą wysłałam. „Musimy porozmawiać, jesteś w akademii?”. Cisza. Odłożyłam telefon, aby po kilku sekundach znów wziąć go do ręki i sprawdzić czy Leo odpisał. Nie odpisał. Jeszcze raz zostawiłam urządzenie w spokoju, tym razem wstając i nerwowym krokiem robiąc kilka niewielkich kółek po pokoju.
Ciche buczenie poinformowało mnie o nowej wiadomości. Natychmiast zawróciłam, wracając po komórkę. „Właśnie wróciłem z zajęć, jestem w stajni”. Tym razem wepchnęłam urządzenie do kieszeni.
- Dasz radę, Noah – rzuciłam do swojego odbicia w lustrze.
Kilka minut później dotarłam pod drzwi stajni przeznaczonej dla prywatnych koni. Obejrzałam się za siebie, choć wiedziałam, że odwrót nie wchodził w grę. I tak odkładałam to tak długo jak to możliwe. Poza tym, Leonard właśnie mnie zauważył. Przywołałam na twarz coś co miało być uśmiechem i podeszłam do stojącego obok swojego boksu Attacka.
- Jak było na treningu? – pogłaskałam ogiera po szyi.
Jasne… odkładaj to, co nieuniknione jeszcze bardziej.
- Nie było cię – Leo zaczął spokojnie czyścić swojego wierzchowca.
- Nie czułam się najlepiej – przyznałam. – Ale już mi przeszło – kłamstwo. Byłam jakiś milion razy bardziej zdenerwowana niż jeszcze dwie godziny temu.
- Mówiłaś, że chcesz porozmawiać… coś się stało? – w jego głosie można było usłyszeć nutkę zmartwienia.
- Właściwie to tak – wzięłam głęboki wdech, starając się ułożyć to, co chciałam powiedzieć w sensowne zdanie. – Ostatnio sporo myślałam… o nas… i… chcę to zakończyć - powiedziałam wreszcie. – Przepraszam, ale… już cię nie kocham.
Leonard na kilka sekund przerwał szczotkowanie grzbietu Attacka, jakby potrzebował tej chwili na upewnienie się, że nie żartowałam. Nie dało się też nie zauważyć, iż moje słowa sprawił mu ogromny ból, co z kolei sprawiło, że moje serce poddało się i rozsypało w drobny mak. Naprawdę miałam nadzieję, że uda mi się to skończyć bezboleśnie… Głupia, naiwna Noah. Zawsze tylko wszystkich ranię.
- Leo… naprawdę przepraszam… - próbowałam za wszelką cenę powstrzymać drżenie głosu. – Tak będzie lepiej.. dla nas obojga. Błagam, wybacz mi…
Albo znienawidź… będzie ci łatwiej… Tylko… powiedz coś.
Ale jedyne co usłyszałam to ciche rżenie gniadego ogiera. Przez ułamek sekundy chciałam powiedzieć coś jeszcze, cokolwiek, byleby szatyn zareagował, jednak ostatecznie tylko odwróciłam się i wyszłam udając, że wszystko jest w porządku. W końcu uciekanie i kłamstwa to jedyne co potrafiłam.
Nie jestem pewna czy zrobiłam to by przekonać Leo, że nie żartuję, ale widząc przechodzącą obok stajni Blue, złapałam ją za rękę i przyciągnęłam do siebie. Zanim zdążyłam się zastanowić złączyłam nasze usta w pocałunku, który ku mojemu zdziwieniu szatynka odwzajemniła, przysuwając mnie jeszcze bliżej za talię. Kiedy odsunęłyśmy się od siebie, by złapać powietrze jeszcze przez kilka sekund patrzyłyśmy sobie w oczy. Pierwszy raz od kilku dni poczułam jak cały towarzyszący mi stres opada.
- Cóż, to o wiele milsze niż cześć… - jedno musiałam przyznać, Blue znacznie lepiej niż ja potrafiła panować nad mięśniami twarzy. Jej mina nie wyrażała nawet cienia zdziwienia.
- Cześć piękna – posłałam jej szeroki uśmiech. – Gdzie tak pędzisz?
- Cześć szalona – odpowiedziała mi w ten sam sposób, przyciągając mnie do siebie, by raz jeszcze musnąć moje usta swoimi. – Przyprowadzić Kaliope z pastwiska. Przejdziesz się ze mną?
- Z tobą nawet na koniec świata – splotłam nasze palce.
- Naprawdę nie mam nic przeciwko takim niespodziankom, ale masz świadomość, że twój chłopak to widział? – Blue przeszła przez ogrodzenie pastwiska, wołając swojego wierzchowca.
- Myślę, że właśnie z nim zerwałam, więc nie masz się o co martwić – obserwowałam jak bułana klacz podchodzi do właścicielki.
- Lubię kiedy nie trzeba się martwić – zaśmiała się lekko, przypinając uwiąz do kantara zwierzęcia.
Otworzyłam jej bramę, a gdy szatynka wyprowadziła konia z pastwiska upewniłam się, że również dokładnie ją zamknęłam. Ganianie stada koni biegających gdzie tylko chcą nie jest najlepszą rozrywką.
- Czemu zabierasz Kaliope?
- Jadę z Sebastianem w teren – Blue zaczekała aż ją dogonię.
- Czy to randka? – podkreśliłam ostatni wyraz.
- Jesteś zazdrosna?
- Może trochę? Z kim będę się całować jak będziesz miała chłopaka? – zrobiłam przesadnie smutną minę.
- Nie będę miała chłopaka. Poza tym nie widzę problemu w małej sesji całowania raz na jakiś czas – puściła do mnie oczko.
- Mi pasuje – pocałowałam ją w policzek. – Bawcie się dobrze.
***
- Jestem tylko zmęczona - skłamałam. Nie tylko. - Poza tym zerwałam z Leo - przyznałam szybko, a po drugiej stronie na chwilę zapadła idealna cisza.
- Gdybyś chciała pogadać zawsze możesz zadzwonić. Do mnie albo do Sary, ona lepiej zna się na zrywaniu z chłopakami.
Uśmiechnęłam się nieznacznie. Wiedziałam, że mogę. Tak jak wiedziałam, że nie zadzwonię. Prawdopodobnie już nigdy. Poczułam jak moje oczy stają się coraz bardziej wilgotne, więc żeby Sam tego nie zauważył przysunęłam do twarzy kubek z parującą kawą.
- Masz wolne, ale i tak pijesz kawę? - zdziwił się. - Kim jesteś i co zrobiłaś z Noah? Prawdziwa Noah nie znosi kawy.
- Porwałam ją, wywiozłam na koniec świata i zmusiłam do pracy po dwanaście godzin dziennie. - Zaczęłam wyjaśniać. - Sporo tego czasu spędzała w kawiarni robiąc kawę, kawę, kawę… Masz pojęcie ile różnych kaw wymyślili ludzie? W końcu musiała pić ją, żeby jakoś funkcjonować i chyba się przyzwyczaiła. I naprawdę musi już lecieć. - Spojrzałam przepraszająco w stronę kamerki laptopa. - Do zobaczenia?
- Do wieczora. - Sam uśmiechnął się, a jakieś zakłócenie sprawiło, że właśnie wtedy obraz zamarzł na chwilę, a potem zniknął.
A ja w końcu mogłam sobie pozwolić na płacz.
1018
2.01.2020
Od Noah cd. Ronana
Wypuściłam Ronana z objęć, pozwalając mu odejść. Ostatni raz.
- Przepraszam. - Wyszeptałam sama do siebie, bo Poduszka już dawno nie mógł mnie usłyszeć. - Naprawdę chciałabym móc inaczej się pożegnać.
Albo nie żegnać się wcale. Tylko, że to już od dawna nie było możliwe. Pozostało mi tylko mieć nadzieję, że będzie wściekał się na mnie, a nie obwiniał samego siebie.
- Tak musi być i to nie jest twoja wina. - Dodałam, jak gdyby moje słowa mogły cokolwiek zmienić. Ro pewnie wyjeżdżał już z akademii.
A mi został ostatni wolny dzień. W stajni byłam przed przyjazdem Poduszki, a teraz był świetny czas na spacer. Dlatego, upewniając się, że nie uciekła mi żadna łza, wstałam i wróciłam do swojego pokoju.
Chociaż futra się ucieszyły. Ale one zawsze się cieszyły ze spaceru. Ostatnio nawet Flair opanowała wreszcie stanie przez chwilę w miejscu, by pozwolić mi na założenie obroży, szelek i smyczy, dzięki czemu sam proces wychodzenia z pokoju stał się znacznie mniej uciążliwy. Pogłaskałam Lunę po głowie, kiedy jej również założyłam obrożę.
Spacery były przyjemne, ale dzisiejszy dzień był wyjątkowy. Jesienne, kolorowe liście w większości wciąż znajdowały się na drzewach, powietrze było ciepłe, a promienie słońca dodatkowo potęgowały ten efekt. W sam raz na dłuższą wycieczkę.
***
A po wycieczce wróciłam jeszcze raz do konia. Tester powoli zaczynał zachowywać się jak na konia przystało. Oczywiście w granicach rozsądku, ale nie dało się nie zauważyć poprawy, która nastąpiła przez te kilka miesięcy jego pobytu w akademii i codziennych ćwiczeń nad dosłownie każdym fragmentem życia z człowiekiem. Coraz mniej bał się przedmiotów codziennego użytku, coraz rzadziej witał mnie ugryzieniem, a ostatnio nawet pozwolił podejść do siebie Ro, choć ja zaprotestowałam przed dalszym kontaktem. Szkoda byłoby popsuć Poduszkę, nie wspominając o tym, że wtedy Adam jeszcze bardziej ograniczyłby mój przydział czasu Ronana. Pozwoliłam sobie na poczęstowanie ogiera kilkoma kostkami cukru. Niezdrowe, ale jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, więcej się to nie powtórzy.
No i zostały mi dwie osoby. Leo i Sam. Uznałam, że lepiej będzie zacząć od zerwania z Leo. Im szybciej to zrobię, tym szybciej będę miała to z głowy. No i mimo wszystko to rozmowy z przyjacielem bałam się bardziej, więc chyba logiczne, że starałam się ją odłożyć w czasie tak bardzo jak tylko się dało...
***
Usiadłam po turecku w kącie łazienki. Płytki były zimne, a spokojna muzyka puszczona z telefonu rzuconego na łóżko niezbyt dokładnie słyszalna przez niedomknięte drzwi pomieszczenia. Nie czułam potrzeby zamykania ich. Nikt nie będzie się zastanawiał co robię co najmniej przez kilka godzin. Podwinęłam rękawy ulubionej czarnej bluzy. Przyłożyłam ostrze do nadgarstka i przygotowując się na falę bólu przecięłam skórę wzdłuż niemal całego przedramienia, tworząc ranę tak głęboką jak tylko było to możliwe przy użyciu tradycyjnej żyletki i raniąc przy okazji dłoń, w której trzymałam narzędzie. Wzięłam głęboki wdech. Teraz już nie było raczej odwrotu. Powoli wypuszczałam powietrze, wykonując dwa podobne cięcia, tym razem na prawej ręce.
Przez chwilę czułam tylko ból i ciepło krwi na skórze, jednak stopniowo czułam też coraz większy spokój. Zapewne powinnam panikować widząc powiększającą się kałużę czerwonej cieczy, ale nadzieja, że tak będzie lepiej była zbyt silna. Potrafiłam tylko patrzeć na efekty swojej decyzji, z coraz większym trudem łapiąc oddech, czując coraz szybsze bicie własnego serca i przeklinając w duchu odgłosy wydawane przez Lunę i obudzone przez zapach krwi lisy, które nie mogły wydostać się z klatki, w której je zamknęłam.
- Tak jest lepiej – powtórzyłam być może chcąc utwierdzić w tym samą siebie. Zamknęłam oczy i oparłam głowę o ścianę poddając się.
Nie wiem ile czasu później usłyszałam jakiś głos. Nie potrafiłam odróżnić słów, przyporządkować go do człowieka… Spróbowałam otworzyć oczy, jednak to też na niewiele się zdało. Większość świata zasłaniały mi czarne plamy. Czyżbym straciła już aż tyle krwi? Ktoś znów się odezwał… trzymać się głosu czy uciekać od niego jak najdalej?
***
Albo istnieje jakaś forma życia po śmierci, albo nie umarłam. Nie jestem pewna, która z tych opcji byłaby większym rozczarowaniem. Pewna byłam zaś, że patrzyłam właśnie na sufit. Zaczęłam niepewnie rozglądać się dookoła, a mój wzrok zatrzymał się na woreczku wypełnionym czymś czerwonym. Krew. Przeżyłam. Czwarty raz i wciąż nie potrafię się nawet zabić…
– Ty chuju! – usłyszałam, a gdy podążyłam za głosem zobaczyłam stojącego przy łóżku, wściekłego Ronana.
- Ro? – mój głos wciąż był dość słaby. – Co tu robi…
– Ty podróbko homo sapiens, pierdolony i jebany bezmózgowcu! Jak mogłaś!? Jak mogłaś mi to zrobić! Ależ oczywiście, ty nie myślisz! Ty masz w dupie wszystko i wszystkich! Jesteś jebanym egoistą Jeżozwierzu! Nie pomyślałaś o mnie?! O Poduszce!? Miałbym ochotę ukręcić ci łeb, ale chuj, za bardzo byś się cieszyła. NIE PRZERYWAJ WINDSOR BO WYRWĘ CI TEN PARSZYWY JĘZOR! – Leo tu jest?! Szlag. - NIE SKOŃCZYŁEM! Zabiorę ci cały brokat! Cały kurwa! Nawet ten z tajemniczej kryjówki! I nie obchodzi mnie, że teraz potrzebujesz miłości i tulenia! Zraniłaś mnie pieprznięta istoto!
Ro przerwał na chwilę, spoglądając w stronę drzwi. Gdy podążyłam za jego wzrokiem, zobaczyłam stojącego tam mężczyznę w średnim wieku, ubranego w lekarski kitel.
– NIE SKOŃCZYŁEM. – Odwrócił się i już spokojniej. – Skończę jak skończę. Zamknij się Windsor! Na czym to… a tak. Chuj z nami, ale zwierzaki! Musiałem je zabrać do siebie, bo pani „chcę umrzeć i mam wszystkich w dupie” nawet o nich nie pomyślała! Rozczarowałaś mnie Noah Blake! Teraz nawet nie licz, że zostawię cię samą chociaż na minutę! I będę ci wypchał każdą tabletkę do gardła siłą, jeśli nie weźmiesz jej na czyichś oczach! Nawet nie licz na taryfę ulgową. Będę największym wrzodem na dupie, jaki kiedykolwiek miałaś, a on – wskazał na Leo – to przy tym pikuś! – Wziął wdech. – Okej, chyba jest lepiej. – Odwrócił się do Leonarda. – Podbródek wyżej, kochanie. A teraz idę zadzwonić do Adama i powiedzieć mu, że zostanę tu dłużej. – wyszedł, nie oglądając się.
Cudownie.
- Noah? - Usłyszałam głos księcia.
Naprawdę cudownie.
- Ty też masz zamiar na mnie krzyczeć?! - Syknęłam wściekła. Oni nic nie rozumieli a i tak próbowali prawić mi morały. - Ja też żałuję, że mi nie wyszło, więc możesz sobie darować.
- Nie mogę. - Zaczął.
Odwróciłam głowę, spoglądając na okno. Na zewnątrz było już ciemno, więc zamiast choć kawałka nieba widziałam tylko niewyraźne odbicie kilku podpiętych do mnie monitorów i samego Leonarda. Nie chciałam go słuchać. Ze wszystkich ludzi, którzy mogliby chcieć cokolwiek ode mnie, jego nie chciałam słuchać najbardziej.
A potem wrócił lekarz.
- Mam nadzieję, że już sobie państwo wszystko wyjaśnili. - W powietrzu zawisło coś na kształt pytania.
- Nie. - Odpowiedział Leo.
- Tak. - Spojrzałam w oczy lekarzowi.
- W takim razie muszę pana poprosić o wyjście na korytarz. - Mężczyzna zwrócił się do księcia, który z kolei spojrzał w moją stronę, jakby spodziewał się, że powiem coś w stylu “chciałabym, żeby został”, ale nic takiego nie padło z moich ust i musiał opuścić salę.
Lekarz natomiast przedstawił się i zaczął wypytywać mnie o różne fascynujące rzeczy, jak chociażby czy już kiedyś próbowałam się zabić (jakby moje ręce nie stanowiły dowodu, że tak) albo czy biorę jakieś leki. Jedyny plus całej tej sytuacji to to, że zgodził się, żebym po wypisaniu ze szpitala nie trafiła prosto do najbliższego psychiatryka, ale mogła pojechać do Teksasu, do lekarza u którego się leczyłam. I że sama zadzwonię do swojej rodziny. Czego oczywiście nie miałam zamiaru robić. Matka co najwyżej byłaby zawiedziona, że znów mi się nie udało. Sam też nie powinien się niczego dowiedzieć. Powinno mi się udać jakoś go oszukać. Może wystarczy powiedzieć, że mam dużo nadgodzin? Albo że Test zajmuje więcej mojej uwagi? Dosłownie cokolwiek, byleby tylko się nie dowiedział.
***
Następnym razem, kiedy się obudziłam obserwowały mnie trzy pary oczu. W zasadzie to raczej dwie, bo Leonard zasnął. Pozostałe dwie osoby przerwały rozmowę, gdy tylko się poruszyłam. Przynajmniej Ronan nie zaczął znów na mnie krzyczeć. Zamiast tego wstał.
- Zostawimy was - oznajmił i podszedł do księcia. - Leo, chodź.
- Ale czemu? - Windsor rzucił z niezadowoleniem, kiedy tylko otworzył oczy. Dopiero później rozejrzał się i zobaczył, że się obudziłam. - Noah!
- Leo. - Upomniał go Ronan. - Wychodzimy. Teraz.
I wyszli. A Sam podszedł do mojego łóżka. I nic nie powiedział. Patrzył tylko tym swoim cholernie smutnym, zawiedzionym wzrokiem. Wolałabym słuchać stu wściekłych Ronanów. Wtedy mogłabym przynajmniej powtarzać sobie w myślach, że on niczego nie rozumie.
- Sam… przepraszam…
- Myślałem, że… - Urwał. - Nic nie powiedziałaś. Czemu?
- Nie chciałam cię martwić. - Odwróciłam wzrok.
Nie powiedział nic. Zabolało. I to bardzo. Świetnie szło mi zawodzenie ludzi, ale nie potrafiłam poradzić sobie z myślą, że zawiodłam Sama. Kolejny raz.
- Naprawdę przepraszam. - Poczułam jak po moim policzku spływa łza, więc natychmiast ją wytarłam, przy okazji uderzając wenflonem w ramę łóżka. - Auć.
- Masz za swoje. - Uśmiechnął się słabo. Albo raczej wykrzywił usta, bo jego oczy pozostały tak samo smutne.
- Tak wiem. - Zrobiłam to samo. - Sam?
- Tak? - Ścisnął nasadę nosa. Dopiero teraz dotarło do mnie jak tragicznie wygląda i że musiał jechać tu przez pół kraju.
- Mógłbyś nie zostawiać mnie samej z Leonardem? - Poprosiłam. - I powinieneś się przespać.
- Wszystko w porządku? - Zmartwił się.
- Ja… Wszystko ci wyjaśnię, ale nie teraz, okej? - Popatrzyłam na niego z nadzieją.
- Jasne. - Zapewnił mnie. - Po prostu nie rób już niczego głupiego.
- Ro mi nie pozwoli. - Zaśmiałam się niewyraźnie.
- Ma rację. Znalazłaś sobie dobrą Poduszkę.
Nie wiedziałam, że czymś się denerwowałam, dopóki nie przestałam. Dogadali się.
A potem drzwi otworzyły się i do środka weszli Leo i Ronan. Ten drugi podał Samowi papierowy kubek z automatu.
- Kawa. - Oznajmił. - Ty nic nie dostaniesz, bo jesteś złym Jeżozwierzem. - Dorzucił patrząc na mnie.
Ro?
1553 słowa
- Przepraszam. - Wyszeptałam sama do siebie, bo Poduszka już dawno nie mógł mnie usłyszeć. - Naprawdę chciałabym móc inaczej się pożegnać.
Albo nie żegnać się wcale. Tylko, że to już od dawna nie było możliwe. Pozostało mi tylko mieć nadzieję, że będzie wściekał się na mnie, a nie obwiniał samego siebie.
- Tak musi być i to nie jest twoja wina. - Dodałam, jak gdyby moje słowa mogły cokolwiek zmienić. Ro pewnie wyjeżdżał już z akademii.
A mi został ostatni wolny dzień. W stajni byłam przed przyjazdem Poduszki, a teraz był świetny czas na spacer. Dlatego, upewniając się, że nie uciekła mi żadna łza, wstałam i wróciłam do swojego pokoju.
Chociaż futra się ucieszyły. Ale one zawsze się cieszyły ze spaceru. Ostatnio nawet Flair opanowała wreszcie stanie przez chwilę w miejscu, by pozwolić mi na założenie obroży, szelek i smyczy, dzięki czemu sam proces wychodzenia z pokoju stał się znacznie mniej uciążliwy. Pogłaskałam Lunę po głowie, kiedy jej również założyłam obrożę.
Spacery były przyjemne, ale dzisiejszy dzień był wyjątkowy. Jesienne, kolorowe liście w większości wciąż znajdowały się na drzewach, powietrze było ciepłe, a promienie słońca dodatkowo potęgowały ten efekt. W sam raz na dłuższą wycieczkę.
***
A po wycieczce wróciłam jeszcze raz do konia. Tester powoli zaczynał zachowywać się jak na konia przystało. Oczywiście w granicach rozsądku, ale nie dało się nie zauważyć poprawy, która nastąpiła przez te kilka miesięcy jego pobytu w akademii i codziennych ćwiczeń nad dosłownie każdym fragmentem życia z człowiekiem. Coraz mniej bał się przedmiotów codziennego użytku, coraz rzadziej witał mnie ugryzieniem, a ostatnio nawet pozwolił podejść do siebie Ro, choć ja zaprotestowałam przed dalszym kontaktem. Szkoda byłoby popsuć Poduszkę, nie wspominając o tym, że wtedy Adam jeszcze bardziej ograniczyłby mój przydział czasu Ronana. Pozwoliłam sobie na poczęstowanie ogiera kilkoma kostkami cukru. Niezdrowe, ale jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, więcej się to nie powtórzy.
No i zostały mi dwie osoby. Leo i Sam. Uznałam, że lepiej będzie zacząć od zerwania z Leo. Im szybciej to zrobię, tym szybciej będę miała to z głowy. No i mimo wszystko to rozmowy z przyjacielem bałam się bardziej, więc chyba logiczne, że starałam się ją odłożyć w czasie tak bardzo jak tylko się dało...
***
Usiadłam po turecku w kącie łazienki. Płytki były zimne, a spokojna muzyka puszczona z telefonu rzuconego na łóżko niezbyt dokładnie słyszalna przez niedomknięte drzwi pomieszczenia. Nie czułam potrzeby zamykania ich. Nikt nie będzie się zastanawiał co robię co najmniej przez kilka godzin. Podwinęłam rękawy ulubionej czarnej bluzy. Przyłożyłam ostrze do nadgarstka i przygotowując się na falę bólu przecięłam skórę wzdłuż niemal całego przedramienia, tworząc ranę tak głęboką jak tylko było to możliwe przy użyciu tradycyjnej żyletki i raniąc przy okazji dłoń, w której trzymałam narzędzie. Wzięłam głęboki wdech. Teraz już nie było raczej odwrotu. Powoli wypuszczałam powietrze, wykonując dwa podobne cięcia, tym razem na prawej ręce.
Przez chwilę czułam tylko ból i ciepło krwi na skórze, jednak stopniowo czułam też coraz większy spokój. Zapewne powinnam panikować widząc powiększającą się kałużę czerwonej cieczy, ale nadzieja, że tak będzie lepiej była zbyt silna. Potrafiłam tylko patrzeć na efekty swojej decyzji, z coraz większym trudem łapiąc oddech, czując coraz szybsze bicie własnego serca i przeklinając w duchu odgłosy wydawane przez Lunę i obudzone przez zapach krwi lisy, które nie mogły wydostać się z klatki, w której je zamknęłam.
- Tak jest lepiej – powtórzyłam być może chcąc utwierdzić w tym samą siebie. Zamknęłam oczy i oparłam głowę o ścianę poddając się.
Nie wiem ile czasu później usłyszałam jakiś głos. Nie potrafiłam odróżnić słów, przyporządkować go do człowieka… Spróbowałam otworzyć oczy, jednak to też na niewiele się zdało. Większość świata zasłaniały mi czarne plamy. Czyżbym straciła już aż tyle krwi? Ktoś znów się odezwał… trzymać się głosu czy uciekać od niego jak najdalej?
***
Albo istnieje jakaś forma życia po śmierci, albo nie umarłam. Nie jestem pewna, która z tych opcji byłaby większym rozczarowaniem. Pewna byłam zaś, że patrzyłam właśnie na sufit. Zaczęłam niepewnie rozglądać się dookoła, a mój wzrok zatrzymał się na woreczku wypełnionym czymś czerwonym. Krew. Przeżyłam. Czwarty raz i wciąż nie potrafię się nawet zabić…
– Ty chuju! – usłyszałam, a gdy podążyłam za głosem zobaczyłam stojącego przy łóżku, wściekłego Ronana.
- Ro? – mój głos wciąż był dość słaby. – Co tu robi…
– Ty podróbko homo sapiens, pierdolony i jebany bezmózgowcu! Jak mogłaś!? Jak mogłaś mi to zrobić! Ależ oczywiście, ty nie myślisz! Ty masz w dupie wszystko i wszystkich! Jesteś jebanym egoistą Jeżozwierzu! Nie pomyślałaś o mnie?! O Poduszce!? Miałbym ochotę ukręcić ci łeb, ale chuj, za bardzo byś się cieszyła. NIE PRZERYWAJ WINDSOR BO WYRWĘ CI TEN PARSZYWY JĘZOR! – Leo tu jest?! Szlag. - NIE SKOŃCZYŁEM! Zabiorę ci cały brokat! Cały kurwa! Nawet ten z tajemniczej kryjówki! I nie obchodzi mnie, że teraz potrzebujesz miłości i tulenia! Zraniłaś mnie pieprznięta istoto!
Ro przerwał na chwilę, spoglądając w stronę drzwi. Gdy podążyłam za jego wzrokiem, zobaczyłam stojącego tam mężczyznę w średnim wieku, ubranego w lekarski kitel.
– NIE SKOŃCZYŁEM. – Odwrócił się i już spokojniej. – Skończę jak skończę. Zamknij się Windsor! Na czym to… a tak. Chuj z nami, ale zwierzaki! Musiałem je zabrać do siebie, bo pani „chcę umrzeć i mam wszystkich w dupie” nawet o nich nie pomyślała! Rozczarowałaś mnie Noah Blake! Teraz nawet nie licz, że zostawię cię samą chociaż na minutę! I będę ci wypchał każdą tabletkę do gardła siłą, jeśli nie weźmiesz jej na czyichś oczach! Nawet nie licz na taryfę ulgową. Będę największym wrzodem na dupie, jaki kiedykolwiek miałaś, a on – wskazał na Leo – to przy tym pikuś! – Wziął wdech. – Okej, chyba jest lepiej. – Odwrócił się do Leonarda. – Podbródek wyżej, kochanie. A teraz idę zadzwonić do Adama i powiedzieć mu, że zostanę tu dłużej. – wyszedł, nie oglądając się.
Cudownie.
- Noah? - Usłyszałam głos księcia.
Naprawdę cudownie.
- Ty też masz zamiar na mnie krzyczeć?! - Syknęłam wściekła. Oni nic nie rozumieli a i tak próbowali prawić mi morały. - Ja też żałuję, że mi nie wyszło, więc możesz sobie darować.
- Nie mogę. - Zaczął.
Odwróciłam głowę, spoglądając na okno. Na zewnątrz było już ciemno, więc zamiast choć kawałka nieba widziałam tylko niewyraźne odbicie kilku podpiętych do mnie monitorów i samego Leonarda. Nie chciałam go słuchać. Ze wszystkich ludzi, którzy mogliby chcieć cokolwiek ode mnie, jego nie chciałam słuchać najbardziej.
A potem wrócił lekarz.
- Mam nadzieję, że już sobie państwo wszystko wyjaśnili. - W powietrzu zawisło coś na kształt pytania.
- Nie. - Odpowiedział Leo.
- Tak. - Spojrzałam w oczy lekarzowi.
- W takim razie muszę pana poprosić o wyjście na korytarz. - Mężczyzna zwrócił się do księcia, który z kolei spojrzał w moją stronę, jakby spodziewał się, że powiem coś w stylu “chciałabym, żeby został”, ale nic takiego nie padło z moich ust i musiał opuścić salę.
Lekarz natomiast przedstawił się i zaczął wypytywać mnie o różne fascynujące rzeczy, jak chociażby czy już kiedyś próbowałam się zabić (jakby moje ręce nie stanowiły dowodu, że tak) albo czy biorę jakieś leki. Jedyny plus całej tej sytuacji to to, że zgodził się, żebym po wypisaniu ze szpitala nie trafiła prosto do najbliższego psychiatryka, ale mogła pojechać do Teksasu, do lekarza u którego się leczyłam. I że sama zadzwonię do swojej rodziny. Czego oczywiście nie miałam zamiaru robić. Matka co najwyżej byłaby zawiedziona, że znów mi się nie udało. Sam też nie powinien się niczego dowiedzieć. Powinno mi się udać jakoś go oszukać. Może wystarczy powiedzieć, że mam dużo nadgodzin? Albo że Test zajmuje więcej mojej uwagi? Dosłownie cokolwiek, byleby tylko się nie dowiedział.
***
Następnym razem, kiedy się obudziłam obserwowały mnie trzy pary oczu. W zasadzie to raczej dwie, bo Leonard zasnął. Pozostałe dwie osoby przerwały rozmowę, gdy tylko się poruszyłam. Przynajmniej Ronan nie zaczął znów na mnie krzyczeć. Zamiast tego wstał.
- Zostawimy was - oznajmił i podszedł do księcia. - Leo, chodź.
- Ale czemu? - Windsor rzucił z niezadowoleniem, kiedy tylko otworzył oczy. Dopiero później rozejrzał się i zobaczył, że się obudziłam. - Noah!
- Leo. - Upomniał go Ronan. - Wychodzimy. Teraz.
I wyszli. A Sam podszedł do mojego łóżka. I nic nie powiedział. Patrzył tylko tym swoim cholernie smutnym, zawiedzionym wzrokiem. Wolałabym słuchać stu wściekłych Ronanów. Wtedy mogłabym przynajmniej powtarzać sobie w myślach, że on niczego nie rozumie.
- Sam… przepraszam…
- Myślałem, że… - Urwał. - Nic nie powiedziałaś. Czemu?
- Nie chciałam cię martwić. - Odwróciłam wzrok.
Nie powiedział nic. Zabolało. I to bardzo. Świetnie szło mi zawodzenie ludzi, ale nie potrafiłam poradzić sobie z myślą, że zawiodłam Sama. Kolejny raz.
- Naprawdę przepraszam. - Poczułam jak po moim policzku spływa łza, więc natychmiast ją wytarłam, przy okazji uderzając wenflonem w ramę łóżka. - Auć.
- Masz za swoje. - Uśmiechnął się słabo. Albo raczej wykrzywił usta, bo jego oczy pozostały tak samo smutne.
- Tak wiem. - Zrobiłam to samo. - Sam?
- Tak? - Ścisnął nasadę nosa. Dopiero teraz dotarło do mnie jak tragicznie wygląda i że musiał jechać tu przez pół kraju.
- Mógłbyś nie zostawiać mnie samej z Leonardem? - Poprosiłam. - I powinieneś się przespać.
- Wszystko w porządku? - Zmartwił się.
- Ja… Wszystko ci wyjaśnię, ale nie teraz, okej? - Popatrzyłam na niego z nadzieją.
- Jasne. - Zapewnił mnie. - Po prostu nie rób już niczego głupiego.
- Ro mi nie pozwoli. - Zaśmiałam się niewyraźnie.
- Ma rację. Znalazłaś sobie dobrą Poduszkę.
Nie wiedziałam, że czymś się denerwowałam, dopóki nie przestałam. Dogadali się.
A potem drzwi otworzyły się i do środka weszli Leo i Ronan. Ten drugi podał Samowi papierowy kubek z automatu.
- Kawa. - Oznajmił. - Ty nic nie dostaniesz, bo jesteś złym Jeżozwierzem. - Dorzucił patrząc na mnie.
Ro?
1553 słowa
1.29.2020
Od Noah cd. Ronana
Adam zjadł szybko. Zbyt szybko. A potem przypomniał Ronanowi, że obiecał mu zakupy. Zły, okropny, najgorszy Adam.
- Ale miałam zjeść obiad z Poduszką! - Zaprotestowałam natychmiast. - A jeszcze nie zjadłam! - Pokazałam na swoją tackę, na której wciąż leżało całe opakowanie frytek i kawałek burgera. Oraz pół kubka soku pomarańczowego. - Nie możesz zabrać Ronana!
- Mogę. Tak jak ty mogłaś jeść szybciej. - Japończyk wzruszył ramionami, patrząc na swojego chłopaka. - Idziemy?
- Nie idziecie. - Przytuliłam się do ramienia Ronana. - Najpierw zjemy obiad.
- My zjedliśmy. - Adam oparł rękę na ramieniu Poduszki, kiwając lekko głową w stronę jego tacki. - Tylko ty się ociągasz. Zresztą pewnie specjalnie.
- Ja tylko jem obiad! - Nie dawałam za wygraną, choć miał trochę racji. - Do którego to Ronan mnie zmusza. Więc to nie moja wina. Poza tym obiad to moje piętnaście procent czasu Ronana!
- Czemu dzielicie się moim czasem bez mojej zgody? - Ro spojrzał najpierw na swojego chłopaka, a potem na mnie. - I czemu kłócicie się jakbym nie miał nic do powiedzenia?
- Bo nie masz. - Adam posłał mu szeroki uśmiech.
Ronan westchnął i znów spojrzał na mnie.
- Też uważam, że to niesprawiedliwe! - Wyrzuciłam ręce w powietrze. - Zaklepał dla siebie aż osiemdziesiąt pięć procent!
- To ja jestem jego chłopakiem, nie ty. - Przypomniał mi Mikaelson. To był jego koronny argument w każdej kłótni o Ronana.
- Tu akurat ma rację. - Zauważył Ro. - Co nie zmienia faktu, że nie powinniście się mną dzielić za moimi plecami.
- Ale nie mógłby podzielić się po równo?!
- Noah! - Upomniał mnie Poduszka.
- Nie mógłby. - Adam posłał mi zimne spojrzenie nad ramieniem Ro. - Bierzesz piętnaście, albo nic. Blue chętnie przejmie twój czas.
- Adam!
- Adam! Jesteś najgorszym chłopakiem jakiego miał Ro odkąd go poznałam! - Prychnęłam. - Wcześniej żaden mnie nie szantażował!
- Może dlatego, że jestem pierwszym chłopakiem Aniołka, odkąd go poznałaś. - Adam był dobry w kłótnie. - Więc tak naprawdę jestem jego najlepszym chłopakiem, bo pozwalam ci spędzać z nim tak dużo czasu.
- Chyba sobie jaja robisz.
- Uspokoicie się? - Ro lekko podniósł głos.
Tyle wystarczyło, żebyśmy na chwilę przerwali i spojrzeli na niego po czym zgodnie powiedzieli…
- Nie.
- Nie. Ten irytujący człowiek próbuje mi cię ukraść!
- To ty kradniesz mi moją Poduszkę! - Oburzyłam się. - Byłam pierwsza! Mam do niego większe prawa!
- Co takiego?! - Ronan znów się wtrącił, ale został zignorowany.
- Nie masz do niego żadnych praw! To mój chłopak! - Adam powtórzył się.
- Ale to moja Poduszka! - Przypomniałam mu.
- Dlatego możesz z nim przesiadywać. Czasami.
- Prawie nigdy!
- I tak zajmujesz mu za dużo czasu. Na dodatek marnujesz ten czas! Tylko siedzicie i bawicie się brokatem. A można byłoby spędzić w ciekawszy sposób. - Adam spojrzał na Ronana i poruszył znacząco brwiami.
- Ew! Obrzydliwe! - Skrzywiłam się.
Ronan też chyba lekko się zarumienił, a Adam posłał mi zadowolony z siebie uśmiech.
- Skończmy już. - Zaproponował Aniołek.
- Zgadzam się z Poduszką. - Powoli godziłam się z kolejną porażką.
- Więc jedź. - Pospieszył mnie, po czym spojrzał na Adama. - Poczekamy aż Noah zje, bo nie wierzę, że nie wyrzuci tego jedzenia.
Adam westchnął teatralnie. Czyli jednak coś wygrałam.
- Nie wyrzucam jedzenia. - Dojadłam burgera.
- Więc schowasz go na nigdy albo oddasz Blue. Już to przerabialiśmy, Jedz.
- I to szybko. - Dodał Adam. - I tak przeciągasz to już za długo.
Ronan? masz chujowego chłopaka
513 słów
- Ale miałam zjeść obiad z Poduszką! - Zaprotestowałam natychmiast. - A jeszcze nie zjadłam! - Pokazałam na swoją tackę, na której wciąż leżało całe opakowanie frytek i kawałek burgera. Oraz pół kubka soku pomarańczowego. - Nie możesz zabrać Ronana!
- Mogę. Tak jak ty mogłaś jeść szybciej. - Japończyk wzruszył ramionami, patrząc na swojego chłopaka. - Idziemy?
- Nie idziecie. - Przytuliłam się do ramienia Ronana. - Najpierw zjemy obiad.
- My zjedliśmy. - Adam oparł rękę na ramieniu Poduszki, kiwając lekko głową w stronę jego tacki. - Tylko ty się ociągasz. Zresztą pewnie specjalnie.
- Ja tylko jem obiad! - Nie dawałam za wygraną, choć miał trochę racji. - Do którego to Ronan mnie zmusza. Więc to nie moja wina. Poza tym obiad to moje piętnaście procent czasu Ronana!
- Czemu dzielicie się moim czasem bez mojej zgody? - Ro spojrzał najpierw na swojego chłopaka, a potem na mnie. - I czemu kłócicie się jakbym nie miał nic do powiedzenia?
- Bo nie masz. - Adam posłał mu szeroki uśmiech.
Ronan westchnął i znów spojrzał na mnie.
- Też uważam, że to niesprawiedliwe! - Wyrzuciłam ręce w powietrze. - Zaklepał dla siebie aż osiemdziesiąt pięć procent!
- To ja jestem jego chłopakiem, nie ty. - Przypomniał mi Mikaelson. To był jego koronny argument w każdej kłótni o Ronana.
- Tu akurat ma rację. - Zauważył Ro. - Co nie zmienia faktu, że nie powinniście się mną dzielić za moimi plecami.
- Ale nie mógłby podzielić się po równo?!
- Noah! - Upomniał mnie Poduszka.
- Nie mógłby. - Adam posłał mi zimne spojrzenie nad ramieniem Ro. - Bierzesz piętnaście, albo nic. Blue chętnie przejmie twój czas.
- Adam!
- Adam! Jesteś najgorszym chłopakiem jakiego miał Ro odkąd go poznałam! - Prychnęłam. - Wcześniej żaden mnie nie szantażował!
- Może dlatego, że jestem pierwszym chłopakiem Aniołka, odkąd go poznałaś. - Adam był dobry w kłótnie. - Więc tak naprawdę jestem jego najlepszym chłopakiem, bo pozwalam ci spędzać z nim tak dużo czasu.
- Chyba sobie jaja robisz.
- Uspokoicie się? - Ro lekko podniósł głos.
Tyle wystarczyło, żebyśmy na chwilę przerwali i spojrzeli na niego po czym zgodnie powiedzieli…
- Nie.
- Nie. Ten irytujący człowiek próbuje mi cię ukraść!
- To ty kradniesz mi moją Poduszkę! - Oburzyłam się. - Byłam pierwsza! Mam do niego większe prawa!
- Co takiego?! - Ronan znów się wtrącił, ale został zignorowany.
- Nie masz do niego żadnych praw! To mój chłopak! - Adam powtórzył się.
- Ale to moja Poduszka! - Przypomniałam mu.
- Dlatego możesz z nim przesiadywać. Czasami.
- Prawie nigdy!
- I tak zajmujesz mu za dużo czasu. Na dodatek marnujesz ten czas! Tylko siedzicie i bawicie się brokatem. A można byłoby spędzić w ciekawszy sposób. - Adam spojrzał na Ronana i poruszył znacząco brwiami.
- Ew! Obrzydliwe! - Skrzywiłam się.
Ronan też chyba lekko się zarumienił, a Adam posłał mi zadowolony z siebie uśmiech.
- Skończmy już. - Zaproponował Aniołek.
- Zgadzam się z Poduszką. - Powoli godziłam się z kolejną porażką.
- Więc jedź. - Pospieszył mnie, po czym spojrzał na Adama. - Poczekamy aż Noah zje, bo nie wierzę, że nie wyrzuci tego jedzenia.
Adam westchnął teatralnie. Czyli jednak coś wygrałam.
- Nie wyrzucam jedzenia. - Dojadłam burgera.
- Więc schowasz go na nigdy albo oddasz Blue. Już to przerabialiśmy, Jedz.
- I to szybko. - Dodał Adam. - I tak przeciągasz to już za długo.
Ronan? masz chujowego chłopaka
513 słów
1.26.2020
Od Blue i Noah - dodatek
- BLUE! ŚPISZ? - Noah zapukała w ścianę dzielącą pokoje.
- NIE DRZYJ SIĘ, TYLKO CHODŹ! - Brązowowłosa odkrzyknęła tak, że zapewne słyszało ją pół akademii.
- TY CHODŹ! - Jeżozwierz zsunął stopy z łóżka, zbierając się w sobie przed nieuniknioną wyprawą za ścianę.
Blue westchnęła głęboko i wsunęła stopy w kapcie w kształcie corgich.
- IDĘ! - krzyknęła ostatni raz.
Wygrana! Noah uśmiechnęła się pod nosem, ponownie zarzucając stopy na materac, by po chwili zobaczyć w drzwiach swojego pokoju Blue w kigurumi w kształcie Totoro.
- Mam coś wziąć od siebie, czy nie? - Uniosła brwi, opierając się o drzwi.
- Pieska! Chcemy tulić coś, co nie gryzie po rękach! - Fioletowowłosa zamrugała oczami. - Jedzenie już mam.
- Lakier, kosmetyki, alkohol? - zapytała jeszcze.
- A chcesz pić? - Noah odbiła pytanie.
- Myślałam, że wyśmiejesz kosmetyki - zaśmiała się. - Pójdę po piwo.
- Weź też brokat, brokatu nigdy za wiele - odezwała się jeszcze starsza dziewczyna.
- To oczywiste. - I wyszła, by po chwili wrócić z dość sporym bagażem.
- Whoa… Dużo tego... - Starała się odróżnić od siebie poszczególne przedmioty, co w świetle tylko jednej, małej lampki nie było zbyt proste.
- Podkład, cienie, bazy, rozświetlacze, pędzelki, gąbki i brokat. To wszystko zajmuje miejsce szalona. - Położyła wszystko na podłodze i pozwoliła wejść psu. - No chodź Klio.
- Piesek! - Noah zaklaskała jak dwuletnie dziecko, jednocześnie przetaczając się po łóżku by zrobić miejsce dla przyjaciółki.
Blue dumnie siadła na wolnej przestrzeni i położyła obok siebie fanty.
- Nie Klio, zostajesz na podłodze. - Suczka popatrzyła się na nią błagalnie. - Nie działa.
Noah dołączyła do suczki, również posyłając szatynce proszące spojrzenie.
- Ale jest taka puszysta i ciepła!
- No i co ja mam zrobić, co? - Dziewczyna westchnęła cierpiętniczo. - No dawaj ją, jak chcesz.
- Klio, wskakuj! - Poklepała ręką materac. Gest ten był na tyle uniwersalny, że w mgnieniu oka na łóżku znalazła się nie tylko suka, ale i rozpędzona Dot. Blue zaśmiała się wesoło.
- Mogę ją pogłaskać? - zapytała.
- Jasne, nie powinna gryźć mocno - zaśmiała się Noah, przesuwając lisa w stronę Blue.
- Jak nie, to dasz buzi, żeby nie bolało. - Potem dziewczyna podstawiła lisowi rękę do obwąchania, a następnie zaczęła go głaskać.
- To można zorganizować. - Uśmiechnęła się, by po chwili wrócić do drapania szpica za uchem.
- Cieszę się. - Dziewczyna zaczęła miziać lisicę, co chyba za bardzo nie przeszkadzało zwierzęciu. - To co robimy?
- Przegląd brokatu? Możemy też pooglądać YouTube…
- Możemy coś obejrzeć. - Blue ułożyła się wygodniej. - Na przykład tutoriale make-up, to cię upaciam!
- Czy to to, co zwykle robisz z Adamem kiedy akurat nie ma Poduszki? - Noah przyjrzała się przyjaciółce, która już wpisywała coś niezrozumiałego w wyszukiwarkę.
- Dzień, w którym Mikaelson pozwoli mi się dotknąć do swojej facjaty, będzie najlepszym dniem jego życia - prychnęła i popatrzyła na dziewczynę. - Z nim drę się do anime.
- Ale my nie będziemy drzeć się do anime? - upewniła się.
- A znasz jakiś opening, ewentualnie ending? - Szatynka nastawiła odpowiedni filmik.
- Od kilku lat próbuję opracować swój ending, jednak jak widać kiepsko mi idzie - zażartowała Noah.
- Serio? Myślałam, że jesteś martwa od siedmiu lat. - Dziewczyna odwołała się do książki, którą zwędziły Amorkowi i czytały z podziałem na role kilka dni temu.
- To też nie najlepiej świadczy o moich zdolnościach, skoro po siedmiu latach wciąż tu jestem… może pojedziemy porwać moje zwłoki?
- Możemy cię co najwyżej porwać do Walmartu, bo pewnie zgłodniejemy, albo coś.
- To też jest niezły pomysł. - Odgarnęła z twarzy kosmyk włosów. - Więc co to za filmik?
- Z tutorialem. Ocenisz i powiesz, czy chcesz. Powinien być dobrany. - Blue była z siebie dumna.
- Chcę! - Dziewczyna była wyraźnie podekscytowana.
- No to odpalamy! - zaśmiała się. - Wybrałam ten z brokatem!
- BROKAT! - Klio, która dopiero co ułożyła się wygodnie, zerwała się rozglądając się, z której strony nadchodzi zagrożenie. - Przepraszam, Klio! - Podrapała sukę.
Zadowolony szpic wystawił język i widząc, że może trochę ugrać, zaczął się jeszcze bardziej przymilać. Blue tylko parsknęła śmiechem i wróciła do oglądania.
- Rozpuścisz mi ją - rzuciła jeszcze.
- To jedyne co umiem robić - Noah delikatnie przesunęła zwierzaka, by widzieć ekran laptopa.
Potem obydwie dziewczyny skupiły się na filmiku i piszczały, gdy pojawił się brokat.
- Też bym chciała mieć tyle kosmetyków - westchnęła Blue. - Ale na razie pozostaje mi kradzież kosmetyków Adama. Do tego tak, żeby się nie dowiedział.
Noah spojrzała na ich stertę na biurku. Była pewna, że nie potrafiłaby użyć nawet ⅓ z nich, a Blue wciąż było mało.
- Zdajesz sobie sprawę, że połowa tego pochodzi właśnie z tej kradzieży, tak? - Blue szepnęła konspiracyjnie.
- Nie - przyznała, mając w głębi duszy nadzieję, iż Adam nie zauważy braku swoich skarbów kiedy są one w tym pokoju. Chciała umrzeć, ale chyba nie w ten sposób.
- Spokojnie, dopóki liże się z Ro, to nie ma problemu. - Machnęła ręką dziewczyna. - A pojechali teraz na jakiś konwent, wrócą dopiero w poniedziałek rano, a ja odłożę je jak cię pomaluję.
Noah odetchnęła z ulgą. Blue miała rację, Adam z Ro to Adam zupełnie niegroźny dla otoczenia.
- Ale wiesz jak to robić? Bo ja pamiętam już tylko brokat...
- Spokojna twoja jeżowata, nie na darmo oglądałam takich filmików na pęczki. - Dziewczyna już zatarła ręce. - Zaufaj mi.
- Jesteś jedyną osobą w tym pomieszczeniu, której ufam - zapewniła. - Ale błagam, nie zawiedź mnie. Ro jest za daleko by przytulić.
- Mamy hektolitry płynu micelarnego jakby co. - Wskazała pokaźną butelkę. - Przy naszym kombinowaniu z Adamem, naprawdę mało zostaje.
Noah zaśmiała się, po czym ponownie spróbowała skupić się na filmiku. Zamiast dawki wiedzy o makijażu dostała jednak fragment piosenki, której nie można było pomylić z niczym innym, a na ekranie pojawił się szary guziec.
- IN THE JUNGLE THE MIGHTY JUNGLE A LION SLEEPS TONIGHT! - Blue bez ceregieli zaczęła śpiewać.
- Blue, Blue, Blue, BLUE?! Możemy obejrzeć bajkę?
- Najpierw make-up! - Zaklaskała w dłonie. - Ale w międzyczasie możemy puścić piosenki.
Włączenie soundtracka z Króla Lwa zajęło ułamek sekundy (no chyba, że wliczymy w to wrodzone opóźnienie procesorowe komputera) i po chwili obie dziewczyny śpiewały razem, nie zwracając nawet uwagi na wgrane na video napisy.
- Okej, okej. - Blue w pewnym momencie otarła łzy śmiechu. - Brokat. Teraz, albo nigdy.
- Więcej brokatu! - Fioletowe włosy spadły na twarz, by po chwili zostać bezpiecznie spięte w upośledzony kucyk na czubku głowy.
- Wyglądasz jak ufoludek - zaśmiała się Blue.
- Jestem zielona?! - Noah z teatralnym przerażeniem pomacała się po twarzy.
- No co ty. - Szatynka przewróciła oczami. - Ale masz czułek!
- Czy zatem zechcesz uczynić mi ten zaszczyt i sprawić, żebym zaczęła wyglądać jak człowiek? - Dziewczyna wyszczerzyła zęby w uśmiechu i zamrugała kilka razy.
- Wybierz kolor brokatu! - Blue zatarła rączki w iście szatańskim geście.
Noah ogarnęła wzrokiem ich połączone kolekcje plastikowego pyłu. Tyle kolorów! Tyle możliwości! TYLE BROKATU! Jak ma wybrać jeden?
- Niebieski! Ale nie ten, tamten między limonkowym, a pudrowym różem! - Patrzyła z zachwytem jak Blue bierze do ręki pojemniczek.
- Okej, to jeszcze jedna piosenka dla ciebie, bo muszę dobrać resztę kosmetyków. - Blue zagrzebała się w swoich (a raczej adamowych) fantach.
- Mam pomysł! - Już sam ton jej głosu zdradzał, że nie był to dobry pomysł, a kilka kliknięć sprawiło, że “nie za dobry pomysł” rozbrzmiał w ciemnym pokoju. - I’M BLUE DA BA DEE DA BA DAA! - Noah rzucała się po łóżku jak śledź wyciągnięty z wody.
Młodsza tylko się zaśmiała i po dość długiej chwili grzebania, znalazła odpowiednie kosmetyki.
- No to dawaj twarz. Mam nadzieję, że bladość twoja i Adama jest taka sama. - Uniosła kącik ust.
- One way to find out - zaśmiała się, próbując powstrzymać się od tańczenia, by nie ryzykować wkurzenia przyjaciółki ani utraty oka.
Blue tylko przewróciła oczami i maznęła jej policzek. Całe szczęście kolor pasował, więc już tylko czekała, aż tak uwielbiany przez jej utrapienie (potocznie zwane Ronanem) Jeżozwierz skończy śpiewać.
- Okej, jestem gotowa. - Muzyka ucichła i Noah się uspokoiła.
- To dajemy. - I Blue zaczęła swoje dzieło.
***
- WOOOW! To wciąż ja?!
- No raczej. - Blue zdmuchnęła pył z pędzla. - Nie jest źle.
- Mam wrażenie, że powinnyśmy teraz gdzieś iść skoro już mam twarz, ale jednocześnie bardzo nie chcę wychodzić.
- Po co wychodzić, możemy oglądać bajki! - Klasnęła w dłonie szatynka.
- Wygrałaś. - Noah się zaśmiała. - W nagrodę możesz wybrać pierwszą bajkę.
- Jakąś starszą? Książę? Biały koń? - Wyszczerzyła się. - Czy po prostu Król Lew?
- Jeśli za mało ci w życiu książąt, to możemy po jednego zadzwonić - zażartowała. - Król Lew. Zdecyduj tylko czy oryginał czy remake.
- Oryginał. Błagam cię. Potrzebuję Rafikiego - prychnęła szatynka.
- A więc jeden Rafiki specjalnie dla ciebie, kochana.
- Jej!
- Hej, internety… dajcie nam bajkę - poprosiła Noah wpisując w wyszukiwarkę tytuł filmu.
- Poczekaj. - Blue ruszyła tyłek z łóżka i zniknęła na chwilę w pokoju. - Mam cię! - Wróciła z triumfalną miną i bajką na płycie.
- Awwww! - Szatynka włożyła płytę do napędu urządzenia.
- Chodźcie do mnie traumatyczne wspomnienia - mruknęła pod nosem dziewczyna.
Komputer zabuczał i po dłuższej chwili na ekranie pojawiło się okienko odtwarzacza. Noah kliknęła przycisk play i położyła głowę na rękach.
- Obudź mnie jak się zacznie - poprosiła.
- Okej, ustawię i cię obudzę. - Popacała Noah po głowie.
Fioletowowłosa przeniosła ciężar ciała lekko w bok, tak by przytulić się do przyjaciółki i zamknęła oczy.
Po chwili brązowowłosa z zadowoleniem dźgnęła przyjaciółkę w bok, akurat wtedy, gdy zaczął się pokazywać zamek z czołówki. Noah zaś jeszcze przez kilka sekund nie otwierała oczu, jedynie nucąc pod nosem “Krąg życia”. Blue nie była tak subtelna. Ona śpiewała na cały głos. Szarooka roześmiała się, zastanawiając się czy jest sens przypominać jej, że za ścianą są ludzie. Okej, nie oszukujmy się, nie było. Potem zaczął się seans.
***
- Ja chcę jeszcze! - Blue podskoczyła jak oparzona.
- Król Lew II? Proszę, nie… nie zaniosę złamanych lwich serc. - Noah starała się utrzymać szklankę tak, by nie wylać jej zawartości na poduszkę.
- Nie Króla Lwa, co ty. - Machnęła ręką Blue. - Ale ładnym księciem możesz się pochwalić tylko ty, dlatego obejrzymy przygody jakiejś księżniczki. Z księciem. Na białym rumaku. Trochę jak Osioł ze Shreka.
- Osioł chyba nie był biały… - zauważyła.
- Cicho. Chcę księcia - zaśmiała się brunetka. - I nie Leo.
- Filip miał chyba białego konia.
- Filip? - Zmarszczyła brwi. - Mów do mnie po ludzku!
- Twój książe. Ten ze Śpiącej Królewny - roześmiała się, bo chyba po raz pierwszy to nie ona dopytywała kim jest jakaś postać.
- Aaaaa, ten. - Dziewczyna wzięła laptopa na kolana. - Więc szukamy Śpiącej Królewny!
Noah obserwowała jak przyjaciółka przekopuje internet w poszukiwaniu odpowiedniej bajki, jednocześnie otwierając kolejną paczkę żelków. Wyjęła jednego z kolorowych misiów, kilka razy ścisnęła go palcami, jakby sprawdzając czy jest wystarczająco żelkowy, po czym odgryzła mu głowę.
- Mam! - zakrzyknęła zadowolona. - Możemy oglądać!
***
- Pomalujmy konia Leo na biało! - Blue klasnęła w ręce, kiedy bajka dobiegła końca.
Noah potrzebowała chwili, żeby przetworzyć słowa przyjaciółki.
- Na biało? Ale jak?
- Farbą z puszki! - Szatynka natychmiast się podniosła i pociągnęła starszą do pionu. - Musimy jechać do Walmarta!
- Przecież to się nie zmyje! - Zaprotestował Jeżozwierz, szukając pod łóżkiem buta.
- To cokolwiek innego białego w puszce! - Blue zgarnęła kosmetyki. - Za dziesięć minut przy twoim samochodzie!
- Jasne! - Noah wyciągnęła w końcu buta i rozejrzała się po pokoju, ale Blue już nie było.
Cóż, pozostało się przebrać. Dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu raz jeszcze, tym razem namierzając jakieś spodnie. Chyba nawet należały do niej, ale trudno powiedzieć ile z rzeczy w tym pokoju należało do fioletowowłosej, a ile do szatynki. Tak czy inaczej, Noah naciągnęła na siebie spodnie, olewając całkowicie fakt, że miała na sobie też górę od piżamy. Zarzuciła na nią tylko jakąś bluzę, zamknęła lisy i zabrała się za szukanie kluczyków od auta, po czym wyszła. W tym czasie Blue szybko odłożyła kosmetyki Japończyka na miejsce i wciągnęła na nogi ulubione jeansy, a na bluzkę od piżamy naciągnęła koszulkę zabraną kiedyś Ronanowi. Zastanawiała się, czy nie założyć jakichś dodatków, ale zrezygnowała. To były tylko zakupy w środku nocy, prawda? Nie musiała wyglądać fantastycznie. Kiedy już zawiązała swoje ulubione martensy, ruszyła na parking, gdzie już czekała Noah.
- Kierunek miasto, kierunek Walmart! - zawołała.
- Tak jest! - Starsza zasalutowała, starając się nie śmiać zbyt głośno i otworzyła drzwi przed Blue. Dziewczyna wskoczyła do auta, zapięła pas i zaczęła podskakiwać z ekscytacji. Noah obeszła samochód i również wsiadła.
- Nawet lisy siedzą spokojniej - zażartowała. - Poza tym, śnieg brudzi mniej niż farba…
- Może być. - Szatynka popatrzyła na kierowcę. - I nie będę spokojna, jak jestem podekscytowana!
- Wiem, wiem. - Noah przekręciła kluczyk w stacyjce, poklepując lewą dłonią kierownicę pojazdu. Jej też zaczęły udzielać się emocje Blue.
- Książę na białym koniu, książę na białym koniu - zaczęła nucić.
Fioletowowłosa uśmiechnęła się tylko szeroko, skupiając się na nie rozbiciu samochodu na jakimś drzewie. Kiedy już były na miejscu, młodsza dosłownie wystrzeliła z pojazdu i podbiegła pod drzwi sklepu.
- Chodź, chodź, chodź! - Klasnęła w dłonie.
Noah zamknęła samochód i truchtem dołączyła do przyjaciółki. Weszły do sklepu, biorąc największy koszyk jaki znalazły i ruszyły na poszukiwanie wszystkiego, co białe i czym można byłoby wysmarować konia.
- Hmmmm… popatrz. - Szatynka podjechała z koszykiem do jednej z półek. - Jest sztuczny śnieg! I to na przecenie!
- Nie wiem ile będzie nam potrzeba, więc proponuję wziąć wszystko. Jeśli coś zostanie, zawsze możemy… - Zawahała się. Przez chwilę miała powiedzieć "zwrócić", ale… - ...ozdobić coś jeszcze!
- Tak! - Blue zaczęła pakować puszki ze śniegiem do koszyka. - Biały koń, biały koń, białyyyy koooooń! I jak się uwali, to trzeba go będzie czyścić.
- Biedny Leo, będzie musiał to wszystko wyczyścić… - westchnęła cicho Noah, pomagając z puszkami.
- Eeee, ma ludzi. Albo pieniądze na ludzi. - Blue je podliczyła. - Powinno wystarczyć. I może upacamy tym włosy Adasia.
- Ronan chyba by nas zabił… A przynajmniej zabrał cały brokat…
- Ronan nie może się dowiedzieć! - Pokręciła głową. - Inaczej możemy pożegnać się z brokatem na wieczność.
- Ja potrzebuję brokatu. - Noah wrzuciła puszkę do koszyka. - Ty potrzebujesz brokatu. Koń potrzebuje brokatu. - Dwa kolejne brokatowe spraye wylądowały w koszyku.
- Proponuję wziąć brokat dla nas. W nagrodę. - Blue wyrzuciła ręce w górę. - Za genialny pomysł.
- Popieram. Należy nam się dużo brokatu! - Noah roześmiała się.
- Cudnie. - Wzięła koszyk i zaczęła go pchać. - Idziem po brokat i do kasy!
- Brokat! - Oczy Jeżozwierza zaświeciły się, gdy dziewczyna ruszyła za przyjaciółką.
Szatynka zaśmiała się i stanęła przed półką pełną brokatu. Tak duży wybór, tak mało pieniędzy… a może tak by pchnąć Noah do Leonarda i zmuszać go do regularnego kupowania ton brokatu? W końcu to książę, a brokat nie był aż tak drogi… albo poczekać aż Adam weźmie ślub z Ronanem i wtedy bez oporów wykorzystywać tego drugiego, żeby kupował dar bogów (albo chociaż dar przemysłu dekoracyjnego).
- Musimy wziąć ładny, ale nie za ładny, żeby nie było smutno kiedy Ro go weźmie - westchnęła.
- Może nie powiemy mu, że mamy brokat? - Noah naiwnie się oszukiwała. Nie było opcji by nie pobiegła prosto do Poduszki, by pochwalić się nową zdobyczą.
- Dasz radę? - Brwi Blue powędrowały do góry. - Jeśli tak, sama wręczę ci kolejną buteleczkę!
- Sprawiasz, że mam ochotę spróbować. - Fioletowowłosa uśmiechnęła się.
- Okej. - Niższa wpakowała dodatkową buteleczkę brokatu. - A teraz do kasy, bo inaczej Leo odkryje nasz niecny plan!
- Nie możemy nawet pooglądać? - Noah zrobiła smutną minę.
- Hm… - Zamyśliła się Blue i spojrzała na zegarek. - No dobra. Piętnaście minut czystego brokatu.
- Brokat! - Powtórzyła się Jeżozwierz, podskakując kilka razy w miejscu, po czym zastygając, by patrzeć się na ustawione równo na półkach pojemniczki.
- Dużoooo. - Blue wzięła jedną z kul śnieżnych stojących obok i potrząsnęła nią, jednocześnie podsuwając pod nos starszej.
- Mogę coś kupić?
- Tak. Jak masz pieniądze. - Blue popatrzyła tęsknie na brokat.
- Ja nigdy nie mam pieniędzy. - Noah zaśmiała się. - Ale wystarczy kupić mniej jedzenia. - Wzięła do ręki najtańszy.
- Musisz żreć, bez żarcia nie ma zachwycania się brokatem. - Popatrzyła na koszyk. - Żarcie jest okej. Dobra! Idziemy do kas!
***
- Ciszej! - Blue zatrzymała Noah. - Położyli sianoooo!
Fioletowowłosa z trudem powstrzymywała śmiech, skradając się wzdłuż boksów pod czujną obserwacją mieszkańców stajni. Co prawda nie było to konieczne, bo kto normalny byłby w tym miejscu i w tym czasie. Jednak Blue chciała zachować pozory. Jak najdokładniej.
- To który koń stanie się śnieżnobiały? - Odwróciła się do współtowarzyszki.
- Proponuję Attacka. - Noah powoli wychyliła się ponad drzwiczki boksu gniadego ogiera. - Ale uważaj, czasem straszy. - Delikatnie odsunęła zasuwkę.
- Spokooo, rękę do zwierząt mam po Ro - zaśmiała się i weszła do boksu.
Całe szczęście koń, nie wiedząc co go czeka i wyczuwając znajomą Noah, postanowił współpracować, co - w jego przypadku - oznaczało spokojne stanie. Albo spanie, Blue nie była pewna.
- Cześć koniku. - Noah przywitała się z ogierem, przekonując go do siebie kawałkiem marchewki znalezionym w odmętach kieszeni bluzy. W końcu w bluzie zawsze można znaleźć zaginione jedzenie, prawda? - Nie bój się, to tylko małe farbowanie.
- Nic ci nie będzie, tylko następne mycie będzie trochę dłuższe. - Blue szykowała puszki.
Fioletowowłosa wzięła jedną i psiknęła sobie na wierzch dłoni. Koń wzdrygnął się lekko, ale po chwili z zainteresowaniem obwąchał podstawioną pod nos dłoń.
- Widzisz? To nie takie straszne. - Noah czystą ręką wyciągnęła jakiś przysmak, który musiał spędzić w kieszeni już kilka dni. - Tylko trochę mokre i dziwne. Ale niegroźne.
Młodsza w tym czasie postanowiła psiknąć konia w okolicach złączenia szyi i grzbietu. Wymierzyła odległość, sprawdziła, czy dziurka w nakrętce jest z dobrej strony i prysnęła. Attack co prawda delikatnie się poruszył, ale nie wydawał się sabotować ich planu.
- Dobry koń. - Noah zaśmiała się cicho i również przyłączyła się do spryskiwania ogiera białą substancją.
- Hmmm… myślisz, że zdążymy? - Blue starała się równomiernie rozłożyć śnieg z wystawionym językiem, jakby mogło to pomóc.
- Jeszcze ciemno, chyba nie spodziewasz się zobaczyć Leo przed wschodem słońca, nie?
- W ogóle się go nie spodziewam - parsknęła śmiechem. - Czy on tu w ogóle przyjdzie?
- Powinien. - Skupiła się na malowaniu. - Przynajmniej obiecał. Mieliśmy wybrać się w teren po tym jak już uniknę śniadania z Ro.
- Żyjesz tą nadzieją? - Blue pokręciła głową. - Przecież on jest gorszy niż terroryści i specjaliści od PR Hitlera w jednym!
- Nadzieja umiera ostatnia. - Noah wzruszyła ramionami. - Ja nie żyję już siedem lat, a ona nadal się trzyma.
- Podziwiam ją. - Blue zmieniła puszkę, bo poprzednia już się skończyła. - Ja się zgadzam już na wszystko. Oszczędzanie energii. Mojej i jego.
- Ale on wymaga jedzenia zbyt dużo! I pilnuje, żebym go nie oszukała! - Wyższa
broniła się. - Kto normalny je trzy posiłki dziennie? I to takie duże?
- Statystyczny Amerykanin je więcej niż my obie razem wzięte. - Szatynka zatrzymała się wpół ruchu. - Noah?
- Taak? - Noah instynktownie znieruchomiała.
- Powiedz mi… ile obiadów musimy odpuścić, żeby wyżyć do końca miesiąca z tego, co zostało nam po zakupie tej farby?
- Nie wiem, niczego nie żałuję. - Fioletowowłosa nie przejęła się zbytnio. - Mam zapas czekolady i soku, brakuje tylko bułek do pełnowartościowych posiłków. I może to kolejny argument, by Ro mnie tak nie karmił - dorzuciła naiwnie.
- Dostaniesz od niego zaproszenie na obiad CODZIENNIE, jak tylko się o tym dowie. - Zironizowała młodsza. - Ale jakby co, też coś mam. Albo pójdziemy obrabować Adama z pocky i ramune.
- Brzmi fajnie, ale obrabowanie Adama to chyba najszybszy sposób, by Ronan się dowiedział. - Tym razem to Noah zmieniła puszkę.
- On już wie - szepnęła. - On zawsze wie więcej i szybciej. Jakby był pieprzonym telepatą. Albo chociaż Holmesem, czy czymś.
- Może jego konia też powinnyśmy przemalować? W zemście na zapas… - zaproponowała. - W końcu biel to istnie anielski kolor.
- Nie wystarczy nam puszek, a nie mamy hajsu na kolejne. - Skrzywiła się. - No i Hespero nie będzie taki spokojny.
- Nie kracz. - Noah upomniała młodszą, po czym prysnęła śniegiem na swoją dłoń i ostrożnie, omijając oczy, zaczęła smarować pysk Attacka.
- Na tego wystarczy. - Blue wzięła do ręki ogon. - To też?
- Jak malować, to wszystko - zaśmiała się.
- Okej. - Szatynka z uwagą pokryła również ogon, a potem grzywę konia. - Ładnie wygląda.
- Biały. - Noah uśmiechnęła się do przyjaciółki.
- To prawie jak izabelowaty albo gniady! - Klasnęła w ręce.
- Przecież był gniady. - Fioletowowłosa znów nałożyła śnieg na rękę, ale tym razem zamiast posmarować konia, zostawiła go na przedramieniu Blue.
- Tak? - Ta tylko jej oddała. - Nie wiem. Nie znam się. Wiem za to, że białe chujowo się czyści.
- Myślisz, że możemy się tu schować i patrzeć jak Leo będzie go czyścił?
- Ba! - zaśmiała się. - Obie jesteśmy małe, prawda?
- Tak! - Noah krzyknęła z entuzjazmem. - Masz może zegarek?
- Mam telefon. - Młodsza wyciągnęła urządzenie z kieszeni.
- Szlag, już po siódmej! - Tym razem w jej głosie nie było już entuzjazmu. - Powinnyśmy stąd spadać. - Zaczęła pakować puste puszki do kieszeni.
- Okej! - Blue szybko rzuciła się do pomocy. - Musimy znaleźć miejsce do obserwacji.
- Boks Kaliope? Hespero? - Noah szukała wzrokiem dobrego miejsca. - Tester stoi zbyt daleko. No i prędzej by nas zjadł, niż pozwolił przesiadywać z nim w boksie…
- Do Hespero prędzej czy później wejdzie Ro… zostaje Kaliope. - Zatarła rączki. - Jest w miarę okej. No i można się schować kucając.
Ostatni raz rozejrzały się dookoła, by mieć pewność, że wszystko zabrały i wyszły ukryć się w boksie klaczy. Pozostało czekać.
***
- Głowa w dół, Leo idzie! - Blue położyła dłoń na włosach Noah i zminimalizowała ryzyko odkrycia. - Kurwa. Rodo też!
Noah pozwoliła wcisnąć się w dół i podkradła się do szpary w drzwiach boksu. Nie była najlepsza i zawias nieco zasłaniał, ale przynajmniej była niewidoczna.
Blue kucnęła nad nią i również zaczęła obserwację. Stało się. Po chwili usłyszały tylko śmiech Adama.
- Nie wiem kto to zrobił, ale dostaje ode mnie alkohol! Albo co tam woli.
Koniec bajki xD
3377 słów
- NIE DRZYJ SIĘ, TYLKO CHODŹ! - Brązowowłosa odkrzyknęła tak, że zapewne słyszało ją pół akademii.
- TY CHODŹ! - Jeżozwierz zsunął stopy z łóżka, zbierając się w sobie przed nieuniknioną wyprawą za ścianę.
Blue westchnęła głęboko i wsunęła stopy w kapcie w kształcie corgich.
- IDĘ! - krzyknęła ostatni raz.
Wygrana! Noah uśmiechnęła się pod nosem, ponownie zarzucając stopy na materac, by po chwili zobaczyć w drzwiach swojego pokoju Blue w kigurumi w kształcie Totoro.
- Mam coś wziąć od siebie, czy nie? - Uniosła brwi, opierając się o drzwi.
- Pieska! Chcemy tulić coś, co nie gryzie po rękach! - Fioletowowłosa zamrugała oczami. - Jedzenie już mam.
- Lakier, kosmetyki, alkohol? - zapytała jeszcze.
- A chcesz pić? - Noah odbiła pytanie.
- Myślałam, że wyśmiejesz kosmetyki - zaśmiała się. - Pójdę po piwo.
- Weź też brokat, brokatu nigdy za wiele - odezwała się jeszcze starsza dziewczyna.
- To oczywiste. - I wyszła, by po chwili wrócić z dość sporym bagażem.
- Whoa… Dużo tego... - Starała się odróżnić od siebie poszczególne przedmioty, co w świetle tylko jednej, małej lampki nie było zbyt proste.
- Podkład, cienie, bazy, rozświetlacze, pędzelki, gąbki i brokat. To wszystko zajmuje miejsce szalona. - Położyła wszystko na podłodze i pozwoliła wejść psu. - No chodź Klio.
- Piesek! - Noah zaklaskała jak dwuletnie dziecko, jednocześnie przetaczając się po łóżku by zrobić miejsce dla przyjaciółki.
Blue dumnie siadła na wolnej przestrzeni i położyła obok siebie fanty.
- Nie Klio, zostajesz na podłodze. - Suczka popatrzyła się na nią błagalnie. - Nie działa.
Noah dołączyła do suczki, również posyłając szatynce proszące spojrzenie.
- Ale jest taka puszysta i ciepła!
- No i co ja mam zrobić, co? - Dziewczyna westchnęła cierpiętniczo. - No dawaj ją, jak chcesz.
- Klio, wskakuj! - Poklepała ręką materac. Gest ten był na tyle uniwersalny, że w mgnieniu oka na łóżku znalazła się nie tylko suka, ale i rozpędzona Dot. Blue zaśmiała się wesoło.
- Mogę ją pogłaskać? - zapytała.
- Jasne, nie powinna gryźć mocno - zaśmiała się Noah, przesuwając lisa w stronę Blue.
- Jak nie, to dasz buzi, żeby nie bolało. - Potem dziewczyna podstawiła lisowi rękę do obwąchania, a następnie zaczęła go głaskać.
- To można zorganizować. - Uśmiechnęła się, by po chwili wrócić do drapania szpica za uchem.
- Cieszę się. - Dziewczyna zaczęła miziać lisicę, co chyba za bardzo nie przeszkadzało zwierzęciu. - To co robimy?
- Przegląd brokatu? Możemy też pooglądać YouTube…
- Możemy coś obejrzeć. - Blue ułożyła się wygodniej. - Na przykład tutoriale make-up, to cię upaciam!
- Czy to to, co zwykle robisz z Adamem kiedy akurat nie ma Poduszki? - Noah przyjrzała się przyjaciółce, która już wpisywała coś niezrozumiałego w wyszukiwarkę.
- Dzień, w którym Mikaelson pozwoli mi się dotknąć do swojej facjaty, będzie najlepszym dniem jego życia - prychnęła i popatrzyła na dziewczynę. - Z nim drę się do anime.
- Ale my nie będziemy drzeć się do anime? - upewniła się.
- A znasz jakiś opening, ewentualnie ending? - Szatynka nastawiła odpowiedni filmik.
- Od kilku lat próbuję opracować swój ending, jednak jak widać kiepsko mi idzie - zażartowała Noah.
- Serio? Myślałam, że jesteś martwa od siedmiu lat. - Dziewczyna odwołała się do książki, którą zwędziły Amorkowi i czytały z podziałem na role kilka dni temu.
- To też nie najlepiej świadczy o moich zdolnościach, skoro po siedmiu latach wciąż tu jestem… może pojedziemy porwać moje zwłoki?
- Możemy cię co najwyżej porwać do Walmartu, bo pewnie zgłodniejemy, albo coś.
- To też jest niezły pomysł. - Odgarnęła z twarzy kosmyk włosów. - Więc co to za filmik?
- Z tutorialem. Ocenisz i powiesz, czy chcesz. Powinien być dobrany. - Blue była z siebie dumna.
- Chcę! - Dziewczyna była wyraźnie podekscytowana.
- No to odpalamy! - zaśmiała się. - Wybrałam ten z brokatem!
- BROKAT! - Klio, która dopiero co ułożyła się wygodnie, zerwała się rozglądając się, z której strony nadchodzi zagrożenie. - Przepraszam, Klio! - Podrapała sukę.
Zadowolony szpic wystawił język i widząc, że może trochę ugrać, zaczął się jeszcze bardziej przymilać. Blue tylko parsknęła śmiechem i wróciła do oglądania.
- Rozpuścisz mi ją - rzuciła jeszcze.
- To jedyne co umiem robić - Noah delikatnie przesunęła zwierzaka, by widzieć ekran laptopa.
Potem obydwie dziewczyny skupiły się na filmiku i piszczały, gdy pojawił się brokat.
- Też bym chciała mieć tyle kosmetyków - westchnęła Blue. - Ale na razie pozostaje mi kradzież kosmetyków Adama. Do tego tak, żeby się nie dowiedział.
Noah spojrzała na ich stertę na biurku. Była pewna, że nie potrafiłaby użyć nawet ⅓ z nich, a Blue wciąż było mało.
- Zdajesz sobie sprawę, że połowa tego pochodzi właśnie z tej kradzieży, tak? - Blue szepnęła konspiracyjnie.
- Nie - przyznała, mając w głębi duszy nadzieję, iż Adam nie zauważy braku swoich skarbów kiedy są one w tym pokoju. Chciała umrzeć, ale chyba nie w ten sposób.
- Spokojnie, dopóki liże się z Ro, to nie ma problemu. - Machnęła ręką dziewczyna. - A pojechali teraz na jakiś konwent, wrócą dopiero w poniedziałek rano, a ja odłożę je jak cię pomaluję.
Noah odetchnęła z ulgą. Blue miała rację, Adam z Ro to Adam zupełnie niegroźny dla otoczenia.
- Ale wiesz jak to robić? Bo ja pamiętam już tylko brokat...
- Spokojna twoja jeżowata, nie na darmo oglądałam takich filmików na pęczki. - Dziewczyna już zatarła ręce. - Zaufaj mi.
- Jesteś jedyną osobą w tym pomieszczeniu, której ufam - zapewniła. - Ale błagam, nie zawiedź mnie. Ro jest za daleko by przytulić.
- Mamy hektolitry płynu micelarnego jakby co. - Wskazała pokaźną butelkę. - Przy naszym kombinowaniu z Adamem, naprawdę mało zostaje.
Noah zaśmiała się, po czym ponownie spróbowała skupić się na filmiku. Zamiast dawki wiedzy o makijażu dostała jednak fragment piosenki, której nie można było pomylić z niczym innym, a na ekranie pojawił się szary guziec.
- IN THE JUNGLE THE MIGHTY JUNGLE A LION SLEEPS TONIGHT! - Blue bez ceregieli zaczęła śpiewać.
- Blue, Blue, Blue, BLUE?! Możemy obejrzeć bajkę?
- Najpierw make-up! - Zaklaskała w dłonie. - Ale w międzyczasie możemy puścić piosenki.
Włączenie soundtracka z Króla Lwa zajęło ułamek sekundy (no chyba, że wliczymy w to wrodzone opóźnienie procesorowe komputera) i po chwili obie dziewczyny śpiewały razem, nie zwracając nawet uwagi na wgrane na video napisy.
- Okej, okej. - Blue w pewnym momencie otarła łzy śmiechu. - Brokat. Teraz, albo nigdy.
- Więcej brokatu! - Fioletowe włosy spadły na twarz, by po chwili zostać bezpiecznie spięte w upośledzony kucyk na czubku głowy.
- Wyglądasz jak ufoludek - zaśmiała się Blue.
- Jestem zielona?! - Noah z teatralnym przerażeniem pomacała się po twarzy.
- No co ty. - Szatynka przewróciła oczami. - Ale masz czułek!
- Czy zatem zechcesz uczynić mi ten zaszczyt i sprawić, żebym zaczęła wyglądać jak człowiek? - Dziewczyna wyszczerzyła zęby w uśmiechu i zamrugała kilka razy.
- Wybierz kolor brokatu! - Blue zatarła rączki w iście szatańskim geście.
Noah ogarnęła wzrokiem ich połączone kolekcje plastikowego pyłu. Tyle kolorów! Tyle możliwości! TYLE BROKATU! Jak ma wybrać jeden?
- Niebieski! Ale nie ten, tamten między limonkowym, a pudrowym różem! - Patrzyła z zachwytem jak Blue bierze do ręki pojemniczek.
- Okej, to jeszcze jedna piosenka dla ciebie, bo muszę dobrać resztę kosmetyków. - Blue zagrzebała się w swoich (a raczej adamowych) fantach.
- Mam pomysł! - Już sam ton jej głosu zdradzał, że nie był to dobry pomysł, a kilka kliknięć sprawiło, że “nie za dobry pomysł” rozbrzmiał w ciemnym pokoju. - I’M BLUE DA BA DEE DA BA DAA! - Noah rzucała się po łóżku jak śledź wyciągnięty z wody.
Młodsza tylko się zaśmiała i po dość długiej chwili grzebania, znalazła odpowiednie kosmetyki.
- No to dawaj twarz. Mam nadzieję, że bladość twoja i Adama jest taka sama. - Uniosła kącik ust.
- One way to find out - zaśmiała się, próbując powstrzymać się od tańczenia, by nie ryzykować wkurzenia przyjaciółki ani utraty oka.
Blue tylko przewróciła oczami i maznęła jej policzek. Całe szczęście kolor pasował, więc już tylko czekała, aż tak uwielbiany przez jej utrapienie (potocznie zwane Ronanem) Jeżozwierz skończy śpiewać.
- Okej, jestem gotowa. - Muzyka ucichła i Noah się uspokoiła.
- To dajemy. - I Blue zaczęła swoje dzieło.
***
- WOOOW! To wciąż ja?!
- No raczej. - Blue zdmuchnęła pył z pędzla. - Nie jest źle.
- Mam wrażenie, że powinnyśmy teraz gdzieś iść skoro już mam twarz, ale jednocześnie bardzo nie chcę wychodzić.
- Po co wychodzić, możemy oglądać bajki! - Klasnęła w dłonie szatynka.
- Wygrałaś. - Noah się zaśmiała. - W nagrodę możesz wybrać pierwszą bajkę.
- Jakąś starszą? Książę? Biały koń? - Wyszczerzyła się. - Czy po prostu Król Lew?
- Jeśli za mało ci w życiu książąt, to możemy po jednego zadzwonić - zażartowała. - Król Lew. Zdecyduj tylko czy oryginał czy remake.
- Oryginał. Błagam cię. Potrzebuję Rafikiego - prychnęła szatynka.
- A więc jeden Rafiki specjalnie dla ciebie, kochana.
- Jej!
- Hej, internety… dajcie nam bajkę - poprosiła Noah wpisując w wyszukiwarkę tytuł filmu.
- Poczekaj. - Blue ruszyła tyłek z łóżka i zniknęła na chwilę w pokoju. - Mam cię! - Wróciła z triumfalną miną i bajką na płycie.
- Awwww! - Szatynka włożyła płytę do napędu urządzenia.
- Chodźcie do mnie traumatyczne wspomnienia - mruknęła pod nosem dziewczyna.
Komputer zabuczał i po dłuższej chwili na ekranie pojawiło się okienko odtwarzacza. Noah kliknęła przycisk play i położyła głowę na rękach.
- Obudź mnie jak się zacznie - poprosiła.
- Okej, ustawię i cię obudzę. - Popacała Noah po głowie.
Fioletowowłosa przeniosła ciężar ciała lekko w bok, tak by przytulić się do przyjaciółki i zamknęła oczy.
Po chwili brązowowłosa z zadowoleniem dźgnęła przyjaciółkę w bok, akurat wtedy, gdy zaczął się pokazywać zamek z czołówki. Noah zaś jeszcze przez kilka sekund nie otwierała oczu, jedynie nucąc pod nosem “Krąg życia”. Blue nie była tak subtelna. Ona śpiewała na cały głos. Szarooka roześmiała się, zastanawiając się czy jest sens przypominać jej, że za ścianą są ludzie. Okej, nie oszukujmy się, nie było. Potem zaczął się seans.
***
- Ja chcę jeszcze! - Blue podskoczyła jak oparzona.
- Król Lew II? Proszę, nie… nie zaniosę złamanych lwich serc. - Noah starała się utrzymać szklankę tak, by nie wylać jej zawartości na poduszkę.
- Nie Króla Lwa, co ty. - Machnęła ręką Blue. - Ale ładnym księciem możesz się pochwalić tylko ty, dlatego obejrzymy przygody jakiejś księżniczki. Z księciem. Na białym rumaku. Trochę jak Osioł ze Shreka.
- Osioł chyba nie był biały… - zauważyła.
- Cicho. Chcę księcia - zaśmiała się brunetka. - I nie Leo.
- Filip miał chyba białego konia.
- Filip? - Zmarszczyła brwi. - Mów do mnie po ludzku!
- Twój książe. Ten ze Śpiącej Królewny - roześmiała się, bo chyba po raz pierwszy to nie ona dopytywała kim jest jakaś postać.
- Aaaaa, ten. - Dziewczyna wzięła laptopa na kolana. - Więc szukamy Śpiącej Królewny!
Noah obserwowała jak przyjaciółka przekopuje internet w poszukiwaniu odpowiedniej bajki, jednocześnie otwierając kolejną paczkę żelków. Wyjęła jednego z kolorowych misiów, kilka razy ścisnęła go palcami, jakby sprawdzając czy jest wystarczająco żelkowy, po czym odgryzła mu głowę.
- Mam! - zakrzyknęła zadowolona. - Możemy oglądać!
***
- Pomalujmy konia Leo na biało! - Blue klasnęła w ręce, kiedy bajka dobiegła końca.
Noah potrzebowała chwili, żeby przetworzyć słowa przyjaciółki.
- Na biało? Ale jak?
- Farbą z puszki! - Szatynka natychmiast się podniosła i pociągnęła starszą do pionu. - Musimy jechać do Walmarta!
- Przecież to się nie zmyje! - Zaprotestował Jeżozwierz, szukając pod łóżkiem buta.
- To cokolwiek innego białego w puszce! - Blue zgarnęła kosmetyki. - Za dziesięć minut przy twoim samochodzie!
- Jasne! - Noah wyciągnęła w końcu buta i rozejrzała się po pokoju, ale Blue już nie było.
Cóż, pozostało się przebrać. Dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu raz jeszcze, tym razem namierzając jakieś spodnie. Chyba nawet należały do niej, ale trudno powiedzieć ile z rzeczy w tym pokoju należało do fioletowowłosej, a ile do szatynki. Tak czy inaczej, Noah naciągnęła na siebie spodnie, olewając całkowicie fakt, że miała na sobie też górę od piżamy. Zarzuciła na nią tylko jakąś bluzę, zamknęła lisy i zabrała się za szukanie kluczyków od auta, po czym wyszła. W tym czasie Blue szybko odłożyła kosmetyki Japończyka na miejsce i wciągnęła na nogi ulubione jeansy, a na bluzkę od piżamy naciągnęła koszulkę zabraną kiedyś Ronanowi. Zastanawiała się, czy nie założyć jakichś dodatków, ale zrezygnowała. To były tylko zakupy w środku nocy, prawda? Nie musiała wyglądać fantastycznie. Kiedy już zawiązała swoje ulubione martensy, ruszyła na parking, gdzie już czekała Noah.
- Kierunek miasto, kierunek Walmart! - zawołała.
- Tak jest! - Starsza zasalutowała, starając się nie śmiać zbyt głośno i otworzyła drzwi przed Blue. Dziewczyna wskoczyła do auta, zapięła pas i zaczęła podskakiwać z ekscytacji. Noah obeszła samochód i również wsiadła.
- Nawet lisy siedzą spokojniej - zażartowała. - Poza tym, śnieg brudzi mniej niż farba…
- Może być. - Szatynka popatrzyła na kierowcę. - I nie będę spokojna, jak jestem podekscytowana!
- Wiem, wiem. - Noah przekręciła kluczyk w stacyjce, poklepując lewą dłonią kierownicę pojazdu. Jej też zaczęły udzielać się emocje Blue.
- Książę na białym koniu, książę na białym koniu - zaczęła nucić.
Fioletowowłosa uśmiechnęła się tylko szeroko, skupiając się na nie rozbiciu samochodu na jakimś drzewie. Kiedy już były na miejscu, młodsza dosłownie wystrzeliła z pojazdu i podbiegła pod drzwi sklepu.
- Chodź, chodź, chodź! - Klasnęła w dłonie.
Noah zamknęła samochód i truchtem dołączyła do przyjaciółki. Weszły do sklepu, biorąc największy koszyk jaki znalazły i ruszyły na poszukiwanie wszystkiego, co białe i czym można byłoby wysmarować konia.
- Hmmmm… popatrz. - Szatynka podjechała z koszykiem do jednej z półek. - Jest sztuczny śnieg! I to na przecenie!
- Nie wiem ile będzie nam potrzeba, więc proponuję wziąć wszystko. Jeśli coś zostanie, zawsze możemy… - Zawahała się. Przez chwilę miała powiedzieć "zwrócić", ale… - ...ozdobić coś jeszcze!
- Tak! - Blue zaczęła pakować puszki ze śniegiem do koszyka. - Biały koń, biały koń, białyyyy koooooń! I jak się uwali, to trzeba go będzie czyścić.
- Biedny Leo, będzie musiał to wszystko wyczyścić… - westchnęła cicho Noah, pomagając z puszkami.
- Eeee, ma ludzi. Albo pieniądze na ludzi. - Blue je podliczyła. - Powinno wystarczyć. I może upacamy tym włosy Adasia.
- Ronan chyba by nas zabił… A przynajmniej zabrał cały brokat…
- Ronan nie może się dowiedzieć! - Pokręciła głową. - Inaczej możemy pożegnać się z brokatem na wieczność.
- Ja potrzebuję brokatu. - Noah wrzuciła puszkę do koszyka. - Ty potrzebujesz brokatu. Koń potrzebuje brokatu. - Dwa kolejne brokatowe spraye wylądowały w koszyku.
- Proponuję wziąć brokat dla nas. W nagrodę. - Blue wyrzuciła ręce w górę. - Za genialny pomysł.
- Popieram. Należy nam się dużo brokatu! - Noah roześmiała się.
- Cudnie. - Wzięła koszyk i zaczęła go pchać. - Idziem po brokat i do kasy!
- Brokat! - Oczy Jeżozwierza zaświeciły się, gdy dziewczyna ruszyła za przyjaciółką.
Szatynka zaśmiała się i stanęła przed półką pełną brokatu. Tak duży wybór, tak mało pieniędzy… a może tak by pchnąć Noah do Leonarda i zmuszać go do regularnego kupowania ton brokatu? W końcu to książę, a brokat nie był aż tak drogi… albo poczekać aż Adam weźmie ślub z Ronanem i wtedy bez oporów wykorzystywać tego drugiego, żeby kupował dar bogów (albo chociaż dar przemysłu dekoracyjnego).
- Musimy wziąć ładny, ale nie za ładny, żeby nie było smutno kiedy Ro go weźmie - westchnęła.
- Może nie powiemy mu, że mamy brokat? - Noah naiwnie się oszukiwała. Nie było opcji by nie pobiegła prosto do Poduszki, by pochwalić się nową zdobyczą.
- Dasz radę? - Brwi Blue powędrowały do góry. - Jeśli tak, sama wręczę ci kolejną buteleczkę!
- Sprawiasz, że mam ochotę spróbować. - Fioletowowłosa uśmiechnęła się.
- Okej. - Niższa wpakowała dodatkową buteleczkę brokatu. - A teraz do kasy, bo inaczej Leo odkryje nasz niecny plan!
- Nie możemy nawet pooglądać? - Noah zrobiła smutną minę.
- Hm… - Zamyśliła się Blue i spojrzała na zegarek. - No dobra. Piętnaście minut czystego brokatu.
- Brokat! - Powtórzyła się Jeżozwierz, podskakując kilka razy w miejscu, po czym zastygając, by patrzeć się na ustawione równo na półkach pojemniczki.
- Dużoooo. - Blue wzięła jedną z kul śnieżnych stojących obok i potrząsnęła nią, jednocześnie podsuwając pod nos starszej.
- Mogę coś kupić?
- Tak. Jak masz pieniądze. - Blue popatrzyła tęsknie na brokat.
- Ja nigdy nie mam pieniędzy. - Noah zaśmiała się. - Ale wystarczy kupić mniej jedzenia. - Wzięła do ręki najtańszy.
- Musisz żreć, bez żarcia nie ma zachwycania się brokatem. - Popatrzyła na koszyk. - Żarcie jest okej. Dobra! Idziemy do kas!
***
- Ciszej! - Blue zatrzymała Noah. - Położyli sianoooo!
Fioletowowłosa z trudem powstrzymywała śmiech, skradając się wzdłuż boksów pod czujną obserwacją mieszkańców stajni. Co prawda nie było to konieczne, bo kto normalny byłby w tym miejscu i w tym czasie. Jednak Blue chciała zachować pozory. Jak najdokładniej.
- To który koń stanie się śnieżnobiały? - Odwróciła się do współtowarzyszki.
- Proponuję Attacka. - Noah powoli wychyliła się ponad drzwiczki boksu gniadego ogiera. - Ale uważaj, czasem straszy. - Delikatnie odsunęła zasuwkę.
- Spokooo, rękę do zwierząt mam po Ro - zaśmiała się i weszła do boksu.
Całe szczęście koń, nie wiedząc co go czeka i wyczuwając znajomą Noah, postanowił współpracować, co - w jego przypadku - oznaczało spokojne stanie. Albo spanie, Blue nie była pewna.
- Cześć koniku. - Noah przywitała się z ogierem, przekonując go do siebie kawałkiem marchewki znalezionym w odmętach kieszeni bluzy. W końcu w bluzie zawsze można znaleźć zaginione jedzenie, prawda? - Nie bój się, to tylko małe farbowanie.
- Nic ci nie będzie, tylko następne mycie będzie trochę dłuższe. - Blue szykowała puszki.
Fioletowowłosa wzięła jedną i psiknęła sobie na wierzch dłoni. Koń wzdrygnął się lekko, ale po chwili z zainteresowaniem obwąchał podstawioną pod nos dłoń.
- Widzisz? To nie takie straszne. - Noah czystą ręką wyciągnęła jakiś przysmak, który musiał spędzić w kieszeni już kilka dni. - Tylko trochę mokre i dziwne. Ale niegroźne.
Młodsza w tym czasie postanowiła psiknąć konia w okolicach złączenia szyi i grzbietu. Wymierzyła odległość, sprawdziła, czy dziurka w nakrętce jest z dobrej strony i prysnęła. Attack co prawda delikatnie się poruszył, ale nie wydawał się sabotować ich planu.
- Dobry koń. - Noah zaśmiała się cicho i również przyłączyła się do spryskiwania ogiera białą substancją.
- Hmmm… myślisz, że zdążymy? - Blue starała się równomiernie rozłożyć śnieg z wystawionym językiem, jakby mogło to pomóc.
- Jeszcze ciemno, chyba nie spodziewasz się zobaczyć Leo przed wschodem słońca, nie?
- W ogóle się go nie spodziewam - parsknęła śmiechem. - Czy on tu w ogóle przyjdzie?
- Powinien. - Skupiła się na malowaniu. - Przynajmniej obiecał. Mieliśmy wybrać się w teren po tym jak już uniknę śniadania z Ro.
- Żyjesz tą nadzieją? - Blue pokręciła głową. - Przecież on jest gorszy niż terroryści i specjaliści od PR Hitlera w jednym!
- Nadzieja umiera ostatnia. - Noah wzruszyła ramionami. - Ja nie żyję już siedem lat, a ona nadal się trzyma.
- Podziwiam ją. - Blue zmieniła puszkę, bo poprzednia już się skończyła. - Ja się zgadzam już na wszystko. Oszczędzanie energii. Mojej i jego.
- Ale on wymaga jedzenia zbyt dużo! I pilnuje, żebym go nie oszukała! - Wyższa
broniła się. - Kto normalny je trzy posiłki dziennie? I to takie duże?
- Statystyczny Amerykanin je więcej niż my obie razem wzięte. - Szatynka zatrzymała się wpół ruchu. - Noah?
- Taak? - Noah instynktownie znieruchomiała.
- Powiedz mi… ile obiadów musimy odpuścić, żeby wyżyć do końca miesiąca z tego, co zostało nam po zakupie tej farby?
- Nie wiem, niczego nie żałuję. - Fioletowowłosa nie przejęła się zbytnio. - Mam zapas czekolady i soku, brakuje tylko bułek do pełnowartościowych posiłków. I może to kolejny argument, by Ro mnie tak nie karmił - dorzuciła naiwnie.
- Dostaniesz od niego zaproszenie na obiad CODZIENNIE, jak tylko się o tym dowie. - Zironizowała młodsza. - Ale jakby co, też coś mam. Albo pójdziemy obrabować Adama z pocky i ramune.
- Brzmi fajnie, ale obrabowanie Adama to chyba najszybszy sposób, by Ronan się dowiedział. - Tym razem to Noah zmieniła puszkę.
- On już wie - szepnęła. - On zawsze wie więcej i szybciej. Jakby był pieprzonym telepatą. Albo chociaż Holmesem, czy czymś.
- Może jego konia też powinnyśmy przemalować? W zemście na zapas… - zaproponowała. - W końcu biel to istnie anielski kolor.
- Nie wystarczy nam puszek, a nie mamy hajsu na kolejne. - Skrzywiła się. - No i Hespero nie będzie taki spokojny.
- Nie kracz. - Noah upomniała młodszą, po czym prysnęła śniegiem na swoją dłoń i ostrożnie, omijając oczy, zaczęła smarować pysk Attacka.
- Na tego wystarczy. - Blue wzięła do ręki ogon. - To też?
- Jak malować, to wszystko - zaśmiała się.
- Okej. - Szatynka z uwagą pokryła również ogon, a potem grzywę konia. - Ładnie wygląda.
- Biały. - Noah uśmiechnęła się do przyjaciółki.
- To prawie jak izabelowaty albo gniady! - Klasnęła w ręce.
- Przecież był gniady. - Fioletowowłosa znów nałożyła śnieg na rękę, ale tym razem zamiast posmarować konia, zostawiła go na przedramieniu Blue.
- Tak? - Ta tylko jej oddała. - Nie wiem. Nie znam się. Wiem za to, że białe chujowo się czyści.
- Myślisz, że możemy się tu schować i patrzeć jak Leo będzie go czyścił?
- Ba! - zaśmiała się. - Obie jesteśmy małe, prawda?
- Tak! - Noah krzyknęła z entuzjazmem. - Masz może zegarek?
- Mam telefon. - Młodsza wyciągnęła urządzenie z kieszeni.
- Szlag, już po siódmej! - Tym razem w jej głosie nie było już entuzjazmu. - Powinnyśmy stąd spadać. - Zaczęła pakować puste puszki do kieszeni.
- Okej! - Blue szybko rzuciła się do pomocy. - Musimy znaleźć miejsce do obserwacji.
- Boks Kaliope? Hespero? - Noah szukała wzrokiem dobrego miejsca. - Tester stoi zbyt daleko. No i prędzej by nas zjadł, niż pozwolił przesiadywać z nim w boksie…
- Do Hespero prędzej czy później wejdzie Ro… zostaje Kaliope. - Zatarła rączki. - Jest w miarę okej. No i można się schować kucając.
Ostatni raz rozejrzały się dookoła, by mieć pewność, że wszystko zabrały i wyszły ukryć się w boksie klaczy. Pozostało czekać.
***
- Głowa w dół, Leo idzie! - Blue położyła dłoń na włosach Noah i zminimalizowała ryzyko odkrycia. - Kurwa. Rodo też!
Noah pozwoliła wcisnąć się w dół i podkradła się do szpary w drzwiach boksu. Nie była najlepsza i zawias nieco zasłaniał, ale przynajmniej była niewidoczna.
Blue kucnęła nad nią i również zaczęła obserwację. Stało się. Po chwili usłyszały tylko śmiech Adama.
- Nie wiem kto to zrobił, ale dostaje ode mnie alkohol! Albo co tam woli.
Koniec bajki xD
3377 słów
1.23.2020
Od Noah cd Leonarda
Zamarłam. Owszem, spodziewałam się, że Leo prędzej czy później powie coś takiego. Ale nie zmieniło to faktu, że relacje międzyludzkie mnie przerastają. I co ja mam teraz zrobić?
- Ja… - Zdjęłam z nieco za luźnej sukienki włos któregoś lisa. Nie wiem, skąd się wziął. Nie byłam w niej nawet w swoim pokoju. - Jesteś pewien? - W końcu podniosłam wzrok.
- Tak - odparł.
A czy ja jestem? Albo czy kiedykolwiek będę bardziej? Leo najwyraźniej zależy, skoro wytrzymał ze mną tak długo.
- Chyba… Chyba możemy spróbować…
***
- Nawet nie mam pojęcia jak ją wyprać. - Westchnęłam. - Sukienki to najgorsze zło tego świata.
Zaczęłam kolejny raz przeszukiwać materiał w poszukiwaniu metki ze wskazówkami. Ale metki nie było. Blue albo odcięła ją, by nie przeszkadzała, albo metka nigdy nie istniała, bo szatynka mogła równie dobrze sama uszyć sukienkę.
- Może po prostu ją zapytaj. - Zasugerował Sam.
- Czemu sama na to nie wpadłam? - Spojrzałam pytająco w stronę, z której dochodził jego głos, ale zobaczyłam tylko leżący na biurku telefon. No i Dot, stojącą nad nim i z zainteresowaniem nasłuchującą znajomego głosu. - Dot, złaź! - Pomachałam w stronę lisicy ręką, ale nie przejęła się mną zbytnio i tylko wydała z siebie głośny skrzek.
- Zły lis. Poszedł już sobie? - Po tonie głosu domyśliłam się, że Sam trzymał telefon przy uchu.
- Nie, nadal stoi na biurku. - Zaśmiałam się, odkładając sukienkę Blue na stojące obok krzesło. -
Dobra, sukienką zajmę się po pracy, bo Blue i tak teraz nie ma w pokoju… - Podniosłam telefon ku niezadowoleniu futrzaka, wyłączyłam tryb głośnomówiący i przyłożyłam urządzenie do ucha. - Chcesz iść z nami na spacer? - Spytałam, a ostatnie moje słowo skutkowało zwróceniem w moją stronę trzech par uszu.
- Jasne. I tak nie mam nic ciekawszego do roboty.
- Super! - Z entuzjazmem zaczęłam przekopywać szufladę, by znaleźć potrzebne rzeczy. - Lu, chodź - zawołałam sukę, gdy znalazłam jej obrożę. - Lisy do klatki! Flair, właź. - Zamknęłam pozostałe futrzaki i schowałam do kieszeni ulubioną piłkę Luny.
***
- Dzięki, dzięki, dzięki! - Przytuliłam Jackie. - Obiecuję odrobić to w tygodniu!
- Idź już. - Zaśmiała się. - Skoro ty wychodzisz, ja muszę zabrać się za robotę.
Posłusznie zdjęłam firmowy fartuch, odwiesiłam go na miejsce i zniknęłam z zaplecza. Ominęłam ladę i podeszłam do Leo.
- Więc co to za genialny pomysł? - Spytałam.
Leo?
357 słów
- Ja… - Zdjęłam z nieco za luźnej sukienki włos któregoś lisa. Nie wiem, skąd się wziął. Nie byłam w niej nawet w swoim pokoju. - Jesteś pewien? - W końcu podniosłam wzrok.
- Tak - odparł.
A czy ja jestem? Albo czy kiedykolwiek będę bardziej? Leo najwyraźniej zależy, skoro wytrzymał ze mną tak długo.
- Chyba… Chyba możemy spróbować…
***
- Nawet nie mam pojęcia jak ją wyprać. - Westchnęłam. - Sukienki to najgorsze zło tego świata.
Zaczęłam kolejny raz przeszukiwać materiał w poszukiwaniu metki ze wskazówkami. Ale metki nie było. Blue albo odcięła ją, by nie przeszkadzała, albo metka nigdy nie istniała, bo szatynka mogła równie dobrze sama uszyć sukienkę.
- Może po prostu ją zapytaj. - Zasugerował Sam.
- Czemu sama na to nie wpadłam? - Spojrzałam pytająco w stronę, z której dochodził jego głos, ale zobaczyłam tylko leżący na biurku telefon. No i Dot, stojącą nad nim i z zainteresowaniem nasłuchującą znajomego głosu. - Dot, złaź! - Pomachałam w stronę lisicy ręką, ale nie przejęła się mną zbytnio i tylko wydała z siebie głośny skrzek.
- Zły lis. Poszedł już sobie? - Po tonie głosu domyśliłam się, że Sam trzymał telefon przy uchu.
- Nie, nadal stoi na biurku. - Zaśmiałam się, odkładając sukienkę Blue na stojące obok krzesło. -
Dobra, sukienką zajmę się po pracy, bo Blue i tak teraz nie ma w pokoju… - Podniosłam telefon ku niezadowoleniu futrzaka, wyłączyłam tryb głośnomówiący i przyłożyłam urządzenie do ucha. - Chcesz iść z nami na spacer? - Spytałam, a ostatnie moje słowo skutkowało zwróceniem w moją stronę trzech par uszu.
- Jasne. I tak nie mam nic ciekawszego do roboty.
- Super! - Z entuzjazmem zaczęłam przekopywać szufladę, by znaleźć potrzebne rzeczy. - Lu, chodź - zawołałam sukę, gdy znalazłam jej obrożę. - Lisy do klatki! Flair, właź. - Zamknęłam pozostałe futrzaki i schowałam do kieszeni ulubioną piłkę Luny.
***
- Dzięki, dzięki, dzięki! - Przytuliłam Jackie. - Obiecuję odrobić to w tygodniu!
- Idź już. - Zaśmiała się. - Skoro ty wychodzisz, ja muszę zabrać się za robotę.
Posłusznie zdjęłam firmowy fartuch, odwiesiłam go na miejsce i zniknęłam z zaplecza. Ominęłam ladę i podeszłam do Leo.
- Więc co to za genialny pomysł? - Spytałam.
Leo?
357 słów
1.17.2020
Od Noah cd Leonarda
Dawno już nie cieszyłam się tak na koniec zmiany w klinice. Padałam z nóg i marzyłam już tylko o tym, żeby zabrać lisy na ich długi spacer, a potem złapać chociaż pół godziny snu, zanim będzie trzeba wrócić do żywych. W ostatnim momencie wsiadłam do samochodu i zamknęłam za sobą drzwi. Musiałam chwilę odczekać, zanim zrobię cokolwiek, by zawroty głowy ustały, a widzenie znów stało się ostre. Chyba powinnam coś zjeść. Ale to potem. Oczywiście, jeśli będzie czas. W końcu jednak nawet mój oddech się unormował, więc zapięłam pasy i przekręciłam kluczyk w stacyjce. I wtedy zadzwonił telefon. Z cichym westchnięciem zgasiłam silnik i nie patrząc kto dzwoni (tak było mi chyba łatwiej zmusić się do rozmowy z ludźmi) odebrałam telefon.
- Cześć Noah! - Usłyszałam w słuchawce głos Leonarda. - Gdzie jesteś?
- Hej. - Przywitałam się. - W Durham, coś się stało?
- Nic poważnego, ale chyba… Sherry, stój spokojnie! Chyba przydałaby mi się pomoc. - W tle usłyszałam szczekanie. - Mogłabyś wpaść?
- Jasne, zaraz przyjadę. - Rozłączyłam się, rzuciłam telefon na fotel pasażera, tuż obok zakupów i zmusiłam się do skupienia całej swojej uwagi na kierowaniu.
***
Drzwi otworzył mi Leo - trochę dziwne, bo nie pamiętam, żeby kiedykolwiek nie było u niego Madeleine. Zaraz za nim zjawiła się natomiast Sherry, zostawiając za sobą kałużę wodnistego błota, ciągnącą się przez cały dom. Suczka podbiegła do mnie i chcąc się przywitać, oparła się łapami o moje nogi, zostawiając na szarych spodniach mokre, brązowe plamy, domagając się pieszczot.
- Sherry! - Leo krzyknął na psa, co ten najwyraźniej uznał mimo wszystko za zachętę do zabawy, bo zeskoczył na cztery łapy, przebiegł kółko po ogrodzie, po czym wpadł do domu i zaczął skakać wokół księcia.
- Co tu się stało? - Zmarszczyłam brwi, wchodząc do środka.
- Próbuję wykąpać Sherry, ale jak widać średnio mi to wychodzi. - Rozejrzał się dookoła.
Roześmiałam się, widząc dokładnie jak bardzo wszystko w zasięgu wzroku było ubłocone.
- Dlatego dzwoniłeś?
- Taak. - Leo podrapał się po karku.
- Okej. - Zdjęłam buty. - Sherry, chodź! - Zawołałam sukę, a kiedy podbiegła do mnie, wzięłam ją na ręce.
Poszliśmy do najbliższej łazienki, gdzie jak zdradzał krajobraz, Leo próbował już wykąpać psa. Roześmiałam się, a Sherry, widząc wannę zaczęła się wiercić.
- Jedna szybka kapiel i będzie po wszystkim, okej? - Odezwałam się spokojnie do psa, czasem to pomagało.
***
W dwie osoby rzeczywiście była to całkiem szybka kąpiel. I to jaka bezbolesna! Ani jednego ugryzienia! Wytarłam łazienkę z narozchlapywanej wody, a czysta i sucha juz Sherry zniknęła gdzieś w rezydencji.
- Dzięki za pomoc. - Leo zwinął kabel suszarki. - Zostaniesz?
- Nie mogę. - Westchnęłam. - Muszę wrócić do akademii zanim lisy ją rozniosą, bo przegapiłam porę obiadu.
Leonard zrobił smutną minę.
- Wiesz, ściana między mną, a Adamem i tak jest już cienka. - Dodałam na swoją obronę. - Lepiej, żeby nie miała do tego dziur. Wystarczająco dobrze ich słychać.
- Tu nie słychać ich wcale. - Uśmiechnął się szeroko. - Ale skoro nie możesz zostać dziś, może znajdziesz czas, żeby zaplanować jakieś wyjście? - Zaproponował. - Jakaś kolacja tylko we dwoje, czy coś…
- Czy ty proponujesz mi randkę? - Zmrużyłam oczy, śmiejąc się.
- Tak? - Leo chyba nie był pewien, jakiej odpowiedzi oczekiwałam. Ja zresztą też.
- Może być sobota? - Spytałam po dłuższej chwili zastanowienia.
- Jasne. - Na twarzy Leo na chwilę pojawił się wyraz ulgi.
- Dam ci znać, o której kończę pracę. A teraz naprawdę muszę już iść.
Leo?
532 słowa
- Cześć Noah! - Usłyszałam w słuchawce głos Leonarda. - Gdzie jesteś?
- Hej. - Przywitałam się. - W Durham, coś się stało?
- Nic poważnego, ale chyba… Sherry, stój spokojnie! Chyba przydałaby mi się pomoc. - W tle usłyszałam szczekanie. - Mogłabyś wpaść?
- Jasne, zaraz przyjadę. - Rozłączyłam się, rzuciłam telefon na fotel pasażera, tuż obok zakupów i zmusiłam się do skupienia całej swojej uwagi na kierowaniu.
***
Drzwi otworzył mi Leo - trochę dziwne, bo nie pamiętam, żeby kiedykolwiek nie było u niego Madeleine. Zaraz za nim zjawiła się natomiast Sherry, zostawiając za sobą kałużę wodnistego błota, ciągnącą się przez cały dom. Suczka podbiegła do mnie i chcąc się przywitać, oparła się łapami o moje nogi, zostawiając na szarych spodniach mokre, brązowe plamy, domagając się pieszczot.
- Sherry! - Leo krzyknął na psa, co ten najwyraźniej uznał mimo wszystko za zachętę do zabawy, bo zeskoczył na cztery łapy, przebiegł kółko po ogrodzie, po czym wpadł do domu i zaczął skakać wokół księcia.
- Co tu się stało? - Zmarszczyłam brwi, wchodząc do środka.
- Próbuję wykąpać Sherry, ale jak widać średnio mi to wychodzi. - Rozejrzał się dookoła.
Roześmiałam się, widząc dokładnie jak bardzo wszystko w zasięgu wzroku było ubłocone.
- Dlatego dzwoniłeś?
- Taak. - Leo podrapał się po karku.
- Okej. - Zdjęłam buty. - Sherry, chodź! - Zawołałam sukę, a kiedy podbiegła do mnie, wzięłam ją na ręce.
Poszliśmy do najbliższej łazienki, gdzie jak zdradzał krajobraz, Leo próbował już wykąpać psa. Roześmiałam się, a Sherry, widząc wannę zaczęła się wiercić.
- Jedna szybka kapiel i będzie po wszystkim, okej? - Odezwałam się spokojnie do psa, czasem to pomagało.
***
W dwie osoby rzeczywiście była to całkiem szybka kąpiel. I to jaka bezbolesna! Ani jednego ugryzienia! Wytarłam łazienkę z narozchlapywanej wody, a czysta i sucha juz Sherry zniknęła gdzieś w rezydencji.
- Dzięki za pomoc. - Leo zwinął kabel suszarki. - Zostaniesz?
- Nie mogę. - Westchnęłam. - Muszę wrócić do akademii zanim lisy ją rozniosą, bo przegapiłam porę obiadu.
Leonard zrobił smutną minę.
- Wiesz, ściana między mną, a Adamem i tak jest już cienka. - Dodałam na swoją obronę. - Lepiej, żeby nie miała do tego dziur. Wystarczająco dobrze ich słychać.
- Tu nie słychać ich wcale. - Uśmiechnął się szeroko. - Ale skoro nie możesz zostać dziś, może znajdziesz czas, żeby zaplanować jakieś wyjście? - Zaproponował. - Jakaś kolacja tylko we dwoje, czy coś…
- Czy ty proponujesz mi randkę? - Zmrużyłam oczy, śmiejąc się.
- Tak? - Leo chyba nie był pewien, jakiej odpowiedzi oczekiwałam. Ja zresztą też.
- Może być sobota? - Spytałam po dłuższej chwili zastanowienia.
- Jasne. - Na twarzy Leo na chwilę pojawił się wyraz ulgi.
- Dam ci znać, o której kończę pracę. A teraz naprawdę muszę już iść.
Leo?
532 słowa
1.11.2020
Od Noah cd Leonarda
- Noah, twój telefon dzwonił. - Jackie wychyliła się przez drzwi prowadzące na zaplecze, informując mnie o przegapionym połączeniu.
- Dzięki. - Uśmiechnęłam się nieznacznie i korzystając z chwili bez klientów do obsłużenia, dołączyłam do niej w pomieszczeniu na tyłach lokalu.
Wygrzebałam telefon z kieszeni kurtki, by sprawdzić kto dzwonił. Blue. To nie wróżyło najlepiej, bo te pozytywne wiadomości zwykle przekazywałyśmy sobie wpadając bez zapowiedzi lub wrzeszcząc przez ścianę. Naiwnie trzymając się nadziei (wszak ta umiera ostatnia) oddzwoniłam i przyłożyłam telefon do ucha.
- Cześć szalona! - Blue odebrała po drugim sygnale.
- Hej piękna. Coś się stało? - Zaczęłam mechanicznie przekręcać kartki kalendarza ze zmianami, tylko po to, by zająć czymś ręce.
- Twoja ulubiona księżniczka o mało nie rozwaliła ci drzwi. Martwego by obudził tym pukaniem. - Skwitowała, a po tonie jej głosu wywnioskowałam, że ją udało się obudzić. - Wyjaśniłam mu, że normalni ludzie pracują, żeby się utrzymać, a nie balują za pieniądze podatników. - Dodała z nutą zadowolenia. Bardzo wyraźną. - Więc się obraził i zniknął.
Roześmiałam się. Blue, jesteś boska.
- Dzięki za informację. Nie mówił, że przyjdzie, więc albo to nie było nic ważnego, albo przyjdzie kiedy indziej. - Skwitowałam, odkładając kalendarz na jego miejsce. - Wybacz, ale muszę wracać do pracy…
- A ja do łóżka. - Zaśmiała się Blue. - Wracaj szybko!
- Do zobaczenia, piękna. - Pożegnałam się i zakończyłam połączenie.
***
Leonard postanowił z jakiegoś powodu na mnie czekać, a nie mając najwyraźniej nic ciekawszego do roboty, uznał, że poogląda sobie mój trening. Creep. Cała ta sytuacja sprawiała, że nie czułam się zbyt komfortowo, bojąc się na jaki pomysł Leo wpadł tym razem. To z kolei przełożyło się na zdecydowanie gorsze skupienie na samej jeździe i Moore był na mnie wściekły. Cudownie.
Na szczęście jakoś udało mi się dotrwać do końca zajęć. Walcząc z sennością, odprowadziłam Doe do jej boksu i zabrałam się za jej rozsiodłanie i czyszczenie.
- Cześć Noah! - Leonard oparł się o drzwiczki boksu.
- Co chciałeś? - Nie przerwałam swojej pracy.
Byłam zmęczona i jedyne o czym w tej chwili myślałam był gorący prysznic i łóżko. Sen z pominięciem oglądania serialu z Blue. Może nie będzie zbyt obrażona.
Przecież Blue jest w pracy.
- Wciąż jesteś zła?
- Zmęczona. - Sprostowałam. - Jest późno, a ja wstałam przed piątą.
- Więc co powiesz na kolację? - Zaproponował.
- Spaaaać? - Ziewnęłam, powtarzając sobie w duchu, że im szybciej uporam się z obowiązkami, tym szybciej zakopię się pod kołdrą.
- Kolacja i spanie? - Poruszył brwiami.
- Niech będzie. - Mruknęłam pod nosem. - Ale każdy płaci za siebie. - Zaznaczyłam. - Daj mi tylko ogarnąć Doe i się przebrać.
***
- Jak tam randka? - Blue przesunęła się na tylnym siedzeniu samochodu rodziców Ro, robiąc dla mnie miejsce.
- Jaka randka? - Spytałam, zupełnie nie wiedząc o co jej chodzi, gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi.
- No z księżniczką. - Wyjaśniła, i nie zwracając uwagi na jakiś ostrzegawczy sygnał rozchodzący się po wnętrzu wskazała ręką na Leonarda, który właśnie wsiadał do swojego Audi, by wrócić do siebie. - Zapnij pas, albo to ustrojstwo nie przestanie piszczeć.
- To nie była randka. - Westchnęłam tylko, wykonując jej polecenie.
- Jesteś pewna, że on też tak uważa? - Ronan, który zgodził się mnie odwieść przy okazji przywożenia z pracy Blue, włączył kierunkowskaz i spojrzał w boczne lusterko, by po chwili wjechać na prawy pas ruchu.
- A nie? - Zmarszczyłam brwi, spoglądając na przemian na Blue i Ro.
Leo?
527 słów
- Dzięki. - Uśmiechnęłam się nieznacznie i korzystając z chwili bez klientów do obsłużenia, dołączyłam do niej w pomieszczeniu na tyłach lokalu.
Wygrzebałam telefon z kieszeni kurtki, by sprawdzić kto dzwonił. Blue. To nie wróżyło najlepiej, bo te pozytywne wiadomości zwykle przekazywałyśmy sobie wpadając bez zapowiedzi lub wrzeszcząc przez ścianę. Naiwnie trzymając się nadziei (wszak ta umiera ostatnia) oddzwoniłam i przyłożyłam telefon do ucha.
- Cześć szalona! - Blue odebrała po drugim sygnale.
- Hej piękna. Coś się stało? - Zaczęłam mechanicznie przekręcać kartki kalendarza ze zmianami, tylko po to, by zająć czymś ręce.
- Twoja ulubiona księżniczka o mało nie rozwaliła ci drzwi. Martwego by obudził tym pukaniem. - Skwitowała, a po tonie jej głosu wywnioskowałam, że ją udało się obudzić. - Wyjaśniłam mu, że normalni ludzie pracują, żeby się utrzymać, a nie balują za pieniądze podatników. - Dodała z nutą zadowolenia. Bardzo wyraźną. - Więc się obraził i zniknął.
Roześmiałam się. Blue, jesteś boska.
- Dzięki za informację. Nie mówił, że przyjdzie, więc albo to nie było nic ważnego, albo przyjdzie kiedy indziej. - Skwitowałam, odkładając kalendarz na jego miejsce. - Wybacz, ale muszę wracać do pracy…
- A ja do łóżka. - Zaśmiała się Blue. - Wracaj szybko!
- Do zobaczenia, piękna. - Pożegnałam się i zakończyłam połączenie.
***
Leonard postanowił z jakiegoś powodu na mnie czekać, a nie mając najwyraźniej nic ciekawszego do roboty, uznał, że poogląda sobie mój trening. Creep. Cała ta sytuacja sprawiała, że nie czułam się zbyt komfortowo, bojąc się na jaki pomysł Leo wpadł tym razem. To z kolei przełożyło się na zdecydowanie gorsze skupienie na samej jeździe i Moore był na mnie wściekły. Cudownie.
Na szczęście jakoś udało mi się dotrwać do końca zajęć. Walcząc z sennością, odprowadziłam Doe do jej boksu i zabrałam się za jej rozsiodłanie i czyszczenie.
- Cześć Noah! - Leonard oparł się o drzwiczki boksu.
- Co chciałeś? - Nie przerwałam swojej pracy.
Byłam zmęczona i jedyne o czym w tej chwili myślałam był gorący prysznic i łóżko. Sen z pominięciem oglądania serialu z Blue. Może nie będzie zbyt obrażona.
Przecież Blue jest w pracy.
- Wciąż jesteś zła?
- Zmęczona. - Sprostowałam. - Jest późno, a ja wstałam przed piątą.
- Więc co powiesz na kolację? - Zaproponował.
- Spaaaać? - Ziewnęłam, powtarzając sobie w duchu, że im szybciej uporam się z obowiązkami, tym szybciej zakopię się pod kołdrą.
- Kolacja i spanie? - Poruszył brwiami.
- Niech będzie. - Mruknęłam pod nosem. - Ale każdy płaci za siebie. - Zaznaczyłam. - Daj mi tylko ogarnąć Doe i się przebrać.
***
- Jak tam randka? - Blue przesunęła się na tylnym siedzeniu samochodu rodziców Ro, robiąc dla mnie miejsce.
- Jaka randka? - Spytałam, zupełnie nie wiedząc o co jej chodzi, gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi.
- No z księżniczką. - Wyjaśniła, i nie zwracając uwagi na jakiś ostrzegawczy sygnał rozchodzący się po wnętrzu wskazała ręką na Leonarda, który właśnie wsiadał do swojego Audi, by wrócić do siebie. - Zapnij pas, albo to ustrojstwo nie przestanie piszczeć.
- To nie była randka. - Westchnęłam tylko, wykonując jej polecenie.
- Jesteś pewna, że on też tak uważa? - Ronan, który zgodził się mnie odwieść przy okazji przywożenia z pracy Blue, włączył kierunkowskaz i spojrzał w boczne lusterko, by po chwili wjechać na prawy pas ruchu.
- A nie? - Zmarszczyłam brwi, spoglądając na przemian na Blue i Ro.
Leo?
527 słów
1.07.2020
Od Noah cd Ronana
Zeszliśmy do kuchni, gdzie przez kilka minut staliśmy przed otwartą lodówką, kłócąc sie, co chcemy zjeść. Osobiście wszystkimi obiema rękami (i ogonem Dot) głosowałam na jajecznicę, którą znacznie łatwiej byłoby podzielić niesprawiedliwie, oddając Ronanowi większą porcję, czy podzielić się choć odrobiną z lisami. Plan był genialny w swej prostocie i bez problemu mogłabym się wymigać od zjedzenia co najmniej swojej porcji, ale Ro albo doszedł do podobnych wniosków co ja, albo naprawdę bardzo zależało mu na omlecie. Więc oczywiście to na omlecie stanęło. Co za miękki, aniołkowaty manipulator!
- Więc nie posiedzisz dziś ze mną? - Spytałam, spoglądając smutno na Ro.
- Tłumaczyłem ci, wychodzę z Adamem na kolację. - Poduszka wylał na patelnię część przygotowanego ciasta. - Smaż.
- Ale chcesz mnie zostawić! - Przykręciłam nieznacznie gaz w kuchence. - Nie kochasz mnie? - Rzuciłam jeszcze, oskarżycielskim tonem.
- Czy ty nie wiesz jaki jest Adam? - Zaśmiał się tylko.
- Chujowy, skoro mi cię zabiera! - Wciąż starałam się zachować choć odrobinę powagi.
- Dopiero wieczorem. - Przypomniał mi Ronan. - Czyli mamy całe popołudnie, Jeżozwierzu. Poza tym Adam nie jest chujowy. - Uśmiechnął się.
- Niech będzie, że nie jest. - Skupiłam się na przygotowywaniu jedzenia. - Ale zbyt często zagarnia cię tylko dla siebie!
- Bo jest moim chłopakiem. - Ro znów się zaśmiał. - A ja jego. Poza tym pozwala ci na mnie wisieć, prawda?
Z tym musiałam się zgodzić. Odkąd oficjalnie się zeszli, Adam cały czas przypominał mi, które z nas jest chłopakiem Aniołka, ale mimo wszystko nadal pozwalał mi się przytulać do Poduszki. Czasem po prostu oboje przytulaliśmy Ro jednocześnie.
***
- Ro! Ro! Zobacz! - Podbiegłam do Poduszki, kiedy tylko wysiadł z samochodu.
- Co to jest? - Zdziwił się, gdy podsunęłam mu pod nos zawiniątko.
- Piesek! - Nie próbowałam nawet zachowywać się jak osoba zrównoważona psychicznie.
Ro odwinął róg kocyka, odsłaniając pyszczek malucha.
- Noah, czy ty jesteś poważna?!
- Ale mam go tylko na chwilę! - Przytuliłam szczeniaka do piersi, na wypadek, gdyby Ro postanowił odebrać mi go ze skutkiem natychmiastowym. - Jako dom tymczasowy! Oddam ją jak podrośnie… - Dodałam już nieco smutniej.
- Na pewno? - Spojrzał na mnie krytycznie, a ja tylko pokiwałam głową. - Ale stać cię na to? Może to i szczeniak, ale jego utrzymanie też kosztuje.
- Wzięłam Lunę z fundacji, oni zapewniają jej jedzenie, weterynarza i wszystkie inne szczenięce potrzeby. Ja tylko się z nią bawię i ją karmię. - Wyjaśniłam w skrócie.
Ro wypuścił powietrze z płuc. Nie wydawał się zbyt zadowolony, ale nie miał zbyt wielu argumentów, by na mnie nawrzeszczeć. No i trzymałam na rękach maleńkiego, śnieżnobiałego szczeniaczka o niebieskich oczkach. Samo to było wystarczającym powodem, by nie być złym.
- Jak się nazywa? - Ronan poddał się, wkładając ręce w zawiniątko, by psiak mógł go powąchać. Urok szczeniaka zwyciężył.
- Luna. Przynajmniej tak nazwali ją w fundacji. Mówią, że ma jakieś 6, może 7 tygodni. - Zaczęłam z entuzjazmem opowiadać o mojej nowej podopiecznej. - Wciąż pachnie mlekiem! - Na te słowa Ro wyjął spod kocyka ręce i wsadził na ich miejsce twarz.
- Faktycznie! - Wyszczerzył się, po chwili. - Jej! To takie słodkie!
Roześmiałam się, widząc jego reakcję.
- No i nie ma jeszcze wszystkich szczepień, więc chodzimy na spacery na rączkach, prawda mała? - Szczeniak jak na zawołanie zaczął się wiercić, uznając, że już czas najwyższy opuścić bezpieczny i ciepły kocyk i wyruszyć na poszukiwanie miejsca, z którego widać więcej.
Ro? Kluska
524 słowa
- Więc nie posiedzisz dziś ze mną? - Spytałam, spoglądając smutno na Ro.
- Tłumaczyłem ci, wychodzę z Adamem na kolację. - Poduszka wylał na patelnię część przygotowanego ciasta. - Smaż.
- Ale chcesz mnie zostawić! - Przykręciłam nieznacznie gaz w kuchence. - Nie kochasz mnie? - Rzuciłam jeszcze, oskarżycielskim tonem.
- Czy ty nie wiesz jaki jest Adam? - Zaśmiał się tylko.
- Chujowy, skoro mi cię zabiera! - Wciąż starałam się zachować choć odrobinę powagi.
- Dopiero wieczorem. - Przypomniał mi Ronan. - Czyli mamy całe popołudnie, Jeżozwierzu. Poza tym Adam nie jest chujowy. - Uśmiechnął się.
- Niech będzie, że nie jest. - Skupiłam się na przygotowywaniu jedzenia. - Ale zbyt często zagarnia cię tylko dla siebie!
- Bo jest moim chłopakiem. - Ro znów się zaśmiał. - A ja jego. Poza tym pozwala ci na mnie wisieć, prawda?
Z tym musiałam się zgodzić. Odkąd oficjalnie się zeszli, Adam cały czas przypominał mi, które z nas jest chłopakiem Aniołka, ale mimo wszystko nadal pozwalał mi się przytulać do Poduszki. Czasem po prostu oboje przytulaliśmy Ro jednocześnie.
***
- Ro! Ro! Zobacz! - Podbiegłam do Poduszki, kiedy tylko wysiadł z samochodu.
- Co to jest? - Zdziwił się, gdy podsunęłam mu pod nos zawiniątko.
- Piesek! - Nie próbowałam nawet zachowywać się jak osoba zrównoważona psychicznie.
Ro odwinął róg kocyka, odsłaniając pyszczek malucha.
- Noah, czy ty jesteś poważna?!
- Ale mam go tylko na chwilę! - Przytuliłam szczeniaka do piersi, na wypadek, gdyby Ro postanowił odebrać mi go ze skutkiem natychmiastowym. - Jako dom tymczasowy! Oddam ją jak podrośnie… - Dodałam już nieco smutniej.
- Na pewno? - Spojrzał na mnie krytycznie, a ja tylko pokiwałam głową. - Ale stać cię na to? Może to i szczeniak, ale jego utrzymanie też kosztuje.
- Wzięłam Lunę z fundacji, oni zapewniają jej jedzenie, weterynarza i wszystkie inne szczenięce potrzeby. Ja tylko się z nią bawię i ją karmię. - Wyjaśniłam w skrócie.
Ro wypuścił powietrze z płuc. Nie wydawał się zbyt zadowolony, ale nie miał zbyt wielu argumentów, by na mnie nawrzeszczeć. No i trzymałam na rękach maleńkiego, śnieżnobiałego szczeniaczka o niebieskich oczkach. Samo to było wystarczającym powodem, by nie być złym.
- Jak się nazywa? - Ronan poddał się, wkładając ręce w zawiniątko, by psiak mógł go powąchać. Urok szczeniaka zwyciężył.
- Luna. Przynajmniej tak nazwali ją w fundacji. Mówią, że ma jakieś 6, może 7 tygodni. - Zaczęłam z entuzjazmem opowiadać o mojej nowej podopiecznej. - Wciąż pachnie mlekiem! - Na te słowa Ro wyjął spod kocyka ręce i wsadził na ich miejsce twarz.
- Faktycznie! - Wyszczerzył się, po chwili. - Jej! To takie słodkie!
Roześmiałam się, widząc jego reakcję.
- No i nie ma jeszcze wszystkich szczepień, więc chodzimy na spacery na rączkach, prawda mała? - Szczeniak jak na zawołanie zaczął się wiercić, uznając, że już czas najwyższy opuścić bezpieczny i ciepły kocyk i wyruszyć na poszukiwanie miejsca, z którego widać więcej.
Ro? Kluska
524 słowa
1.06.2020
Od Noah cd Leonarda
Ustawiłam na tacy kilka zamówień, modląc się (jak zawsze zresztą), by to wszystko donieść. Wzięłam głęboki wdech i podniosłam tacę, stabilizując ją w rękach, po czym ruszyłam między stoliki. Pech chciał, że musiałam iść akurat w stronę miejsca, gdzie Leonard siedział w towarzystwie jakiejś niskiej, rudej kobiety. A tym samym usłyszeć jak najpierw twierdzi, że kogoś ma, a potem, jak opisuje osobę nieprzyjemnie podobną do mnie, kiedy podawałam zamówienie grupie ludzi przy sąsiednim stoliku.
Po prostu nic nie mów, Noah.
Naprawdę myślałam, że już o tym rozmawialiśmy. Że coś do niego dotarło. Naiwne, prawda?
Podeszłam do jego stolika i postawiłam filiżankę przed Leo.
- Musisz nas poznać. - Zażądała towarzyszka księcia.
- O, cześć Noah. - Odezwał się.
- Życzę państwu smacznego. - Przywołałam na twarz najbardziej profesjonalny uśmiech, jaki tylko miałam w swoim arsenale, po czym skierowałam się w stronę kasy.
Na szczęście powinno być już spokojnie.
Powinno.
Ale drzwi otworzyły się z rozmachem i wpadła przez nie niska szatynka. Poczułam jak uśmiecham się szerzej.
- Noah, kochanie! Dobrze, że stoisz. - Blue pozwoliła, by drzwi zamknęły się za nią z charakterystycznym trzaśnięciem. - Dziś piję na koszt firmy! - Ruszyła, wymijając stoliki i radośnie wymachując kartonikiem pełnym naklejek.
- Cześć piękna! - Cmoknęłam ją w policzek, gdy już do mnie dotarła. - To co zawsze?
- Tak. Ale dziś na miejscu, zdaje się, że nie masz dużego ruchu. - Odrzuciła jeden z warkoczy na plecy i rozejrzała się po lokalu. - Nie wiedziałam, że Podbródek-Wyżej-Kochanie tu zagląda.
Roześmiałam się, a z faktu, że Blue po chwili zrobiła to samo wywnioskowałam, że jej słowa dotarły do Leonarda, a ten obdarował ją tym swoim niezadowolonym spojrzeniem. Podeszłyśmy w kierunku lady, o którą dziewczyna oparła się, podając mi kartonik.
- Jak było w pracy? - Spytałam, zabierając się za przygotowanie ulubionej kawy Blue.
- Pijani ludzie potrafią być upierdliwi, ale widzę, że z trzeźwymi nie masz łatwiej. - Uśmiechnęła się lekko, rysując palcem jakieś wzorki na blacie przed sobą. - O której dziś kończysz?
Zamknęłam na chwilę oczy, łącząc fakty.
- O czternastej. - Odpowiedziałam wreszcie.
- Za późno… - Jęknęła. - Chyba spróbuję przekonać Aniołka, żeby mnie odebrał. Może nie będzie zbyt zajęty obmacywaniem Mikaelsona.
Postawiłam szklankę z karmelowym latte przed dziewczyną, a ta natychmiast objęła ją obiema rękami i odeszła, kierując się do jednego z miękkich foteli. Podążyłam za nią. Na razie i tak nie było nowych klientów, więc Jackie nie powinna być na mnie zła.
- Padam z nóg. - Poskarżyła się, kiedy już usiadłyśmy. - Nie mogę się doczekać, aż pójdę spać… - Zaśmiała się, ale po chwili urwała. - Cholerny Mikaelson! Pożyczyłam mu swój pokój… Noah, błagam, powiedz, że mogę spać u ciebie.
- Jasne, że możesz. Tylko uważaj na sierść. - Uśmiechnęłam się. - Poczekaj, poszukam klucza. - Wstałam i udałam się na zaplecze, by przekopać kieszenie swojej kurtki.
Po chwili wróciłam i ponownie usiadłam przy stoliku Blue.
- Ale wieczór aktualny? - Upewniłam się, podając jej klucze.
- No oczywiście. - Upiła nieco kawy.
- U ciebie czy u mnie? - Spytałam.
- U ciebie. - Zdecydowała. - Nie sądzę, by Adam po sobie posprzątał. Przypomnij mi, żebym więcej nie godziła się na jego pomysły. - Zaśmiała się.
Wolałam nawet nie pytać po co Adam potrzebował pokoju Blue. W końcu gdyby Poduszka nocował w akademiku, raczej spałby z nim, prawda?
Leo?
512
Po prostu nic nie mów, Noah.
Naprawdę myślałam, że już o tym rozmawialiśmy. Że coś do niego dotarło. Naiwne, prawda?
Podeszłam do jego stolika i postawiłam filiżankę przed Leo.
- Musisz nas poznać. - Zażądała towarzyszka księcia.
- O, cześć Noah. - Odezwał się.
- Życzę państwu smacznego. - Przywołałam na twarz najbardziej profesjonalny uśmiech, jaki tylko miałam w swoim arsenale, po czym skierowałam się w stronę kasy.
Na szczęście powinno być już spokojnie.
Powinno.
Ale drzwi otworzyły się z rozmachem i wpadła przez nie niska szatynka. Poczułam jak uśmiecham się szerzej.
- Noah, kochanie! Dobrze, że stoisz. - Blue pozwoliła, by drzwi zamknęły się za nią z charakterystycznym trzaśnięciem. - Dziś piję na koszt firmy! - Ruszyła, wymijając stoliki i radośnie wymachując kartonikiem pełnym naklejek.
- Cześć piękna! - Cmoknęłam ją w policzek, gdy już do mnie dotarła. - To co zawsze?
- Tak. Ale dziś na miejscu, zdaje się, że nie masz dużego ruchu. - Odrzuciła jeden z warkoczy na plecy i rozejrzała się po lokalu. - Nie wiedziałam, że Podbródek-Wyżej-Kochanie tu zagląda.
Roześmiałam się, a z faktu, że Blue po chwili zrobiła to samo wywnioskowałam, że jej słowa dotarły do Leonarda, a ten obdarował ją tym swoim niezadowolonym spojrzeniem. Podeszłyśmy w kierunku lady, o którą dziewczyna oparła się, podając mi kartonik.
- Jak było w pracy? - Spytałam, zabierając się za przygotowanie ulubionej kawy Blue.
- Pijani ludzie potrafią być upierdliwi, ale widzę, że z trzeźwymi nie masz łatwiej. - Uśmiechnęła się lekko, rysując palcem jakieś wzorki na blacie przed sobą. - O której dziś kończysz?
Zamknęłam na chwilę oczy, łącząc fakty.
- O czternastej. - Odpowiedziałam wreszcie.
- Za późno… - Jęknęła. - Chyba spróbuję przekonać Aniołka, żeby mnie odebrał. Może nie będzie zbyt zajęty obmacywaniem Mikaelsona.
Postawiłam szklankę z karmelowym latte przed dziewczyną, a ta natychmiast objęła ją obiema rękami i odeszła, kierując się do jednego z miękkich foteli. Podążyłam za nią. Na razie i tak nie było nowych klientów, więc Jackie nie powinna być na mnie zła.
- Padam z nóg. - Poskarżyła się, kiedy już usiadłyśmy. - Nie mogę się doczekać, aż pójdę spać… - Zaśmiała się, ale po chwili urwała. - Cholerny Mikaelson! Pożyczyłam mu swój pokój… Noah, błagam, powiedz, że mogę spać u ciebie.
- Jasne, że możesz. Tylko uważaj na sierść. - Uśmiechnęłam się. - Poczekaj, poszukam klucza. - Wstałam i udałam się na zaplecze, by przekopać kieszenie swojej kurtki.
Po chwili wróciłam i ponownie usiadłam przy stoliku Blue.
- Ale wieczór aktualny? - Upewniłam się, podając jej klucze.
- No oczywiście. - Upiła nieco kawy.
- U ciebie czy u mnie? - Spytałam.
- U ciebie. - Zdecydowała. - Nie sądzę, by Adam po sobie posprzątał. Przypomnij mi, żebym więcej nie godziła się na jego pomysły. - Zaśmiała się.
Wolałam nawet nie pytać po co Adam potrzebował pokoju Blue. W końcu gdyby Poduszka nocował w akademiku, raczej spałby z nim, prawda?
Leo?
512
1.03.2020
Od Noah cd Leonarda
Dostałam w klinice tydzień wolnego. Przymusowego. Szef stwierdził, że ostatnio biorę za dużo zmian i powinnam w końcu odpocząć. Zapewne zrekompensowałabym sobie wolny czas dodatkowymi zmianami w kawiarni, ale tam też grafik był już ustalony. Co oznaczało, że mam duuużo wolnego czasu. Ponieważ jednak tylko mi zostały obcięte godziny, Blue miała spędzić większość tego czasu w pracy (zaczynałam się zastanawiać czy nie spytać jej czy w barze nie szukają kogoś do pomocy), Ro zapewne ma już jakieś plany związane z Adamem, a Leonard to Leonard i rzadko kiedy w ogóle pojawia się w stajni. Innymi słowy miałam mieć spokój, ale nudny spokój. Zapewne właśnie dlatego postanowiłam umilić sobie życie i zajrzeć do Testera. W końcu w ciągu ostatnich siedmiu dni to Flair wysunęła się na prowadzenie w moim małym rankingu ugryzień, kopnięć i innych przyjemnych rzeczy, których dostarczają mi moje kochane zwierzaki.
Związałam włosy w prawie-kucyk, a resztę kosmyków tradycyjnie upięłam miliardem różnokolorowych spinek. Blue zawsze wybuchała śmiechem gdy to robiłam, bo żadne z moich akcesoriów do włosów nie pasowało do pozostałych. Ale dziś jej nie było. Szkoda, bo jej obecność zawsze sprawiała, że życie stawało się bardziej znośne. Zdjęłam z szafy duży, plastikowy pojemnik, co natychmiast wywołało reakcję dwóch futrzanych kulek. Lisy przerwały swoją zabawę i przybiegły do mnie w nadziei na smaczny kąsek. Pudełko było bowiem do połowy zapełnione suszonymi jabłkami (jeszcze wczoraj było pełne, świeżo zrobione, ale sporo zostało zjedzone podczas wieczornej sesji fangirlowania przystojnych aktorów z Blue). Wypchałam nimi kieszenie bluzy, a kilka dałam też lisom, przekupując je, by weszły do klatki. Suszone jabłka były hitem. Lisy dałyby się za nie pokroić (choć przez dodatkowy cukier i związaną z tym dodatkową energię spożytkowaną na roznoszenie mojego pokoju, ostatecznie to ja miałam ochotę je pokroić) i nawet Test wolał je, niż cokolwiek, co do tej pory udało mi się wymyślić. A nawet gdyby zwierzaki nie chciały, zawsze mogłam zjeść je sama. A raczej mogłabym… Wyciągnęłam z kieszeni jeden kawałek i ugryzłam go. Czemu zrobienie tego trwało tak długo, a zjedzenie tak krótko? Zamknęłam klatkę, póki lisy znajdowały się jeszcze w środku i wyszłam z pokoju.
Plan był prosty: nakarmić Testera niezdrową ilością jabłek a w między czasie spróbować założyć mu kantar. Efekt był równie nieskomplikowany: puste kieszenie, z których jedna została brutalnie rozerwana przez poszukującego jedzenia konia i - co nieco dziwniejsze - założony kantar, do którego udało mi się nawet przypiąć uwiąz. Do tego zaryzykowałam wyprowadzenie konia z jego boksu i przejście się z nim kilka razy wzdłuż stajni, korzystając z tego, że w środku nie było żadnych ludzi. Przynajmniej dopóki nie wprowadziłam Testa z powrotem do jego boksu, bo gdy tylko zamknęłam za nami drzwiczki, do budynku wszedł Leonard. Nie mając zbyt wielu możliwości, wyszłam z boksu, żegnając ogiera ostatnim kawałkiem jabłka i zostawiając go w spokoju. Niestety, gdy przechodziłam obok Leonarda, nie udało mi się powstrzymać od rzucenia głupiego komentarza, co z kolei przerodziło się w bezsensowną wymianę zdań. Brawo, Noah. W co ty się znów wpakowałaś?
Wypuściłam głośno powietrze z płuc, kiedy Leo zaproponował mi pomoc. Prawdopodobnie frustracja związana z moją bezproduktywnością nie pomogła, ale to jego zdanie przelało szalę goryczy.
- CZY WAM WSZYSTKIM AŻ TAK PRZESZKADZA TEN PRZEKLĘTY KOŃ?! - Wybuchłam. - Sama sobie z nim poradzę, nie potrzebuję żadnej pomocy, wiem co do jasnej cholery robię! Jeśli aż tak musicie się nad kimś litować to idź do Ronana i zajmijcie się sobą! - Wyszłam ze stajni, nie oglądając się za siebie i dopiero w ostatnim momencie powstrzymując się przed trzaśnięciem drzwiami. Nie chciałam jeszcze bardziej denerwować zwierząt w środku.
Za to bardzo chciałam na czymś odreagować, a w okolicy nie było ani jednego obiektu na którym mogłabym się wyżyć bez szkody dla mnie i samego przedmiotu. Czy ani do tej upartej poduszki, ani do cholernego księcia nie mogło w końcu dotrzeć, że nie jestem małym dzieckiem, którego trzeba stale pilnować, bo nie potrafi podjąć ani jednej samodzielnej decyzji?! Bo się kurwa mylą. Wzięłam Testera, bo wiedziałam, że dam sobie z tym radę. Okej, nie jest łatwo i śpię trochę mniej niż zwykle, ale WIEDZIAŁAM NA CO SIĘ PISZĘ! WIEDZIAŁAM! Nie “wydawało mi się”. Nie “miałam nadzieję”. Zresztą gdyby Jake miał choć cień wątpliwości, że sobie nie poradzę nie pozwoliłby mi zabrać ogiera ze sobą. Szlag by ich wszystkich trafił. Dam sobie radę chociażby po to by udowodnić jednemu i drugiemu, że mogę. Bez ich cholernej pomocy!
Nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam pod drzwi swojego pokoju, nadal wściekła na cały świat. Trzy wdechy nie pomogły, a próba usiedzenia w miejscu zakończyła się porażką po dziesięciu sekundach. Z głośnym westchnięciem ubrałam więc lisy i zakładając na nogi najcieplejsze buty jakie posiadam, pozwoliłam kulkom futra zaprowadzić mnie głęboko w las w poszukiwaniu resztek śniegu.
***
Następnego dnia byłam wykończona. Długi spacer, krótki sen i perspektywa spędzenia ośmiu godzin wśród ludzi nie były najlepszą kombinacją. Nie żebym miała jakiś wybór. Musiałam iść do pracy, a pierwsza zmiana w kawiarni nie była taka zła. Poza kilkoma falami ludzi spieszących się do pracy było raczej spokojnie. No i dzięki temu miałam pieniądze na utrzymanie swoich czworonogów. Dzięki czemu z kolei nie musiałam korzystać z niczyjej pomocy. Wróciłam na chwilę myślami do wczorajszego wybuchu. Czy tego żałowałam? Nie. Czy zrobiłabym to drugi raz? O, tak. A nawet trzeci, gdyby oznaczało to, że więcej nie usłyszę, że nie poradzę sobie z czymś sama.
Poprawiłam kilka kosmyków włosów, które wypadły z objęć spinek i otworzyłam drzwi samochodu zaparkowanego w tylnej alejce. Wysiadłam i szybko podeszłam do drzwi od zaplecza, które jakimś cudem otworzyły się, kiedy byłam na ostatnim z pięciu schodków. Jackie zawsze wiedziała, kiedy któraś z nas za nimi stała. Może to była magiczna moc mojej szefowej? Weszłam do środka i zdjęłam kurtkę, zamieniając ją na wiszący na przypisanym mi haczyku fartuch z logiem kawiarni, po czym stanęłam za ladą, kiedy sama właścicielka otworzyła główne wejście, przekręcając wiszącą na nich tabliczkę.
Klienci przychodzili falami, oczekując błyskawicznie podanej, świeżej kawy. Potem znikali za drzwiami, a ich miejsce zajmowali następni. Generalnie ruch był chyba nawet większy niż zwykle o tej porze. Wydałam właśnie jednemu z nich jego zamówienie i przeniosłam wzrok na kolejną osobę. Leonard. Cudownie.
- Co mogę panu podać? - Spytałam mechanicznie, utrzymując na ustach obowiązkowy uśmiech.
Miałam nadzieję, że nie przyszedł poplotkować, bo obecnie nie miałam na to ani czasu, ani ochoty.
Leonard?
1036 słów
Związałam włosy w prawie-kucyk, a resztę kosmyków tradycyjnie upięłam miliardem różnokolorowych spinek. Blue zawsze wybuchała śmiechem gdy to robiłam, bo żadne z moich akcesoriów do włosów nie pasowało do pozostałych. Ale dziś jej nie było. Szkoda, bo jej obecność zawsze sprawiała, że życie stawało się bardziej znośne. Zdjęłam z szafy duży, plastikowy pojemnik, co natychmiast wywołało reakcję dwóch futrzanych kulek. Lisy przerwały swoją zabawę i przybiegły do mnie w nadziei na smaczny kąsek. Pudełko było bowiem do połowy zapełnione suszonymi jabłkami (jeszcze wczoraj było pełne, świeżo zrobione, ale sporo zostało zjedzone podczas wieczornej sesji fangirlowania przystojnych aktorów z Blue). Wypchałam nimi kieszenie bluzy, a kilka dałam też lisom, przekupując je, by weszły do klatki. Suszone jabłka były hitem. Lisy dałyby się za nie pokroić (choć przez dodatkowy cukier i związaną z tym dodatkową energię spożytkowaną na roznoszenie mojego pokoju, ostatecznie to ja miałam ochotę je pokroić) i nawet Test wolał je, niż cokolwiek, co do tej pory udało mi się wymyślić. A nawet gdyby zwierzaki nie chciały, zawsze mogłam zjeść je sama. A raczej mogłabym… Wyciągnęłam z kieszeni jeden kawałek i ugryzłam go. Czemu zrobienie tego trwało tak długo, a zjedzenie tak krótko? Zamknęłam klatkę, póki lisy znajdowały się jeszcze w środku i wyszłam z pokoju.
Plan był prosty: nakarmić Testera niezdrową ilością jabłek a w między czasie spróbować założyć mu kantar. Efekt był równie nieskomplikowany: puste kieszenie, z których jedna została brutalnie rozerwana przez poszukującego jedzenia konia i - co nieco dziwniejsze - założony kantar, do którego udało mi się nawet przypiąć uwiąz. Do tego zaryzykowałam wyprowadzenie konia z jego boksu i przejście się z nim kilka razy wzdłuż stajni, korzystając z tego, że w środku nie było żadnych ludzi. Przynajmniej dopóki nie wprowadziłam Testa z powrotem do jego boksu, bo gdy tylko zamknęłam za nami drzwiczki, do budynku wszedł Leonard. Nie mając zbyt wielu możliwości, wyszłam z boksu, żegnając ogiera ostatnim kawałkiem jabłka i zostawiając go w spokoju. Niestety, gdy przechodziłam obok Leonarda, nie udało mi się powstrzymać od rzucenia głupiego komentarza, co z kolei przerodziło się w bezsensowną wymianę zdań. Brawo, Noah. W co ty się znów wpakowałaś?
Wypuściłam głośno powietrze z płuc, kiedy Leo zaproponował mi pomoc. Prawdopodobnie frustracja związana z moją bezproduktywnością nie pomogła, ale to jego zdanie przelało szalę goryczy.
- CZY WAM WSZYSTKIM AŻ TAK PRZESZKADZA TEN PRZEKLĘTY KOŃ?! - Wybuchłam. - Sama sobie z nim poradzę, nie potrzebuję żadnej pomocy, wiem co do jasnej cholery robię! Jeśli aż tak musicie się nad kimś litować to idź do Ronana i zajmijcie się sobą! - Wyszłam ze stajni, nie oglądając się za siebie i dopiero w ostatnim momencie powstrzymując się przed trzaśnięciem drzwiami. Nie chciałam jeszcze bardziej denerwować zwierząt w środku.
Za to bardzo chciałam na czymś odreagować, a w okolicy nie było ani jednego obiektu na którym mogłabym się wyżyć bez szkody dla mnie i samego przedmiotu. Czy ani do tej upartej poduszki, ani do cholernego księcia nie mogło w końcu dotrzeć, że nie jestem małym dzieckiem, którego trzeba stale pilnować, bo nie potrafi podjąć ani jednej samodzielnej decyzji?! Bo się kurwa mylą. Wzięłam Testera, bo wiedziałam, że dam sobie z tym radę. Okej, nie jest łatwo i śpię trochę mniej niż zwykle, ale WIEDZIAŁAM NA CO SIĘ PISZĘ! WIEDZIAŁAM! Nie “wydawało mi się”. Nie “miałam nadzieję”. Zresztą gdyby Jake miał choć cień wątpliwości, że sobie nie poradzę nie pozwoliłby mi zabrać ogiera ze sobą. Szlag by ich wszystkich trafił. Dam sobie radę chociażby po to by udowodnić jednemu i drugiemu, że mogę. Bez ich cholernej pomocy!
Nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam pod drzwi swojego pokoju, nadal wściekła na cały świat. Trzy wdechy nie pomogły, a próba usiedzenia w miejscu zakończyła się porażką po dziesięciu sekundach. Z głośnym westchnięciem ubrałam więc lisy i zakładając na nogi najcieplejsze buty jakie posiadam, pozwoliłam kulkom futra zaprowadzić mnie głęboko w las w poszukiwaniu resztek śniegu.
***
Następnego dnia byłam wykończona. Długi spacer, krótki sen i perspektywa spędzenia ośmiu godzin wśród ludzi nie były najlepszą kombinacją. Nie żebym miała jakiś wybór. Musiałam iść do pracy, a pierwsza zmiana w kawiarni nie była taka zła. Poza kilkoma falami ludzi spieszących się do pracy było raczej spokojnie. No i dzięki temu miałam pieniądze na utrzymanie swoich czworonogów. Dzięki czemu z kolei nie musiałam korzystać z niczyjej pomocy. Wróciłam na chwilę myślami do wczorajszego wybuchu. Czy tego żałowałam? Nie. Czy zrobiłabym to drugi raz? O, tak. A nawet trzeci, gdyby oznaczało to, że więcej nie usłyszę, że nie poradzę sobie z czymś sama.
Poprawiłam kilka kosmyków włosów, które wypadły z objęć spinek i otworzyłam drzwi samochodu zaparkowanego w tylnej alejce. Wysiadłam i szybko podeszłam do drzwi od zaplecza, które jakimś cudem otworzyły się, kiedy byłam na ostatnim z pięciu schodków. Jackie zawsze wiedziała, kiedy któraś z nas za nimi stała. Może to była magiczna moc mojej szefowej? Weszłam do środka i zdjęłam kurtkę, zamieniając ją na wiszący na przypisanym mi haczyku fartuch z logiem kawiarni, po czym stanęłam za ladą, kiedy sama właścicielka otworzyła główne wejście, przekręcając wiszącą na nich tabliczkę.
Klienci przychodzili falami, oczekując błyskawicznie podanej, świeżej kawy. Potem znikali za drzwiami, a ich miejsce zajmowali następni. Generalnie ruch był chyba nawet większy niż zwykle o tej porze. Wydałam właśnie jednemu z nich jego zamówienie i przeniosłam wzrok na kolejną osobę. Leonard. Cudownie.
- Co mogę panu podać? - Spytałam mechanicznie, utrzymując na ustach obowiązkowy uśmiech.
Miałam nadzieję, że nie przyszedł poplotkować, bo obecnie nie miałam na to ani czasu, ani ochoty.
Leonard?
1036 słów
1.01.2020
Od Noah cd Ronana
- Nie było cię na treningu. - Upomniał mnie Poduszka. - Dlaczego?
Westchnęłam, gdy Tester słysząc nieznajomy głos cofnął się w głąb swojego boksu.
- Zaspałam, więc przyszłam tutaj. - Odwróciłam się do Ro, opierając się o drzwiczki boksu.
- To już drugi raz w tym tygodniu. - Zauważył.
- I ostatni. - Obiecałam, patrząc jak wprowadza Hespero do jego boksu.
Poprawiłam spinkę, z uścisku której wyswobodziło się kilka kosmyków wpadających mi w oczy. Powinnam się nimi zająć. Jeśli znajdę w końcu czas. Ale to kiedy indziej. Weszłam do Testera, który nie był tym zbytnio zachwycony.
- No dalej, przecież nie chcę ci zrobić nic złego… - Wyciągnęłam w stronę konia otwartą dłoń z leżącym na niej kawałkiem marchwi.
Do stajni wchodziło coraz więcej osób, to zaś oznaczało, że zajęcia już dawno się skończyły i miałam coraz mniej czasu, by zdążyć do pracy. A Test nie chciał współpracować chyba nawet bardziej niż zwykle. W końcu jednak udało mi się przypiąć uwiąz do założonego prawie godzinę temu (z porównywalnym trudem) kantaru. Niewielki sukces, ale znacząco zwiększał prawdopodobieństwo tego, że uda mi się dziś zarobić nieco pieniędzy na utrzymanie tej niedoszłej parówki. Spokojnym głosem chwaliłam konia, podając mu jeszcze kilka kawałków przysmaku.
Zerknęłam na zegarek, orientując się, że mam mniej czasu niż zakładałam. Najwyraźniej zajęcia musiały się nieco przedłużyć. Korzystając z okazji, że praktycznie wszyscy byli już ze swoimi końmi w boksach, zajmując się ich czyszczeniem, otworzyłam drzwi boksu Testera i zachęciłam go do wyjścia ze mną. Ku mojemu zdziwieniu nie walczył ze mna, a zamiast tego grzecznie wyszedł, ustawiając się na korytarzu i nawet przez bardzo krótką chwilę czekając, aż zamknę za nim boks. Oczywiście to akurat nie udało mi się tak szybko jak chciałby tego koń ale i tak pochwaliłam go za dobrą reakcję i podałam mu jeszcze kilka smakołyków. Najwyraźniej skojarzył już, że wyjście z boksu równa się spacerowi na pastwisko i choć nie był zachwycony samym chodzeniem tam, to również bycie prowadzonym wychodziło mu coraz lepiej, a motywacja w postaci całego dnia spędzonego w spokoju na łące była wystarczająco silna, by czasem nawet starał się zachowywać jak na normalnego konia przystało. Choć jeszcze dużo pracy czekało mnie by w jakimkolwiek innym aspekcie ToH zaczął przypominać normalnego konia.
Wracając z pastwiska zaszłam jeszcze do siodlarni, schować uwiąz Testa (ogier został w kantarze by złapanie go wieczorem było choć odrobinę łatwiejsze), gdzie znów wpadłam na Ro, który akurat chował sprzęt Hespero do swojej szafki.
- Noah? - Odezwał się, mnie zauważył. - Jesteś pewna, że dajesz sobie radę?
- Tak! - Przewróciłam oczami lekko zirytowana. Wiem, że Poduszka tylko się o mnie martwił, ale potrafiłam zorganizować sobie dzień. - Po prostu wczoraj za późno się położyłam. - Westchnęłam, po czym zmieniłam temat. - Mógłbyś podrzucić mnie do miasta? - Poprosiłam.
Zazwyczaj w tygodniu jeździłam do kliniki, ale ostatnio panował tam spokój i zwyczajnie nie było nic do roboty, więc dziś (podobnie jak wczoraj, ale tego Ro nie musiał wiedzieć) wzięłam dodatkową zmianę w kawiarni. Właściwie miałam tam spędzić cały weekend, dzięki czemu mogłam zdobyć dodatkowe pieniądze, za które opłacę pobyt Testa tu. Cóż, od teraz moje weekendy będą trochę bardziej zajęte, ale czego się nie robi dla zwierzaków?
Ro? podwieziesz?
508 słów
Westchnęłam, gdy Tester słysząc nieznajomy głos cofnął się w głąb swojego boksu.
- Zaspałam, więc przyszłam tutaj. - Odwróciłam się do Ro, opierając się o drzwiczki boksu.
- To już drugi raz w tym tygodniu. - Zauważył.
- I ostatni. - Obiecałam, patrząc jak wprowadza Hespero do jego boksu.
Poprawiłam spinkę, z uścisku której wyswobodziło się kilka kosmyków wpadających mi w oczy. Powinnam się nimi zająć. Jeśli znajdę w końcu czas. Ale to kiedy indziej. Weszłam do Testera, który nie był tym zbytnio zachwycony.
- No dalej, przecież nie chcę ci zrobić nic złego… - Wyciągnęłam w stronę konia otwartą dłoń z leżącym na niej kawałkiem marchwi.
Do stajni wchodziło coraz więcej osób, to zaś oznaczało, że zajęcia już dawno się skończyły i miałam coraz mniej czasu, by zdążyć do pracy. A Test nie chciał współpracować chyba nawet bardziej niż zwykle. W końcu jednak udało mi się przypiąć uwiąz do założonego prawie godzinę temu (z porównywalnym trudem) kantaru. Niewielki sukces, ale znacząco zwiększał prawdopodobieństwo tego, że uda mi się dziś zarobić nieco pieniędzy na utrzymanie tej niedoszłej parówki. Spokojnym głosem chwaliłam konia, podając mu jeszcze kilka kawałków przysmaku.
Zerknęłam na zegarek, orientując się, że mam mniej czasu niż zakładałam. Najwyraźniej zajęcia musiały się nieco przedłużyć. Korzystając z okazji, że praktycznie wszyscy byli już ze swoimi końmi w boksach, zajmując się ich czyszczeniem, otworzyłam drzwi boksu Testera i zachęciłam go do wyjścia ze mną. Ku mojemu zdziwieniu nie walczył ze mna, a zamiast tego grzecznie wyszedł, ustawiając się na korytarzu i nawet przez bardzo krótką chwilę czekając, aż zamknę za nim boks. Oczywiście to akurat nie udało mi się tak szybko jak chciałby tego koń ale i tak pochwaliłam go za dobrą reakcję i podałam mu jeszcze kilka smakołyków. Najwyraźniej skojarzył już, że wyjście z boksu równa się spacerowi na pastwisko i choć nie był zachwycony samym chodzeniem tam, to również bycie prowadzonym wychodziło mu coraz lepiej, a motywacja w postaci całego dnia spędzonego w spokoju na łące była wystarczająco silna, by czasem nawet starał się zachowywać jak na normalnego konia przystało. Choć jeszcze dużo pracy czekało mnie by w jakimkolwiek innym aspekcie ToH zaczął przypominać normalnego konia.
Wracając z pastwiska zaszłam jeszcze do siodlarni, schować uwiąz Testa (ogier został w kantarze by złapanie go wieczorem było choć odrobinę łatwiejsze), gdzie znów wpadłam na Ro, który akurat chował sprzęt Hespero do swojej szafki.
- Noah? - Odezwał się, mnie zauważył. - Jesteś pewna, że dajesz sobie radę?
- Tak! - Przewróciłam oczami lekko zirytowana. Wiem, że Poduszka tylko się o mnie martwił, ale potrafiłam zorganizować sobie dzień. - Po prostu wczoraj za późno się położyłam. - Westchnęłam, po czym zmieniłam temat. - Mógłbyś podrzucić mnie do miasta? - Poprosiłam.
Zazwyczaj w tygodniu jeździłam do kliniki, ale ostatnio panował tam spokój i zwyczajnie nie było nic do roboty, więc dziś (podobnie jak wczoraj, ale tego Ro nie musiał wiedzieć) wzięłam dodatkową zmianę w kawiarni. Właściwie miałam tam spędzić cały weekend, dzięki czemu mogłam zdobyć dodatkowe pieniądze, za które opłacę pobyt Testa tu. Cóż, od teraz moje weekendy będą trochę bardziej zajęte, ale czego się nie robi dla zwierzaków?
Ro? podwieziesz?
508 słów
12.30.2019
Od Noah cd Leonarda
Po powrocie z cmentarza Sam pozwolił mi ukryć się w swoim pokoju na tak długo, jak będę tego potrzebować. A ja nawet nie wiem kiedy zasnęłam zwinięta w kłębek na jego łóżku. Płakanie przez cały dzień najwyraźniej też potrafiło człowieka wykończyć. Obudziłam się dopiero po drugiej i zobaczyłam Sama siedzącego na krześle przy biurku i najwyraźniej obserwującego mnie od dłuższego czasu. Podniosłam się i przetarłam oczy.
- Czemu mnie nie obudziłeś? - Ziewnęłam.
- Przyda ci się trochę snu, tak dla odmiany. - Zauważył. - Oboje wiemy, że w Karolinie praktycznie nie sypiasz.
- Bo nie mam na to czasu. - Westchnęłam. - Poza tym sen jest dla słabych. - Zaśmiałam się, a Sam też się uśmiechnął. Zwykle to on mi to powtarzał.
- Ale nie możesz się rozbić na jakimś drzewie na poboczu, tylko dlatego że zaśniesz za kierownicą. - Upomniał mnie. - Jesteś pewna, że chcesz już wyjeżdżać? - W jego głosie słychać było nutę nadziei.
- Powinnam. - Zamknęłam oczy. - Wystarczy mi już kompromitacji przed Leo, mam wrażenie, że on się tu nudzi. No i lekcje w Akademii są już opłacone tak czy inaczej, a w pracy też muszę się pojawić.
- Jeszcze jeden dzień? - Sam zamrugał śmiesznie. - Zawsze też możesz po prostu wykopać stąd księcia. Ja też po cichu planuję jak się ciebie stąd pozbyć i odzyskać łóżko. - Wzruszył ramionami.
- Ale ja się nigdzie nie wybieram! - Ponownie opadłam na materac. - Tu jest ciepło i miękko.
- Chciałabyś. - Roześmiał się. - Chłopak na ciebie czeka, Tylko zjedz coś po drodze.
- To nie jest mój chłopak. - Skrzywiłam się. - To tylko znajomy. I miałam nadzieję, że odpocznę tu od nadopiekuńczości Ro.
- Kto to Ro? - Zainteresował się.
- Przyjaciel? - Odparłam, zastanawiając się nad tym. - Chyba… Lubię go, ale zmusza mnie do jedzenia i każe spać - kontynuowałam. - Jak ty. - Sam uśmiechnął się, gdy oskarżycielsko wskazałam na niego palcem. - Poza tym jest wygodną Poduszką, a jego chłopak pozwala mi go przytulać.
- To dobry przyjaciel. - Zauważył. - Ale teraz naprawdę powinnaś już iść spać.
- Ty też. - Przypomniałam mu, wstając. - Sam? - Spojrzał na mnie. - Dziękuję. Że jesteś.
- Zawsze będę. - Obiecał i przytulił mnie mocno.
Gdy weszłam do swojego pokoju, zastałam Leo siedzącego na podłodze i czytającego przy niemalże zerowym świetle jakąś książkę, której nie potrafiłam rozpoznać oraz śpiącą w moim łóżku Lily. Mała musiała się wymknąć ze swojego pokoju tak, że ani Sara, ani Jake tego nie zauważyli, ale postanowiłam pozwolić jej tu spać, a po krótkiej wymianie zdań z Leonardem położyłam się obok dziewczynki, przytulając ją i po chwili również zasypiając.
***
Pobudka o piątej rzadko kiedy była przyjemna, ale z biegiem lat można było się do tego przyzwyczaić. W zasadzie i tak całe życie wstawałam o poranku. A teraz miałam dodatkową motywację w postaci powrotu do akademii. Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, do pewnego stopnia tęskniłam za tym miejscem. A może raczej za Ronanem i Blue. Chociaż równocześnie doskonale wiedziałam też, że będę tęsknić za Samem, gdy tylko minę bramę rancha. Czy nie dało się w jakiś cudowny sposób zebrać wszystkich fajnych ludzi w jednym miejscu?
Leo wciąż uparcie czytał książkę, ale trudno było mi powiedzieć czy był to ten sam egzemplarz co wcześniej. Wymruczałam niewyraźne “cześć”, mijając go, kiedy wychodziłam z pokoju, ale nie odpowiedział, o ile w ogóle to zarejestrował. Wyglądał na dość nieprzytomniego. Ja natomiast miałam proste zadania. Ubrać się. Zejść na dół. Zabrać mięso. Nakarmić lisy i psy. Mniej więcej wtedy powinnam się już obudzić na tyle, by być w stanie pomóc Jake’owi i Sarze przy koniach. Zwłaszcza przy wprowadzaniu mojego nowego wierzchowca do przyczepy.
***
Ku mojemu zachwytowi Leonard był na tyle zmęczony, że w samochodzie po prostu zasnął, dzięki czemu nie musiałam chociaż martwić się o podtrzymywanie jakiejś rozmowy. Dwa praktycznie dzikie lisy, które nie zawsze dobrze sobie radziły z długimi podróżami w klatce (zwłaszcza Flair, która wciąż nie czuła się najlepiej w aucie) i praktycznie dziki koń, zamknięty w ciasnej przyczepie, ciągniętej przez jadącego za nami czarnego Forda dostarczały mi wystarczającej dawki stresu.
- Leo? - Dotknęłam lekko jego ramienia, budząc go. - Jesteśmy na miejscu. - Wyjaśniłam, gdy spojrzał na mnie zdezorientowany.
Minęłam bramę akademii i niecałą minutę później zatrzymałam się na parkingu.
Leo?
664 słowa
- Czemu mnie nie obudziłeś? - Ziewnęłam.
- Przyda ci się trochę snu, tak dla odmiany. - Zauważył. - Oboje wiemy, że w Karolinie praktycznie nie sypiasz.
- Bo nie mam na to czasu. - Westchnęłam. - Poza tym sen jest dla słabych. - Zaśmiałam się, a Sam też się uśmiechnął. Zwykle to on mi to powtarzał.
- Ale nie możesz się rozbić na jakimś drzewie na poboczu, tylko dlatego że zaśniesz za kierownicą. - Upomniał mnie. - Jesteś pewna, że chcesz już wyjeżdżać? - W jego głosie słychać było nutę nadziei.
- Powinnam. - Zamknęłam oczy. - Wystarczy mi już kompromitacji przed Leo, mam wrażenie, że on się tu nudzi. No i lekcje w Akademii są już opłacone tak czy inaczej, a w pracy też muszę się pojawić.
- Jeszcze jeden dzień? - Sam zamrugał śmiesznie. - Zawsze też możesz po prostu wykopać stąd księcia. Ja też po cichu planuję jak się ciebie stąd pozbyć i odzyskać łóżko. - Wzruszył ramionami.
- Ale ja się nigdzie nie wybieram! - Ponownie opadłam na materac. - Tu jest ciepło i miękko.
- Chciałabyś. - Roześmiał się. - Chłopak na ciebie czeka, Tylko zjedz coś po drodze.
- To nie jest mój chłopak. - Skrzywiłam się. - To tylko znajomy. I miałam nadzieję, że odpocznę tu od nadopiekuńczości Ro.
- Kto to Ro? - Zainteresował się.
- Przyjaciel? - Odparłam, zastanawiając się nad tym. - Chyba… Lubię go, ale zmusza mnie do jedzenia i każe spać - kontynuowałam. - Jak ty. - Sam uśmiechnął się, gdy oskarżycielsko wskazałam na niego palcem. - Poza tym jest wygodną Poduszką, a jego chłopak pozwala mi go przytulać.
- To dobry przyjaciel. - Zauważył. - Ale teraz naprawdę powinnaś już iść spać.
- Ty też. - Przypomniałam mu, wstając. - Sam? - Spojrzał na mnie. - Dziękuję. Że jesteś.
- Zawsze będę. - Obiecał i przytulił mnie mocno.
Gdy weszłam do swojego pokoju, zastałam Leo siedzącego na podłodze i czytającego przy niemalże zerowym świetle jakąś książkę, której nie potrafiłam rozpoznać oraz śpiącą w moim łóżku Lily. Mała musiała się wymknąć ze swojego pokoju tak, że ani Sara, ani Jake tego nie zauważyli, ale postanowiłam pozwolić jej tu spać, a po krótkiej wymianie zdań z Leonardem położyłam się obok dziewczynki, przytulając ją i po chwili również zasypiając.
***
Pobudka o piątej rzadko kiedy była przyjemna, ale z biegiem lat można było się do tego przyzwyczaić. W zasadzie i tak całe życie wstawałam o poranku. A teraz miałam dodatkową motywację w postaci powrotu do akademii. Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, do pewnego stopnia tęskniłam za tym miejscem. A może raczej za Ronanem i Blue. Chociaż równocześnie doskonale wiedziałam też, że będę tęsknić za Samem, gdy tylko minę bramę rancha. Czy nie dało się w jakiś cudowny sposób zebrać wszystkich fajnych ludzi w jednym miejscu?
Leo wciąż uparcie czytał książkę, ale trudno było mi powiedzieć czy był to ten sam egzemplarz co wcześniej. Wymruczałam niewyraźne “cześć”, mijając go, kiedy wychodziłam z pokoju, ale nie odpowiedział, o ile w ogóle to zarejestrował. Wyglądał na dość nieprzytomniego. Ja natomiast miałam proste zadania. Ubrać się. Zejść na dół. Zabrać mięso. Nakarmić lisy i psy. Mniej więcej wtedy powinnam się już obudzić na tyle, by być w stanie pomóc Jake’owi i Sarze przy koniach. Zwłaszcza przy wprowadzaniu mojego nowego wierzchowca do przyczepy.
***
Ku mojemu zachwytowi Leonard był na tyle zmęczony, że w samochodzie po prostu zasnął, dzięki czemu nie musiałam chociaż martwić się o podtrzymywanie jakiejś rozmowy. Dwa praktycznie dzikie lisy, które nie zawsze dobrze sobie radziły z długimi podróżami w klatce (zwłaszcza Flair, która wciąż nie czuła się najlepiej w aucie) i praktycznie dziki koń, zamknięty w ciasnej przyczepie, ciągniętej przez jadącego za nami czarnego Forda dostarczały mi wystarczającej dawki stresu.
- Leo? - Dotknęłam lekko jego ramienia, budząc go. - Jesteśmy na miejscu. - Wyjaśniłam, gdy spojrzał na mnie zdezorientowany.
Minęłam bramę akademii i niecałą minutę później zatrzymałam się na parkingu.
Leo?
664 słowa
12.22.2019
Nowy Koń Noah
Imię: Test of Heart aka. Tester
Rasa: Miks konia z koniem. Nikt nie jest pewien, jednak prawdopodobnie duży udział w tej mieszance wybuchowej miały appaloosa i konie pełnej krwi angielskiej.
Wiek: 5 lat
Płeć: Ogier
Charakter: ToH jest koniem niezwykle upartym, co spotęgowane z pewnością zostało przez fakt, iż pierwszy kontakt z jakimkolwiek szkoleniem miał raptem kilka miesięcy temu. Do tej pory udało się go jednak tylko częściowo przyzwyczaić do wszystkich tych rzeczy do których koń przyzwyczajony być powinien. Nadal nie czuje się zbyt dobrze wśród ludzi, często próbuje ugryźć czy kopnąć. Szybko weryfikuje każde niedopatrzenie czy też skuteczność najróżniejszych metod szkoleniowych. Nie znosi nudy, często stojąc w boksie albo ćwiczy swoje i tak już niezłe umiejętności otwierania wszelkich drzwi, albo też znajduje rozrywkę w przeżuwaniu tego, co zostało przez nieuwagę zostawione w pobliżu. Tester należy do koni całkiem dobrze radzących sobie z “zagrożeniami” otwartych przestrzeni, jednak oswojenie się z nieznanymi przedmiotami potrafi mu zająć dłuższą chwilę.
Dyscyplina: Gryzienie, kopanie, zrzucanie z grzbietu oraz niszczenie wszelkich marzeń. Jak widać jest koniem bardzo wszechstronnym.
Należy do: Noah Blake
Od Noah cd Leonarda
- Krowy? - powtórzyłam, unosząc lekko brew.
- Krowy - Sam wziął truskawkę. - Nie mogę pozwolić, żebyś zapomniała jak wyglądają.
Kopnęłam przyjaciela w kostkę, wybuchając śmiechem.
- Noah! - oddał mi. - Zachowuj się przy gościach.
- Przepraszam mamo. Pójdę poszukać koni.
- Idę z tobą. - Leo wstał z ławki.
- Oczywiście że idziesz. - Roześmiał się Sam. - Konie same się nie wyczyszczą. Zgarniesz mi Jaxa?
- Jasne. Chodź - zwróciłam się do Leonarda - czas złapać transport.
***
Złapanie trzech koni, które nie chciały zostać złapane, spośród całego stada, które nie chciało zostać złapane nie było najłatwiejsze, ale potem poszło już całkiem gładko. Trzy wierzchowce zostały wyczyszczone, a dwa z nich również osiodłane (bo ja uznałam, że będzie szybciej jeśli pojadę na samym kantarze). Następnym punktem do zrealizowania było znalezienie jakichś krów. To też było proste tylko dopóki nie wzięło się pod uwagę powierzchni rancha i faktu, że stada mogły się znajdować dosłownie gdziekolwiek. Sam zorganizował jeszcze Leo krótką lekcję kierowania koniem i wyjechaliśmy w stronę najbliższego wodopoju.
***
- Dużo ich! - To był pierwszy komentarz jaki padł z ust Leonarda, gdy wreszcie udało nam się znaleźć jedno ze stad (swoją drogą wcale nie aż tak duże). - To na pewno bezpieczne?
- W najgorszym wypadku stratują cię na krwawą miazgę, a ty mimo wszystko przeżyjesz - odpowiedziałam, wzruszając ramionami. - Ale to nie zdarza się zbyt często.
Sam roześmiał się, dając gniademu wałachowi sygnał, by przyspieszył.
- To wyścig? - Krzyknęłam za nim, ale nie odpowiedział, więc oboje z Leo pospieszyliśmy konie i po kilku minutach udało nam się zbliżyć do krów na tyle, na ile było to w ogóle możliwe. Bądź co bądź to jednak dość dzikie zwierzęta, które nie widują ludzi zbyt często.
- Wow, zawsze myślałem, że krowy są… no nie wiem… jakieś mniejsze. Albo, że mają mniejsze rogi. - Leo zsiadł z konia i spróbował podejść bliżej, ale szybko odskoczył gdy krowa zamuczała. - Aa! Co to było?!
Sam i ja spojrzeliśmy na siebie, zanim wybuchnęliśmy śmiechem, a Leo zrobił się czerwony.
- To krowa - powiedziałam, starając się opanować śmiech. - Krowy muczą.
- Mogliście mnie ostrzec!
- Założyłam, że wiesz takie rzeczy. - Otarłam spływającą po moim policzku łzę.
***
Wchodząc do pokoju zapaliłam światło. W oknie pojawiło się moje odbicie, a całe pomieszczenie wydawało się jeszcze bardziej przygnębiające niż za dnia. Ostatni raz widziałam je w tym stanie gdy po raz pierwszy w życiu pojawiłam się na farmie Henry’ego i Elisabeth. A to, mimo wszystkich dobrych rzeczy, które mnie tu spotkały, wciąż nie był najprzyjemniejszy moment mojego życia. Westchnęłam cicho, zamykając na chwilę oczy, by pozbyć się z myśli wspomnień.
- Blokujesz przejście. - Leo zaśmiał się, przesuwając mnie nieco w bok, by móc wejść do pomieszczenia. - Wszystko okej?
- Tak! - odpowiedziałam nieco zbyt entuzjastycznie, przynajmniej jak na mój gust, i potrząsnęłam lekko głową, wracając do rzeczywistości. - Jestem po prostu zmęczona - usprawiedliwiłam się.
- Więc chodź do łóżka. - Uśmiechnął się i otworzył szafę, w której znajdowało się kilka naszych ciuchów.
- Nie mogę. - Odgarnęłam włosy z twarzy. - Chciałam pogadać z Samem…
Uśmiech Leonarda nieco zmalał. Nie miałam ani pojęcia o co mu chodzi, ani siły się nad tym zastanawiać.
- Postaram się zaraz wrócić. - Dodałam, odwracając się i wychodząc z powrotem na korytarz.
Znalazłam Sama w salonie. Przeglądał jakąś kolorową gazetkę ze sklepu, najwyraźniej nie mając nic ciekawszego do zrobienia.
- Hej - odezwałam się, wchodząc się, wchodząc do pomieszczenia.
- Cześć. - Podniósł głowę i delikatnie się uśmiechnął. - Wyglądasz jakbyś coś ode mnie chciała.
- Może chcę? - Zaśmiałam się. - Miałam zamiar wypytać cię o tego nowego konia. Ciemny, trochę dziki, był dziś na pastwisku…
- Test? To nowy nabytek Jake’a. - Wyjaśnił Sam. - Diabeł wcielony. Jake zajmuje się nim już dwa miesiące, a nadal jedyne co może przy nim zrobić to założenie kantara. Chyba nawet on powoli zaczyna zastanawiać się na odpuszczeniem, bo przekonanie tego konia do czegokolwiek jest praktycznie niemożliwe. - Przyznał.
- Myślisz, że zgodziłby się, żebym ja spróbowała? - Gdzieś z tyłu głowy już widziałam reakcję Ro na sam ten pomysł.
- Chcesz rzucić akademię? - Zmarszczył brwi.
- Nie. Ale może mogłabym go zabrać ze sobą… - Zastanowiłam się. - W końcu udało mi się już ogarnąć kilka koni…
- Jeśli uważasz, że to dobry pomysł, musisz pogadać z Jake’em.
Tak też zrobiłam i po dość długiej rozmowie o wszystkich za i przeciw uznaliśmy, że mogę spróbować. ToH miał zostać moim prezentem urodzinowym, tyle że Jake nigdy nie nazwał tego w ten sposób. Ustaliliśmy, że zmusimy go do wejścia do przyczepy i któryś z braci przywiezie go, kiedy ja i Leo będziemy wracać do akademii. W razie gdybym nie radziła sobie z ułożeniem go, koń miał też wrócić na rancho, ale wiedziałam, że bez względu na to jak źle będzie, zrobię wszystko by do tego nie dopuścić.
Gratulacje, Noah Blake. Właśnie oficjalnie dostałaś swojego pierwszego konia.
Z bananem na twarzy wróciłam do swojego pokoju. Leo już spał, najwyraźniej zmęczony po całym dniu zwiedzania, jeżdżenia i oglądania krów, więc tylko po cichu wzięłam szybki prysznic i starając się być jak najciszej, położyłam się spać.
***
Następnego dnia wstałam na długo przed wschodem słońca. W zasadzie całą noc i tak praktycznie nie spałam, więc nie musiałam się martwić, że zaśpię i nie uda mi się wymknąć z domu tak, by nie wpaść na nikogo. Zwłaszcza Sama, bo nie miałam ochoty popsuć sobie dnia wysłuchiwaniem urodzinowych życzeń - Sam był jedyną osobą, która odmawiała przyjęcia do wiadomości informacji, że nie obchodzę urodzin, co może nawet byłoby urocze, gdyby nie było tak irytujące. Upewniając się, że Leo śpi, wyślizgnęłam się z łóżka, po czym naciągnęłam na siebie pierwsze znalezione spodnie i bluzę. Na szybko rozczesałam jeszcze włosy, związując je w tradycyjnie rozpadający się po trzech sekundach kucyk i wyszłam z pokoju. Z łatwością wymijałam skrzypiące deski w podłodze, starając się być jak najciszej.
Szło mi całkiem dobrze. Przynajmniej tak długo, jak nie przyszło mi minąć kuchni.
- Noah? - Przyciszony głos bez cienia wątpliwości należał do Sama. - Chodź na chwilę.
Westchnęłam cicho, wchodząc do spowitego mrokiem pomieszczenia. A było tak blisko…
- Hej. - Przytulił mnie mocno. - Wszystkiego najlepszego.
- Sam - jęknęłam, starając się uwolnić z uścisku przyjaciela. Bezskutecznie. - Proszę? - Tym razem efekt był już lepszy i zostałam wypuszczona.
- Zjedz coś. - Podał mi kanapkę. Czy Sam naprawdę czekał już wystarczająco długo, by zdążyć zrobić mi śniadanie? Musiałam przyznać, że tego się nie spodziewałam.
- Nie jestem głodna. - Spojrzałam na trzymane w dłoni jedzenie.
- Wiesz, że nie wypuszczę cię dopóki nie zjesz. - Obserwował jak po dłuższej chwili daję za wygraną i biorę pierwszego kęsa. - Do zobaczenia później. - Uśmiechnął się bez przekonania, poprawił kosmyk włosów, który wpadł mi do oczu i zostawił mnie samą.
***
Przynajmniej nie padało. Chmury szybko płynęły po niebie, co chwilę zasłaniając słońce, więc nie można też było powiedzieć, by było ciepło i przyjemnie, ale przynajmniej nie padało. To był chyba najradośniejszy akcent tego dnia.
Odnalezienie właściwego miejsca przychodziło mi z łatwością. W końcu przez ostatnie lata spędziłam tu mnóstwo czasu. Cały czas - by być dokładnym - kiedy nie pracowałam, nie spałam lub nie byłam w szpitalu. Cmentarz stał się moim drugim domem. A może jedynym domem?
Usiadłam na ziemi przed granitową płytą.
Wszystkie nagrobki były identyczne. Na większości z nich leżały kwiaty czy znicze, tylko pojedyncze zdawały się być porzucone. Grób Tony’ego zaliczał się do tej pierwszej grupy. Dziś. Janine i Danny raz do roku przypominali sobie o jego istnieniu i zostawili tu wieniec.
- Co za kochani rodzice - mruknęłam do siebie, obejmując kolana ramionami.
Miałam spędzić tu cały dzień. A przynajmniej dopóki Sam nie uprze się, żebym wracała. Nie chciałam wracać. W końcu co innego miałam robić? Siedzieć w domu i udawać, że ja też zapomniałam o bracie? I tak miałam wyrzuty sumienia, że tak bardzo nie chciałam ich spotkać, że przyszłam tu dopiero dzień po rocznicy jego śmierci. Z drugiej strony trzy lata i jeden dzień temu wciąż nie wyobrażałam sobie, że Tony może nigdy nie wrócić. Czasem zresztą nadal przyłapywałam się na czekaniu aż zadzwoni.
Trudno mi powiedzieć ile czasu tak spędziłam zanim usłyszałam cichy szelest trawy, a chwilę później ktoś kucnął obok mnie, ale słońce powoli obniżało się już nad horyzontem.
- Czas wracać. - Sam obiął mnie ramieniem, a ja instynktownie się do niego przytuliłam.
- Nie chcę. - Pociągnęłam nosem.
- Wiem - powiedział spokojnie. - Ale obawiam się, że książe może nam się przeziębić - dodał, a ja na ułamek sekundy się uśmiechnęłam.
Faktycznie, było zimno - wiało chyba nawet bardziej niż rano - a ja zwyczajnie do tej pory nie zwróciłam na to większej uwagi i dopiero teraz zaczęło do mnie docierać jak bardzo zmarzłam przez te kilka godzin. Otarłam z policzków łzy i rozejrzałam się dookoła. Leo stał kilka metrów dalej, obserwując nas, ale chyba nie bardzo wiedząc co powinien zrobić. Westchnęłam, znów zatapiając twarz w bluzie Sama. Byłam pewna, że zrobił wszystko, by Leonard został w domu. Teraz zapewne będzie chciał wiedzieć o co chodziło, a ja nie za bardzo miałam ochotę o tym rozmawiać.
- Masz kluczyki do auta?
- Tak. - Wyciągnęłam je z kieszeni spodni i podałam przyjacielowi.
- Więc czas wracać. Bez dyskusji, Noah. - Wstał i wyciągnął w moją stronę rękę, by mi pomóc.
Przez chwilę jeszcze stałam przed grobem, co wystarczyło, by dołączył do nas Leo.
- Wszystko w porządku? - Odezwał się.
Wzięłam głęboki wdech i wbiłam wzrok w nazwisko na grobie.
- Poznaj mojego brata - powiedziałam szybko.
- Leo, pojedziesz samochodem Noah. - Sam podał mu kluczyki do mojego pickupa, uniemożliwiając ciągnięcie tematy Anthony'ego i kierując mnie w stronę wyjścia z cmentarza.
Leo?
1507
5.10.2019
Od Noah do Ganseya
Kolejny poniedziałek. Chyba nikt nie lubi poniedziałków, prawda? Może poza budzikami, a przynajmniej moim, który radośnie oznajmił, że jest już po siódmej i czas wstawać. Natychmiast.
Oczywiście nie tylko ja zareagowałam na dźwięk tego małego ustrojstwa. Dwie niedoszłe czapki jeszcze chwilę temu spały głębokim snem, ale wystarczyło kilka magicznych dźwięków by one również przyjęły rolę budzika. Nakryłam głowę poduszką, jednak nie było to zbyt dobre rozwiązanie. Lisy zaczęły piszczeć jeszcze głośniej, a ja musiałam coś z tym zrobić zanim obudzą Blue i ona też będzie na mnie krzyczeć. Wystarczy, że Poduszka znów zabrał brokatową kulę.
Stoczyłam się z łóżka, o mały włos nie lądując twarzą na podłodze, po czym wypuściłam lisy z ich klatki. Trzeba im przynieść jedzenie. Westchnęłam, znajdując w szafie spodnie od dresu, które na siebie naciągnęłam, dobierając do tego dość niefortunnie tshirt, który wyglądał na mnie bardziej jak sukienka. Najpierw mięso dla futer, potem znalezienie czegoś mniej bolącego w oczy. Przynajmniej jeśli nie chcę płacić za wybudowanie nowej ściany, albo „zakopanie” dziury w materacu.
Tym razem zawiodłam się, wchodząc do kuchni, gdyż zastałam tam jakichś ludzi. Na dodatek jedna z tych osób była kilkunastoletnią dziewczynką o brązowych włosach związanych w dwa koki, drugą – dziwnie znajomy chłopak. Z pewnością go nie poznałam, więc prawdopodobnie widziałam go w towarzystwie blond loczków.
- Wyglądasz jak trup - skomentowałam zanim mój mózg zdążył zastanowić się co też najlepszego robię.
Ominęłam namiastkę stołu, przy którym siedziała najwyraźniej z czegoś niezadowolona towarzyszka pana trupa i podeszłam do lodówki, by wyjąć z niej tackę mięsa.
- To nie tak, że ty wyglądasz żywiej - zauważył, podnosząc do ust kubek. - Jestem Gansey.
Z pewnością słyszałam już o jakimś "Ganseyu ze studiów".
- Kumpel Poduszki? - napotkałam na spojrzenie sugerujące, że szatyn nie bardzo wie o czym mówię. - Blond loczki, ogólna aniołkowatość... zwykle w towarzystwie Japończyka?
- Jeśli chodzi ci o Ronana to znamy się ze studiów.
- Ktoś naprawdę go tak nazywa? - ostatni raz słyszałam pełne imię Poduszki z ust jego taty, gdy przynieśliśmy do gabinetu miot małych myszek. - Jeżozwierz - przedstawiłam się - a teraz wybacz, muszę podać śniadanie - uśmiechnęłam się nieznacznie, po czym zabrałam mięso i skierowałam się do wyjścia z kuchni.
- Hej Noah! - mrugnęłam kilka razy zanim dotarło do mnie, że w drzwiach prawie wpadłam na Blue. Bardzo radosną jak na tą godzinę Blue.
- Cześć śliczna. Zdaje się że w kuchni jest to ciacho, o którym wspominałaś - puściłam jej oczko, jak zwykle o ułamek sekundy zbyt późno zdając sobie sprawę że powiedziałam to na głos... Brawo, Noah. Brawo.
Po całym tym incydencie z raczej oczywistych przyczyn uznałam, że bezpieczniej będzie zwiać teraz, zanim powiem coś jeszcze. Dlatego też w rekordowym tempie dotarłam do swojego pokoju, modląc się po równi by lisy nie zdążyły go roznieść pod moją nieobecność i by kumpel Ro nie trafił do naszej grupy lub okazał się mieć znaczną wadę słuchu. Pierwsze z moich życzeń się spełniło.
Nałożyłam równe porcje dla obu ogonów i postawiłam ich miski na ziemi, zyskując chwilę na ogarnięcie się przed zajęciami. Wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w strój do jazdy, po czym wybiegłam do stajni. Pozostało wyczyścić i osiodłać Damaskusa, wciąż błagając wszelkich bogów, którzy mogliby mieć na to jakiś wpływ, by Gansey nie dołączył dziś do naszej grupy.
Gansey? Chodź z tą ciasteczkowością xd
526
Oczywiście nie tylko ja zareagowałam na dźwięk tego małego ustrojstwa. Dwie niedoszłe czapki jeszcze chwilę temu spały głębokim snem, ale wystarczyło kilka magicznych dźwięków by one również przyjęły rolę budzika. Nakryłam głowę poduszką, jednak nie było to zbyt dobre rozwiązanie. Lisy zaczęły piszczeć jeszcze głośniej, a ja musiałam coś z tym zrobić zanim obudzą Blue i ona też będzie na mnie krzyczeć. Wystarczy, że Poduszka znów zabrał brokatową kulę.
Stoczyłam się z łóżka, o mały włos nie lądując twarzą na podłodze, po czym wypuściłam lisy z ich klatki. Trzeba im przynieść jedzenie. Westchnęłam, znajdując w szafie spodnie od dresu, które na siebie naciągnęłam, dobierając do tego dość niefortunnie tshirt, który wyglądał na mnie bardziej jak sukienka. Najpierw mięso dla futer, potem znalezienie czegoś mniej bolącego w oczy. Przynajmniej jeśli nie chcę płacić za wybudowanie nowej ściany, albo „zakopanie” dziury w materacu.
Tym razem zawiodłam się, wchodząc do kuchni, gdyż zastałam tam jakichś ludzi. Na dodatek jedna z tych osób była kilkunastoletnią dziewczynką o brązowych włosach związanych w dwa koki, drugą – dziwnie znajomy chłopak. Z pewnością go nie poznałam, więc prawdopodobnie widziałam go w towarzystwie blond loczków.
- Wyglądasz jak trup - skomentowałam zanim mój mózg zdążył zastanowić się co też najlepszego robię.
Ominęłam namiastkę stołu, przy którym siedziała najwyraźniej z czegoś niezadowolona towarzyszka pana trupa i podeszłam do lodówki, by wyjąć z niej tackę mięsa.
- To nie tak, że ty wyglądasz żywiej - zauważył, podnosząc do ust kubek. - Jestem Gansey.
Z pewnością słyszałam już o jakimś "Ganseyu ze studiów".
- Kumpel Poduszki? - napotkałam na spojrzenie sugerujące, że szatyn nie bardzo wie o czym mówię. - Blond loczki, ogólna aniołkowatość... zwykle w towarzystwie Japończyka?
- Jeśli chodzi ci o Ronana to znamy się ze studiów.
- Ktoś naprawdę go tak nazywa? - ostatni raz słyszałam pełne imię Poduszki z ust jego taty, gdy przynieśliśmy do gabinetu miot małych myszek. - Jeżozwierz - przedstawiłam się - a teraz wybacz, muszę podać śniadanie - uśmiechnęłam się nieznacznie, po czym zabrałam mięso i skierowałam się do wyjścia z kuchni.
- Hej Noah! - mrugnęłam kilka razy zanim dotarło do mnie, że w drzwiach prawie wpadłam na Blue. Bardzo radosną jak na tą godzinę Blue.
- Cześć śliczna. Zdaje się że w kuchni jest to ciacho, o którym wspominałaś - puściłam jej oczko, jak zwykle o ułamek sekundy zbyt późno zdając sobie sprawę że powiedziałam to na głos... Brawo, Noah. Brawo.
Po całym tym incydencie z raczej oczywistych przyczyn uznałam, że bezpieczniej będzie zwiać teraz, zanim powiem coś jeszcze. Dlatego też w rekordowym tempie dotarłam do swojego pokoju, modląc się po równi by lisy nie zdążyły go roznieść pod moją nieobecność i by kumpel Ro nie trafił do naszej grupy lub okazał się mieć znaczną wadę słuchu. Pierwsze z moich życzeń się spełniło.
Nałożyłam równe porcje dla obu ogonów i postawiłam ich miski na ziemi, zyskując chwilę na ogarnięcie się przed zajęciami. Wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w strój do jazdy, po czym wybiegłam do stajni. Pozostało wyczyścić i osiodłać Damaskusa, wciąż błagając wszelkich bogów, którzy mogliby mieć na to jakiś wpływ, by Gansey nie dołączył dziś do naszej grupy.
Gansey? Chodź z tą ciasteczkowością xd
526
Subskrybuj:
Posty (Atom)